wtorek, 8 stycznia 2013

32. Dzień, który zaczął się marnie i marnie skończy się. . . *



***


Veronica:



   Święta to czas, kiedy zasadniczo nikt z nas, nie powinien być sam. Dzięki Jaredowi znów mogłam poczuć magię Bożego Narodzenia. Nigdy nie przypuszczałabym, że czas spędzony z praktycznie obcymi mi ludźmi może być tak niesamowity i rodzinny. Nawet Constance, która na samym początku naszego związku okazywała niechęć do mnie, teraz wydawała się dość przyjazna, choć przecież nie wyraziła większej radości z naszej znajomości. Obserwowała mnie. Nie musiała mówić głośno, że nie widzi przyszłości Jareda u mojego boku bym wiedziała, że tak myśli. W w końcu im dłużej zaczęłam się nad tym zastanawiać, dochodziłam do coraz to nowych i innych wniosków. Szczerze mówiąc to nawet ja tego nie widziałam, bo jak mogłabym przewidzieć, co będzie z nami choćby w Nowym Roku? Najgorsze jednak nie było to, lecz fakt, że powoli zacierał się obraz jakiejkolwiek przyszłości bez Jareda. No life. Nie wyobrażałam sobie, co zrobiłabym gdyby on nagle zniknął z mojego życia. Dlaczego tak bardzo mnie to przerażało? Bo potwierdzało to moją teorię, że uzależniałam się od niego, na nowo, każdego dnia. Stawał się moim powietrzem, którym i tak potrafiłam się zakrztusić, mimo że miałam go tylko dla siebie. 

   Jest ze mną coraz gorzej, pomyślałam, wpatrując się w ośnieżony Londyn. Pochmurne niebo,  z wirującymi płatkami śniegu, napawające swoistą melancholią i połączone z białymi dachami domów, wcale nie odciągnęło mnie od rozmyślań. Podciągając nogi pod brodę, usiadłam wygodnie na parapecie, który od wczoraj był  moim ulubionym miejscem do złapania oddechu. Siódma dziesięć to chyba dobra pora na kawę? Bo inaczej zwariuję, pomyślałam i już się odwróciłam, gdy nagle wyrósł przede mną kompletnie zaspany Jared i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, wtulił się we mnie, opierając swoją głowę na moich piersiach.

- Uciekłaś mi.

Był tak nieświadomie uroczy, że się zaśmiałam, gładząc go po głowie. Z potarganymi włosami, do ramion, w za dużej koszulce Machine Head i przymkniętymi oczami, choć wychudzony, kochałam go jeszcze mocniej.

- Obyś musiał męczyć się ze mną do samego końca...- Wycedziłam, całując go delikatnie w ucho.- Wszystkiego najlepszego, kochanie.

- Obym nie musiał żyć bez ciebie.

Odnajdując moje usta, posłał mi jeszcze rozmarzony uśmiech. Całując mnie powoli lecz z pełną namiętnością, sprawił, że byłam gotowa zupełnie odlecieć. Jego usta, tak delikatne, wpijające się we mnie milimetr po milimetrze, przynosiły kompletny stan euforii. Nigdy nie powiedziałabym, że jego chłopięce usteczka potrafią tak błogo całować. Pozwalając jego dłoniom wędrować pod koszulką, po mojej talii, powstrzymywałam się przed rzuceniem się na niego.

- Wracamy do łóżka. To moje urodziny i ja dziś rządzę. Mówiłem, że nie znoszę sprzeciwu?- Odparł, odrywając się ode mnie i ciągnąc mnie za sobą. Pochwili, zakopując nas w pościeli, na powrót się we mnie wtulił. Jared był bez wątpienia, zaraz po Shannonie, największym śpiochem jakiego poznałam w życiu. Jednak po wczorajszym wieczorze, kiedy razem z Constance i Shannonem oglądaliśmy do późna Kotkę na gorącym, blaszanym dachu, mogłam mu odpuścić.

- Wiesz, to takie... rodzinne, że macie z matką taki zwyczaj. I urocze.- Odparłam, wsuwając dłoń pod jego piżamę i przejeżdżając palcem po nagim boku bruneta. Podobało mi się, że bracia Leto byli tak bardzo zżyci z matką. Jak powiedział mi Jared, oglądają ten film z Constance, od prawi trzydziestu lat, zawsze w okolicy świąt. Taki ich mały zwyczaj.- Twoja matka coraz bardziej mnie zaskakuje...

- Uwielbiasz to?-Odezwał się nagle rozbawiony Jared, lekko się wyginając.

- Nie wiem o, co ci chodzi.- Stwierdziłam, udając, że nie wiem o jego łaskotkach na boku. Ale szczerze mówiąc, tak. Uwielbiałam przeszkadzać Jaredowi zasnąć, szczególnie w taki sposób.- A o to!- Dodałam, łaskocząc go bardziej i śmiejąc się.

- Zabiję cię, jak się tylko wyśpię. Obiecuję.- Wycedził, przewracając się na plecy. O nie, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Nie po tym jak mnie rozbudziłeś, pomyślałam.

-Nie tak szybko.- Wtrąciłam, kładąc się na nim.- I znów przyszło mi odgrywać rolę tej złej, tak? Tej, która zamierza wykorzystać to niewinne ciało i skraść twoją cnotę?- Dodałam, ironicznym tonem, przesuwając dłonią po jego kroczu. Widząc wkradający się na jego twarz uśmiech, zaczęłam się z nim bawić. Kiedy otworzył oczy i posłał mi jedno ze swoich przenikliwych spojrzeń, zatrzymałam się.

- Ale nie ruszamy się stąd szybciej niż przed południem.

- Da się zrobić.

Następnie całując go, dałam mu się rozebrać. Nie pozostając mu dłużna, szybko zrobiłam to samo i po chwili poczułam go. Wspaniale było czuć jego rozpalone ciało na sobie. Mimo metamorfozy jaką przeszedł, wciąż go pragnęłam tak samo mocno, jak za pierwszym razem, wtedy na łodzi. Całując go zachłannymi ustami, zaczęłam go napędzać, a nasze oddechy zaczęły zlewać się w jedno, harmonijne brzmienie. Rozchylając uda, pozwoliłam mu we mnie wejść lecz on robił to powoli,  przyprawiając mnie o dreszcze. W końcu, poruszając się coraz szybciej, przywarł ustami do mojego ucha, pojękując do niego. Głos Jareda przepełniony rozkoszą był tym, co pozwalało mi dojść. Zaciskając dłonie na jego nienaturalnie zgrabnych plecach, poczułam jak wyginam się w miłosnym szczycie, a z mojego gardła wydobywa się  głośny jęk. 

- Wiesz, że moglibyśmy zaczynać tak każdy dzień?

- Moglibyśmy.- Odpowiedziałam.

Opadając przy moim boku, zacisnął swoją dłoń na mojej. Zaśmiałam się. Próbując uspokoić oddech, spoglądałam na niego. Z zamkniętymi powiekami i lekko rozchylonymi ustami wydawał się taki bezbronny i niewinny. Odrastające mu powoli brwi, za każdym razem gdy na niego spoglądałam, przyprawiały mnie o uśmiech. Najdziwniejsze było jednak to, że Jared z każdym dniem, wcale mi nie obojętniał. Mogłam wpatrywać się w niego godzinami i studiować jego anatomię. Twarz, tak dobrze mi znana wciąż była jedną, wielką tajemnicą, podobnie jak jej właściciel. Kochałam każdy jej szczegół. Delikatną bruzdę tuż nad nosem, kiedy się śmiał, ledwie widoczne dołeczki w policzkach, żyłkę pod lewym okiem, gdy był zły, zarysowane kości policzkowe, a nawet delikatny zarost jaki zapuścił.

- Nie pozwalasz mi zasnąć.- Odezwał się Jared, nie otwierając oczu, kiedy wciąż na niego patrzyłam. W przeciwieństwie do niego, nie mogłam spać.

- To silniejsze ode mnie. Nie zasnę już... Myślałam, że jesteś przyzwyczajony, że ludzie obserwują cię?

- Ale nie, jak usiłuję spać. Błagam cię, Niko.- Wymamrotał mężczyzna, nie poruszając się. Po chwili jednak zbliżył się do mnie i wtulił głowę w moją pierś. Teraz już nie mogłam bezczelnie na niego patrzeć. Zanurzając dłoń w jego włosach, zwróciłam się do niego:

- Wiesz, co dopiero zauważyłam? Zrobiły ci się takie malutkie zmarszczki przy oczach... ale w twoim przypadku, to jest urocze.

- Nie mam zmarszczek. Żadnych.- Wycedził obojętnie brunet, kręcąc głową.

- Masz, Jared. Masz, ale to nic takiego. Po prostu to chyba naturalne, przez tę utratę wagi, a biorąc pod uwagę twój..- Zaczęłam na luzie, ale szybko ugryzłam się w język. Niestety, za późno.

- No, co? Powiedz to.- Odezwał się Jared, podnosząc się.- Biorąc pod uwagę mój wiek. Znowu mamy o tym rozmawiać? Myślałem, że rozumiesz moje wybory. W ogóle nie wiem do czego ma zmierzać ta rozmowa.

- Spokojnie, ja chciałam tylko...

- Chciałaś potwierdzić swoją racje i uświadomić mi, że zrobiłem źle angażując się w tę rolę. Że jestem za stary na takie wygłupy.

- Nie..

- Chciałaś. A ja nie mam siły tłumaczyć tobie, Shannonowi czy własnej matce, że nie żałuję tego, co zrobiłem. I wiesz, co? Jestem dumny z tej roli, że naprawdę poradziłem sobie. To otworzyło mi bardziej oczy na problem jakim jest AIDS i pozwoliło zobaczyć, co przeżywają ci ludzie. Dlaczego tak bardzo boli was to, co robię ze swoim ciałem? Przecież to MOJE ciało!

- Może dlatego, że jak się kogoś kocha to się o niego zwyczajnie MARTWI?!- Krzyknęłam siedząc naprzeciwko Jareda, na łóżku. To jego wzrok tak na mnie działał. Sprawiał, że traciłam kontrolę nad sobą. Sprawiał, że czułam się winna.- Poza tym nie mam zamiaru ingerować w twoje wybory. Po prostu nie wszystkie są dobre... tyle!

- A nie są dobre bo jestem w TAKIM wieku, że powinienem najlepiej siedzieć w fotelu i czekać na śmierć, tak?! A wygłupy na scenie?! O nie daj Boże. Zrozumiałem przesłanie, jeśli O TO ci chodziło!

- Co?! A, o co chodzi tobie?! Co ty chrzanisz, teraz? Jared!- Zwróciłam się do wokalisty, łapiąc się za głowę.  Widząc jak Jared kiwa, zdenerwowany głową, nie mogłam w to uwierzyć.

- Jak tak BARDZO ważny jest dla ciebie wiek, to dlaczego jesteś ze mną skoro jestem taki stary?- Krzyknął, łapiąc mnie za nadgarstek i tym samym zmuszając, bym spojrzała na niego.- Przecież mógłbym być twoim ojcem! Właśnie... dlaczego jesteś ze mną?

- Teraz to przegiąłeś.- Rzuciłam, wyrywając mu dłoń i podnosząc się z łóżka. Zakładając swoją koszulę i szorty, nie dowierzałam w to, co usłyszałam. Dobrze wiedziałam, co sugerował. Jak mógł w ogóle pomyśleć, że mogę być z nim jedynie dla kasy, kariery, sławy? Jednak bardziej zabolał fakt, że wątpił w moje uczucia. 

- Dokąd idziesz? Rozmawiamy.- Odezwał się stojąc nade mną.

- Nie mam... nie będę tego kontynuować. Skończyłam z tobą rozmawiać.- Odpowiedziałam, biorąc mój telefon i wychodząc.- Idę na dół, a ty się lepiej prześpij bo nawet nie wiesz, jakie głupoty wygadujesz.

Zamykając drzwi, oparłam się o ścianę. Gratulacje, nie ma, co. Świetny prezent na urodziny, odezwał się głos w mojej głowie.

- Idiotka. Pieprzona idiotka.- Wycedziłam, waląc się z otwartej dłoni w głowę. Byłam na siebie zła. Gdyby nie mój język, którym muszę kłapać non stop, nie zdenerwowałabym Jareda. Przestań się mazać, gdyby on nie był dupkiem jak prawie każdy facet, nie powiedziałby ci tego, co powiedział, rozbrzmiał głos w mojej głowie. Racja, nie miałam złych intencji, a Jared... Nie mając pojęcia, co robić, poszłam do kuchni.





***



-... Nawet nie wiesz jak mnie wkurzył. Normalnie mam ochotę go... eh! W każdym razie, potem napomknęłam o jego wyglądzie i się zaczęło... To twój brat, poradź mi, bo ja już nie daje rady.

- Czekaj... co było przed tym jak zwrócił ci uwagę? - Wymruczał, zaspany Shannon, z nad poduszki. 

- Uprawiali... Shannon! - Krzyknęłam, klepiąc perkusistę w gołe plecy, na co ten, tylko się zaśmiał. Nie przepuści żadnej okazji by mnie podejść.

- To bolało, Niko.

- Oj przepraszam... zapomniałam, że wy to tacy delikatni jesteście.

Będąc w kuchni, przyszedł mi do głowy jedynie Shannon. Robiąc więc dwie kawy, postanowiłam przyjść go obudzić i przy okazji pogadać. Nie muszę dodawać, że nie był zadowolony lecz aromat gorącej kawy, potrafił zdziałać cuda i obłaskawić nawet takiego zwierzaka jak Shannon. Wchodząc po cichu do jego pokoju, wślizgnęłam mu się do łóżka, podając kawę w ramach przekupstwa. Jednak Shannon podobnie jak Jared, nie kontaktował zbytnio o tak wczesnej porze.

- Gdyby nie fakt, że robisz dobrą kawę, zabiłbym cię na miejscu.- Wtrącił starszy Leto, sięgając po swój kubek.

- Nie dramatyzuj, Shanny..

- Wiesz, która jest godzina?!

- No..

- Wiesz?! Siódma pięćdziesiąt pięć, kobieto! - Wycedził, odkładając na stolik swój telefon. Przewracając się na plecy i ziewając, zwrócił się do mnie:

- Mówiłem ci, że Jared nie jest całkieeeee...em ten, tego... normalny. Kretyn no, ale tego nie zmienisz już.

- Ale ja nie chcę go zmieniać, o to właśnie chodzi. Po prostu, dlaczego nikt mi nie dał do niego instrukcji...- Odpowiedziałam, zakrywając twarz dłońmi i udając rozpacz, na co Shannon się zaśmiał.

- A wiesz jak wyglądałaby taka instrukcja? Powiem ci. Po pierwsze, pieprz go dużo, po drugie, chwal jeszcze więcej. Proste... poza tym, kto jak kto, ale Jared ma fioła na punkcie wieku, starości... wiesz, o co mi chodzi - spełniaj swoje marzenia choćby nie wiem, co, bądź kim chcesz, rób to na, co masz ochotę niezależnie czy masz dwadzieścia czy czterdzieści lat..

- Tak, wiem. A jak ktoś mówi mu, że jest za stary na coś, to ma już przesrane.- Odpowiedziałam, upijając łyk swojej kawy.

- Dokładnie.

- Ale widzisz, ja nie zrobiłam nic takiego... nie chciałam by tak wyszło.

- Może to przez ten dzień? No wiesz, jego urodziny... latka lecą, już nie ta młodość, a to było jak... zapalnik do bomby albo coś, wiesz?

- Taaa, rozumiem, o co ci chodzi. Gwóźdź do trumny.

- Oh, to mamy chyba progres.- Wycedził z ironią Shannon. Posyłając mu mordercze spojrzenie, miałam ochotę palnąć go w tą jego czuprynkę.

- Aleś ty dziś dowcipny.- Odbiłam piłeczkę.

- Przepraszam, nie zapominaj u kogo w łóżku jesteś i kto tu rządzi.- Wtrącił Shannon, szczerząc się i przybliżając się do mnie.

- Ha! Śmieszny jesteś...

- Więc.. u kogo?- Dodał, drocząc się ze mną. Zaśmiałam się.

- Nie zrobiłbyś tego... nie.

- Racja, nie miałbym serca wyrzucać cię, skoro sama przyszłaś. A jak ci mówiłem, że tak będzie, to się zapierałaś.- Odparł brunet, gładząc się po gołej klatce.

- Nie schlebiaj sobie, Leto, a te mięśnie są... są...- Zaczęłam, przyglądając się Shannonowi i próbując udawać poważną, ale mi nie wyszło i się zaśmiałam.

- No, dalej. Dajesz... Jakie?- Wtrącił rozbawiony Shannon, napinając mięśnie brzucha.

- Pozorne...?

- Pozorne?!- Obruszył się Shannon.- Zaraz zobaczysz.- Łapiąc mnie za dłoń, przyłożył ją sobie do brzucha.

- Shannon!

Śmiejąc się, odwróciłam głowę. Dotykanie rozgrzanego i twardego brzucha perkusisty było bardzo miłe. Prawie jak macanie modela, pomyślałam. Mimowolnie ma twarz wkradł mi się uśmiech. 

- Dobra, fajne masz te mięśnie.- Dodałam, odrywając swoją dłoń od Shannona. Mężczyzna w odpowiedzi poruszał tylko dwuznacznie brwią i napił się kawy.

- Naprawdę nie działam na ciebie?- Zapytał po chwili brunet, już całkiem poważnie. Spoglądając na niego, nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Shannon był strasznie seksownym mężczyzną i patrzenie na niego sprawiało mi pewnego rodzaju radość, a nawet przyjemność, ale nie myślałam o tym by się z nim przespać. W sumie działał na mnie, ale odkrycie kart przed Shannonem nie było by mądrym posunięciem.

- Widzisz, mając ptysia nie myślisz o kremówce.- Odparłam w końcu dyplomatycznie, posyłając mu uśmiech.

- Ale jedząc jednego ptysia, masz ochotę na drugiego, a my w końcu, z Jaredem, jesteśmy braćmi...- Wtrącił Shannon, posyłając mi oczko. Opierając głowę o jego ramię, westchnęłam.

- Oj Shannon, jesteś kochany...

- Jared wie, że jesteś u mnie?- Spytał, przyglądając mi się. Pokiwałam przecząco głową.- Bo wiesz jakby tu teraz wszedł...- W tej chwili zrozumiałam o czym mówił Zwierzak. Chyba wiedziałam, co mógłby zobaczyć Jared.- Ja chcę jeszcze żyć!- Dodał, z udawanym strachem Shannon.

- Rozumiem, że plan się nie zmienił?- Zapytał, gdy wróciłam na swoją połówkę łóżka. Chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, o czym on mówi. Mimo wszystko to jego urodziny, pomyślałam.

- Tak, wy z Constance ogarniacie sprzęt, a ja przyprowadzę go o drugiej. Mam nadzieję, że dam radę.

- Jay cię kocha. Pogodzicie się... Dałaś mu już prezent?

- Nie, chciałam, ale wiesz, nie było jakoś okazji.- Odparłam z ironią, przypominając mu, że się przecież pokłóciliśmy. Biorąc poduszkę, rzuciłam nią w Shannona.- Ty lepiej się jeszcze prześpij bo też nie kontaktujesz, a ja tu sobie posiedzę. O, skorzystam z twojego laptopa.

Idąc po sprzęt, wróciłam do łóżka, zajmując dawne miejsce. Spoglądając na zbliżającego się do mnie Shannona, posłałam mu pytające spojrzenie.

- Ale jesteś dziś dowcipna. Po tej kawie to teraz na pewno zasnę.- Odpowiedział mi, udając oburzenie. Znów się zaśmiałam.





***


Czas spędzony w towarzystwie Shannona niesamowicie poprawił mi humor. Oglądając materiały z azjatyckiej trasy Shannona i Becks'a, nie mogłam się nadziwić jak bardzo to, co wyprawiała ta dwójka ociekało seksem. Podziwiając półnagiego Leto, wyginającego się w rytm klubowej muzy i zmysłowo ruszającego się Antoine'a, byłam pod wrażeniem. Nie znałam Shannona od tej strony, jako zwierzaka scenicznego. Patrząc na niego nie miałam wątpliwości, że sprawia mu to wiele radości, choć jest tak bardzo różne od tego, co robił z Tomo i Jaredem.

- Nie, Shannon, nie wmówisz mi, że nie jesteś tu nagrzany.- Odezwałam się, gdy oglądałam jedno z nagrań perkusisty, na który tańczył aż za dobrze, śmiejąc się przy tym do rozpuku.- No proszę, cię. Spójrz jak ty tańczysz. Bajerować to my, ale nie nas. 

- No jak?

- Mało brakowało a ściągnąłbyś tam spodnie i poraził ich zawartością, te laski  z przodu, chociaż pewnie one i tak nie miały by nic przeciwko... Nie wiem, co brałeś, ale udzieliło ci się po całości. I to ten, co uczepił się mnie.

- Bo z tobą to nigdy nie wiadomo. Już nam pokazałaś, a moje było jednorazowe...- Wtrącił Shannon, tłumacząc się.

- Taaa. Wiesz, zostaw te bajeczki dla Lanki. Myślisz, że nie wiem jak wyglądają takie trasy? Sex, drugs and rock'n'roll w pełnym wymiarze. Ile ja bym dała za taką trasę...- Odpowiedziałam ironicznie, wzdychając.

- No.. no... no..- Zaczął Shannon, zabawnie nie mogąc się wysłowić.

- No, no, no, nie wypieraj się.- Wtrąciłam, przedrzeźniając się z nim.- Przynajmniej poużywasz życia. A tak w ogóle to muszę wybrać się na wasz koncert klubowy i zobaczyć jak kręcisz tym tyłkiem.

-Na twoim miejscu byłbym uważał. Jeszcze  możesz popaść w depresje, co przeszło ci koło nosa, ehmmm.- Wtrącił Shannon, szczerząc się do mnie jak dziecko.

- Jesus Christ! Wychodzi na to, że przy tobie, megalomania Jareda prawie nie istnieje.- Zaśmiałam się, żartując. W tym samym momencie Shannon zaczął okładać mnie poduszką, wykorzystując zaskoczenie. Śmiejąc się, zaczęłam piszczeć, a Shannon zaczął głupkowato chichotać. Przez to zamieszanie nie usłyszeliśmy pukania do drzwi. Uświadomiła nas o tym dopiero Constance, stojąca w drzwiach.

- Ekhm.

Dostrzegając kobietę, momentalnie od siebie odskoczyliśmy, przybierając kamienne twarze. Lekkie zakłopotanie na jej twarzy, zdradzało, co sobie pomyślała. Damn!, zaklęłam w myślach. Zaskoczenie wymieszane ze zdziwieniem, w wykonaniu pani Leto, było nawet zabawne. Spoglądając z ukosa na Shannona, powstrzymywałam śmiech. Jego mina była tak urocza, kto jak kto, ale Shann i jego mimika po prostu wymiatali.

- Mamo, coś się stało?- Wtrącił po chwili Shannon, próbując być poważnym, choć powstrzymywał się przed wybuchem.

- Ja...musisz odebrać ten tort dla brata o dwunastej. Tylko to chciałam ci powiedzieć, bo dzwonił cukiernik.- Odpowiedziała Constance, odwracając się do wyjścia.- A Jared jest...?- Dodała jeszcze.

- Śpi.- Odpowiedzieliśmy zgodnie z Shannonem, wymieniając przy tym rozbawione spojrzenia.

- Aha.

Kiedy tylko kobieta zniknęła za drzwiami, rzuciłam się na łóżko, śmiejąc się. Zakrywając twarz, dłońmi nie mogłam wymazać sprzed oczu wyrazu twarzy matki Jareda.

- Myśli, że mnie przeleciałeś?

- Yeah...Teraz to już nie masz szansy na pokój, bo grasz na dwa fronty. Zwodzisz jej dwóch synów.- Zaśmiał się perkusista, żartując i podając mi poduszkę. Zakopując się pod nią, wymruczałam:

- Weź mnie dobij.





*** 



Jared:



Przewracając się na bok, otworzyłem oczy. Obudziłem się. Przejeżdżając dłonią po pustym miejscu obok mnie, westchnąłem. Poranna kłótnia z Veronicą była czymś, co mnie gryzło i nie dawało spokoju. Wszystko potoczyło się tak beznadziejnie. Dopiero teraz doszło do mojej świadomości, że poniosło mnie. Byłem śpiący i lekko rozdrażniony, a Veronica nie była tego świadoma. Jednak najbardziej zły byłem na siebie, że dałem się sprowokować i powiedziałem o kilka słów za dużo. Słów, których nigdy nie powinienem powiedzieć.

- Holy shit. Zawsze musi się coś spieprzyć!

Podnosząc się z łóżka, ubrałem się i rozciągnąłem. Podchodząc do okna, przeczytałem wiadomości z życzeniami, co poniekąd poprawiło mi humor. Wchodząc na Twittera, postanowiłem wrzucić kilka zdjęć z wczorajszej kolacji. W tym samym czasie usłyszałem szum wody, w łazience. Zbierając się w sobie, postanowiłem tam pójść. Wchodząc powoli do łazienki, zauważyłem ją. Stała w szlafroku, pochylona i wycierała włosy w ręcznik. Siadając na toalecie, spojrzałem na nią. Zauważając mnie, wyprostowała się, ale nie odezwała się. Stojąc naprzeciwko mnie, wpatrywaliśmy się w siebie beznamiętnie. Spoglądając na mokre strąki włosów, okalające jej różowe policzki, uśmiechnąłem się w środku siebie. Nie miałem pojęcia od czego chciałbym zacząć.

- Puka się, Jared. Przed wejściem. Czy to takie trudne?- Wycedziła kobieta i ruszając się, sięgnęła po szczoteczkę do zębów i pastę. Chłód w jej głosie, choć spodziewałem się go, zaskoczył mnie. Obserwując jak wyciska pastę, złapałem ją za wolny nadgarstek, kiedy zaczęła szczotkować zęby.

- Porozmawiajmy.- Odpowiedziałem, a Veronica tylko na mnie spojrzała, dając mi do zrozumienia bym mówił.- Nie wiem, co mnie poniosło, że zrobiłem ci tę bezsensowną awanturę. Czuję się źle bo zachowałem się jak kompletny dupek. Wcale nie chciałem powiedzieć ci tych... bzdur. Wiem, co jest między nami.- Cały czas obserwując dziewczynę, nie mogłem odczytać, co myśli. Po chwili, wypluwając pianę, zwróciła się do mnie:

- Naprawdę wiesz? Już masz pewność, że cię kocham? A, co jeśli po prostu dobrze udaję i jestem zimną suką?- Ton jakim to mówiła, przerażał mnie. Wrzucając szczoteczkę do umywalki, zaczęła się kręcić, ale ja wciąż ją trzymałem.- Może wcale cię nie kocham...i...nie wiem...

- Nie mów tak, bo to boli.




Zauważając jak szklą się jej oczy, jednym ruchem przyciągnąłem ją do siebie i posadziłem na kolanie. Nie zaprotestowała, ale też się nie odezwała. Miałem ochotę przytulić ją i zacząć całować, ale strach paraliżował mnie. Zaciskając mocniej dłoń na jej nadgarstku, widziałem jak nie była w stanie się odezwać. Siedzieliśmy tak przez chwilę w kompletnej ciszy, nawet na siebie nie spoglądając. Przez te kilkadziesiąt sekund przez moją głowę przeleciało chyba z milion myśli... Przecież mnie kocha. Nie zrobiłaby mi tego. Nie zrobiłaby tego nam. To przez te pieprzone urodziny. Nie mogę jej stracić. Kłamie, udaje. Znów się bawi, ale jest taka poważna. Co teraz myśli? Dlaczego do cholery milczy? Pocałować ją czy nie? Dlaczego nie reaguje na mój uścisk? Nie chcę żyć bez niej i nie mogę... Dlaczego czuję się od niej uzależniony? Czy rzeczywiście jestem? Nie, a może tak... Co ona mi zrobiła... Jestem starym idiotą. Dupkiem. Egoistycznym. Rusz się, Jared! Co ja mam teraz zrobić? W dodatku muszę jej powiedzieć o Annabelle... Kurwa! Może jej nie powiem? Nie, nie. Muszę z tym poczekać. Ale nie mogę jej okłamywać. Zbierz się do kupy! Ru... Potok myśli w mojej głowie, przerwał dotyk kobiety, na mojej dłoni. Przykładając wolną rękę, zacisnęła ją na mojej, wpatrując się w nią, jakby szukała tam odpowiedzi na nurtujące ją pytania.

- Myślisz, że mnie nie bolało? Nie... nie. Łudziłam się, że ty nigdy tak nie pomyślisz, ale się zawiodłam.

- To nie była prawda. Powiedziałem to w nerwach by się z tobą podroczyć i wkurzyć cię. Wiesz o tym, prawda?- Odpowiedziałem, drugą ręką podnosząc jej głowę do góry. Spoglądając na mnie wzrokiem jaki przyprawiał mnie o dreszcze, zbliżyła swoją dłoń do mojej twarzy i położyła ją na policzku. Jej oczy przepełnione łzami i delikatnie drgające usta, sprawiały, że czułem jak łamie mi się głos, który wciąż tkwił w gardle.

- Jay... gdybyś zobaczył wtedy swoją twarz... Twój wzrok, on... ty przez chwilę w to wierzy... wierzyłeś... A ja tak bardzo cię kocham...i...

- Ciii... Nie mów już, proszę Cię.- Przykładając jej drżący palec do ust, ledwie panowałem nad głosem.- Veronica... nie mów już nic. Proszę...

Czułem, że jeszcze jedno jej słowo, wypowiedziane tym łamiacym się głosem, a puszczą mi hamulce i zacznę płakać. Nie umiem powiedzieć, co tak bardzo na mnie działało, jej słowa, palące powoli od środka czy sposób w jaki je wypowiadała - z tak ogromnym smutkiem, bólem i chłodem, przyprawiające mnie o ciarki. Tkwiąc tak z palcem na jej wilgotnych ustach i jej dłonią na moim policzku, siedząc na toalecie, wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, tak jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy. Wymowna cisza, dawała ulgę. Z każdą sekundą patrzenia w jej oczy, teraz tak głębokie i nie zmierzone, i każdym jej na pozór spokojnym oddechem, czułem, że jest inaczej. Nie umiałem tego nazwać. To tak jakby związać dwójkę ludzi, grubym sznurem, a potem go delikatnie naciąć. Tak pawie nie zauważalnie, jeśli wiesz, co mam na myśli, pomyślałem. W tej samej chwili dobiegł nas dźwięk komórki Veroniki, jednak my wciąż trwaliśmy w bezruchu...

...Do you know what's worth fighting for? When it's not worth dying for? Does it take your breath away? And you feel yourself suffocating? Does the pain weigh out the pride? And you look for place to hide? Did someone break your heart inside? You're in ruins...**




- Jared, nie wracajmy już do tego tematu. Tak będzie lepiej, zamknijmy to.- Wycedziła Niko, posyłając mi niepewny uśmiech. Następnie podnosząc się, dodała:

- To twoje urodziny, nie chcę zepsuć ci ich do końca. Mam coś dla ciebie.

Następnie puszczając moją dłoń, wyszła z łazienki. Już chciałem zaprzeczyć, ale zamiast tego, odruchowo poszedłem za nią. Wciąż lekko oszołomiony tym wszystkim, stanąłem przed nią, a ona podała mi czerwoną paczkę ze złotą kokardą. Siadając na łóżku z prezentem, jeszcze zwróciłem się do niej:

- Kocham cię, po prostu. Tak zwyczajnie, naprawdę. Mocno.- Siadając przy mnie, oparła głowę o moje ramię.

- Wiem.- Wyszeptała.

Zdzierając papier z wierzchu, zauważyłem, że to chyba książka. Czarna okładka. Jednak kiedy rozpakowałem całość okazało się, że to... album i to dość gruby. Otwierając go z ciekawością, zatrzymałem się na pierwszej stronie, widząc pismo Veroniki. Jednak nim zdążyłem zacząć czytać, zrobiła to kobieta, mówiąc do mnie z pamięci:

- Idealnie nieidealny, to cały ty.

Twój wzrok, sprawia, że zapominam oddychać.

Słodkie usta, są  balsamem na mój ból.

Twój ciepły głos, daje mi siłę.

Uśmiech, napawa nadzieją.

Błogi dotyk, przyprawia o obłęd.

Ramiona, w których mnie zamykasz i kołyszesz do snu,

przeganiają strach. Już nie budzę się, krzycząc.

Nie pozwalasz utonąć mi w mroku.

Przy Tobie nie boję się żyć, bo sprawiasz, że żyję na jawie, a bez ciebie umieram...

Bo jesteś moim powietrzem, którego zachłannie potrzebuję.-Kończąc swój monolog, spojrzała na mnie.

- To jest.. to jest niesamowite.- Odparłem po sekundzie, wciąż zaskoczony jej słowami.- Nikt jeszcze nigdy, nie napisał tak o mnie.

- Dobra... otwórz lepiej dalej.- Wtrąciła, uśmiechając się nerwowo. Odwzajemniając uśmiech, pocałowałem ją  w policzek i zabrałem się za oglądanie.  Mimowolnie się zaśmiałem, widząc pierwszą stronę i podpis. 

- Nie wiem, co cię tak bawi.- Wtrąciła, z udawaną nieświadomością Niko, uśmiechając się.

- Nawet nie miałem pojęcia, że to zostało uwiecznione.

Zdjęcie, które tam było przedstawiało naszą dwójkę podczas weekendu w domku letniskowym Tomo. Zostało zrobione na początku sierpnia, kiedy jeszcze pogrywaliśmy ze sobą. Rozśmieszyło mnie bo przypomniało mi tamtą sytuację. Veronica siedziała zaspana na sofie, a ja rzucałem w nią poduszkami. W końcu się zdenerwowała i zaczęliśmy się okładać. Ja miałem z tego ubaw, a ona była wkurzona.

- Idealne zdjęcie.- Dodałem jeszcze.

Przeglądając kolejne strony, dostrzegłem tam więcej zdjęć z tego pobytu. Wszystkie wybrane były tak, by bawić.

- To jest moje drugie ulubione.- Wtrąciła rozradowana Veronica, kiedy zobaczyłem swoje zdjęcie. Zostało zrobione kiedy wyszedłem z basenu, po tym jak wrzucił mnie tak Shannon. Byłem wkurzony bo straciłem wtedy telefon, a aparat to uwiecznił.

- Wyglądam jak zmokły pies.- Zaśmiałem się.

- Ale jesteś taki uroczy jak się złościsz.- Skwitowała kobieta, łapiąc mnie za rękę.

Następnie było kilka zdjęć moich przyjaciół, równie zabawnych. Jedno z nich, z łatką Shomo, przedstawiało  zalanych po całości Shannona i Tomo, tulących się do siebie i stojącą obok Vicky, z ręką na twarzy. Śmiejąc się, dodałem:

- Oni się nigdy nie zmienią, ale Tomo po prostu nie da się nie kochać.

- Myślę, że Vicky już przywykła do dzielenia się nim z twoim bratem.

Uśmiechając się, przewróciłem album na kolejną stronę.

- No nie wierzę! To zdjęcie z mojego aparatu. Chciałaś mnie za nie zabić.- Odparłem zaskoczony, powstrzymując śmiech. Fotografia przedstawiała Veronicę, która się krzywiła i wystawiała mi język. Zrobiłem jej to zdjęcie z zaskoczenia, podczas spaceru na który ją wyciągnąłem, kiedy była na kacu.

- Tak, ale chciałam cię też rozweselić, a czego się nie robi z miłości.

Przeglądając kolejne strony, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Było tam między innymi zdjęcie skacowanego Shannona w okularach, śpiącego na tylnym siedzeniu. Fotografia moja z Emmą, kiedy zawzięcie dyskutujemy, żeby nie powiedzieć, kłócimy się. Zdjęcie Babu robiącego dziwaczny dziubek. Nasze zdjęcie z konferencji filmowców, na którą zabrałem Niko- ubraliśmy się wtedy pod kolor, ja miałem na sobie czerwoną marynarkę a Veronica, bluzkę.  Foty z wyjścia do klubu, zdjęcie kanapki jaką zrobił mi Shannon. Wśród wielu zdjęć było też jedno, zrobione przez Emmę w studiu, na którym ja, Shannon i Tomo, krzyczymy na siebie, co nie zdarzało się często, a co było niesamowicie zabawne jak się na to patrzyło.  W końcu, doszedłem do zdjęć z naszego wyjazdu. Oprócz fotografii krajobrazów, było tam sporo naszych wspólnych zdjęć. Siedząc na skale i podziwiając zachód słońca, całując się; pakując torby; zdjęcie Niko, kierującej auto, w moich okularach czy zakopanej po uszy w pościeli.

- To jest moje ulubione.- Dodała Veronica, stukając palcem w zdjęcie na którym, to ja się krzywię, robiąc głupią minę.- Idealne zdjęcie.- Wtrąciła, naśladując mnie i śmiejąc się. Przytulając ją do siebie, odwróciłem ostatnią wypełnioną stronę. Było tam nasze zdjęcie w piżamach, ze wczoraj, na którym mamy takie same czapki na głowach i przytulamy się.

- Nie mogłam się powstrzymać by go tutaj nie dodać.- Wycedziła wesoło brunetka, przytulając się do mojego ramienia.

- Wyglądamy jak... Flip i Flap. O, matko...- Zaśmiałem się, przyglądając się jeszcze dokładniej nam.

- Mi się podoba... - odpowiedziała Niko, zbliżając się do mnie.-... ale ty jesteś Flapem.

- Myślę, że mogę to przemyśleć. Dziękuję ci bardzo. To wspaniały prezent. - Już miałem ją pocałować, kiedy rozdzwoniły się na raz, nasze telefony.

- To spisek.- Dodała, śmiejąc się  i muskając moje usta, swoimi. Dając mi całusa, poszła po telefony.





***



   Schodząc z Veronicą na śniadanie, natknęliśmy się w kuchni na moją mamę. Constance nie byłaby sobą gdyby nie wyściskała i wycałowała mnie na wstępie, składając mi najlepsze życzenia.

- Synku, żebyś sobie ułożył przede wszystkim życie. Spełniłeś się, osiągając to, co zamierzyłeś sobie na samym początku i jestem z ciebie niesamowicie dumna, z was obu. 

- Dziękuje. Wiesz, że chcę byś mnie jedynie wspierała.- Odparłem, przytulając ją do siebie.

- Wiem i staram się to robić.

W tej chwili odezwało się moje BlackBerry, zmuszając mnie do puszczenia matki.

- Nawet chwili spokoju ci nie dadzą. Mówiłam, że powinieneś je wyłączyć.

- Mamo, gdyby to było takie proste... Świat mnie potrzebuje, zaraz wracam.- Dodałem, rzucając do Veroniki i wyszedłem z kuchni.

- Oh, już prawie popadłem w depresję, Emmo. Twój głos jest wybawieniem.- Rzuciłem do słuchawki, podśmiewając się.- Jakie wieści z frontu?

Cześć pierniku. Stuknął kolejny rok, a ty znów świętujesz naste urodziny. Jak ty to do cholery robisz, wciąż się dziwię... Wszystkiego najlepszego, Jay.

- Słodka tajemnica klanu Leto. Może kiedyś ci ją zdradzę...- Zaśmiałem się.- Dobra, dzięki. Coś się stało?

- Powiedzmy.... Jestem właśnie na lotnisku i stoję przy stoisku z gazetami. Nie zgadniesz, kogo zdjęcie jest na pierwszej stronie brukowców i najlepsze - co ono przedstawia?

- Nie mam pojęcia, ale zakładam, że chyba nie moje?

Bez przesady, aż tak to sobie nie schlebiaj. A może ja nie wiem, że jesteś długonogą brunetką w czerwonej sukience, całującą się z modelem z twojego najnowszego klipu? Mówi ci coś świąteczna impreza dla gwiazd na Sunset Boulevard, hmm?- Odpowiedziała mi żartobliwie kobieta. Jej parę słów sprawiło, że dobrze wiedziałem o kim  mówi. Lano del Ray, już po tobie.

- No ładnie się zabawia nasza Elizabeth, a Shannon był gotowy obciąć sobie rękę, że ona go kocha. Co za wyrachowana... eh! Co tam jest jeszcze napisane?

Nie każ czytać mi tych bzdur. Lana del Ray z nowym chłopakiem?- to tytuł. Zrobię ci zdjęcie i wyślę, to sobie przeczytasz. Jared? Mówię ci o tym bo pewnie Shannon jeszcze o niczym nie wie... i proszę cię bądź... wyrozumiały z tą wiadomością. Wiem, co o tym myśl..

- Emmo, Shannon powinien przejrzeć w końcu na oczy. Spokojnie, ja zawsze jestem delikatny.- Wtrąciłem, przerywając jej.- Widzimy się w piątek. Cześć.- Żegnając się z  nią, rozłączyłem się. Odbierając po chwili zdjęcie, nie mogłem powstrzymać się przed przeczytaniem reszty artykułu. Nie miałem wątpliwości, że kobieta robi wszystko byle zapewnić sobie rozgłos. Nie miałem zamiaru pozwolić by wykorzystywała do swoich gierek, mojego brata. Wracając do kuchni, usłyszałem strzępek rozmowy Niko z moją matką:

-...i nie musisz się tłumaczyć. Nie...

- To niech pani uwierzy. Traktuję go jak brata.

- Coraz trudniej wierzyć mi, że kochasz mojego syna, a nie wykorzystujesz go...

Kiedy wszedłem matka przerwała i posyłając mi lekki uśmiech, wyszła z kuchni. Spoglądając na Veronicę, zauważyłem jej zdenerwowanie. Siadając na swoje miejsce, przyciągnąłem ją do siebie, jednak ona się oddaliła. Po chwili zrobiłem to samo, zamykając ją tym razem w uścisku moich ramion, tak by nie mogła mi uciec.

- Uparciuch.- Wycedziła, opierając się plecami o moją klatkę.

- Mam po kim.- Dodałem, kiwając głową w stronę, gdzie zniknęła Constance.- Jest trudna, wiem.

- Czy odrobina obiektywizmu to tak wiele, co? Nie. Już wolałabym żeby mnie nie znosiła, demonstrując to, niż traktowała mnie tak jak teraz. Ni to pokojowo, ale zawsze z jakimś zarzutem, pretensją...

- A, o co jej chodziło?- Spytałem, opierając podbródek na jej ramieniu, tak, że stykaliśmy się policzkami.

- Wygłupiałam się z Shannonem w jego pokoju, gdy weszła wasza matka.

- I o to się przyczepiła?- Wycedziłem, śmiejąc się.- Wiesz, ona nie wiem jak dużym dzieckiem jest Shannon.

- Nie tylko on... tak woli ścisłości.

- Poczekaj... ale to było rano, byłaś u niego... Co dokładnie zobaczyła Constance?- Wtrąciłem po chwili namysłu, składając fakty, choć już po części miałem wizję.

- Oj, Jared. Okładaliśmy się poduszkami, ale ty nie sugerujesz... nie jesteś zazdrosny?- Odparła Niko, odwracając do mnie twarz. Uśmiechała się z niedowierzaniem.

- Oczywiście, że nie. Przecież to TYLKO Shanimal.- Dodałem z udawaną nieświadomością znaczenia tego słowa, próbując się nie zaśmiać.- A ta ksywka wcale nie oddaje jego zwierzęcej natury.- Wtrąciłem jeszcze, przygryzając teatralnie wargę, na co Veronica zaczęła się śmiać.

- A mówiliśmy, bierz leki.

Śmiejąc się jeszcze, musnęła moje wargi a w następnej sekundzie złożyła na nich namiętny pocałunek. Pieszcząc moje usta swoimi, a język złączając z moim, w zachłannym tańcu, sprawiła, że się uśmiechnąłem. Uwielbiałem takie chwile, kiedy wszystko było idealne, a my byliśmy tylko dla siebie.

- Nie uwierzysz, jaką mam nowinę.

Powiedziałem, kiedy odsunęła się ode mnie. Posyłając mi zaciekawione spojrzenie, odwróciła się w moją stronę, a ja zacząłem opowiadać czego dowiedziałem się od Emmy.





***



   Od samego rana pogoda w Londynie była magiczna, jak określiła to Veronica. Padający coraz mocniej śnieg, przy zaskakująco niskiej jak na ten rejon temperaturze minus dwóch stopni, okrywał wszystko białą powłoką. Spoglądając na ośnieżony krajobraz miasta, miało się ochotę na spacer. Nie zastanawiając się więc długo, wyciągnąłem dziewczynę na przechadzkę. Zaopatrując się w dwa kubki kawy, w jednej z tutejszych kawiarni, przeszliśmy się wzdłuż Tamizy.

- Dlaczego tak bardzo lubisz zimę? Ja chyba nie potrafię wybrać ulubionej pory roku. Każda ma swój urok. To trudne.- Spytałem, gdy zatrzymaliśmy się na moście.

- Bo w Los Angeles te różnice są ledwie zauważalne, a o śniegu to można już tylko pomarzyć. Dla mnie to niesamowite zjawisko... pomyśleć tylko, że nie ma na świecie dwóch identycznych płatków śniegu, każdy jest niepowtarzalny.- Wystawiając dłoń, złapała płatek na rękawiczkę, pokazując mi go.- Ten jest tylko mój. I to jest w tym najlepsze... Tak poza tym od kiedy pamiętam lubiłam chłód, czy to dziwne?

- Nie, zupełnie.- Odparłem, przyglądając się jej. Uśmiechając się do mnie, odezwała się:

- Dostałam misję i muszę cię porwać.- Łapiąc mnie za dłoń, pociągnęła w stronę taksówek.- I nie pytaj, bo nic ci nie powiem.

Przemierzając ulice Londynu nie miałem kompletnego pojęcia, gdzie mnie zabierano. Brunetka zawzięła się i nawet łaskotanie jej, nie pomogło w wydobyciu jakichkolwiek informacji. Splatając swoją dłoń z jej, na chwilę się zamyśliłem. Nie chciałem by cokolwiek stanęło między nami, dlatego musiałem jej w końcu powiedzieć o Annabelle. 

- Wiesz, chciałe...- W tej chwili zadzwonił telefon Veroniki, a ja przerwałem.- Kto to?- Spytałem, widząc jak dziewczyna przygląda się wyświetlaczowi.

- Znajomy, można powiedzieć, że stąd. Muszę odebrać, bo nieprzestanie dzwonić.

Następnie odbierając, zaczęła rozmawiać, a ja się przysłuchiwałem.

-...dostałam, tak.- Zaśmiała się.- Nie, mówiłam ci, że jestem tylko na święta. Niedługo wylatuję.... Niedługo.... Nie ważne... To było tylko rzucone na wiatr, Sean... Podpuszczasz mnie... Nie mówiłam nic takiego. Powiedziałem, że jak znajdę czas..... Wiesz, co? Ty lepiej popracuj nad tym przekonywaniem, na kimś innym... Dokładnie i to był mój błąd.- Znów się zaśmiała.- Dobra, część... Nie mam teraz czasu. Cześć.- W tej chwili taksówka się zatrzymała.- To tu, wysiadamy. Co chciałeś mi powiedzieć?- Zwróciła się do mnie. 

- Nie ważne, może poczekać.

Widząc wielki biały namiot po drugiej stronie ulicy, chyba się domyślałem gdzie jesteśmy.

- Skąd wiedziałaś?- Wzruszając ramionami, uśmiechnęła się.

- Zabawmy się lepiej.

Wchodząc na lodowisko, zauważyłem tam Shannona siedzącego na drewnianej ławce ze stertą łyżew.

- No w końcu. Zmarzłem na kość siedząc tu i czekając. Niko...- Shannon pokazał na dziewczynę palcem, ale ta wystawiła mu język.-  No braciszku, trzeba jakoś uczcić te twoje urodziny. Wkładaj.- Zwrócił się do mnie podając mi parę łyżw.

- Jesteście....- Zacząłem, nie wiedząc jakim słowem powinienem ich określić.

-... genialni. Tak, wiemy.- Odpowiedzieli zgodnie, choć po ich minie zauważyłem, że wcale tego nie planowali. Wszyscy się zaśmialiśmy, a Shannon przybił z Veronicą piątkę.

- Na coś się jednak przydajesz.

- Spadaj. Będziesz jeszcze coś chciała, zapamiętam sobie.- Patrząc jak się przedrzeźniają, pokiwałem tylko głową. Choć każde z nich miało swoje wady, nie wymieniłbym ich nawet na najlepszego brata na świecie i super dziewczynę.

- Wchodzimy czy może macie ochotę na sparing?- Zażartowałem, kiedy mieliśmy już na nogach łyżwy, a dwójka obok mnie stała, niezdecydowana.

- Czekamy na twoją mamę.

- Co?!- Rzuciłem, krztusząc się powietrzem. Już nie pamiętałem kiedy mama była ze mną i bratem na łyżwach, choć wiedziałem, że lubiła ten sport.

- O cholera...- Wtrącił nagle Shannon.

Podążając za jego wzrokiem, zobaczyłam o co mu chodzi. Widok zbliżającej się do nas Constance i Annabelle, wytrącił mnie z równowagi i spowodował, że się zachwiałem. Łapiąc się barierki, odzyskałem równowagę. Co to do cholery ma być. Spoglądając na równie zaskoczonych jak ja, Shannona i Niko, zdałem sobie sprawę, że stoi za tym matka.

- Jared, jesteście już. Mam nadzieję, ze podoba ci się pomysł z lodowiskiem. Ah, i spójrz kogo przyprowadziłam.

- Cześć Jay.- Odezwała się blondynka.- I wszystkiego najlepszego.

- Ann! Co tu robisz?- Zwróciłem się do kobiety, próbując być spokojnym i wesołym, choć w środku wszystko się we mnie trzęsło. Przyglądając się jej, zauważyłem, że ciąża nie była jeszcze zbytnio widoczna.

- Jared! Przecież Annabelle jest Brytyjką. Przyjechała do rodziny na święta. Co się z tobą dzieje? Zapomniałeś?- Zaśmiała się moja matka, podchodząc do kobiety, chwytając ją za ramię.

- Ależ nic się nie stało, Constance.- Odpowiedziała jej Wallis, posyłając uśmiech.

- Dobra ekipa!- Odezwał się po raz pierwszy od przyjścia obu kobiet, Shannon, który najwidoczniej już się otrząsł.- My wchodzimy. Mamo, wy zakładajcie łyżwy i dołączajcie. Rusz się Jared, bo zmarzłem.- Zwracając się do mnie, popchnął mnie w stronę wejścia. Stojąc na tafli lodu, zwróciłem się jeszcze do brata, który razem z Veronicą, już się rozgrzewali:

- Dlaczego ona znów zaczyna ten cyrk z Annabelle? Jak ja ma jej to wytłumaczyć, by dała mi spokój?

- Nie mam pojęcia. Teraz jesteś z Veronicą, nic nie wskura... Ej a ty się dobrze czujesz?

- Bo co?

- Słabo wyglądasz, więcej uśmiechu braciszku.

- Prawie zlewasz się z taflą lodu. Wiesz, ta sama bladość.- Wycedziła ironicznie brunetka, ewidentnie zdenerwowana, odjeżdżając od nas.

- Zaczekaj.- Zwróciłem się do niej, doganiając ją. Spoglądając na mijającego nas, rozpędzonego Shnnona, odezwałem się, próbując rozluźnić atmosferę:

- Idę o zakład, że pięć minut i zobaczymy go na glebie... A tak poważnie, nie masz powodu do zazdrości, bo kocham CIEBIE.

- A ja idę o zakład, że to TY, skarbie zaliczysz pierwszy glębę. Przyjmujesz?- Odpowiedziała, posyłając mi czarujący uśmiech. Następnie, wyprzedzając mnie i odwracając się do mnie, jechała tyłem.- A tak poważnie, ja mam być zazdrosna, o nią? Pff. Ale niech cię tylko pocałuje, to zginie marnie.

- Moja lwica.- Zwróciłem się do niej i łapiąc za rękę, którą opierała na mojej piersi, przyciągnąłem do siebie. Wpadając w moje ramiona, złapała się mnie, obracając nas. Jednak posyłając mi uśmiech, poczułem jak puszcza mnie, podcinając mi łyżwę. Nim zdążyłem zareagować, mój tyłek zaliczył zderzenie z taflą.

- A-u-ć. - Wycedziłem teatralnie, podnosząc się.- Za-pła-cisz - mi - za - to.





***

   

   Po ponad dwu godzinnej jeździe na lodowisku, mieliśmy się napić czegoś gorącego. W czasie kiedy razem z Niko, poszliśmy oddać wypożyczone łyżwy, reszta zajęła stolik i zamówiła kawę. Kiedy wróciliśmy, Shannon wyciągnął tort urodzinowy.

- Tak jak obiecałem, masz tylko cztery symboliczne świeczki. Nie czepiajmy się szczegółów, tak?- Wycedził mój brat, klepiąc mnie po ramieniu. Rozbawił mnie. Był świetnym bratem. Najlepszym jakiego mógłbym mieć.

- Dziękuję wam, jesteście wspaniali.

- Ja będę się już zbierać.- Dodała Annabelle, podnosząc się.

- Już? Zostań na torcie.

- Constance i tak dziękuję ci za zaproszenie. Naprawdę nie mogę. Cześć wam wszystkim.- Odpowiedziała blondynka, żegnając się z nami.

- Poczekaj, odprowadzę cię.- Rzuciłem, wychodząc za kobietą, przed lodowisko. Przez te dwie godziny nie miałem jak porozmawiać z Annabelle. Jednak z zachowania mojej matki, domyśliłem się, że kobieta nic jej nie powiedziała.

- Ann...- Zwróciłem się do niej, gdy byliśmy już na dworze.

- Jared, to był pomysł Constance. Nie miałam zamiaru się narzucać. Nawet nie wiedziałam, że jesteście w Londynie. Zadzwoniła do mnie i wiesz jaka ona jest...

- Wierciła ci dziurę w brzuchu.

- Dokładnie. Możesz być spokojny, nie powiedziałam jej nic, bo nawet nie wiem, co mogłabym. Przepraszam, jeśli zepsułam ci ten dzień.

- Co ty wygadujesz. Nic nie zepsułaś, było nawet zabawnie jak wkurzałaś Shannona.- Odpowiedziałem, lekko się uśmiechając.- A jak.... jak się czujesz, ogólnie?

- Fizycznie czy psychicznie? Bo widzisz, fizycznie- beznadziejnie. Kto wymyślił poranne mdłości!- Wtrąciła, żartobliwie, rozśmieszając mnie tym.- A psychicznie... chyba coraz lepiej. Wiesz, jak pomyślę sobie o tym dziecku, to się uśmiecham, a to chyba dobry znak...

Milcząc przez moment, chciałem coś powiedzieć, ale nie byłem w stanie. W końcu podjechała taksówka Annabelle.

- Możesz na mnie liczyć, pamiętaj.- Dodałem, bawiąc się jej szalikiem. Okręcając go dokoła jej szyi,  odezwałem się jeszcze.- I dbaj o siebie... o was.

- Obiecuję.

Wsiadając do taksówki, pomachała mi. Wracając do środka, byłem gotowy by powiedzieć wszystko Veronice.





***



Veronica:



-Jesteś pewna, że nie chcecie wracać z nami?

- Tak, Shannon. Przejdziemy się z Jaredem i wrócimy później. Central Park jest fantastyczny, kiedy jest ośnieżony. Szczególnie jak się ściemnia.

Żegnając się z Shannonem i Constance, oddaliliśmy się. Szczerze powiedziawszy po tym całym dniu, musiałam złapać oddech. Z resztą Jared od czasu kiedy odprowadził Annabelle, wyglądał podobnie. Jakby się dusił.

- Powiesz mi w końcu, co ci jest?- Spytałam, gdy staliśmy nad stawem w parku. Oglądając pływające po nim kaczki można było się uspokoić.

- Powiem, ale obiecaj, że wysłuchasz do końca i porozmawiamy jak dorośli. Bez uciekania.

- To zabrzmiało poważnie... Powinna się bać?- Odpowiedziałam, całkiem poważnie, spoglądając na przejętego Jareda.- Obiecuję wysłuchać.

- Po pierwsze musisz wiedzieć, że nie okłamałem cię i mówię to dopiero teraz, bo wcześniej nie byłem w stanie.

- Ok.- Zakładając ręce na piersi, przyglądałam się uważnie Jaredowi. Podnosząc na mnie swoje błękitne oczy, zaczął mówić.

- Annabelle jest w ciąży i to może być moje dziecko. Ale nie ma pewności. Czwarty miesiąc. Pamiętasz, mówiłem ci, że się z nią przespałem jak byłem w Nowym Jorku. To była chwila słabości, nic więcej... Nie wiesz jak wyglądała wcześniej nasza znajomość. Byliśmy parą przez krótki czas, będą cały czas przyjaciółmi. Ja... wiem to dopiero teraz, że jej nie kochałem, ale też nigdy nie wykorzystałem czy skrzywdziłem... Nie chcę byś myślała, że tak traktuję kobiety... po prostu to był układ... obustronny.

Spoglądając Jaredowi prosto w oczy nie miałam najmniejszej wątpliwości, że mówił prawdę, choć pod koniec zaczął się już plątać. Stojąc w kompletnym bezruchu, czułam jak ogarnia mnie coś na wzór bezradności. Jared może mieć dziecko z Wallis. Ta wiadomość była po części tak samo absurdalna,  jak prawdziwa. Zaskoczyło mnie, że nie wściekłam się. Patrząc w jego oczy czułam jak coś mnie kuje, chyba w sercu i jestem zła, ale nie tak jak bym tego chciała. Może to dlatego, że nie miała czego mu zarzucić?

- Tak. Seks przyjaciel, wiem kto to taki.- Odezwała się po chwili, nie wiedząc, co powinnam mu powiedzieć.- Przytul mnie.- Spuszczając wzrok z mężczyzny, poczułam się nagle tak bardzo samotna.- Do cholery, przytul mnie!- Dopiero podniesiony głos, spowodował, że poczułam ramiona Jareda na sobie.- Mocniej.- Rzuciłam, a Jared przycisnął mnie do siebie tak mocno, że prawie wstrzymałam oddech.

- Veronica...

- Masz mnie przytulać i kochać tak już zawsze! Rozumiesz?!- Dodałam, ostro mu przerywając, po czym się rozpłakałam, wtulając głowę w jego pierś. Nawet jego dłonie, gładzące moje ciało, nie były w stanie ukoić płaczu. Musiałam po prostu wyrzucić z siebie cały żal, by móc kochać go tak, jak on kochał mnie. Nie mam pojęcia jak długo płakałam, tkwiąc w jego uścisku. Przez ten czas żadne z nas, nic już nie powiedziało.





***
Yello! 

Mam głęboką nadzieję, że ten rozdział ukoi wasze nerwy i oczekiwanie na niego. Cóż mogę powiedzieć? Pod koniec stycznia czeka mnie sesja do której muszę się przyłożyć nawet bardziej niż bardzo,mimo to będę się starała napisać kolejne, w miarę regularne rozdziały. Trzeba w końcu mieć jakąś odskocznię od nauki. Jak zwykle liczę na "konstruktywną" krytykę :D Ah, nowy rok! Są i postanowienia, ale o tym potem :)

Provehito in altum!



Na dobry początek roku!






 Ja chcę już go zobaczyć! 





 Aha i jeszcze jedno! Piosenka jak mnie bawi i odmóżdża :D Jest genialna w sensie...sami zobaczcie! EFEKT UBOCZNY NARZEKANIA


* Happysad, Jeszcze, Jeszcze.

** "Czy wiesz, o co warto walczyć? A kiedy nie warto za to umierać? Czy zapiera ci dech w piersiach? I czujesz, że się dusisz? Czy to ból jest miarą dumy? I czy szukasz dla siebie kryjówki? Czy ktoś złamał ci serce? Jesteś w rozsypce."- Green Day, 21 Guns.

5 komentarzy:

  1. Zacznę od początku. No więc... Być z Shannonem w łóżku i się na niego nie rzucić?! I to jeszcze jak nie ma koszullki i specjalnie eksponuje mięśnie tego cudowneeeeeego brzuszka??!! Niewykonalne! Podziwiam Niko... hahah xD No a co do dalszej części... Cieszę się, że Jay powiedział w końcu Niko o Wallis... I zareagowała... No właściwie o wiele lepiej niż się spodziewałam szczerze mówiąc. Może to zasługa rozmowy po tej porannej kłótni? No nie wiem. Ale tak mnie trochę niepokoi ta metafora o naciętym sznurze. Jak się nazbiera za dużo tych nacięć to... Ale! Mam nadzieję, że tak nie będzie i J+W nie będą mieli bardzo ciężko... :)
    Mam tylko jedno "ale". Pisze się "łyżew", a nie "łyżw". Mój nieodzowny nawyk poprawiana ludzi dookoła zmusił mnie żebym Ci to wypomniała... xD (i wrodzona złośliwość xD)
    Poza tym: bez zarzutów! ;D
    I jeszcze Ci powiem, że jak po kłótni zaczęłam czytać (a może raczej w myślach śpiewać) 21 Guns, to aż mi się smutno i zrobiło i przez chwilę się poczułam jak Niko... ;p

    To chyba tyle :) Dawaj następny!

    PS.
    fajna ta piosenka jest! hahah :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Na ocenowo pojawiła się odmowa oceny twojego bloga.
    Zapraszam do przeczytania i skomentowania jej.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Już nie wiem co pisać, czuję jakbym wyczerpała wszystkie możliwe pochwały dla Ciebie.. Jesteś nieziemska w tym co piszesz!
    A rozpoczęcie rozdziału znacząco mnie zadziwiło, mam na myśli tą kłótnie. Jednak według mnie dobrze się potoczyło, w końcu związek nie składa się z samych dobrych emocji. :)
    hmm. Constance i jej dziwaczne podejście , w sumie faktycznie z pewnej strony wcale bym się jej nie dziwiła ale tutaj to Ty tworzysz swój scenariusz. :D
    Urodziny Jareda, dobrze , że poszłaś w te prawdziwe ślady (o lodowisku) przez to jest bardziej wiarygodnie. Gdybyś napisała, że cały dzień spędzili w domu mimo, że to tylko opowiadanie, gryzło by się z całością - tak myśle.
    No cóż na tym myślę, powinnam zakończyć, pisz więcej dla nas , pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś zła, bo skończyłaś w taki sposób, że aż mi łzy w oczach stanęły..
    Ale do początku. Ta poranna kłótnia, jaki ten człowiek jest uwrażliwiony na punkcie swojego wieku. Dobrze, że się pogodzili, bo nie ma o co szumu robić :). Constance i złe zrozumienie sytuacji, już współczuje Niko. Zazdroszczę Jaredowi urodzin, serio. Ten poranek, prezent, łyżwy *__* (akurat do ostatniego mam uraz, ale cała reszta). Annabelle, jego mama to mu w życiu tej dziewczyny nie odpuści, a jak się jeszcze dowie, że jest w ciąży z Jaredem, to będzie koniec świata. To jak Vi przyjęła wiadomość o tej ciąży, myślałam że jak się dowie, to będzie koniec ich związku, a tu takie miłe zaskoczenie.
    Znowu się rozpisałam..
    Pozdrawiam i czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    zaczęłam czytać wczoraj w nocy, ale nie dobrnęłam do końca bo się poryczałam jak bóbr!! Poryczałam się czytając pierwszą stronę z albumu, słowa które Niko napisała dla Jareda zajebiście pasują do pewnej osoby w moim życiu aktualnie no i tak mnie ścisnęło... a do tego słuchałam akustycznej wersji Hurricane, która jest przeboska no i pozamiatane. Dzisiaj dokończyłam rozdział i co ja mogę napisać? No co? Jak można napisać konstruktywną krytykę jak tu same pochwały od początku do końca! Doskonale wiem jak to jest w jednej chwili sielanka a w drugiej awantura na cztery fajery z niczego tak jak u naszych zakochańców w urodzinowy ranek. Shanny, Shanny, Shanny :D :D :D uwolniłabyś go już od tej Lany co? Wykombinuj mu jakąś mega zajebiście fajną dziewuszkę, machnij im dzieciaczka czy coś *__* uwielbiam Shanna yhh! Mama Leto... no kurde co za baba! Aż się wzdrygnęłam, ja bym sobie z taką nie dała rady z moją wrażliwą naturą, zaraz by mi wsiadła na psychikę :| :)
    Chyba nie bardzo jestem zaskoczona reakcją Niko na wiadomość o ciąży Ann, to znaczy kompletnie nie miałam koncepcji jak to załatwisz, jak rozwiążesz. Wzruszająca scena na końcu, fajnie, że zachowała się tak dojrzale a Jaredowi pogratulować przebiegłości, że już na samym wstępie wspomniał o 'nie uciekaniu' :D
    Genialny rozdział z resztą poprzedni też, przepraszam, że nie skomentowałam wcześniejszego, już nie pamiętam czemu ale wczoraj go sobie pobieżnie przypomniałam no i tak Świąteczny!!! Świetny, uroczy, zajebisty, magiczny, wzruszający no same pozytywy. Nie wiem jak to robisz ale robisz to bardzo dobrze więc pisz, pisz!!!
    Gorąco pozdrawiam i NA PRAWDĘ zbieram się, żeby napisać u siebie, tylko nie wiem jak zacząć, jakieś sugestie? Podpowiedzi? ;) Buziaki!

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.