środa, 12 grudnia 2012

28. She does what she damn well please . . . *

***
Veronica:

   Kiedy pytają cię jak się trzymasz, a ty odpowiadasz, że okay, w porządku i choć czujesz się tak kurewsko źle, to kłamiesz by tylko odpuścili ci i wierzyli w ten wygodny dla siebie schemat. Społeczeństwo ma cię głęboko w dupie, pytając jedynie z grzeczności lub też wynikających norm, gdy już takowe przyjęliśmy. Tak na prawdę jesteś zbyt silny by pokazać im swoją słabość i przeżywać swój dramat na ich oczach. Jesteś słaby, wypadasz z gry. Prawa rządzące światem są nieubłagane i to którą drogę wybierzesz, należy do ciebie. Nie lubiłam chodzić na łatwiznę, a tym bardziej skamleć o litość czy współczucie. Czym jest poniżenie? Nie pytajcie bo nie wiem. Choć możesz złamać mi ciało, nie złamiesz mojego ducha. Te słowa powtarzane przeze mnie, jak mantra, w końcu się nią stały. Każde uczucie przeżywałam w środku samej siebie. Nie inaczej było z bólem i smutkiem. Jedynym rozwiązaniem by móc funkcjnować, było przyjęcie pozorów i rozpoczęcie wewnętrznej walki. Nikt bowiem nie jest w stanie sprawić by wyrzuty zniknęły. Te rzeczy zawsze siedzą w nas za głęboko. Walka jest więc niepisaną oczywistością, mogącą dać nadzieję na lepsze życie? Może nie na życie...ale na jutro? Czemu nie... Obiecując sobie bycie silną, pogodziłam się ze stratą matki, która dość długo nie mogła do mnie dojść. Chociaż pogodziłam się to nie najlepsze słowo, przeniosłam to do środka mnie samej. A udawać potrafiłam... Nie chciałam by Jared zamartwiał się mną szczególnie teraz, gdy miał na głowie wydanie kolejnej płyty i zbliżający się film, a i tak robił dla mnie dużo.
   Przez nasz wyjazd całkowicie zapomniałam o trawie. Chwile spędzone razem z wokalistą, napędzały mnie samoistnie... no może nie do końca, pomyślałam. Alkohol, leki przeciwbólowe,  leki hamujące łaknienie, proszki na sen, tabletki na kaszel,  czy te na uspokojenie, pomagały zaspokoić, w podróży brak używki do której już przywykłam i która uspokajała mnie. Oczywiście, obróciłam wszystko dość sprytnie więc Jared nawet się nie zorientował, choć przeszkadzało mu moje picie. Mimo to nie miał na tyle odwagi by mi się postawić i odebrać butelkę kiedy już nachodziła mnie ochota, a połączenie przeciwbóla z rumem było świetne, pomyślałam. Zdecydowanie brakowało mi marihuany, a powrót do miasta stanowił dla mnie wybawienie.



   Z tego, co mówił Jared we wtorek miał do załatwienia sporo spraw więc miałam być praktycznie sama do późnego popołudnia. Po leniwym poranku na jaki sobie pozwoliliśmy, leżąc do jedenastej w łóżku, odwiedziła nas Emma, z którą Jared miał jechać do centrum.
- Jesteś pewna, że nie chcesz pojechać do Vicky?- spytał Leto, kiedy miał już wychodzić. Przeciągając się powolnie i uśmiechając się do niego, odpowiedziałam:
- Jestem pewna. Przestań traktować mnie jak siedmioletnie dziecko, któremu trzeba organizować cały dzień by nic nie spsociło. Zajmę się czymś, jedź spokojnie. Jared?
Mężczyzna popatrzył na mnie przenikliwie, a kątem oka zauważyłam jak niecierpliwi się Emma.
- No przecież nie zorganizuję orgii stulecia...- odparłam, po chwili jednak, dodając poważnie.-.. chyba, że wiesz kameralnie, 200 osób... Żartowałam!- krzyknęłam, kiedy przez twarz wokalisty przemknęło przerażenie. Całując mnie na pożegnanie, tylko pokiwał głową i po chwili zostałam sama.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że chyba mam problem z towarem bo nikogo tu nie znałam, a Katia wyjechała na jakiś czas do Kanady...Wiem! Zapalająca się w mojej głowie lampka, spowodowała, że mimowolnie się uśmiechnęłam. Przeglądając z niepewnością telefon, modliłam się bym miała gdzieś ten numer.
- Oh, dzięki ci, że jeszcze czasem mnie słuchasz.- mrucząc do siebie, wybrałam numer do Nicolasa, kuzyna Katii, po imprezie u którego miałam jeszcze pamiątkę w postaci kolczyka w wardze i wyciętych lekko włosów. Mężczyzna odebrał po kilku sygnałach, a po kilku minutach wiedziałam już wszystko, co chciałam.
- Za ile dasz radę być?
- O ile dobrze pamiętam drogę, powinnam być za jakieś... pół godziny. Jeśli się zgubię będę dzwonić.
- Skarbie, ty możesz dzwonić o każdej porze.
Ostatnią uwagę puściłam mimo uszu i rozłączając się, ruszyłam na górę. Stoją przed szafą, doszłam do wniosku, że jestem zbyt leniwa by się przebrać. Spoglądając na dziewczynę w czarnym dresie, prężącą się przed lustrem, uznałam, że nie jest źle i porywając jedynie cieplejszą bluzę, popędziłam do auta, nawet się nie czesząc.
- Będę nie długo, tylko ani słowa Jaredowi.- rzuciłam do Stridera, głaszcząc go po grzbiecie.



Tak, jak się spodziewałam o pierwszej byłam już u Nicka. Zatrzymując się przed jego luksusowym domem, zdążyłam już zapomnieć jak dobrze mu się powodziło. Wkrótce pojawił się i on, w charakterystycznym dla siebie, stylowym sweterku i szklanką whisky, w dłoni.
- Veronica!Jak zwykle czarująca... Witaj ponownie w moich skromnych progach.
Podchodząc, ucałował mnie w policzek. Savoir- vivre w full serwisie, pomyślałam.
- Wybacz Nick, ale musisz się bardziej postarać jeśli chcesz mi zaimponować. Poza tym sprowadza mnie tu inna kwestia...
Po rozgoszczeniu się w salonie i zajęciu miejsca w fotelu, mężczyzna podał mi kieliszek wina z racji, że prowadziłam. Po krótkiej rozmowie o wydarzeniach od minionej imprezy, przeszliśmy do konkretów. Mężczyzna prowadząc mnie do swojego gabinetu, dał, co zamówiła, wymieniając się ze mną na gotówkę.
- Wiesz, że nie mam byle czego, a ostanie tabletki jakie ci dałem, pamiętasz? Nie powiesz mi chyba, że były... złe?
- Nie, nie były...Zrobiły swoje tak jak mówiłeś..
- I dlatego nie rozumiem dlaczego nie chcesz tego?!- odpowiedział, pokazując mi woreczek z białym pyłkiem.- Trawa... trawa jest dla dzieciaczków i dobra na śniadanie, ale nie da ci porządnego kopa. TO ci da. Crash crack kokaine**. W skrócie kokaina CC.- poruszył proszkiem.- I co najważniejsze, nie uzależnia tak jak typowa, czysta kokaina bo zawiera inne pochodne. Wiem jakie jest życie, choć pewnie myślisz: co on pieprzy! Przecież ma tyle kasy. A i owszem, ale to nie oznacza, że nie muszę wciąż się starać... 
- I niby dlaczego to jest takie świetne, co? Nie jarają mnie jakoś ciężki dragi, kiedyś może i owszem. Teraz dziękuję, ale nie skorzystam.
- Nie dałaś mi powiedzieć.- wtrącił, Nick.- Do niczego cię nie zmuszam. Jak to się mówi? Wolna amerykanka?? Wiedz tylko, że odloty i zjazdy po tym są dość łagodne, jeśli bierzesz w umiarkowanych ilościach i na dłuższą metę nie odczujesz różnicy w postrzeganiu świata. Nie wyskoczą ci nagle ufoludki, nie. Jest po prostu przyjemnie.
Słuchając mowy mężczyzny jakoś nie bardzo chciałam wierzyć w to, co mówił. Gdyby to była prawda, oznaczało by to, że taka używka to wręcz lekarstwo. Spoglądając na woreczek z białym proszkiem, nie wiedziałam co myśleć.
- Dopóki nie weźmiesz, nie przekonasz się. To, co? Na próbę? Wiesz, że ja nie kłamie...
Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, mężczyzna wysypał trochę kokainy na szklaną paterę, a następnie formując dwie kreski, wyciągnął dolara i zwijając go, wciągnął swoją działkę. Podając mi  naczynie, uśmiechnął się.
- To nie boli.
- Wiem, ale nie wiem czy chcę się w to bawić.
- Nie wyglądasz na ćpunkę. Jesteś silna, a  to... to jest tylko zabawka ułatwiająca egzystencję w tym popierdolonym świecie i znieczulająca na jebany ból zwany życiem.
Ostatnie słowa niczym echo rozbrzmiały w mojej głowie. Nie zastanawiając się długo, wciągnęłam swoją działkę, niespodziewanie krzywiąc się.
- Kurwa mać... wyszłam z wprawy...Całkiem dobre to jest...
Nick się zaśmiał i klepiąc mnie po ramieniu, zanucił:
- What you get and what you see. Things that don't come easily. Feeling happy in my veins, icicles within my brains... cocaine!***



***

   Miałam wpaść do Nicolasa jedynie na chwilę, a zostałam na prawie 4 godziny. Siedząc razem i sącząc wino, rozmawialiśmy o najbłahszych pierdołach. Perspektywa siedzenia samej i czekania na Jareda, nie uśmiechała mi się. We dwójkę było zabawniej.
- Wiesz Nick, podoba mi się jej działanie nawet i myślę, że kupię trochę od ciebie.
- A mówiłem ci to się zapierałaś. Słuchaj się wujka Nick'ego mała, a nie zginiesz w tej dżungli.
W czasie kiedy mężczyzna poszedł po towar, sięgnęłam po swoją torebkę i sprawdziłam telefon o, którym wcześniej zapomniałam. Spoglądając na wyświetlacz, widziałam tylko jeden napis: JARED. Dwie wiadomości i parę nie odebranych połączeń. Nie chciało mi się odpisywać więc tylko wrzuciłam telefon z powrotem do torby i odbierając od mężczyzny woreczek z proszkiem, wróciłam do domu. Narkotyk przestał już działać a wypite wino nie sprawiało mi jeszcze problemów więc postanowiłam jednak prowadzić, zachowując ostrożność. Gdybym rozbiła auto, Jared nie dałby mi żyć, mimo to postanowiłam zaryzykować.
Wchodząc do domu marzyłam jedynie o łóżku, choć była dopiero piąta. Nie wiem czy był to skutek zjazdu czy mojego ogólnego samopoczucia, ale nie zastanawiając się długo, walnęłam torebkę na fotel  i po chwili, rzucając się na łóżko Jareda, zasnęłam. Obudził mnie dopiero łaskoczący kosmyk włosów pod nosem. Otwierając jedno oka, dostrzegłam siedzącego przy mnie wokalistę.
- Strasznie trudno cię dobudzić.
- Która godzina?- spytałam, podnosząc się i spoglądając na zasłonięte rolety.- Ile ja spałam?
- Jest 21, ale jak wróciłem nie chciałem cię budzić więc poszedłem do studia. Zimno ci było?
Spoglądając na Jareda ze zmieszaniem, nagle uświadomiłam sobie, że spałam w bluzie i futerku, którego nie zdjęłam. Fakt, to wyglądało dziwnie.
- A jakoś tak... wiesz, jestem strasznie głodna. Idziemy coś zjeść?- zignorowałam go, posyłając uśmiech i przytulając się do niego. Nie wiem dlaczego, ale byłam w znakomitym nastroju.- Oby szybko, bo chyba nam właśnie dziką ochotę na ciebie.



Śmiejąc się, pociągnęłam go za rękę na dół. Szczerze powiedziawszy ostatni raz jadłam... wczoraj, co do teraz wcale mi nie przeszkadzało. Zapomniałam zupełnie. Jared otwierając lodówkę, podał mi pojemnik z wczorajszym risotto.
- Może być i jeszcze sałatkę grecką, jest o tam!- odparłam stojąc za nim.- A ty nie zjesz ze mną? Czy może już jadłeś?
- Dzisiaj przeszedłem na dietę.- stwierdził, odwracając się do mnie.- Do mojej nowej roli muszę schudnąć kilka kilogramów na, co mam dwa tygodnie. W najbliższym czasie wyłącznie to.- odparł, wskazując mi na jakieś pastylki. Podeszłam i obejrzałam je, były to wszelakiej maści suplementy i witaminy.- I woda, bardzo dużo wody. 
- Żartujesz sobie? Masz zamiar się głodzić?
-Spokojnie, to nie jest takie straszne jak się wydaje. Już przez to przechodziłem więc nie jest źle. Poza tym dostałem szczegółowe wytyczne i jeść będę ale inaczej troszkę, a zdjęcia ruszają 15 listopada. Mam mało czasu.
- Czy ty słyszysz, co ty mówisz? Kilka kilogramów w twoim przypadku to będzie.... będziesz wyglądać jak szkielet!- nie wierzyłam, że Jared po raz kolejny chce się bawić z wagą.- A miałeś już tego nie robić? I, co?!
- Nie, mówiłem, że już nigdy nie przytyję tak dużo bo wtedy naprawdę było groźnie i jak musiałem jeździć na wózku, to powiedziałem sobie: nigdy więcej Jay. Tracenie wagi jest inne, mniej ryzykowne.
- Co wciąż nie zmienia faktu, że to nienaturalne, niezdrowe i nienormalne. Wybacz, ale nie masz już 20 lat by się tak radykalnie odchudzać.- wymawiając ostatnie słów, ugryzłam się w język. Zdążyłam już poznać Jareda na tyle by wiedzieć, że jest przewrażliwiony na punkcie wieku. Fuck, szybko się skarciłam.
- Dlaczego nie dziwi mnie twoja reakcja? Nie rozumiesz tego, bo nie jesteś aktorką. To jest identyfikacja z rolą, jak mam być przekonujący jako umierający i wykończony transwestyta, skoro będę wyglądać pięknie i zdrowo?!- Jared podniósł głos, lecz nie krzyczał. Wciąż był opanowany.
- Zawsze wybierasz nie konwencjonalne role.
- Bo taki właśnie jestem. Lubię robić coś, co wymaga ode mnie poświęcenia, trudu, zaangażowania i jest nienormalne, "niestereotypowe". Bycie jak inni, bycie w "masie" jest porażką dla artysty.



Słowa Jareda wypowiedziane z taką pasją w głosie, utwierdziły mnie w przekonaniu, że stoję przed jednym z najbardziej świadomych siebie i swoich możliwości ludzi, których poznałam. 
Popychając go lekko na kuchenny blat, zaczęłam namiętnie całować wokalistę. Pod nie wyjaśnionym impulsem chwili miałam ochotę się z nim najzwyczajniej pierdolić. Zgarniając dłonią stojące tam naczynia, wepchnęłam je jednym posunięciem do zlewu, robiąc przy tym lekki hałas. 
- Pieprzyć te garnki, chcę  mieć ciebie...- wymruczałam widząc jak Jay przygląda mi się. Wplatając ręce w jego włosy, pociągnęłam je.
Skąd we mnie ta brutalność? Nie miałam pojęcia, choć mogłam to sobie tłumaczyć znakomitym nastrojem. Z drugiej strony jednak, byłam bezczelna i wulgarna, czego starałam się na zbyt nie okazywać. Jednak nie teraz.
- Nie..chcę pieprzyć się tu.- odparłam, kiedy Leto chciał zabrać mnie na górę.- Też nie lubię być konwencjonalna... a ten blat...i twój przyjaciel...- zbliżając usta do jego ucha, a dłoń zaciskając na jego męskości i delikatnie ją pieszcząc, wyszeptałam.- ...po prostu przeleć mnie bez ograniczeń tak, bym to zapamiętała.
- Jesteś pewna tego?
Wyczuwając ekscytację w jego głosie, odparłam.
- Oh, tak jak tego, że on jest prawie gotowy więc nie chrzań, tylko rób swoje...
Mierzące mnie w następnej kolejności błękitne tęczówki, wyrażały pełną akceptację wyzwania. Gwałtownie obracając nas i przywierając do mnie, posadził mnie na blacie. Kiedy ściągnął ze mnie spodnie i bieliznę, ja odpięłam mu rozporek i zrobiłam to samo. Ześlizgując się z blatu, wciąż przy tym całując Jareda, poczułam jego członek w moim kroczu. To było tak szybkie i nagłe pchnięcie, że z poczatku poczułam lekki ból, który był dla mnie mimo wszystko przyjemny. Momentalnie przeszedł mnie dreszcz. Mężczyzna zaciskając swoją dłoń na moim pośladku, przytrzymywał prawą nogę na wysokości swojego biodra, którą ja szybko oplotłam wokół niego. Druga dłoń Leto, zaplątana w moje włosy, masowała kark, jednocześnie przyciskając mnie do niego. Pozwalając moim rękom błądzić po jego umięśnionych pośladkach i plecach, cicho pojękiwałam.  Zanurzał się we mnie do samego końca, co doprowadzało mnie do obłędu. To uczucie było lepsze niż narkotykowa ekstaza, dochodzenie. Stając na jednej nodze, po kilku minutach rozkoszy, czułam jak opadam z siły. Jared chyba to wyczuł bo jednym ruchem, zaciskając obie donie na moim tyłku, posadził mnie na blacie, nie wychodząc ze mnie ani na moment. Jared zbierając swoje siły, zaczął pieścić moje piersi, a po chwili do jego dłoni doszedł jeszcze język. Czując przyjemne uszczypnięcia na sutkach, lekko się zaśmiałam. Po chwili jednak Jared ponownie narzucił tempo, a ja przygryzając jego usta, czułam jak mężczyzna traci nad sobą całkowitą kontrolę. Pojękując i szepcząc mu do ucha jego imię, czekałam aż dosięgnie go ten sam stan zaspokojenia. Przyciskając swoją twarz do jego, a dłonią odpychając się od wbijającego się w plecy uchwytu, moje ciało wygięło się w łuk, przy ostatnim pchnięciu mężczyzny. Opierając spocone czoło na moich piersiach, Jared zaczął głośno oddychać i bawić się swoim językiem. 
- Chcesz mi zafundować podwójny orgazm, kochanie?!
Wycedziłam śmiejąc się, gdy Jay ssał i oblizywał moje sutki.
- Tak, ale to dopiero na górze.- posyłając mi perwersyjne spojrzenie, pocałował w usta.
- W końcu chciałaś bez ograniczeń, a uwierz słuch mam jeszcze dobry.
- Tak samo jak swój sprzęt. Lubię go ... dotykać.
Jared się zaśmiał. Następnie wciągając spodnie, wziął mnie na ręce i gasząc w kuchni światło, poszedł do sypialni.



***

Jared:

   Przejeżdżając ulicami Los Angeles czy nawet miejscowymi uliczkami nie dało się zapomnieć o Halloween. Co jak, co ale ten zwyczaj, zaraz po Bożym Narodzeniu cieszył się największą w Stanach popularnością. Wśród stojących na progach domów, w witrynach sklepowych dyni czy trupich czaszek, demonicznych masek i malowideł, było czuć ten specyficzny klimat zapowiadającej się zabawy przemieszanej z grozą. Każdy nie zależnie od wieku, wyczekiwał wieczora. Uliczne parady przebierańców, głośnie granie, cukierek albo psikus, nocne imprezy w klubach, które w ten wyjątkowy wieczór oferowały najróżniejsze oferty dobrej zabawy, ogromne, młodzieżowe domówki, wymykające się spod kontroli, litry przelanego alkoholu i kilogramy różnorakich narkotyków. Oprócz tego wieczór halloweenowy stanowił świetną okazję dla aktywnego ujawnienia się ludzi ulicy i przestępców.  Jednym słowem, stróże prawa mieli dziś po prostu przesrane.
- ...to policja wciąż nie jest w stanie racjonalnie wyjaśnić dlaczego w nocy z 31 października na 1 listopada, liczba morderstw na terenie całych Stanów wzrasta ponad pięciokrotnie, napadów i rabunków ponad dziesięciokrotnie, a gwałtów i napaści ponad dwudziestokrotnie. Statystki przerażają. Steave Heart, komisarz stołecznej policji nie zaprzecza, że może mieć to związek z szerzącym się coraz bardziej okultyzmem - Nie wiedzieć czemu, wiele sekt wybiera ten wieczór na składanie rytualnych ofiar.- przyznaje policjant i ostrzega by nie wracać samemu po nocy, a w razie zauważenia podejrzanych sytuacji, zawiadomić policję. Kolejny serwis informacyjny w L.A last fm już po 14...
Przełączając stacje, wjechałem na autostradę. Co roku powtarzali to samo i co roku mało robili. W każde Halloween stacje radiowe i telewizyjne oprócz radosnych spotów zachęcających do świetnej zabawy, zalewały nas masą przerażających informacji o coraz to większej liczbie morderstw. Mimo działań policji ich liczba wciąż wzrastała, a psychopaci jak na lekarstwo, wylewali się masowo na ulicę, mieszając się z nic nieświadomymi dzieciakami. Wracając od Christiny, od której odebrałem stroje na wieczorną imprezę u Terrego,  miałem już dość wszystkiego. Świat był brutalny.



- Nawet chwili spokoju.- rzuciłem sam do siebie, odbierając telefon.- Shannon, mniemam, że albo dobrali cię się do dupska albo zgubiłeś Becksa skoro dzwonisz. A więc?
- Jaaay! Tajlandia jest wyjebana w kosmos!
- Domyślam się. Shann, ile wypiłeś?- spytałem, słysząc nazbyt radosny i podchmielony głos starszego brata.- Mam nadzieję, że nic z Antoinem nie braliście?! Shannon?
Brat jednak mi nie odpowiedział.
- Ja jebie! Shannon czy ty kurwa wiesz, co mogą wam zrobić?!!- wydarłem się do słuchawki.- Za posiadanie grozi dożywocie, a jak was złapią na handlowaniu to kara śmierci... ja pierdolę, Shannon!
- Kurwa Jared! Srasz się jak baba, nic nie braliśmy. Co jak, co ale tyle to jeszcze pamiętam z ostatniej trasy. Najebałem się trochę, ale tylko tyle.
Po tych słowach, coś puściło i spokój wrócił. Mając za brata Shannona, mogłem spodziewać się wszystkiego.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że w sobotę wracamy do Los Angeles i żebyś mnie odebrał z lotniska.
- Dlaczego  już wracacie? Coś nie wypaliło?
- Kurwa, Jared, a niby to ja jestem najebany...Minęły 3 tygodnie, trasa się kończy to co mamy robić?! Gorzej niż z dzieckiem. A i pozdrów ode mnie tego chuja jak będziesz na imprezie i powiedz, że pamiętam o rewanżu.
- Nie trzeba było się z Richardsonem zakładać.- westchnąłem na samą myśl o Terrym i Shannonie. Kto jak kto, ale nikt nie wkurzał  i podpuszczał mojego brata zaraz po mnie, tak jak fotograf.
- Ej a jak ten strój dla Veroniki?Bo dzisiaj Halloween, nie? Wiesz, że Christina jest  kurwa nieobliczalna jak jej nie masz na oku. Co tym razem wymyśliła?
- Mogło być gorzej...- odparłem, spoglądając na leżące na siedzeniu pokrowce z ubraniami od projektantki i powtarzając, że nadzieja wcale nie jest matką głupich.-... po części jest różowy i z lateksu, ale... Shannon, ona mi tego nie przepuści.
-  Ale Christina, za to łgarzu, że powiedziałeś pewnie, że jest piękny czy Veronica, za to, że zrobisz z niej  różową lalkę?
- Taa, śmiej się. Kto jak kto, ale miałem nadzieję, że Christina zrozumie o co mi cho...
- No i zrozumiała. Tyś się z choinki urwał? Przecież dziś wszystkie laski ubierają takie kostiumy, że nawet kurwy nie rozróżnisz, to co się dziwisz Christi.  A ja tam myślę, że Niko może się spodobać ten lateks bo ona to ta..
- Shannon skończ już pierdolić, co?!- przerwałem bratu.- Nie mogę rozmawiać, odezwij się potem. Cześć.
Wysiadając z auta jeszcze głęboko odetchnąłem.
- Dobra gadka i sprzedasz wszystko, jak mówi mama.



***

- Zaczynam rozumieć dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej, że obowiązują kostiumy. Świetna zagrywka, Jared.
- Nie miałem wpływu na jego wygląd. Poprosiłem znajomą projektantkę o coś dla ciebie i stworzyła to. Zrozum, ona się w tym orientuje, a na imprezę u Terrego nie pójdziesz w kostiumie ducha raczej.- odpowiedziałem. Kobieta przyglądając się ubraniu, wiedziałem, że ma ochotę nim we mnie cisnąć lecz się powstrzymywała.
- I jak ja będę w tym wyglądać? Czy ci padło na mózg, że nie widzisz jaki to kolor jest!- dodała podniesionym głosem, rzucając we mnie różową perułką, dołączoną do kostiumu. Nie mogąc się powstrzymać, zaśmiałem się, a kiedy dziewczyna zbliżyła się, pociągnąłem ją i po chwili leżała już przy mnie. Dobra gadka i sprzedasz wszystko, usłyszałem w głowie.
- Nie założę tego.
- Dlaczego skreślasz go tak od razu? Tylko spójrz na to futerko! Kobiety będą ci zazdrościć.- odparłem teatralnie, przykładając do siebie ubranie.- Czyż nie leży idealnie?! Ah, ten krój i szyk, a w połączeniu z różem to już w ogóle świetnie. Dopasowany gorset podkreśli talię. Strój idealny dla ciebie, Niko. W sumie nie powinienem pozwolić ci w nim wyjść.- dodałem, zbliżając się do jej ust. -Będziesz wyglądać zbyt seksownie, a tam będzie zdecydowanie za dużo chodzącego testosteronu.
- Zapomniałeś o lateksowych pończochach, skarbie.- wycedziła kobieta, śmiejąc się.- Ale w sumie skoro mogę cię podenerwować... to może...
- Teraz zmieniłaś zdanie?
- A, co? Nabrałeś ochoty na zmianę kostiumu? Nie udawaj, wiem, że kręci cię "oczojebny" róż.- wtrąciła, całując mnie. Już miałem odwzajemnić pocałunek, kiedy odezwał się dzwonek do drzwi.
- Kto to?
- Znajoma charakteryzatorka, zadba o nasz make up. W końcu Halloween bez zombie to nie Halloween.- odpowiedziałem jej, idąc otworzyć.
Po siedemnastej byliśmy oboje w pełni gotowi. Jane najpierw zajęła się moim makijażem, zamieniając mnie w zombie. Muszę przyznać, że wyszło jej świetnie bo kiedy założyłem już swój kostium i rozpuściłem włosy, sięgające już ramion, wyglądałem lekko przerażająco.



Czerń połączona z nienaturalnie białą cerą robiła swoje. Co do mojego przebrania nie zaszalałem zbytnio stawiając na lekko nowatorski krój garnituru, ale za to zafundowałem sobie mały bonus w postaci wampirzych kłów. Spoglądając na faceta w lustrze, podstępnie się uśmiechnąłem, dodając po cichu:
- Jesteśmy cholernie przystojni, Bart i nawet pasuje nam to wampirzo zombiczne wydanie.
W czasie kiedy ja się ubierałem Jane malowała Veronicę. Aby zabić nudę w oczekiwaniu na kobiety włączyłem telewizor. Puszczali akurat halloweenowe kreskówki więc się wciągnąłem.
- To ja już lecę. Jakby, co to wiesz, polecam się na przyszłość Jay.- z otępienia wyrwał mnie głos znajomej. Pożegnałem się z Jane i podziękowałem jej. Wracając do salonu i spoglądając na schody, stanąłem jak zahipnotyzowany. Kosmitka schodząca z nich była bez dwóch zdań oszałamiająca. Widząc jak przemieszcza się z wrodzoną jej rodzajowi gracją, chłonąłem każdy jej ruch. Dopiero kiedy uniosła głowę a fala różowych włosów, kołyszących się przy uchu, odsłoniła jej twarz, uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. Z wymalowanym na dekolcie szkieletem wyglądała piorunująco.
- Cześć moje słodkie zombie.
Podchodząc do niej namiętnie ją pocałowałem, jednak ta po chwili mi się wywinęła.
- Nie po to Jane... ty masz kły?!- zdziwiła się, otwierając szerzej oczy- nooo... malowała mnie tak długo byś teraz wszystko popsuł. Nie, nie, nie.- odparła, kiedy zbliżyłem się do niej.- Zapomnij. Teraz to ty se możesz jedynie popatrzeć.
Odparła i klepiąc się w lekko odkryty pośladek, teatralnie odwróciła się na pięcie.
- Zaczyna podobać mi się nawet to wdzianko...- rzuciła.



***
Somebody Told Me

 Veronica:

   Docierając do domu Richardsona, spotkaliśmy tam już Emmę, Roberta z Chloe oraz Tomo z Vicky, którzy wyszli nam na przeciw. Greenwood i Chloe udawali niedoszłych małżonków, mając na sobie białe ubrania ociekające syntetyczną krwią, Emma wybrała coś zdecydowanie dla niej bowiem w czarnym, skórzanym kostiumie kobiety kot, wyglądała przecudnie i władczo, zaś Tomo w stylowym fraczku i płaszczu a la dracula, z rozpuszczonymi, długimi włosami, z Vicky jako wampirzycą u boku, powalali. Spoglądajac na przeciskających się koło nas ludzi, przestałam wątpić, że tam nie pasuję. Jared miał rację, mój strój nie był wcale tak prowokacyjny jak mogło mi się to jeszcze moment temu wydawać. Większość kobiecych kostiumów była skąpa, obcisła i seksowna. Obserwując tłum, dostrzegłam Rihannę w seksownym, zielonym kostiumie, który raczej odsłaniał niż zasłaniał, otoczoną grupka mężczyzn, Gwen Stefanii w przebraniu demonicznej pielęgniarki, Christinę Aguilerę jako bardzo niegrzeczną stewardessę z równie niegrzecznym chłopcem u boku, a w kącie sali Blake Lively i Leighton Meester w przerobionych sukniach z epoki, chichotające w najlepsze. Przemknął mi też gdzieś Sacha Cohen w wyzywających skórzanych body, ale jakoś mnie to nie zdziwiło. Nie w jego wykonaniu. Zapowiadała się świetna impreza, głośna muzyka uderzająca na wejściu, za którą stał Skrillex, masa kłębioncego się dymu, zielono-ciemne światło i mnóstwo przerażających ozdób, w tym fontanna z sączącą się po brzegach krwawą mary, mówiły wszystko. Kimkolwiek jest Terry, muszę go poznać.



- Terry się postarał, jestem pod urokiem tego wystroju.
- Proszę was, to jest jakiś  pieprzony kosmos!
- Chloe, a nie doceniałaś go.
- Widział ktoś z was już go? Bo się rozglądam..
- Jay, nie zdziwiłabym się gdyby obracał już jakieś małolaty. W końcu to ON. Dobra, ale nie stójmy tak na środku..Veronica, idziesz z nami do baru?- spytała Chloe, machając mi przed twarzą dłonią. Spojrzałam na Jareda.
- Idź, a ja znajdę Terrego i przyjdę do was. Chyba, że chcesz iść ze mną?
- Szczerze? Nie bardzo. Znajdź tego fotografa i przychodź.- odpowiedziałam, całując go szybko w usta i puszczając. Po chwili, po czarnej postaci nie było już śladu.
- To jak moje drogie panie, Krwawą Mary?- spytał Robert, podchodząc od tyłu i obejmując jednocześnie mnie, Chloe i Emmę. Wszystkie na raz, przecież to Leto, pomyślałam. Śmiejąc się, dodałam:
- Wyłącznie podwójną, chłopcze.

Tym czasem impreza rozkręcała się coraz bardziej, a otaczające nas gwiazdy, pod wpływem licznych trunków zdawały się bawić jeszcze lepiej. Ja sama w towarzystwie przyjaciół bawiłam się świetnie.
- Spójrzcie kto nas zaszczycił swoją książęcą obecnością.- zaśmiała się szyderczo Chloe gdy siedzieliśmy przy barze, a nasz wzrok momentalnie zwrócił się w stronę drzwi. Przechodząca i ciesząca się Paris Hilton z młodym chłopakiem, wywołała ogólne poruszenie, które po chwili jednak minęło. Jak widać nie robiła już spektakularnych wejść. W tej samej chwili uświadomiłam sobie, że nie mogę narzekać na swój kostium bo mimo wszystko nie zamieniłabym się na to, co miała na sobie Hiltonówna.
- Iście wspaniała Paris,blee. Zbiera mnie na mdłości jak ją widzę. Jak można być tak pustym i  bezmózgim stworzeniem, co?! No powiedzcie mi.- zwróciła się do nas Chloe, obracając się na swoim stołku.- Nie żebym miała coś do blondynek, ale ta sprawia, że na jej widok mam ochotę wysłać sms o treści: pomoc. W dodatku bezczelnie odbija facetów, suka.
- Hej, spokojnie Chloe, nie warto psuć sobie nerwów przez taką ździrę.
- Racja Vicky, ale szlag mnie trafia od samego patrzenia! Niko, chociaż ty powiedz, że się ze mną zgadzasz.
Spoglądając na rozbawionego zachowaniem swojej dziewczyny Babu a stojącego obok Tomo, sama się uśmiechnęłam. Faceci, jak oni zawsze mało rozumieli.
- W sumie masz trochę racji..- zaczęłam, przywołując się do porządku.-...ale ja myślę, że Hilton tylko udaję głupią i puszczalską. Tylko zobacz, gdyby nie pieniądze to pewnie by się tak nie zachowywała, a gdyby była głupia to nie udałoby się jej zdobyć takiej sławy. W końcu nawet nad skandalem trzeba myśleć.
- Być może, ale i tak nie zmienia to faktu, że jest puszczalska.
- Facetom jak widać to nie przeszkadza.- wtrąciła Emma, uśmiechając się do nas.
- Racja widać to choćby na przykładzie Jaya. No, co?- dodała kobieta widząc jak pozostali się w nią wpatrują.
- Wiesz jak było więc nie przekręcaj.
- Nie broń go Tomo. Nawet to całe lekkie załamanie go nie usprawiedliwia bo mimo wszystko to Paris! Dobra, skończmy ten temat...Słyszycie to?!-pisnęła nagle Chloe, zeskakując z krzesła i podskakując z ekscytacji, złapała mnie za rękę. W tej samej chwili z głośników leciało Somebody Told Me, The Killers, ale brzmiało inaczej...- O matko! Brandon  TU jest i śpiewa to na żywo! Zajebię Terremu, że nic nie powiedział...



Rzeczywiście Chloe miała rację, wokalista Killersów, który jak się właśnie okazało był na imprezie, wszedł na scenę obok Skrillexa by zaśpiewać swój kawałek. W tej samej chwili po dziewczynie i Babu, którego pociągnęła za sobą na parkiet, nie było już śladu.
- Spokojnie, to i tak nic, w porównaniu na widok Jack'a White'a. Wtedy to jest szał.- odparł Emma, stukając się ze mną szklankami, a ja odwracając wzrok od szalejącej pod sceną Chloe, posłałam jej uśmiech. W następnej chwili, zostałam przy barze sama bo Em, poszła odebrać telefon, a wampirze małżeństwo udało się coś zjeść. Czekając na Jareda, wybijałam palcami rytm piosenki Killersów, popijając przy tym swoją Mary. Nagle na blacie, przy swoich palcach dostrzegłam drugą, obcą mi dłoń. Wytatuowane palce z przeróżnymi pierścieniami, wybijały ten sam rytm. Podnosząc powoli wzrok do góry, przywitały mnie niebieskie tęczówki bruneta.
- Jak nie zapalę, to mi palce same chodzą, a podawanie pojedynczej Mary powinno być na takich imprezach kurwa surowo zabronione, dlatego...- zwrócił się do mnie mężczyzna, opróżniając szklankę.-... wolę pić tequilę. Napijesz się?
Nie czekając na moją odpowiedź, brunet zamówił dwa shoty. Wciąż go obserwując, wiedziałam, że go skądś znam, ale nie mogłam sobie przypomnieć, tak jakby jego spojrzenie wywołało w mojej głowie amnezję. Po chwili barman podał nam cały zestaw do picia. Dokończając swoją krwawą mary, oddałam mu pustą szklankę i złapałam tequilę. Wysypując na kciuka sól, szybko ją zlizałam i zapiłam alkoholem, na końcu zagryzając kawałkiem podanej mi przez bruneta limonki.
- Na początek owocnej znajomości... i sory, że się tak bezczelnie gapię, ale intryguje mnie twój makijaż.. kurwa.  Chyba podniecają mnie zombie.
- Nie pieprz, wiem, że masz ochotę mnie przelecieć. Spojrzenie zawsze was zdradzi. Niestety spóźniłeś się.- odparłam szybciej niż zdążyłam pomyśleć, nie wiedzieć czemu kompletnie na luzie. Miałam wrażenie, gościu jest właśnie taki, wyluzowany. Kiedy znikomo się do mnie uśmiechnął, nagle skojarzyłam gdzie go widziałam... Jackass.
- W sumie masz rację, nie cierpię drogi na okrążkę. Bam Margera, do usług, a właściwie to Brandon. Jak szukasz jebanego masochisty, który ma nierówno pod czachą to właśnie trafiłaś.- wycedził brunet, podając mi dłoń.
- Veronica.- odparłam, uśmiechając się szeroko.
- Proponuję się  jeszcze napić. Palisz może? Bo widzisz, ja właśnie próbuję rzucać, ale to mnie prędzej wykończy więc... muszę się napić.
W następnej chwili pijąc kolejną kolejkę tequili, zaczęliśmy rozmawiać. Bam, nazwany tak przez swojego dziadka jak się szybko dowiedziałam był niesamowicie pozytywnym i zakręconym gościem, choć pewnie słowo zakręcony powinnam zastąpić: pojebanym. Tak, jeśli ktoś widział zabawy w jakie Margera bawił się ze swoją paczką nie miał wątpliwości, że normalność, to nie pod tym adresem. Co najlepsze, oni wciąż nie mieli dość. Poza wygłupami jednak mężczyzna był skateboarderem, czasem aktorem, reżyserem, prowadził programy dla MTV i w końcu, grał też na keyboardzie.
- Dlaczego mnie to jakoś nie dziwi? Ta wasza amerykańska wszechstronność. Jesteś kolejnym  przykładem, że Wam wszystko wychodzi.
- Taki mechanizm american dream... nie mów, że nie słyszałaś?- odpowiedział mi z ironią brunet.- Może to być też kwestia waszej europejskiej mentalności...
- Masz coś do nas, stary?!- wtrąciłam, z udawaną złością w głosie na, co Bam pokazał mi niecenzuralny znak, za co dostał kuśtańca.
- Wracając... nie wierzycie w siebie. U nas jak chcesz być gwiazdą rocka to zbierasz kapelę, jedziesz do Seattle, wywołujesz skandal i kręcisz się przy EMI. Jak chcesz być gwiazdą kina, jedziesz do Hollywood, pokazujesz cycki i masz świat u stóp, a jak chcesz być celebrytką to obracasz najlepsze imprezy i ich organizatorów. Wszystko jest tutaj.- odparł Bam, stukając palcem w moją głowę.
- A talent?
- Veronica, nie pierdol. To towar deficytowy, a większość jakichkolwiek mistrzów to perfekcyjnie wytresowani giganci. Przykro mi jeśli złamałem twoją koncepcję świata wielkich.
- Nie miałeś, czego łamać.
- Jak to mówią? Tylko martwi płyną z prądem, żywi płyną zawsze pod prąd więc wiesz...żyj i się baw. Kurwa, ani chwili spokoju. Muszę odebrać, za moment wracam.- wtrącił brunet, gdy odezwał się jego telefon, po czym się oddalił.



Pogrążając się ponownie w obserwowaniu towarzystwa, poczułam nagle na oczach czyjeś dłonie, ciągnące mnie lekko do tyłu.
- Jak ci zajebię Marg...- nie zdążyłam dokończyć, kiedy dłonie rozsunęły się, a nad moją twarzą zauważyłam znajome już tęczówki.- Jared.- po chwili jednak mój entuzjazm opadł i nawet jego uśmiech nie mógł go obronić.- Tobie też się dostanie. Jak mogłeś zostawić mnie na tak długo? Miałeś zaraz wrócić, a teraz to dziękuję bardzo.- wycedziłam, prostując się i odpychając dłonie Jareda.
- Miałem drobny problem.
- Spóźniłeś się o jakieś trzy tequile i jednego bruneta. Nigdzie nie idę.- odparłam, drocząc się z nim i odwracając do baru.
- Że, co proszę? Jakiego bruneta? O nie, nie ma mowy...-łapiąc mnie z lekko obużoną miną, za obie ręce, zaczął prowadzić za sobą na parkiet.
- Zatańcz sobie z Terrym, jak tak z nim przesiadujesz. Gdzie on niby jest?! Jared! I nie tak szybko bo nogi połami....
Jared nagle się zatrzymał i odwracając się do mnie, pocałował, uciszając mnie przy tym.
- O wiele lepiej.- stwierdził, przyglądając się mi z dziwną satysfakcją.- Zostawić cię na chwilę, eh. A Terry...lepiej żebyśmy mu teraz nie przeszkadzali.
- Nie myśl, że tak łatwo się wymigasz jakimś tam swoim uśmieszkiem, Leto...To tyle ci zajęło stwierdzenie tego, że gościu jest zajęty?
- Nie, ale zlokalizowanie właściwego źródła upojnego seksu, tak. Oj uwierz, a to nie byle sztuka tutaj.
- Co?!- prawie pisnęłam, nie wiedząc dlaczego, śmiałam się przy tym. To za sprawą miny Jareda, która oddawała lekkie przerażenie, że właśnie widział tam swojego kumpla. Nie odpowiadając mi już nic, pociągnął mnie na parkiet i ujmując moją dłoń, zaczęliśmy tańczyć. Lecąca właśnie muzyka, zmusiła nas do wolnego. Opierając głowę na ramieniu Jay'a i przytulając się do niego, pozwoliłam trwać tej chwili jak najdłużej. Płynąca z głośników piosenka była przepiękną balladą.



- Wyobrażasz sobie nas wtedy, jakieś 80 lat temu?- spytał pod wpływem chwili mężczyzna, całując mnie delikatnie w szyję.
- Ale, że jakby wyglądało nasze życie? Hmm, wiesz nawet to widzę. Miałabym czerwone usta i kręcone włosy do ramion, zaczesane na bok, a woalka zasłaniałaby mi oczy... Siedziałabym  w sukience w grochy, na werandzie białego, drewnianego domu, trzymając w jednej dłoni szklankę whisky (choć za nią nie przepadam, ale wiesz było by fajnie) a w drugiej papierosa, otoczona innymi żonami i śmiałabym się z anegdotek wojennych twoich przyjaciół z frontu. Wróciłbyś z tej wojny i wciąż byłoby tak samo. Stałbyś oparty o poręcz werandy, z gitarą w dłoni i przyglądając mi się w sposób jaki tylko ty potrafisz, myślałbyś nad nową piosenką. W szarej koszuli i pasiastej kamizelce, wyglądałbyś uroczo, a na trawniku przed domem bawiłaby się dwójka naszych dzieci, co chwila wołająca aby tatuś zobaczył jak budują babki. Mieszkalibyśmy w Północnej Karolinie i mimo, że nie mielibyśmy tysięcy w banku i tak bylibyśmy najbogatszymi ludźmi na świecie, mając wyłącznie siebie...- kończąc swoją mowę, uśmiechnęłam się.- Podoba ci się?
- Wow. Piękne to było. Naprawdę wierzysz, że tak mogłoby być.- stwierdził Jared, spoglądając mi w oczy.- Nie wiedziałem, że marzy ci się takie życie...i ja w kamizelce.- zaśmiał się.
- W tamtych czasach, tak. Teraz...hmm. A ty, jak nas widzisz?
- Wtedy? Hmm, nie było by tak łatwo jak ci się wydaje. Będąc biednym pracownikiem tartaku, z paroma dolarami pod poduszką musiałbym chyba napaść na bank by spełnić wymogi twojego ojca, który będąc właścicielem ziemskim uważałby, że jestem nic niewartym leniem, próbującym zwieść  i wykorzystać jego niewinną córkę, przy okazji czającym się na jego majątek. Chciałby wydać cię za bogatego pajaca z którego my cały czas byśmy kpili, całując się bezczelnie na jego oczach. Oh, tak, chodzilibyśmy nad rzekę i kochali się w twoim aucie..- kołysząc nas w rytm muzyki, wokalista na te słowa wyraźnie się uśmiechnął.-... a tatusia zalewałaby krew, widząc jak nie jest w stanie nas rozdzielić. W końcu, potajemnie poślubiłbym cię i zabrał do Texasu, gdzie dostałbym pracę na ranczu i moglibyśmy codziennie oglądać zachód słońca nad stadem, dziko galopujących koni, przypominających o wolności...
- I tak byłabym z tobą.- odparłam, całując go w ucho.
- Bo nie pozwoliłbym by cokolwiek nas rozdzieliło.
- Chyba powinieneś pójść ze mną.- wtrąciłam, gdy muzyka zmieniła się na szybszą.
- Dokąd?
- Przez tą opowieść z Terrym też nam ochotę na upojny seks.-wycedziłam, posyłając mu przebiegłe spojrzenie i ciągnąc go za sobą, sama nie wiem dokąd. Jaredowi ten pomysł bardzo się spodobał.
- Znam jedno dobre miejsce.- odparł, łapiąc mnie w tali. Wychodząc, przy barze zauważyłam jeszcze machającego mi Bama, ale tylko mu kiwnęłam dając do zrozumienia, że teraz nie mogę.



***
Freedom at 21

Jared:

Poznając Veronicę ponad dwa lata temu, nigdy bym nawet nie przewidział scenariusza jaki właśnie obije tworzyliśmy. Ta dziewczyna pojawiła się w moim życiu we właściwym momencie sprawiając, że dla niej robiłem rzeczy, o jakich wcześniej nie myślałem. Najgorsze było jednak to, że zaczynało mi się to podobać.
- Zawsze robisz to na, co masz ochotę, prawda?- spytałem, gdy leżała na mnie w gabinecie Terrego, który o dziwo był najspokojniejszym miejscem podczas imprezy, gdyż teoretycznie powinien być zamknięty.
- Yhmmm...- wycedziła, jeżdżąc językiem po mojej klatce, co było cholernie przyjemne.
- Nie chcesz poznać Richardsona, kiedy się tu zjawi. Jest wrażliwy na punkcie swojego miejsca pracy, a ja...
- Sam mówiłeś, że ma lepsze rozrywki na ten wieczór, zatem zrelaksuj się bo mam jeszcze ochotę na ciebie. Poza tym robimy bałagan tylko na biurku więc niech się cieszy.
- Ty chcesz mnie zajeździć chyba.
- Jared, nie mów, że tylko na tyle cię stać, teraz kiedy odkryłam zaletę tego stroju, że szybko się go ściąga.- wycedziła, przygryzając moją wargę i zaciskając dłoń na kroczu.- Zawszę mogę poczytać jakąś z tych książek, w oczekiwaniu na ciebie.- dorzuciła, śmiejąc się i drocząc ze mną.
- Doigrałaś się teraz.
Zmieniając pozycję i przejmując nad Veronicą kontrolę, ponownie zacząłem się z nią kochać. Przyśpieszając swoje ruchy i nadjąc im płynności, sprawiałem nam coraz większą przyjemność. W otaczającym nas półmroku, w końcu osiągnęliśmy zaspokojenie. Opadając na siebie, zaczęliśmy się śmiać.
- Wesołego Halloween, Jay.- odparła kobieta, przejeżdżając palcem po moim policzku.



W tym samym momencie dobiegł nas zbliżający się głos za drzwi. Wiedząc, co się za chwile stanie, szybko podniosłem się i ściągając Niko z biurka fotografa, ukryłem nas za nim. Wdzierająca się do pomieszczenia smuga świtała i obce głosy, uspokoiły mnie.
-..sprawdzę tu. Nie ma...
- Mam ich, chodźcie.
To nie Terry, odetchnąłem gdy drzwi na powrót się zamknęły, a dziewczyna zaczęła się głośno śmiać.
- A tobie, co?
- Oh, Jared... żebyś widział swoją minę! Bezcenna.- odparła kobieta, dalej się śmiejąc.- Ale jak to mówił Forrest Gump, "żyj tak, żebyś po latach mógł powiedzieć- przynajmniej się nie nudziłem".
   Kiedy zeszliśmy na dół okazało się, że Terry bawi się już w najlepsze popijając alkohol i pstrykając swoim znajomym zdjęcia. Podziwiałem go, miał tyle energii mimo, że posuwał jeszcze jakiś czas temu parę modelek na raz, urządzając sobie na górze prywatną orgię. Chodź bardzo się lubiliśmy, to ja nie koniecznie chciałem posiadać tę wiedzę, ale cóż.
- Jared!- odezwał się mężczyzna, idąc w naszym kierunku.
- Poznaj, to jest Veronica, wspominałem ci.
- Miło mi.
- Uwierz, to mi jest miło.- odparł Richardson, ściskając dłoń brunetki.- Jay mówił mi o tobie sporo, jesteś reżyserem, prawda?
- Tak. Mam nadzieję, że koloryzował zbytnio na mój temat.- stwierdziła Niko, posyłając mi spojrzenie w stylu: wiem, że rozmawiacie o swoich podbojach więc nawet nie kłam.
- Wyłącznie w superlatywach. Muszę zrobić wam zdjęcie, moje zombie.
W następnej chwili Terry chwycił swój aparat i nim zdążyliśmy się ustawić, ten zrobił już kilka. W następnej chwili pojawiła się i reszta naszej paczki, z Chloe i Tomo, niosącymi nam drinki.
- Jak możecie na nas nie czekać, ej ja też chcę z wami do zdjęcia!- pisnęła blondynka, podając mi drinka i stając obok Veroniki.
- Jared, wiesz ty, co, ale żeby o królowej Chorwacji zapomnieć?! Przegiąłeś stary.- rzuciła Vicky z rozbawieniem, poklepując swojego męża na, co wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Przydomek nadany Tomo przez Echelon wciąż bawił.
Resztę wieczoru spędziliśmy śmiejąc się i tańcząc. Wśród gości spotkałem wielu znajomych z którymi mogłem porozmawiać przez co w pewnym momencie uciekła mi z widoku Veronica. Próbowałem się do niej dodzwonić lecz szybko się zorientowałem, że mam jej torebkę przy sobie.
- Chloe, widziałaś gdzieś Veronicę?- spytałem przyjaciółkę, gdy stała na papierosie.
- Nie wiem...chociaż czekaj!- wydarła się, przypominając coś sobie i gasząc papierosa.- Chwilę Robert, już idę! Mijałam się z nią przy alkoholu, wybiegła gdzieś za Margera, który śmiał się jak powalony, ale w jego przypadku mnie to nie dziwi.- rzuciła kobieta, biegnąc do Babu.
- I co? Wiesz, gdzie jest?- spytał Tomo, podchodząc do mnie.
- Bam ją gdzieś wyciągnął.
- Jay, jaja se robisz? Albo i nie. O cholera.- wyrwało się Chorwatowi, który zdążył już na tyle poznać Margerę by wiedzieć, do czego ten jest zdolny.
- Zajebiście.



***
Yello :)

Podoba się? :) Wiecie, co mnie przeraża? Że od jakiegoś  czasu nie mogę spać normalnie tzn. kładę się dopiero po 4, 5 a do tego czasu, co robię? Piszę. Ha. Straszne na dłuższą metę, ale chyba zacznę pić jakieś herbatki by się uspać...Jest zima! Nie słucham nawet narzekań ludzi na pogodę. Chcę się jedynie cieszyć :D I wiecie, co? Święta już są! Kevin w tv oficjalnie to przypieczętował.

Provehito in altum!

Chyba dlatego, że bardzo lubię zimę to zdjęcie podoba mi się jeszcze bardziej!!!



Po dłuższej analizie dochodzę do wniosku, że taką bródkę Jay to mógłby mieć <3!






* "Ona robi to na, co ma ochotę."- Jack White, Freedom at 21.
** nazwa wymyślona przeze mnie.  
*** "To, co dostajesz i to, co widzisz. To, co  nie przychodzi łatwo. Mój ból mnie uszczęśliwia. Sople lodu w moim mózgu... Kokaina!"- Black Sabbath, Snowblind.

8 komentarzy:

  1. Nie masz pojęcia jak bardzo się ucieszyłam z tego rozdziału. Tak zajebiście się dzisiaj nudziłam a tu BUM i mam co czytać, ale krótkoooo i znów przerwałaś w bardzo ciekawym momencie!!!! Veronica... gdzie polazła? Bo z kim to wiadomo i co nawyrabia, na czym Jared ją przyłapie? Nie no nawet nie chce mi się myśleć, że muszę tydzień czekać na kolejny rozdział ehhhh!!! Oj tak, chciałabym zaliczyć Halloweenową imprezę w USA :D To na pewno byłoby 'bogate' doświadczenie. Oooo tak mi teraz wpadło do głowy... ciekawe czy Nico na tej imprezie natknie się na nasz czarny charakterek? Ta wzmianka o gwałtach, zabójstwach hmm dobry moment na jakąś niebezpieczną akcję... czuwaj Jared nad tym swoim zagubionym skarbem cholera!
    Podoba mi się, że wplatasz w fabułę opowiadania tyle znanych postaci. Jackas heheheh dobre :D Ile Ty dziewczyno masz pomysłów w głowie, świetne jest to, że kiedy czytam Twoje testy czuję, że z niczym się nie ograniczasz. Co Ci do głowy wpadnie to piszesz, a mimo wszystko nie jest to bardzo przerysowana historia. Wplatasz tyle znanych osób i wszystkie idealnie tu pasują :D Kolejny raz gratuluję.

    Biedna, wiem co to znaczy nie móc spać, zdarza się i mi... bardzo irytujące, chociaż zastanawiające jest to jak dużo ludzkie ciało jest w stanie znieść, ja kiedyś w ciągu tygodnia przespałam jedynie 15 godzin i nie byłam zmęczona...
    Nie da się ukryć, zima jest, nie narzekam bo czasem też lubię, ale Świąt w tym roku nie chcę.
    Uciekam, dzięki za ten rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka późna godzina, a ja sobie czytam.
    Czuję, że będą problemy przez tą kokainę tym bardziej jak się Jared dowie.
    Dziki sex w kuchni potem w gabinecie Terry'ego :D
    Rozmowa Jareda z Shannonem przez telefon, uśmiałam się jak nigdy "- Jaaay! Tajlandia jest wyjebana w kosmos!" ♥
    Myślałam, że Niko się wkurzy bardziej za ten strój, a ona się jeszcze ucieszyła.
    Opis imprezy bardzo barwy i jestem ciekawa gdzie Veronika z Bam'em polazła.

    Co do chodzenia spać, to witam w klubie. Ja śpię po 4-5h i muszę funkcjonować, co nie jest łatwe niestety.
    Święta w pełni, bo był Kevin.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam Ci tu już wczoraj skomentować, ale tak się zakręciłam, że zapomniałam :P
    No więc powiem Ci, że impreza u Terry'ego sprawiła, że sama mam ochotę na taką pójść... xD
    Niko + Bam... Jeeezzz aż się boję co oni mogą odwalić xD
    Z tymi narkotykami, to wyczuwam kłopooootyyy... Jak się Jay dowie, to to się nie skończy dobrze :P
    I wiesz czym mnie rozgniotłaś? Rozmowa telefoniczna Jareda z Shannonem! No po prostu geniusz! xD hahhaha
    Czekam na nowy! :D ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i tak twój sms do mnie był najlepszy :) akurat siedziałam w autobusie miejskim jak go przeczytałam i jak to ja, zaczęłam się śmiać :D

      Usuń
  4. Wiesz co , chyba cię zatłukę ! :D
    Zakończyłaś ten rozdział w takim momencie, że teraz to i ja nie będę mogła przez Ciebie spać i będziesz musiała parzyć herbatki nam obu ! :)
    Co do samego tekstu bardzo mi się podobał, zresztą sądzę, że nie potrzebnie to mówię bo kto jak kto ale Ty to akurat doskonale powinnaś wiedzieć!
    I powinnaś wiedzieć, że ten rozdział jest dla mnie bardziej ważny bo nie mogłam się go doczekać (Hallowen i Terry do tego jeszcze Bam Margera, chodź na początku kłóciłam się z myślami ponieważ, myślałam , że chodzi o Johnny Knoxvilla, nie wiem dlaczego.)
    Tak czy owak, strój kosmitki według mnie zdecydowanie pasuje, mimo iż nie jest to ulubiony kolor większości (tak mi się wydaje), to tutaj moim zdaniem pasował!

    Wiesz, że czekam z niecierpliwością na kolejną notkę! :)
    Ps. Również uważam, że Jared fajnie wyglądał w bródce, może z przyzwyczajenia a może i dlatego bo brakuje mi dawnego, zdrowego, świeżego wyglądu Jaya! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. + Podoba mi się , że mogę w czasie czytania posłuchać Marsów ! <3
      kochamkochamkocham , zwłaszcza, ze zaczyna się od " Fallen " :D

      Usuń
  5. Boże, przeczytałam całe Twoje opowiadanie dzisiaj oO I wcale nie żałuję, że zrobiłam to, zamiast się uczyć XD Jedyne, czego żałuję to to, że to jak na razie ostatni rozdział, a Ty jeszcze skończyłaś w takim momencie. Ehh, czemu mam wrażenie, że Veronica odwaliła coś głupiego z Bamem? xd I że Jared ją porządnie opierdzieli? Mam nadzieję, że rozdział nowy będzie szybko i jak możesz to poinformuj mnie (tt: gemmei94 bądź blog: http://www.93million-miles.blogspot.com/). Życzę weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak sobie łażę po stronkach i u Ciebie robię przegląd poprzednich rozdziałów i TAAAK się cieszę, że założyłaś tego bloga :)
    Czekam na nowy, ju noł :*

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.