***
To, co mnie rano obudziło to pierwsze
nuty piosenki Planetary (Go!). Miałam
nieodpartą ochotę pierdolnąć moim telefonem o ścianę, tak by rozbił się na
tysiąc małych kawałków. Jednak po chwili namysłu, podniosłam się wyłączając
budzik, wyświetlacz wskazywał 6:30. Cudownie,
cztery godziny snu, pomyślałam patrząc na budzące się Los Angeles. O 8:30
byłam umówiona z Darrenem więc wyjęłam komputer i włączyłam muzykę. Tylko to
mogło uratować mnie przed nawracającym snem. Z szafy wygrzebałam jakieś luźne
ubranie (klik) i zbiegłam na dół. Tak jak myślałam pozostali domownicy jeszcze
się nie wybudzili. Na początek włączyłam ekspres i zrobiłam sobie kawę.
- No
to, co robimy na śniadanie?
Zapytałam się głośno, zaglądając do
lodówki. Wyjęłam mleko i zdecydowałam się na płatki. Szybkie i smaczne. Kiedy byłam w trakcie jedzenia swoją obecnością
zaszczycił mnie Shannon, co mnie zdziwiło, o
tej porze? No proszę.
- Dzień dobry, o widzę zajadamy płatki.
Co tak skromnie, co? – zapytał wesoło.- I jak w ogóle poranek?
- Cześć w sumie gdyby nie taki krótki
sen było by idealnie, a to miasto nocą z oddali jest piękne. A coś ty taki
radosny?
- Bo życie jest piękne, wyspałem się
porządnie, laski wciąż na mnie lecą i w dodatku ktoś zrobił mi kawę- uśmiechnął
się szeroko i porwał ze stołu mój wrzątek, upijając łyk.- Pycha.
- Cieszę się, że ci smakuje. Wiesz nie
marzyłam o niczym innym jak o zrobieniu ci porannej kawy.
- Masz jeszcze okazję jutro.
Zaśmialiśmy się o a on dalej
kontynuował:
- Co planujesz dziś- upił kolejny łyk po
czym dodał- Nie to, co „kawa Jareda”. Mleko, cukier, kawa, mleko. Przecież to
zhańbienie.
Shannon wymachiwał rękoma mówiąc to a ja
z trudem powstrzymałam śmiech.
- Mam spotkanie z Darrenem niedługo.
Musimy wszystko ustalić bo od poniedziałku zaczynam u niego pracę. Właśnie…
muszę tam dojechać. Więc jak będzie z tym autem? Mogę liczyć na pomoc.
- Oczywiście, ja nie rzucam słów na
wiatr. Chodźmy do garażu i coś wybierzemy.- dopił kawę i odstawił filiżankę do
zlewu po czym ruszyliśmy na dół.
Garaż był spory, stały tam cztery auta,
chopper, motocykl, jakiś skuter, parę rowerów a nawet rolki i deskorolka.
- Więc ja jeżdżę zazwyczaj tym, Jared
preferuje to auto- Shannon przechodził od auta do auta wskazując na nie
dłonią.- Oczywiście możesz z nich korzystać. Więc zostają dwa, który?
Dopowiedział to i szeroko się
uśmiechnął. Był taki radosny, że od samego patrzenia mu w oczy uśmiechałam się.
- Może…- stanęłam pomiędzy autami,
kładąc dłoń na czarnym .
- Land Rover, świetny wybór. Masz, łap
kluczyki!
- Dziękuję jeszcze raz.
- I jeszcze raz, nie ma sprawy. Załatw
co musisz i wracaj szybko bo wieczorem imprezka u Tomislava. Będzie ekstra.
- Nie wątpię.- otworzyłam auto i
usiadłam za kierownicą. Po chwili usłyszałam znów głos Shanimala:
- Chyba powinnaś otworzyć sobie garaż.
Spojrzałam na niego z błaganiem.
- No dobra, niech ci będzie, mam dziś
dobry humor.
Wyjeżdżając powiedział mi jeszcze:
- Przy kluczach masz pilot do bramy. A
tu klucze do domu. Jak wrócisz nie wiem czy ktoś będzie w domu, ja wychodzę a
Jared… z nim nic nie wiadomo. Na pewno dotrzesz tam?
- Tak, mam mapę. Dziękuję i do
zobaczenia.
Pożegnałam się z Shannonem po czym
opuściłam posiadłość Leto. Z tego, co zdążyłam się zorientować kawiarnia w,
której mięliśmy się spotkać znajdowała się w drugiej części miasta. Na szczęście
droga była dość prosta więc dotarłam na miejsce bez większego problemu. Poza
tym L.A jest bardzo dobrze oznaczone, co również ułatwia.
Po 15 minutach w kawiarni pojawił się
Darren.
- Cześć, witaj w Los Angeles.
Przywitał się i mocno mnie uściskał.
- Cześć Darren, nawet nie masz pojęcia
jak się cieszę, że będę z tobą pracować.
- Obiecałem, a ja dotrzymuję zdania.
Słyszałem, że zatrzymałaś się u braci Leto?
- No tak, tak wyszło. Mówiłam ci o
naszej współpracy. Zdecydowaliśmy, że na razie to dobre rozwiązanie.
- Jasne. Zamawiałaś coś?
- Tak, kawę i ciastko.
- Dobra, to zaczekaj chwilę zamówię
sobie coś i zaraz wracam.
Po 5 minutach konturowaliśmy rozmowę.
- Więc do konkretów…
Po omówieniu ważniejszych spraw, Darren
wręczył mi rozpiskę na najbliższy tydzień pracy.
- Zaczynam się obawiać czy dam sobie
radę. To odpowiedzialne zadania, a plan filmowy to ogromna machina.
- Machina ludzka więc pomyłki są w nią
wpisane, poza tym nie myli się tylko ten, co nie próbuje, nie dąży do
perfekcji.
Dopiliśmy kawę a Darren zapytał mnie o
dalsze plany:
- Na początek muszę załatwić sprawę z
moi pobytem tutaj by mnie nie deportowali, a reszta…. Poczekam na rozwój
sytuacji. Chciałabym zrobić sobie uprawnienia z zarządzania produkcją filmową,
nie chcę tak bez czynnie tutaj egzystować.
- Jak wpadniesz w wir pracy będziesz o
tym marzyć ale rozumiem cię. Jeśli chcesz mogę ci polecić jakąś uczelnię.
- Bardzo chętnie, było by miło z twojej
strony.
Z Darrenem rozmawiało się niezwykle
przyjemnie i nawet nie wiem kiedy przegadaliśmy dwie godziny. Uświadomiła mnie
o tym dopiero wiadomość od Jareda, który
dopytywał się czy mam klucze do domu. Szybko odpisałam i pożegnałam się z
Darrenem, któremu z resztą się śpieszyło.
***
Wychodząc z kawiarni, z racji tego, że w
domu nie czekało mnie nic pilnego postanowiłam rozejrzeć się trochę po okolicy.
Na początek wstąpiłam do okolicznych sklepów, skusiłam się nawet by przymierzyć
parę ubrań. W efekcie wyszłam z nową sukienką. Po małym shoppingu odpoczęłam na
ławce w pobliskim parku. Kiedy opadłam mimowolnie się do siebie uśmiechnęłam,
ponieważ za każdy razem kiedy odwiedzałam park przypominało mi się pewne
zdarzenie. To się wydarzyło ponad półtorej roku temu, jesienią.
Ze znajomymi ze studiów często robiliśmy
sobie weekendowe wypady do Londynu, z racji dobrej komunikacji, do innych
znajomych. W ciągu roku przerodziło się to w regularne wyjazdy o wiadomym celu:
ZABAWIĆ SIĘ. Jak się szybko okazało londyńska ekipa była do tego idealna.
Zazwyczaj na miejsce docieraliśmy w
piątek wieczorem a wracaliśmy w poniedziałek rano. Każdy wypad był
świetną zabawą, a my w tym czasie staliśmy się stałymi bywalcami tamtejszych
klubów.
W zależności od tego co się działo,
robiliśmy różne rzeczy. Piątek zazwyczaj spędzaliśmy na włóczeniu się po
klubach w, których panował zawsze niesamowity klimat. Sobota upływała pod
znakiem wyjścia na jakiś koncert, a wieczór kończyliśmy na melanżu u znajomych
hippisów, co szybko stało się rytuałem. Ci ludzie byli wspaniali a czas
spędzony z nimi zawsze zostawiał luki w pamięci J,
no ale cóż, tak to bywa. Zaś niedzielę spędzaliśmy na popularnych w
centrum tzw. ulicznych imprezach.
Organizowane były na otwartych przestrzeniach przez studentów. Słynęły one
głównie z zakładów w których można było wygrać niekiedy bardzo cenne fanty.
Wszystko wydarzyło się właśnie na jednej z takich imprez. Regulamin
zabawy był prosty, aby zagrać o dowolną rzecz z puli trzeba było wystawić fant.
Później prowadzący zakłady, zbierał chętnych i dawał im zadanie, osoba która
wykona je pierwsza zgarnia nagrodę i wymyśla następne zadanie. Wszystko
odbywało się po północy.
Tego wieczoru obiektem mojego
zainteresowania padł zabytkowy gramofon. Od zawsze marzyłam o czymś takim i
postanowiłam nie odpuszczać, szczególnie, że prawie nie było chętnych, oprócz jednej
dziewczyny. David, prowadzący imprezę, widząc nas dwie po naradzie wymyślił nam
wspaniałe zadanie. Znajdowaliśmy się właśnie w Hyde Parku, była jesień a ten kretyn kazał mam biec nago i zerwać ze
wskazanego słupa jakąś ulotkę. Oczywiście po chwili cały tłum zaczął nam
kibicować, z racji, że byłam już lekko podpita stwierdziłam że co mi tam i
zaczęłam się rozbierać.
-
Ale będzie ubaw, zrobię ci nawet pamiątkowe zdjęcie.
-
Spierdalaj Francis. Przydaj się na coś i załatw mi coś na rozgrzewkę jak wrócę
lepiej.
Mój wspaniały przyjaciel Francis, zawsze
mogłam liczyć na jego wsparcie. I rzeczywiście ten idiota zrobił mi zdjęcie,
które później dostałam na pamiątkę, mam je do dziś. Ale wracając… kiedy byłyśmy
gotowe, David nas wystartował. Jedyne co pamiętam z tego szaleńczego biegu to,
to, że było tak cholernie zimno, że nie była się w stanie skupić na niczym
innym i dzięki bogu, odległość wynosiła na oko 200 metrów. Nawet nie wiem kiedy
pokonałam blondynkę z którą rywalizowałam. Wbiegając na metę usłyszałam tylko
gromkie brawa i wpadłam w objęcia przyjaciela który czekał z moim płaszczem.
-
Kurwa nigdy więcej już.
Po odebraniu mojej nagrody okazało się że
mój występ bardzo się spodobał. Nie pamiętam ilu chłopaków stawiało mi wtedy
wódkę ale przez najbliższych parę miesięcy nasza paczka robiła tam furorę.
Kiedy spojrzałam na moje BB, które
wskazywało już godzinę 13 postanowiłam zebrać się do domu. Opuściłam park z
uśmiechem. Land Rover Jareda prowadziło
się cudownie, muszę zainwestować we
własne auto, pomyślałam. Póki, co odstawiłam je nienaruszone do garażu.
W kuchni czekały zakupy, które zrobił
Shannon. Zabrałam się za ich rozpakowywanie, głowiąc się co by tu zjeść na
obiad…
***
Kiedy się obudziłem, miałem niewiele
czasu by zdążyć na umówione spotkanie więc robiłem wszystko w pośpiechu.
Schodząc na dół zauważyłem, że byłem sam w domu, napisałem więc do Veroniki by
się upewnić czy ma klucze, ponieważ jak wróci nikogo nie zastanie.
Popołudnie minęło mi w oka mgnieniu,
praktycznie cały czas załatwialiśmy z Emmą sprawy związane z naszymi marsowymi
przedsięwzięciami. Choć było to dla nas ważne, to oboje byliśmy już myślami na
wieczornej imprezie więc kiedy tylko wszystko załatwiliśmy Emma szybko się
ulotniła a ja wróciłem najszybciej jak to możliwe do domu.
Na progu domu powitała mnie jednak
grobowa cisza, dopiero po chwili usłyszałem stłumiony śmiech dobywający się z
góry. Postanowiłem podążyć za źródłem hałasu, po drodze zdejmując nieodłączną
ostatnio część mojej garderoby czyli kapelusz, katanę i okulary.
Stojąc pod drzwiami sypialni Shannona
usłyszałem głos Veroniki, bez zastanowienia lekko otworzyłem drzwi i wsadziłem
do środka głowę. To, co ujrzałem wywołało u mnie mimowolny uśmiech. Shannon i
Veronica siedzieli oparci o poręcz łóżka i z całą fascynacją i koncentracją
bawili się Xbox’em, nawet mnie nie zauważyli.
- W końcu ktoś utrze mojemu bratu nosa w
te gierki.
Powiedziałem a oni jak na komendę
odwrócili w moją stronę głowy.
- Żebyś wiedział, idzie mi coraz lepiej.
- Hola, hola nie bądź taka pewna. Masz
do czynienia z m i s t r z e m tego
cacuszka.- wtrącił Shannon po czym wrócił zawzięcie do gry.
Stałem tak spoglądając jak bez
opamiętania się ścigają, w końcu zakomunikowałem im:
-
Za ponad godzinę wyjeżdżamy, nie karzcie mi na siebie czekać.
Oczywiście odpowiedział mi Shannon.
- Dobra, zrzędzisz jak stary. Już
kończymy, ostatnia prosta jest moja!
***
Kiedy w końcu się zebraliśmy, to do Tomo
dotarliśmy z dopuszczalnym spóźnieniem. Letniskowy domek Tomo i Vicki położony był z dala od dużego miasta, blisko oceanu, a
okolica była bardzo malownicza i cicha. Uwielbiam
spokój tego miejsca, pomyślałem gdy moim oczą ukazały się tutejsze pagórki,
które na tle oceanu robiły genialne wrażenie. Do domu planowaliśmy wrócić
wieczorem następnego dnia więc zdążę
sobie trochę powędrować, pomyślałem, strasznie to lubiłem.
Kiedy wysiadaliśmy z auta od razu
powitał nas Tomo:
- No w końcu jesteście. Veronico miło
się ponownie spotkać.
Chorwat mocno nas uściskał po czym
powitał dziewczynę.
- Jeżeli z nimi wytrzymasz nie wariując
to będę pod wrażeniem, ale bez żartów… są „specyficzni”- Tomo wymownie się
uśmiechnął wskazując głową na mnie.
- Poczekaj zapamiętam – powiedziałem
wesoło.
- Och Tomo… - Shannon zaśmiał się o czym
powiedział do Veroniki- Moment w który się poznaliśmy przekreślił jego szanse
na normalność.
Zaczęliśmy rozmawiać o tym jak to się poznaliśmy,
gdy nagle coś nam przerwało:
- Tomo!
Z domu dało się słyszeć głos Vicki, która
po chwili stała już na progu domu, uśmiechając się.
- Oczywiście mogłam się tego spodziewać,
pojawili się bracia Leto i już nie mam męża.
- Zwrócimy ci go na noc, spokojnie. – Shannon już kierował się w stronę Vicki, po
czym się przywitał.
- Cześć. O to jestem spokojna, wiem że
nie możecie znieść jak Tomcio chrapie.- zaśmiała się i dodała:
- Rozgośćcie się, Shann wiesz co i jak…
Och to ty jesteś Veronica?
Dziewczyna podeszła i potwierdziła.
- Miło cię poznać. Jestem Victoria
Bosanko, a w sumie to już od roku Milicević.
-Veronica Marcewicz.
- Chłopaki idą z Tomo a ja zabieram
ciebie, pomożesz mi?
- Jasne, z miłą chęcią.
Po chwili obie kobiety zniknęły a my ruszyliśmy
do ogrodu gdzie czekali już Braxton, Robert, Emma, Edward- brat Vicki, paru
znajomych Tomo i jego siostra Ivana ze swoim chłopakiem. Przywitaliśmy się ze
wszystkim, a ja wdałem się w rozmowę z Edwardem. Po paru chwilach wróciły z
kuchni dziewczyny. Veronica poznała resztę gości po czym usiedliśmy przy stole.
- Kto zamawia stek? Mocno krwisty,
Shannon?- zawołał Tomo, który obsługiwał kamiennego grilla.
- Załóżmy, że ci wierzę. Dawaj.
- Załóżmy? Ranisz mnie Shnny…
- Ciebie nigdy, już prędzej Jareda-
Shannon się zaśmiał i posłał mi jeden ze swoich uśmieszków.
- A ja i tak was kocham!- Nagle Tomo zrobił
to, czym mnie lubił denerwować. Podszedł do mnie i Shannona, uściskał nas z
całej siły i jak zwykle wytarmosił nas za policzki, niczym jakaś babuleńka. Oczywiście
wszyscy zaczęli się śmiać.
-Ach zapomniałem… komu szaszłyka?
***
- Tomo i Vicki są tacy zakochani i
szczęśliwi, nie mogę się na nich napatrzeć. W dzisiejszych czasach to takie
rzadkie zjawisko, ludzie którzy pasują do siebie idealnie. Są wspaniałymi
ludźmi, zasłużyli na szczęście.- powiedziała Veronica kiedy siedzieliśmy na
huśtawce.
- To prawda. Odkąd tylko znam Tomo on
zawsze kochał tylko Vicki, od pierwszego wejrzenia.
- Naprawdę? Niesamowite.
Siedzieliśmy przez chwile w ciszy, w
oddali było słychać śmiech Shannona który na chwilę wrócił do środka.
- Mogę cię o coś zapytać.
Spojrzała na mnie i pokiwała głową.
- Wierzysz w to, że człowiek dostaje to
na co zasłużył, że w zależności od tego jak żyjemy, pisane jest nam różne
szczęście?
- Wierzę w to, że wszystko jest w
naszych rękach, na wszystko mamy wpływ. Każdy skutek poprzedza ewidentne ludzkie
działanie. A szczęście… to tkwi w nas, człowiek sam poprzez to, co robi wpływa
na to czy jest szczęśliwy. Jeśli krzywdzimy innych dążąc do własnego dobra, to
według mnie nigdy nie osiągniemy optymalnego poziomu szczęścia… przynajmniej ja
tak nie potrafię.- skończyła mówić i odchyliła głowę do tyłu, spoglądając w
niebo. Bezchmurne.
- A mogę też cię o cos zapytać?
- Dawaj.
- Czy
czujesz się w pełni szczęśliwy?
- Nie wiem o którą definicję dokładnie pytasz,
jako artysta z pewnością. Jako człowiek? Pracuję nad tym… wiesz obawiam się że
gdybym był zbyt szczęśliwy mógłbym stać się próżny, poza tym co by mi wtedy
zostało? Tak przynajmniej mam nad czym pracować.
Napiła się wina i coś szepnęła:
- Mimo czterdziestki na karku…
- Słucham?
- Nie nic… życie jest długie.
Rozmowę przerwała nam Vicki:
- Hej chodźcie do środka, zrobiło się
chłodno. Tomo rozlewa tą swoją nalewkę więc się pośpieszcie.
- Zaraz przyjdziemy Vicki-
odpowiedziałem.
- Wino mi się już skończyło- Veronica uśmiechnęła
się i pokazała kobiecie pusta lampkę.
- Dobra, to czekam.
Po chwili znów zostaliśmy sami w
ogrodzie.
- Jared?
- Tak
- Chodźmy na ta nalewkę. I nie patrz
takim wzrokiem, lubię degustować, tak?.
- Jasne.
Zaśmialiśmy się i ruszyliśmy do środka.
***
- Tomislav to jest boskie!- Shannon
cieszył się jak małe dziecko.
- Shannobrody ma rację braciszku, chyba
muszę wyciągnąć od ciebie tą recepturę.
- Ha! Sory Ivano ale nawet pomimo tego,
że płynie w nas ta sama krew nie zdradzę
ci tego przepisu.
Milicević powiedział to i zrobił minę
górującego dzieciaka.
- No ej…
- Iv, nawet nie próbuj, jak się uprze to
nie wygrasz z nim- dodała Vicki.
W tym czasie całe towarzystwo znajdowało
już w domu, wesołe i zadowolone co było z pewnością zasługą wspomnianej,
cudownej nalewki Chorwata. Vicki rozmawiała z Emmą i Ivaną, cały czas się
śmiejąc, pewnie opowiada o naszej trójce.
Shannon zawzięcie przekomarzał się o coś z Robertem, stojąc w drzwiach
balkonowych a Veronica siedziała z Braxtonem na sofie. Chcąc nie chcąc
obserwowałem ich, ponieważ znajdowali się przede mną. Siedzieli ramię w ramię
popijając alkohol, co chwilę krztusząc się ze śmiechu. O czym mogli rozmawiać
nie miałem pojęcia, intrygowali mnie. Po chwili zauważyłem, że Braxtonowi spodobała
się Niko, ponieważ patrzył teraz na nią śmielej.
Z rozważań wyrwał mnie Tomo, który
dosiadł się do mnie przynosząc ze sobą dwie szklanki i mówił coś do mnie…
***
Kiedy wybieraliśmy się na imprezę do Tomo,
nigdy nie powiedziałabym że może być tak cudownie. Przecież ten człowiek samą
mimiką potrafi sprawić, że śmiejesz się do rozpuku, matko! A Vicki? Okazała się
być wspaniałą kobietą, niezwykle pogodną i ciepłą, rozmawiałam z nią zaledwie
chwilę a ona traktowała mnie jak starą kumpelę.
-Czyli jesteś Europejką?
-Tak, dokładnie Polką.
- Dużo słyszałam o tym kraju, muszę się
tam kiedyś wybrać. A wiesz co jest straszne w moim związku z Tomo?
- A jest w ogóle coś takiego?
Zaśmiałyśmy się.
- Nawet nie masz pojęcia jak trudno się
z nim żyje, mimo że znamy się tyle lat..ale wracając… to, to, że on był
wszędzie tam gdzie ja bym chciała pojechać. Jak zawsze opowiada, mam ochotę go
walnąć, że nie mogłam z nim pojechać.
- Ale nawet mimo to piekielnie go
kochasz.- posłałam jej uśmiech.
- Właśnie… wiesz kiedyś obawiałam się
ślubu, a kiedy Tomo poprosił mnie o rękę przeraziłam się. Bałam się, że po
ślubie wszystko się zmieni, przestaniemy się tak bardzo kochać, znudzimy się
sobą aż w końcu się rozwiedziemy…
- A teraz nie boisz się?
- Nie, już nie. Nie wyobrażam sobie
życia bez tego świra i wiem że on ma tak samo. Wiesz, teraz z pewnej
perspektywy widzę, że nic się nie zmieniło, nie mówię że będzie już tak zawsze.
To siedzi w nas, ten lęk, ale dość o mnie bo pewnie cię nudzę.
- Ty? Wolę ciebie niż gadanie Jareda.
Teraz to ona się zaśmiała.
- Ten typ tak ma, zraża wszystkie
porządne laski do siebie. Poznasz go to sama się przekonasz. A więc powiedz mi
coś o sobie?
***
Wieczorem
impreza rozkręciła się już na dobre, a z racji że zrobiło się chłodno
przenieśliśmy się do domu. Wcześniej jednak, kiedy wszyscy zbierali rzeczy z
ogrodu ucięłam sobie pogawędkę z Jaredem. Wypiliśmy już trochę wina więc zaczęliśmy
rozmawiać bez ładu, na zmianę o błahostkach a raz o życiu.
- Coś mi się przypomniało, opowiedzieć
ci dobry żart? Gdzie schować pałeczki od perkusji żeby perkusista ich nie znalazł? Pod prysznicem.
Jared zaczął się śmiać.
- Dobre, ale nie opowiadaj Shannonowi.
Można by to kiedyś przetestować.
Kiedy tak rozmawialiśmy chciałam
go lekko podpytać jak mu się żyje samemu tzn. bez dzieci, żony, stałej
dziewczyny bo od dawna mnie to intrygowało. Czy
mając ponad 40 lat można wciąż nie wiedzieć czego się chcę? Czy można być szczęśliwym
samemu? Czy czeka mnie to samo? bo w głębi duszy byłam podobna do niego…
Niestety, zgrabnie ominął temat a kiedy miałam się dopytać weszła Vicki i nie
było sensu już do tego wracać.
Kiedy byliśmy już w środku zaczepił mnie
Braxton, usiedliśmy na sofie i zaczęliśmy rozmawiać. Jak się szybko okazało był
jak drugi Tomo, śmiałam się non stop. Opowiadał mi tak absurdalne historie,
które go spotkały, że nie potrafiłam się
nie śmiać.
Kiedy tak żartowaliśmy i piliśmy było mi
po raz pierwszy od wyjazdu z Paryża beztrosko. W pewnym momencie kiedy wszyscy
gdzieś się porozchodzili poczułam ochotę na spacer.
- Hej, pójdziemy się przejść? Chciałabym
zobaczyć ocean, musi być piękny o tej porze.- zapytałam Braxtona. Ten uśmiechnął
się do mnie i pomógł mi wstać.
- Skoro tak nalegasz… idziemy na plażę.
Podałam mu rękę a on ją złapał i
pociągnął mnie za sobą. Kiedy przechodziliśmy przez salon, zdążyłam jeszcze
chwycić ze stołu butelkę z winem, na co Braxton posłał mi uśmiech pełen
aprobaty.
- Powinniśmy powiedzieć, że wychodzimy?-
spojrzałam na chłopaka, który nic nie powiedział.- Acha, nie powinniśmy…
Przed domem zauważyłam Vicki:
- ..ale możemy, ej Vicki!
Kobieta się obejrzała:
- Idziemy z Braxtonem na plażę, wrócimy
niedługo, ok?
Pomachała mi ręką i weszłam z powrotem
do domu.
***
- O matko, jak tu pięknie…- usiadłam na
brzegu plaży, pociągając łyk wina i podając butelkę mojemu towarzyszowi.
- Tak będzie lepiej.
Braxton położył się na piasku i przyciągnął
mnie za dłoń do siebie tak, że wylądowałam wtulona w niego, a jego ramię mnie przycisnęło
mnie do niego mocniej.
- No, co widziałem, że było ci zimno i dzięki
mnie już nie jest.- uśmiechnął się zawadiacko.
- Tak, jesteś wspaniały. Co ja bym bez
ciebie zrobiła…
- Nie przesadzaj bo się czerwienię.
Zaśmialiśmy się oboje. Dopiero teraz
zauważyłam jak gwieździste było niebo. Wiatr wiejący znad oceanu przyprawiał o
przyjemne dreszcze, szczególnie, że w
powietrzu wciąż unosiła się popołudniowa duchota.
-
Wiesz co zauważyłem, Europejki to intelektualistki.
Zaśmiałam się pijąc wino, przy okazji
trochę oplułam Braxtona, na co chłopak tylko pokiwał głową.
- Teraz na to wpadłeś?
- Naprawdę. Z Amerykankami w twoim wieku to mogę sobie
pogadać wiesz o czym? O tym czego to nie robiła Paris Hilton, co się teraz
nosi, jaka to wspaniała jest Lady Gaga albo jakimi to one są modelkami,
aktorkami.- Braxton zaczął przy tym gestykulować, a biorąc pod uwagę że
leżeliśmy, wyglądał komicznie, a ja oczywiście zaczęłam się chichrać.- Nie śmiej się, taka jest prawda.
- Ale przynajmniej jesteś na czasie,
nie?- nie mogłam się powstrzymać, cały czas się śmiałam.
-Zaraz ci pokaże…
Chłopak się podniósł i zaczął mnie
gilgotać po bokach, na co ja zaczęłam
się niemiłosiernie głośno śmiać.
- Pro…pr…pro.. proszę! - łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Na chwilę
przestał śmiejąc się, a ja to wykorzystałam i przewróciłam go na plecy biorąc
na nim rewanż. Po chwili zaczęliśmy się tarzać po piasku i łaskotać na
przemian, jak dzieci.
- Stop! Rozejm.
Krzyknęłam a on zatrzymał się nade mną. Jego
twarz od mojej dzieliły jedynie centymetry i wtedy to zobaczyłam. Iskierki w
jego oczach, zdradziły go. Zbliżył swoje usta do moich delikatnie mnie całując,
ewidentnie czekając na moją odpowiedź. Nie musiał długo czekać, odwzajemniłam
pocałunek. Po chwili przerzucił się na moją szyję i ucho. W pewnym momencie
poczułam jak ugryzł mnie w ucho, mimowolnie się zaśmiałam, czym spowodowałam że
i on się zaśmiał.
- Wiesz, że jestem wstawiona.-
powiedziałam.
- Wiem…
- I…
Nie dał mi skończyć bo ponownie zaczął
mnie całować. Złapałam go za włosy i przewróciłam na bok, tym samym odrywając
go od siebie i łapiąc oddech.
- I chcę popływać! Pomożesz mi to ściągnąć.-
zrobiłam minę niewiniątka i pomachałam mu moja koszulką.
Ściągnął ją bardzo szybko, przy okazji
zdejmując resztę stroju. Pociągnęłam go za sobą ale to był zły pomysł ponieważ
się zachwiałam i oboje wpadliśmy do wody, a nadchodząca za pleców fala zalała
nas całych wodą. Zaczęłam się śmiać jak głupia.
- Jesteś niemożliwa…
Teraz to ja nie dałam mu skończyć i
zaczęłam go gwałtownie całować, przewracając nas z powrotem pod falę. Kiedy się
w końcu podnieśliśmy Braxton z udawanym oburzeniem powiedział:
- Ugryzłaś mnie w wargę… ale chcę
jeszcze.
Posłałam mu uśmiech po czym znów
zaczęłam go całować, tym razem wyczołgaliśmy się już na brzeg. Czułam jak mój
stanik się odpina gdy nagle coś mnie oślepiło, odruchowo zamknęłam oczy…
***
No cóż trochę później niż zwykle ale sporo się działo... Niestety Jarocin już za mną, ja chcę jeszcze raz!!!Będę tam wracać dopóki będę mogła. Pociesza mnie myśl o zbliżającym się Woodstocku ;D normalnie uzależniłam się od tych wyjazdów! Kto oglądał otwarcie olimpiady? Osobiście zmęczyłam ponad 3 godziny, dla mnie pod względem logistyki to był kosmos :)
* "Jestem lekkomyślny, tak lekkomyślny. Boże uratuj mnie przed tym szaleństwem..."- Papa Roach, Reckless.
Jak zawsze świetny rozdział ;D Shannobrody? hahaha mistrzostwo ♥
OdpowiedzUsuńAle za jedną rzecz to mam ochotę Cię ukatrupić...
"Czułam jak mój stanik się odpina gdy nagle coś mnie oślepiło, odruchowo zamknęłam oczy…"
I CO DALEJ?! Kończyć w takim momencie... Nie będę mogła spać czekając na ciąg dalszy... xD
No ale trudno, mam nadzieję, że nowy rodziła pokaże się szybko... ;)
rozdział super, nie mogłam się doczekać aż dodasz :)
OdpowiedzUsuńA co ostatniej fotki to *___*
Żaneta
Musiałaś kończyć w takim momencie! ;d
OdpowiedzUsuńoh uwielbiam tą ostatnią fotkę xd.
Rozdział świetny, zresztą jak wszystkie !
I znów doczekałam się kolejnego rozdziału! :D
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz, pewnie słyszałaś już to nie raz no ale tak jest. Do tego skończyłaś w takim momencie? Czekam na ciąg dalszy, oby jak najszybciej! :D