czwartek, 27 grudnia 2012

31. And so this is Christmas, I hope you have fun. . .*



 Część II
***



Jared:



   Po powrocie do Nowego Orleanu myślałem jedynie o końcu zdjęć i powrocie do domu. Byłem zły, że sprawy z Veronicą przybrały taki obrót. Najgorsze jednak było to, że byłem całkowicie bezsilny i nie mogłem z nią porozmawiać. Nie dała mi żadnej szansy na wytłumaczenie. Choć Shannon zapewniał mnie, że to przez złość na mnie się nie odzywa, nie mogłem się uspokoić, bowiem najgorsze było dopiero przede mną. Musiałem jej powiedzieć o moim prawdopodobnym ojcostwie, co wcale nie było radosną perspektywą. Nie wiedziałem jednak jak to zrobić i kiedy.

   Tydzień zleciał szybciej niż mógłbym przypuszczać i nim się zorientowałem, siedziałem w samolocie do Los Angeles. Kompletny brak kontaktu z Veronicą, dał mi czas na rozmyślania. Po raz kolejny przekonałem się też, że czas robi swoje. Przez te kilka dni prawie całkowicie zmieniło się moje podejście do całej sprawy. Przestałem się w końcu zadręczać, bo jakby na to nie spojrzeć, byłem niewinny. Nie zrobiłem nic, czym mógłbym dać jej podstawy do wątpienia w moje uczucia. Nie zdradziłem Veroniki i nie zamierzałem. Nie spotkałem się z Annabelle z własnej inicjatywy i nie pocałowałem jej. I w końcu, sprawy z Wallis wydarzyły się zanim zacząłem spotykać się z brunetką, o czym jej powiedziałem. W świetle każdego sądu byłem niewinny zarzucanego mi czynu i tak też się czułem, wracając.

   Kiedy Emma podwiozła mnie do domu, pożegnałem się z nią i udałem się do środka. Rozbierając się, dostrzegłem ich w salonie. Shannon krzyknął coś na przywitanie, ale nie podszedł. W końcu wchodząc do salonu stanąłem przed nimi, napotykając na wzrok kobiety. Przeraziłem się lekko bo spojrzenie Veroniki nic nie zdradzało. Patrzyła na mnie z chłodną obojętnością, tak obcą jej. Zacząłem zastanawiać się jak długo to ćwiczyła, a może wcale nie udawała?

- Cześć.- Powiedziałem po chwili.

- Będziecie na siebie krzyczeć i tak dalej?- Odezwał się Shannon, odrywając wzrok od telewizora i delikatnie się uśmiechnął. W jego pytaniu pobrzmiewało więcej fascynacji niż niepokoju.

- Będziemy.- Zapewniła go całkiem spokojnie Niko, dostrzegłem jednak  w jej oczach iskierkę.

- To ja.. będę u siebie, wiecie jakby, co. Pogadajcie sobie.

Wyłączając telewizor, Shannon zostawił nas samych. Dlaczego miałem wrażenie, że będzie podsłuchiwał? Nie wiem, może dlatego, że to był Shannon. Gdy wyszedł, powiedziałem:

- Wydaje mi się, że raduje go perspektywa małej bójki.

- Nie go jednego.

Przez moment Veronica niepewnie mi się przyglądała. Poczułem jak mija napięta atmosfera.

- Właśnie zauważyłem. Może chciałabyś czymś rzucić? Wiesz, to zawsze pomaga.

- Co wolisz stracić? Wazę Ming czy szklaną szkatułkę?- Odparła ironicznie, podchodząc do mnie i niesfornie się uśmiechając. Lubiłem ją taką, wkurzoną ale opanowaną. Kładąc jej dłonie na ramionach, dodałem:

- Zrozum nie oszukałem cię ani nie zdradziłem. Nie miałem nawet kiedy ci powiedzieć. To nie ja spotkałem się z Annabelle, to ona mnie odwiedziła i pocałowała z zaskoczenia.

Odsuwając się ode mnie, popatrzyła przenikliwie.

- Podobało ci się.

- Na Boga, zaskoczyła mnie!

Przez chwilę znów tępo się sobie przyglądaliśmy, stojąc tak na przeciwko siebie.

- Pocałuj mnie w końcu, widzę, że tego chcesz.

- Wcale nie. Czy nie pokazałam ci, że jak chcę to mogę wytrzymać bez ciebie?

- Ale za jaką cenę?- Wtrąciłem, łapiąc ją za nadgarstki gdy chciała już odejść.- Głos ci drży.

Nie odpowiedziała mi nic. Wiedziała, że ją rozszyfrowałem. Wpatrując się we mnie, zaczęła szybciej oddychać. Wykorzystałem jej rozproszenie i pocałowałem ją, jednak ta nie odwzajemniła mojego pocałunku. Gdy na nią spojrzałem, uśmiechnęłam się. Po raz pierwszy od momentu mojego wejścia, na prawdę się zaśmiała.

- Oj Jared, to, że ci wierzę nie oznacza, że tak łatwo ci ulegnę... poza tym Shannon miał racje. Noś te okulary póki nie odrosną ci brwi.

Wymijając mnie, udała się na górę. Nie mogłem uwierzyć, że była gotowa mi to zrobić i torturować mnie swoją osobą. I nici z seksu, odezwał się Bart w mojej głowie. Nie ma co, wpakowałem się.



***



   Nigdy nie przeceniłem swoich możliwości bardziej niż ciągu ostatnich trzech dni. Mimo licznych podchodów Veronica trzymała mnie na dystans, co doprowadzało mnie już do szaleństwa. Brakowało mi bliskości naszych ciał, a ona zawzięcie się ode mnie odsuwała. W dodatku sprawiało jej to dziwną radość. Kiedy leżeliśmy w łóżku, droczyła się ze mną i za każdym razem gdy tylko próbowałem się z nią kochać, odpychałam mnie. W dzień przed naszych wyjazdem na święta do Londynu, miałem już serdecznie dość tej obojętności.

- Osiągnęłaś swój cel, gratuluję.

- Jaki cel? O czym ty mówisz, Jared?

- Ukarałaś mnie. Zadowolona?!- Odpowiedziałem głośniej niż planowałem, a ona się zaśmiała, siadając na kolanach, na łóżku.- Idę spać do drugiego pokoju, skoro ty i tak masz zamiar mnie lekceważyć.

- Chodź tu.

Teraz to ja ją zlekceważyłem, sięgając po swoją poduszkę i chcą wyjść. Jednak kobieta szybko złapałam mnie za prawy nadgarstek i wyciągając się na łóżku, zabrała moją poduszkę, chowając ją pod siebie.

- Oddaj mi ją.

- Sam sobie weź.- Odparła, śmiejąc się i zakładając nogę na nogę. Miała na sobie jedynie koszulkę, co sprawiało, że niemiłosiernie mnie podniecała. Starałem się jednak nie dać jej tej satysfakcji i schylając się, próbowałem wyciągnąć poduszkę, nawet nie dotykając dziewczyny. Siłując się ze mną, nagle złapała mnie za pasek spodni i pociągnęła na siebie, jednak wciąż byłem obojętny.

- Przestań to wcale nie jest śmieszne.

- A ty nie bądź już taki. Kochaj się ze mną. Wiem, że tego chcesz, tak samo jak ja.- Odpowiedziała. 

Odpuściłem, a ona podnosząc się, rozebrała mnie. Po chwili leżeliśmy już nadzy w łóżku i wcale się nie śpieszyliśmy. Całując moje ciało kawałek po kawałku i otulając je swoim, Veronica zdawała się   być moim szaleństwem. Z każdym jej ruchem, czułem słodki ból, który był jak najbardziej przyjemny.  Ogarnęła nas fala rozkoszy, spotęgowana rozłąką. Gdzie tylko nie dotknąłem jej ciała, skóra kobiety zdawała się płonąć i wołać o więcej. Choć byłem osłabiony, to moje dłonie nie i choć starałem się nie narobić dziewczynie siniaków, namiętność utrudniała mi delikatność. Przejeżdżając po jej bladej skórze językiem i dotykając piersi, słyszałem jej jęk, który mnie napędzał. Przygryzając zębami jej sutek, poczułem jak ciało kobiety wygina się pode mną w łuk. Pieszcząc jej ciało, czułem jak drży z podniecenia. Wbijając palce w moje plecy, słyszałem jak mruczy ponaglająco lecz przeszedłem do drugiej piersi.

- Jared..- Jej głos się załamywał, z trudem mówiła.-...błagam! Pragnę cię, już.

- Za wcześnie, Niko.- Odparłem, słodko się z nią drocząc i przesuwając ustami po jej brzuchu.

Potrafiliśmy kochać się bez ograniczeń, nie mając zahamowań. Wędrując ustami wzdłuż jej ciała, zauważyłem jak drży coraz bardziej. Wreszcie wsunąłem w nią palce, doprowadzając ją do szczytowania. Wijąc się na łóżku, wciąż ją podniecałem choć ona pragnęła mnie, coraz zachłanniej. Nagle przylgnęła do mnie,  ujmując w dłoń moją męskość i chcą doprowadzić mnie do takiego samego stanu. Całowałem ją w szyję, wgryzając się w nią. Zapomniałem, ze chciałem być łagodny. Czując nad sobą rozpalone i szczupłe ciało Veroniki, żądzą odpowiedziałem na jej żądzę, w końcu w nią wchodząc.  Nie było już czasu na delikatną i powolną miłość.



***




   Londyn. 23 grudnia. Samolot wylądował w deszczu, który szybko zamieniał się w śnieg. Jezdnie były śliskie, pełne samochodów, po zatłoczonych chodnikach, wszędzie pędzili ludzie. Londyńczycy szaleją na święta, pomyślałem, przyglądając się z za szyby taksówki, mijanym  po drodze ulicą. To było jedno z tych miast, w którym okres przedświąteczny i święta Bożego Narodzenia tak niesamowicie celebrowano. Gdzie spojrzeć - choinki, światełka, świecidełka. I na każdym rogu pełno Świętych Mikołajów. Spoglądając na Veronicę, dostrzegłem jak chłonęła wszystko w czasie długiej jazdy taksówką, z lotniska do domu mamy. Przyciskając nos do szyby, patrzyła dalej. Nie sądziłem, że może wyrażać aż taki entuzjazm na widok tego miasta. W drodze do mamy, wciąż coś do mnie mówiła,  pokazywała, wszystką ją bawiło. Można było pomyśleć, że jest w Londynie po raz pierwszy.

- Zachowujesz się, jakbyś nigdy przedtem tu nie była.- Stwierdziłem spokojnie.

Veronica oderwała się od szyby i spoglądając na mnie, uśmiechnęła się. Znów była zadowolona, lubiłem ją taką.  Prawie zapomniałem o naszych relacjach sprzed wczoraj.

- Spójrz jakie to piękne miasto. Ci wszyscy ludzie, tyle życia... I pada śnieg! Jay, śnieg.- Odparła,  ściskając moją dłoń.- Nie wiem czy wytrzymałabym grudzień, nie widząc śniegu. Mówiłam ci, że lubię zimę.

- Dlatego przyjechałaś?- Spytałem, zbliżając swoją twarz do jej i głaszcząc ją po głowie.- Żeby zobaczyć śnieg?

- Naturalnie.- Odpowiedziała żartobliwie, zbliżając swoje usta do moich.- Nie przychodzi mi do głowy żaden inny pomysł.- Zaśmiała się, po czym dodała już poważniej.- Boję się, Jay. W dodatku dziś są urodziny twojej matki. Po prostu wybornie.

- I dlatego to najlepszy moment.- Wtrącił Shannon, odwracając się do nas, z przodu.- Nie cykaj, Jared nie pozwoli by Constance cię dziabła choć to byłoby zaiste interesujące przedstawienie.

- Zamknij się. Jak ty coś powiesz, to klękajcie narody.- Rzuciłem do brata, przytulając Veronicę.



***



Veronica:



   Uwielbiałam godzenie się z Jaredem. Był wtedy tak niesamowicie uroczy, ciepły i kochany, że dla tego zachowania warto było się przemęczyć kilka dni i poudawać niedostępną, choć szczerze powiedziawszy odstawienie od siebie Jareda, kiedy ten próbował się do mnie zbliżyć było piekielnie trudnym zadaniem, jak nie najtrudniejszym.

   Nie zachwycała mnie konfrontacja z Constane i to w dodatku podczas świąt, ale prawdę mówiąc nie miałam innego pomysłu na spędzenie Bożego Narodzenia. Wiedziałam, że te święta w mojej rodzinie będę kompletnie nie rodzinne z powodu tragedii. Ojciec miał spędzić wigilię u mojego brata, z którym od czasu śmierci mamy, mieszkał. Ja wciąż nie czułam się na siłach by wrócić do nich... a tak naprawdę to zamierzałam spędzić te dni w łóżku, nic nie robiąc. Sama. Wiedziałam, że Jared i Shannon spędzą je z matką, więc nie zamierzałam ich zatrzymywać. Ale Jared się uparł bym jechała z nim.

   Kiedy nasza taksówka zatrzymała się na wąskiej uliczce, pod jednym z domków jednorodzinnych, poczułam się trochę jak w Notting Hill. Dom nie różnił się niczym od pozostałych. Biały z drewnianymi elementami. Świecące się przed wejściem lampki, ogromny stroik na drzwiach i świecące się w środku światła, nie wyróżniały go niczym od pozostałych. W czasie gdy bracia wyciągnęli nasze torby z taksówki, drzwi otworzyły się i zobaczyłam w nich kobietę, która wcale nie była Constance.

- Shannon! Jared!

Na jej słowa mężczyźni podnieśli na nią swój wzrok, po czym się szeroko uśmiechnęli.

- Ciociu Helen, świetnie wyglądasz.- Odpowiedział Jared, podchodząc do kobiety i witając się z nią. W czasie gdy kobieta  ściskała Shannona, Jay złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.

- To siostra mojej matki, mieszka tutaj od kilku lat.- Szepnął mi szybko.- Ciociu, poznaj to jest Veronica.

- Taki malutki szczegół..- Rzuciłam po nosem.- Veronica, miło mi panią poznać.- Odpowiedziałam kiedy Jay prawie wepchnął mnie w ramiona ciotki, podając jej dłoń.

- Tak, Constance wspominała mi o że Jared przyjedzie ze swoją dziewczyną... ale nie stójmy tak na zimnie, do środka chłopcy! A Tobie dziecinko nie jest zimno?!- Zwróciła się do mnie kobieta, łapiąc mnie za rozpiętą kurtkę.- Ależ z ciebie chudzina! Ale ta moda... Tak nie możesz chodzić, skarbie. Jared, spójrz tylko na nią. Jak możesz pozwolić jej tak chodzić?! Przecież zaraz się przeziębi.. Te zmiany pogody... Oj dzieci.

Wchodząc do domu za ciocią Helen, odwróciłam się do tyłu. Jared i Shannon mieli już ubaw. Chyba zaczynałam rozumieć, dlaczego żaden nie wspomniał, że Constance ma siostrę.

- Spokojnie dziecinko, przywykniesz.- Szepnął mi Shannon, mijając mnie. Spoglądając na Jareda miałam ochotę stąd uciec, ale ten najwyraźniej to zauważył, bo chwycił mnie za rękę i całując w czoło, pociągnął za sobą.

- Cześć mamo.

Odwracając się, ujrzałam ją. Stała kilka metrów przed nami, z założonymi na biodrach dłoniami i miną stanowiącą dla mnie zagadkę. Dopasowana, czarna sukienka podkreślała idealnie jej zgrabną sylwetkę, a opadające na ramiona blond włosy, sprawiały, że wyglądała przepięknie. Nigdy nie powiedziałabym, że ta kobieta kończyła dziś sześćdziesiąt lat. Widząc jak na jej twarz wkrada się uśmiech, skierowała się w naszą stronę. Patrząc jak przytula braci Leto i całuje ich w czoło, czule głaszcząc, zdałam sobie sprawę, że są dla niej całym światem, że musi kochać ich nad życie. Czy mogła być zła? Miałam się dopiero przekonać.

- Mamo, to jest Veronica.

- Bardzo mi miło.- Odpowiedziałam , ściskając dłoń kobiety. Chyba powiedziałam to zbyt szorstko, ale już nie było odwrotu.

- A więc to Ty, skradłaś serce mojego syna...Mi również miło, Constance.

Już nie miałam wątpliwości po kim Jared miał tak przenikliwe, niebieski spojrzenie. Oczy mojej rozmówczyni byłe identyczne jak bruneta. Ta sama głębia. Ta sama moc. Przełykając ślinę, modliłam się by spuściła ze mnie to palące spojrzenie. Tak jakby chciała dowiedzieć się wszystkiego z moich oczów. Choć pewnie trwało to sekundę, czułam jakby to była cała wieczność.

- Co tak stoicie? Chodźcie do środka. Constance, wracaj do nas.

- Rozgośćcie się u góry i wracajcie do nas.

Uratowała nas dopiero ciocia Helen, która łapiąc pod ramię Shannona porwała go już do salonu. Gdy pani Leto znikła, odetchnęłam, a to był dopiero początek. Łapiąc swoja torbę, ruszyłam za moim chłopakiem. Pokój w jakim mieliśmy nocować był przestronny. Urządzony w brązach, był dość przytulny. Najbardziej spodobało mi się łóżko z baldachimem, które było prawie tak wielki jak to Jareda. Nie chciało mi się wracać na dół, ale tam wypadało.

- Ale ja nie mam nic dla twojej mamy.- Przypomniało mi się gdy schodziliśmy. Na śmierć zapomniałam.

- Mówiłem ci, że mamy już prezent. Nie martw się, dla niej i tak najważniesza jest nasza obecność tutaj.

Wierzyłam Jaredowi. Kiedy weszliśmy do salonu, spotkało mnie małe zaskoczenie. Oprócz nas, Constance i Helen, dostrzegłam starszego mężczyznę, około dziesięcioletnią dziewczynkę i  młodego mężczyznę.

- Shannon.- Jared kiwnął na brata, który podszedł do nas.- Mamo, chcemy ci życzyć wszystkiego dobrego. Proszę.- Następnie zwrócił się do swojej matki, po czym Shannon wręczył jej niewielki pakunek. Gdy go otworzyła, szeroko się uśmiechnęła. Zakładając kolczyki, a następnie naszyjnik, który składał się z trzech cieniutkich, złotych łańcuszków, splecionych w jeden, odezwała się do nich:

- I jak wygadam?

- Świetnie jak zawsze mamo.- Wycedził Shannon.

- Dziękuję Wam bardzo.

Następnie siadając do stołu, poznałam pozostałych gości. Starszy mężczyzna okazał się być mężem Helen i nazywał się Harry. Polubiłam go bo był miły i miał poczucie humoru, poza tym miałam wrażenie, że on też mnie polubił. Młodszy mężczyzna był ich synem, a co za tym idzie, kuzynem braci Leto i nazywał się Danny. Przypominał mi trochę Babu, był spokojny. Zaś dziewczynka, Alison i była jego córką. Była czarującym dzieckiem.

- Jesteś bardzo ładna i cieszę się, że jesteś dziewczyną wujka.- Zwróciła się do mnie Alison, gdy siedziałyśmy już po kolacji, na sofie. Wszyscy gdzieś znikli, więc zostałyśmy same.

- Dziękuję, ale ty też jesteś śliczna. Masz piękne blond włosy.

- Po mamie, ale kiedyś je pofarbuję. Chciałabym być już dorosła i robić, co chcę.

- Wiesz, też tak kiedyś mówiłam, a teraz chciałabym być znów dzieckiem.

- Żartujesz, prawda?

- Nie.- Zaśmiałam się.- Gdybym była dzieckiem nie musiałabym robić wielu rzeczy, które teraz muszę, ale takie już jest życie.

- Wiem, babcia tak mówi. Wiesz, że jutro też tu będę? Mamy z wujkami ubrać choinkę cioci Constance.

Dopiero teraz zauważyłam, że w salonie nie było choinki.

- A właśnie, gdzie się oni podziali?- Zapytałam Alison.

- Chodź, zaprowadzę cię.

Po chwili młoda zaprowadziła mnie do pomieszczenia w głębi domu. Wchodząc do gabinetu, zauważyłam co trzymało tam Shannon, Jareda i Harrego. Bilard. Wymieniając z nimi spojrzenia, uśmiechnęłam się.

- Alison, zamykaj drzwi bo jak babcia nas zobaczy to nas pogoni.- Odezwał się starszy mężczyzna.

Przyglądając się jak Jared rozbija bile, wzięłam od Shannona lampkę wina.

- Nie będę wam przeszkadzać. Razem z Alison popatrzymy jak wam idzie.

- Może jednak zechcesz z nami zagrać?- Zwrócił się do mnie Harry. Wymieniłam rozbawione spojrzenia z Shannonem. Nie wierzył we mnie,a  to był błąd.

- Miło z pana strony.-- Odpowiedziałam i uśmiechnęłam się z sympatią do wuja Jareda..- Na pewno o coś gracie, prawda?

- Nie musimy. Gramy dla przyjemności.- Powiedział Harry.

- Nie chciałabym byście przeze mnie zmieniali swoje zasady.- Odprłam posyłając uśmiech  zaskoczonemu Shannonowi.- Jakie są stawki? Może jednak mnie stać.

- Jestem pewien, że się dogadamy.- Wtrącił dyplomatycznie Jared.- Może po dolarze za bilę?

- Po dolarze za bilę?- Powtórzyłam, podchodząc do stołu.- Jest ich piętnaście, chyba mnie stać.- Stwierdziłam, a oni się zaśmiali. Puściłam do Alison oczko.- Jak gracie?- Spytałam.

- Zwyczajnie, po kolei.- Odpowiedział mi Harry, nacierając kij kredą i podając mi go.

- W porządku. Jakie są zasady?

- Celem gry jest wbicie bil do łuzy w określonym porządku.- Wycedził Jared, podchodząc do mnie.- trzeba uderzyć następną w kolejności bilą tę poprzednią i wbić ją do łuzy. Chodzi o to by wbić wszystkie numerowane bile. Poradzisz sobie, skarbie.

- Jasne. Wydaje sie proste.- Stwierdziłam, obchodząc stół.

- Nauczysz się Veronico.- Powiedział wesoło wuj Harry.- Czy nie chcesz najpierw poćwiczyć?

- Nie, lepiej od razu skoczyć na głęboką wodę. Tyle się nauczyłam.- Odpowiedziałam, śmiejąc się.- Kto pierwszy?

- Panie przodem. Zaczynaj, dziecino.- Wtrącił Harry.- Musisz uderzyć tą bilą w stos, a co wpadnie jest twoje.

Gdy Shannon ułożył już bilę, zajęłam miejsce.

- Trzymaj w ten sposób.- Poinstruował mnie Jared.- Trzymaj zdecydowanie, ale pamiętaj, że musi się ślizgać. Widzisz?

- Tak.

Stojąc nade mną czułam jak Jared się uśmiecha. Dotykając nosem moich włosów, miał ochotę mnie pocałować.

- Jeśli będziesz tak przy mnie stał, nie trafię w żadną bilę na tym stole.- Odparłam, odsuwając się.- A twój wuj zaczyna się czerwienić.

Odczekałam chwilę by się uspokoić i uderzyłam. Od razu udało się wbić trzy bile. Obchodząc stół, ustawiłam się i strzeliłam jeszcze raz. I jeszcze. Zmrużyłam oczy by ustawić kąt nachylenia i ponownie strzeliłam. Przerwałam na chwilę by natrzeć kij kredą. Kątem oka zauważyłam jak Shannonowi opada szczęka. Panowała kompletna cisza. Miałam ochotę sie zaśmiać. Upijając łyk wina, wróciłam do gry. Alison pisnęła, gdy wbiłam kolejne trzy bile. Przybiłam z nią piątkę. Rozciągając się, wbiłam następną bilę. W końcu wyczyściłam stół do reszty, wbijając ostatnie dwie bile do przeciwległych narożników.

Podnosząc się, powiedziałam:

- Czyli piętnaście dolarów od każdego, tak? To kto teraz rozbija, Shannon?

Alison zaczęła się śmiać, a Jared się uśmiechnął. Tylko Shannon wydawał się nie cieszyć.

- Panowie...- Zwrócił się do braci Leto, wuj Harry.-...właśnie zostaliśmy ograni. Jared, muszę ci jej pogratulować. Nie dość, że piękna, to jeszcze jak wspaniale gra!

Wtulając się w ramię Jay'a, uśmiechnęłam się do Harrego. 



***

 Podczas wieczoru zdążyłam zamienić z panią Leto przy stole kila słów. Pytała mnie głównie o podstawowe rzeczy, jak na przykład o rodzinę, pochodzenie, pracę. Kiedy gości już wyszli, pomogłam jej sprzątać.

- Jared, my się tym zajmiemy. Możesz iść do Shannona.- Stwierdziła pani Leto kiedy Jared był z nami w kuchni. Wiedziałam, że chciał dodać mi otuchy, ale nie mógł i tak uchronić mnie od rozmowy z Constance sam na sam.

- Cały Jared, bardzo się o ciebie troszczy. Widzę, że mu na tobie zależy.

- Mi też na nim zależy. Pojawił się chyba we właściwym momencie mojego życia.- Odparłam, wsadzając naczynia do zmywarki.

- Nie uważasz, że mimo wszystko, dużo was dzieli?

- Chodzi pani o różnicę wieku? Ja tego tak nie odbieram.

- Nie tylko o to. Chodzi mi o życie, o doświadczenie. Ty jesteś wciąż na etapie zbierania doświadczeń, a mój syn...on już poznał trochę życie.

- Myślę, że to nie przeszkadza. Przynajmniej nam. Mam za sobą parę związków, nic poważnego, ale chodzi mi o to, że znam siebie. Nie byłabym szczęśliwa chyba z młodszym mężczyzną.

- Coś jak syndrom ojca?- Wtrąciła, Constance posyłając mi niepewny uśmiech.- Szukasz kogoś kto przypominał by ci ojca, z kim czułabyś się bezpiecznie.

- Być może, chociaż nie patrzyłam tak na to.

- Musisz mnie zrozumieć, to mój syn. Chcę jak najlepiej dla niego.

- Rozumiem. Ale on będzie nim zawsze, a ja nie chcę go pani odebrać. Moja mama też ingerowała mocno w moje życie i nie wyszło z tego nic dobrego.- Nie chciałam tego mówić, ale stało się. Constance przyjrzała mi się uważnie.

- Chcesz mieć dzieci, dom, rodzinę? To znaczy, czy myślisz o tym?

Tym pytaniem kompletnie mnie zaszokowała. Nie byłam przygotowana. Po chwili Constance, dodała:

- Chcę po prostu wiedzieć czy byłabyś w stanie uszczęśliwić Jareda. Znam go, ale ja nic nie mogę zrobić, a nie chcę by kiedyś, jak będzie stary był sam. Chciałabym by miał dzieci, widział jak dorastają jego wnuki.

- Nie mam pojęcia. Chyba za krótko się znamy, ale myślę, że gdyby Jay chciał założyć ze mną rodzinę to było by to najwspanialszą rzeczą na świecie.

Przez chwilę nie wierzyłam w to, co powiedziałam. Czy powiedziałam to bo tak wypadało w tej sytuacji? Nie miałam pojęcia. Miałam kompletny mętlik w głowie.

- Nie bój się mnie.

- Słucham?- Odparłam, wyrwana z zamyślenia.

- Boisz się mnie, a nie powinnaś jeśli chcesz mnie do siebie przekonać. Wracaj do Jareda bo pewnie gryzie paznokcie, zostało już nie wiele, poradzę sobie.

- Jest pani pewna?- Spytałam, oddając Constance ścierkę.

- Tak.

Idąc na górę, wciąż rozmyślałam nad  rozmową z mamą Jareda. Wciąż nie wiedziałam, co o mnie sądziła. Szykowały się ciekawe święta. Wchodząc do sypialni od razu rzuciłam się na łóżko.

- Nawet nie pytaj.- Rzuciłam, gdy poczułam na sobie dłonie Jareda.- O tak. Nie przestawaj.- Odpowiedziałam kiedy zaczął mnie masować po barkach. Jego długie palce, wkradające się pod moją bluzkę były niesamowicie przyjemne.- Chyba minąłeś się ze swoim powołaniem... Jeszcze chwilę a zrobię dla ciebie wszystko...

- O to mi właśnie chodziło.- Odpowiedział mężczyzna, wpijając się w moją szyję.

- O nieee.... zrobiłeś mi wczoraj malinkę, ledwie zdołałam ją ukryć. Eeeej.- Wycedziłam, odwracając sie do niego i spoglądając w jego rozbawione oczy.

- Albo mi się wydaje albo za tą ścianą jest sypialnia Constance. Shannon mnie oświecił jak tu szłam. Wiec nic z tego Jay...

- Będziemy cichutko...- Wtrącił, całując mnie. Był niemożliwy.



***



Jared:



   Następnego dnia czekał nas ciężki poranek. Razem z Shannonem i wujem Harrym mieliśmy przywieść do domu choinkę. Wstając przed siódmą, przeciągnąłem się leniwie w łóżku. Patrząc na śpiącą Veronicę zdałem sobie sprawę, że wcale mi nie powszednieje. Wciąż mógłbym przyglądać się jej godzinami. Uchronił mnie od tego sms od Shannona, który czekał na mnie już na dole. Nie tracą wiec czasu, szybko się ubrałem i wymknąłem z pokoju, zostawiając na łóżku kartkę.

   Jak mogłem się domyślać wuj Harry zabrał ze sobą Alison i w sumie dobrze się stało, ponieważ uratowała naszą choinkę, stając po mojej stronie bowiem Harry i Shannon wybrali jakiegoś krzaka, który wcale nie przypominał świątecznego drzewka. Gdy wróciliśmy do domu i udało nam się już ją ustawić, odetchnęliśmy z ulgą, opadając na sofę.

- No, piękna jest. Tu są ozdoby, musicie ją teraz ubrać.- Zwróciła się do nas mama, stawiając przed nami ogromny karton ozdób.

- Mamo, daj nam chwilę..- Zaczął Shannon.

- Ja już was znam.... Alison, przypilnujesz ich skarbie?- Zwróciła się mama do młodej, zerkając na nas.

- Jasne ciociu. Będziesz mieć najpiękniejszą choinkę na świecie.

Następnie mama zostawiła nas samych. Po chwili zebrał się również Harry, a my zabraliśmy się za ubieranie drzewka.

- Wujku, potrzebna jest drabina.- Wtrąciła Alison, zakładając ręce na piersi i obserwując jak Shannon pręży się na palcach. Nie mogłem się powstrzymać i zaśmiałem się. Po chwili przyniosłem z Alison drabinę i pomogliśmy Zwierzakowi. 

- Wiesz, że w swoich czasach był rewolucjonistą?

Na dźwięk głosu Veroniki wszyscy się odwróciliśmy. Kobieta zwracała się do Alison, która usiadła przy pianinie i grała nam utwór Beethovena, którego się ostatnio nauczyła.

- Jego muzyka jest pełna mocy.

- Chyba nie w moim wykonaniu... Ciocia mówiła, że śpisz?- Odpowiedziała jej Alison.

- Pomogłabyś nam tu.- Wtrącił Shannon.

- Spałam.- Odparła kobieta, podchodząc do mnie.- Shannoku, ale ci świetnie idzie. Alison, grasz bardzo dobrze, ale nie dajesz nic od siebie.

- Skąd ty...?- Zwróciłem się do Niko.

- Studia jednak coś dają.

- Pani Oliver mówi, że najważniejsze są solidne podstawy.- Wtrąciła dziesięciolatka, kończąc utwór.

- Nie wierz we wszystko, co ci mówią, skar...- Zacząłem, ale przerwała mi moja matka, stając na progu.

- Muzyka to jedna z największych przyjemności w życiu, Alison. Zagraj nam jakąś kolędę, a ty...- Wskazała na Shannona.- ... chodź ze mną.

- Zagrajmy coś razem, co ty na to?- Zwróciłem się do dziewczynki, siadając obok niej przy pianinie. Veronica stanęła przy nas, obserwując nas z zaciekawieniem.

- Pokażę wam jak się artystycznie improwizuje.- Dodałem jeszcze zwracając się do kobiet.



***



Veronica:



Po południu gdy zostałam w domu sama z Shannonem bo Jared wyszedł na zakupy z Constance, Zwierzak wpadł na kolejny genialny pomysł. Stwierdził, że skoro nie mogę spędzić świąt po polsku, muszę mieć coś, co będzie do nich nawiązywało.

- Nie, nie, nie.- Zaczęłam protestować gdy Shannon włożył na mnie fartuch i postawił przy blacie.

- Taaak. Sam bym zrobił te pierogi, ale nie potrafię! Dlatego mi pomożesz.

- Pomogę czy zrobię za ciebie?- Wtrąciłam, drocząc się z nim.- Jesteś pewien, że Constance się nie wkurzy? W  końcu to jej kuchnia.

- Nie ględź tyle, tylko bierz się za ciasto.

- Oddaj mąkę.- Wtrąciłam, mając w pamięci jeszcze świeży incydent z mąką. Wyrywając Shannonowi torebkę, źle ją chwyciłam i w efekcie się rozerwała.- Ty sprzątasz.- Rzuciłam do Zwierzaka, śmiejąc się.- Ja przecież robię ciasto.

Mężczyzna westchnął i zabrał się za odkurzanie. Gotowanie z Shannonem było niezłą zabawą. Dając mu do wygniecenia ciasto, usiadłam na blacie i podziwiałam jak znęca się nad jasną masą, napinając wszystkie mięśnie. Co jak, co, ale ramiona Shannona były jedną z tych rzeczy, których podziwianie sprawiało mi radość.

- Co, Jay mógłby mieć takie mięśnie, nie?

- Noo.- Odparłam, lekko się śmiejąc, widząc jak mężczyzna w białym fartuchu się pręży.

- Widzisz, nie tego brata wybrałaś... Nie wierzę, że nie rusza cię to, że teraz wygląda jak... no sory, wymoczek. Dobrze, że chociaż nosi te okulary.

- Ej nie pozwalaj sobie i nie zapominaj, że nas jest dwójka. Chcesz znów leżeć?- Wtrąciłam zawadiacko, obsypując go mąką, co było bardzo złym posunięciem bo Shannon obezwładnił mi ręce i obsypał całą głowę mąką.

- Już nie żyjesz!- Krzyknęłam i zaczęłam się z nim siłować. Po chwili usłyszeliśmy głos Constance.

- Matko Święta...

 Zeskakując z blatu, razem ze starszym Leto wyprostowaliśmy się jak struny. Przestraszyłam się, że pani Leto na nas nakrzyczy lecz ta zaczęła się śmiać, a za nią Jared. Wymieniłam spojrzenie z Shannonem, ale ten też zaczął się śmiać.

- No bardzo zabawne..- Wtrąciłam, udając zmartwienie. W rzeczywistości wiedziałam jak wyglądałam, z głową całą w mące.

- Skarbie, wyglądasz uroczo.- Zwrócił się do mnie Jared, przytulając do siebie.

- Widzę, że nas wiele ominęło. Co właściwie robicie?- Wtrąciła Constance, podchodząc do Shannona i opierając brodę na jego ramieniu, zerknęła na blat.

- Pierogi.- Odparł Shannon, takim tonem jakby to była najbardziej oczywista rzecz na ziemi czym znów nas rozbawił. Zauważyłam jak na słowo pierogi, zaświeciły się młodszemu Leto oczy.

- Okaaay- Odpowiedziała mu luzacko Constance, uśmiechając się do nas i klepiąc go po plecach.- Możemy wam z Jaredem pomóc, co synku?

- Jasne, tylko bez leserstwa. Tak, Jared mówię do ciebie?! Masz też nam pomóc, a nie się opierdzielać bo guzik dostaniesz, a nie pieroga.

- Słyszałeś brata, do roboty.- Odpowiedziała Constance, próbując być poważną, ale jej nie wyszło. Nie mogliśmy przestać się śmiać z Shannona, który poczuwał się do roli szefa kuchni i był poważny.

- Dobra, to Jared będziesz lepił z ciasta kulki. Shannon będzie je wałkował na placki, a ja razem z waszą mamą będziemy lepić i faszerować pierogi.- Odezwałam się, podając Shannonowi wałek.

- Kulki?- Wtrącił z niezadowoleniem Jared, robiąc minę małego chłopca.

- Bo wałka byś nie utrzymał, sory brat.- Odpowiedział mu Shann, wytykając język na, co razem z panią Leto westchnęłyśmy. Po chwili jednak wszyscy zastosowali się do wskazówek i stając wokół blatu, zaczęliśmy robić pierogi. Obserwując Jareda lepiącego z ciasta niewielkie kulki, mimowolnie się uśmiechałam. Wyglądał tak zabawnie. Równie komicznie wyglądał Shannon, ubrudzony mąką i wałkujący ciasto. Gdy pani Leto włączyła radio, w którym leciało pełno świątecznych piosenek, wszystkim udzielił się klimat świąt. Najbardziej jednak Jaredowi, który podśpiewywał razem z wokalistami. Momentami mięliśmy z niego ubaw, gdy z powodu osłabienia głosu nie mógł wyciągnąć niektórych wersów i zastępował je mruczeniem. Nakładając owoce do pierogów, podawałam je Constance, która je zaklejała. Pokazałam jej jak się to robi lecz zanim zaczęło jej wychodzić zrobiła, kilkanaście pierogo podobnych, co bawiło Shannona. Oczywiście dostał za to od mamy. Niestety bicie tak starych koni jak Jared i Shannon wcale nie pomogło.

- Teraz muszą się ugotować.- Zwróciłam się do pani Leto kiedy włożyłyśmy wszystkie do wody.

- Świetnie. Wiesz, nawet nie wiedziałam, że tak łatwo jest je zrobić, choć wymaga to trochę pracy.

- I możemy rozumieć, że będziesz nam je teraz robiła?- Wtrącił Jared, przytulając się podstępnie do swojej mamy.

- Zastanowię się.- Odpowiedziała mu dyplomatycznie Constance, całując go w czubek głowy.

Teraz wiedziałam, że miałam niesłuszne obawy. Constance nie była wcale taka straszna jak mogło mi się wydawać. Opierając się o Shannona, który doglądał pierogów, spojrzałam na Jareda, który też mi się przyglądał. Tak mogłoby być już zawsze, pomyślałam.



***



Przez to, całe zamieszanie zapomniałam,  że chciałam spotkać się z Ofelią. Rozmawiałam z nią przed wylotem i powiedziała mi, że spędza święta w Londynie. Miała tylko matkę, która przylatywała do niej na ten czas. Poza tym od kiedy tylko pamiętam nie utrzymywała kontaktu z dalszą rodziną więc ta decyzja wcale mnie nie dziwiła. Z racji, że dziś była wigilia, którą my jako katolicy obchodziliśmy dwudziestego czwartego grudnia, umówiłyśmy się w kościele, gdzie miał odbyć się świąteczny koncert połączony z pasterką. Uwielbiałam słuchać kolęd w wykonaniu chóru. Gdy przyjaciółka powiedziała mi, że ma być to najlepszy chór z Manchesteru, ucieszyłam się. Poza tym to był nasz mały zwyczaj. Zawsze w święta chodziłyśmy razem posłuchać kolęd. Kiedy powiedziałam o tym Jaredowi ten stwierdził, że nie puści mnie samej.

- Tylko nie marudź jak będzie długo.- Rzuciłam do Jareda, nie wiedząc czy wiem czego się spodziewać.

- Ja? Ja nigdy nie marudzę słuchając muzyki.

- Dokąd?- Zwrócił się do nas taksówkarz.

- Kościół św. Szczepana.

Po  dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Szczerze mówiąc pierwszy raz byłam w tym kościele, ale nie różnił się wiele od pozostałych. Był duży, bogato zdobiony, miał przestronne wnętrze i masywne, drewniane ławy, ciągnące się wzdłuż długiego holu. Gdy weszliśmy od razu uderzyły nas pierwsze takty Cichej Nocy. To była przepiękna kolęda, która zawsze wywoływała u mnie wzruszenie. Rozglądając się po ludziach, dopiero po chwili zauważyłam Ofelię. Siedziała razem z mamą praktycznie z tyłu. Podchodząc do niej od tyłu zasłoniłam jej oczy i przytuliłam swoją głowę do jej. Po chwili jednak dziewczyna się podniosła i przytuliła mnie z całej siły.

- Jak dobrze cię widzieć Vi...

Kiedy się od siebie odkleiłyśmy, Ofelia zauważyła Jareda. Jej mina w pierwszej sekundzie była bezcenna. Zaskoczona to mało powiedziane, jednak po sekundzie przybrała jeden ze swoich profesjonalnych, lekarskich uśmiechów i podała mężczyźnie dłoń. Żeby nie robić zamieszania szybko usiadaliśmy w ławce. Przywitałam się jeszcze z panią Ray, którą praktycznie od dziecka traktowałam jak drugą mamę. To była złota kobieta, która po śmierci swojego męża wcale się nie załamała i wychowała córkę, obdarzając ją całą swoją miłością. Podziwiałam ją za to niezmiernie.

- Cholerka, on jest przystojniejszy niż na zdjęciach.- Wycedziła do mojego ucha Ofelia, przytulając się do mojego ramienia. Obie się uśmiechnęłyśmy.- Też tak bym chciała, eh.

- Brakowało mi ciebie. Kocham cię Of.

- Ale masz chociaż godny zamiennik.- Rzuciła Of, pokazując na Jareda.- Ja ciebie też... A jak tam u jego matki? GODZILLA zaatakowała?

- Co?!- Odpowiedziałam, powstrzymując się od napadu śmiechu.

- Nadmiar jedzenie mi nie służy. Wiesz, nie ufaj pozorom, szczególnie jak mówiłaś, że ona jest bardzo opiekuńcza... A, mam coś dla ciebie.

W następnej chwili Ofelia odwróciłam się ode mnie na chwilę, wracając z niespodzianką.

- Nie mogłam się powstrzymać.- Odparła, uśmiechając się do mnie i dzieląc się ze mną opłatkiem. Lubiłam ten zwyczaj, może dlatego, że chciałam wierzyć w spełnienie się składanych życzeń. Biorąc kawałek opłatka od przyjaciółki, odwróciłam się do Jareda. Uśmiechnęłam się widząc jego zdziwienie. Jednak on znał ten zwyczaj.

- W mojej religii to dziś dzielimy się opłatkiem i składamy sobie życzenia. Jest taka stara formułka, ale nie będę cię nią zanudzać.

- Powiedz ją, proszę. Chętnie posłucham.- Odpowiedział mi mężczyzna, spoglądając na mnie w sposób jaki tylko on potrafił.

- Musisz sobie kawałek ułamać ode mnie. Wtedy mówimy: Dzielmy się tym anielskim chlebem, a nam po śmierci Pan Jezus niebem. Daj nam Panie Boże doczekać drugiego, takiego Bożego Narodzenia. teraz możesz go zjeść.- Dodałam, widząc jak Jay niepewnie trzyma kawałek opłatka.

- To było piękne. Chciałbym to powtórzyć, ale obawiam się, że nie zapamiętałem.

Zaśmiałam się, głaszcząc go po twarzy. Bycie z nim było najlepszym, co mogło mnie spotkać.

- Spokojnie, nauczę cię. Do następnych świąt mamy sporo czasu.

Opierając się o niego, wróciłam do słuchania chóru. Ich czysty, mocny głos, roznoszący się po murowanym wnętrzu świątyni, przyprawiał o dreszcze. Nawet chłód nie był w stanie przeszkodzić im w perfekcyjnym śpiewaniu. Byłam oczarowana i szczęśliwa. Miałam obok siebie dwie, kochające osoby. Czy mogłabym chcieć czegoś więcej? Nie.



***



Jared:



   To, co obudziło mnie w świąteczny poranek z pewnością nie było seksowną brunetką lecz bezczelnie rzuconą we mnie poduszką. Otwierając oczy i żegnając się raz na zawsze z pięknym snem, nie wierzyłem własnym oczom. Na środku pokoju stał Shannon, który rzucał się poduszkami z Veronicą, która chowała się za łóżkiem, co chwila wstając by odrzucić jaśka.

- Ej, co to..

Nie dokończyłem bo po raz kolejny dostałem poduszką. Wygrzebując się z łóżka, wycelowałem w Shannona, który schylił się i wybiegł z pokoju.

- Nienawidzę twojego brata.

- Możemy go wspólnie zabić. Która jest godzina?- Spytałem, obejmując roztarganą kobietę i uśmiechając się do niej.

- 8.

- Czas na prezenty, chodźmy na dół.- Odparłem i całując ją w usta, pociągnąłem za sobą na dół, gdzie był już Shannon.

- Matko, myślałam, że z wiekiem się już z tego wyrasta.- Zwróciła się do Shannona Veronicą, gdy usiedliśmy w salonie.

- Zawsze są jakieś odstępstwa od normy.

- A wasza mama? Nie czekamy na nią?

- Ona zawsze wstaje później. Trzymajcie. Jednak byliście grzeczni w tym roku.- Zwrócił się do mnie i Veronici, Shannon, podając nam dwie paczki. Rozpakowując swój prezent, uśmiechnąłem się. Była to koszulka z napisem: I don't care about I'm a skeleton. Love me more. Pokazując ją Veronice, zaśmiała się.

- A, co masz ty?

- Płytę z muzyką do jogi.- Odparła, z niedowierzaniem Veronica, śmiejąc się.

- Czułem się winny, że zniszczyłem tamtą, ale nie zawaham się jak przeholujesz.- Wtrącił Shannon.

- Przepraszam Shanny, już zrozumiałam.

- A ty, Shaniasty?- W tej chwili brat pokazał mi podkoszulek z Kłapouszkiem z Kubusia Puchatka i kapelusz ode mnie. 

- Spokojnie, będzie mu pasował do reszty garderoby.- Wtrąciła Niko, wymieniając spojrzenie z Shannonem. Nie miałem pojęcia, o co chodziło, ale oni się śmiali.

- To dla ciebie.- Zwróciła się do mnie Veronica, podając mi malutkie pudełeczko, a ja jej w tym samym czasie podałem mój prezent.

- Ty pierwszy.- Wtrąciła, patrząc na mnie. Odpakowałem paczuszkę. Kostka go gitary...

-... Jimmego Page'a?!- Dodałem już głośniej, obracając przedmiot w dłoniach. Marzyłem o niej.

- Nie pytaj jak nam się udało.- Wtrącił Shannon, klepiąc mnie po ramieniu.

- Gdyby nie Shannon..

- Nie bądź taka skromna. Z twoją głową się udało.- Zwrócił się do kobiety mój brat.

- Dziękuję wam.- Dodałem, wciąż wzruszony. Kostka z mojego ukochanego Led Zeppelin.- Teraz ty.

Otwierając mój prezent, przytuliła się do mnie.

- Jest piękna.

- Odwróć z tyłu.- Odparłem, gdy oglądała bransoletkę.

Into the wild, come here with me.**J&V.- Przeczytała, spoglądają na mnie.- Z tobą pójdę wszędzie.

Na koniec rozpakowaliśmy prezenty od mamy. Jak mogłem się spodziewać były to bardzo praktyczne rzeczy. Shannon dostał ciepły, fioletowy sweter. Świetnie mu pasował ten kolor. A my z Niko...

- Ale jazda! Muszę wam zrobić zdjęcie! Weźcie się ustawcie.- Wtrącił Shannon, śmiejąc się jak opętany. W sumie my też się śmialiśmy.

- Twoja mama jest... pomysłowa. - Wycedziła Niko, poprawiając mi czapkę, a następnie swoją. Dostaliśmy takie same wełniane czapki, naciągane na uszy. Przyciągając ją do siebie, Shannon zrobił nam zdjęcie.

- Dlaczego właściwie spędzamy święta w Londynie?- Spytała Veronica. Chciałem odpowiedzieć, ale uprzedził mnie Shannon:

- Widzisz, to dom przyjaciół cioci Helen. Kiedy oni wyjechali, ciocia spytała mamy czy nie chciałaby zaopiekować się tym domem, podczas nieobecności jego właścicieli, a że nasza mama uwielbia zmiany zgodziła się. I jak to stwierdziła Constance: raz w życiu możemy pofatygować te, swoje tyłki i przywieść je do Londynu na święta. A więc jesteśmy. Zabawiajcie nas.***

Po rozpakowaniu prezentów, Shannon zrobił nam kawę i włączyliśmy telewizję. Zawsze w świąteczny poranek w tv puszczali masę świątecznych bajek, a kiedy zauważyliśmy animowaną Opowieść Wigilijną, zgodnie zaczęliśmy ją oglądać.

- Nie widziałem tej bajki wieki.- Wycedził Shannon.

- Nie tylko ty.

- Jest genialna bo przez tyle lat wciąż ją się ogląda.

- Cicho, ja tu staram się oglądać.- Wtrąciłem, pogłaśniając. Wiedziałem, że jak zaczną gadać to nici z oglądania. 

Mama dołączyła się do nas przed dziewiątą, zaganiając nas do świątecznego śniadania. Siadając do stołu byłem niezmiernie szczęśliwy, że mama starała się polubić Niko.





***


Przepraszam, przepraszam. Miało być wczoraj, ale odwiedziłam rodzinę i zawaliłam. Uwierzcie, nie widziałam już literek jak wróciłam, ale za to dopisałam kilka scen dziś i wyszedł z tego rozdział. Poza tym nawalił mi ruter i aktualnie korzystam od brata :( Na początku chciałam, dorzucić to do tamtego ale stwierdziłam, że tak będzie lepiej.  Mogę wam zdradzić, że w następnym rozdziale pojawi się więcej akcji z Constance i Niko. Czekajcie. Czytajcie. Komentujcie. Odpoczywajcie. Bywajcie.



P.S. Sylwester zapowiada się ciekawie :D

P.P.S. URODZINY DZIADA BYŁY! Kochany Jaredku, wszystkiego najlepszego!





Provehito in altum!



 * "Więc to jest Boże Narodzenie, mam nadzieję, że się dobrze bawisz"-  John Lennon.

** "Ku nieznanemu, ruszam tam z tobą"- 30 Seconds to Mars, The Mission.

*** Nawiązanie do tekstu piosenki Nirvany, Smells teen Spirit ( "Here we are now. Entertain us.").

6 komentarzy:

  1. Nie przepraszaj. Nie zawsze łatwo się jest wyrobić, tym bardziej jak się ma problemy techniczne :)

    Kocham jak są opisane święta, sama w ostatnim rozdziale też opisywałam.
    Ciocia Helen mnie rozbroiła. Constance nie zjadła Niko, więc jest dobrze.
    Robienie pierogów było urocze :)

    Poza rozdziałem jestem ciekawa jak wyglądają u nich święta tak prywatnie. Czy się Jared i Shannon zachowują jak dzieci czy nie.. :>

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, myślę że pewnie jeśli są z Constance to są mniej poważni ale może nie są aż takimi dziećmi. Chociaż cholernie fajnie byłoby się kiedyś o tym przekonać ^^

      Usuń
  2. Skąd ja to znam? Też miałam w planach wyrobić się ze swoim rozdziałem na wczoraj... ;/
    Anyway! Rozdział kapitalny! super udało Ci się wprowadzić atmosferę i w ogóle :) Nie chce się rozpisywać, bo jak zacznę, to mi miejsca braknie i nie skończę xD
    Powiem tylko, że cholernie mi się podobało i choćbym nie wiem jak chciała, to nie umiałabym się do niczego doczepić :D Czekam na akcję z Niko + Constance :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez te "pieprzone" święta na czas nie byłam w stanie przeczytać aż 2 rozdziałów.. nie wierzę!
    Co do Rozdziału I, O boże.. brak mi słów! Jest perfekcyjny, zdążyłam przeczytać go już dwa razy z niedowierzaniem! JEST ŚWIETNY! Taki jaki powinien być i postarałaś się by było w nim tyle akcji i by był wystarczająco długi aby mógł cholernie wciągnąć! Od początku byłam już jak zaczarowana, jakbym to ja z Veroniką czekała na przyjazd Jaya, później sprawa Annabel , impreza i oczywiście wiadomość od Lany. Gdybyś tylko była wstanie zobaczyć jak odebrałam ten wpis, twarz kamienna oczy zeszklone i do tego cała drżę, mam pustkę w głowię sama nie co się dzieję lecz jedno wiem na pewno, pokochałam twój blog! :)

    Rozdział II, był o wiele 'lżejszy' co było naprawdę fajnym połączeniem, tak myślę. Sprawa z Constance i Veroniką , dobrze że wszystko poszło sprawnie :) .. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłam, że nie myślę.. nawet nie dokończyłąm tego co miałam napisać, a mianowice "burzliwe dni" Veroniki i Jareda w części II. :D
      Kiedy to czytałam, momentalnie pojawił się uśmiech na mojej twarzy. Mówię tu między innymi o akcji z poduszką i o tym jak opisywałaś to jakże straszne cierpienie Jareda :"nici z seksu" :D
      Tak jak napisałam wyżej ten 'lżejszy' rozdział z poprzednmim współgra niesamowicie dobrze. ;)

      I nie martw się bo widzę, że nie wyrobiłaś się z czasem. Jak widzisz święta są w stanie zakręcić nam wszystkim w głowie , ja dotad niedowierzam, że czytam to tak późno. No i oczywiście urodziny Jaya myśle, że w ten dzień u każdej z nas choć trochę zabrzmiał coś na miarę instynktu (jeśli można to tak nazwać), iż każda z nas miała jednak na uwadzę, że ten jakże wspaniały człowiek obchodził wtedy swoje małe święto! :)

      Usuń
    2. w sumie to dopiero ty uświadomiłaś że rzeczywiście te 2 rozdziały się tak razem komponują.Ale o dziwo napisanie ich przyszło mi bardzo dobrze, może to za sprawą nastroju? nie wiem, ale pierwszą część napisałam zupełnie bez trudności i jestem z niej zadowolona ;)Mam nadzieję, że w tym nowym roku nie dam wam powodu do porzucenia mnie, a wręcz przeciwnie. Wiem, że TEN rok będzie wspaniały i będzie należał do NICH! Naszych Marsów :D Bardzo ciepło cię pozdrawiam!:*

      Usuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.