Every You Every Me
***
***
Po paru godzinach słońce wzeszło na tyle
wysoko by zamienić przyjemne ciepło
letniego poranka w nieznośny upał. Oznaczało to jedno, pora wracać do domu. Ku
naszemu zdziwieniu towarzystwo już się wybudziło i najwyraźniej nie zauważyło
naszej obecności. Kiedy wchodziliśmy wciąż rozmawiając, pierwsza odezwała się
Vicky:
- Wy, tam… zgubiłam się. Kiedy
wstaliście? I gdzie byliście szaleni?
- Proszę cię nic nie mów… dałam się
wrobić i chodziłam z Jaredem po tutejszej okolicy.- uprzedziła mnie Veronica,
która w międzyczasie chwyciła stojącą na blacie butelkę i nalała do szklanki
wody.
- Jared! Jak mogłeś jej to zrobić.-
doszedł mnie z salonu zaspany głos Tomo.- Niko, wiem co czujesz, byłem z nim
raz i za więcej dziękuje. Bez urazy Jay.
- Twoja mina wtedy, bezcenna. - odpowiedziałem
przyjacielowi.- Hej weź poruszaj Shannona, ile można spać.
Chorwat posłusznie wychylił się z fotela
i wystawiając rękę, lekko potrząsnął śpiącym na kanapie mężczyzną.
- Mocniej.- dorzuciłem, ale Tomo pokiwał
tylko przecząco głową.
- Sam go obudź. – dobiegł mnie za pleców
głos Niko.- Cykasz się? Nie wierzę.
- Nie podpuszczaj mnie. Krzyk na niego
nie działa, nie obudzi się. Potrzeba impulsu.- posłałem jej uśmiech. Przez
chwilę staliśmy tak wpatrując się w śpiącego Shanimala, ja, Niko, Vicky i Tomo.
- Impulsu…
Dziewczyna powiedziała to i poszła do
kuchni, wróciła ze swoją szklanką wody. Lód zastukał w szklance. Upiła łyk po
czym zrobiła coś czego się nie spodziewaliśmy. Zbliżyła się do sofy i zgrabnym
ruchem opróżniła zawartość szkła wprost na twarz mojego, nic nieświadomego
brata. To, co wydarzyło się potem przypominało urywek jakiejś głupiej komedii.
Pierwsze co dało się słyszeć to śmiech Tomo.
Shannon momentalnie podniósł się do pozycji
siedzącej, otwierając przy tym oczy tak szeroko, że przez moment wyglądał jak
zombie. Veronica w tym czasie wcisnęła
mi do rąk pustą szklankę, zataczając się ze śmiechu razem z Vicky.
Zacząłem się śmiać równie głośno.
W tym czasie Shannon zdążył
oprzytomnieć, a jego wzrok wyrażał jedno.
- Fuck, fuck, FUCK… kto?
Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć Niko
mnie ubiegła wskazując na mnie palcem. Nie wiedziałem o, co jej chodzi lecz po
chwili uświadomiłem sobie, że to ja trzymam pusta szklankę a Shannon patrzy na
mnie. Przestałem się śmiać.
- To nie tak…
Shann nie dał mi dokończyć, rzucił się
na mnie, przewracając mnie na fotel. Zaczęliśmy się tarzać a pozostali zaczęli
nas głośno dopingować.
- Shannon daj mu nauczkę.- usłyszałem
głos Niko, która posłała mi szyderczy uśmiech. Jeszcze się policzymy, pomyślałem i odpowiedziałem jej moim uśmiechem.
- Tylko nie zdemolujcie mi domu!-
krzyknęła uradowana Vicky kiedy Shannon mnie obezwładnił i prowadził do drzwi
ogrodowych. W mgnieniu oka zorientowałem
się, co planował ale było za późno.
- Nieee…
Tylko tyle zdążyłem powiedzieć zanim
zostałem wrzucony do basenu. W tej chwili obchodziła mnie tylko jedna rzecz a
mianowicie moje BB, spoczywające w mojej kieszeni. Kiedy wypłynąłem na
powierzchnię zobaczyłem ich w komplecie. Nasze krzyki zwabiły pozostałych i w
ten sposób wpatrywało się we mnie dziesięć par oczu.
Tomo, Vicky, Niko, Shannon, Emma,
Robert, Braxton, Edward, Ivana i jej narzeczony Simon. Ten ostatni podał mi
dłoń i pomógł wyjść z basenu.
- Dzięki.- odpowiedziałem i się
wyprostowałem. Wyciągnąłem telefon.
- To było piękne Shanny.- usłyszałem
głos Emmy. I ty Brutusie przeciwko mnie, pomyślałem
odruchowo.
Moje BlackBerry przestało działać.
Poczułem jak moja złość narasta.
- Wszystko w porządku?- zapytał mnie
Tomo, kiedy pozostali zaczęli rozmawiać ponownie między sobą.- To tylko
wygłupy, wiesz jaki jest Shannon.
- Tak, wiem. Tępy do granic
wytrzymałości! Patrz, co narobił. Nie daruję mu tego. Odsuń się.
Wyminąłem Chorwata i podszedłem do
brata, który teraz prawdopodobnie naśmiewał się ze mnie z Veronicą.
- Jesteś z siebie zadowolona. –
powiedziałem do dziewczyny, która momentalnie przestał się śmiać.- Możesz
przybić sobie piątkę z tym kretynem.
Teraz zwróciłem się do Shannona:
- Wiesz dlaczego gitarzyści wsadzają pałeczki od perkusji za przednia szybę? Żeby mogli parkować w miejscu dla niepełnosprawnych... Coraz częściej zastanawiam się
jak to możliwe, że jesteśmy braćmi. Brak mi już nawet słów. Ach i pewnie jesteś
zadowolony, teraz możesz zrobić z nim co chcesz!- wykrzyczałem to i cisnąłem w
brata zepsutym BlackBerry.
Głupi uśmieszek zszedł mu z twarzy a na
jego miejsce wstąpiła złość. Wiedziałem jak nie lubi kawałów o perkusistach,
poza tym nie miałem ochoty go oglądać więc wyminąłem go i poszedłem przed
siebie. Czułem jak wszyscy zamilkli…
***
- O cholera…
Wydusiłam z siebie jedynie tyle, kiedy
Jared odszedł. Po tym co zobaczyłam, poczucie winy wygrało. Nie żebym się
kiedyś bardzo przejmowała takimi sytuacjami ale tym razem było inaczej, to jak
wokalista na mnie patrzył a potem na Shannona… jego wzrok był przerażająco
zimny i nijaki. Pierwszy raz widziałam takiego Jareda… z rozmyślań wyrwał mnie
głos Vicky:
- Ej, Veronica?- popatrzyłam na
kobietę.- Nie przejmuj się, właśnie byłaś świadkiem przedstawienia pod tytułem
„ Jaki jest naprawdę Jared Leto”. Jak poznasz ich lepiej sama się o tym
przekonasz. Takie kłótnie to u nich norma chociaż tym razem…
Kobieta zaniemówiła jakby brakowało jej
słowa.
- …Tym razem przegiął! Dobrze o tym
wiesz Vicky i nawet go nie broń!- w tej chwili odezwał się naprawdę zirytowany
Shannon.- Nie miałem pojęcia, że ma ten pieprzony telefon przy sobie a z resztą
mógł nie zaczynać!
- To ja cię oblałam… przepraszam. Potem
pokazałam na Jareda ale nie myślałam że uwierzysz, poza tym chciałam dać mu
nauczkę za dzisiaj rano.
- To ty?
Shannon zaśmiał się.
- No cóż już tego nie cofnę, ale wciąż
mogę cię wrzucić… Żartowałem, nie przejmuj się. Sama mówiłaś, ze się doigrał,
tak? Więc ty akurat jesteś niewinna.- odpowiedział mi Shann wciąż się śmiejąc.-
Ale, że tak go urządziłaś, tego bym się po tobie nie spodziewał. Po prostu
pięknie, młoda. I wiesz, co? Jak dotąd żyłem w przeświadczeniu, ze jestem
niekwestionowanym królem podstępu ale teraz widzę, że muszę podzielić się tym
tytułem.
- Taaa...
Shannon posłał mi uśmiech i mocno mnie
przytulił widząc moją skwaszoną minę, ale nawet to nie poprawiło mi
samopoczucia. Wciąż prześladowało mnie spojrzenie Jareda.
- Wy to żeście się dobrali, zaczynam powoli
współczuć Jaredowi a to źle. – dobiegł mnie głos Tomo a po chwili śmiech Vicky
i Shannona.- No, co? Trochę
humanitaryzmu nawet jemu się należy, prawda kochanie?- Chorwat zwrócił się do
żony, która z trudem opanowała śmiech.
- Tak, zgadzam się z tobą w pełni, ale
wiesz mimo wszystko to JARED.
Teraz zaśmialiśmy się wszyscy. Znałam Vicky
zaledwie dzień a już ją uwielbiałam. Umiała poprawić mi humor.
- Oj Vicky i to ja jestem zawsze tym
wyrodnym bratem bo się nabijam z biednego Jareda. Kobiety…- odezwał się
Shannon.- Wiecie, nawet mi już złość przeszła, idziemy na to śniadanie w końcu?
Spojrzeliśmy po sobie, nagle odezwał się
Ivana:
- Shannobrody ale z ciebie brat…
- Ivano, nie będę się z nim obchodził
jak z jajkiem a wracając do tematu…. To
może jajeczniczka?
Shannon przeleciał po nas wzrokiem,
zatrzymując się na Vicky.
- Zapomnij! Tu panuje samoobsługa. – odpowiedziała
kobieta po czym zwróciła się do mnie.- Chodź lepiej ze mną bo jeszcze ciebie
wykorzysta i pośle do garów.- posłała perkusiście dumne spojrzenie i pociągnęła
mnie za sobą z powrotem do domu.
Pozostali poszli w nasze ślady.
- Vicky! Proszę cię!- Shannon wciąż
krzyczał za nami, łudząc się, że mimo wszystko namówi kobietę. Był przy tym
taki uroczy, że zaczęłam się śmiać.
***
Po śniadaniu, które podchodziło już w
sumie pod obiad wszyscy usiedliśmy w salonie. Plan na resztę dnia był prosty,
mieliśmy wybrać się na plażę, by odpocząć, popływać. Z racji tego, że plaża dom był położony nad
oceanem, nie musieliśmy daleko iść na, co z resztą nikt nie miał siły. Choć
nikt nie dawał tego po sobie poznać, męczył nas kac.
Jareda jak nie było, tak nie było, a ja
się źle z tym czułam.
- Czekamy na Jareda?- zapytałam a w
odpowiedzi usłyszałam Emmę:
- Obawiam się, ze możemy się nie
doczekać. Co jak, co ale wszyscy wiemy, co znaczy zniszczone BB.
- Nawet za dobrze. Przecież ten kawałek
blaszki jest jego ukochanym „dzieckiem”.- wtrąciła Vicky.
- Foch jak stąd do Kanady!- rzucił
Shannon.
- Jednym słowem, masz przejebane
bracie.- dorzucił Braxton, który siedział obok mnie, poklepując Shanimala.
Z jednej strony wiedziałam o tym jak Jay
wielbi swój telefon, a z drugiej strony o tym, że jest nieobliczalny. To
jeszcze bardziej mnie zdołowało.
- Bez urazy… ale to jest chore. Chore!
Nie można traktować kupy metalu lepiej niż rodziny dlatego nie zamierzam się
kalać, a Jared wróci prędzej czy później.- w salonie zabrzmiał obojętny głos
Shannona. Sposób w jaki to powiedział zdenerwował mnie.
-Nie rozumiem jak możesz tak mówić.
Zawiodłam się na tobie Shanny. Nikt przecież nie jest idealny, a to, że twój
brat jest tak bardzo przywiązany do telefonu powinieneś rozumieć. Być może to
dla niego coś, czym dla ciebie są gry i twój Xbox. Każdy ma coś takiego. Racja,
zareagowała jak nie on ale to właśnie przez emocje. To przeze mnie dlatego idę
go poszukać.
Spojrzałam na nich. Moje słowa ich
zdziwiły, jedynie Shannon wciąż miał minę nadąsanego chłopca.
- Ale dlaczego się nie bronił skoro był
niewinny, przecież to nie w jego stylu.- odburknął Shann.
Vicky chciała mi coś powiedzieć, ale nie
dałam jej.
- Nie, Vi. Dam sobie radę, przejdę się i
potem dołączę do was. Zabieram komórkę więc będziemy w kontakcie.
Przed wejściem do domu, kiedy już miałam
się oddalić dogonił mnie jeszcze Braxton.
- Chyba nie myślałaś, że pójdziesz sama
go szukać.
Uśmiechnął się do mnie i podsunął mi
swoje ramię bym się go złapała. Zrobiłam to z przyjemnością, nie miałam ochoty
być sama.
- Dziękuję.- wyszeptałam kiedy zeszliśmy
na plażę i oparłam głowę o ramię chłopaka. Z oddali mogliśmy wyglądać jak
zakochani, nie dbałam o to…
***
Kiedy się zorientowałem, że Veronica podpuściła Shannona na mnie, na
początku nie miałem jej tego za złe. Podobała mi się cała akcja z wodą a może
raczej odwaga Niko. Miałem świadomość, że zrobiła to w ramach odwetu dlatego
odpowiedziałem na zaczepkę brata ale kiedy ten postanowił wrzucić mnie do
basenu, wiedziałem, że to zrobi. Był ode mnie silniejszy. Nie miałem ochoty
pływać ale w końcu się poddałem i dopiero będąc w wodzie przypomniałem sobie o
moim kochanym BB, ale było za późno…
Wyciągając całkowicie zalane BlackBerry z kieszeni, coś we mnie pękło.
Poczułem smutek, byłem związany z tym telefonem bardzo silnie. Nie jestem
materialistą ale to bolało. Mam świadomość jak przez to jestem odbierany, ale
nigdy nie dbałem o opinie na swój temat, ponieważ ludzie zawsze będą gadać i
choćbyś starał się nie wiem jak mocno, nie uciszysz ich- tego nauczył mnie show
biznes.
A bolało jeszcze bardziej kiedy zobaczyłem mojego brata, nabijającego
się ze mnie i cieszącego się z mojej straty. To podziałało na mnie jak
przysłowiowa płachta na byka. W złości dostało się jeszcze Niko, czego teraz
trochę żałuję bo w niczym nie zawiniła…
Musiałem to wszystko przemyśleć dlatego udałem się w miejsce mało
uczęszczane, które z zebranych znałem tylko ja. Miałem stąd przepiękny widok na
ocean. Lubiłem takie chwile kiedy mogłem oczyścić umysł i otworzyć się na
piękno. Czułem jak złość powoli ustępuje, a na jej miejsce wchodzi spokój. W
oddali dostrzegłem parę spacerująca plażą. Nie wiem dlaczego ale przypomniała
mi się rozmowa z Veronicą, o szczęściu…
czy tym właśnie jest szczęście? pomyślałem o parze na dole…
Bezwładnie opadłem na skaliste podłoże klifu. Wpatrywanie się w niebo
odprężało mnie i pozwalało zebrać myśli. Co
daje mi szczęście? BlackBerry… ale już go nie ma… Nie, przecież to tylko rzecz,
nie może ci dać szczęścia, może dać ci tylko złudzenie Jared… Zacząłem się
zastanawiać na sobą. Choć otaczało mnie tyle osób to byłem samotny. To fakt. Jestem sam bo nie potrafię żyć z drugą
osobą. Nie potrafię słuchać i nie potrafię dawać. Tak było z Cameron… nie byłem
zdolny dać jej tego na, co zasłużyła. Kochałem ją ale nie tak naprawdę, do
końca, na zabój… bo w końcu nauczyłem się żyć bez niej. To mnie właśnie
złamało, a powinno wzmocnić. Powinienem był nauczyć się kochać… zamiast tego
zgrywałem amanta. Podobało mi się takie życie. A teraz nie podoba ci się?
Przecież wciąż tak żyjesz…
Przewróciłem się na bok, tak, że miałem widok na całą, ogromną zatokę. Zacząłem
śpiewać:
Hang me down,
by the river bed,
with the other dead,
I will sing whole way down
Nagle
poczułem za plecami jak ktoś siada przy mnie. Powoli odwróciłem
głowę, wtedy ją ujrzałem. Siedziała ze spuszczoną głową,
myśląc nad tym, co powiedzieć. Odezwała się po chwili podnosząc
na mnie wzrok:
-
Wybacz jeżeli z mojego powodu odniosłeś szkodę.
Nic
nie odpowiedziałem, zaskoczyła mnie już samym przybyciem. W
myślach ucieszyłem się.
-
Jak mnie do cholery znalazłaś na klifie?- chciałem zapytać
obojętnie ale nie wyszło i pod koniec się uśmiechnąłem,
co ona zauważyła i się zaśmiała.
-
Jesteś dość charakterystyczny z dołu. No wiesz, facet na skale
rzuca się w oczy.
-
Damn!- zakląłem i zaśmiałem się.
Siedzieliśmy
przez chwilę w ciszy wpatrując się przed siebie.
-
Zaśpiewaj do końca, proszę.- odwróciła głowę w moją stronę
posyłając mi jedno ze spojrzeń.
Przez
chwile się wahałem, nigdy nie śpiewałem swoim dziewczyną
własnych piosenek, ale ona nie jest moją dziewczyną,
pomyślałem.
-
Zostawiam to raczej na scenę…
-
Nie daj się prosić. Jak zaśpiewasz to opowiem ci jak zganiłam
Shannona i stanęłam w twojej obronie. To jak będzie?
Zaskoczyły
mnie kompletnie jej słowa.
-
Że, co? Że jak? Że kogo?- zaśmiałem się.- Dobra, niech
stracę...
Hang me down,
by the river bed,
with the other dead,
I will die without a sound
Save me, Save me,
Save, ohh Lord,
Saveme, Save me, again.
Uśmiech na twarzy dziewczyny kiedy
skończyłem śpiewać był cudownym prezentem. To,
też jest szczęście… Tak, to sprawia, że jestem szczęśliwy ale nie zmienia
faktu, że wciąż jestem samotny… pomyślałem.
- Nawet nie masz pojęcie jak uwielbiam
tą piosenkę.- powiedziała Veronica nie odrywając wzroku od oceanu.
Popatrzyłem na nią z boku. Siedziała po
turecku, lekko się bujając. Na jej twarzy malował się nieziemski spokój i…
szczęście? Nie, to złudzenie… ona też nie
jest naprawdę szczęśliwa…
- I kogo my chcemy oszukać…- pomyślałem głośno.
- Słucham?
- Kogo chcemy oszukać wmawiając ludziom,
że jesteśmy szczęśliwi skoro tak do końca nie jest. Ja, Shannon, moja matka, ty
i dziesiątki innych ludzi…
- Wybacz ale chyba nie jestem w temacie.
- Z resztą nie ważne…
To były moje ostatnie słowa, a Veronica już
nie pytała. Pomyślała pewnie, że mi
odbiło… co ja w ogóle gadam, pomyślałem po czym dodałem:
- Nie oszalałem.
Dziewczyna spojrzała podejrzliwie na
mnie i zaczęła się śmiać.
- Jared nie wiem, co ty ćpasz ale bierz
połowę!
***
Spacer z Braxtonem w poszukiwaniu Jareda
udał się, ponieważ znaleźliśmy zgubę, co prawda dopiero po ponad godzinie ale
udało się. w sumie to Braxt go wypatrzył kiedy szliśmy brzegiem plaży.
- Czy to nie Jared?
- Gdzie?- zapytałam.
- Na klifie. Spójrz.
To, co ujrzałam przyprawiło mnie o
szybsze bicie serca. Tak, to był Jared. Siedział na samym brzegu klifu, kusi los, stary a taki… ach!, pomyślałam.
Kiedy wdrapaliśmy się na wzgórze,
zwróciłam się do chłopaka:
- Powinnam iść tam sama, wybacz.
- Jasne, rozumiem. Miło było ci
towarzyszyć, a teraz lecę do reszty.
Pożegnał się ze mną i ucałował. Była
naprawdę fajnym gościem.
- Dziękuję. Za wszystko.- szepnęłam mu
na dowidzenia.
Dzieliło mnie zaledwie kilkanaście
metrów od Jareda. Nawet nie wiem kiedy moje dłonie zaczęły drgać. Tak, stres. Kurwa, nie takie rzeczy przeżyłaś. Otrząsnęłam
się i pewnie ruszyłam do przodu wciąż jednak mając przed oczyma ten straszny wyraz
twarzy wokalisty…
***
Ku mojemu zdziwieniu Jared wrócił do „normalności”
o ile można tak nazwać jego stan sprzed utopienia ukochanej Jeżynki. I ku
zdziwieniu nie był na mnie zły. Był… rozkojarzony, zaczął mówić bez składu, co
mnie lekko zdziwiło ale w ostateczności zaczęłam się śmiać, a z mojego serca
jakby spadł głaz, poczułam nieziemską ulgę.
Do tego zaśpiewał Hang me down, numer który uwielbiałam a w połączeniu z Revange – sprawiał, że zapominałam gdzie
i kim jestem. Wszystko za sprawą wokalu… To było wspaniałe przeżycie.
Do reszty imprezowiczów dołączyliśmy
dopiero po pewnym czasie, ponieważ Jared stwierdził, że koniecznie musi pokazać
mi ten klif. Zostałam przegłosowana.
Kiedy w końcu wróciliśmy, atmosfera była
o wiele lepsza niż się spodziewałam. Wszyscy wesoło się bawili. Jared postanowił
pogadać z bratem o czym wcześniej rozmawialiśmy.
- Shannon. Chciałem cię przeprosić,
poniosło mnie, nie powinienem cię obrażać. Przykro mi, że się tak zachowałem. Nie
jestem na ciebie zły. Chciałem, żebyś o tym wiedział.
Shannona na początku to zamurowało,
wyczytałam to z jego twarzy. Nie mógł uwierzyć, że jego brat nie rozpacza po
stracie swojego „dziecka”. W końcu się przełamał i odpowiedział Jaredowi:
- Ja też nie jestem już zły. Wiesz jaki
jestem, czasem zbyt porywczy. Przepraszam cię, że nie zachowałem się jak brat
dopiero Niko mnie o tym uświadomiła. Więc zgoda?
Na to czekałam ale jak się okazało nie
tylko ja bo kiedy tylko bracia przytulili się na zgodę, Tomislav naskoczył na
nich z okrzykiem: Mars Hugs! I po
chwili cała trójka leżała na piasku.
Kątem oka dostrzegłam jak Vicky łapie
się za głowę i mimowolnie się uśmiechnęłam.
***
Wyjazd od Tomo i Vicky przedłużył się
tak jak przypuszczałam do wieczora więc dotarliśmy do domu dość późno. Czułam jak
zasypiam na stojąco więc kiedy tylko weszłam do domu od razu się pożegnałam i
udałam na spoczynek, bracia zrobili dokładnie to samo. Kiedy Jared zniknął mi z
horyzontu, postanowiłam mimo zmęczenia zamienić jeszcze słowo z Shannonem.
- Shannon? Co do kwestii…
- Tak, pamiętam. Wiem ile to dla niego
znaczy więc się poświecę i wstanę rano. Ty wychodzisz o 12, więc 11?
Pokiwałam tylko głową i udałam się do
siebie. Wiedziałam, ze mogę polegać na Shannonie…
***
***
Szybciej niż planowałam ale jest :D Co mam powiedzieć... nie mam pojęcia :) sami oceńcie :) co u mnie? lepiej nie mówić... Dobra spadam bo leci transmisja w radiu na żywo z koncertu Placebo!
P.S. Odkryłam nowych czytelników, dzięki że jesteście i komentujecie ;)
Provehito in altum!
* "Frajerska miłość, opcja jaką wybrałem. Na żadną inną bym się nie zdecydował. Prawdziwą miłość mógłbym tylko zniszczyć, a nic by tego nie usprawiedliwiało..."- Placebo, Every You Every Me.
Oh my Lord... wplotłaś tam Hang me down... Zakochałam się w tej piosence jak tylko pierwszy raz ją usłyszałam i jest dla mnie bardzo ważna więc DZIĘKI CI WIELKIE DOBRA KOBIETO! Za czytanie w moich myślach! :D
OdpowiedzUsuńA numer ze szklanką wody? Briliant! hahaha Rozwaliło mnie to wrobienie Jareda :D Należało mu się trochę ;) A że duży z niego chłopiec to poradzi sobie ze stratą BB... ;)
Ach, zapomniałabym, Placebooooo ♥
Nieziemsko <3
OdpowiedzUsuńMimo 'utraty' BB :D
Naprawdę spodobał mi się 'dialog' na temat szczęścia. :)
Do tego ujął mnie wątek.. "kusi los, stary a taki… ach!" :D <33
Czekam na kolejny rozdział. Wiedź , że odwiedzam ten blog codziennie xd z myślą o nowy wpis :))
Fajnie, fajnie :) akcja z BB była genialna :D i jeszcze 'Hang me down' ta piosenka jest niesamowita *__* <3
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Żaneta