piątek, 26 października 2012

22. Is this to end or just begin? All of my love, to you now *

edit: Doris
Z dedykacją dla "lubiącej długie rozdziały"


***

Ten tydzień zapowiadał się mało obiecująco, głównie z powodu pracy. W sobotę miała dobiec końca, praca na planie i póki co, nie miałam dalszych planów na życie. Praca nad jednym z moich filmów stała jak na razie w miejscu. Projekt, który rozpoczęłam kręcić w zeszłym roku na terenie byłej Jugosławii, w Serbii, zapowiadał się dość ciekawie. Jednakże wciąż nie miałam wystarczających materiałów, by go dokończyć. Mam zamiar zrealizować dokument o Jugosłowiańskiej wojnie domowej, która była wielkim okrucieństwem dziejącym się tak blisko... Od kiedy zaczęłam tylko zgłębiać ten temat, postawiłam sobie za punkt honoru nakręcenie tego filmu i uświadomienie ludziom, o jak wielu rzeczach nie mają pojęcia. Najbardziej przeraża mnie  w wojnie, jej okrucieństwo i żniwo. Bo wojna to przede wszystkim śmierć, śmierć cywili...
Rano jak zwykle szykowałam się do wyjścia, ale zaspałam i musiałam robić to w pośpiechu. Kiedy byłam w trakcie wciągania spodni, odezwał się mój telefon. Wiadomość. Ciekawość wzięła górę i sięgnęłam szybko po telefon, co okazało się fatalnym pomysłem, bowiem  nim zdążyłam chwycić BlackBerry, potknęłam się o nogawkę spodni i w efekcie wyłożyłam się jak długa.
- Kurwa mać!
Wycedziłam, podnosząc się. "Koniec trzeciego miesiąca. O matulu, wciąż nie wierzę. Vicky". Nie wiem czy przez upadek, czy ze względu na wczesną porę, mój mózg rozszyfrował komunikat dopiero po chwili. W końcu się szeroko uśmiechnęłam. To była świetna wiadomość. Wciągając do końca spodnie, chwyciłam ponownie za telefon. Po kilku sygnałach usłyszałam głos przyjaciółki:
- Mam nadzieję, że zrobiłam ci niespodziankę.
- Nawet nie masz pojęcia AŻ jaką. A Tomo, już wie? - zapytałam.
- Powiedziałam mu wczoraj wieczorem. Matko! Żebyś go widziała. Cieszył się jak dzieciak, sama nigdy go takiego chyba nie widziałam. Już zaczął nawet wybierać imiona.
- Naprawdę? Super, wcale mu się nie dziwię - odparłam, krążąc po pokoju w poszukiwaniu reszty ubrań. - No wiesz, dla faceta to tak jakby jakaś podstawa... To znaczy: dom, dziecko...
-...drzewo? Tak, coś słyszałam - wtrąciła Vi.
Obie się zaśmiałyśmy. Weszłam do łazienki, po czym mówiłam dalej:
- A właśnie, muszę z tobą pogadać, ale to nie jest na telefon. A co teraz zamierzacie? 
- Obie wiemy, że prosić Tomo o utrzymanie tego w sekrecie było by rzeczą absolutnie niemożliwą, więc dziś wpadamy do moich rodziców, a w weekend do jego.
- Czy mi się wydaje, czy nie bardzo się cieszysz? - zagadałam.
- Gdybyś miała chorwacką rodzinę miałabyś ten sam ton głosu. Wiesz, oni świętują wszystko i dużo. 
- Okej... A kiedy zamierzacie powiadomić nas oficjalnie? - zapytałam podekscytowana wychodząc z łazienki. Nagle stanęłam jak wryta bowiem na środku pokoju stał Jared i bezczelnie się uśmiechał.
- Vicky, wiesz muszę kończyć. Mam podsłuch, odezwę się potem. Buziaki - wycedziłam mierząc wokalistę wzrokiem. 
- O czym powiadomić? - zapytał, podchodząc do mnie bliżej.
- Wszystko chciałbyś wiedzieć już i teraz, Leto - odparłam patrząc mu zadziornie w oczy. - Dowiesz się w swoim czasie. Po drugie, potrafisz pukać?
- Podoba mi się twój strój, ale będę cholernie zazdrosny jak tak wyjdziesz.
Jared mnie zlekceważył, szepcząc mi do ucha i przesuwając swoje szczupłe palce po mojej nagiej tali. No tak, przez telefon do Vicky nie zdążyłam się ubrać.
Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć Jared ujął moją twarz w swoje dłonie i zaczął całować.  W tej samej chwili do pokoju wparował Shannon.
- Veronica, musisz... - urwał, wbijając w nas wzrok. Jak oparzeni odsunęliśmy się od siebie. -... No, pomóc mi musisz. 
Jednak widząc po chwili, jak wyraz twarzy perkusisty radykalnie zmienia się na wesoły, odparłam:
- U was to chyba rodzinne. Puka się przed wejściem, czy naprawdę mam wam to przeliterować aby dotarło - skończyłam i posłałam obu spojrzenie.
- Ja pukałem! - wystrzelił Jared, unosząc ręce do góry. - Serio, to, że nie słyszałaś, to inna sprawa...
Tylko westchnęłam. Ręce opadają.
-  Czy wy... no... - zaczął perkusista, uśmiechając się. - Nie masz bluzki.
- O co chodzi Shannon?! - przerwałam mu ostro, w między czasie uciszając gestem Jareda palącego się do odpowiedzi. W końcu znudzony usiadł na łóżku.
- Chciałam abyś mi w czymś pomogła. Możesz? - odparł, kując mnie palcem w brzuch.
- Jasne. Ale czy... - nagle wpadłam na głupi pomysł i nisko się kłaniając Shannonowi, kontynuowałam. -  Arcyhrabio, dostąpię tego zaszczytu i pozwolisz mi włożyć odzienie?
Za plecami usłyszałam charakterystyczny śmiech, ale kiedy zauważyłam, że Shannon jest zdezorientowany i nie bardzo załapał iluzję, dodałam:
- Dobra, a teraz wyjazd. Oboje! No już - ponagliłam ich, wypychając z pokoju. - Przyjdę za moment - rzuciłam na odchodne.

***

Po chwili byłam już gotowa do wyjścia.
- Więc co się stało, że potrzebujesz mnie na gwałt już, teraz? - zapytałam wchodząc do sypialni Shannona i siadłam na łóżku.
- Bardzo bym chciał by tak było - odpowiedział, zbliżając swoją twarz do mojej i poruszając znacząco brwią.
- Wiem, że byś chciał - rzuciłam w kontrze. - Ale do sedna! Shannon?
Perkusista tylko ciężko westchnął i podnosząc się, kontynuował:
- Po pierwsze: która koszula?
No, nie wierzę!, pomyślałam.
- I to dlatego wyrwałeś mnie z objęć "najseksowniejszego faceta żyjącego na Ziemi"? - odparłam, odpowiednio zmieniając głos na prześmiewczy. Nie podobało mi się to, że gazety plotkarskie traktowały przystojnych mężczyzn jak jakiś towar alias mięso. Równie dobrze można byłoby mówić: najtłuściejszy kawał boczku.
- Dobra... niebieska - wskazałam.
- Przejęzyczyłaś się skarbie, drugiego, ale wiesz nie gniewam się - teraz to Shannon zmienił ton głosu, posyłając mi uśmiech. Nie wytrzymałam i zaśmiałam się.
- Aha, te geny...
- Wiem, niepowtarzalne. Może byś chciała przyczynić się do tego, by nie przepadły? Co?- zwrócił się do mnie mężczyzna i perwersyjnie się uśmiechnął. 
- Oj Shanny...- podnosząc się, dodałam:
- Myślę, że stworzylibyśmy chyba zbyt zajebistego człowieczka jak na tę planetę.
Oboje się zaśmialiśmy jednak perkusista na chwilę się opanował i próbując udawać poważnego, zaczął teatralnie drapać się po głowie.
- Niech pomyślę.... W sumie, racja. Ale czekaj! - przerwał wbijając we mnie rozbawioną twarz. - Przecież jesteśmy z Marsa?
- To w takim razie, zajebistość do trzeciej. Dobra, ale kończąc... co jeszcze? - zapytałam zakładając ręce na piersi.
- Pomóż mi z tym - wycedził Shannon, podając mi krawat. - Zawiąż, proszę? - dodał widząc moją niezdecydowaną minę.
- Oj Shanny...
- Dlatego unikam ich. Jared zawsze robi mi o to raban, ale sorry. Nie nauczyłem się i już się nie nauczę. Kropka. 
- Nie ruszaj się - wtrąciłam, wiążąc krawat. - Masz spotkanie z Laną?
Pokiwał głową, uśmiechając się.
- Okej, już gotowe.
- Dziękuję - odparł mężczyzna, całując mnie w policzek. - Jak wyglądam?- dodał, przeglądając się w lustrze.
- No, no. Będzie branie - odparłam, pogwizdując. - To wszystko? Więc ja spadam. Powodzenia mistrzu.
-  A ty i Jay? Co jest między wami d o k ł a d n i e? Bo nie dokładnie to wiem, albo raczej przypuszczam, że wiem - zapytał mnie jeszcze Shann, kiedy miałam już wyjść.
Na chwilę stanęłam i przez moment chciałam powiedzieć mu o wszystkich wątpliwościach. W końcu jest bratem Jareda...
- Seks, jakież to oczywiste. Racja. Shannon... Gdybym ja to tylko wiedziała. Ale ja chyba... ja się...
Właśnie, on jest jego bratem, mówiło coś w mojej głowie.
- Z resztą nie ważne. Pa.
Machnęłam mu i szybko wybiegłam z domu.

***

W pracy  głowę zajmowała mi głównie jedna myśl, a mianowicie moja przyszłość zawodowa. Fakt, udało mi się odłożyć sporo pieniędzy, które miałam zamiar przeznaczyć na realizację mojego autorskiego filmu. Z drugiej strony, stał mój producent, który złożył mi propozycję. Odrzucenie jej było by kolosalnym błędem, ale póki co, nawet i on milczał. Byłam w kropce. Rozmyślenia przerwała mi wiadomość od Jareda: 

"Tomo z Vicky wpadają dziś na kolację. A Ty wcale nie masz pojęcia dlaczego, prawda? Tak więc postaraj się wyrwać wcześniej niż przed północą, a mianowicie w granicach dziewiątej, jeśli  chcesz się jeszcze załapać na cokolwiek. W każdym sensie znaczenia słowa cokolwiek." 

Mimowolnie uśmiechnęłam się w duchu. Jared, dosadny aczkolwiek delikatny. Odpowiedź za rano. Szybko odpisałam:

"To brzmi trochę jak... groźba? Nie wiem ile sensów tego słowa znasz, a przecież to kobiety "podobno" są złożone. Obawiam się czy chcę to c o k o l w i e k"

Odpowiedź przyszła w zawrotnym tempie:

" Groźba? Ha, sugestia, słonko. Sugestia. Zaufaj mi, chcesz."

Już miałam coś odpisać, kiedy Alice, moja pomocnica oznajmiła, że Darren mnie potrzebuje, natychmiast. Wybacz Jay.

***

  Powrót do rzeczywistości jest... trudny. Ale chyba jeszcze trudniejsze jest odnalezienie się w nowej rzeczywistości. Od nowa. Z otwartą głową. Z mętlikiem w sercu. Z wciąż przewijającymi się pytaniami: co teraz? jak to będzie? Z jednej strony jest to nurtujące, ta niepewność... To wciąga. Ale z drugiej, jestem człowiekiem. Tylko człowiekiem. Staram się wszystko nazwać, posegregować. Po co? By lepiej zrozumieć i w końcu zaakceptować. Tacy jesteśmy jako ludzie. Gdy tylko z czymś sobie nie radzimy, za wszelką cenę staramy się podpiąć to pod coś, co już znamy, rozumiemy. Tak jest prościej, łatwiej, ale czy lepiej?
  A niby jesteś taki spostrzegawczy, czyż nie? A nie widzisz, co masz przed sobą. Zakochałam się  w tobie. Jej słowa choć wypowiedziane pod presją, były prawdziwe, dlatego nie mogłem przestać ich przywoływać. Mając świadomość, że zakochanie nie zawsze oznacza miłość, wciąż jednak zastanawiałem się, co teraz będzie. Przecież tego właśnie chciałeś? Co, stchórzysz? Wiem jedno, nie mogę tego zniszczyć. Im dłużej o tym rozmyślałem, tym więcej obaw zaczęło mnie nachodzić. Kiedy media się połapią, nie będę mógł w nieskończoność unikać odpowiedzi. Głównie dlatego, że dzieli nas dość duża różnica wieku, będzie to sensacja. Dobrze wiem, co oznacza i jak się żyję w blasku fleszy, ale Veronica nie jest do tego przygotowana. Będąc ze sobą notabene sam skaże ją na to piekło. Poza tym nurtowało mnie jeszcze coś... A co jeśli w końcu otworzę się przed tym uczuciem, a wtedy okaże się, że mamy za mało wspólnych tematów, aż w końcu dowiem się, że jestem dla niej... za stary? Przeżyłem już coś takiego ze Scarlett. Kiedy w końcu w pełni się zaangażowałem, okazało się, że „nie pasujemy do siebie”. Zbyt mało nas łączy. Choć ciężko jest mi to przyznać, to tak było. Co jeżeli to się powtórzy?
  Z rozważań wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Odstawiając kawę na blat, powlokłem się by otworzyć.
- Emma. Jak miło - rzuciłem na powitanie, wpuszczając kobietę do środka.
- Nie mów, że zapomniałeś? Przecież wysłałam ci wczoraj wiadomość? Dobra. Zrób mi kawę.
Zapraszając ją gestem do kuchni, udałem się by wstawić wodę.
- Podobno zaśpiewasz w duecie z Laną del Rey - zwróciła się do mnie przyjaciółka, opierając się o blat.
- Zaśpiewam? - odwróciłem się, posyłając jej zdezorientowane spojrzenie. O niczym jej nie wspominałem.
- No według jednego z portalów, tak. Sama ona to przyznała.
Zalewając kawę, postawiłem ją przed Emmą, po czym poprosiłem, by pokazała mi ten tekst. Jak mogłem się domyślać  notka dotyczyła relacji z przyjęcia urodzinowego gwizdy. Pod jednym ze zdjęć przedstawiających Lanę i Shannona znalazłem podpis: Młoda wokalistka oficjalnie potwierdziła fakt, że spotyka się z Shannonem Leto, perkusistą rodzinnego projektu 30 Seconds to Mars. Iście rodzinne są również relacje panny del Rey z braćmi Leto. Zapytana o to, przez naszego wysłannika, wokalistka stwierdza: - To prawda poznałam Jareda i muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem jego osobowości, do tego stopnia, że (chyba mogę to powiedzieć?) na najnowszej płycie zaśpiewamy w duecie, ale nic więcej wam nie zdradzę.
Odrywając wzrok od telefonu Emmy, napotkałem jej wzrok.
- Co za przebiegła lisica.
- Promocja przede wszystkim - stwierdziła Emma, upijając łyk kawy. - Zamierzasz sprostować?
- Taa.. to znaczy nie! - odpowiedziałem lekko zamyślony. - Zamierzałem wykorzystać ten fakt, by się do niej zbliżyć, w rzeczywistości nie chcę  tego nagrywać. Ale pragnę by ona myślała, że chcę.
- Co ty kombinujesz? - zapytała kobieta, opierając brodę na dłoni.
- Taka mała konspiracja,  niedługo zobaczysz.
- Z resztą chyba nie chcę wiedzieć. A teraz przejrzyj to - stwierdziła Emma, podając mi zieloną teczkę. - Raporty z The Hive - dodała widząc moją pytającą minę.
- Pracujemy dziś tylko nad tym? - zapytałem przeglądając dokumenty.
- Nie, mamy do omówienia parę spraw związanych z promocją i dystrybucją Artifactu. Musisz podpisać parę zaświadczeń.
-  W takim razie zrobię jeszcze kawę, a ty weź sobie te papiery, które chciałaś. Leżą na biurku w gabinecie.
- Nie mów, że pamiętałeś? - rzuciła z ironią Emma, po czym wyszła z kuchni. 

***

- Słucham - rzuciłem odbierając telefon. - Cześć Tomo. - Chorwat dzwonił by zapytać czy mogą razem z Vicky wpaść dziś wieczorem do nas. Miał podejrzanie zadowolony głos. - Co jest grane? Masz bardziej niż normalnie, wesoły głos. Wygrałeś w lotka czy coś? - zapytałem, śmiejąc się do słuchawki. Jednak jak przystało na Chorwata, nic nie zdradził. Z czasem trwania naszej znajomości, nawet zacząłem się zastanawiać, kiedy uda mi się go złamać, ale nic z tego. Jeśli Tomo miał nic nie mówić, to po prostu nie mówił. - Niech ci będzie. Co do kolacji, to może kuchnia włoska? - zapytałem w następnej kolejności. W końcu się pożegnaliśmy. - No to do wieczora.
Rozłączając się, zerknąłem na zegarek. Dochodziła siedemnasta, zdecydowanie czas skończyć. Przecierając zmęczone oczy, zwróciłem się do kobiety:
- Emmo? Może byśmy... Już skończyli? Co ty na to?
Emma podnosząc głowę znad komputera i zdejmując okulary, odpowiedziała:
- Nienawidzę robić tych przeklętych zestawień. Tak, skończmy, bo za chwilę coś mnie trafi.
-  Świetnie! - wyrwało mi się. Następnie zamykając laptopa kobiety, zająłem się zbieraniem dokumentów.
- Wiesz myślę, że Veronica to świetna dziewczyna - zaczęła mówić Emma, zbierając się do wyjścia.
- Kiedy poznałam ją dwa lata temu, zapamiętałam ją tylko dlatego, że przy każdym ujęciu miała dużo do powiedzenia i... - asystentka lekko się zaśmiała.
- No, nie krępuj się. Powiedz to. I forsowała ze mną każde ujęcie, które jej się nie podobało aż nie było wystarczająco po jej myśli - dokończyłem za Emmę, wspominając kręcenie teledysku do Hurricane i posyłając jej uśmiech. - Tak, pamiętam.
- Lubię ją. Jay, chciałam ci tylko powiedzieć, że życie jest zbyt krótkie na analizowanie i doprowadzanie wszystkiego do perfekcji, co masz w zwyczaju robić, więc.. .- urwała, zatrzymując się na progu. - Po prostu postaraj się być szczęśliwy - uśmiechając się, dodała ironicznie:
- Nie zwal tego, jak masz to w zwyczaju robić, bo fajnie się na was patrzy. Cześć.
- Czy mówił ci ktoś, że jesteś zbyt spostrzegawcza? - zapytałem z udawaną powagą, podając jej kurtkę. Emma odwróciła się i celują we mnie palcem, odpowiedziała:
- I dlatego właśnie z tobą pracuję, Pinky!
Nawet nie wiem dlaczego, ale jak tylko zaczęliśmy ze sobą pracować i się zaprzyjaźniliśmy Emma żartobliwie nazywała mnie Pinky, jak w tej kreskówce, Pinky i Mózg, nasz duet. Choć powinienem być Mózgiem, ale nie będę się kłócił. Trzeba mieć dystans do siebie. 
- Tak, Pinky i Mózg. To Pinky jest i Mózg!**- zanuciłem fragment piosenki, a kobieta w odpowiedzi tylko pokiwała głową i wyszła.
W następnej kolejności sprawdziłem jakie produkty mam w kuchni, by móc przygotować kolację. 
- Nie obędzie się bez zakupów...
Stwierdziłem zamykając lodówkę i idąc się przebrać. Wciągnąłem swoje ulubione, czarne spodnie, niebieski sweter i dżinsową kurtkę. Zgarniając jeszcze portfel, okulary i telefon, wsiadłem do auta. Postanowiłem udać się do najbliższego marketu. Po drodze zadzwoniłem jeszcze do Shannona.
- Siemasz brat - odezwał się głos w słuchawce.
- Słuchaj, bądź wieczorem w domu. Tomo z Vicky wpadają na kolację. A gdzie ty się w ogóle podziewasz cały dzień?
- Spotkałem się z Antoine'm w sprawie tej trasy, no wiesz mówiłem ci.
- Tak, kojarzę. No i? - spytałem, parkując auto.
- Wyjeżdżamy w piątek.
- Jednak. Dobra ja muszę kończyć bo jestem już w sklepie. Pogadamy o tym wieczorem i jakoś oblejemy wasz wyjazd. 
Rozłączyłem się po czym wziąłem wózek i ruszyłem na dział. Potrzebowałem świeżych warzyw, makaronu, parmezanu, drożdży, mięsa z kurczaka, tofu, oliwek, itp. Planowałem przygotować tradycyjną włoską pizzę, koszyczek z parmezanu z cykorią, a na deser panna cotta. 
Do domu wróciłem w ciągu godziny. Włączając sobie płytę Lennona, zabrałem się za przygotowywanie kolacji.

***
- Pomóc ci w czymś? - spytał Shannon wpadając do kuchni i zdejmując kurtkę. Dochodziła dwudziesta.
- Weź nakryj do stołu. Na pięć.
Po pół godzinie zjawił się Tomo z Vicky. Zapraszając ich do salonu, wziąłem od Chorwata wino by je otworzyć.
- Oddaj mi to, bo coś ci się tam przypala - zagaił do mnie Shannon, wyrywając mi flaszkę.
W następnej chwili zjawiła się Veronica. Wyjmując dania z piekarnika, zauważyłem ją. Stała, opierając się o futrynę i wpatrując się we mnie.
- Nie masz nawet pojęcia jak seksownie wyglądasz w tym łaszku - rzuciła wskazując na mój fartuch. - Lubię patrzeć jak  gotujesz, to mnie napawa wewnętrznym spokojem.
- Doprawdy?- odstawiając półmisek na deskę, zbliżyłem się do niej i złapałem w pasie.
- Apetycznie pachnie.
Następnie przesuwając swoje palce po moich ustach, chwyciła za mój kitek i ściągnęła gumkę.
- Zostaw je dziś tak. Rozpuszczone.
- Jared co z tym jedzeniem! - dobiegł mnie głos brata. Składając na ustach dziewczyny delikatny pocałunek, zabrałem się podanie potraw. 
- Pomogę ci - dodała z entuzjazmem.
Następnie zabierając talerze z potrawami, ruszyliśmy do jadalni. Wszyscy się już tam rozsiadli i zacierając dłonie wpatrywali się z w dania.
- To pachnie i wygląda wybornie - stwierdziła Vicky.
- Wszystko, co robię jest takie - rzuciłem pewny siebie, na co w odpowiedzi usłyszałem ich śmiech.
- Tak Jared, ale na przyszłość już nie próbuj z kuchnią chorwacką - wtrącił Tomo.
- A co się takiego stało? - zapytała z ciekawością Veronica, przerzucając wzrok między mną, a gitarzystą.
-  Jared, kiedy to było? Dwa tysiące pięć? Chyba tak... Wtedy na urodziny Tomo, Jared postanowił zrobić tradycyjną chorwacką kolację. Co było z tym przepisem? - zapytał Shannon.
- Był po Chorwacku!- wtrącił roześmiany Tomo.
- Rzeczywiście! - stwierdził mój brat, po czym dalej mówił do Veroniki. - No i Jared go sobie sam przetłumaczył.
W tym momencie nawet ja się zaśmiałem. Dobrze pamiętałem zdarzenie, o który mówił Shannon. Wtedy z tym przepisem to był jakiś Armagedon, no i w ostateczności pomyliłem parę znaczących słów...
- W efekcie wyszło... nie zapomnę tego nigdy! To było tak okropne. Jared uroczył nas surowym mięsem, w dodatku z jakimś wstrętnym sosem. - Shannon skończył swoją opowieść, kiwając głową.
- Ale żebyście wy widzieli swoje miny. Przez moment nie wiedzieliście, co powiedzieć, bo w końcu włożyłem w to tyle pracy. Świetne to było - dodałem w odpowiedzi.
- Tak - odpowiedział mi Tomo, odrywając się od swojego talerza. - Chcieliśmy wam z Vicky coś powiedzieć. W sumie to ja bardzo chciałem, bo wiecie, że jesteście mi jak bracia, a z kim mam dzielić się dobrymi wiadomościami jak nie z rodziną? A więc... - Tomo na chwilę przerwał i spojrzał na swoją żonę.
- Mówimy? - spytała Vicky. - Będziecie wujkami - odpowiedzieli razem.
Przez moment zawiesiłem się, ale w końcu kiedy to do mnie dotarło szeroko się uśmiechnąłem. Spojrzałem odruchowo na Shannona, którego mina była podobna do mojej, a następnie na Veronicę.
- O Muddafuggaz! Tomo, ty ogierze! Będziemy mieć małego Tomusia? - wydarł się Shannon i wstając, ścisnął Tomo.
- Wiedziałaś - rzuciłem cicho do Niko.
- Powiedzmy - odpowiedział, ściskając moją dłoń.
Następnie podnieśliśmy się, by pogratulować naszym zakochanym.
- Oj Vicky, zburzyłaś całą naszą koncepcję - stwierdził z naburmuszoną miną Shann, podnosząc w uścisku Vicky. - To miał być mały Shanimalek przecież!
- Postaw mnie Shannon! To była twoja koncepcja - rzuciła, śmiejąc się Vicky. - Tomo może byś był o mnie choć trochę zazdrosny?
Wymieniłem z Tomo spojrzenia i tylko się uśmiechnęliśmy  Obaj zdawaliśmy sobie sprawę jak Vicky wręcz "uwielbiała" zabawy z perkusistą.
- Shannon pooo...- krzyczała Vicky, ale mój brat kręcił się z nią dookoła, wciąż trzymając ją w górze. -... staw mnie!
- O  rzesz ty! - stwierdził Zwierzak, stawiając w końcu kobietę, na co dostał z łokcia. Następnie niespodziewanie podszedł od tyłu Veronicę, i łapiąc ją w pasie, zrobił to samo co z Vicky.
- Nie, nie, nie, nie....- protestowała dziewczyna, ale Shannon miał tylko ubaw.
- Mały Shanimalek? - zapytał, ledwie powstrzymując się od śmiechu Tomo. - Stary, jakoś nie widzę  ciebie jako tatuśka.
- By... Ej! Niko!... Byłbym świetny ojcem, prawda Veronica? - odpowiedział Shannon wciąż przedrzeźniając się z kobietą. Nagle dał się słyszeć dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie.
- Zapraszaliśmy kogoś jeszcze? - zapytałem głośno sam siebie. - Zobaczę kogo to niesie.
- Stój! - wydarł się Shannon, puszczając w końcu Niko. Wyprzedzając mnie, dodał:
- JA otworzę.
Wracając na miejsca, cierpliwie czekaliśmy na Shannona.
- Wiesz kto to? - zapytała mnie Veronica.
- Nie... - nagle zauważyłem, że Shannon nakrył dla jednej osoby więcej. Czyli zaraz się dowiemy.
- Tak właśnie myślałam... - powiedziała szeptem Vicky, wpatrują się przed siebie. Natychmiast podążyliśmy za jej wzrokiem. Dlaczego mogłem się tego spodziewać?
- Dobry wieczór wszystkim i smacznego. Mam nadzieję, że dużo się nie spóźniłam? - stwierdziła z uśmiechem kobieta.
- Skarbie, mówiłem ci, że dopiero zaczęliśmy - wtrącił Shannon, zabierając od Lany torebkę i podstawiając jej krzesło. - Proszę, siadaj.
Wymieniłem spojrzenia z Veronicą i Tomo. Tak, szykował się udany wieczór. Shannon w tym czasie dolał nam wina, a ja podałem kolejne danie.

***

Ten wieczór był wyjątkowy, to z pewnością. Przede wszystkim nowina, którą w końcu podzielili się z nami Vicky i Tomo była dla braci Leto dużym i pozytywnym zaskoczeniem. Cieszyli się na fakt, że zostaną "wujkami", a widząc ich w takim stanie, sama się radowałam. Zazdrościłam im trochę tego, że są dla siebie jak prawdziwa rodzina. To była najczystsza i najwspanialsza przyjaźń z jaką nie spotkałam się już dawno. Drugim zaskakującym faktem było niespodziewane pojawienie się Lany. Jak się okazało, Shannon nawet nie poinformował o tym Jareda, co zauważyłam po wyrazie miny wokalisty. W każdym razie, obserwując Tomo i Vicky, wiedziałam, że kobieta nie jest zbyt mile widziana, ale przecież żadne z nas nie mogło nic zrobić. To nie był nasz dom i nasz gość. Co prawda pojawienie się osoby wokalistki wprowadziło lekko sztywną atmosferę, lecz tylko na początku, bo niezależnie od okoliczności Shannon i Tomo, niezmiennie wciąż byli genialni. Zarówno w wypowiedziach,  jak i ruchach. Shomo, jednogłośnie najlepszy duet świata.
Wraz z dalszym biegiem kolacji, z powodu, że było co świętować, nie stanęło wyłącznie na winie, które z resztą szybko się skończyło. W dodatku Shannon oznajmił nam, że za cztery dni rusza razem z Becksem w miesięczną trasę, więc powinniśmy to porządnie oblać. Z racji, ze Vicky była w ciąży, Lana nie chciała pić, a Jared raczej nie przepadał za wódką, zostaliśmy w trójkę. Po namowach Shannona w końcu dałam się skusić.
- Proponuję abyśmy wznieśli toast w końcu jest za co! - odezwał się Shannon. - Za małego Mofo, bo bądź, co bądź to nasze pierwsze marsowe dziecko!
- No i za twój wyjazd braciszku, byś wrócił rozsądniejszy - wtrącił się Jared, podnosząc swoją lampkę. - Tomo? - zwrócił się do Chorwata.
- Wątpię, by było to możliwe, ale.... - dodał z sarkazmem. - No ja będę staroświecki, ale napijmy się za naszą przyjaźń. Byśmy niezależnie od tego, co się wydarzy potrafili przejść przez to razem. Jak prawdziwy team.
- No to jest nas dwójka - odpowiedziała mu Vicky wtulając się w męża. - Za naszą pokręconą, dysfunkcyjną rodzinkę, tak Jared mówię o tobie! - zaśmiała się, mierząc w niego palcem, na co mężczyzna zrobił naburmuszoną minę i założył ręce na piersi, czym nas wszystkim rozbawił. Bez dwóch zdań, potrafił świetnie grać.
- Ale przyznajcie, że małżeństwo jest jednym wielkim rozczarowaniem - wtrącił nagle Lana. - Nie mówię oczywiście o was - poprawiła się spoglądając na Tomo. - Dlaczego niby nikt z nas nie jest zamężny? Bo to prawda.
Na chwilę wszyscy po sobie spojrzeliśmy. O co jej chodziło?
- A wiesz co ja myślę? - odpowiedziała jej Vicky, odsuwając się od Tomo i kładąc ręce na stole. - Najbardziej rozczarowane są kobiety, które wyszły za mąż tylko po to, by nie pracować - dokończyła mówić i upiła łyk wina.
W ostatniej chwili powstrzymałam się, by nie parsknąć śmiechem. Mina Shannona, który z lekkim zmieszanie spoglądał na obie kobiety, była przecudna. Słowa Vicky były tak przejrzystą aluzją do osoby Lany, że lepszej nie trzeba było. Delikatnie puściłam przyjaciółce oczko, w odpowiedzi dostałam uśmiech.
- Frazesy - stwierdziła wokalistka, podśmiewając się pod nosem. W końcu się wyprostowała i wznosząc swój kieliszek z winem, dodała:
- Za świat, który ocenia nas po pozorach, daje jedynie pięć minut, rujnuje s ł a b y c h, a zwycięzcom zapewnia chwałę. 
Te słowa rozniosły się echem i miałam wrażenie, że jeszcze przez moment brzęczały w naszych głowach.
- Veronica? Powiesz coś? - zwrócił się do mnie Jared, tym samym wyrywając mnie z lekkiego osłupienia.
- Ja? No cóż... - zaczęłam, kompletnie nie mając pojęcia, co chcę powiedzieć. Przerzucając wzrok między znajomymi, zatrzymałam się na Jaredzie. W końcu się odezwałam.
- Może zacznę tak. Ludzie budują za dużo murów, a za mało mostów*** Niech to nie sprawi, że zamkniemy się we własnym świecie, ale postaramy się wpuścić tam drugą osobę.
- Czyli za co dokładnie? - wtrącił Shannon. Zaczęliśmy się śmiać.
- O matko, Shaniasty jak ty coś powiesz - odpowiedziała mu rozbawiona Vicky. - Miłość.
Następnie wszyscy stuknęliśmy się szklankami i każdy zajął się przez chwilę sobą. Jared otoczył mnie ramieniem, rozmawiając z Tomo. Lana rozmawiała z Shannonem a Vicky nas słuchała.
- Dobra nie ociągamy się, Tomo dawaj kieliszek, następna rundka.
Ciszę przerwał siedzący obok mnie Shannon i zabierając mój kieliszek, napełnił go ponownie wódką.
- Ja muszę wstać rano do pracy, nie - tłumaczyłam się.
- Przestań będziesz się martwić rano. Masz - zwrócił się do mnie Shannon, podając kieliszek. - Tylko mi nie zgonuj zaraz. Może chcesz jednak tej coli? - jeszcze dodał złośliwie.
Nie chciałam. Postanowiłam zaimponować chłopakom i stwierdziłam, że będę pić bez popicia. Poza tym miałam zamiar utrzeć nosa Shannonowi, który wolał raczej wódkę z czymś.
- Patrz i ucz się - rzuciłam perkusiście prosto w oczy, po czym jeszcze zerkając na uśmiechniętą Vicky wypiłam swoją kolejkę.
- Zdecydowanie nasza szkoła - odparł z zadowolenie Tomo, wyciągając do mnie dłoń by zrobić ze mną high five. Tomo bowiem jako Chorwat był przyzwyczajony do takiego picia, podobnie z resztą jak ja, mimo wszystko wciąż Polka. 
Robiąc jeszcze złośliwie dzióbek w stronę Shannona, poszłam z Vicky do kuchni. W odpowiedzi napotkałam jedynie lustrujące mnie na wskroś spojrzenie Lany. I tak nie uwierzę, że ci na nim zależy, pomyślałam. Wychodząc otarłam się jeszcze o Jareda, który mijając mnie, oczywiście nie mógł się powstrzymać, by nie przesunąć dłońmi po moim ciele.
W ogóle jego zachowanie podczas kolacji lekko mnie zdziwiło... Przede wszystkim odniosłam wrażenie, że za wszelką cenę chciał pokazać, że miedzy nami coś jest. Tylko nie rozumiałam, komu chciał to pokazać? W każdym razie cały czas albo łapał mnie za rękę, albo chwytał w pasie. Najzabawniej było jednak, kiedy zaczął wyjadać mi z talerza oliwki, które ja regularnie odsuwałam na bok. W pewnym momencie, gdy Jared rozmawiał z Laną, ja wymieniłam parę spojrzeń z Tomo i Vicky, którzy domyślali się wszystkiego i byli zadowoleni. Chociaż patrząc na przyjaciółkę wiedziała, że chce mnie zabić, że jej nic nie powiedziałam wcześniej.
Nastała w końcu pora na deser. Mimo, że wszyscy byliśmy już najedzeni, nie mogliśmy pozwolić by przepadł. Szczególnie, że była to panna cotta. Razem z Vicky miałyśmy ją podać.
- Ja cię chyba uduszę, Marcewicz! - zwróciła się do mnie Vi, przy czym położyła mi dłonie na szyi, teatralnie mnie dusząc, kiedy tylko weszłyśmy do kuchni. - Opowiadaj, ale to już!
Na widok udawanej złości, wymieszanej z ciekawością, tylko się lekko zaśmiałam.
- To dzieje się od jakiegoś już czasu. Zbliżyliśmy się  z Jaredem do siebie, Vicky - odpowiedziałam, biorąc się za wstawianie brudnych naczyń do zmywarki. Kobieta w tym czasie zaczęła wyjmować z pułki czyste talerzyki.
- Zbliżyliśmy się do siebie. Tyle to ja zauważyłam, wiesz. Pytam się co konkretnie wydarzyło się. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale promieniejesz. Mów.
- Vicky, ale właśnie TO, znaczy dla mnie dużo. Widzisz, miałam w swoim życiu nie wiele związków które były jakieś głębsze, a jeśli już były, to wszystko schrzaniłam. Wciąż wydaje mi się, że to zabawa. Nie potrafię odszyfrować Jareda, nie wiem o co mu dokładnie chodzi. Dlatego postanowiłam pozwolić, by to się działo. Byśmy my się dziali - skończyłam mówić i na chwilę zamilkłam.
Czy ja właśnie powiedziałam, że wchodzę w ten związek? Nie rozważając długo, uśmiechnęłam się w duchu. Kontynuowałam.
- Wczoraj Jared zabrał mnie na Santa Catalinę i ogólnie, spędziliśmy razem cały dzień. Było po postu doskonale!
- Doskonale? - zapytała z radością Vicky, zerkając na mnie. - Zlituj się nad mężatką.
Cały czas się podśmiewając, wyciągnęłam z lodówki deser i podałam go kobiecie. Podchodząc do niej bliżej zaczęłam opowiadać jej na ucho o tym jak zaskoczył mnie Jared, jakie ma ciało i jaki nieziemski seks uprawialiśmy.
- Nie, proszę! Już starczy Veronica, bo nie będę mogła na niego patrzeć! Ja mam męża! - przerwała mi Vicky zanosząc się śmiechem i odsuwając się ode mnie. Sama siebie nie poznawałam. Chichotałyśmy jak dwie napalone nastolatki. Widząc jak przyjaciółka się czerwieni (dla zabawy dodałam trochę pikanterii) postanowiłam ją jeszcze trochę podręczyć.
- Też nie miałabyś dość. Pieprzyliśmy się jak jakieś cholerne króliki!
Ledwie udało mi się to powiedzieć, bo obie wybuchłyśmy spazmatycznym śmiechem, zginając się w pół.
- Gratuluję.                                                      
Na dźwięk tego głosu poczułam jak w jednej chwili przechodzi mnie chłód. W tym jednym słowie było tak dużo pychy i złowieszczej obojętności. Natychmiast się wyprostowałyśmy. Po prostu świetnie trafiłaś, masz to wyczucie czasu nie ma co!, odezwało się coś w mojej głowie.  Nie miałam pojęcia ile z naszej rozmowy mogła usłyszeć Lana.
- Shannon mnie do was przysłał, ale wybaczcie jakoś podawanie jedzenia to nie moja działka - stwierdziła kobieta, siadając na blacie i zakładając nogę na nogę. - A więc z Leto układa ci się świetnie. Naprawdę.... iście epicka metafora - dodała posyłając mi krzywy uśmiech.
Wymieniłam tylko spojrzenia z Vicky, po czym odezwałam się:
- Żebyś wiedziała. Czego ty ode mnie w ogóle chcesz?
- Od ciebie? Niczego, a może.... żebyś zeszłam mi z drogi. Tak po dobroci - zwróciła się do mnie wokalistka poprawiając sobie loki.
- I tak nie uda ci się osiągnąć twojego celu jakikolwiek on jest.
- Ja wiem jaki on jest i Shannon w końcu przejrzy na oczy, a jak nie to my mu w tym pomożemy. I to ty nam zejdziesz z drogi - wtrąciła Vicky, kończąc przedkładanie deserów. Teraz obie  z Vi, mierzyłyśmy ją wzrokiem. Zaśmiała się. Ewidentnie chce nas zdenerwować.
- Wiecie co nie tak jest z Shannonem? - zwróciła się do nas Lana, oglądając pod światłem swoje idealnie długie i czerwone paznokcie.
- Że ma tylko jedną zaletę, która czyni go pożądanym. Jest ŚWIETNIE wyposażony i potrafi to doskonale wykorzystać. Chociaż z tego co mówisz to wnioskuję, że  oni  już tak po prostu mają.
Co za suka!, darłam się w głowie. Była bezczelna! Jak mogła tak powiedzieć o Shannonie? Momentalnie poczułam jak coś się we napręża.
- W rzeczywistości Shannon jest nieogarniętym chłopiną, któremu udało się ustawić tylko dlatego, że jego braciszek ma twarzyczkę niczym Dorian Gray i penisa, którego zna pół Hollywood - kontynuowała dalej. - Głupi to dopiero ma szczęście? I ja niby miałabym się z nim związać na poważnie? Same sobie odpowiedzcie. 
- Ty podła suko - wycedziła przez zęby Vicky nim cokolwiek zdążyłam zrobić. Zaskoczyła mnie. Kładąc dłoń na jej ramieniu, starałam się ją uspokoić. Sama byłam na granicy furii.
W tym czasie wokalista zeskoczyła z blatu i zakładając ręce na piersi, bezczelnie się do nas uśmiechała.
- Ja to załatwię - rzuciłam do przyjaciółki, po czym podeszłam do Lany o celując w nią palcem, powiedziałam:
- Nie warz się tak o ich wyrażać. Gówno prawda, tyle ich znasz! A jeśli jeszcze raz powiesz coś tak bezsensownego i wyimaginowanego w mojej obecności o Shannonie, który jest wspaniałym człowiekiem, to jak Boga kocham zetrę ci ten uśmieszek z tej zoperowanej twarzy, zrozumiałaś czy przeliterować?
Nie doczekałam się odpowiedz, bo Lana tylko odwróciła się na pięcie i wychodząc, jeszcze dodała:
- Jesteście obie żałosne. Ciężarna i fan girls. A ty - wskazała na mnie - nawet podwójnie, bo uroiłaś sobie w główce, że możesz być z kimś takim jak Leto. Szkoda  tylko, że nie uwzględniłaś mnie w tym planie - posyłając mi oczko, zniknęła w korytarzu.
- Powiedz, że tego nie słyszałyśmy? - odwróciła się do mnie z nadzieją Vicky, powoli oddychając.
- Wydaje mi się, że poznałyśmy pazurki tej pindy.
Na chwilę obie umilkłyśmy i opierając się o blat, stałyśmy tak chwilę, przetwarzając to, co się tu właśnie wydarzyło. Nagle usłyszałam delikatny chichot Vicky i odruchowo odwróciłam głowę w jej stronę.
- Nazwała cię fan girlsem - powiedziała  przyjaciółka wciąż wpatrując się przed siebie.
- Zapłaci mi za to. Jeszcze. Jest na mojej czarnej liście zaraz po Samancie Cortes Perez.
Vicky w odpowiedzi uniosła tylko w geście pytającym, brew.
- Stoi na czele globalnej sieci korporacji, produkującej futra naturalne. Co gorsza, jest z tego dumna - wyjaśniłam.

***

Odetchnąłem z ulgą kiedy kolacja w końcu się skończyła, a Tomo i Vicky wyszli. Ku mojemu zaskoczeniu i radości, Shannon z Laną też raczej nie planowali zostać w domu. Podwójne szczęście. Zamykając za nimi drzwi i wracając do salonu, bezwładnie opadłem na sofę obok Veroniki.
- W pewnym momencie miałem wrażenie, że razem z Vi, rozszarpiecie ją - stwierdziłem, odwracając głowę w stronę kobiety. - Co wyście robiły w tej kuchni, co?
- Uśmiejesz się jak nigdy jak ci opowiem - dodała z sarkazmem Veronica, posyłając mi krzywy uśmiech.
Przyciągając ją do siebie, w końcu zmusiłem ją do opowiedzenia mi tego, co tam robiły. To co od niej usłyszałem zszokowało mnie.
- Odkryła swoje karty. Tak bardzo pragnie przegrać? - skomentowałem opowieść kobiety. Widząc jak przeciera oczy, dodałem jeszcze, uśmiechając się:
- Język ci się troszkę już pląta, skarbie.
- To przez twojego brata, oszukiwał. Założę się, że doliczył mi kilka kolejek ekstra - wymruczała wtulając swoją głowę w moją pierś. Sam nie piłem, bo po pijaku często nie potrafiłem nad sobą zapanować i nie poznawałem sam siebie. Nie chciałem by Veronica upijała się, ale nie mogłem jej tego zabronić. Poza tym, od kiedy ją poznałem wiedziałem, że nie jestem w stanie jej od tego odciągnąć, więc zrezygnowałem.
- Mogłaś odmówić - wyszeptałem, całując ją w głowę.
- Wiesz dlaczego inteligentni ludzie są zmuszanie do picia? - zapytała, odrywając się ode mnie i posyłając mi mało przytomne spojrzenie, jednocześnie bawiąc się moim guzikiem. - By bezkompromisowo spędzać czas z idiotami.
Powiedziała to tonem tak poważnym, że aż zaśmiałem się pod nosem.
- Dobre. A teraz... - złapałem ją i podnosząc się, zarzuciłem ją sobie na plecy. Zaczęła się śmiać. -... bezkompromisowo idziemy się myć.
- Z tobą wszędzie, może być i do wanny - stwierdziła, ziewając.
Jak się szybko okazało Veronica była na tyle świadoma, że sama zdołała się rozebrać i wejść pod prysznic. Jednak widząc jak niebezpiecznie się chwieje, na wszelki wypadek pomogłem jej wejść do kabiny.
- Dlaczego nie do wanny? - zapytała z nutką niezadowolenia wchodząc do brodzika.
- Żebyś mi się utopiła? Nie ma mowy - odpowiedziałem jej. Kiedy miałem już zamknąć drzwi kobieta w ostatniej chwili się do mnie przytuliła. Woda już leciała, więc byłem cały mokry.
- No już - odparłem, odpowiadając na uścisk. - Będę czekał w łóżku, dobra?
Pokiwała głową, a ja zamknąłem drzwi kabiny. Sam postanowiłem w tym czasie umyć zęby i nie spuszczając jej z oka, słuchałem jak zaczęła coś śpiewać. Nie rozumiałem ani słowa.
- Co to  było? - zapytałem podając jej ręcznik kiedy w końcu wyszła.
- Takie tam polskie. Kult. Dziewczyna bez zęba na przedzie.
- Że, co? Możesz jeszcze raz? - zapytałem zdezorientowany. Jej wypowiedź była bez sensu. Zastanawiałem się czy to przez alkohol, ale widząc że raczej nie powtórzy, tylko westchnąłem.
- Szturchnij mnie jak będę chrapać - wymruczała jeszcze do mnie, przytulając się, czym mnie rozbawiła.
- Możesz być spokojna - dodałem, ale ona już pogrążyła się w śnie.

***

Kiedy rano odsłaniałem rolety, nie dziwiła mnie już blado szara poświata unosząca się nad miastem. Było przed wschodem słońca, lecz mimo to nie czułem przygnębienia, czy chandry wynikającej z braku słońca. Zacząłem się przyzwyczajać do nadchodzącej zimy, której w Stanach serdecznie nie lubiłem. Niby da się zauważyć, że jest, ale tak na prawdę bez śniegu i mrozu, to jej nie ma. Był wtorek, dziewiąty października, a ja poczułem, po raz pierwszy od dłuższego czasu, że jestem na odpowiednim miejscu w moim długim życiu. 
  Siadając na brzegu łóżka, spoglądałem na śpiącą kobietę. Jak wiele można dowiedzieć się z takiej obserwacji o człowieku. Już wcześniej zauważyłem, że reaguje na dotyk, za każdym razem kiedy jej dotykałam, śmiesznie mruczała. Poza tym kiedy spała, jedną rękę podkładała pod głowę a drugą układała przed sobą tak jakby przyjmowała pozycję do obrony. O czym to mogło świadczyć? Że broni swojego terytorium, broni siebie? Kiedy spała układała się również w pozycji prawie embrionalnej, podkurczając wysoko nogi. Robiłem podobnie jako nastolatek, by czuć się bezpieczniej. Czy ona robiła to samo? Nie miałem pojęcia.
  Zbierając się na jogging, który od dwóch tygodni regularnie uprawiałem, ucałowałem ją jeszcze przed wyjściem. Specjalnie wybrałem się troszkę szybciej, by zdążyć jeszcze wrócić, zanim Veronica się obudzi. Kiedy wychodziłem z domu zaczęło mżyć. Jednak postanowiłem nie rezygnować i po chwili byłem już na mojej trasie.
   Wracając z biegania, pierwsze co zrobiłem to dwie kawy.  W następnej kolejności udałem się do sypialni. Tak jak przypuszczałem, dziewczyna jeszcze spała. Odstawiając kubki na stolik, zbliżyłem się do niej:
- Dzień dobry. Potrzebuję kogoś, kto wyszoruje mi plecy. 
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem i wymruczała coś niewyraźnie.
- Co mówiłaś? - zapytałem, zbliżając się do jej twarzy. 
- Nie musisz się kąpać. Już i tak jesteś mo... kry - stwierdziła, ziewając w międzyczasie. 
- Zrobiłem swoją rundkę. A to było zaproszenie.
Zamykając jej usta długim pocałunkiem w końcu udało mi się wyciągnąć ją z łóżka.
- A więc nie sądzisz, że wczoraj wystarczająco dokładnie się umyłam? - powiedział Veronica, kiedy nawzajem się rozbieraliśmy. Jej poszło szybciej, bo miała na sobie jedynie mój T-shirt i majtki.
- Mam nie wiele czasu.
- Więc go nie traćmy - rzuciłem wciągając ją pod strumień ciepłej wody.
Złapała za gąbkę i wyszorowała mi  najpierw plecy, a potem namydliła całe ciało. Jej dotyk był tak odprężający. Zrobiłem to samo, zaczynając od namydlenia jej bioder, brzucha, pach w końcu dotarłem do piersi. W tym momencie kobieta przywarła do mnie całym ciałem, popychając mnie z hukiem na ścianę kabiny. Widząc, że się śmieje zaczęliśmy się przekomarzać i na zmianę zmienialiśmy pozycje. W pewnym sensie zaczęło to przypominać tango, w którym walczymy ze sobą, a może raczej ze swoją namiętnością. W pewnym momencie próbując się odepchnąć od ściany, poślizgnąłem się i nim się zorientowałem siedziałem, a Veronica tracą równowagę razem ze mną, spadła wprost na moje podbrzusze.
- Auł - krzyknąłem, kiedy upadła na mnie. 
Cieknąca z całą siłą woda zalewała nam twarze. Siedzieliśmy idealnie pod strumieniem. Nagle Veronica zaczęła się zanosić śmiechem, coraz to głośniej. Kładąc dłonie na mojej piersi, śmiała się do rozpuku.
- Dorośli ludzie... to jest tragiczne - stwierdziłem posyłając jej wielki uśmiech.
- To jest jedna z najwspanialszych chwil, w moim nudnym życiu. Dziękuję ci za ten upadek - odpowiedziała mi.
- Ten siniak będzie cię drogo kosztować - zażartowałem.
Ocierając mi twarz z napływającej wody, pocałowała mnie.  W końcu straciłem ochotę na ten prysznic i zaciągnąłem ją z powrotem do  łóżka, gdzie było zdecydowanie wygodniej.
Dopiero o dziewiątej zeszliśmy oboje na dół.
- Spóźnianie się do pracy weszło mi w zwyczaj i to przez ciebie. Darren mnie udusi - powiedziała do mnie na pożegnanie. - Leto, za to kłamstwo z godziną, się nie wymigasz. Wiesz o tym?
- Nawet nie myślę by było inaczej - dodałem z uśmiechem, zamykając za nią drzwi.

***

Przychodząc do pracy, myślałam tylko o jednym: Byle tylko nie spotkać Darrena. Nie spotkać Aronofsky'ego. Nie mam pojęcia czy Bóg mnie usłyszał, czy po prostu miał dziś dzień dobroci dla zwierząt, ale jak na lekarstwo, reżysera nie było na planie. Z tego, co powiedziała mi Alice, miał by dopiero po południu. Najpierw boski poranek, teraz świetne przedpołudnie. Oby tak dalej, a chyba wpadnę pod wózek ze sprzętem, ze szczęścia. 
  Będąc w świetnym humorze zabrałam się z ochota za pracę. Długo jednak nie popracowałam. Kiedy przybiegła do mnie Alice z moim telefonem, który zostawiłam przez przypadek w montażowni, niczego się nie spodziewałam.
- Dzwoni tak bez przerwy od kilkunastu minut. To chyba musi być pilne - stwierdziła dziewczyna podają mi BlackBerry.
Spoglądając na wyświetlacz na moment zamarłam. Dzwoniła moja siostra.  To musiało być coś poważnego. Przeliczając szybko w głowie różnicę czasu doszłam do wniosku, że u nich jest dwudziesta pierwsza. Cholera. Wibrujący w dłoni telefon, ocucił mnie. Wzięłam oddech i odebrałam:
- Cześć Magda.
- W końcu odebrałaś - odpowiedziała po polsku przez łzy.
- Ty płaczesz. Co się stało? - przez chwilę słyszałam tylko jej szloch w końcu się odezwała:
- Oni mówią, że panikuję, ale.... Ja musiałam zadzwonić, a ty musisz to wiedzieć. Matka mia… miała wypadek, ale ten kie...ro..wca mówi, że ona...ona sama weszła. Ja... ja, Jezusie. Nie mam siły... - poczułam jak na jej słowa  powoli drętwieję. To się nie działo na serio.
-  Operują ją te.. te...raz, powiedzieli, że to cud że ona jeszcze żyje. Veronica? Ten lekarz powiedział.... powiedział, że... to kwestia czasu, rozumiesz?
W tym momencie coś we mnie pękło. Ona umrze, to tylko kwestia paru godzin. Chyba dotarło do mnie znaczenia jej słów i to, że nie zobaczę już matki, bo łzy zaczęły ciurkiem spływać mi po policzkach. Nie, to nie możliwe. Wpatrując się w otępiałą moją reakcją, Alice, odezwałam się do siostry, której płacz rozdzierał mi wręcz serce. Tak bardzo cierpiała.
- Magda... - starając się opanować płacz, kontynuowałam. -... ja przylecę jak najszybciej. 
- Obiecujesz?
- Przyrzekam ci to.
Przez chwilę jeszcze obie milczałyśmy.
- Tata... Musisz przyjechać bo on.. .- ledwie mówiąc przez łkanie, dokończyła. - Żebyś go widziała...
- Nie mów nic więcej, proszę. Odezwę się za chwilę, okej?
Wydusiłam jeszcze z siebie, ledwie się trzymając przed całkowitym rozklejeniem, po czym się rozłączyłam.
- Co się stało? - spytała wystraszona Alice.
- Muszę lecieć do Polski, teraz. Zastąpisz mnie, dasz radę. Powiedz Darrenowi, że wszystko mu wytłumaczę, ale nie teraz. Cześć - rzuciłam do dziewczyny, po czym wybiegłam z planu.
Kiedy wyszłam na zewnątrz, przed budynek, dopiero wtedy zauważyłam jak bardzo się trzęsę. Nie byłam w stanie nad tym zapanować. Siadając na pobliskim murku, zaczęłam płakać. Jedynie na to było mnie stać. Nie będąc w stanie prowadzić auta, zamówiłam taksówkę.
Przez całą drogę do domu, nie byłam w stanie zebrać żadnych myśli. Nagle w mojej głowie kłębiło się tyle zdarzeń, zapytań, słów, obrazów. To wszystko, co powiedziała mi siostra, było  jak jakiś koszmar. Od wielu lat źle traktowałam swoją matkę, ale teraz, kiedy wiedziałam, że może umrzeć, nie mogłam się z tym pogodzić. Jak to? Przecież mam z nią jeszcze tyle... Znów emocje zapanowały nade mną i więcej nie rozmyślałam. Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się przed domem Leto. Uświadomił mnie o tym dopiero kierowca. Podając mu pieniądze, pożegnałam się i wyszłam z taksówki. Ocierając jeszcze cieknące łzy, wpadłam do domu biegiem. Miałam zamiar wylecieć z miasta jeszcze przed popołudniem. W domu panowała cisza więc prawdopodobnie nikogo nie było. Od razu skierowałam się do swojego pokoju.
- Co ty wyprawiasz?
Na dźwięk tych słów zerwałam się i odrywając od pakowania torby, spojrzałam w kierunku drzwi.
- Ale masz minę - stwierdził luzacko Shannon, opierając się o futrynę i posyłając mi szeroki uśmiech, jednak wyraz jego twarzy się zmienił. Zauważył mój stan.
- Płakałaś? - zapytał, zbliżając się do mnie. W końcu stwierdził. - Płakałaś.
- Shannon, zrób coś dla mnie - odpowiedziałam, zdejmując z ramion jego dłonie i wracając do pakowania torby. - Sprawdź mi najbliższy lot do Niemiec, Polski... byle gdzie, ale do EUROPY! 
- Słucham? Najpierw mi powiedz, co ty wyprawiasz? Niko! - wrzasnął na mnie Shannon, widząc jak go ignoruję. Odsuwając torbę i łapią mnie za ramiona, powtórzył:
- Co ty do cholery wyprawiasz?!
- Zostaw mnie! - wydarłam mu się prosto w twarz. Znów poczułam jak łzy napływają mi do oczu. - Shannon... moja matka umiera - powiedziałam wyrywając mu się. -  A teraz do kurwy nędzy idź i sprawdź mi ten lot. Tylko o to cię proszę! - na dźwięk tych słów na twarzy Shannona pojawiło się zmieszanie. W końcu dał za wygraną i wyszedł.
Wróciłam do pakowania. Zamierzałam zabrać tylko parę rzeczy, więc spakowałam się w podręczną małą walizkę. W takich chwilach ubrania, to ostania rzecz o jakiej się myśli. Upewniając się, że zabrałam dokumenty i mojego ultrabooka, skierowałam się do Shannona.
- Dochodzi wpół do pierwszej, czyli..- zaczął perkusista kiedy tylko weszłam -... za godzinę nasz lot Londynu i Paryża, następne są do Madrytu o 14, o 15:30 do Berlina, o...
- Starczy. Zdążę na ten do Londynu. Zawieziesz mnie? - zapytałam, przerywając mu.
- Jasne.
Nagle przypomniałam sobie o czymś:
- Jared - zawtórował mi Shannon.
- Chyba nie zamierzasz...? - zapytał.
- Wyjaśnię mu to - stwierdziłam schodząc na dół. 
- To dobrze, ja sam nie ogarniam, co ty wyprawiasz i nie chcę mu tego tłumaczyć.
Kiedy mieliśmy już wyjść, nagle pojawił się Jared. Shannon prawie na niego wpadł, otwierając drzwi.
- Co tu się dzieje? - zapytał Jared przyglądając się nam. - Co to? - wskazał na moją walizkę z wyraźnym zaniepokojeniem.
- Zabierzesz ją do samochodu? - zwróciłam się do Shanna, podając mu bagaż. Kiedy mężczyzna wyszedł, zwróciłam się do jego brata w skrócie tłumacząc mu co się stało z moją matką Z wszystkich sił starałam się być dzielna.
- Jared, muszę, po prostu MUSZĘ wrócić do Polski i nie pytaj, bo nie mam pojęcia ile mi tam zejdzie.
- I mówisz mi to tak po prostu? Gdybym teraz nie wrócił i cię nie przyłapał, to pewnie nawet byś mi o tym osobiście nie powiedziała, mam rację? - odpowiedział mi Jared z nutką pretensji w głosie. Niczego nie rozumiał.
Przecież i tak jest już za późno, głupia, powtarzałam sobie w myślach. Dopiero teraz, na powrót zaczęłam płakać.
- Nie masz pojęcia jak to jest. Była okropnym człowiekiem, a teraz została mi tylko świadomość, że już niczego nie naprawię - wyszeptałam mu przez łzy. Staliśmy tak na przeciw siebie jeszcze przez chwilę.
- Chodź tu - odezwał się w końcu i nie doczekawszy się mojej reakcji, sam mnie przytulił. Wtulając swoją głowę w moje włosy, zanucił:
-  Czy dobiega to końca czy dopiero zaczyna? Cała moja miłość, dla ciebie*
W tej chwili chciałabym tkwić w próżni. W próżni, w której nie dosięgło by mnie to całe gówno zwane przeszłością. W próżni, w której bezczelnie mogłabym tkwić w jego ramionach, a cały ten świat mógłby się nawet zawalić, a mnie by to nie obeszło. W próżni, w której najzwyczajniej byśmy byli.
- Ekh... ten... musimy się zbierać jeśli chcesz zdążyć - stwierdził Shannon, stojąc na progu. Z trudem oderwałam się od Jareda i posyłając mu uśmiech, wyszłam.
- Jadę z wami - usłyszałam jeszcze za plecami, a następnie poczułam jak jego palce wplątują się w moje, a dłoń się zaciska.

***


Yello!
Łudzę się, że nie kazałam wam zbyt długo czekać? Zrekompensowałam się chyba, co? W każdym razie postanowiła się zebrać i dać wam ten rozdział na udany początek weekendu i wierzę, że taki właśnie on będzie. 
Ostatnio miałam sporo spraw na głowie, ważnych i błahych, które suma summarum okazały się jeszcze ważniejsze... ale do sedna. Zmierzam do tego, co usłyszałam w tym tygodniu od mojej przyjaciółki, a czego( jak doszłam po namyśle) nie przypuszczałam usłyszeć. Choć mówiła to w żartach, zaczęłam się nad tym zastanawiać. Zacznij w końcu żyć. Nie ważny jest kontekst, lecz to co chciała mi uświadomić. Myślałam nad tym od poniedziałku, codziennie zaczynałam od czegoś innego. W końcu uświadomiłam sobie, że to prawda. Nie żyję. Jak nad tym rozmyślam, są ludzie którzy w wieku 18 lat osiągnęli już tak wiele i w ogóle osiągnęli c o ś. W przeciwieństwie do mnie. Dlatego właśnie nie żyję. I chyba czas to zmienić. Zdecydowanie. Dlaczego o tym mówię? Bo dotąd żyłam w słodkim przekonaniu, że jest super. To było jak impuls do psychoanalizy czy nawet "persoanalizy". A wy... czy żyjecie? Zadajcie sobie to pytanie. Można bowiem przeżyć całe życie nie osiągając/ nie dochodząc nigdzie. Ale w takim razie, po co to wszystko zwane życiem? 
Jeśli śpicie, obudźcie się.

P.S. Led Zeppelin! <3 ponownie w odtwarzaczu. Przypomnieli mi o sobie, filmem wchodzącym do kin. Zapis koncertu z 2007, A Celebration Day! 


Provehito in altum!


















* "Czy dobiega to końca czy dopiero zaczyna? Cała moja miłość, dla ciebie."- Led Zeppelin, All my love.
** melodia z kreskówki Pinky i Mózg ( Bajka to przygody dwóch myszy, które próbują zdobyć władzę nad światem. Pinky to przeciętna, głupia mysz. Mózg w wyniku eksperymentu laboratoryjnego staje się niezwykle inteligentny. Mózg stara się wymyślać coraz lepsze plany na podbicie wszechświata, a Pinky mu zawsze w tym towarzyszy.)
*** Izaac Newton

5 komentarzy:

  1. To jak bardzo Lana mnie irytuje wrrrr....
    Będzie mały MOFO *__*
    Jestem ciekawa co będzie z matką Niko. A pro po tego, ja ze swoją żyję jak pies z kotem, non stop jest darcie, kłótnie, ciągle się o coś czepia ;/ Żeby do mnie to też nie dotarło jak już będzie za późno, bo mimo wszystko jest w końcu moją mamą.

    A odpowiadając na pytanie "czy żyję?" odpowiedz brzmi nie, nie robię nic takiego. Nic szczególnego nie osiągnęłam i się na to nie zanosi chyba jak na razie.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mądra osóbka z Ciebie Mary, po przeczytaniu przemyśleń Jareda, naprawdę jestem pełna podziwu. Potrafisz pisać nie tylko miłosne, lukrowane scenki (które uwielbiam!) ale też głębokie refleksje na temat życia i tego co w nim ważne. Wbijasz te przesłania do Jaredowej główki i Nam przekazujesz w bardzo lekkiej i przystępnej formie.
    Panna Lana pokazała pazurek, no, no, trzymaj się Shannon na baczności... nie daj się wykorzystać! I pisze to ta, której miłość założyła grube, filcowe klapki na oczy ;)
    Trudne dla mnie tematy poruszyłaś w tym rozdziale, w ogóle jakoś tak się składa, że często piszesz o tym co aktualnie mi chodzi po głowie. Przy okazji moich problemów osobistych, powrócił temat matki i w Twojej historii widzę relacja matka- córka dają dużo do życzenia... Ciekawa jestem w którą stronę poprowadzisz ten wątek. Będzie śmierć, czy Niko i jej mama dostaną druga szansę na naprawienie tego co się posypało?
    Zaskoczyłaś mnie trochę postawą Jareda, myślałam że wyniknie awantura, że Veronica chciała wyjechać bez powiadomienia go o całej sytuacji osobiście. miałam wrażenie, że nasz samolubny Pan Wielkie Ego nie da rady przełknąć tej swojej pigułki egoizmu i wyskoczy z przysłowiową gębą a jednak nie! I jestem z niego dumna, że okazał zrozumienie i wsparcie.

    Chciałabym żeby mi ktoś tak powiedział, żebym zaczęła żyć. Żebym przestała myśleć, żebym zaczęła robić to na co mam ochotę, to co sprawi, że będę się uśmiechała w końcu.

    Wzruszyłam się, tą dedykacją i jakoś tak w ogóle... :)

    To chyba stanie się jakimś moim zwyczajem, wyciąganie z Twojego tekstu cytatów.
    'W tej chwili chciałabym tkwić w próżni. W próżni, w której nie dosięgło by mnie to całe gówno zwane przeszłością. W próżni, w której bezczelnie mogłabym tkwić w jego ramionach, a cały ten świat mógłby się nawet zawalić a mnie by to nie obeszło. W próżni, w której najzwyczajniej byśmy byli.' Chociaż na chwilkę, tak bym chciała.

    P.S. Dziękuję za kolejny rozdział o BARDZO zadowalającej długości. Będę się powtarzała znów, świetnie piszesz, uwielbiam to opowiadanie i to co ono ze mną robi, tyle emocji budzi, tyle uczuć wyciąga i zmusza do zastanawiania się nad sensem.
    Pozdrawiam i weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To strasznie trudne by pisać z męskiego punktu, bo jak wiadomo są sprawy na które spojrzenia męskie i kobiece są zupełnie różne. Inne są też emocje, ale to wiesz. Staram się, i mówisz że mi się udaje? No to nie jest wtedy źle :D Ja nie wiem jak to jest, taka Lana del Ray- wydawało by się że wszyscy ją lubią a tu zgrzyt. Utalentowana, bogata, piękna, pomysłowa(?) ale na pewno dobra ekonomistka. Ja do jej prywatnej osoby nie mam nic(może lekko mnie irytuje to wielkie boom na Lane,że jaka to ona wspaniała, dla mnie nic szczególnego), nie robi co chcę, mnie to kompletnie nie przeszkadza. Dodałam ją tu bo rzeczywiście przyłapano Shannona na spotkaniu z nią... a jak zauważyliście piszę raczej na bieżąco z życiem Marsów, a to że jest negatywną postacią, to po prostu wyszło "w praniu". Więc Lanie mówimy adios? :)
      Wiesz, że też zauważyłam że jakoś tak zawsze to co piszę jest ci bliskie, ale jak to się dzieję? Nie wiem. Kiedy sobie przemyślałam te słowa o "życiu", doszłam do wniosku że to mnie zabolało, ale jednocześnie dało coś więc to było potrzebne mi. Co do kolejnych notek... na pewno to będzie zmierzenie się z przeszłością. Więc kończąc ten nudny wywód... do usłyszenia! :D

      Usuń
  3. Nie mam pojęcia od czego zacząć, ten rozdział pochłonął mnie całkowicie! Już początek jest fenomenalny! Vicky, Tomo i ich wiadomość dla Leto. Zwłaszcza zadowolona jestem z Veroniki i Jareda, gdy czytam kiedy są blisko siebie czuje jak "moje serce się uśmiecha" :D.
    Następnie.. cóż kolacja , wszystko było by dobrze gdyby nie 'suka' Lana i to co powiedziała Niko. Wiem, że to tylko 'fantazyjna' opowieść ale czułam jak wzbiera się we mnie złość. :D

    Następnie świetna pobudka, którą zafundował Jared, chyba nie mogło by być lepiej. ! <3
    Niestety jak na złość wstrząsająca wiadomość o mamie Veroniki, kiedy czytałam jak rozmawiała z siostrą a na koniec z Jaredem, który w takim momencie pociesza jak mógł, czułam jak łzy zbierają się w moich oczach. (tak dobrze mieć kogoś blisko siebie).


    Mówiłam Ci już chyba kiedyś, że uzależniłam się od twoich wpisów. I teraz nawet wychodzi, jak reaguje na nie, a mianowicie " napływanie łez do oczu ". Uwielbiam Cię za te rozdziały a teraz nie mogę dać Ci, żadnej 'złej' uwagi bo rozdział był najlepszy, no i oczywiście ten przedostatni ( 21 ) . :)

    Przez chwilę myślałam, też nad tym co napisałaś aby "Zacząć w końcu żyć" , przemyślałam to i sądzę, że ja również pod tym kontekstem 'nie żyję' , ludzie mówią mi, że mam jeszcze dużo czasu na wyszalenie się , na robienie tego co chce.. Ale przecież skoro ciągle będę to odkładać nigdy nie będę miała na to czasu, co jest przerażające. Dzięki tobie dopiero dziś to przemyślałam, za co niezmiernie dziękuję.

    PS. Już kiedyś miałam to napisać ale dziś akurat wyjątkowo to 'coś' nie dawało mi spokoju, a tym czymś jest tło bloga. Ciągle gdy chcę głębiej przemyśleć nad tym co piszesz zwracam uwagę na piękno tego zdjęcia. :D
    Na koniec oczywiście, życzę żebyś pisała więcej takich świetnych notek. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie cały czas staram się pracować nad tym by rozdziały wciągały was, byście z napięciem (większym lub mniejszym) czytali kolejne wersy, a kiedy dobiegacie już do końca, mieli ochotę powiedzieć: ale, to już? koniec? Wychodzi czasami, czasami nie. Myślę, że nawet nie chciałabym by zawsze wychodziło, bo wtedy chyba stałabym się próżna i nadęta, że niby tak świetnie pisze. Prawdę mówiąc od początku tego opowiadania, dwa razy miałam tylko poważniejszy kryzys i mówiłam sobie, rzucę to w pizdu bo już nie mam pomysłu. Wgl na samym początku kiedy pojawił się cały pomysł na to opowiadanie razem z końcem, nie przypuszczałam że tak to zmienię. W ostateczności mamy coś kompletnie innego, a w sprawie zakończenia nadal rozważam różne opcje. ( Spokojnie, póki co końca nie będzie. Jakoś korci mnie dobicie do 100, ale jak to obliczyłam, zajęłoby mi to czas lekko do kwietnia 2014 co teraz wydaje się jakimś absurdem!)
      Racja, fajnie jest mieć kogoś bliskiego obok siebie, ale nie zawsze to będzie takie proste. Wiesz, wiem coś o takim uzależnieniu :) Żadnej małej uwagi? :D No cóż, to zawsze bardziej motywuje, ale... Cieszę się że idzie mi lepiej, szczególnie że wy tak myślicie i zauważacie.
      Przemyślenie nad życiem.... o tak, można tak na pewno godzinami, ale zazwyczaj nie mamy czasu. musi być dopiero jakiś wyraźny impuls, który poruszy nas na tyle, że w końcu się zatrzymamy i pomyślimy: jakie jest to moje życie? właśnie, jakie? czy może to moje tak zwane życie? Najbardziej dołujący jest dla mnie fakt, że gdy patrzę na czas, który przelatuje mi przez palce niczym woda- to wiem dokładnie, ile zaprzepaściłam, zmarnowałam, puściłam kantem ze zwykłego konformizmu. Ogólnie należę jednak do osób angażujących się, żywych,towarzyskich, ambitnych, przynajmniej według otoczenia. Jednak, wiem co czuję. Dlatego Gameloft, zrób w końcu rzeczy,które odkładasz, a jeśli to nie jest możliwe to postaraj się chociaż zacząć. Ja zaczynam od listopada ;) Nie musimy przecież być jakimiś gwiazdami, milionerami by móc powiedzieć że coś osiągnęliśmy. Wystarczy spełnić swoje marzenia.

      Usuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.