Część II
***
Jared:
Po powrocie do Nowego Orleanu
myślałem jedynie o końcu zdjęć i powrocie do domu. Byłem zły, że sprawy z
Veronicą przybrały taki obrót. Najgorsze jednak było to, że byłem całkowicie
bezsilny i nie mogłem z nią porozmawiać. Nie dała mi żadnej szansy na
wytłumaczenie. Choć Shannon zapewniał mnie, że to przez złość na mnie się nie
odzywa, nie mogłem się uspokoić, bowiem najgorsze było dopiero przede mną.
Musiałem jej powiedzieć o moim prawdopodobnym ojcostwie, co wcale nie było
radosną perspektywą. Nie wiedziałem jednak jak to zrobić i kiedy.
Tydzień zleciał szybciej niż
mógłbym przypuszczać i nim się zorientowałem, siedziałem w samolocie do Los Angeles.
Kompletny brak kontaktu z Veronicą, dał mi czas na rozmyślania. Po raz kolejny
przekonałem się też, że czas robi swoje. Przez te kilka dni prawie całkowicie
zmieniło się moje podejście do całej sprawy. Przestałem się w końcu zadręczać,
bo jakby na to nie spojrzeć, byłem niewinny. Nie zrobiłem nic, czym mógłbym dać
jej podstawy do wątpienia w moje uczucia. Nie zdradziłem Veroniki i nie
zamierzałem. Nie spotkałem się z Annabelle z własnej inicjatywy i nie
pocałowałem jej. I w końcu, sprawy z Wallis wydarzyły się zanim zacząłem
spotykać się z brunetką, o czym jej powiedziałem. W świetle każdego sądu byłem
niewinny zarzucanego mi czynu i tak też się czułem, wracając.
Kiedy Emma podwiozła mnie do
domu, pożegnałem się z nią i udałem się do środka. Rozbierając się, dostrzegłem
ich w salonie. Shannon krzyknął coś na przywitanie, ale nie podszedł. W końcu
wchodząc do salonu stanąłem przed nimi, napotykając na wzrok kobiety.
Przeraziłem się lekko bo spojrzenie Veroniki nic nie zdradzało. Patrzyła na
mnie z chłodną obojętnością, tak obcą jej. Zacząłem zastanawiać się jak długo
to ćwiczyła, a może wcale nie udawała?
- Cześć.- Powiedziałem po chwili.
- Będziecie na siebie krzyczeć i tak dalej?-
Odezwał się Shannon, odrywając wzrok od telewizora i delikatnie się uśmiechnął.
W jego pytaniu pobrzmiewało więcej fascynacji niż niepokoju.
- Będziemy.- Zapewniła go całkiem spokojnie
Niko, dostrzegłem jednak w jej oczach iskierkę.
- To ja.. będę u siebie, wiecie jakby, co.
Pogadajcie sobie.
Wyłączając telewizor, Shannon zostawił nas
samych. Dlaczego miałem wrażenie, że będzie podsłuchiwał? Nie wiem, może
dlatego, że to był Shannon. Gdy wyszedł, powiedziałem:
- Wydaje mi się, że raduje go perspektywa
małej bójki.
- Nie go jednego.
Przez moment Veronica niepewnie mi się przyglądała.
Poczułem jak mija napięta atmosfera.
- Właśnie zauważyłem. Może chciałabyś czymś
rzucić? Wiesz, to zawsze pomaga.
- Co wolisz stracić? Wazę Ming czy szklaną
szkatułkę?- Odparła ironicznie, podchodząc do mnie i niesfornie się
uśmiechając. Lubiłem ją taką, wkurzoną ale opanowaną. Kładąc jej dłonie na
ramionach, dodałem:
- Zrozum nie oszukałem cię ani nie
zdradziłem. Nie miałem nawet kiedy ci powiedzieć. To nie ja spotkałem się z
Annabelle, to ona mnie odwiedziła i pocałowała z zaskoczenia.
Odsuwając się ode mnie, popatrzyła
przenikliwie.
- Podobało ci się.
- Na Boga, zaskoczyła mnie!
Przez chwilę znów tępo się sobie
przyglądaliśmy, stojąc tak na przeciwko siebie.
- Pocałuj mnie w końcu, widzę, że tego
chcesz.
- Wcale nie. Czy nie pokazałam ci, że jak
chcę to mogę wytrzymać bez ciebie?
- Ale za jaką cenę?- Wtrąciłem, łapiąc ją za
nadgarstki gdy chciała już odejść.- Głos ci drży.
Nie odpowiedziała mi nic. Wiedziała, że ją
rozszyfrowałem. Wpatrując się we mnie, zaczęła szybciej oddychać. Wykorzystałem
jej rozproszenie i pocałowałem ją, jednak ta nie odwzajemniła mojego pocałunku.
Gdy na nią spojrzałem, uśmiechnęłam się. Po raz pierwszy od momentu mojego
wejścia, na prawdę się zaśmiała.
- Oj Jared, to, że ci wierzę nie oznacza, że
tak łatwo ci ulegnę... poza tym Shannon miał racje. Noś te okulary póki nie
odrosną ci brwi.
Wymijając mnie, udała się na górę. Nie mogłem
uwierzyć, że była gotowa mi to zrobić i torturować mnie swoją osobą. I nici
z seksu, odezwał się Bart w mojej głowie. Nie ma co, wpakowałem się.
***
Nigdy nie przeceniłem swoich
możliwości bardziej niż ciągu ostatnich trzech dni. Mimo licznych podchodów
Veronica trzymała mnie na dystans, co doprowadzało mnie już do szaleństwa.
Brakowało mi bliskości naszych ciał, a ona zawzięcie się ode mnie odsuwała. W
dodatku sprawiało jej to dziwną radość. Kiedy leżeliśmy w łóżku, droczyła się
ze mną i za każdym razem gdy tylko próbowałem się z nią kochać, odpychałam
mnie. W dzień przed naszych wyjazdem na święta do Londynu, miałem już
serdecznie dość tej obojętności.
- Osiągnęłaś swój cel, gratuluję.
- Jaki cel? O czym ty mówisz, Jared?
- Ukarałaś mnie. Zadowolona?!- Odpowiedziałem
głośniej niż planowałem, a ona się zaśmiała, siadając na kolanach, na łóżku.-
Idę spać do drugiego pokoju, skoro ty i tak masz zamiar mnie lekceważyć.
- Chodź tu.
Teraz to ja ją zlekceważyłem, sięgając po
swoją poduszkę i chcą wyjść. Jednak kobieta szybko złapałam mnie za prawy
nadgarstek i wyciągając się na łóżku, zabrała moją poduszkę, chowając ją pod
siebie.
- Oddaj mi ją.
- Sam sobie weź.- Odparła, śmiejąc się i
zakładając nogę na nogę. Miała na sobie jedynie koszulkę, co sprawiało, że
niemiłosiernie mnie podniecała. Starałem się jednak nie dać jej tej satysfakcji
i schylając się, próbowałem wyciągnąć poduszkę, nawet nie dotykając dziewczyny.
Siłując się ze mną, nagle złapała mnie za pasek spodni i pociągnęła na siebie,
jednak wciąż byłem obojętny.
- Przestań to wcale nie jest śmieszne.
- A ty nie bądź już taki. Kochaj się ze mną.
Wiem, że tego chcesz, tak samo jak ja.- Odpowiedziała.
Odpuściłem, a ona podnosząc się, rozebrała
mnie. Po chwili leżeliśmy już nadzy w łóżku i wcale się nie śpieszyliśmy.
Całując moje ciało kawałek po kawałku i otulając je swoim, Veronica zdawała się
być moim szaleństwem. Z każdym jej ruchem, czułem słodki ból, który był
jak najbardziej przyjemny. Ogarnęła nas fala rozkoszy, spotęgowana
rozłąką. Gdzie tylko nie dotknąłem jej ciała, skóra kobiety zdawała się płonąć
i wołać o więcej. Choć byłem osłabiony, to moje dłonie nie i choć starałem się
nie narobić dziewczynie siniaków, namiętność utrudniała mi delikatność.
Przejeżdżając po jej bladej skórze językiem i dotykając piersi, słyszałem jej
jęk, który mnie napędzał. Przygryzając zębami jej sutek, poczułem jak ciało
kobiety wygina się pode mną w łuk. Pieszcząc jej ciało, czułem jak drży z
podniecenia. Wbijając palce w moje plecy, słyszałem jak mruczy ponaglająco lecz
przeszedłem do drugiej piersi.
- Jared..- Jej głos się załamywał, z trudem
mówiła.-...błagam! Pragnę cię, już.
- Za wcześnie, Niko.- Odparłem, słodko się z
nią drocząc i przesuwając ustami po jej brzuchu.
Potrafiliśmy kochać się bez ograniczeń, nie
mając zahamowań. Wędrując ustami wzdłuż jej ciała, zauważyłem jak drży
coraz bardziej. Wreszcie wsunąłem w nią palce, doprowadzając ją do szczytowania.
Wijąc się na łóżku, wciąż ją podniecałem choć ona pragnęła mnie, coraz
zachłanniej. Nagle przylgnęła do mnie, ujmując w dłoń moją męskość i chcą
doprowadzić mnie do takiego samego stanu. Całowałem ją w szyję, wgryzając się w
nią. Zapomniałem, ze chciałem być łagodny. Czując nad sobą rozpalone i szczupłe
ciało Veroniki, żądzą odpowiedziałem na jej żądzę, w końcu w nią wchodząc.
Nie było już czasu na delikatną i powolną miłość.
***
Londyn. 23 grudnia. Samolot wylądował w deszczu, który szybko zamieniał się w śnieg. Jezdnie były śliskie, pełne samochodów, po zatłoczonych chodnikach, wszędzie pędzili ludzie. Londyńczycy szaleją na święta, pomyślałem, przyglądając się z za szyby taksówki, mijanym po drodze ulicą. To było jedno z tych miast, w którym okres przedświąteczny i święta Bożego Narodzenia tak niesamowicie celebrowano. Gdzie spojrzeć - choinki, światełka, świecidełka. I na każdym rogu pełno Świętych Mikołajów. Spoglądając na Veronicę, dostrzegłem jak chłonęła wszystko w czasie długiej jazdy taksówką, z lotniska do domu mamy. Przyciskając nos do szyby, patrzyła dalej. Nie sądziłem, że może wyrażać aż taki entuzjazm na widok tego miasta. W drodze do mamy, wciąż coś do mnie mówiła, pokazywała, wszystką ją bawiło. Można było pomyśleć, że jest w Londynie po raz pierwszy.
- Zachowujesz się, jakbyś nigdy przedtem tu
nie była.- Stwierdziłem spokojnie.
Veronica oderwała się od szyby i spoglądając
na mnie, uśmiechnęła się. Znów była zadowolona, lubiłem ją taką. Prawie
zapomniałem o naszych relacjach sprzed wczoraj.
- Spójrz jakie to piękne miasto. Ci wszyscy
ludzie, tyle życia... I pada śnieg! Jay, śnieg.- Odparła, ściskając moją
dłoń.- Nie wiem czy wytrzymałabym grudzień, nie widząc śniegu. Mówiłam ci, że
lubię zimę.
- Dlatego przyjechałaś?- Spytałem, zbliżając
swoją twarz do jej i głaszcząc ją po głowie.- Żeby zobaczyć śnieg?
- Naturalnie.- Odpowiedziała żartobliwie,
zbliżając swoje usta do moich.- Nie przychodzi mi do głowy żaden inny pomysł.-
Zaśmiała się, po czym dodała już poważniej.- Boję się, Jay. W dodatku dziś są
urodziny twojej matki. Po prostu wybornie.
- I dlatego to najlepszy moment.- Wtrącił
Shannon, odwracając się do nas, z przodu.- Nie cykaj, Jared nie pozwoli by
Constance cię dziabła choć to byłoby zaiste interesujące przedstawienie.
- Zamknij się. Jak ty coś powiesz, to
klękajcie narody.- Rzuciłem do brata, przytulając Veronicę.
***
Veronica:
Uwielbiałam godzenie się z
Jaredem. Był wtedy tak niesamowicie uroczy, ciepły i kochany, że dla tego
zachowania warto było się przemęczyć kilka dni i poudawać niedostępną, choć
szczerze powiedziawszy odstawienie od siebie Jareda, kiedy ten próbował się do
mnie zbliżyć było piekielnie trudnym zadaniem, jak nie najtrudniejszym.
Nie zachwycała mnie konfrontacja
z Constane i to w dodatku podczas świąt, ale prawdę mówiąc nie miałam innego
pomysłu na spędzenie Bożego Narodzenia. Wiedziałam, że te święta w mojej
rodzinie będę kompletnie nie rodzinne z powodu tragedii. Ojciec miał spędzić
wigilię u mojego brata, z którym od czasu śmierci mamy, mieszkał. Ja wciąż nie
czułam się na siłach by wrócić do nich... a tak naprawdę to zamierzałam spędzić
te dni w łóżku, nic nie robiąc. Sama. Wiedziałam, że Jared i Shannon spędzą je
z matką, więc nie zamierzałam ich zatrzymywać. Ale Jared się uparł bym jechała
z nim.
Kiedy nasza taksówka zatrzymała
się na wąskiej uliczce, pod jednym z domków jednorodzinnych, poczułam się
trochę jak w Notting Hill. Dom nie
różnił się niczym od pozostałych. Biały z drewnianymi elementami. Świecące się
przed wejściem lampki, ogromny stroik na drzwiach i świecące się w środku
światła, nie wyróżniały go niczym od pozostałych. W czasie gdy bracia
wyciągnęli nasze torby z taksówki, drzwi otworzyły się i zobaczyłam w nich
kobietę, która wcale nie była Constance.
- Shannon! Jared!
Na jej słowa mężczyźni podnieśli na nią swój
wzrok, po czym się szeroko uśmiechnęli.
- Ciociu Helen, świetnie wyglądasz.-
Odpowiedział Jared, podchodząc do kobiety i witając się z nią. W czasie gdy
kobieta ściskała Shannona, Jay złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
- To siostra mojej matki, mieszka tutaj od
kilku lat.- Szepnął mi szybko.- Ciociu, poznaj to jest Veronica.
- Taki malutki szczegół..- Rzuciłam po
nosem.- Veronica, miło mi panią poznać.- Odpowiedziałam kiedy Jay prawie
wepchnął mnie w ramiona ciotki, podając jej dłoń.
- Tak, Constance wspominała mi o że Jared
przyjedzie ze swoją dziewczyną... ale nie stójmy tak na zimnie, do środka
chłopcy! A Tobie dziecinko nie jest zimno?!- Zwróciła się do mnie kobieta,
łapiąc mnie za rozpiętą kurtkę.- Ależ z ciebie chudzina! Ale ta moda... Tak nie
możesz chodzić, skarbie. Jared, spójrz tylko na nią. Jak możesz pozwolić jej
tak chodzić?! Przecież zaraz się przeziębi.. Te zmiany pogody... Oj dzieci.
Wchodząc do domu za ciocią Helen, odwróciłam
się do tyłu. Jared i Shannon mieli już ubaw. Chyba zaczynałam rozumieć,
dlaczego żaden nie wspomniał, że Constance ma siostrę.
- Spokojnie dziecinko, przywykniesz.- Szepnął mi Shannon, mijając mnie. Spoglądając
na Jareda miałam ochotę stąd uciec, ale ten najwyraźniej to zauważył, bo
chwycił mnie za rękę i całując w czoło, pociągnął za sobą.
- Cześć mamo.
Odwracając się, ujrzałam ją. Stała kilka
metrów przed nami, z założonymi na biodrach dłoniami i miną stanowiącą dla mnie
zagadkę. Dopasowana, czarna sukienka podkreślała idealnie jej zgrabną sylwetkę,
a opadające na ramiona blond włosy, sprawiały, że wyglądała przepięknie. Nigdy
nie powiedziałabym, że ta kobieta kończyła dziś sześćdziesiąt lat. Widząc jak
na jej twarz wkrada się uśmiech, skierowała się w naszą stronę. Patrząc jak
przytula braci Leto i całuje ich w czoło, czule głaszcząc, zdałam sobie sprawę,
że są dla niej całym światem, że musi kochać ich nad życie. Czy mogła być zła?
Miałam się dopiero przekonać.
- Mamo, to jest Veronica.
- Bardzo mi miło.- Odpowiedziałam , ściskając
dłoń kobiety. Chyba powiedziałam to zbyt szorstko, ale już nie było odwrotu.
- A więc to Ty, skradłaś serce mojego
syna...Mi również miło, Constance.
Już nie miałam wątpliwości po kim Jared miał
tak przenikliwe, niebieski spojrzenie. Oczy mojej rozmówczyni byłe identyczne
jak bruneta. Ta sama głębia. Ta sama moc. Przełykając ślinę, modliłam się by
spuściła ze mnie to palące spojrzenie. Tak jakby chciała dowiedzieć się
wszystkiego z moich oczów. Choć pewnie trwało to sekundę, czułam jakby to była
cała wieczność.
- Co tak stoicie? Chodźcie do środka.
Constance, wracaj do nas.
- Rozgośćcie się u góry i wracajcie do nas.
Uratowała nas dopiero ciocia Helen, która
łapiąc pod ramię Shannona porwała go już do salonu. Gdy pani Leto znikła,
odetchnęłam, a to był dopiero początek. Łapiąc swoja torbę, ruszyłam za moim
chłopakiem. Pokój w jakim mieliśmy nocować był przestronny. Urządzony w
brązach, był dość przytulny. Najbardziej spodobało mi się łóżko z baldachimem,
które było prawie tak wielki jak to Jareda. Nie chciało mi się wracać na dół,
ale tam wypadało.
- Ale ja nie mam nic dla twojej mamy.-
Przypomniało mi się gdy schodziliśmy. Na śmierć zapomniałam.
- Mówiłem ci, że mamy już prezent. Nie martw
się, dla niej i tak najważniesza jest nasza obecność tutaj.
Wierzyłam Jaredowi. Kiedy weszliśmy do
salonu, spotkało mnie małe zaskoczenie. Oprócz nas, Constance i Helen,
dostrzegłam starszego mężczyznę, około dziesięcioletnią dziewczynkę i
młodego mężczyznę.
- Shannon.- Jared kiwnął na brata, który
podszedł do nas.- Mamo, chcemy ci życzyć wszystkiego dobrego. Proszę.-
Następnie zwrócił się do swojej matki, po czym Shannon wręczył jej niewielki
pakunek. Gdy go otworzyła, szeroko się uśmiechnęła. Zakładając kolczyki, a
następnie naszyjnik, który składał się z trzech cieniutkich, złotych
łańcuszków, splecionych w jeden, odezwała się do nich:
- I jak wygadam?
- Świetnie jak zawsze mamo.- Wycedził
Shannon.
- Dziękuję Wam bardzo.
Następnie siadając do stołu, poznałam
pozostałych gości. Starszy mężczyzna okazał się być mężem Helen i nazywał się
Harry. Polubiłam go bo był miły i miał poczucie humoru, poza tym miałam
wrażenie, że on też mnie polubił. Młodszy mężczyzna był ich synem, a co za tym
idzie, kuzynem braci Leto i nazywał się Danny. Przypominał mi trochę Babu, był
spokojny. Zaś dziewczynka, Alison i była jego córką. Była czarującym dzieckiem.
- Jesteś bardzo ładna i cieszę się, że jesteś
dziewczyną wujka.- Zwróciła się do mnie Alison, gdy siedziałyśmy już po
kolacji, na sofie. Wszyscy gdzieś znikli, więc zostałyśmy same.
- Dziękuję, ale ty też jesteś śliczna. Masz
piękne blond włosy.
- Po mamie, ale kiedyś je pofarbuję.
Chciałabym być już dorosła i robić, co chcę.
- Wiesz, też tak kiedyś mówiłam, a teraz
chciałabym być znów dzieckiem.
- Żartujesz, prawda?
- Nie.- Zaśmiałam się.- Gdybym była dzieckiem
nie musiałabym robić wielu rzeczy, które teraz muszę, ale takie już jest życie.
- Wiem, babcia tak mówi. Wiesz, że jutro też
tu będę? Mamy z wujkami ubrać choinkę cioci Constance.
Dopiero teraz zauważyłam, że w salonie nie
było choinki.
- A właśnie, gdzie się oni podziali?-
Zapytałam Alison.
- Chodź, zaprowadzę cię.
Po chwili młoda zaprowadziła mnie do
pomieszczenia w głębi domu. Wchodząc do gabinetu, zauważyłam co trzymało tam
Shannon, Jareda i Harrego. Bilard. Wymieniając z nimi spojrzenia, uśmiechnęłam
się.
- Alison, zamykaj drzwi bo jak babcia nas
zobaczy to nas pogoni.- Odezwał się starszy mężczyzna.
Przyglądając się jak Jared rozbija bile,
wzięłam od Shannona lampkę wina.
- Nie będę wam przeszkadzać. Razem z Alison
popatrzymy jak wam idzie.
- Może jednak zechcesz z nami zagrać?-
Zwrócił się do mnie Harry. Wymieniłam rozbawione spojrzenia z Shannonem. Nie
wierzył we mnie,a to był błąd.
- Miło z pana strony.-- Odpowiedziałam i
uśmiechnęłam się z sympatią do wuja Jareda..- Na pewno o coś gracie, prawda?
- Nie musimy. Gramy dla przyjemności.-
Powiedział Harry.
- Nie chciałabym byście przeze mnie zmieniali
swoje zasady.- Odprłam posyłając uśmiech zaskoczonemu Shannonowi.- Jakie
są stawki? Może jednak mnie stać.
- Jestem pewien, że się dogadamy.- Wtrącił
dyplomatycznie Jared.- Może po dolarze za bilę?
- Po dolarze za bilę?- Powtórzyłam,
podchodząc do stołu.- Jest ich piętnaście, chyba mnie stać.- Stwierdziłam, a
oni się zaśmiali. Puściłam do Alison oczko.- Jak gracie?- Spytałam.
- Zwyczajnie, po kolei.- Odpowiedział mi
Harry, nacierając kij kredą i podając mi go.
- W porządku. Jakie są zasady?
- Celem gry jest wbicie bil do łuzy w
określonym porządku.- Wycedził Jared, podchodząc do mnie.- trzeba uderzyć
następną w kolejności bilą tę poprzednią i wbić ją do łuzy. Chodzi o to by wbić
wszystkie numerowane bile. Poradzisz sobie, skarbie.
- Jasne. Wydaje sie proste.- Stwierdziłam,
obchodząc stół.
- Nauczysz się Veronico.- Powiedział wesoło
wuj Harry.- Czy nie chcesz najpierw poćwiczyć?
- Nie, lepiej od razu skoczyć na głęboką
wodę. Tyle się nauczyłam.- Odpowiedziałam, śmiejąc się.- Kto pierwszy?
- Panie przodem. Zaczynaj, dziecino.- Wtrącił
Harry.- Musisz uderzyć tą bilą w stos, a co wpadnie jest twoje.
Gdy Shannon ułożył już bilę, zajęłam miejsce.
- Trzymaj w ten sposób.- Poinstruował mnie
Jared.- Trzymaj zdecydowanie, ale pamiętaj, że musi się ślizgać. Widzisz?
- Tak.
Stojąc nade mną czułam jak Jared się
uśmiecha. Dotykając nosem moich włosów, miał ochotę mnie pocałować.
- Jeśli będziesz tak przy mnie stał, nie
trafię w żadną bilę na tym stole.- Odparłam, odsuwając się.- A twój wuj zaczyna
się czerwienić.
Odczekałam chwilę by się uspokoić i
uderzyłam. Od razu udało się wbić trzy bile. Obchodząc stół, ustawiłam się i
strzeliłam jeszcze raz. I jeszcze. Zmrużyłam oczy by ustawić kąt nachylenia i
ponownie strzeliłam. Przerwałam na chwilę by natrzeć kij kredą. Kątem oka
zauważyłam jak Shannonowi opada szczęka. Panowała kompletna cisza. Miałam
ochotę sie zaśmiać. Upijając łyk wina, wróciłam do gry. Alison pisnęła, gdy
wbiłam kolejne trzy bile. Przybiłam z nią piątkę. Rozciągając się, wbiłam
następną bilę. W końcu wyczyściłam stół do reszty, wbijając ostatnie dwie bile
do przeciwległych narożników.
Podnosząc się, powiedziałam:
- Czyli piętnaście dolarów od każdego, tak?
To kto teraz rozbija, Shannon?
Alison zaczęła się śmiać, a Jared się
uśmiechnął. Tylko Shannon wydawał się nie cieszyć.
- Panowie...- Zwrócił się do braci Leto, wuj
Harry.-...właśnie zostaliśmy ograni. Jared, muszę ci jej pogratulować. Nie
dość, że piękna, to jeszcze jak wspaniale gra!
Wtulając się w ramię Jay'a, uśmiechnęłam się
do Harrego.
***
Podczas wieczoru zdążyłam zamienić z
panią Leto przy stole kila słów. Pytała mnie głównie o podstawowe rzeczy, jak
na przykład o rodzinę, pochodzenie, pracę. Kiedy gości już wyszli, pomogłam jej
sprzątać.
- Jared, my się tym zajmiemy. Możesz iść do
Shannona.- Stwierdziła pani Leto kiedy Jared był z nami w kuchni. Wiedziałam,
że chciał dodać mi otuchy, ale nie mógł i tak uchronić mnie od rozmowy z
Constance sam na sam.
- Cały Jared, bardzo się o ciebie troszczy.
Widzę, że mu na tobie zależy.
- Mi też na nim zależy. Pojawił się chyba we
właściwym momencie mojego życia.- Odparłam, wsadzając naczynia do zmywarki.
- Nie uważasz, że mimo wszystko, dużo was
dzieli?
- Chodzi pani o różnicę wieku? Ja tego tak
nie odbieram.
- Nie tylko o to. Chodzi mi o życie, o
doświadczenie. Ty jesteś wciąż na etapie zbierania doświadczeń, a mój syn...on
już poznał trochę życie.
- Myślę, że to nie przeszkadza. Przynajmniej
nam. Mam za sobą parę związków, nic poważnego, ale chodzi mi o to, że znam
siebie. Nie byłabym szczęśliwa chyba z młodszym mężczyzną.
- Coś jak syndrom ojca?- Wtrąciła, Constance
posyłając mi niepewny uśmiech.- Szukasz kogoś kto przypominał by ci ojca, z kim
czułabyś się bezpiecznie.
- Być może, chociaż nie patrzyłam tak na to.
- Musisz mnie zrozumieć, to mój syn. Chcę jak
najlepiej dla niego.
- Rozumiem. Ale on będzie nim zawsze, a ja
nie chcę go pani odebrać. Moja mama też ingerowała mocno w moje życie i nie
wyszło z tego nic dobrego.- Nie chciałam tego mówić, ale stało się. Constance
przyjrzała mi się uważnie.
- Chcesz mieć dzieci, dom, rodzinę? To
znaczy, czy myślisz o tym?
Tym pytaniem kompletnie mnie zaszokowała. Nie
byłam przygotowana. Po chwili Constance, dodała:
- Chcę po prostu wiedzieć czy byłabyś w
stanie uszczęśliwić Jareda. Znam go, ale ja nic nie mogę zrobić, a nie chcę by
kiedyś, jak będzie stary był sam. Chciałabym by miał dzieci, widział jak
dorastają jego wnuki.
- Nie mam pojęcia. Chyba za krótko się znamy,
ale myślę, że gdyby Jay chciał założyć ze mną rodzinę to było by to
najwspanialszą rzeczą na świecie.
Przez chwilę nie wierzyłam w to, co
powiedziałam. Czy powiedziałam to bo tak wypadało w tej sytuacji? Nie miałam pojęcia.
Miałam kompletny mętlik w głowie.
- Nie bój się mnie.
- Słucham?- Odparłam, wyrwana z zamyślenia.
- Boisz się mnie, a nie powinnaś jeśli chcesz
mnie do siebie przekonać. Wracaj do Jareda bo pewnie gryzie paznokcie, zostało
już nie wiele, poradzę sobie.
- Jest pani pewna?- Spytałam, oddając
Constance ścierkę.
- Tak.
Idąc na górę, wciąż rozmyślałam nad
rozmową z mamą Jareda. Wciąż nie wiedziałam, co o mnie sądziła. Szykowały
się ciekawe święta. Wchodząc do sypialni od razu rzuciłam się na łóżko.
- Nawet nie pytaj.- Rzuciłam, gdy poczułam na
sobie dłonie Jareda.- O tak. Nie przestawaj.- Odpowiedziałam kiedy zaczął mnie
masować po barkach. Jego długie palce, wkradające się pod moją bluzkę były
niesamowicie przyjemne.- Chyba minąłeś się ze swoim powołaniem... Jeszcze
chwilę a zrobię dla ciebie wszystko...
- O to mi właśnie chodziło.- Odpowiedział
mężczyzna, wpijając się w moją szyję.
- O nieee.... zrobiłeś mi wczoraj malinkę,
ledwie zdołałam ją ukryć. Eeeej.- Wycedziłam, odwracając sie do niego i
spoglądając w jego rozbawione oczy.
- Albo mi się wydaje albo za tą ścianą jest
sypialnia Constance. Shannon mnie oświecił jak tu szłam. Wiec nic z tego Jay...
- Będziemy cichutko...- Wtrącił, całując
mnie. Był niemożliwy.
***
Jared:
Następnego dnia czekał nas
ciężki poranek. Razem z Shannonem i wujem Harrym mieliśmy przywieść do domu
choinkę. Wstając przed siódmą, przeciągnąłem się leniwie w łóżku. Patrząc na
śpiącą Veronicę zdałem sobie sprawę, że wcale mi nie powszednieje. Wciąż
mógłbym przyglądać się jej godzinami. Uchronił mnie od tego sms od Shannona,
który czekał na mnie już na dole. Nie tracą wiec czasu, szybko się ubrałem i
wymknąłem z pokoju, zostawiając na łóżku kartkę.
Jak mogłem się domyślać wuj
Harry zabrał ze sobą Alison i w sumie dobrze się stało, ponieważ uratowała
naszą choinkę, stając po mojej stronie bowiem Harry i Shannon wybrali jakiegoś
krzaka, który wcale nie przypominał świątecznego drzewka. Gdy wróciliśmy do
domu i udało nam się już ją ustawić, odetchnęliśmy z ulgą, opadając na sofę.
- No, piękna jest. Tu są ozdoby, musicie ją
teraz ubrać.- Zwróciła się do nas mama, stawiając przed nami ogromny karton
ozdób.
- Mamo, daj nam chwilę..- Zaczął Shannon.
- Ja już was znam.... Alison, przypilnujesz
ich skarbie?- Zwróciła się mama do młodej, zerkając na nas.
- Jasne ciociu. Będziesz mieć najpiękniejszą
choinkę na świecie.
Następnie mama zostawiła nas samych. Po
chwili zebrał się również Harry, a my zabraliśmy się za ubieranie drzewka.
- Wujku, potrzebna jest drabina.- Wtrąciła
Alison, zakładając ręce na piersi i obserwując jak Shannon pręży się na
palcach. Nie mogłem się powstrzymać i zaśmiałem się. Po chwili przyniosłem z
Alison drabinę i pomogliśmy Zwierzakowi.
- Wiesz, że w swoich czasach był
rewolucjonistą?
Na dźwięk głosu Veroniki wszyscy się
odwróciliśmy. Kobieta zwracała się do Alison, która usiadła przy pianinie i
grała nam utwór Beethovena, którego się ostatnio nauczyła.
- Jego muzyka jest pełna mocy.
- Chyba nie w moim wykonaniu... Ciocia
mówiła, że śpisz?- Odpowiedziała jej Alison.
- Pomogłabyś nam tu.- Wtrącił Shannon.
- Spałam.- Odparła kobieta, podchodząc do
mnie.- Shannoku, ale ci świetnie idzie. Alison, grasz bardzo dobrze, ale nie
dajesz nic od siebie.
- Skąd ty...?- Zwróciłem się do Niko.
- Studia jednak coś dają.
- Pani Oliver mówi, że najważniejsze są
solidne podstawy.- Wtrąciła dziesięciolatka, kończąc utwór.
- Nie wierz we wszystko, co ci mówią,
skar...- Zacząłem, ale przerwała mi moja matka, stając na progu.
- Muzyka to jedna z największych przyjemności
w życiu, Alison. Zagraj nam jakąś kolędę, a ty...- Wskazała na Shannona.- ...
chodź ze mną.
- Zagrajmy coś razem, co ty na to?- Zwróciłem
się do dziewczynki, siadając obok niej przy pianinie. Veronica stanęła przy
nas, obserwując nas z zaciekawieniem.
- Pokażę wam jak się artystycznie
improwizuje.- Dodałem jeszcze zwracając się do kobiet.
***
Veronica:
Po południu gdy zostałam w domu sama z
Shannonem bo Jared wyszedł na zakupy z Constance, Zwierzak wpadł na kolejny
genialny pomysł. Stwierdził, że skoro nie mogę spędzić świąt po polsku, muszę
mieć coś, co będzie do nich nawiązywało.
- Nie, nie, nie.- Zaczęłam protestować gdy
Shannon włożył na mnie fartuch i postawił przy blacie.
- Taaak. Sam bym zrobił te pierogi, ale nie
potrafię! Dlatego mi pomożesz.
- Pomogę czy zrobię za ciebie?- Wtrąciłam,
drocząc się z nim.- Jesteś pewien, że Constance się nie wkurzy? W końcu
to jej kuchnia.
- Nie ględź tyle, tylko bierz się za ciasto.
- Oddaj mąkę.- Wtrąciłam, mając w pamięci
jeszcze świeży incydent z mąką. Wyrywając Shannonowi torebkę, źle ją chwyciłam
i w efekcie się rozerwała.- Ty sprzątasz.- Rzuciłam do Zwierzaka, śmiejąc się.-
Ja przecież robię ciasto.
Mężczyzna westchnął i zabrał się za
odkurzanie. Gotowanie z Shannonem było niezłą zabawą. Dając mu do wygniecenia
ciasto, usiadłam na blacie i podziwiałam jak znęca się nad jasną masą,
napinając wszystkie mięśnie. Co jak, co, ale ramiona Shannona były jedną z tych
rzeczy, których podziwianie sprawiało mi radość.
- Co, Jay mógłby mieć takie mięśnie, nie?
- Noo.- Odparłam, lekko się śmiejąc, widząc
jak mężczyzna w białym fartuchu się pręży.
- Widzisz, nie tego brata wybrałaś... Nie
wierzę, że nie rusza cię to, że teraz wygląda jak... no sory, wymoczek. Dobrze,
że chociaż nosi te okulary.
- Ej nie pozwalaj sobie i nie zapominaj, że
nas jest dwójka. Chcesz znów leżeć?- Wtrąciłam zawadiacko, obsypując go mąką,
co było bardzo złym posunięciem bo Shannon obezwładnił mi ręce i obsypał całą
głowę mąką.
- Już nie żyjesz!- Krzyknęłam i zaczęłam się
z nim siłować. Po chwili usłyszeliśmy głos Constance.
- Matko Święta...
Zeskakując z blatu, razem ze starszym
Leto wyprostowaliśmy się jak struny. Przestraszyłam się, że pani Leto na nas
nakrzyczy lecz ta zaczęła się śmiać, a za nią Jared. Wymieniłam spojrzenie z
Shannonem, ale ten też zaczął się śmiać.
- No bardzo zabawne..- Wtrąciłam, udając
zmartwienie. W rzeczywistości wiedziałam jak wyglądałam, z głową całą w mące.
- Skarbie, wyglądasz uroczo.- Zwrócił się do
mnie Jared, przytulając do siebie.
- Widzę, że nas wiele ominęło. Co właściwie
robicie?- Wtrąciła Constance, podchodząc do Shannona i opierając brodę na jego
ramieniu, zerknęła na blat.
- Pierogi.- Odparł Shannon, takim tonem jakby
to była najbardziej oczywista rzecz na ziemi czym znów nas rozbawił. Zauważyłam
jak na słowo pierogi, zaświeciły się młodszemu Leto oczy.
- Okaaay- Odpowiedziała mu luzacko Constance,
uśmiechając się do nas i klepiąc go po plecach.- Możemy wam z Jaredem pomóc, co
synku?
- Jasne, tylko bez leserstwa. Tak, Jared
mówię do ciebie?! Masz też nam pomóc, a nie się opierdzielać bo guzik
dostaniesz, a nie pieroga.
- Słyszałeś brata, do roboty.- Odpowiedziała
Constance, próbując być poważną, ale jej nie wyszło. Nie mogliśmy przestać się
śmiać z Shannona, który poczuwał się do roli szefa kuchni i był poważny.
- Dobra, to Jared będziesz lepił z ciasta
kulki. Shannon będzie je wałkował na placki, a ja razem z waszą mamą będziemy
lepić i faszerować pierogi.- Odezwałam się, podając Shannonowi wałek.
- Kulki?- Wtrącił z niezadowoleniem Jared,
robiąc minę małego chłopca.
- Bo wałka byś nie utrzymał, sory brat.-
Odpowiedział mu Shann, wytykając język na, co razem z panią Leto westchnęłyśmy.
Po chwili jednak wszyscy zastosowali się do wskazówek i stając wokół blatu,
zaczęliśmy robić pierogi. Obserwując Jareda lepiącego z ciasta niewielkie kulki,
mimowolnie się uśmiechałam. Wyglądał tak zabawnie. Równie komicznie wyglądał
Shannon, ubrudzony mąką i wałkujący ciasto. Gdy pani Leto włączyła radio, w
którym leciało pełno świątecznych piosenek, wszystkim udzielił się klimat
świąt. Najbardziej jednak Jaredowi, który podśpiewywał razem z wokalistami.
Momentami mięliśmy z niego ubaw, gdy z powodu osłabienia głosu nie mógł
wyciągnąć niektórych wersów i zastępował je mruczeniem. Nakładając owoce do
pierogów, podawałam je Constance, która je zaklejała. Pokazałam jej jak się to
robi lecz zanim zaczęło jej wychodzić zrobiła, kilkanaście pierogo podobnych,
co bawiło Shannona. Oczywiście dostał za to od mamy. Niestety bicie tak starych
koni jak Jared i Shannon wcale nie pomogło.
- Teraz muszą się ugotować.- Zwróciłam się do
pani Leto kiedy włożyłyśmy wszystkie do wody.
- Świetnie. Wiesz, nawet nie wiedziałam, że
tak łatwo jest je zrobić, choć wymaga to trochę pracy.
- I możemy rozumieć, że będziesz nam je teraz
robiła?- Wtrącił Jared, przytulając się podstępnie do swojej mamy.
- Zastanowię się.- Odpowiedziała mu
dyplomatycznie Constance, całując go w czubek głowy.
Teraz wiedziałam, że miałam niesłuszne obawy.
Constance nie była wcale taka straszna jak mogło mi się wydawać. Opierając się
o Shannona, który doglądał pierogów, spojrzałam na Jareda, który też mi się
przyglądał. Tak mogłoby być już zawsze, pomyślałam.
***
Przez to, całe zamieszanie zapomniałam,
że chciałam spotkać się z Ofelią. Rozmawiałam z nią przed wylotem i
powiedziała mi, że spędza święta w Londynie. Miała tylko matkę, która
przylatywała do niej na ten czas. Poza tym od kiedy tylko pamiętam nie
utrzymywała kontaktu z dalszą rodziną więc ta decyzja wcale mnie nie dziwiła. Z
racji, że dziś była wigilia, którą my jako katolicy obchodziliśmy dwudziestego czwartego
grudnia, umówiłyśmy się w kościele, gdzie miał odbyć się świąteczny koncert
połączony z pasterką. Uwielbiałam słuchać kolęd w wykonaniu chóru. Gdy
przyjaciółka powiedziała mi, że ma być to najlepszy chór z Manchesteru,
ucieszyłam się. Poza tym to był nasz mały zwyczaj. Zawsze w święta chodziłyśmy
razem posłuchać kolęd. Kiedy powiedziałam o tym Jaredowi ten stwierdził, że nie
puści mnie samej.
- Tylko nie marudź jak będzie długo.-
Rzuciłam do Jareda, nie wiedząc czy wiem czego się spodziewać.
- Ja? Ja nigdy nie marudzę słuchając muzyki.
- Dokąd?- Zwrócił się do nas taksówkarz.
- Kościół św. Szczepana.
Po dwudziestu minutach byliśmy na
miejscu. Szczerze mówiąc pierwszy raz byłam w tym kościele, ale nie różnił się
wiele od pozostałych. Był duży, bogato zdobiony, miał przestronne wnętrze i
masywne, drewniane ławy, ciągnące się wzdłuż długiego holu. Gdy weszliśmy od
razu uderzyły nas pierwsze takty Cichej Nocy. To była przepiękna kolęda, która zawsze wywoływała u mnie
wzruszenie. Rozglądając się po ludziach, dopiero po chwili zauważyłam Ofelię.
Siedziała razem z mamą praktycznie z tyłu. Podchodząc do niej od tyłu
zasłoniłam jej oczy i przytuliłam swoją głowę do jej. Po chwili jednak
dziewczyna się podniosła i przytuliła mnie z całej siły.
- Jak dobrze cię widzieć Vi...
Kiedy się od siebie odkleiłyśmy, Ofelia
zauważyła Jareda. Jej mina w pierwszej sekundzie była bezcenna. Zaskoczona to
mało powiedziane, jednak po sekundzie przybrała jeden ze swoich
profesjonalnych, lekarskich uśmiechów i podała mężczyźnie dłoń. Żeby nie robić
zamieszania szybko usiadaliśmy w ławce. Przywitałam się jeszcze z panią Ray,
którą praktycznie od dziecka traktowałam jak drugą mamę. To była złota kobieta,
która po śmierci swojego męża wcale się nie załamała i wychowała córkę, obdarzając
ją całą swoją miłością. Podziwiałam ją za to niezmiernie.
- Cholerka, on jest przystojniejszy niż na
zdjęciach.- Wycedziła do mojego ucha Ofelia, przytulając się do mojego
ramienia. Obie się uśmiechnęłyśmy.- Też tak bym chciała, eh.
- Brakowało mi ciebie. Kocham cię Of.
- Ale masz chociaż godny zamiennik.- Rzuciła
Of, pokazując na Jareda.- Ja ciebie też... A jak tam u jego matki? GODZILLA
zaatakowała?
- Co?!- Odpowiedziałam, powstrzymując się od
napadu śmiechu.
- Nadmiar jedzenie mi nie służy. Wiesz, nie
ufaj pozorom, szczególnie jak mówiłaś, że ona jest bardzo opiekuńcza... A, mam
coś dla ciebie.
W następnej chwili Ofelia odwróciłam się ode
mnie na chwilę, wracając z niespodzianką.
- Nie mogłam się powstrzymać.- Odparła,
uśmiechając się do mnie i dzieląc się ze mną opłatkiem. Lubiłam ten zwyczaj,
może dlatego, że chciałam wierzyć w spełnienie się składanych życzeń. Biorąc
kawałek opłatka od przyjaciółki, odwróciłam się do Jareda. Uśmiechnęłam się
widząc jego zdziwienie. Jednak on znał ten zwyczaj.
- W mojej religii to dziś dzielimy się
opłatkiem i składamy sobie życzenia. Jest taka stara formułka, ale nie będę cię
nią zanudzać.
- Powiedz ją, proszę. Chętnie posłucham.-
Odpowiedział mi mężczyzna, spoglądając na mnie w sposób jaki tylko on potrafił.
- Musisz sobie kawałek ułamać ode mnie. Wtedy
mówimy: Dzielmy się tym anielskim chlebem, a nam po śmierci Pan
Jezus niebem. Daj nam Panie Boże doczekać drugiego, takiego Bożego Narodzenia. teraz
możesz go zjeść.- Dodałam, widząc jak Jay niepewnie trzyma kawałek opłatka.
- To było piękne. Chciałbym to powtórzyć, ale
obawiam się, że nie zapamiętałem.
Zaśmiałam się, głaszcząc go po twarzy. Bycie
z nim było najlepszym, co mogło mnie spotkać.
- Spokojnie, nauczę cię. Do następnych świąt
mamy sporo czasu.
Opierając się o niego, wróciłam do słuchania
chóru. Ich czysty, mocny głos, roznoszący się po murowanym wnętrzu świątyni,
przyprawiał o dreszcze. Nawet chłód nie był w stanie przeszkodzić im w
perfekcyjnym śpiewaniu. Byłam oczarowana i szczęśliwa. Miałam obok siebie dwie,
kochające osoby. Czy mogłabym chcieć czegoś więcej? Nie.
***
Jared:
To, co obudziło mnie w
świąteczny poranek z pewnością nie było seksowną brunetką lecz bezczelnie
rzuconą we mnie poduszką. Otwierając oczy i żegnając się raz na zawsze z pięknym
snem, nie wierzyłem własnym oczom. Na środku pokoju stał Shannon, który rzucał
się poduszkami z Veronicą, która chowała się za łóżkiem, co chwila wstając by
odrzucić jaśka.
- Ej, co to..
Nie dokończyłem bo po raz kolejny dostałem
poduszką. Wygrzebując się z łóżka, wycelowałem w Shannona, który schylił się i
wybiegł z pokoju.
- Nienawidzę twojego brata.
- Możemy go wspólnie zabić. Która jest
godzina?- Spytałem, obejmując roztarganą kobietę i uśmiechając się do niej.
- 8.
- Czas na prezenty, chodźmy na dół.- Odparłem
i całując ją w usta, pociągnąłem za sobą na dół, gdzie był już Shannon.
- Matko, myślałam, że z wiekiem się już z
tego wyrasta.- Zwróciła się do Shannona Veronicą, gdy usiedliśmy w salonie.
- Zawsze są jakieś odstępstwa od normy.
- A wasza mama? Nie czekamy na nią?
- Ona zawsze wstaje później. Trzymajcie.
Jednak byliście grzeczni w tym roku.- Zwrócił się do mnie i Veronici, Shannon,
podając nam dwie paczki. Rozpakowując swój prezent, uśmiechnąłem się. Była to
koszulka z napisem: I don't care about I'm a skeleton. Love me more. Pokazując
ją Veronice, zaśmiała się.
- A, co masz ty?
- Płytę z muzyką do jogi.- Odparła, z
niedowierzaniem Veronica, śmiejąc się.
- Czułem się winny, że zniszczyłem tamtą, ale
nie zawaham się jak przeholujesz.- Wtrącił Shannon.
- Przepraszam Shanny, już zrozumiałam.
- A ty, Shaniasty?- W tej chwili brat pokazał
mi podkoszulek z Kłapouszkiem z Kubusia Puchatka i
kapelusz ode mnie.
- Spokojnie, będzie mu pasował do reszty
garderoby.- Wtrąciła Niko, wymieniając spojrzenie z Shannonem. Nie miałem
pojęcia, o co chodziło, ale oni się śmiali.
- To dla ciebie.- Zwróciła się do mnie
Veronica, podając mi malutkie pudełeczko, a ja jej w tym samym czasie podałem
mój prezent.
- Ty pierwszy.- Wtrąciła, patrząc na mnie.
Odpakowałem paczuszkę. Kostka go gitary...
-... Jimmego Page'a?!- Dodałem już głośniej,
obracając przedmiot w dłoniach. Marzyłem o niej.
- Nie pytaj jak nam się udało.- Wtrącił
Shannon, klepiąc mnie po ramieniu.
- Gdyby nie Shannon..
- Nie bądź taka skromna. Z twoją głową się
udało.- Zwrócił się do kobiety mój brat.
- Dziękuję wam.- Dodałem, wciąż wzruszony. Kostka
z mojego ukochanego Led Zeppelin.-
Teraz ty.
Otwierając mój prezent, przytuliła się do
mnie.
- Jest piękna.
- Odwróć z tyłu.- Odparłem, gdy oglądała
bransoletkę.
- Into the wild, come
here with me.**J&V.- Przeczytała, spoglądają na mnie.- Z tobą pójdę wszędzie.
Na koniec rozpakowaliśmy prezenty od mamy.
Jak mogłem się spodziewać były to bardzo praktyczne rzeczy. Shannon dostał
ciepły, fioletowy sweter. Świetnie mu pasował ten kolor. A my z Niko...
- Ale jazda! Muszę wam zrobić zdjęcie! Weźcie
się ustawcie.- Wtrącił Shannon, śmiejąc się jak opętany. W sumie my też się
śmialiśmy.
- Twoja mama jest... pomysłowa. - Wycedziła
Niko, poprawiając mi czapkę, a następnie swoją. Dostaliśmy takie same wełniane
czapki, naciągane na uszy. Przyciągając ją do siebie, Shannon zrobił nam
zdjęcie.
- Dlaczego właściwie spędzamy święta w
Londynie?- Spytała Veronica. Chciałem odpowiedzieć, ale uprzedził mnie Shannon:
- Widzisz, to dom przyjaciół cioci Helen.
Kiedy oni wyjechali, ciocia spytała mamy czy nie chciałaby zaopiekować się tym
domem, podczas nieobecności jego właścicieli, a że nasza mama uwielbia zmiany
zgodziła się. I jak to stwierdziła Constance: raz w
życiu możemy pofatygować te, swoje tyłki i przywieść je do Londynu na święta. A więc
jesteśmy. Zabawiajcie nas.***
Po rozpakowaniu prezentów, Shannon zrobił nam
kawę i włączyliśmy telewizję. Zawsze w świąteczny poranek w tv puszczali masę
świątecznych bajek, a kiedy zauważyliśmy animowaną Opowieść
Wigilijną, zgodnie zaczęliśmy
ją oglądać.
- Nie widziałem tej bajki wieki.- Wycedził
Shannon.
- Nie tylko ty.
- Jest genialna bo przez tyle lat wciąż ją
się ogląda.
- Cicho, ja tu staram się oglądać.-
Wtrąciłem, pogłaśniając. Wiedziałem, że jak zaczną gadać to nici z
oglądania.
Mama dołączyła się do nas przed dziewiątą,
zaganiając nas do świątecznego śniadania. Siadając do stołu byłem niezmiernie
szczęśliwy, że mama starała się polubić Niko.
***
Przepraszam, przepraszam. Miało być wczoraj, ale odwiedziłam rodzinę i zawaliłam. Uwierzcie, nie widziałam już literek jak wróciłam, ale za to dopisałam kilka scen dziś i wyszedł z tego rozdział. Poza tym nawalił mi ruter i aktualnie korzystam od brata :( Na początku chciałam, dorzucić to do tamtego ale stwierdziłam, że tak będzie lepiej. Mogę wam zdradzić, że w następnym rozdziale pojawi się więcej akcji z Constance i Niko. Czekajcie. Czytajcie. Komentujcie. Odpoczywajcie. Bywajcie.
P.S. Sylwester zapowiada się ciekawie :D
P.P.S. URODZINY DZIADA BYŁY! Kochany Jaredku,
wszystkiego najlepszego!
Provehito in altum!
* "Więc to jest Boże Narodzenie, mam nadzieję, że się dobrze bawisz"- John Lennon.
** "Ku nieznanemu, ruszam tam z
tobą"- 30 Seconds to Mars, The Mission.
*** Nawiązanie
do tekstu piosenki Nirvany, Smells teen Spirit ( "Here we are now.
Entertain us.").
Nie przepraszaj. Nie zawsze łatwo się jest wyrobić, tym bardziej jak się ma problemy techniczne :)
OdpowiedzUsuńKocham jak są opisane święta, sama w ostatnim rozdziale też opisywałam.
Ciocia Helen mnie rozbroiła. Constance nie zjadła Niko, więc jest dobrze.
Robienie pierogów było urocze :)
Poza rozdziałem jestem ciekawa jak wyglądają u nich święta tak prywatnie. Czy się Jared i Shannon zachowują jak dzieci czy nie.. :>
Pozdrawiam.
Wiesz, myślę że pewnie jeśli są z Constance to są mniej poważni ale może nie są aż takimi dziećmi. Chociaż cholernie fajnie byłoby się kiedyś o tym przekonać ^^
UsuńSkąd ja to znam? Też miałam w planach wyrobić się ze swoim rozdziałem na wczoraj... ;/
OdpowiedzUsuńAnyway! Rozdział kapitalny! super udało Ci się wprowadzić atmosferę i w ogóle :) Nie chce się rozpisywać, bo jak zacznę, to mi miejsca braknie i nie skończę xD
Powiem tylko, że cholernie mi się podobało i choćbym nie wiem jak chciała, to nie umiałabym się do niczego doczepić :D Czekam na akcję z Niko + Constance :D
Przez te "pieprzone" święta na czas nie byłam w stanie przeczytać aż 2 rozdziałów.. nie wierzę!
OdpowiedzUsuńCo do Rozdziału I, O boże.. brak mi słów! Jest perfekcyjny, zdążyłam przeczytać go już dwa razy z niedowierzaniem! JEST ŚWIETNY! Taki jaki powinien być i postarałaś się by było w nim tyle akcji i by był wystarczająco długi aby mógł cholernie wciągnąć! Od początku byłam już jak zaczarowana, jakbym to ja z Veroniką czekała na przyjazd Jaya, później sprawa Annabel , impreza i oczywiście wiadomość od Lany. Gdybyś tylko była wstanie zobaczyć jak odebrałam ten wpis, twarz kamienna oczy zeszklone i do tego cała drżę, mam pustkę w głowię sama nie co się dzieję lecz jedno wiem na pewno, pokochałam twój blog! :)
Rozdział II, był o wiele 'lżejszy' co było naprawdę fajnym połączeniem, tak myślę. Sprawa z Constance i Veroniką , dobrze że wszystko poszło sprawnie :) .. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością! :)
Mówiłam, że nie myślę.. nawet nie dokończyłąm tego co miałam napisać, a mianowice "burzliwe dni" Veroniki i Jareda w części II. :D
UsuńKiedy to czytałam, momentalnie pojawił się uśmiech na mojej twarzy. Mówię tu między innymi o akcji z poduszką i o tym jak opisywałaś to jakże straszne cierpienie Jareda :"nici z seksu" :D
Tak jak napisałam wyżej ten 'lżejszy' rozdział z poprzednmim współgra niesamowicie dobrze. ;)
I nie martw się bo widzę, że nie wyrobiłaś się z czasem. Jak widzisz święta są w stanie zakręcić nam wszystkim w głowie , ja dotad niedowierzam, że czytam to tak późno. No i oczywiście urodziny Jaya myśle, że w ten dzień u każdej z nas choć trochę zabrzmiał coś na miarę instynktu (jeśli można to tak nazwać), iż każda z nas miała jednak na uwadzę, że ten jakże wspaniały człowiek obchodził wtedy swoje małe święto! :)
w sumie to dopiero ty uświadomiłaś że rzeczywiście te 2 rozdziały się tak razem komponują.Ale o dziwo napisanie ich przyszło mi bardzo dobrze, może to za sprawą nastroju? nie wiem, ale pierwszą część napisałam zupełnie bez trudności i jestem z niej zadowolona ;)Mam nadzieję, że w tym nowym roku nie dam wam powodu do porzucenia mnie, a wręcz przeciwnie. Wiem, że TEN rok będzie wspaniały i będzie należał do NICH! Naszych Marsów :D Bardzo ciepło cię pozdrawiam!:*
Usuń