niedziela, 29 lipca 2012

10. I'm reckless, so reckless God save me from this madness *



 ***

To, co mnie rano obudziło to pierwsze nuty piosenki Planetary (Go!). Miałam nieodpartą ochotę pierdolnąć moim telefonem o ścianę, tak by rozbił się na tysiąc małych kawałków. Jednak po chwili namysłu, podniosłam się wyłączając budzik, wyświetlacz wskazywał 6:30. Cudownie, cztery godziny snu, pomyślałam patrząc na budzące się Los Angeles. O 8:30 byłam umówiona z Darrenem więc wyjęłam komputer i włączyłam muzykę. Tylko to mogło uratować mnie przed nawracającym snem. Z szafy wygrzebałam jakieś luźne ubranie (klik) i zbiegłam na dół. Tak jak myślałam pozostali domownicy jeszcze się nie wybudzili. Na początek włączyłam ekspres i zrobiłam sobie kawę.
- No to, co robimy na śniadanie?
Zapytałam się głośno, zaglądając do lodówki. Wyjęłam mleko i zdecydowałam się na płatki. Szybkie i smaczne. Kiedy byłam w trakcie jedzenia swoją obecnością zaszczycił mnie Shannon, co mnie zdziwiło, o tej porze? No proszę.
- Dzień dobry, o widzę zajadamy płatki. Co tak skromnie, co? – zapytał wesoło.- I jak w ogóle poranek?
- Cześć w sumie gdyby nie taki krótki sen było by idealnie, a to miasto nocą z oddali jest piękne. A coś ty taki radosny?
- Bo życie jest piękne, wyspałem się porządnie, laski wciąż na mnie lecą i w dodatku ktoś zrobił mi kawę- uśmiechnął się szeroko i porwał ze stołu mój wrzątek, upijając łyk.- Pycha.
- Cieszę się, że ci smakuje. Wiesz nie marzyłam o niczym innym jak o zrobieniu ci porannej kawy.
- Masz jeszcze okazję jutro.
Zaśmialiśmy się o a on dalej kontynuował:
- Co planujesz dziś- upił kolejny łyk po czym dodał- Nie to, co „kawa Jareda”. Mleko, cukier, kawa, mleko. Przecież to zhańbienie.
Shannon wymachiwał rękoma mówiąc to a ja z trudem powstrzymałam śmiech.
- Mam spotkanie z Darrenem niedługo. Musimy wszystko ustalić bo od poniedziałku zaczynam u niego pracę. Właśnie… muszę tam dojechać. Więc jak będzie z tym autem? Mogę liczyć na pomoc.
- Oczywiście, ja nie rzucam słów na wiatr. Chodźmy do garażu i coś wybierzemy.- dopił kawę i odstawił filiżankę do zlewu po czym ruszyliśmy na dół.
Garaż był spory, stały tam cztery auta, chopper, motocykl, jakiś skuter, parę rowerów a nawet rolki i deskorolka.
- Więc ja jeżdżę zazwyczaj tym, Jared preferuje to auto- Shannon przechodził od auta do auta wskazując na nie dłonią.- Oczywiście możesz z nich korzystać. Więc zostają dwa, który?
Dopowiedział to i szeroko się uśmiechnął. Był taki radosny, że od samego patrzenia mu w oczy uśmiechałam się.
- Może…- stanęłam pomiędzy autami, kładąc dłoń na czarnym .
- Land Rover, świetny wybór. Masz, łap kluczyki!
- Dziękuję jeszcze raz.
- I jeszcze raz, nie ma sprawy. Załatw co musisz i wracaj szybko bo wieczorem imprezka u Tomislava. Będzie ekstra.
- Nie wątpię.- otworzyłam auto i usiadłam za kierownicą. Po chwili usłyszałam znów głos Shanimala:
- Chyba powinnaś otworzyć sobie garaż.
Spojrzałam na niego z błaganiem.
- No dobra, niech ci będzie, mam dziś dobry humor.
Wyjeżdżając powiedział mi jeszcze:
- Przy kluczach masz pilot do bramy. A tu klucze do domu. Jak wrócisz nie wiem czy ktoś będzie w domu, ja wychodzę a Jared… z nim nic nie wiadomo. Na pewno dotrzesz tam?
- Tak, mam mapę. Dziękuję i do zobaczenia.
Pożegnałam się z Shannonem po czym opuściłam posiadłość Leto. Z tego, co zdążyłam się zorientować kawiarnia w, której mięliśmy się spotkać znajdowała się w drugiej części miasta. Na szczęście droga była dość prosta więc dotarłam na miejsce bez większego problemu. Poza tym L.A jest bardzo dobrze oznaczone, co również ułatwia.
Po 15 minutach w kawiarni pojawił się Darren.
- Cześć, witaj w Los Angeles.
Przywitał się i mocno mnie uściskał.
- Cześć Darren, nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że będę z tobą pracować.
- Obiecałem, a ja dotrzymuję zdania. Słyszałem, że zatrzymałaś się u braci Leto?
- No tak, tak wyszło. Mówiłam ci o naszej współpracy. Zdecydowaliśmy, że na razie to dobre rozwiązanie.
- Jasne. Zamawiałaś coś?
- Tak, kawę i ciastko.
- Dobra, to zaczekaj chwilę zamówię sobie coś i zaraz wracam.
Po 5 minutach konturowaliśmy rozmowę.
- Więc do konkretów…
Po omówieniu ważniejszych spraw, Darren wręczył mi rozpiskę na najbliższy tydzień pracy.
- Zaczynam się obawiać czy dam sobie radę. To odpowiedzialne zadania, a plan filmowy to ogromna machina.
- Machina ludzka więc pomyłki są w nią wpisane, poza tym nie myli się tylko ten, co nie próbuje, nie dąży do perfekcji.
Dopiliśmy kawę a Darren zapytał mnie o dalsze plany:
- Na początek muszę załatwić sprawę z moi pobytem tutaj by mnie nie deportowali, a reszta…. Poczekam na rozwój sytuacji. Chciałabym zrobić sobie uprawnienia z zarządzania produkcją filmową, nie chcę tak bez czynnie tutaj egzystować.
- Jak wpadniesz w wir pracy będziesz o tym marzyć ale rozumiem cię. Jeśli chcesz mogę ci polecić jakąś uczelnię.
- Bardzo chętnie, było by miło z twojej strony.
Z Darrenem rozmawiało się niezwykle przyjemnie i nawet nie wiem kiedy przegadaliśmy dwie godziny. Uświadomiła mnie o tym dopiero wiadomość od  Jareda, który dopytywał się czy mam klucze do domu. Szybko odpisałam i pożegnałam się z Darrenem, któremu z resztą się śpieszyło.

***

Wychodząc z kawiarni, z racji tego, że w domu nie czekało mnie nic pilnego postanowiłam rozejrzeć się trochę po okolicy. Na początek wstąpiłam do okolicznych sklepów, skusiłam się nawet by przymierzyć parę ubrań. W efekcie wyszłam z nową sukienką. Po małym shoppingu odpoczęłam na ławce w pobliskim parku. Kiedy opadłam mimowolnie się do siebie uśmiechnęłam, ponieważ za każdy razem kiedy odwiedzałam park przypominało mi się pewne zdarzenie. To się wydarzyło ponad półtorej roku temu, jesienią.

  Ze znajomymi ze studiów często robiliśmy sobie weekendowe wypady do Londynu, z racji dobrej komunikacji, do innych znajomych. W ciągu roku przerodziło się to w regularne wyjazdy o wiadomym celu: ZABAWIĆ SIĘ. Jak się szybko okazało londyńska ekipa była do tego idealna. Zazwyczaj na miejsce docieraliśmy w  piątek wieczorem a wracaliśmy w poniedziałek rano. Każdy wypad był świetną zabawą, a my w tym czasie staliśmy się stałymi bywalcami tamtejszych klubów.
   W zależności od tego co się działo, robiliśmy różne rzeczy. Piątek zazwyczaj spędzaliśmy na włóczeniu się po klubach w, których panował zawsze niesamowity klimat. Sobota upływała pod znakiem wyjścia na jakiś koncert, a wieczór kończyliśmy na melanżu u znajomych hippisów, co szybko stało się rytuałem. Ci ludzie byli wspaniali a czas spędzony z nimi zawsze zostawiał luki w pamięci J, no ale cóż, tak to bywa. Zaś niedzielę spędzaliśmy na popularnych w centrum  tzw. ulicznych imprezach. Organizowane były na otwartych przestrzeniach przez studentów. Słynęły one głównie z zakładów w których można było wygrać niekiedy bardzo cenne fanty.
   Wszystko wydarzyło się właśnie na jednej z takich imprez. Regulamin zabawy był prosty, aby zagrać o dowolną rzecz z puli trzeba było wystawić fant. Później prowadzący zakłady, zbierał chętnych i dawał im zadanie, osoba która wykona je pierwsza zgarnia nagrodę i wymyśla następne zadanie. Wszystko odbywało się po północy.
   Tego wieczoru obiektem mojego zainteresowania padł zabytkowy gramofon. Od zawsze marzyłam o czymś takim i postanowiłam nie odpuszczać, szczególnie, że prawie nie było chętnych, oprócz jednej dziewczyny. David, prowadzący imprezę, widząc nas dwie po naradzie wymyślił nam wspaniałe zadanie. Znajdowaliśmy się właśnie w Hyde Parku, była jesień  a ten kretyn kazał mam biec nago i zerwać ze wskazanego słupa jakąś ulotkę. Oczywiście po chwili cały tłum zaczął nam kibicować, z racji, że byłam już lekko podpita stwierdziłam że co mi tam i zaczęłam się rozbierać.
- Ale będzie ubaw, zrobię ci nawet pamiątkowe zdjęcie.
- Spierdalaj Francis. Przydaj się na coś i załatw mi coś na rozgrzewkę jak wrócę lepiej.
   Mój wspaniały przyjaciel Francis, zawsze mogłam liczyć na jego wsparcie. I rzeczywiście ten idiota zrobił mi zdjęcie, które później dostałam na pamiątkę, mam je do dziś. Ale wracając… kiedy byłyśmy gotowe, David nas wystartował. Jedyne co pamiętam z tego szaleńczego biegu to, to, że było tak cholernie zimno, że nie była się w stanie skupić na niczym innym i dzięki bogu, odległość wynosiła na oko 200 metrów. Nawet nie wiem kiedy pokonałam blondynkę z którą rywalizowałam. Wbiegając na metę usłyszałam tylko gromkie brawa i wpadłam w objęcia przyjaciela który czekał z moim płaszczem.
- Kurwa nigdy więcej już.
  Po odebraniu mojej nagrody okazało się że mój występ bardzo się spodobał. Nie pamiętam ilu chłopaków stawiało mi wtedy wódkę ale przez najbliższych parę miesięcy nasza paczka robiła tam furorę.
Kiedy spojrzałam na moje BB, które wskazywało już godzinę 13 postanowiłam zebrać się do domu. Opuściłam park z uśmiechem.  Land Rover Jareda prowadziło się cudownie, muszę zainwestować we własne auto, pomyślałam. Póki, co odstawiłam je nienaruszone do garażu.

W kuchni czekały zakupy, które zrobił Shannon. Zabrałam się za ich rozpakowywanie, głowiąc się co by tu zjeść na obiad…

***

Kiedy się obudziłem, miałem niewiele czasu by zdążyć na umówione spotkanie więc robiłem wszystko w pośpiechu. Schodząc na dół zauważyłem, że byłem sam w domu, napisałem więc do Veroniki by się upewnić czy ma klucze, ponieważ jak wróci nikogo nie zastanie.
Popołudnie minęło mi w oka mgnieniu, praktycznie cały czas załatwialiśmy z Emmą sprawy związane z naszymi marsowymi przedsięwzięciami. Choć było to dla nas ważne, to oboje byliśmy już myślami na wieczornej imprezie więc kiedy tylko wszystko załatwiliśmy Emma szybko się ulotniła a ja wróciłem najszybciej jak to możliwe do domu.
Na progu domu powitała mnie jednak grobowa cisza, dopiero po chwili usłyszałem stłumiony śmiech dobywający się z góry. Postanowiłem podążyć za źródłem hałasu, po drodze zdejmując nieodłączną ostatnio część mojej garderoby czyli kapelusz, katanę i okulary.
Stojąc pod drzwiami sypialni Shannona usłyszałem głos Veroniki, bez zastanowienia lekko otworzyłem drzwi i wsadziłem do środka głowę. To, co ujrzałem wywołało u mnie mimowolny uśmiech. Shannon i Veronica siedzieli oparci o poręcz łóżka i z całą fascynacją i koncentracją bawili się Xbox’em, nawet mnie nie zauważyli.
- W końcu ktoś utrze mojemu bratu nosa w te gierki.
Powiedziałem a oni jak na komendę odwrócili w moją stronę głowy.
- Żebyś wiedział, idzie mi coraz lepiej.
- Hola, hola nie bądź taka pewna. Masz do czynienia z  m i s t r z e m tego cacuszka.- wtrącił Shannon po czym wrócił zawzięcie do gry.
Stałem tak spoglądając jak bez opamiętania się ścigają, w końcu zakomunikowałem im:
-  Za ponad godzinę wyjeżdżamy, nie karzcie mi na siebie czekać.
Oczywiście odpowiedział mi Shannon.
- Dobra, zrzędzisz jak stary. Już kończymy, ostatnia  prosta jest moja!

***

Kiedy w końcu się zebraliśmy, to do Tomo dotarliśmy z dopuszczalnym spóźnieniem. Letniskowy domek  Tomo i Vicki położony był  z dala od dużego miasta, blisko oceanu, a okolica była bardzo malownicza i cicha. Uwielbiam spokój tego miejsca, pomyślałem gdy moim oczą ukazały się tutejsze pagórki, które na tle oceanu robiły genialne wrażenie. Do domu planowaliśmy wrócić wieczorem następnego dnia więc zdążę sobie trochę powędrować, pomyślałem, strasznie to lubiłem.
Kiedy wysiadaliśmy z auta od razu powitał nas Tomo:
- No w końcu jesteście. Veronico miło się ponownie spotkać.
Chorwat mocno nas uściskał po czym powitał dziewczynę.
- Jeżeli z nimi wytrzymasz nie wariując to będę pod wrażeniem, ale bez żartów… są „specyficzni”- Tomo wymownie się uśmiechnął wskazując głową na mnie.
- Poczekaj zapamiętam – powiedziałem wesoło.
- Och Tomo… - Shannon zaśmiał się o czym powiedział do Veroniki- Moment w który się poznaliśmy przekreślił jego szanse na normalność.
Zaczęliśmy rozmawiać o tym jak to się poznaliśmy, gdy nagle coś nam przerwało:
- Tomo!
Z domu dało się słyszeć głos Vicki, która po chwili stała już na progu domu, uśmiechając się.
- Oczywiście mogłam się tego spodziewać, pojawili się bracia Leto i już nie mam męża.
- Zwrócimy ci go na noc, spokojnie.  – Shannon już kierował się w stronę Vicki, po czym się przywitał.
- Cześć. O to jestem spokojna, wiem że nie możecie znieść jak Tomcio chrapie.- zaśmiała się i dodała:
- Rozgośćcie się, Shann wiesz co i jak… Och to ty jesteś Veronica?
Dziewczyna podeszła i potwierdziła.
- Miło cię poznać. Jestem Victoria Bosanko, a w sumie to już od roku Milicević.
-Veronica Marcewicz.
- Chłopaki idą z Tomo a ja zabieram ciebie, pomożesz mi?
- Jasne, z miłą chęcią.
Po chwili obie kobiety zniknęły a my ruszyliśmy do ogrodu gdzie czekali już Braxton, Robert, Emma, Edward- brat Vicki, paru znajomych Tomo i jego siostra Ivana ze swoim chłopakiem. Przywitaliśmy się ze wszystkim, a ja wdałem się w rozmowę z Edwardem. Po paru chwilach wróciły z kuchni dziewczyny. Veronica poznała resztę gości po czym usiedliśmy przy stole.
- Kto zamawia stek? Mocno krwisty, Shannon?- zawołał Tomo, który obsługiwał kamiennego grilla.
- Załóżmy, że ci wierzę. Dawaj.
- Załóżmy? Ranisz mnie Shnny…
- Ciebie nigdy, już prędzej Jareda- Shannon się zaśmiał i posłał mi jeden ze swoich uśmieszków.
- A ja i tak was kocham!- Nagle Tomo zrobił to, czym mnie lubił denerwować. Podszedł do mnie i Shannona, uściskał nas z całej siły i jak zwykle wytarmosił nas za policzki, niczym jakaś babuleńka. Oczywiście wszyscy zaczęli się śmiać.
-Ach zapomniałem… komu szaszłyka?

***

- Tomo i Vicki są tacy zakochani i szczęśliwi, nie mogę się na nich napatrzeć. W dzisiejszych czasach to takie rzadkie zjawisko, ludzie którzy pasują do siebie idealnie. Są wspaniałymi ludźmi, zasłużyli na szczęście.- powiedziała Veronica kiedy siedzieliśmy na huśtawce.
- To prawda. Odkąd tylko znam Tomo on zawsze kochał tylko Vicki, od pierwszego wejrzenia.
- Naprawdę? Niesamowite.
Siedzieliśmy przez chwile w ciszy, w oddali było słychać śmiech Shannona który na chwilę wrócił do środka.
- Mogę cię o coś zapytać.
Spojrzała na mnie i pokiwała głową.
- Wierzysz w to, że człowiek dostaje to na co zasłużył, że w zależności od tego jak żyjemy, pisane jest nam różne szczęście?
- Wierzę w to, że wszystko jest w naszych rękach, na wszystko mamy wpływ. Każdy skutek poprzedza ewidentne ludzkie działanie. A szczęście… to tkwi w nas, człowiek sam poprzez to, co robi wpływa na to czy jest szczęśliwy. Jeśli krzywdzimy innych dążąc do własnego dobra, to według mnie nigdy nie osiągniemy optymalnego poziomu szczęścia… przynajmniej ja tak nie potrafię.- skończyła mówić i odchyliła głowę do tyłu, spoglądając w niebo. Bezchmurne.  
- A mogę też cię o cos zapytać?
- Dawaj.
- Czy  czujesz się w pełni szczęśliwy?
- Nie wiem o którą definicję dokładnie pytasz, jako artysta z pewnością. Jako człowiek? Pracuję nad tym… wiesz obawiam się że gdybym był zbyt szczęśliwy mógłbym stać się próżny, poza tym co by mi wtedy zostało? Tak przynajmniej mam nad czym pracować.
Napiła się wina i coś szepnęła:
- Mimo czterdziestki na karku…
- Słucham?
- Nie nic… życie jest długie.
Rozmowę przerwała nam Vicki:
- Hej chodźcie do środka, zrobiło się chłodno. Tomo rozlewa tą swoją nalewkę więc się pośpieszcie.
- Zaraz przyjdziemy Vicki- odpowiedziałem.
- Wino mi się już skończyło- Veronica uśmiechnęła się i pokazała kobiecie pusta lampkę.
- Dobra, to czekam.
Po chwili znów zostaliśmy sami w ogrodzie.
- Jared?
- Tak
- Chodźmy na ta nalewkę. I nie patrz takim wzrokiem, lubię degustować, tak?.
- Jasne.
Zaśmialiśmy się i ruszyliśmy do środka.

***

- Tomislav to jest boskie!- Shannon cieszył się jak małe dziecko.
- Shannobrody ma rację braciszku, chyba muszę wyciągnąć od ciebie tą recepturę.
- Ha! Sory Ivano ale nawet pomimo tego, że płynie w nas  ta sama krew nie zdradzę ci tego przepisu.
Milicević powiedział to i zrobił minę górującego dzieciaka.
- No ej…
- Iv, nawet nie próbuj, jak się uprze to nie wygrasz z nim- dodała Vicki.
W tym czasie całe towarzystwo znajdowało już w domu, wesołe i zadowolone co było z pewnością zasługą wspomnianej, cudownej nalewki Chorwata. Vicki rozmawiała z Emmą i Ivaną, cały czas się śmiejąc, pewnie opowiada o naszej trójce. Shannon zawzięcie przekomarzał się o coś z Robertem, stojąc w drzwiach balkonowych a Veronica siedziała z Braxtonem na sofie. Chcąc nie chcąc obserwowałem ich, ponieważ znajdowali się przede mną. Siedzieli ramię w ramię popijając alkohol, co chwilę krztusząc się ze śmiechu. O czym mogli rozmawiać nie miałem pojęcia, intrygowali mnie. Po chwili zauważyłem, że Braxtonowi spodobała się Niko, ponieważ patrzył teraz na nią śmielej.
Z rozważań wyrwał mnie Tomo, który dosiadł się do mnie przynosząc ze sobą dwie szklanki i mówił coś do mnie…

***

Kiedy wybieraliśmy się na imprezę do Tomo, nigdy nie powiedziałabym że może być tak cudownie. Przecież ten człowiek samą mimiką potrafi sprawić, że śmiejesz się do rozpuku, matko! A Vicki? Okazała się być wspaniałą kobietą, niezwykle pogodną i ciepłą, rozmawiałam z nią zaledwie chwilę a ona traktowała mnie jak starą kumpelę.
-Czyli jesteś Europejką?
-Tak, dokładnie Polką.
- Dużo słyszałam o tym kraju, muszę się tam kiedyś wybrać. A wiesz co jest straszne w moim związku z Tomo?
- A jest w ogóle coś takiego?
Zaśmiałyśmy się.
- Nawet nie masz pojęcia jak trudno się z nim żyje, mimo że znamy się tyle lat..ale wracając… to, to, że on był wszędzie tam gdzie ja bym chciała pojechać. Jak zawsze opowiada, mam ochotę go walnąć, że  nie mogłam z nim pojechać.
- Ale nawet mimo to piekielnie go kochasz.- posłałam jej uśmiech.
- Właśnie… wiesz kiedyś obawiałam się ślubu, a kiedy Tomo poprosił mnie o rękę przeraziłam się. Bałam się, że po ślubie wszystko się zmieni, przestaniemy się tak bardzo kochać, znudzimy się sobą aż w końcu się rozwiedziemy…
- A teraz nie boisz się?
- Nie, już nie. Nie wyobrażam sobie życia bez tego świra i wiem że on ma tak samo. Wiesz, teraz z pewnej perspektywy widzę, że nic się nie zmieniło, nie mówię że będzie już tak zawsze. To siedzi w nas, ten lęk, ale dość o mnie bo pewnie cię nudzę.
- Ty? Wolę ciebie niż gadanie Jareda.
Teraz to ona się zaśmiała.
- Ten typ tak ma, zraża wszystkie porządne laski do siebie. Poznasz go to sama się przekonasz. A więc powiedz mi coś o sobie?

***

Wieczorem impreza rozkręciła się już na dobre, a z racji że zrobiło się chłodno przenieśliśmy się do domu. Wcześniej jednak, kiedy wszyscy zbierali rzeczy z ogrodu ucięłam sobie pogawędkę z Jaredem. Wypiliśmy już trochę wina więc zaczęliśmy rozmawiać bez ładu, na zmianę o błahostkach a raz o życiu.
- Coś mi się przypomniało, opowiedzieć ci dobry żart? Gdzie schować pałeczki od perkusji żeby perkusista ich nie znalazł? Pod prysznicem.
Jared zaczął się śmiać.
- Dobre, ale nie opowiadaj Shannonowi. Można by to kiedyś przetestować.
Kiedy  tak rozmawialiśmy chciałam go lekko podpytać jak mu się żyje samemu tzn. bez dzieci, żony, stałej dziewczyny bo od dawna mnie to intrygowało. Czy mając ponad 40 lat można wciąż nie wiedzieć czego się chcę? Czy można być szczęśliwym samemu? Czy czeka mnie to samo? bo w głębi duszy byłam podobna do niego… Niestety, zgrabnie ominął temat a kiedy miałam się dopytać weszła Vicki i nie było sensu już do tego wracać.
Kiedy byliśmy już w środku zaczepił mnie Braxton, usiedliśmy na sofie i zaczęliśmy rozmawiać. Jak się szybko okazało był jak drugi Tomo, śmiałam się non stop. Opowiadał mi tak absurdalne historie, które  go spotkały, że nie potrafiłam się nie śmiać.
Kiedy tak żartowaliśmy i piliśmy było mi po raz pierwszy od wyjazdu z Paryża beztrosko. W pewnym momencie kiedy wszyscy gdzieś się porozchodzili poczułam ochotę na spacer.
- Hej, pójdziemy się przejść? Chciałabym zobaczyć ocean, musi być piękny o tej porze.- zapytałam Braxtona. Ten uśmiechnął się do mnie i pomógł mi wstać.
- Skoro tak nalegasz… idziemy na plażę.
Podałam mu rękę a on ją złapał i pociągnął mnie za sobą. Kiedy przechodziliśmy przez salon, zdążyłam jeszcze chwycić ze stołu butelkę z winem, na co Braxton posłał mi uśmiech pełen aprobaty.
- Powinniśmy powiedzieć, że wychodzimy?- spojrzałam na chłopaka, który nic nie powiedział.- Acha, nie powinniśmy…
Przed domem zauważyłam Vicki:
- ..ale możemy, ej Vicki!
Kobieta się obejrzała:
- Idziemy z Braxtonem na plażę, wrócimy niedługo, ok?
Pomachała mi ręką i weszłam z powrotem do domu.

***

- O matko, jak tu pięknie…- usiadłam na brzegu plaży, pociągając łyk wina i podając butelkę mojemu towarzyszowi.
- Tak będzie lepiej.
Braxton położył się na piasku i przyciągnął mnie za dłoń do siebie tak, że wylądowałam wtulona w niego, a jego ramię mnie przycisnęło mnie do niego mocniej.
- No, co widziałem, że było ci zimno i dzięki mnie już nie jest.- uśmiechnął się zawadiacko.
- Tak, jesteś wspaniały. Co ja bym bez ciebie zrobiła…
- Nie przesadzaj bo się czerwienię.
Zaśmialiśmy się oboje. Dopiero teraz zauważyłam jak gwieździste było niebo. Wiatr wiejący znad oceanu przyprawiał o przyjemne dreszcze, szczególnie,  że w powietrzu wciąż unosiła się popołudniowa duchota.
 - Wiesz co zauważyłem, Europejki to intelektualistki.
Zaśmiałam się pijąc wino, przy okazji trochę oplułam Braxtona, na co chłopak tylko pokiwał głową.
- Teraz na to wpadłeś?
- Naprawdę. Z  Amerykankami w twoim wieku to mogę sobie pogadać wiesz o czym? O tym czego to nie robiła Paris Hilton, co się teraz nosi, jaka to wspaniała jest Lady Gaga albo jakimi to one są modelkami, aktorkami.- Braxton zaczął przy tym gestykulować, a biorąc pod uwagę że leżeliśmy, wyglądał komicznie, a ja oczywiście zaczęłam się chichrać.-  Nie śmiej się, taka jest prawda.
- Ale przynajmniej jesteś na czasie, nie?- nie mogłam się powstrzymać, cały czas się śmiałam.
-Zaraz ci pokaże…
Chłopak się podniósł i zaczął mnie gilgotać  po bokach, na co ja zaczęłam się niemiłosiernie głośno śmiać.
- Pro…pr…pro.. proszę! - łzy  zaczęły spływać mi po policzkach. Na chwilę przestał śmiejąc się, a ja to wykorzystałam i przewróciłam go na plecy biorąc na nim rewanż. Po chwili zaczęliśmy się tarzać po piasku i łaskotać na przemian, jak dzieci.
- Stop! Rozejm.
Krzyknęłam a on zatrzymał się nade mną. Jego twarz od mojej dzieliły jedynie centymetry i wtedy to zobaczyłam. Iskierki w jego oczach, zdradziły go. Zbliżył swoje usta do moich delikatnie mnie całując, ewidentnie czekając na moją odpowiedź. Nie musiał długo czekać, odwzajemniłam pocałunek. Po chwili przerzucił się na moją szyję i ucho. W pewnym momencie poczułam jak ugryzł mnie w ucho, mimowolnie się zaśmiałam, czym spowodowałam że i on się zaśmiał.
- Wiesz, że jestem wstawiona.- powiedziałam.
- Wiem…
- I…
Nie dał mi skończyć bo ponownie zaczął mnie całować. Złapałam go za włosy i przewróciłam na bok, tym samym odrywając go od siebie i łapiąc oddech.
- I chcę popływać! Pomożesz mi to ściągnąć.- zrobiłam minę niewiniątka i pomachałam mu moja koszulką.
Ściągnął ją bardzo szybko, przy okazji zdejmując resztę stroju. Pociągnęłam go za sobą ale to był zły pomysł ponieważ się zachwiałam i oboje wpadliśmy do wody, a nadchodząca za pleców fala zalała nas całych wodą. Zaczęłam się śmiać jak głupia.
- Jesteś niemożliwa…
Teraz to ja nie dałam mu skończyć i zaczęłam go gwałtownie całować, przewracając nas z powrotem pod falę. Kiedy się w końcu podnieśliśmy Braxton z udawanym oburzeniem powiedział:
- Ugryzłaś mnie w wargę… ale chcę jeszcze.
Posłałam mu uśmiech po czym znów zaczęłam go całować, tym razem wyczołgaliśmy się już na brzeg. Czułam jak mój stanik się odpina gdy nagle coś mnie oślepiło, odruchowo zamknęłam oczy…

 ***

No cóż trochę później niż zwykle ale sporo się działo... Niestety Jarocin już za mną, ja chcę jeszcze raz!!!Będę tam wracać dopóki będę mogła. Pociesza mnie myśl o zbliżającym się Woodstocku ;D normalnie uzależniłam się od tych wyjazdów! Kto oglądał otwarcie olimpiady? Osobiście zmęczyłam ponad 3 godziny, dla mnie pod względem logistyki to był kosmos :)




* "Jestem lekkomyślny, tak lekkomyślny. Boże uratuj mnie przed tym szaleństwem..."- Papa Roach, Reckless.

4 komentarze:

  1. Jak zawsze świetny rozdział ;D Shannobrody? hahaha mistrzostwo ♥
    Ale za jedną rzecz to mam ochotę Cię ukatrupić...
    "Czułam jak mój stanik się odpina gdy nagle coś mnie oślepiło, odruchowo zamknęłam oczy…"
    I CO DALEJ?! Kończyć w takim momencie... Nie będę mogła spać czekając na ciąg dalszy... xD

    No ale trudno, mam nadzieję, że nowy rodziła pokaże się szybko... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. rozdział super, nie mogłam się doczekać aż dodasz :)
    A co ostatniej fotki to *___*
    Żaneta

    OdpowiedzUsuń
  3. Musiałaś kończyć w takim momencie! ;d

    oh uwielbiam tą ostatnią fotkę xd.
    Rozdział świetny, zresztą jak wszystkie !

    OdpowiedzUsuń
  4. I znów doczekałam się kolejnego rozdziału! :D
    Świetnie piszesz, pewnie słyszałaś już to nie raz no ale tak jest. Do tego skończyłaś w takim momencie? Czekam na ciąg dalszy, oby jak najszybciej! :D

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.