niedziela, 12 sierpnia 2012

12. Sucker love, a box I choose. No other box I choose to use. Another love I would abuse, No circumstances could excuse. . . *

Every You Every Me

***


Po paru godzinach słońce wzeszło na tyle wysoko by zamienić  przyjemne ciepło letniego poranka w nieznośny upał. Oznaczało to jedno, pora wracać do domu. Ku naszemu zdziwieniu towarzystwo już się wybudziło i najwyraźniej nie zauważyło naszej obecności. Kiedy wchodziliśmy wciąż rozmawiając, pierwsza odezwała się Vicky:
- Wy, tam… zgubiłam się. Kiedy wstaliście? I gdzie byliście szaleni?
- Proszę cię nic nie mów… dałam się wrobić i chodziłam z Jaredem po tutejszej okolicy.- uprzedziła mnie Veronica, która w międzyczasie chwyciła stojącą na blacie butelkę i nalała do szklanki wody.
- Jared! Jak mogłeś jej to zrobić.- doszedł mnie z salonu zaspany głos Tomo.- Niko, wiem co czujesz, byłem z nim raz i za więcej dziękuje. Bez urazy Jay.
- Twoja mina wtedy, bezcenna. - odpowiedziałem przyjacielowi.- Hej weź poruszaj Shannona, ile można spać.
Chorwat posłusznie wychylił się z fotela i wystawiając rękę, lekko potrząsnął śpiącym na kanapie mężczyzną.
- Mocniej.- dorzuciłem, ale Tomo pokiwał tylko przecząco głową.
- Sam go obudź. – dobiegł mnie za pleców głos Niko.- Cykasz się? Nie wierzę.
- Nie podpuszczaj mnie. Krzyk na niego nie działa, nie obudzi się. Potrzeba impulsu.- posłałem jej uśmiech. Przez chwilę staliśmy tak wpatrując się w śpiącego Shanimala, ja, Niko, Vicky i Tomo.
- Impulsu…
Dziewczyna powiedziała to i poszła do kuchni, wróciła ze swoją szklanką wody. Lód zastukał w szklance. Upiła łyk po czym zrobiła coś czego się nie spodziewaliśmy. Zbliżyła się do sofy i zgrabnym ruchem opróżniła zawartość szkła wprost na twarz mojego, nic nieświadomego brata. To, co wydarzyło się potem przypominało urywek jakiejś głupiej komedii. Pierwsze co dało się słyszeć to śmiech Tomo.
 Shannon momentalnie podniósł się do pozycji siedzącej, otwierając przy tym oczy tak szeroko, że przez moment wyglądał jak zombie. Veronica  w tym czasie wcisnęła mi do rąk pustą szklankę, zataczając się ze śmiechu razem z Vicky.
Zacząłem się śmiać równie głośno.
W tym czasie Shannon zdążył oprzytomnieć, a jego wzrok wyrażał jedno.
- Fuck, fuck, FUCK… kto?
Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć Niko mnie ubiegła wskazując na mnie palcem. Nie wiedziałem o, co jej chodzi lecz po chwili uświadomiłem sobie, że to ja trzymam pusta szklankę a Shannon patrzy na mnie. Przestałem się śmiać.
- To nie tak…
Shann nie dał mi dokończyć, rzucił się na mnie, przewracając mnie na fotel. Zaczęliśmy się tarzać a pozostali zaczęli nas głośno dopingować.
- Shannon daj mu nauczkę.- usłyszałem głos Niko, która posłała mi szyderczy uśmiech. Jeszcze się policzymy, pomyślałem i odpowiedziałem jej moim  uśmiechem.
- Tylko nie zdemolujcie mi domu!- krzyknęła uradowana Vicky kiedy Shannon mnie obezwładnił i prowadził do drzwi ogrodowych. W mgnieniu oka  zorientowałem się, co planował ale było za późno.
- Nieee…
Tylko tyle zdążyłem powiedzieć zanim zostałem wrzucony do basenu. W tej chwili obchodziła mnie tylko jedna rzecz a mianowicie moje BB, spoczywające w mojej kieszeni. Kiedy wypłynąłem na powierzchnię zobaczyłem ich w komplecie. Nasze krzyki zwabiły pozostałych i w ten sposób wpatrywało się we mnie dziesięć par oczu.
Tomo, Vicky, Niko, Shannon, Emma, Robert, Braxton, Edward, Ivana i jej narzeczony Simon. Ten ostatni podał mi dłoń i pomógł wyjść z basenu.
- Dzięki.- odpowiedziałem i się wyprostowałem. Wyciągnąłem telefon.
- To było piękne Shanny.- usłyszałem głos Emmy. I ty Brutusie przeciwko mnie, pomyślałem odruchowo.
Moje BlackBerry przestało działać. Poczułem jak moja złość narasta.
- Wszystko w porządku?- zapytał mnie Tomo, kiedy pozostali zaczęli rozmawiać ponownie między sobą.- To tylko wygłupy, wiesz jaki jest Shannon.
- Tak, wiem. Tępy do granic wytrzymałości! Patrz, co narobił. Nie daruję mu tego. Odsuń się.
Wyminąłem Chorwata i podszedłem do brata, który teraz prawdopodobnie naśmiewał się ze mnie z Veronicą.
- Jesteś z siebie zadowolona. – powiedziałem do dziewczyny, która momentalnie przestał się śmiać.- Możesz przybić sobie piątkę z tym kretynem.
Teraz zwróciłem się do Shannona:
- Wiesz dlaczego gitarzyści wsadzają pałeczki od perkusji za przednia szybę? Żeby mogli parkować w miejscu dla niepełnosprawnych... Coraz częściej zastanawiam się jak to możliwe, że jesteśmy braćmi. Brak mi już nawet słów. Ach i pewnie jesteś zadowolony, teraz możesz zrobić z nim co chcesz!- wykrzyczałem to i cisnąłem w brata zepsutym BlackBerry.
Głupi uśmieszek zszedł mu z twarzy a na jego miejsce wstąpiła złość. Wiedziałem jak nie lubi kawałów o perkusistach, poza tym nie miałem ochoty go oglądać więc wyminąłem go i poszedłem przed siebie. Czułem jak wszyscy zamilkli…


***

- O cholera…
Wydusiłam z siebie jedynie tyle, kiedy Jared odszedł. Po tym co zobaczyłam, poczucie winy wygrało. Nie żebym się kiedyś bardzo przejmowała takimi sytuacjami ale tym razem było inaczej, to jak wokalista na mnie patrzył a potem na Shannona… jego wzrok był przerażająco zimny i nijaki. Pierwszy raz widziałam takiego Jareda… z rozmyślań wyrwał mnie głos Vicky:
- Ej, Veronica?- popatrzyłam na kobietę.- Nie przejmuj się, właśnie byłaś świadkiem przedstawienia pod tytułem „ Jaki jest naprawdę Jared Leto”. Jak poznasz ich lepiej sama się o tym przekonasz. Takie kłótnie to u nich norma chociaż tym razem…
Kobieta zaniemówiła jakby brakowało jej słowa.
- …Tym razem przegiął! Dobrze o tym wiesz Vicky i nawet go nie broń!- w tej chwili odezwał się naprawdę zirytowany Shannon.- Nie miałem pojęcia, że ma ten pieprzony telefon przy sobie a z resztą mógł nie zaczynać!
- To ja cię oblałam… przepraszam. Potem pokazałam na Jareda ale nie myślałam że uwierzysz, poza tym chciałam dać mu nauczkę za dzisiaj rano.
- To ty?
Shannon zaśmiał się.
- No cóż już tego nie cofnę, ale wciąż mogę cię wrzucić… Żartowałem, nie przejmuj się. Sama mówiłaś, ze się doigrał, tak? Więc ty akurat jesteś niewinna.- odpowiedział mi Shann wciąż się śmiejąc.- Ale, że tak go urządziłaś, tego bym się po tobie nie spodziewał. Po prostu pięknie, młoda. I wiesz, co? Jak dotąd żyłem w przeświadczeniu, ze jestem niekwestionowanym królem podstępu ale teraz widzę, że muszę podzielić się tym tytułem.
- Taaa...
Shannon posłał mi uśmiech i mocno mnie przytulił widząc moją skwaszoną minę, ale nawet to nie poprawiło mi samopoczucia. Wciąż prześladowało mnie spojrzenie Jareda.
- Wy to żeście się dobrali, zaczynam powoli współczuć Jaredowi a to źle. – dobiegł mnie głos Tomo a po chwili śmiech Vicky i Shannona.-  No, co? Trochę humanitaryzmu nawet jemu się należy, prawda kochanie?- Chorwat zwrócił się do żony, która z trudem opanowała śmiech.
- Tak, zgadzam się z tobą w pełni, ale wiesz mimo wszystko to JARED.
 Teraz zaśmialiśmy się wszyscy. Znałam Vicky zaledwie dzień a już ją uwielbiałam. Umiała poprawić mi humor.
- Oj Vicky i to ja jestem zawsze tym wyrodnym bratem bo się nabijam z biednego Jareda. Kobiety…- odezwał się Shannon.- Wiecie, nawet mi już złość przeszła, idziemy na to śniadanie w końcu?
Spojrzeliśmy po sobie, nagle odezwał się Ivana:
- Shannobrody ale z ciebie brat…
- Ivano, nie będę się z nim obchodził jak z jajkiem  a wracając do tematu…. To może jajeczniczka?
Shannon przeleciał po nas wzrokiem, zatrzymując się na Vicky.
- Zapomnij!  Tu panuje samoobsługa. – odpowiedziała kobieta po czym zwróciła się do mnie.- Chodź lepiej ze mną bo jeszcze ciebie wykorzysta i pośle do garów.- posłała perkusiście dumne spojrzenie i pociągnęła mnie za sobą z powrotem do domu.
Pozostali poszli w nasze ślady.
- Vicky! Proszę cię!- Shannon wciąż krzyczał za nami, łudząc się, że mimo wszystko namówi kobietę. Był przy tym taki uroczy, że zaczęłam się śmiać.

***

Po śniadaniu, które podchodziło już w sumie pod obiad wszyscy usiedliśmy w salonie. Plan na resztę dnia był prosty, mieliśmy wybrać się na plażę, by odpocząć, popływać.  Z racji tego, że plaża dom był położony nad oceanem, nie musieliśmy daleko iść na, co z resztą nikt nie miał siły. Choć nikt nie dawał tego po sobie poznać, męczył nas kac.
Jareda jak nie było, tak nie było, a ja się źle z tym czułam.
- Czekamy na Jareda?- zapytałam a w odpowiedzi usłyszałam Emmę:
- Obawiam się, ze możemy się nie doczekać. Co jak, co ale wszyscy wiemy, co  znaczy zniszczone BB.
- Nawet za dobrze. Przecież ten kawałek blaszki jest jego ukochanym „dzieckiem”.- wtrąciła Vicky.
- Foch jak stąd do Kanady!- rzucił Shannon.
- Jednym słowem, masz przejebane bracie.- dorzucił Braxton, który siedział obok mnie, poklepując Shanimala.
Z jednej strony wiedziałam o tym jak Jay wielbi swój telefon, a z drugiej strony o tym, że jest nieobliczalny. To jeszcze bardziej mnie zdołowało.
- Bez urazy… ale to jest chore. Chore! Nie można traktować kupy metalu lepiej niż rodziny dlatego nie zamierzam się kalać, a Jared wróci prędzej czy później.- w salonie zabrzmiał obojętny głos Shannona. Sposób w jaki to powiedział zdenerwował mnie.
-Nie rozumiem jak możesz tak mówić. Zawiodłam się na tobie Shanny. Nikt przecież nie jest idealny, a to, że twój brat jest tak bardzo przywiązany do telefonu powinieneś rozumieć. Być może to dla niego coś, czym dla ciebie są gry i twój Xbox. Każdy ma coś takiego. Racja, zareagowała jak nie on ale to właśnie przez emocje. To przeze mnie dlatego idę go poszukać.
Spojrzałam na nich. Moje słowa ich zdziwiły, jedynie Shannon wciąż miał minę nadąsanego chłopca.
- Ale dlaczego się nie bronił skoro był niewinny, przecież to nie w jego stylu.- odburknął Shann.
Vicky chciała mi coś powiedzieć, ale nie dałam jej.
- Nie, Vi. Dam sobie radę, przejdę się i potem dołączę do was. Zabieram komórkę więc będziemy w kontakcie.

Przed wejściem do domu, kiedy już miałam się oddalić dogonił mnie jeszcze Braxton.
- Chyba nie myślałaś, że pójdziesz sama go szukać.
Uśmiechnął się do mnie i podsunął mi swoje ramię bym się go złapała. Zrobiłam to z przyjemnością, nie miałam ochoty być sama.
- Dziękuję.- wyszeptałam kiedy zeszliśmy na plażę i oparłam głowę o ramię chłopaka. Z oddali mogliśmy wyglądać jak zakochani, nie dbałam o to…


***

   Kiedy się zorientowałem, że Veronica podpuściła Shannona na mnie, na początku nie miałem jej tego za złe. Podobała mi się cała akcja z wodą a może raczej odwaga Niko. Miałem świadomość, że zrobiła to w ramach odwetu dlatego odpowiedziałem na zaczepkę brata ale kiedy ten postanowił wrzucić mnie do basenu, wiedziałem, że to zrobi. Był ode mnie silniejszy. Nie miałem ochoty pływać ale w końcu się poddałem i dopiero będąc w wodzie przypomniałem sobie o moim kochanym BB, ale było za późno…
   Wyciągając całkowicie zalane BlackBerry z kieszeni, coś we mnie pękło. Poczułem smutek, byłem związany z tym telefonem bardzo silnie. Nie jestem materialistą ale to bolało. Mam świadomość jak przez to jestem odbierany, ale nigdy nie dbałem o opinie na swój temat, ponieważ ludzie zawsze będą gadać i choćbyś starał się nie wiem jak mocno, nie uciszysz ich- tego nauczył mnie show biznes.
   A bolało jeszcze bardziej kiedy zobaczyłem mojego brata, nabijającego się ze mnie i cieszącego się z mojej straty. To podziałało na mnie jak przysłowiowa płachta na byka. W złości dostało się jeszcze Niko, czego teraz trochę żałuję bo w niczym nie zawiniła…
   Musiałem to wszystko przemyśleć dlatego udałem się w miejsce mało uczęszczane, które z zebranych znałem tylko ja. Miałem stąd przepiękny widok na ocean. Lubiłem takie chwile kiedy mogłem oczyścić umysł i otworzyć się na piękno. Czułem jak złość powoli ustępuje, a na jej miejsce wchodzi spokój. W oddali dostrzegłem parę spacerująca plażą. Nie wiem dlaczego ale przypomniała mi się rozmowa z Veronicą, o szczęściu… czy tym właśnie jest szczęście? pomyślałem o parze na dole…
   Bezwładnie opadłem na skaliste podłoże klifu. Wpatrywanie się w niebo odprężało mnie i pozwalało zebrać myśli. Co daje mi szczęście? BlackBerry… ale już go nie ma… Nie, przecież to tylko rzecz, nie może ci dać szczęścia, może dać ci tylko złudzenie Jared… Zacząłem się zastanawiać na sobą. Choć otaczało mnie tyle osób to byłem samotny. To fakt. Jestem sam bo nie potrafię żyć z drugą osobą. Nie potrafię słuchać i nie potrafię dawać. Tak było z Cameron… nie byłem zdolny dać jej tego na, co zasłużyła. Kochałem ją ale nie tak naprawdę, do końca, na zabój… bo w końcu nauczyłem się żyć bez niej. To mnie właśnie złamało, a powinno wzmocnić. Powinienem był nauczyć się kochać… zamiast tego zgrywałem amanta. Podobało mi się takie życie. A teraz nie podoba ci się? Przecież wciąż tak żyjesz…
   Przewróciłem się na bok, tak, że miałem widok na całą, ogromną zatokę. Zacząłem śpiewać:

Hang me down,
by the river bed,
with the other dead,
I will sing whole way down


Nagle poczułem za plecami jak ktoś siada przy mnie. Powoli odwróciłem głowę, wtedy ją ujrzałem. Siedziała ze spuszczoną głową, myśląc nad tym, co powiedzieć. Odezwała się po chwili podnosząc na mnie wzrok:
- Wybacz jeżeli z mojego powodu odniosłeś szkodę.
Nic nie odpowiedziałem, zaskoczyła mnie już samym przybyciem. W myślach ucieszyłem się.
- Jak mnie do cholery znalazłaś na klifie?- chciałem zapytać obojętnie ale nie wyszło i pod koniec się  uśmiechnąłem, co ona zauważyła i się zaśmiała.
- Jesteś dość charakterystyczny z dołu. No wiesz, facet na skale rzuca się w oczy.
- Damn!- zakląłem i zaśmiałem się.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy wpatrując się przed siebie.
- Zaśpiewaj do końca, proszę.- odwróciła głowę w moją stronę posyłając mi jedno ze spojrzeń.
Przez chwile się wahałem, nigdy nie śpiewałem swoim dziewczyną własnych piosenek, ale ona nie jest moją dziewczyną, pomyślałem.
- Zostawiam to raczej na scenę…
- Nie daj się prosić. Jak zaśpiewasz to opowiem ci jak zganiłam Shannona i stanęłam w twojej obronie. To jak będzie?
Zaskoczyły mnie kompletnie jej słowa.
- Że, co? Że jak? Że kogo?- zaśmiałem się.- Dobra, niech stracę...


 Hang me down,
by the river bed,
with the other dead,
I will die without a sound

Save me, Save me,
Save, ohh Lord,
Saveme, Save me, again.


Uśmiech na twarzy dziewczyny kiedy skończyłem śpiewać był cudownym prezentem. To, też jest szczęście… Tak, to sprawia, że jestem szczęśliwy ale nie zmienia faktu, że wciąż jestem samotny… pomyślałem.
- Nawet nie masz pojęcie jak uwielbiam tą piosenkę.- powiedziała Veronica nie odrywając wzroku od oceanu.
Popatrzyłem na nią z boku. Siedziała po turecku, lekko się bujając. Na jej twarzy malował się nieziemski spokój i… szczęście? Nie, to złudzenie… ona też nie jest naprawdę szczęśliwa…
- I kogo my chcemy oszukać…- pomyślałem głośno.
- Słucham?
- Kogo chcemy oszukać wmawiając ludziom, że jesteśmy szczęśliwi skoro tak do końca nie jest. Ja, Shannon, moja matka, ty i dziesiątki innych ludzi…
- Wybacz ale chyba nie jestem w temacie.
- Z resztą nie ważne…
To były moje ostatnie słowa, a Veronica już nie pytała. Pomyślała pewnie, że mi odbiło… co ja w ogóle gadam, pomyślałem po czym dodałem:
- Nie oszalałem.
Dziewczyna spojrzała podejrzliwie na mnie i zaczęła się śmiać.
- Jared nie wiem, co ty ćpasz ale bierz połowę!


 ***

Spacer z Braxtonem w poszukiwaniu Jareda udał się, ponieważ znaleźliśmy zgubę, co prawda dopiero po ponad godzinie ale udało się. w sumie to Braxt go wypatrzył kiedy szliśmy brzegiem plaży.
- Czy to nie Jared?
- Gdzie?- zapytałam.
- Na klifie. Spójrz.
To, co ujrzałam przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Tak, to był Jared. Siedział na samym brzegu klifu, kusi los, stary a taki… ach!, pomyślałam.
Kiedy wdrapaliśmy się na wzgórze, zwróciłam się do chłopaka:
- Powinnam iść tam sama, wybacz.
- Jasne, rozumiem. Miło było ci towarzyszyć, a teraz lecę do reszty.
Pożegnał się ze mną i ucałował. Była naprawdę fajnym gościem.
- Dziękuję. Za wszystko.- szepnęłam mu na dowidzenia.

Dzieliło mnie zaledwie kilkanaście metrów od Jareda. Nawet nie wiem kiedy moje dłonie zaczęły drgać. Tak, stres. Kurwa, nie takie rzeczy przeżyłaś. Otrząsnęłam się i pewnie ruszyłam do przodu wciąż jednak mając przed oczyma ten straszny wyraz twarzy wokalisty…


***

Ku mojemu zdziwieniu Jared wrócił do „normalności” o ile można tak nazwać jego stan sprzed utopienia ukochanej Jeżynki. I ku zdziwieniu nie był na mnie zły. Był… rozkojarzony, zaczął mówić bez składu, co mnie lekko zdziwiło ale w ostateczności zaczęłam się śmiać, a z mojego serca jakby spadł głaz, poczułam nieziemską ulgę.
Do tego zaśpiewał Hang me down, numer który uwielbiałam a w połączeniu z Revange – sprawiał, że zapominałam gdzie i kim jestem. Wszystko za sprawą wokalu… To było wspaniałe przeżycie.
Do reszty imprezowiczów dołączyliśmy dopiero po pewnym czasie, ponieważ Jared stwierdził, że koniecznie musi pokazać mi ten klif. Zostałam przegłosowana.
Kiedy w końcu wróciliśmy, atmosfera była o wiele lepsza niż się spodziewałam. Wszyscy wesoło się bawili. Jared postanowił pogadać z bratem o czym wcześniej rozmawialiśmy.
- Shannon. Chciałem cię przeprosić, poniosło mnie, nie powinienem cię obrażać. Przykro mi, że się tak zachowałem. Nie jestem na ciebie zły. Chciałem, żebyś o tym wiedział.
Shannona na początku to zamurowało, wyczytałam to z jego twarzy. Nie mógł uwierzyć, że jego brat nie rozpacza po stracie swojego „dziecka”. W końcu się przełamał i odpowiedział Jaredowi:
- Ja też nie jestem już zły. Wiesz jaki jestem, czasem zbyt porywczy. Przepraszam cię, że nie zachowałem się jak brat dopiero Niko mnie o tym uświadomiła. Więc zgoda?
Na to czekałam ale jak się okazało nie tylko ja bo kiedy tylko bracia przytulili się na zgodę, Tomislav naskoczył na nich z okrzykiem: Mars Hugs! I po chwili cała trójka leżała na piasku.
Kątem oka dostrzegłam jak Vicky łapie się za głowę i mimowolnie się uśmiechnęłam.

***

Wyjazd od Tomo i Vicky przedłużył się tak jak przypuszczałam do wieczora więc dotarliśmy do domu dość późno. Czułam jak zasypiam na stojąco więc kiedy tylko weszłam do domu od razu się pożegnałam i udałam na spoczynek, bracia zrobili dokładnie to samo. Kiedy Jared zniknął mi z horyzontu, postanowiłam mimo zmęczenia zamienić jeszcze słowo z Shannonem.
- Shannon? Co do kwestii…
- Tak, pamiętam. Wiem ile to dla niego znaczy więc się poświecę i wstanę rano. Ty wychodzisz o 12, więc 11?
Pokiwałam tylko głową i udałam się do siebie. Wiedziałam, ze mogę polegać na Shannonie…

***










***

 Szybciej niż planowałam ale jest :D Co mam powiedzieć... nie mam pojęcia :) sami oceńcie :) co u mnie? lepiej nie mówić... Dobra spadam bo leci transmisja w radiu na żywo z koncertu Placebo!  
P.S. Odkryłam nowych czytelników, dzięki że jesteście i komentujecie ;)

Provehito in altum!

* "Frajerska miłość, opcja jaką wybrałem. Na żadną inną bym się nie zdecydował. Prawdziwą miłość mógłbym tylko zniszczyć, a nic by tego nie usprawiedliwiało..."- Placebo, Every You Every Me.

3 komentarze:

  1. Oh my Lord... wplotłaś tam Hang me down... Zakochałam się w tej piosence jak tylko pierwszy raz ją usłyszałam i jest dla mnie bardzo ważna więc DZIĘKI CI WIELKIE DOBRA KOBIETO! Za czytanie w moich myślach! :D
    A numer ze szklanką wody? Briliant! hahaha Rozwaliło mnie to wrobienie Jareda :D Należało mu się trochę ;) A że duży z niego chłopiec to poradzi sobie ze stratą BB... ;)
    Ach, zapomniałabym, Placebooooo ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieziemsko <3
    Mimo 'utraty' BB :D
    Naprawdę spodobał mi się 'dialog' na temat szczęścia. :)

    Do tego ujął mnie wątek.. "kusi los, stary a taki… ach!" :D <33

    Czekam na kolejny rozdział. Wiedź , że odwiedzam ten blog codziennie xd z myślą o nowy wpis :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie, fajnie :) akcja z BB była genialna :D i jeszcze 'Hang me down' ta piosenka jest niesamowita *__* <3
    pozdrawiam, Żaneta

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.