wtorek, 11 września 2012

16. Tonight, tonight oh sweetheart you and I. Tonight, tonight we've got to feel alive *

***



ŻYCIE. Niekończąca się układanka, pogubionych puzzli.
CZŁOWIEK. Nierozwiązana zagadka.
PRZEZNACZENIE. Zbieg mniej lub bardziej sprzyjających okoliczności.
STRACH. Największy demotywator.
PRZYJAŹŃ. Teoretycznie bezgraniczna.
MIŁOŚĆ. Teoretycznie wieczna…
Co za brednie…


   To przerażające jak nie wiele potrzeba by zranić człowieka, teoretycznie najsilniejszy byt Boży a jeszcze straszniejszy jest fakt, że może dokonać tego najbliższa osoba. Nic, ale to kompletnie nic nie jest w stanie oddać ogromu bólu wymierzonego prosto w bijące, radosne, zakochane serce. Może jedynie ból związany z powrotem do przeszłości, to nie jak rozdrapywanie ran lecz jak zdzieranie zagojonej skóry. Kiedy wydaje cię się, że się z tym pogodziłeś, zapomniałeś, zacząłeś żyć na nowo, to wszystko niczym bumerang powraca. Znów pamiętasz. Co gorsza, to znów się dzieje.
   Po, co? Dlaczego właśnie teraz? Co się stało? Co ona sobie myśli? te pytania kłębiły się w mojej głowie intensywniej niż kiedykolwiek. List, który przysłała mi Oriane, nie pozostawiał złudzeń- to jeszcze nie koniec rozdziału pod tytułem Paryż, ach ten Paryż! Nagle przed oczami stanęły mi ostatnie trzy lata. Lata tak szczęśliwe, tak bolesne i tak jałowe jak nic wcześniej w moim życiu…
Żeby lepiej to wszystko zrozumieć opowiem wam historię, ale nie będzie ona rodem z bajki. Tak naprawdę to nawet nie leżała koło tych z happy endem i nigdy nie powinna się zdarzyć. Światło gaśnie, kurtyna się rozsuwa, naszym oczą ukazuję się para, X i Y, proszę państwa spektakl pt. „Ludzkie życie”, czas zacząć!
   Paryż, jedyny w swoim rodzaju, rzekłbyś ewenement na miarę ludzkości. Historycy od wieków kłócą się, że żadne z miast, no może oprócz Rzymu, nie miało takiego wpływu na losy świata i człowieka jak Paris. Miasto miłości, wolności, rozmaitości. Czy więc kłamstwem będzie jeśli powiem, że historii tej zapisane było się tu zdarzyć? Nie…
   X podążała za pragnieniami, dlatego nie bała się zmian, nie bała się życia w całej jego surowości. Bała się ludzi. Co zawiodło ją aż do Paryża? Ciekawość, fascynacja i w końcu tajemnicza siła, wydzierająca się z jej wnętrza. Miasto jednak na pozór tak wspaniałe stwarzało zbyt wiele zagrożeń. X stała na rozdrożu, zastanawiając się, którą ścieżkę powinna wybrać gdy pojawił się on, Y. To było jego miasto. Mrok rozjaśniła iskierka, która niebawem miała zgasnąć, ale ciiii, o tym później… Tak więc Y podał X pomocną dłoń, przeczuwając, że pisane mu było ją spotkać. Od tego momentu nim się oboje zorientowali, stali się dla siebie najbliższymi przyjaciółmi. Wspólna zabawa, nauka, problemy, wspólny smutek i radość. Bliższymi niż mogłoby się wydawać. Dlaczego? Coś czego nie potrafili nazwać przyciągało ich na tyle mocno, że pewne granice zostały zatarte, a raz przekroczone nie pozwolą zapomnieć i odejść. Jednak wśród tej sielanki pozorny obserwator mógł dostrzec mały zgrzyt, którego nie widziała X. Nie widziała czy może nie chciała dostrzec? Nikt nie ma pojęcia. Chodziło o Y, spojonego z Paryżem w jedną całość a mianowicie o to, że po bliższym poznaniu można było dostrzec, że Y uosabia Paryż albo jak inni wolą, to miasto uosabiało Y. Piękny lecz mroczny. Wolny aczkolwiek skrępowany. Przyjazny ale tak naprawdę nieposkromiony. Zakochany choć egoistyczny. Brudny, pociągający i budzący rządzę. Tak, niebawem mroczna strona wspaniałego Y miała dojść do głosu lecz nim się to stało, wydarzyło się coś jeszcze. Otóż  zarówno X jak i Y lubili wyzwania, poza tym X kierowała się pragnieniami a Y był niepoprawny, tak więc zawarli nic niezobowiązujący związek. W tym czasie każde z nich spotykało się z kimś innym lecz nikt nie był w stanie ich pocieszyć, rozśmieszyć, przytulić czy zmobilizować tak jak robili to oni sami nawzajem. Tak zatem Y wiernie leczył złamane wielokrotnie, różnymi sprawami, serce X, a ona odwdzięczała mu się trwaniem w mroku, który powoli pogrążał ich oboje. Y bowiem był tak szczęśliwy, że zapomniał o swojej ciemnej stronie, która właśnie w owym czasie doszła do głosu i nabrała mocy. Zło stojące za mrokiem, zaskoczyło ich i uwiodło, na tyle mocno, że zatracili się. Oboje w pewnym momencie zachłysnęli się złudnym szczęściem, danym im na chwilę. Odrzucili rzeczywistość i popełnili błąd. Toksyczna miłość, tak można to określić. Jedno idzie za drugim na samo dno lecz hola, hola! Ktoś to przerywa, zakochani nie utoną? Do akcji wkracza pieprzony anioł stróż lecz dla mnie to zła królowa  i nagle jest pustka… Z dnia na dzień znika Y, ale X jest przyzwyczajona, wróci. Mijają godziny, w końcu dzień a nawet tydzień. Wtedy do X dociera, że to cholerny koniec. Nagle tkwi w bagnie, SAMA. Jej serce rozrywa ogromny kołek wbity w sam środek, kołek nazywający się: porzucenie, cholerne wyrolowanie, znudzenie. X została kurewsko wykorzystana. Ktoś jej za to zapłaci, ale chwila… przecież X SAMA się w to wpakowała i ma nauczkę, odtąd wyryje słowo nic niezobowiązujący na pamięć by nigdy nie zapomnieć co oznacza, ale to kurwa nie zmienia faktu, że boli! Bolało X jeszcze przez cały rok bo dwóch lat nie wyrzuca się z serca od tak, przynajmniej ona nie potrafiła. Jednak z czasem X zrozumiała, że musi iść dalej, zapomniała i znów żyła. Koniec.
   Podobała się wam historia? W sumie to jednak miała pieprzony happy end bo X, wróciła na dobrą stronę mocy, zapomniała i żyła dalej. To, co, że przez pierdolonych osiem miesięcy wychodziła z dołka, próbowała załatać serce w samotności i w końcu wmówiła sobie, że to była kara na którą zasłużyła. Spytacie za, co? Za grzech. Tak, związek z Y był grzechem a X była katoliczką, może nie tak pobożną jak chcieliby rodzice, ale zawsze kochała Boga choć miała świadomość swoich słabości z którymi nie potrafiła wygrać. Zaraz zapytacie o co tu do cholery chodzi?, powiem wam, ale najpierw powiedzcie, widzicie ten związek? Związek X i Y? To teraz zamiast X, wstawcie tam mnie a zamiast Y, Oriane. Pieprzone lesby? Nie, nie w Paryżu. W tym mieście mogłyśmy być kim chciałyśmy i z kim. Tam żyje się inaczej, ludzi się nie ocenia po pozorach, wolość i tolerancja są domeną. Czy byłam lesbijką? Nie określiłabym siebie tak, to co przytrafiło mi się było raczej… zachłyśnięciem się pełną swobodą. Oczywiście po drugiej stronie stała ciekawość i instynkt, rządza, które suma summarum wygrały ze wszystkim, co logiczne.
   Znajdowałam się wtedy w tak niesamowitym stanie, kompletnie odklejona od rzeczywistości i szczęśliwa. Oriane dała mi ciepło, przyjaźń, wsparcie, miłość, radość, po prostu siebie. Nawet nie wiem kiedy wciągnęła mnie też w narkotyki. Może najpierw, kim była Oriane? Francuską, prostytutką, studentką którą poznałam zaraz po przyjeździe do Francji. Pomogła mi kiedy sobie nie radziłam. Mimo, że miała strasznie bogatego i wpływowego ojca, puszczała się biznesmenami. Dlaczego? Z ojcem prowadziła wojnę, tyle mi powiedziała a pieniądze jakie zarabiała pozwalały jej żyć jak chciała.  Wszystko przepuszczała na studiowanie architektury i ćpanie. Na początku jednak kontrolowała się, problemy nastały później. W końcu i ja zaczęłam brać kokainę. Ku zdziwieniu przyjaciółki nie działała na mnie uzależniająco, może dlatego, że nigdy nie brałam tyle, co ona. Jednak Oriane zaczęła brać więcej i więcej, bywało źle ale dawałyśmy radę. Teraz, z perspektywy naszego rozstania widzę, że to ja byłam powodem jej pogłębiającego się nałogu. Nim się poznałyśmy, byłyśmy „grzeczne”. Do dziś jednak została mi skłonność do zielska, który w głębi duszy chciałam zapchać coś w sobie by nigdy nie wrócić do kokainy albo innego świństwa.
   Wszystko zniszczył ojciec Oriane. Kiedy dowiedział się, że jego córka pieprzy się za kasę i w dodatku jest lesbą, wpadł w szał. Oriane nic mu nie mówiła, ale jakiś facet na jego polecenie śledził ją i o wszystkim donosił. To mogło zniszczyć jego nieskazitelny obraz konserwatysty, mającego aspiracje polityczne. Wpadł do naszego mieszkania z jakimiś mężczyznami, strasznie krzyczał i chciał rozmawiać z córką, która prawdopodobnie w tej chwili była na Marsie. Kiedy zobaczył kompletnie naćpaną Oriane, zaciągnął ją ze sobą do auta. Przyjaciółka wróciła wieczorem, ale nie była sobą. Następnego dnia widziałam ją ostatni raz. Często znikała bez ostrzeżenia na parę dni kiedy nie była w humorze lecz tym razem zniknęła na dobre. Tak skończyła się nasza bajka. Moja bajka.

Siedziałam tak na balustradzie balkonu wciąż katując się wspomnieniami. Nawet nie czułam zimna. Nie czułam niczego oprócz bólu i łez spływających po policzkach. Nagle nie wiem skąd pojawił się Jared i coś do mnie mówił. Wkurzyłam się bo wlazł tu próbując mnie pocieszać, ale nic nie rozumiał. Lecz nie odpuścił i w końcu mnie wyciągnął na imprezę o której zdążyłam już zapomnieć. Kiedy pomógł mi się ubrać i zrobił mi makijaż nagle zapomniałam o smutku. Czy to jego obecność tak podziałała czy po prostu troska drugiej osoby, której właśnie teraz tak potrzebowałam, nie miałam pojęcia. Czułam jedno, kiedy Jared był przy mnie wszystko choć tak rozpierdolone wydawało się proste do posklejania. Czyżbym…? Nie, nie, nie….



***


- Przede mną nie musisz udawać, ze wszystko gra. Jeżeli to dla ciebie takie ciężkie możemy wrócić do domu.- powiedziałem do Veroniki kiedy na chwilę zostaliśmy sami, widząc jak dziewczyna od wyjścia z domu udaje przed Katią i Shannonem radosną.
- Nie, już mi lepiej poza tym… już nie możemy. Uśmiechnij się.- rzuciła w odpowiedzi dziewczyna, podnosząc się by przywitać się z resztą znajomych z pracy, którzy właśnie przyszli. Show must go on!
Po pewnym czasie kiedy impreza rozkręciła się, wszyscy gdzieś się rozproszyli zostawiając mnie samego. Przy barze dostrzegłem znajomą trójkę, ruszyłem do nich.
-… 2, 3! Shannon wygrywa! Przykro mi Veronico, 5:3 ale wciąż prowadzisz.- krzyczała rozemocjonowana Katia.- Gramy do 10.
No ładnie, ta dwójka urządziła sobie zawody w piciu wódki na czas. Widząc głupkowaty uśmiech Shannona miałem ochotę go walnąć. To na pewno był jego pomysł.
- Co tu się dzieje?- zapytałem w miarę spokojnie.
- Jared, nie przeszkadzaj. No kochani… 1, 2, 3!- Katia mnie zignorowała znów dając komendę do picia. Spojrzałem na Veronicę a w odpowiedzi ujrzałem brązowe tęczówki.
- Shannon wygrywa! Znów, Niko?- rozbrzmiał ponownie głos Katii, a Veronica powoli odwróciła głowę w jej stronę. Moje spojrzenie ją zdekoncentrowało, dlatego przegrała. Postanowiłem zostać do końca tego głupiego konkursu i zamówiłem coś do picia. Na zmianę było wciąż słychać ich imiona wypowiadane przez Katię, w końcu dziewczyna z lekkim niezadowoleniem oświadczyła:
- Shannon wygrywa, 10:9. Oj Veronica…
- Oh yeah! Skarbie od dziś mój mi szybki.- powiedział Shannon i puścił do rywalki oko przy okazji chwiejnie podnosząc się ze stołka przy barze. Zaśmialiśmy się.
- Szybki i nawalony.- odpowiedziała szybko Veronica, zamawiając jeszcze wódkę z colą.
- Dobra, dobra już się tak nie dąsaj. Będę miły i wybiorę…- Shannon rozejrzał się po klubie. Czegoś szukał.-… niech będzie tamten.
Dokończył zdanie po czym wskazał coś palcem, uśmiechając się do siebie. Wszyscy jak jeden mąż podążyliśmy za jego ręką zatrzymując wzrok na stoliku pełnym mężczyzn. Nim zdążyłem zapytać o co chodzi, odezwała się Veronica:
- Który?
- Ten w środku, z brodą i czarnym T-shirtem.- odpowiedział wesoło jej Shannon.
Dziewczyna jednym łykiem dopiła drinka po czym poprawiła włosy i ruszyła do wskazanego stolika. Nie musiałem pytać, Katia sam mi odpowiedziała:
- Założyli się, że kto przegra poderwie wskazaną przez zwycięzcę osobę. Nie ma, co twój brat ma dobry gust, gość niczego sobie.
- Ty kretynie.- rzuciłem zdenerwowany do brata przypominając sobie o stanie kobiety na, co ten poklepał mnie po ramieniu i powiedział:
- Jared, spokojnie. To tylko zakład. Poza tym zobaczymy jak młoda sobie poradzi.
Już miałem mu coś odpowiedzieć, ale zamiast tego pobiegłem do dziewczyny i złapałem za rękę, w ostatniej chwili zdążyłem.
- Nie idź tam i nie rób tego. Shannon jest żałosny a te jego po…
- To był mój pomysł, a teraz mnie puść. Ja zawsze dotrzymuje słowa. Poza tym planuję tego jutro nie pamiętać. Jared?
- Nie.-powiedziałem to nazbyt stanowczo na, co dziewczyna miała już odejść gdy nie wiem dlaczego objąłem ją i przycisnąłem do siebie.- Jesteś pijana, wracamy do domu.
- Nie!- zaczęła mnie odpychać rękoma gdy nagle ktoś nam przerwał.
- Czy mogę w czymś pomóc?
- Nie!
- Tak!
Rzuciliśmy jednocześnie. Przed nami stał facet, którego miała poderwać Veronica, musiał zauważyć naszą przepychankę. Mierzyliśmy się z dziewczyną spojrzeniami. Ewidentnie chciała mi coś udowodnić i przy okazji zrobić na złość. Posłała mi uśmiech po czym ją puściłem, nie chcą robić zbiegowiska.
- Mój przyjaciel strasznie się o mnie martwi, prawda Jared? Miło mi, Veronica.- rzuciła dziewczyna przymilając się do mężczyzny. Nie miałem zamiaru tak stać więc wróciłem do baru. Spoglądając na poczynania dziewczyny, popijałem kolejnego drinka. Mężczyzna coś jej tłumaczył, ale ona wciąż się śmiała. Kobiety były jednak nie do pojęcia.
- Alkohol jest dobry kiedy chcesz utopić smutek, ale nie miłość kochanieńki. Uwierz mi, mówi ci to ośmiokrotna rozwódka.- z rozważań wyrwał mnie dźwięczny głos. Odwróciłem głowę i zobaczyłem starszą kobietę popijającą Martini, starsza niż moja matka, pomyślałem na jej widok. Kobieta zupełnie nie wyglądała na swój wiek, to pewnie przez ubiór, dość modny, ale nie kiczowaty. Miała klasę, to było czuć.
- Jesteś młody…- kontynuowała kobieta, zaciągając się papierosem.-… dlaczego siedzisz tu samotnie? Powinieneś iść do niej.
Odwróciłem się do baru i w końcu zebrałem się by jej odpowiedzieć:
- Skąd pani to wszystko wnioskuje?
- Co?- odparła kobieta udając, że nie wie o co mi chodzi.
- Nie jestem zakochany.
Zaśmiała się po czym dopiła drinka:
- Nie, nie jesteś. To zbyt wielkie uczucie, gdybyś był nie siedział byś TU. Mimo to, ona ci się podoba.- powiedziała wskazując głową miejsce gdzie siedziała Veronica po czym zgasiła papierosa.- Zauważyłam jak się wpatrujesz. Jeszcze dwa Martini proszę.
Zwróciła się do barmana widząc, że wypiłem już swojego drinka. Uśmiechnęła się do mnie i dodała:
- Przypominasz mi mojego trzeciego męża. Nie lubił przyznawać się do swoich uczuć, nawet kiedy był zazdrosny nie dał mi tego poznać. – zaśmiała się. Wyjęła kolejnego papierosa i znów zapaliła.- Zapalisz?- pokiwałem przecząco.
- Dobrze robisz , nie pal to straszne świństwo, ale co poradzić…
Barman podał nam w tym czasie drinki.
- Ja w zasadzie nie piję.- odezwałem się, odsuwając szklankę. Kobieta spojrzała rozbawiona na mnie po czym podsunęła mi ją z powrotem.
- Ja w zasadzie nie palę. Pij.
Była stanowcza, polubiłem ją. Napiliśmy się, stukając się naszymi szklankami a kobieta dorzuciła:
- Mów mi Elizabeth.
- Dobrze, Elizabeth. Jared.- dodałem w odpowiedzi i uścisnąłem kobiecie dłoń. Rozmawiało nam się całkiem przyjemnie pomijając fakt, że wypiliśmy już parę kolejek, za co podziwiałem tą kobietę jeszcze bardziej. W odróżnieniu ode mnie piła alkohol jakby to był sok.
- Jared, wiesz lubię cię i dlatego ci coś poradzę. Jeżeli na prawdę ci na niej zależy, powinieneś pójść tam i zaimponować jej swoją siłą. Wiesz kochanieńki, kobiety lubią kiedy mężczyzna jest stanowczy i pokazuje to w odpowiednim momencie.- kobieta poklepała mnie po plecach, uśmiechając się do mnie.- No wstawaj, do dzieła.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale uległem namową Elizabeth i gwałtownie wstałem gotowy działać. Od razu tego pożałowałem bowiem dopóki siedziałem nie odczuwałem jak bardzo jestem pijany. Teraz wszystko wirowało, a głośna muzyka przyprawiała o obłęd. Mogłem wrócić, ale nie chciałem, teraz miałem odwagę. Odszukanie dziewczyny w klubie zajęło mi chwilę. W końcu dostrzegłem ją pod ścianą, w jednym z kątów. Kiedy zbliżyłem się do niej zauważyłem, że szarpie się z mężczyzną.
-… mówiłam, nie. Puść mnie, chcę odejść. Puść, rozumiesz!- krzyczała, ale mężczyzna nie chciał się od niej odkleić. Natychmiast zareagowałem, odciągając nachalnego mężczyznę na kanapę, mało się przy tym nie wywracając. Łatwo poszło ponieważ był wstawiony.  Następnie chwyciłem zdziwioną dziewczynę za rękę i pociągnąłem za sobą.
- Zatańczymy.- nie prosiłem, stwierdziłem.
Stojąc w samym środku tłumu, poruszaliśmy się kompletnie nie w rytm. Oboje byliśmy napici, ale żadne się nie odezwało. Żadne nie wiedziało, czego oczekiwać. Ta chwila była na swój sposób piękna. Oczywiście jak wszystko, co cudowne moment ten nie trwał długo. Nagle na twarzy dziewczyny pojawiło się przerażenie lecz nim zdążyłem cokolwiek zrobić, Veronica odepchnęła mnie na bok a to co się  wydarzyło w ułamku sekundy było jak głupi żart.
- Kur…- Veronica nie dokończyła.
Facet, którego wcześniej odepchnąłem zmierzał rozwścieczony w naszą stronę, z butelką gotową rozbić na mojej głowie. Jednak w ostatniej chwili dziewczyna go zauważyła i w ostateczności butelka została roztrzaskana na jej głowie. Natychmiast zareagowałem wymierzając mu cios prosto w twarz na tyle mocny, że mężczyzna upadł z hukiem na podłogę.
- Ty skurwielu!
Spojrzałem na Veronicę, której gęsta krew spływająca ze skroni i czoła powoli zalewała całą twarz, uniemożliwiając otwarcie prawej powieki. Wciąż nie dowierzała, że to się wydarzyło, tak samo jak ja. W tym czasie wokół nas zrobiło się zamieszanie, ludzie zaczęli się nerwowo kłębić, co było niebezpieczne. W tłumie dostrzegłem brata, który nie wiedział co się stało.
- Shannon! Chodź tu!- krzyknąłem przedzierając się przez harmider, przytrzymując przy tym dziewczynę, która ledwo stała na nogach. Cała się trzęsła. Po chwili przybili ochroniarze, którzy zabrali mężczyznę a ja wraz z Shannonem i Katią wynieśliśmy kobietę na zewnątrz.
- Kurwa co tam się stało!- zaczął wydzierać się spanikowany Shannon kiedy opuściliśmy klub.- Veronica słyszysz mnie?
- Katia! Daj swoją chustkę!- krzyknąłem do kobiety, trzeba było działać bo Veronica krwawiła coraz mocniej a przed klubem zrobiło się tłoczno. Brakowało jeszcze tego by ktoś pstryknął nam zdjęcie. Nie mogłem na to pozwolić.
- Shannon, złap tą taksówkę!- rozkazałem bratu zawiązując przy tym dziewczynie głowę. Po chwili zapakowaliśmy się już do taryfy, nie było czasu by wracać po samochód. Wszyscy byliśmy tak zszokowani całym zajściem, że żadne z nas nie było w stanie nic z siebie wydusić. Veronica tkwiła na moich kolanach nieświadomie wtulając we mnie głowę. Już nie drgała. Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, że cała moja koszula jest nasączona krwią, która wciąż ciekła. Zrobiło mi się momentalnie słabo, za dużo tej krwi, ale musiałem się trzymać. Dziewczyna zaczęła coś mamrotać.
-aa ...moja głowa… co za..po..
- Ciii, już spokojnie. Zaraz się tobą zajmą.- uspokoiłem ją. W duchu chciałem uspokoić siebie.
 Po chwili byliśmy pod szpitalem. Shannon wysiadł pierwszy przejmując ode mnie dziewczynę bym mógł wysiąść.
- Możecie mnie postawić, dam radę dojść. Shannon.- protestowała Veronica. W końcu perkusista postawił ją na ziemi, momentalnie się zachwiała a my, w trójkę rzuciliśmy się do niej. Zaśmiała się.- Jesteście zabawni, macie miny jakby ktoś umarł, spokojnie. Nie jestem z porcelany, ale może rzeczywiście pomożecie mi iść.

Kiedy znaleźliśmy się na izbie przyjęć od razu podeszła do nas pielęgniarka zabierając dziewczynę.
- Czy on może pójść ze mną?- w ostatniej chwili zapytała Veronica, wskazując na mnie dłonią. Siostra zmierzyła nas srogim wzrokiem, ale w końcu przytaknęła. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie dlaczego tak na nas patrzyła. Wszyscy byliśmy nieźle narąbani, nie dało się tego nie wyczuć.
W sali do której nas zaprowadzono natychmiast kazano się dziewczynie położyć a lekarz  który tam czekał zaczął ją oglądać. W tym czasie jedna z pielęgniarek zaczęła mnie wypytywać o przyczyny wypadku, wpisując coś do karty. Kiedy skończyliśmy, wróciłem do dziewczyny chwytając ją za rękę by dodać jej wsparcia lecz na widok odkrytej rany zemdliło mnie na co dziewczyna zaczęła się śmiać.
- Czy to poważny uraz?- zapytałem po chwili lekarza, widząc jak przygotowuje narzędzia.
- Nie, jednak jest to poważne rozcięcie. Butelka zahaczyła o łuk brwiowy, na szczęście omijając oko. Bez szycia się nie obędzie…- lekarz uniósł igłę, sprawdzając jej stan.-… niestety nie możemy podać  znieczulenia ponieważ jest pani pod wpływem alkoholu. Proszę przewrócić ją na bok i niech pani się nie rusza, dobrze?
Veronica spojrzała na mnie ze strachem zaciskając wargi i ściskając jednocześnie nerwowo moją dłoń. Nie podobało jej się to i to bardzo.
- Hej, co jest? Nie mów, że się boisz.- zniżyłem się do jej poziomu próbując ją rozweselić. Jej twarz była jak wymalowana lecz to nie była farba, a krew.
- Nigdy mnie jeszcze nie szyli.
- Żartujesz?- zapytałem wesoło, mając nadzieję, że się zaśmieje.
- To nie jest tak straszne jak pani się wydaję, proszę pomyśleć tylko o czymś miłym.- wtrącił się rozbawiony lekarz, który właśnie usiadł przy łóżku.
- Będę tu cały czas z tobą i moja ręka też, ale wiesz chciałbym jeszcze kiedyś zagrać na gitarze…- szepnąłem kiedy znów poczułem siłę jej uścisku. Lekko się uśmiechnęła:
- Przesadzasz, Tomo jest wystarczający, z resztą zostanie ci lewa.
- Lewą nie potrafię wal…- nagle uświadomiłem sobie, że się zagalopowałem i urwałem. Dlatego nie piję. Dziewczyna wyrwała mi swoją rękę z uścisku.
- Jesteś obrzydliwy Jared…- Veronica wydarła się na mnie, udając obrzydzenie, ale wewnątrz się śmiała. Lecz po chwili kiedy lekarz zaczął szyć, jej dłoń ponownie wylądowała w moim uścisku.
- Zabaw mnie.- dorzuciła dziewczyna, zaciskając przy tym oczy, tak mocno jak się dało. Zacząłem opowiadać jej co ciekawsze momenty z ostatniej trasy na, co dziewczyna rzucała co chwilę jakieś przekleństwo, demonstrując swój ból. Oboje z lekarzem się śmialiśmy, ale do Niko to nie docierało.
Po około godzinie mogliśmy opuścić szpital.
- Lepiej nie pytaj. 13 szwów i sterta wyzwisk.- rzuciłem wesoło do brata widząc jak zrywa się do Veroniki gdy wyszliśmy z izby przyjęć. Oczywiście dostałem za to od kobiety z łokcia.
- Kochanie, jak ja się martwiłam o ciebie. Wszystko gra?- odezwała się Katia podbiegając i przytulając przyjaciółkę.
- Wracajmy do domu, mam dość tego miejsca. Nigdy więcej.
- Ha ha ha, upojenie alkoholowe. Takiego wpisu to nawet ja nie mam!- zaśmiał się Shannon czytając wypis Veroniki. Wszyscy zamilkliśmy przeczuwając co się zaraz stanie. Niko odwróciła się do Shanna.
- Złamanie ręki w czterech miejscach, pasuje? Chociaż czekaj możesz mieć lepszy.- stali naprzeciw siebie, Shannon z trudem powstrzymywał śmiech a Veronica chęć przyłożenia mu.
- Ty masz już dosyć, idziemy. Wszyscy za mną.- rzuciłem, chwytając dziewczynę w pasie czego się nie spodziewała i tak opuściliśmy szpital.


***


Shannon, wódka, zakład, Jared, butelka, szpital… kurwa mać, moja głowaaaaa! Odruchowo przyłożyłam dłoń do miejsca bólu. Przebłyski wczorajszego wieczoru nie dały o sobie zapomnieć. Na co ci to było? No? Trzeba było mu pozwolić pierdolnąć Jareda, ale nie! Ty zawsze najpierw robisz, potem myślisz. Nic nie mogłam na to poradzić, że czasem lubiłam być pieprzonym hero. Z na pół zabandażowaną twarzą wyszłam z łóżka i zatrzymałam się przed lustrem w łazience. Spod białego opatrunku widać było opuchniętą, fioletową plamę. Najgorzej jednak prezentowało się prawe oko. Spuchnięta powieka nie dawała się podnieść.
- Świetnie, to jakaś kpina po prostu…
Rzuciłam nerwowo i weszłam pod prysznic. Mimo, że nastał już wrzesień, w powietrzu nadal unosił się ten nieznośny upał. Odkręciłam zimną wodę, która o dziwo uspokajała mnie. Zaczęłam zastanawiać się o co może chodzić Jaredowi bo po wczorajszym niczego nie rozumiałam. Wydał mi się taki… niezdefiniowany? A akcja w szpitalu? To ja się do niego tuliłam, ale nie protestował. Był uroczy kiedy opowiadał mi jakie kawały wycieli mu Shannon i Tomo, a wszystko po to bym nie myślała o bólu. Ale nie zapominaj o jednym, to Jared, on zrobi wszystko by zdobyć to, co mu się spodoba… Ze mną nie pójdzie mu tak łatwo. Następnie wyszukałam czegoś do ubrania i powoli powlekłam się na dół.
- Czee….eeeeeeeeść.- powitał mnie mało entuzjastyczny głos Shannona kiedy tylko przekroczyłam próg kuchni.
- Coś taki przybity w końcu to ja oberwałam.- zagaiłam na przywitanie. Shann podszedł do mnie i delikatnie ujął mój podbródek, oglądając dokładnie zranienie.
- W sumie…. jest lepiej niż myślałem. Wiesz ile nam wczoraj z Katią napędziłaś strachu, a swoją drogą ona jest baaaardzo miła…- perkusista puścił mnie i wrócił na swoje miejsce.- Chcesz kawy?
- Poproszę.
Poczekałam aż Shannon poda mi filiżankę po czym zapytałam, naśladując go:
- Co według ciebie, albo nie… co według Leto oznacza miłaaaaa? Do przelecenia?
Perkusista spojrzał na mnie przybierając dość poważną minę. Nie zabrzmiało to zbyt miło, ale Katia była moją przyjaciółką i jeżeli on chce się tylko zabawić, jego niedoczekanie. Shannon patrzył na mnie jeszcze przez chwilę po czym dodał:
- Katia to naprawdę fajna dziewczyna. Pewnie jeszcze parę lat temu przeleciałbym ją po godzinie znajomości, ale teraz….- przerwał jakby nie wiedział, co powiedzieć.- … zmieniłem się. Fakt, nie cofnę tego co było, ale mam wpływ na to, co będzie.- nagle się uśmiechnął – I póki, co umówiliśmy się.
Nie mam pojęcia czy mówił prawdę czy tylko udawał, ale uwierzyłam mu. Dopiłam kawę i postanowiłam zrobić sobie jakieś kanapki, Shannon w tym czasie zabrał się za rozwiązywanie krzyżówki czym wywołał u mnie napad śmiechu. W jego wykonaniu wyglądało to mianowicie tak, że czytał hasło i kazał mi zgadywać, tłumacząc mi, że nie ma do takich rzeczy głowy.
- Co oni wymyślają, słuchaj tego: na koniaku.
- Na ile?- zapytałam, głowiąc się.
- Na 9.
- Banderola?
- No oczywiście!- odparł zadowolony Shannon.- No to już mamy połowę. Miasto z siedzibą Coca-coli. To wiem! Atlanta.
Głupia krzyżówka, a może dać facetowi tyle radochy.
- Dobra mistrzu, nie rozpędzaj się tak. Dawaj dalej.
- Sama chciałaś. O coś dla ciebie… przepływa przez Hamburg? No i co?- wyszczerzył do mnie zęby.
- No co? Wiedza się skończyła? Łaba, taka rzeka jakbyś nie wiedział.- odpowiedziałam wytykając mu język. Bawiliśmy się tak jeszcze przez dobrą chwilę.
- Wynalazek Juliusa Fromma. Nie ma pojęcia i na dodatek na 12!
Teraz mnie zagiął. Shannon miał już sprawdzić w telefonie gdy usłyszeliśmy głos Jareda, właśnie wrócił:

- Prezerwatywa. Wynalazek Fromma.
Rzucił uśmiechając się i wyciągnął z lodówki mleko sojowe po czym nalał sobie do kubka i stanął nad nami.
- Dlaczego mnie to nie dziwi.- rzucił do brata Shannon, ale ten tylko się zaśmiał.
- Lubię wiedzieć z czego korzystam… W sumie to istniały już wcześniej, ale on opatentował i ulepszył je bo były to bezszwowe gumki a podczas I Wojny Światowej został największym dostawcą prezerwatyw dla armii niemieckiej, co przyniosło mu jakby to powiedzieć „rozgłos”.
Słuchaliśmy wykładu Jareda z lekkim zdziwieniem, ale też zainteresowaniem. Zaskoczyło mnie, że Leto tyle wie i że w ogóle wie.
- Ale macie miny.- dorzucił rozbawiony patrząc na nas.- Zapomniałbym, w skrzynce znalazłem to. Do ciebie.
Jared podał mi białą kopertę. Wystarczyło bym spojrzała na pismo by wiedzieć, że to moje dokumenty. W czasie kiedy je wyjmowałam bracia zaczęli rozmawiać o czymś między sobą.
- Veronica co ty na to?- z zamyślenia wyrwał mnie głos Shannona. Kompletnie nie wiedziałam o co pytał, ale widząc moje zmieszanie w końcu powtórzył:
- Za parę dni odbędzie się pokaz Artifactu w Toronto. Jedziesz z nami.
- Czy to było stwierdzenie?- zapytałam.- Nie mogę, przykro mi ale mam obowiązki tutaj.- wycedziłam próbując się jakoś bronić.
- Wszystko da się jakoś ułożyć.- nalegał mężczyzna lecz nagle zadzwonił jego telefon i Shannon wyszedł odebrać. – Za moment wracam i wrócimy do tego!
Teraz jego pałeczkę przejął Jared, który zaczął świdrować mnie swoim wzrokiem. To było gorsze niż pytania, nie wytrzymałam i wstałam aby odstawić pustą filiżankę do zlewu.
- Nie, nie ma mowy Jared. Spójrz tylko jak ja wyglądam, zapomnij, że się tak publicznie gdziekolwiek pokażę, szczególnie na festiwalu gdzie będzie masa fotoreporterów.- dodałam, zbierając się do wyjścia, myśląc, że Leto odpuści. Jednak myliłam się ponieważ Jared również wstał i chwytając za nadgarstki, przycisnął mnie do lodówki tak, że nie mogłam się ruszyć. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, która teraz znajdowała się kilkanaście centymetrów od mojej. Poczułam, że jeżeli to potrwa dłużej, rozpłynę się pod tym błękitnym spojrzeniem.
- To tylko głupie wymówki oboje to wiemy. Powiedz prawdę, obawiasz się.- powiedział spokojnie nadal wpatrując się we mnie. Stał zbyt blisko bym mogła skłamać i co gorsza by uwierzył. Oboje mieliśmy świadomość, że kłamcę zdradzają właśnie oczy, musiałam więc odwrócić tą sytuację.
Zaśmiałam się i po chwili powiedziałam:
- Nie jesteś za stary na takie gierki, co Jared?
Na te słowa mężczyzna przycisnął mnie mocniej tak, że lodówka się zachwiała, przywierając do mnie swoim ciałem i totalnie lekceważąc moją sferę intymności.
- Ze złośliwością ci do twarzy, wiesz?- dodał lekko się uśmiechając.
- A tobie marzy się powtórka z Hurricane czy co? No przyznaj, lubisz demonstrować swoją wielkość.- wycedziłam mu prosto w twarz, chcąc się z nim podroczyć. Jared na moją zaczepkę tylko głośniej się zaśmiał a jego ciepły oddech załaskotał mnie w twarz. W końcu wyszeptał mi do ucha:
- Otóż to, w i e l k o ś ć.
Ostatnie słowo zaakcentował tak, że mimowolnie się zaśmiałam. Ach to ego… Mężczyzna w odpowiedzi zaczął pocierać swoją brodą mój policzek.
- Jared!- wydarłam mu się do wprost do ucha.- Zabieraj się ode mnie i zgol to COŚ! Jared, błagam!
Oczywiście wokalista nie potraktował mnie poważnie, ponieważ się śmiałam a to przez to, że to łaskotało. Wręcz przeciwnie, on miał niezły ubaw, na szczęście po chwili przestał. Teraz znajdował się jeszcze bliżej tak, że czułam jego oddech na moich ustach.
- Jare…
Chciałam coś powiedzieć, ale mężczyzna mi nie pozwolił, zamykając moje usta swoimi. Zaskoczył mnie tym na tyle, ze dopiero po sekundzie rozluźniłam się i odwzajemniłam jego pocałunek. W pewnym momencie przyssał się do mojej dolnej wargi, lekko ją przygryzając. Gdyby nie to, że wciąż tkwiłam w jego uścisku, osunęłabym się na kuchenną podłogę.
- …nie ma sprawy, stary. No, tak. Do usłyszenia. Tak.
Niespodziewanie dobiegł nas głos Shannona kończącego rozmowę a Jared natychmiast ode mnie odskoczył, oswobadzając mnie. Oboje się uśmiechnęliśmy, ale wokalista momentalnie przybrał nic nie zdradzającą minę. Pieprzony poker face.
- I co na czym stanęło?- Shann spyta brata, wkraczając luzacko do kuchni.- A tobie, co?- zagaił do mnie widząc, że stoję oparta o lodówkę z kompletnie zdezorientowaną miną. Chciałam coś powiedzieć, ale Jared mnie ubiegł:
- Jesteśmy w trakcie negocjacji.- spojrzał na mnie po czym puścił mi oczko.
- Świetnie.- odparł zadowolony i nic nieświadomy Zwierzak klepiąc mnie po ramieniu. Nie mając pojęcia, co z tym wszystkim począć, tylko się lekko uśmiechnęłam i zabierając swoje rzeczy, pojechałam na plan.


***

   Znacie to uczucie kiedy raz czegoś bardzo pragniecie a potem nie jesteście niczego pewni. Pojawia się masa wątpliwości, obawy, strach aż w końcu zdajecie sobie sprawę, że  właśnie to was w tym wszystkim pociąga. Niepewność jutra. Już nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem takie dylematy. Czy naprawdę z wiekiem robimy się bardziej „kapryśni”? Wiem jedno, ktoś skradł mój spokój a teraz zamierzał i serce. Veronica. Teraz kiedy ją w końcu pocałowałem mam pewność, że i ona czuje coś do mnie choć broni się przed przyznaniem do tego, z resztą tak samo jak ja. Nie uwierzę dopóki mi tego nie wyzna. Pozostało mi więc jedno, sprawić by dziewczyna mnie pokochała, ale czy ja byłem gotowy zrobić to samo? A co mi tam, jeżeli okaże się, że to nie ta jedyna… ha co za słowo!...  nie będę się przynajmniej łudził w nieskończoność… Kto nie ryzykuje ten nie ma, jak głosi dewiza.
   Od zdarzenia w kuchni minęły trzy dni w ciągu których w moich relacjach z dziewczyną nie wiele się zmieniło. Poza tym musiałem udawać przed Shannonem, który chciał oderwać mnie od Veroniki i zeswatać z Annabelle. Mimo usilnych próśb, Niko nie dała namówić się wyjazd.
- Jesteś pewna, że nie zmieniłaś zdania?- zapytał Shannon kiedy znosiliśmy bagaże na dół, gotowi do wyjazdu.
- Tak. Nie martwcie się, nie jestem dzieckiem a poza tym mam tu całą listę!- odpowiedziała wesoło Veronica, machając mu przed nosem kartką, którą jej napisał.- Dbać o kwiatki, podlewać bazylię w kuchni, wieczorem zraszać ogród, etc etc… o to lubię: włączać alarm, nie otwierać nie znajomym, NIE DOTYKAĆ perkusji a w razie podpalenia lub zniszczenia natychmiast dzwonić! Poza tym baw się dobrze. P.s. Jareda łóżko jest najwygodniejsze.
Dziewczyna skończyła czytać i zaczęła zanosić się śmiechem.
- Oj Shannon, jesteś taki kochany. Wyjeżdżacie przecież tylko na cztery dni, ale obiecuję, że nie poznacie domu jak wrócicie.- dodała po czym posłała nam podstępne spojrzenie.- Specjalnie się o to zatroszczę. A swoją drogą nie wypróbowałam jeszcze twojego łóżka, Shannonku…
- Nie zrobisz tego! Wiesz, że jesteś nieznośna. - odpowiedział Shannon, podchodząc do dziewczyny i ręką potargał jej włosy na co ona nieudolnie się broniła. W końcu spod gęstej zasłony włosów, dobiegł nas jej złośliwy głos:
- Nieznośna? Raczej cudowna. W blasku mojej zajebistości, to ty się skarbie możesz, co najwyżej poopalać!
Veronica wydarła się na Shannona, którego na moment zamurowało po czym ostentacyjnie dźgnęła go palcem w brzuch. Nie mogłem się powstrzymać i w końcu się zaśmiałem.

- Wasz taksówka, zjeżdżajcie już.- dorzuciła kobieta gdy dobiegł nas dźwięk samochodu Tomo i Vicki. Shannon powstrzymał się od komentarza i zabierając swoją walizkę, ruszył do wyjścia.
- Nie ma za, co!- rzuciła na dowidzenia, do Shannona chcą go jeszcze trochę podenerwować. Kiedy brat zniknął za horyzontem, podszedłem do kobiety i przyciskając ją do ściany, postanowiłem wykorzystać moment.
- No nie! Znów to samo?- zapytała rozradowana Veronica, próbując wyswobodzić swoje dłonie lecz na daremnie.
- Ostatnio ci się podobało.- dodałem, odgarniając jej z twarzy kosmyk włosów który ją łaskotał w nos, przez co zabawnie się marszczyła.- To, że ci odpuściłem nie oznacza, że się wymigasz. Chcesz tego, widzę to w twoich oczach.
Mierzyliśmy się przez moment spojrzeniami. W końcu odezwała się:
- To zabawne ile mężczyźni są sobie w stanie wmówić, co nie Jared?
Ewidentnie chciała mnie zdenerwować i jak zwykle się droczyła.
- Skarbie, wygrałaś bitwę, ale nie wojnę.
- Och jak epicko się robi. Brakuje tylko książąt i rozlewu krwi.- rzuciła sarkastycznie.
- Mogę się o to postarać. Problem tylko z tym księciem… zadowoli cię taki trochę zarośnięty, stary, dupek, który pośpiewuje i jeździ porsche? Jedynie takiego mam na zbyciu, to jak piszesz się?- zwróciłem się do Veroniki, zbliżając swoją twarz do jej.
- Porsche mówisz…- zaśmiała się po czym zaczęła odpychać mnie swoją głową.- Spadaj już.
Nie wytrzymałem i wykorzystując jej nieuwagę znów ją pocałowałem lecz ku mojemu zdziwieni dziewczyna zaczęła się kręcić, próbując się wyrwać.
- Auł!- momentalnie oderwałem się od dziewczyny.- Ugryzłaś mnie!- nie dowierzałem temu. Pierwsza kobieta, która mnie odtrąciła. Zacząłem się śmiać widząc jej naburmuszoną minę.
- Arogancki dupek. Z czego się śmiejesz, co?- rzuciła odpychając mnie ręką którą udało jej się wyciągnąć.
-Jared! Pośpiesz się!
Dobiegł nas głos lekko zniecierpliwionego Tomo. Znając życie zaraz wparuje tu Shannon, nie tracąc więc czasu, rzuciłem:
- Nie masz pojęcia jak dobrze smakuje pocałunek skradziony siłą a nic nie robi lepiej jak rozłąka.- wycedziłem jej prosto w twarz.- Tak więc do zobaczenia w poniedziałek.
Zabrałem swoją walizkę i wybiegłem z domu. W czasie kiedy pakowaliśmy się do auta Veronica zamieniła jeszcze parę słów z Vicki, która odwoziła nas na lotnisko. Po 5 minutach byliśmy już w drodze.





***
Zastanawiam się czym mogę się z wami podzielić dziś i... o jest coś. Sam w to nie wierzę ale od pewnego czasu pracuję jako opiekunka do dziecka (a w zasadzie nie lubię dzieci ale w sumie teraz to już nawet nie cierpię!). Wiem, to dziwne i złożone, ale obiecałam sobie wytrwać choć miesiąc tak więc...
Co do notki liczę, że się wam spodoba bo w końcu się coś dzieje między V i J :D Dajcie znać, że czytacie i komentujcie.

Provehito in altum!

* "Tej nocy, tej nocy, oh kochanie, ty i ja. Tej nocy, tej nocy poczujemy, że żyjemy..."- Hard-Fi, Tonight.


7 komentarzy:

  1. Nie wiem co napisać! To chyba najlepszy rozdział wiesz? ;D Taki stanowczy Jared... gfgvdshg!!! Usmiechałam się jak głupia jak czytałam fragment ja się żegnali ;D Czekam na jakąś "ostrzejszą" akcję w tym stylu z udziałem V & J... ;D
    Ale i tak chyba najbardziej rozjebał mnie tekst "- Lewą nie potrafię wal…" hahaha miszcz ♥
    Ogólnie ostatnio mi się śniło, że się upiłam (chociaż bardziej pasuje tu określenie "ujebałam w trupa" xd) z Jaredem i teraz jeszcze ten rozdział opisujący jego zachowanie w stanie bardzo wskazującym i po prostu mam nowy cel w życiu -> wieczór + Ja+ Jared + %%%% XD hahaha
    I jeszcze tylko dodam, że Cię podziwiam, że tych dzieciaków jeszcze nie pozabijałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sporo przemyśleń, fajnie się je czyta, ale ja osobiście wolę dialogi :) Historia z Oriane mnie zaskoczyła. "- Przypominasz mi mojego trzeciego męża..." , "- Lewą nie potrafię wal…" ♥ Jared w stosunku do Veroniki zrobił się delikatny, uczuciowy i wgl jakiś inny (nie wiem czy o takie określenia mi chodziło). Zobaczymy jak to dalej rozwinie się ta sytuacja, jestem strasznie ciekawa tego :D
    Buziaki, Żaneta ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczynając od wstępu.. Dosłownie myślałam, że czytam jakąś dobrą książkę "opowieść o X i Y". Kiedy doszłam do wątku 'szczęście na chwilę' wiedziałam, że chodzi o narkotyki! Myślałam, że nie przebijesz swoich poprzednich rozdziałów ale ten jest epicki. A na koniec chcę powiedzieć, że Cię kocham! (Oczywiście nie tak jak Veronica Oriane :D) Ale po prostu jestem wniebowzięta, że doszłaś do momentu gdzie Jared I Niko ze sobą (powtórzę), "więcej niż flirtują" !! Teraz nie będę Cię pośpieszać bo widzę jeśli dłużej poczekamy to notki są zajebiste.

    PS. Również nie lubię dzieci i naprawdę podziwiam Cię iż pracujesz jako opiekunka. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba przez wzgląd na to co przeżywałam w czasie kiedy Ty dodawałaś ten rozdział historia z Oriane wydaje mi się taka realna, w pierwszej chwili kiedy zaczęłam czytać myślałam, że to Ty dostałaś list i że opisujesz własną historię. Wiele odczuć Veronicki napisałaś tak jakbyś żywcem wytargała z mojej głowy, 'odklejona od rzeczywistości i szczęśliwa' też tak się czułam :) Wszystkie przemyślenia Jareda na temat miłości, strachu, pytania które się pojawiają 'czy to TA?' cały ten rozdział jest taki mi bliski, jakbyś pisała o tym co się dzieje u mnie, we mnie.
    Kochana rozdział jest GENIALNY! Całusy i uściski za długość :* Jared w końcu zaczyna działać i to działać w sposób, który bardzo mi się podoba. To prawda, że kobiety lubią stanowczych facetów, którzy nie boją się brać tego czego chcą.
    P.S. Studiowałam pedagogikę, pracowałam na zamkniętym placu zabaw... wiem z czym to się je :D Ale podobno mam podejście i chyba lubię dzieci, najgorzej jest z tymi najmniejszymi, które jeszcze nie potrafią przekazać o co im chodzi :)
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  5. O mamo ! Najcudowniejszy rozdział!Normalnie mało mi oczy przy niektórych fragmentach nie wyskoczyły !Cudo cudo cudo ! Jesteś mistrzynią ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. będę udawać skromną i powiem tylko: ale nie przesadzaj... :) Może niedługo doczekamy się lepszych, póki co dzięki że jesteś tu i czytasz :)

    OdpowiedzUsuń
  7. mistrzkamuflażu4 listopada 2012 14:06

    Super:D Szczególnie wstęp.

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.