sobota, 26 stycznia 2013

34. I'm coming to find you. . . *


Jared:

- Możesz powtórzyć? Obawiam się, że nie do końca ogarnąłem.
Chorwat siedzący naprzeciwko nas, wbił we mnie swój zdezorientowany wzrok, krzywo się uśmiechając. Szczerze mówiąc nie miałem siły tłumaczyć mu dlaczego Shannon zniknął, więc kiedy nie odezwałem się, Veronica postanowiła zrobić to za mnie. Przyglądając się rozmawiającej obok mnie dwójce, wcale ich nie słuchałem. Rozsiadając się na sofie zacząłem myśleć, co jeśli brunetka miała rację, że możemy mieć kłopot z Shannonem. Od czasu zniknięcia mojego brata miną zaledwie dzień, więc nie było jakichkolwiek przesłanek by się martwić. To, że nie wracał czasem na noc do domu i nie odbierał ode mnie telefonu, kiedy był zły, nie robiły na mnie wrażenia. Taki był Shannon, czasem zbyt porywczy. Cały dzisiejszy dzień starałem się zająć czymś brunetkę, by tylko o tym nie rozmyślała. Wychodziło mi to do wieczora, kiedy dziewczyna postanowiła zadzwonić do Tomo, który według niej mógł być nam bardzo pomocny. W końcu z Shannonem byli jak braci, gdyby nie fakt, że mieli różnych rodziców.
Dopiero zastanawiając się nad tym dłużej, zacząłem mieć wątpliwości. Nigdy wcześniej nie miałem z nim takiej sytuacji. Sprawę komplikowało to, że naprawdę go nie poznawałem. Z jednej strony, to wciąż był ten sam gwałtowny i nerwowy Shannon, ale z drugiej, kiedy się na mnie rzucił, czułem jak wyraźnie chce się na mnie wyładować, bym cierpiał, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzało. Kiedy dochodziło miedzy nami już do rękoczynów, to były one jedynie wyrazem emocji. Jeszcze jedną sprawą, która krążyła mi natrętnie po głowie był fakt, że Shannon lubił w takich sytuacjach pić. Tak jakby wierzył, że upicie się pomoże uśmierzyć ból, podczas gdy ono tylko pozwalało na chwilę o nim zapomnieć. A Shannon potrafił zalewać się w trupa, co zwiastowało jedynie kłopoty.
- Chyba wiem od czego możemy zacząć. – Odezwałem się, przerywając Veronice i Tomo rozmowę. – Idę o głowę, że Shannon gdzieś się zalewa. Zadzwonię do Becks’a, może on coś wiem, a jak nie, to wypytam go o kluby w jakich bywają. Sprawdzimy je.
- Racja, dobry pomysł. Trzeba też wziąć pod uwagę, że równie dobrze mógł zatrzymać się w jakimś hotelu i tam się upija, skoro już rozważamy różne opcje. – Odpowiedział mi Tomo, gestykulując rękoma.
- Fakt, jeśli tak by było, to nie sposób go znaleźć.
- W ogóle to wszystko brzmi jak wenezuelska telenowela. Wciąż nie wierzę, że tak manipulowała Shannonem.
- Tomo, mówiłem ci od razu jaka ona jest. Dobra, weź spróbuj jeszcze do niego zadzwonić, a ja pogadam z Antoine’m.
Podnosząc się z kanapy, odnalazłem numer do DJ. Czekając na połączenie, słyszałem jeszcze jak Tomo po raz kolejny zostawia Shannonowi wiadomość na sekretarce. Wszystkie miały jedno przesłanie, by dał znać, i kończyły się słowami, że Chorwat skopie mu tyłek jak tylko ten się pojawi.
- Cześć Becks. –Rzuciłem, gdy tylko usłyszałem głos mężczyzny. Następnie nie tracą czasu wyjaśniłem pokrótce, że szukam Shannona, bo ten nie daje żadnego znaku. – Skoro nie był u ciebie, to mógłbyś podać mi kluby do jakich chodzicie? Wiesz, może tam go znajdę. – Odpowiedziałem. Następnie szukając czegoś do pisania, zwróciłem się do Chorwata. – Tomo, mógłbyś notować? Dobra Antoine, dawaj.- Dałem jeszcze znak znajomemu, przyglądając się jak Tomo nerwowo przerzuca kartki na stoliku w poszukiwaniu jakiejś niepotrzebnej. Podchodząc do niego, podsunąłem mu jakąś  kopertę i zacząłem dyktować. – Seven shades of Black, Rhinoceros, Moonshadow, Dead Silence, Quadrophenia, Americana, Night Shift, Lighthouse, Seven Devils, Black Eyed, Flesh Mechanic** - Skończyłem dyktować, po czym jeszcze przez chwilę rozmawiałem z Becks’em. W końcu żegnając się, podziękowałem mu za pomoc i się rozłączyłem.
- Sporo tego. I pewnie w różnych częściach miasta. – Stwierdziła Veronica, wpatrując się w zapisaną przez Tomo kartkę. – A co jeśli go tam nie będzie?
- Jak nie sprawdzimy, to się nie przekonamy. – Odpowiedział jej Tomo, podnosząc się. – Jest po dwudziestej. Myślę, że możemy się zbierać, Jay.
- My z Jaredem to załatwimy, ty powinieneś wracać do Vicky. Teraz mi głupio, że cię tak wyciągnęłam. – Wtrąciła szybko brunetka, podchodząc do mnie.
- Nie ma nawet mowy. Skoro tu jestem, to pojadę z wami. Nie wiadomo w jaki stanie znajdziemy Shannona, więc przyda się ktoś, kogo nie będzie chciał zabić. A Vicky kiedy się dowiedział, co się stało, kazała mi opanować sytuację, jakbym to potrafił.
- Wie, co mówi. Gdyby nie ty, to nie raz, pozabijałbym się z Shannonem. Dobrze o tym wiesz. Poza tym chyba potrzebuję mediatora. – Odpowiedziałem, klepiąc przyjaciela po ramieniu.
- Więc nie traćmy czasu.

~ * ~

- Nawet przytulne  miejsce. Rozejrzę się po sali.- Wtrącił Chorwat, kiedy weszliśmy do pierwszego z klubów na liście, po czym się oddalił. Miejsce rzeczywiście było dość spokojne, choć tętniło głośną muzyką i gamą barw. Może to za sprawą stałych bywalców, którzy pochłonięci rozmowami nad swoimi drinkami, wkomponowywali się w otoczenie. Po dłuższej chwili stania w miejscu, Veronica zwróciła się do mnie:
- Nie sądzę by to był dobry pomysł, byś to ty wypytywał o Shannona. W końcu jest to popularny klub i pewnie barman cię pozna, a potem sprzeda to gazetą, że szukasz własnego brata. Daj mi jego zdjęcie, ja zapytam.
Spoglądając na nią, wiedziałem, że ma racje. Odnajdując zdjęcie Shannona, podałem jej moje BlackBerry, sam siadając w tym czasie przy wolnym stoliku. Obserwując kręcący się tłum, mogłem w nim dostrzec kilka znajomych mi twarz, jednak póki nikt nie zauważył mnie, nie zamierzałem tego zmieniać. Po chwili dołączył do mnie Tomo.
- A wasi wspólni kumple? Pytałeś może ich?
- Myślę, że raczej to nie w tę stronę…
-  Barman nie widział Shannona tutaj, ani dziś ani wczoraj, raczej na pewno. – Odezwała się Veronica, podchodząc do nas niezauważona. Nie czekając długo, zebraliśmy się do wyjścia.
Przez następne dwie godziny jeździliśmy tak, od klubu, do klubu, wypytując o perkusistę. Niestety bezskutecznie. W kilku klubach trafiliśmy na barmanki, więc to Tomo postanowił jej powypytywać. Jednakże, jak się szybko okazało, nie zależnie od tego z kim mieliśmy do czynienia, padała jedna odpowiedź – nie było, nie widziałem. Po sprawdzeniu prawie większości klubów, zaczynałem wierzyć, że może to zły trop.
- Quadrophenia. – Przeczytała na głos Veronica, wpatrując się w ogromny, niebieski neon z nazwą. – Już mi się podoba. Może będzie mniej szowinistyczny niż poprzedni.
Wchodząc do środka, nie zauważyłem by klub wyróżniał się czymś szczególnym od pozostałych. Jedynym, co mogło zwracać uwagę była podświetlana na niebiesko podłoga, co w połączeniu z asymetrycznymi wzorami, mogło robić wrażenie. Siadając wraz z Tomo przy jednym ze stolików, obserwowaliśmy jak brunetka próbuje rozmawiać z barmanem, siląc się przy tym na uśmiech. Kobiety były pod tym względem mistrzyniami. Wkładając całą siłę swojego uroku, mogły ugrać wszystko. Nagle zauważyłem jak Veronica oddala się w naszą stronę.
- Chyba trafiliśmy, bo gościu coś wie, ale potrzebuję sto dolców. – Zwróciła się do nas, wystawiając dłoń. Mogą ugrać wszystko, dopóki do gry nie wchodzi kasa. Nim zdążyłem zrobić cokolwiek, Tomo wyciągnął banknot i dał go brunetce. – Chodźcie ze mną. – Rzuciła jeszcze. Podchodząc do baru, otoczyliśmy kobietę po bokach, opierając się o bar.
- Więc kiedy go dokładnie widziałeś? – Spytała dziewczyna, podsuwając barmanowi banknot.
- Był tu wczoraj, przyszedł przed północą, dokładnie nie wiem kiedy.  Był sam i siedział przez większość czasu przy barze. Pił dużo, ale dopóki nie był agresywny, nie mogłem mu zabronić. Wydał mi się sympatyczny, wypytywał mnie o muzykę i ogólnie widać było, że chciał z kimś pogadać. Potem zaczął stawiać kobietom przy barze, które go podrywały. Był tu prawie do samego zamknięcia. Kiedy mu powiedziałem, że wkrótce zamykamy, zebrał się jak gdyby nic, i wyszedł. Naprawdę spoko gość.
- Wiesz dokąd poszedł? Mówił coś jak powiedziałeś, że zamykacie? – Wtrąciła Veronica.
- Powiedział, że to chujowo, bo naprawdę dobrze mu się tu pije, ale w końcu wyszedł. Nie mówił nic, co planuje, a ja nie szedłem za nim, więc nie mam pojęcia dokąd mógł pójść.
- O której zamykacie? – Odezwałem się w końcu.
- W weekendy o piątej rano.
- A dzwonił do kogoś jak siedział przy barze? – Wtrąciła jeszcze Veronica.
- Nie… albo tak. Tak, dzwonił ale nie jestem w stanie powiedzieć wam nic więcej, nie pamiętam. Wiem, że mówił jedynie coś o spotkaniu. Chcecie wiedzieć coś jeszcze? Bo jak nie, to muszę wracać do pracy.
Wymieniając miedzy sobą spojrzenia, nic więcej nie przyszło nam do głowy, więc się oddaliliśmy. Nagle Veronica się wróciła. Rozmawiając jeszcze z barmanem, po chwili do nas wróciła.
- Zostawiłam mój mu numer. Skoro Shannon wczoraj tu był, może wrócić dziś znowu. Jeśli się pojawi, da nam znać.
- Mogłaś mu dać numer do mnie. – Odpowiedziałem, przyglądając się jeszcze barmanowi. Ewidentnie ona mu się podobała, a teraz mógł się do niej odezwać.
- A jaka to różnica?
- Zupełnie żadna. – Odparłem chyba zbyt ironicznie, bo Chorwat szturchnął mnie momentalnie w bok.
Wracając do auta, sprawdziliśmy jeszcze pozostałe trzy kluby. Jednak jak było to w przypadku większości, nie znaleźliśmy Shannona, ani żadnych informacji o nim.
W końcu po prawie trzech godzinach, postanowiliśmy wrócić. Żegnając się przed moim domem, gdzie Chorwat przesiadł się do swojego auta, jeszcze się do niego zwróciłem:
- Dzięki za pomoc Tomo. Myślę, że Shannon prędzej odezwie się do ciebie, niż do nas.
- Przestań, nie ma sprawy. Martwię się o niego tak samo jak wy. Jak mu coś strzeli do głowy.. I wydaje mi się, że takie poszukiwania nie mają sensu. Jeżeli on się rzeczywiście gdzieś zaszył, nie znajdziemy go. No chyba, że nas nagle oświeci. A jeśli jest u jakiegoś kumpla, to chociaż o tyle dobrze, że jest szansa, że się dowiemy u jakiego.
- Wierzysz, że może sam wrócić? – Zwróciła się do Tomo, kobieta.
- Sami mówiliście, że wziął tylko samochód. Poza tym to przecież Shanimal, potrafi o siebie zadbać. Przynajmniej tym się pocieszam… Po prostu  genialne zakończenie roku…- Chorwat popatrzył na nas, lekko zmartwionym wzrokiem. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie sens jego słów. – Nie mówcie, że zapomnieliście? - Dodał mężczyzna, krzywo się uśmiechając.
- Jutro sylwester. – Wycedziłem spoglądając na stojącą obok mnie Veronicę. Nie wyglądała na uradowaną tym faktem, choć też się nie martwiła. Podnosząc na nas wzrok, odezwała się:
- Nie szczególnie jestem w nastroju by świętować cokolwiek. Sylwester, nie sylwester, to taki sam dzień jak każdy inny. Kiedy się obudzisz, nic się nie zmieni, wszystko nadal będzie tak samo poplątane. Cyfra w kalendarzu, ot cała zmiana. – Puszczając moją dłoń i spoglądając na mnie bezbarwnym wzrokiem, weszła do domu.




~ * ~



   Poniedziałek z natury jest dniem, którego nie da się lubić. Jeśli w dodatku jest to ostatni dzień roku, czy nienawidzisz go podwójnie? Indywidualna kwestia. Budząc się o ósmej, nie mogłem dłużej spać, ani leżeć. Wtedy poczułem potrzebę gry. Schodząc więc do The Lab, sięgnąłem mojego Artemisa i rozsiadając się wygodnie na niebieskiej sofie, zacząłem grać. Co? Wszystko, co tylko odbijało się echem w mojej głowie. Na początek było to Sunday Bloody Sunday, U2, które rozbrzmiewało natarczywie w mojej głowie, od chwili przebudzenia. To była dla mnie naprawdę ważna piosenka. Miała w sobie to coś niezwykłego. Miała znaczenie.  Dzięki temu miała słuszność istnienia, która naprawdę mi odpowiadała. To dzięki niej obudziłem się na sztukę. Wtedy też zrozumiałem, że słuszne może być obstawanie za swoim, oświadczenie tego, co chce się robić. A jeśli chodziło o wrażliwość, to czymś, co wywarło rzeczywisty wpływ na sztukę ludzi z mojego pokolenia była bezwątpienia piosenka Me and My Arrow, Nilsson. Grając ją, uśmiechnąłem się. Był to utwór o chłopcu, który żyje w miejscu gdzie każdy ma stożkowatą głowę. Z tą piosenka było trochę jak z Yellow Submarine, The Beatles, pasjonujący zapis. Facet śpiewający o sobie samym i swoim psie, idą razem, napotykając przygody i zmierzając do dziwnej ziemi.

   Nawet nie zauważyłem kiedy do pomieszczenia weszła Veronica. Stawiając przede mną kubek z gorącą kawą i całując mnie w czoło, usiadła w fotelu, naprzeciwko. Otulając się szczelnie szlafrokiem, podkurczyła nogi.

- Nie przerywaj, posłucham.

Opierając głowę o fotel, upiła łyk kawy, ogrzewając kubkiem dłonie. Lubiłem ją taką. Poranną, zaspaną, z nieładem na głowie, związanym w kok. Nawet w grubym, zielonym szlafroku skupiała moją uwagę. Popijając kawę, postanowiłem zagrać Every breath You Take, The Police. Już po pierwszych dźwiękach piosenki, zauważyłem jak kobieta przygląda mi się. To też była jedna z moich ulubionych piosenek. Dopiero kiedy jesteś starszy, zdajesz sobie sprawę, że w pewien sposób oni miksowali reggae. A ta piosenka to genialny przykład tego jak The Police są silni. Sens ich melodii nie zmienia się, co nazywa się talentem muzycznym. Potrafią sprawić, że piosenki ożywają i oddychają. A tekst, który wydaje się prosty i mądry, jest też w tym samym czasie trudny. Sting używa wspaniałej i prostej metaforyki. Na koniec przyszła mi na myśl jeszcze jedna piosenka, Plainsong, The Cure.*** Starając przypomnieć sobie jej zapis, dopiero za drugim razem udało mi się właściwie zacząć. Była to piękna i dręcząca, miażdżąca melancholia, stworzona jednak dla szerszej publiki. To była ta z piosenek, o której się nie zapomina i którą mimo upływu lat wciąż się zachwyca. Miała duży wpływ na moje pisanie piosenek. Ostatecznie to, co kocham w The Cure, to emocjonalność. A to z kolei z pewnością zawarte jest w głosie Roberta Smitha. Twórczość niekonwencjonalna, ale choć brzmi nieco przygnębiająco, to jest piękna, za samo wyrażanie się w taki, a nie inny sposób.

- Wiesz, co byś robił, gdybyś nie był w zespole lub on, nigdy nie zyskał by takiej sławy? – Spytała mnie Veronica, zmieniając miejsce i siadając na sofie przy mnie. Odstawiając gitarę na bok, otoczyłem kobietę ramieniem i oparłem się.

- Związałbym swoje życie z muzyką. Zanim jeszcze założyliśmy zespół, już wiedziałem, że gitara jest mi pisana, że nie potrafiłbym funkcjonować bez grania, na czymkolwiek.

- Lubię patrzeć jak grać, wiesz?

- Naprawdę? A co lubisz najbardziej? – Wtrąciłem zadziornie, uśmiechając się do niej i bawiąc się kosmykiem jej włosów.

- Jest tego dużo, wiesz te wszystkie małe rzeczy. – Odpowiedziała mi po chwili, opierając się o moją klatkę. – To jak układasz i przesuwasz palce na gryfie. To jak przymykasz oczy, zatracając się w muzyce i to jak oddajesz emocje. Naprawdę mogłabym cię obserwować bez przerwy.

- Bo robię to, co kocham. Czasem wydaje mi się, że gdyby nie udało mi się osiągnąć tego, co zamierzyłem, mieszkałbym w komunie z innymi artystami, może komponowałbym i grał na ulicy, czy po barach. – Odpowiedziałem, gładząc ją po policzku.

- Trudno mi to sobie teraz wyobrazić. Ty i pełno zarazek, razem? Niee. – Wtrąciła z ironią, rozśmieszając mnie. – Zarazki. Wszędzie. – Po chwili zaśmialiśmy się oboje. – Wiesz, chciałam się kiedyś nauczyć grać na pianinie. W sumie nawet coś zaczęłam, ale nie miałam motywacji.

- Chcesz wciąż?

- E, chyba tak.

- Nauczę cię. Będziemy grać razem i mogę obiecać ci, że nie pozwolę ci stracić motywacji. – Odparłem, zbliżając swoja twarz do niej i uśmiechając się.

- Na serio? Nie, to nie jest dobry pomysł, ciężko mi przychodzi pojmowanie nut, a z moim talentem… nie chcę byś wpadł w nerwicę.

- Przestań, nie może być AŻ tak źle. Poza tym jak ja się za coś biorę, to nie może być tragicznie.

Jeszcze przez moment przyglądałem się jej. Kiedy się do mnie dziewczyńsko uśmiechała, z odrobiną tajemniczości, wypisaną na twarzy, sprawiała, że byłem gotowy dla  niej na wszystko. Zmieniając pozycje, tak by móc wyciągnąć się w całości na kanapie, przytuliłem ją do siebie. Dopijając resztę kawy, nie wiem jak długo leżeliśmy w takiej pozycji. Egzystując leniwie poranek, obserwowałem jak światło padające za naszych pleców, tworzy na ścianie goniące się cienie. Było mi dobrze i nie chciałem myśleć o kolejnym, ciężkim dniu. Shannon wciąż nie dawał znaku.

   W dodatku dziś był sylwester, co niezaprzeczalnie oznaczało koniec roku. Jaki był ten rok? Bawiąc się palcami brunetki, które zginałem i odginałem, starałem się zająć wszystkim by tylko nie myśleć o moim bracie. W tym roku stworzyliśmy płytę. Zebraliśmy nowe siły jako zespół. Wyreżyserowałem Artifact i pokazałem go światu. Zagrałem w naprawdę świetnym filmie… Tyle się wydarzyło… poznałem Veronicę. Być może zostałem też ojcem… Nie, nie…

- Jared?- Zwróciła się do mnie kobieta posyłając jednoznaczne spojrzenie. – Nie słuchałeś? – Pokiwałem głową. – Pytałam o Shannona. Co mamy teraz robić?

- Sam nie wiem… Ale dopóki o  nim nie słychać, nie piszą o nim – to znaczy, że nie zrobił nic głupiego i nie musimy się martwić.  Jest dorosły i powinien porozmawiać z nami jak dorosły i wszystko wyjaśnić. Ucieczka to nie rozwiązanie.

- Łatwo jest mówić z tej perspektywy, Jared. Ja wiem, że mówiłeś tak by podpuścić Lane, ale Shannon, nie. Poza tym, zaczynam skłaniać się coraz poważniej ku opcji, że on traktował ją dużo poważniej, niż nam się wydawało. – Odpowiedziała mi kobieta, spoglądając ze zmartwieniem.

Być może miała racje. Być może to wszystko, dopiero miało na nas spaść.



~ * ~



Veronica:



   Czy powinno się wierzyć, że sny są zwiastunem tego, co ma się wydarzyć? Tego, co być może niedługo nas spotka? Oczywiście, że nie. Nie wierzyłam w takie rzeczy, choć przecież ludzie tworzyli na ten temat, tyle mitów. Zazwyczaj nie pamiętamy naszych snów. Jednak dziś, jeden z nich obudził mnie. Nie był to wytwór mojej wyobraźni lecz żywe wspomnienie, sytuacja, która miała już miejsce w określonym czasie w przeszłości i nie mogła się powtórzyć.

   Choć obrazy rozlewały się i nakładały na siebie, widziałam tam siebie i Oriane. Byłyśmy w parku, w centrum Paryża. Był początek lata, a słońce niemiłosiernie paliło naszą białą skórę. Leżałam zupełnie beztroska w zielonej trawie, co chwila śmiejąc się do kobiety, która siedziała i pochylając się nade mną, bawiła się moimi włosami. Próbowała zapleść warkocza lecz nieznośne pasma, wymykały się z jej palców. Wszystko wokół byłoby takie harmonijne, gdyby nie spazmatyczne napady śmiechu, niszczące cały spokój. Bez wątpienia byłyśmy zjarane, bo tylko w takim stanie potrafiłam śmiać się w tak beztroski i bezczelny sposób. I chodź obrazy rozmywały się jak rozwodniona akwarela, śmiech nie pozwalał, wymazać tej sceny. Przez cały sen powtarzała się jedynie ta sytuacja, dwie dziewczyny tak bardzo niepoprawnie szczęśliwe…

   Po przebudzeniu, nie miałam ochoty na roztrząsanie tego snu. Co prawda nie pamiętałam kiedy ostatni raz śniła mi się przyjaciółka. Mój mózg mimowolnie odcinał się od wszystkiego, co było z nią związane. Teraz kiedy się do mnie odezwała, ja ją zignorowałam. A może to był sygnał, że powinnam stawić temu czoło? Nie chcą się tym zadręczać, wolałam już sprawę z perkusistą. Od razu przypomniała mi się rozmowa z Constance:



- Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie obiecam, że zaakceptuję wasz związek. Potrzebuję czasu by się przekonać, że naprawdę nie jesteś tylko na moment. Znam mojego syna i dlatego się obawiam… miał już takie młode jak ty, chociażby Kathrine.

- Ja wiem, że nie do końca może się pani z tym pogodzić i że nie lubi mnie pani, ale proszę się postarać dla Jareda. Widzę jak ważna jest pani dla niego.

- Ale to nie tak… porozmawiamy jeszcze o tym, teraz już nie ma czasu. Czy mogę mieć do ciebie jeszcze prośbę?

- Postaram się pomóc. O co chodzi?

- Czy mogłabyś… może to wydać ci się głupie, ale ja się najzwyczajniej w świecie martwię… miej na oku Shannona, proszę. On nie chce mi nic powiedzieć, ale Jared mówił, że tak kobieta z którą się spotyka, tylko go skrzywdzi. A on się zmienił. Był taki przed laty, gdy się raz zakochał, ale… - Constance nagle przerwała, poważniejąc. Dopiero po chwili, kontynuowała. - Poza tym, choć wydaje się twardy, w środku jest jeszcze wrażliwszy niż Jared…

- Chyba wiem, o co pani chodzi. Proszę się nie martwić.

- Po prostu bardzo niewielu ludzi zna tego Shannona, który siedzi w środku. A ja go znam…





Najgorsze jednak było to, że byliśmy z Jaredem bezradni. Kompletnie bezradni. A mnie dręczyło przeświadczenie, że jeśli Shannon coś sobie zrobi, nie wybaczę sobie tego. Przez to całe udowadnianie tyko pogorszyliśmy sprawę. Teraz przyszło nam jedynie czekać.

   Co do sylwestra, oboje z Jaredem doszliśmy do wniosku, że nie mamy imprezowego nastroju i możemy sobie coś obejrzeć. Dokładnie co, było kwestią do ustalenia. Szczerze powiedziawszy miałam dziś ochotę się upić i wymazać ten ostatni dzień roku z pamięci. Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej ten pomysł do mnie przemawiał. Upić i choć przez chwilę poczuć się wolną od zmartwień.

   Przechodząc korytarzem na piętrze, usłyszałam jak Jared gra na pianinie Alibi. Przystając na chwilę, oparłam się o ścianę, wsłuchując w płynącą melodię. Czyste i harmonijne dźwięki sprawiały, że nawet bez słów byłam bliska wzruszenia. Lubiłam tę piosenkę za jej niesamowite piękno. Przekaz jaki niosła, nieraz sprawiał, że zastanawiałam się jak powstała. Co zainspirowało Jareda do jej napisania? Mogłam snuć domysły… bo jak bardzo wyróżniała się od pozostałych na płycie.

W końcu stając na progu, przyjrzałam się wokaliście. Układając długie palce na klawiszach wysłużonego pianina, miał w sobie jakąś aurę niesamowitości. Po chwili jednak mnie zauważył i przerwał granie, uśmiechając się do mnie.

- Może pierwsza lekcja? Chodź tu do mnie. – Zwrócił się, przywołując mnie dłonią. – Usiądź przy mnie

Przez chwilę się wahałam, ale ostatecznie spełniłam polecenie mężczyzny. Siadając przy nim na stołku, spojrzałam z lekkim strachem na pianino. W myślach przeleciało mi jak mało umiem.

- Zagraj mi coś. Chcę zobaczyć, co oznacza to twoje niewiele.

- Muszę? – Wtrąciłam jeszcze odwracając się przed kompromitacją, w przeciwną stronę. Jared jednak posłał mi spojrzenie nie znoszące sprzeciwu i zbyt silne by się sprzeciwić. – Dobra, ale się nie śmiej i daj mi chwilę. - Układając palce na klawiszach, starałam sobie przypomnieć jak grało się Sunburn, Muse. Był to utwór, który obiecałam sobie, że nauczę się grać. Z moim talentem, udało się w połowie, tzn. to, co grałam nawet przypominało Muse.

- Co ty robisz? – Zaśmiał się Jared, spoglądając na moje przesuwające się palce.- Dlaczego liczysz klawisze? – Swoim śmiechem kompletnie mnie rozproszył i zdenerwował. Wiedziałam, że tak będzie. – Przepraszam, graj już. Skarbie? – Dodał po chwili ze skruchą, powstrzymując śmiech i widząc moje zdezorientowanie.

- Nie podlizuj się. Mówiłam, że mi się miesza. – Rzuciłam jeszcze, zaczynając grać.

- Nie znam chyba tego, ale początek jest wyrazisty, a to dobrze w takich utworach i wiesz… nie było bardzo… źle. Ale to liczenie, rozbroiłaś mnie.. – Odparł po chwili Jared, śmiejąc się i ściskając moją dłoń. – Moglibyśmy to zagrać, ale nie bardzo to znam. Dobrze zacząć od takich chwytliwych rzeczy. Jest taka piosenka dla dzieci, Mary and John, połóż tu palce…

I tak Jared zaczął mnie uczyć. Słuchając jego uwag, rad i poleceń nawet nieźle się bawiłam. Piosenkę o której wspominał zagraliśmy na dwie ręce. Była to prosta kompozycja i Jared wyjaśnił mi jakie dźwięki są moje, a które jego i po paru próbach zagraliśmy to bez pomyłki. Po namowach udało mi się też zmusić go do zaśpiewania tej rymowanki, co robił przekomicznie, zmieniając ton głosu. Bawiło mnie też kiedy Jared głęboko oddychał, powstrzymując się by na mnie nie nakrzyczeć. Ale sam chciał… Zabawę przerwał nam telefon od Tomo.

- Hej. – Przywitał się z przyjacielem brunet, uśmiechając się do mnie. Po chwili jednak zauważyłam jak wyraz jego twarzy zmienia się. Od radości, w zaskoczenie, nagłe uświadomienie sobie czegoś i w końcu, w ulgę. – Holy shit! Zapomniałem zupełnie o tym, Tomo! Przecież on może tam być. Jaki ja jestem… dobra! Ale, że zapomnieliśmy o tym? Ha!... Cała Vicky… Odezwę się jak sprawdzę. – Rozłączając się, Jared uśmiechnął się sam do siebie.

- Co jest?! – Spytałam zniecierpliwiona, widząc, że nie śpieszy mu się z wyjaśnieniami.

- Shannon ma mieszkanie przecież…- Kiwając głową, zaśmiał się. Poczułam jak nagle robi mi się lżej. Czy to mogło oznaczać, że go mamy? – Ale gdzie ja mam teraz klucze? Szlag.

Następnie wychodząc za Jaredem pomogłam mu w poszukiwaniach. Jak wyjaśnił mi mężczyzna, Shannon miał swoje mieszkanie, które kupił już jakiś czas temu. Jednak od czasu wytoczenia im procesu przez EMI i budowy studia w domu Jareda, perkusista mieszkał z bratem. Tak było dla obu wygodniej, a biorąc pod uwagę rozmiary domu, nie siedzieli sobie na głowie. Mieszkanie stało więc nie użytkowane i z tego, co zauważyłam było trochę zapomniane. Po ponad półgodzinnych poszukiwaniach kluczy bez rezultatu, postanowiliśmy sobie odpuścić. Skoro mógł tam być, klucze nie były nam potrzebne. Gorzej gdyby nie chciał nas wpuścić.



~ * ~





- Przypomnij sobie, może jest jeszcze jakieś miejsce o który zapomnieliśmy? – Zwróciłam się do Jareda, gdy wróciliśmy do domu. W mieszkaniu nikogo nie było, a sąsiedzi z którymi Shannon dzielił piętro w apartamentowcu, również nikogo tu nie widzieli – przywykli, że nikt tam nie mieszka i pewnie zwrócili by uwagę. Znów byliśmy w kropce. Kiedy siedzieliśmy w kuchni, nagle odezwał się telefon Jareda.

- Halo?- Odezwał się tajemniczo Jared, rozśmieszając mnie tym. Wygłupy były najlepsze na doła czy chandrę. Jednak po chwili nabrał powagi. – Tak... Tak… Tak… Nie. Czy mogę wiedzieć, o co chodzi? – W tej chwili osoba po drugiej stronie słuchawki zaczęła mu chyba tłumaczyć, bo Jared na chwilę zamilkł. – Dobrze, przyjadę. – Rozłączając się, przetarł dłonią twarz. Spoglądając na niego, czułam, że coś jest nie tak. – Po prostu wspaniale. Dzwonili z komisariatu, znaleźli auto Shannona, zatrzymując w nim jakiś gówniarzy.

- Co?! A Shannon?

- Nic nie mówił. Auto jest zarejestrowane na mnie, dlatego zadzwonili. Wszystko wyjaśnią mi na miejscu. Musimy tam jechać. – Odpowiedział mi spokojnie Jared, podnosząc się ze stołka. Zostawiając mnie kompletnie zszokowaną, poszedł po kurtkę. Ten człowiek wciąż mnie zaskakiwał.

   Po około dwudziestu minutach byliśmy pod posterunkiem policji, który na pierwszy rzut oka przypominał, co najmniej sąd. Był to ogromny i stary budynek, nic nie zdradzający na pierwszy rzut oka. U wejścia do budynku przewijało się sporo ludzi, byli to w głównej mierze mijający się policjanci, prowadzący zakutych w kajdanki podejrzanych.  Wchodząc po schodach, do środka, uderzył mnie panujący tam harmider i tłum ludzi. Przez chwilę rozglądając się, mogliśmy dla pobocznego obserwatora wkomponowywać się w tło komendy. W końcu ściągając z głowy kaptur, postanowiłam podejść do okienka i zapytać gdzie mamy się zgłosić. Mężczyzna za biurkiem po wysłuchaniu, zadzwonił gdzieś i po chwili czekania podszedł do nas starszy mundurowy, prosząc byśmy udali się za nim. Mężczyzna zaprowadził nas do swojego biura,  na pierwszym piętrze. Z kilku dniowym, siwym zarostem i zmęczonymi oczami, wyglądał na więcej lat, niż pewnie w rzeczywistości miał. Po pustym kubku po kawie i jednym pełnym, mogłam się domyślać, że się nie oszczędza, a sterta teczek i papierów na jego biurku, jest dowodem, że zdecydowanie za dużo pracuje. Jest tu kolejną zmianę.

- Więc o co chodzi? Wyjaśni mi pan wszystko? – Odezwał się Jared, kiedy tylko mężczyzna zajął miejsce za biurkiem.

- Taki właśnie mam zamiar. Niech no zajrzę do akt… - Odpowiedział mu mężczyzna, przeglądając raport policyjny. – A więc… acha. Nasi koledzy z Oakland zatrzymali dziś, tam, dwójkę małoletnich, za przekroczenie prędkości, którzy prowadzili pana auto.  Nasi funkcjonariusze wdali się z nimi w pościg, zatrzymując ich. Szybko okazało się, że są dobrze znani i konfigurują z bazie danych. Zatrzymywano ich już za kradzieże, włamania, pobicia i takie tam, wie pan, młodzieżowe gangi… w każdym razie, nie mili żadnych dokumentów na auto i nie przyznali się do jego zwinięcia, do  czego zaraz wrócę. Po sprawdzeniu numerów rejestracyjnych, policjanci z Oakland doszli, kto jest właścicielem i odprowadzili je do Los Angeles. Jednak okazało się, że nie zgłaszał pan kradzieży, więc nie mogliśmy tym dzieciakom postawić takiego zarzutu. Pozostaje jeszcze jedna dziwna kwestia… gówniarze są z San Francisco. Jak pan mi to wyjaśni? – Mężczyzna skończył mówić i opierając się wygodnie o fotel, wbił w nas zmęczony wzrok.

Jego słowa były jak kubeł zimnej wody. Siedząc drętwo na krześle zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem ktoś nas nie wkręca. Jakie do cholery San Francisco i Oakland! Spoglądając na tak samo jak ja, zaskoczonego Jareda, próbowałam znaleźć jakieś wyjaśnienie, ale nie potrafiłam.

- Mój brat jeździ tym autem, a ja aktualnie nie mam z nim kontaktu, ponieważ wyjechał. – Odezwał się po chwili Jay, próbując nie zdradzać za dużo przed policjantem.- Myślę, że mógł je gdzieś zostawić i … Czy ci chłopcy mówili jak auto do nich trafiło?

- Nie i nie przyznają się do niczego, ale proszę mi wierzyć, że to taka ich zagrywka, bo czasem udaje im się coś ugrać. Pana brat nie zgłosił kradzieży. Pan też. Dlaczego?

- Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że autem opiekuje się mój brat. Czy oni jechali nim z San Francisco?

- Wszystko na to wskazuje. No cóż… w takim razie nie zatrzymuję państwa dłużej. Aha, za przyholowanie auta trzeba będzie zapłacić bo nie zgłosił pan zaginięcia. Sierżant Moore załatwi z panem formalności. – Odpowiedział mężczyzna za biurka, telefonując po młodego. Po chwili wyszliśmy z sierżantem, zostawiając starszego gliniarza samego ze stertą papierów.

Idąc na policyjny parking, oboje milczeliśmy zastanawiając się, co to wszystko znaczy. Samochód Shannona, ale bez niego samego. Jacyś gówniarze, którzy go zwinęli. San Francisco i Bóg wie, co jeszcze. Nie ma co,  wyjątkowy, ostatni dzień. Miałam jedynie nadzieję, że Shannon rzeczywiście potrafił o siebie zadbać i nie leży gdzieś pobity lub nie daj Boże… Nie, nie mogę nawet o tym myśleć. Samo przeczucie wywoływało u mnie dreszcze. Nie śmierć…

- A może powinniśmy zgłosić zaginięcie Shannona na policji, co? – Odważyłam się i zapytałam Jareda, kiedy mieliśmy się pożegnać i wracać, każdy inny autem. Mężczyzna popatrzył na mnie z bezradnością  i niewiedzą wypisaną na twarzy. Miałam świadomość, że to nie jest najlepszy pomysł, a może wręcz fatalny, zważając o kim mówiliśmy. Jednak ja się o niego bałam, a poczucie, że wini nas, było najgorsze. Mimo, że Shann miał wady, z resztą jak każdy, zależało mi na nim, a myśl, że teraz cierpi bo się zakochał, dobijała mnie zupełnie. W końcu odpuszczając temat, wsiadłam do auta, patrząc jeszcze jak Jay się oddala. I, co tu do jasnej cholery zrobić?!



~ * ~



   Wieczór sylwestrowy można spędzać na wiele sposobów. Jeśli w dodatku jest się  w Mieście Aniołów, nie ma możliwości by się nudzić. Przecież to jest jedna z najgorętszych nocy w roku. Jednak w tym roku, szczerze nie miałam na to ochoty. Siedząc na kanapie z butelką wina i oglądając jakiś program dokumentalny, starała się jakoś dotrwać do wieczora. Głaskając siedzącego przy mnie owczarka, z zainteresowaniem przyglądałam się jak pies ogląda telewizję.

- Jesteś pewna, że nie chcesz nic do jedzenia? – Zwrócił się do mnie, z kuchni Jared.

- Żebyś mi powiedział, że Bozia dała mi rączki i mogę sobie sama zrobić? – Odpowiedziałam, wypominając mu wczoraj, kiedy taki tekst od niego usłyszałam.  -  Nie, dzięki.

- Oj, wiesz, że to były żarty. Ja nie jestem tobą, skarbie. Więc chcesz coś?

- Słucham?! – Odezwałam się, udając oburzenie. – Muszę tak mówić, bo faceci mają tendencje do zaganiania kobiet do garów! Widać to choćby po twoim bracie, a wiesz, co mówią o genach… Tobie się też z resztą zdarza. Mamy równouprawnienie i się nie dam, żebyś wiedział.

- Ale skarbie… - Wtrącił Jared, powstrzymując uśmiech.- Przecież to ja muszę dla ciebie gotować, bo ty nawet wodę przypalasz… i co mi po takim równouprawnieniu.

- Osz, ty! – Krzyknęłam i sięgając po poduszkę, rzuciłam nią w roześmianego  Leto. Ten jednak, widząc, co robię, zdążył się schylić i w efekcie poduszka wylądowała na blacie, przewracając szklankę.

- Coś nie trafiłaś. – Usłyszałam z za lady, nie widząc mężczyzny.

- Zapamiętam to sobie. I na twoim miejscu to bym się modliła, bym nigdy nie trafiła, bo mogłoby się to skończyć dla ciebie tragicznie! – Rzuciłam jeszcze jako kontrę.

Poprawiając się na sofie, dolałam sobie jeszcze wina, uśmiechając się pod nosem. I niech mi ktoś powie, że tak zachowują się dorośli? Błagam. Obserwując jak Jared podnosi się, nie mogłam się powstrzymać i zaśmiałam się.

- I żebym tylko potem nie usłyszał, że a) jesteś głodna, b) moje smakuje zawsze lepiej, c) kobietą się nie odmawia, a swoim to już wcale, bo uduszę. – Wycedził mężczyzna, drocząc się ze mną i wyliczając na palcach.

Nie byłam głodna, ale Jared miał rację. Kiedy on coś zrobił, nie mogłam się powstrzymać by mu nie podjeść, choć on pytał się wcześniej kilka razy. Jednak, mimo że się droczył, zawsze się ze mną dzielił. Bo był po prostu kochany, a jego jedzenie najzwyczajniej smakowało lepiej.

- Jared…

- Hm?

Po przemyśleniu sprawy, postanowiłam zmienić taktykę. Wchodząc w rolę niewiniątka, zwróciłam się do niego.

- A co sobie robisz? - W odpowiedzi mężczyzna jedynie głośno i szczerze się zaśmiał. Odstawiając kieliszek po winie, podeszłam i przytuliłam się do niego od tyłu. – Bo ja chyba zmieniłam zdanie, jak tak nalegasz…

- Jesteś po prostu…

- … niesamowita? – Przerwałam mu, bawiąc się z nim. Zaprzeczył. – Cudowna? Niepowtarzalna? Najlepsza? Hm?

- Irytująca. Wkurzająca. Niemożliwa. Złośliwa. Uparta, jak nie zaborcza.  I udusiłbym cię już dawno, gdyby nie taki szczegół…

-… że mnie kochasz. – Dokończyłam, wtulając się w niego mocniej. Ramiona Jareda były jednym z nielicznych miejsc, gdzie mogłam czuć się w stu procentach bezpieczna. Wystarczyło, że czułam go przy sobie, a wszystko nabierało barw. Jego siła była moją siłą. - Naucz mnie kiedyś tego.

- Czego?

- Sprawiania, że smutki znikają, kiedy jestem blisko ciebie. Wtedy wszystko jest w kolorze.

Zamykając mi usta pocałunkiem, skutecznie mnie uciszył. Jego delikatne wargi, przesuwając się po moich z pełną wprawą, sprawiały nieodpartą przyjemność. Całują mnie stopniowo, z coraz większą namiętnością, skutecznie mnie pobudzał i podsycał, sprawiając, że z każdą sekundą moje ciało chciało więcej jego czułości.

- Straciłem ochotę na jedzenie, chodźmy na górę.

Nie dając się prosić, złapałam Jareda za rękę i pozwoliłam się prowadzić. Zachowując się jak para nastolatków, wbiegliśmy do pokoju, śmiejąc się i nawzajem rozbierając. Rzucając ubrania gdzie popadnie, zapomnieliśmy o wszystkim, co ostatnio zajmowało nam głowy.

- Pośpiesz się.

- Kto zakłada na siebie trzy warstwy?

- Nie trzy, tyko bluzę, koszulę i T-shirt. Ale marudzisz. - Popychając go na łóżko, położyłam się na nim, przejeżdżając dłonią wzdłuż jego nagiego, szczupłego ciała. Odnajdując ustami jego ucho, zaczęłam go za nim pieścić. Ucho i miejsce wokół niego były bardzo wrażliwe na jakikolwiek dotyk i łatwo było sprawić przyjemność. Na zmianę, wracałam do jego ust. Czując na sobie słodki ciężar Jareda i jego ciepły dotyk, czekałam, aż we mnie wejdzie. Kiedy w końcu był gotowy, zrobił to pewnym pchnięciem, sprawiając mi  przyjemność. Przez cały czas trwania naszego związku, zdążyłam już przywyknąć do wielkości jego członka, z czasem czerpiąc coraz więcej przyjemności. Duży penis nie nadawał się na pierwszy raz, lecz w dłuższym związku był zbawienny. Jared poruszając się zwinnie we mnie, sprawiał, że prawie dosięgałam nieba. Lepszy odlot mogły dawać jedynie dragi. Rzeczą, którą kochałam w naszym seksie był też zmieniający się, od błogostanu, aż po ekstazę, wyraz twarzy mężczyzny. I jego wzrok, spojrzenie zwycięscy. Kochał to. Opadając przy mnie, znów mi się przyglądał. Niezmierzony błękit jego oczu był tym, co potrafiło do mnie wracać za każdym razem, gdy myślałam o nim.

- Idziemy oglądać ten film?

- O tak, nie chcę przespać Nowego Roku. – Odpowiedziałam Jaredowi, podnosząc się z łóżka.

- Powiedziałem Tomo o sprawie z autem. Był zszokowany tak samo jak my i zachodzi w głowę jak do tego doszło. – Stwierdził jeszcze Jay, spoglądając w okno. – Może powinniśmy pozwolić mu być samemu, sam już nie wiem.

Stojąc w drzwiach i słuchając Jareda, wiedziałam, że nie ma racji. To nie było rozwiązanie, a ja na pewno nie zamierzałam odpuścić.



~ * ~



Jared:



Im dłużej byłem z Veronicą, tym lepiej ją poznawałem i powoli też stawałem się, nieświadomie fanem Green Daya. Wszystko za sprawą komórki, która gdy dzwoniła, była zazwyczaj ignorowana przez kobietę. Piosenkę, którą miała na dzwonku, zaczynałem już nawet śpiewać. Does it take your breath away? And you feel yourself suffocating? Does the pain weigh out the pride?**** Kiedy w noworoczny poranek zadzwonił telefon kobiety, po raz kolejny usłyszałem znajomą nutę. A potem jeszcze raz. I jeszcze. Telefon leżał na komodzie przy wyjściu, zdecydowanie za daleko by wyłączyć.

- Jeszcze kilka razy i będę znał to na pamięć. – Wycedziłem, odwracając się do kobiety i poprawiając sobie poduszkę.

- Jared?

- Nie, nie ma mowy.

- Ale nie wiesz, o co chciałam zapytać.

- Nie podam ci telefonu.

- No proszę cię. Z twojej strony jest bliżej.

- Możesz przejść przeze mnie… Kochanie, to twoja komórka.

- Jared… mógłbyś ją zwyczajnie podać a nie się wykłócać.

- Ale mi jest tu dobrze i usiłuję spać. Mówiłem byś wyłączyła… One, 21 guns…

- Ja pier…! Ach, co z ciebie za…! – Wymruczała w poduszkę Veronica, podnosząc się i wlekąc bez życia do telefonu. Po chwili usłyszałem jak odbiera telefon i się ożywia.

- Cześć Braxt! Szczęśliwego nowego roku, tobie też. – Veronica nie ukrywała radości z telefonu chłopaka. Zastanawiałem się czy rzeczywiście tak szybko poprawił się jej humor, czy chciała mnie zdenerwować. Dobrze wiedziałem, że brunetka wpadła Olicie w oko i przez pewien czas razem wychodzili, a Veronice się to podobało. Nie wiedziałem, co właściwie było między  nimi. Wymieniając z nią spojrzenie, zauważyłem jak nagle zmienia się jej wyraz twarzy.

- O szlag, nawet nie wiesz jak nam pomogłeś. Jeśli rzeczywiście będzie tak jak mówisz… dzięki!... To by wyjaśniało San Francisco… Jasne, będę czekać… Wiem. Nie, w sumie mnie obudziłeś, więc czuj się winny…. Tak, no oczywiście.  Na razie. – Kończąc rozmowę, zaśmiała się pod nosem. Patrząc mi w oczy, odetchnęła z ulgą. Z rozmowy mogłem wywnioskować, że chodzi o mojego brata.

- Bingo. Mamy go, to znaczy chyba mamy.

W następnej chwili kobieta usiadła na łóżku i zaczęła mi opowiadać czego się dowiedziała. Okazało się, że Tomo rozmawiał z Braxtonem, wypytując go, co takiego może być w San Francisco, że Shannon mógłby tam pojechać. Chodziło mu oczywiście o jakieś rozrywki, atrakcje, znajomych muzyków, bowiem w trasie, młody dużo czasu spędzał z moim bratem, wspólnie nieraz imprezując. Olita zaczął się nad tym zastanawiać i jedyne, co przyszło mu do głowy to, to że przecież Tim tam mieszka. Dopiero w tej chwili przypomniało mi się, że kończąc w grudniu, ubiegłego roku trasę koncertową, kumpel wspominał o przeprowadzce. Jednak działo się wtedy tyle, że zupełnie uciekło mi to, gdzie dokładnie. Zawsze kiedy chcieliśmy się spotkać, wystarczył telefon. Tak samo jak fakt o przeprowadzce, wyleciało mi też to, że Tim Kelleher potrafił być zupełnie nieobliczalny, szalony, a razem z Shannonem odstawiali takie numery, których nie chciałem pamiętać. I choć wszyscy nie żyliśmy już tak intensywnie w myśl koncepcji rock’n’roll and fuck the system, perspektywa spotkania się tej dwójki, nie wróżyła za dobrze.

- Zadzwoń do tego Tima i zapytaj o Shannona. Musimy wiedzieć czy tam jest i dlaczego jego auto jest tu.

- Nie byłbym taki zadowolony, nie wiesz jaki jest Tim.Odpowiedziałem po chwili, analizując jeszcze słowa dziewczyn. Następnie podnosząc się, sięgnąłem po mój telefon i włączając go, próbowałem dodzwonić się do mężczyzny. Udało mi się to dopiero za którymś razem z kolei. Dlaczego niby miało mnie dziwić, że większość ludzi odsypia jeszcze Sylwestra. Słysząc w słuchawce głos kumpla, nie byłem do końca pewny czy jest aż tak zaspany, czy nawalony. Tim z początku mnie nie poznał, ale kiedy już uświadomił sobie, kto dzwoni, ledwie mógł złożyć słowa, tak bym go zrozumiał. – Jared… ssstary, co za im… impreza cię ominęła. Było, że prawie… tak jak za starych, dobrych lat. – Kiedy zaczął opowiadać, szybko się domyśliłem, że jest z Shannonem, co z resztą mi potwierdził. Nie mogąc jednak dojść z nim do porozumienia, ze względu na stan w jakim był, postanowiłem odezwać się jeszcze potem.

- Jak dobrze, że wiemy gdzie jest. – Zwróciła się do mnie Veronica, uśmiechając się. W przeciwieństwie do niej, po rozmowie z Timem, czułem irytację i złość, a Veronica niczego nie dostrzegała.

- Jest, cały czas był. Tim jest nawalony w cztery dupy i jedyne co mi powiedział to, to że bawią się z Shannonem zajebiście. Przez cały czas on się tam zabawia, nie dając żadnego znaku, choć wszyscy się o niego martwią... nie. Miarka się przebrała. Jest cały, cieszmy się! Ale ja nie zamierzam go tu ściągać, jeździć za nim, bo on jest wielce obrażony, że ktoś pokazał mu prawdę! Nadal myślisz, że tak bardzo cierpi? Nie pojadę do San Francisco, chcę żebyś o tym wiedziała. – Skończyłem mówić i spojrzałem na zaskoczoną kobietę.

- Ale…

- Nie. I jeszcze raz nie.

Podnosząc się z łóżka, poszedłem do łazienki. Straciłem ochotę na jakikolwiek sen. Musiałem pobyć sam i się przewietrzyć. Zakładając ubranie, nie mogłem pozbyć się myśli jak bardzo dałem się podejść mojemu bratu. O to mu właśnie chodziło. Od samego początku chciał wywołać w nas poczucie winy, sprawić byśmy się zadręczali, że to z naszego powodu. Zniknął bez żadnego pieprzonego słowa: nie martwcie się. Czułem, że jeszcze moment a szlag mnie trafi. Ciskając w kąt piżamę, musiałem odetchnąć na zewnątrz.



~ * ~

Veronica:



   Po wyjściu Jareda siedziałam jeszcze dobrą chwilę na łóżku, przetwarzając wszystko, co usłyszałam od Braxtona, i co miało miejsce. Jared naprawdę się zirytował i nie dał mi nic powiedzieć. Jednak mimo jego argumentów nie potrafiłam patrzeć na to, tak jak on. Ja, chciałam go zrozumieć. Shannon działał pod wpływem emocji, okay. Nie miał ochoty z nami rozmawiać, ani widzieć, okay. I pewnie nie myślał, że nas to tak obejdzie. Co stało się Jaredowi? Dlaczego doszukiwał się od razu umyślnego działania? Przecież ludzie w takich sytuacjach nie chcą się mścić, a jedynie mieć spokój. Niezależnie od tego, co uważał młodszy Leto, ja nie potrafiłam tak po prostu czekać, aż perkusista wróci. Czy to tak dziwne, że chcę by wszystko było jasne?! Czy nie tak przypadkiem zachowują się „wielcy dorośli”?!Hm?

   Czując zbliżającą się falę frustracji całą tą sprawą, wstałam. Nie mogłam siedzieć bezczynie, musiałam działać. Idą do swojego pokoju, zabrałam się za poszukiwanie czegoś do ubrania. Przewracając ubrania, pojawił się odwieczny problem co na siebie założyć. Kiedy w ręce wpadł mi gruby, czarny, wełniany sweter, odłożyłam go na bok. W Los Angeles było na niego zdecydowanie za ciepło, ale w San Francisco było z pewnością o wiele chłodniej. Następnie sięgając po ulubioną, białą koszulę i szare, dżinsowe rurki, zamknęłam szafę.

   Po pół godzinie byłam gotowa. Nie wiedziałam jeszcze, co dokładnie zrobię. Braxton wysłał mi adres, ale nie znałam drogi do San Francisco. Nawet nie znałam Tima! A Jared… nie chciałam nawet myśleć, co usłyszę jak wróci, ale nie zależnie od tego, ja i tak muszę tam pojechać. Jared nie mógł tego zrozumieć… a ja obiecałam to Constance, i choć mogło to wydawać się jedynie symboliczne gadanie, wiedziałam, że pani Leto w głębi duszy, prosząc mnie o to, przełamała się. Nie mogłam jej zawieść, szczególnie, że widziałam jak ważne jest to, jak boi się, realnie boi się, co może zrobić Shannon. Mężczyźni zazwyczaj działają impulsywnie. Nie wiem dlaczego, ale ona wierzyła, że jestem w stanie coś zmienić.

   Wrzucając jeszcze do torby kosmetyczkę, ładowarkę do telefonu i parę innych potrzebnych rzeczy, by się uspokoić, zapaliłam skręta i otwierając drzwi balkonowe, kucnęłam na progu. Wydychając szarawy dym, bawiłam się nim.  Czując kojące działanie narkotyku, przyjrzałam się rosnącym w oddali,  na wzgórzu, drzewom. Słońce ogrzewało je dziś zdecydowanie mniej, ledwie przebijając się przez szarą powłokę, nisko zwisającego nieba. Czując przyjemny, chłodny podmuch wiatru, krzywo się uśmiechnęłam. Jak nienaturalne wydało mi się to wszystko. Ani krzty śniegu, choć to styczeń. I po raz pierwszy poczułam jak nienawidzę tego miasta. Matko, ja rzeczywiście go nie lubię! Uświadamiając sobie nagle ten fakt, zaczęłam się śmiać. Ale kiedy?

- Co się stało? Z czego się tak śmiejesz?

Zauważając zbliżającego się Jareda, wyprostowałam się i wrzucając niedopałek to prowizorycznej popielniczki, wróciłam do pokoju. Widząc opanowanego i spokojnego Jareda, ucieszyłam się.

- Uświadomiłam sobie właśnie coś, z czego nie zdawałam sobie sprawy. Przynajmniej do teraz.

- Co takiego?

- Kiedy tu przyjechałam, to miasto oczarowało mnie, a teraz… chyba mnie irytuje. Nie lubię go, to znaczy,  zaczynam dostrzegać jak… monotonne jest. Zawsze jest słonecznie, ciepło, tłoczno, ludzie są wszędzie. Nie macie śniegu, a deszcz to rzadkość. Żadnego urozmaicenia. Jeśli coś jest, to jest ogromne, masowe. Nawet zwykła droga ma kilkanaście odnóży. Plaże, widoki są wspaniałe, ale  z drugiej strony jest przeogromna metropolia. To już mnie nie zachwyca.

- I dlatego się śmiałaś? – Zapytał mnie, zdezorientowany lekko Jared.

- Tak, bo uświadomiłam sobie jak dałam się zwieść stereotypowi: Los Angeles jest wspaniałe. Teraz dopiero, przekonując się na własnej skórze, widzę jak wiele europejskich miast ma więcej magii, niż to. Mam nadzieję, że cię nie uraziłam?

- Nie, nie. Zaskoczyłaś mnie, bo myślałem, że… z resztą nie ważne. W sumie masz trochę racji, ale LA jako duże miasto też ma magiczny urok. Szczególnie nocą. – Odpowiedział mi Jared, uśmiechając się.

- Oczywiście. Myślę jedynie, że podobają mi się te miasta, wiesz,  z duchem historii, odczuwalnym na skórze… - Dodałam jeszcze, przyglądając jak Jay, wpatruje się w torebkę na moim łóżku i leżące tam rzeczy. – A wracając do sprawy z poranka…

- Widzę, że już zdecydowałaś. – Wycedził po chwili Jared, podnosząc na mnie wzrok. - Tylko, że nie rozumiem jaki widzisz w tym sens?

- Tego, którego nie widzisz ty lub nie chcesz zobaczyć. Shannon rzeczywiście mógł kochać Lane, a jeśli tak, to pomyśl sobie jak się teraz czuje? I czy możemy pozwolić mu robić to, na co ma teraz ochotę, czyli zalewać się w trupa? Nie, albo przynajmniej ja nie zamierzam mu pozwolić.

- I co, pojedziesz tam sama? Nie jest dzieckiem byś go niańczyła… Nie puszczę cię. – Odparł po chwili, zaborczo Jared. Miałam ochotę zaśmiać mu się w twarz, ale się powstrzymałam.

- Puścisz, a jeśli zależało by ci, pojechałbyś ze mną. Boże, w końcu to twój brat, tak czy nie? Ale do kogo ja mówię… i kto tu jest dzieckiem. – Odpowiedziałam w miarę spokojnie, wymijając go. Liczyłam, że uda mi się go jakoś ruszyć.

- Matko Święta! Moje wysiłki nie mają najmniejszego sensu bo ty i tak zrobisz odwrotnie. Gdybym chciał cię zatrzymać, musiałbym chyba zamknąć cię na klucz…

- Nie odważyłbyś się.

- I nie zamierzam. Świetnie, chcesz jechać? Jedź. Ja nie chcę patrzeć jaką satysfakcję mu sprawisz, błagając by z tobą wrócił. – Odpowiedział mi mężczyzna, z bijącą wręcz ironią i złością, choć panował nad głosem. – O, co ja się w ogóle martwię? Kto jak kto, ale ty sobie nie poradzisz? Co za mięśnie, powalisz każdego. – Wtrącił, dotykając mojego ramienia. – I pamiętaj o prawym sierpowym, bo jest okay. Aha, i jak wrócisz to, żebym nie musiał mówić…

-… a nie mówiłem. – Dokończyłam za niego,  zakładając kurtkę i zabierając z łóżka torbę oraz sweter. – Wiem, że tylko na to czekasz. Spokojnie, nie dam ci tej satysfakcji.

- Veronica…- Łapiąc mnie za rękę, przyciągnął do siebie, gdy miałam już iść.

- Jay… to nawet lepiej, że pojadę tam bez ciebie. Z resztą ktoś musi zostać ze Striderem.  Jeśli Shannon ma do ciebie taki żal, myślę, że ja szybciej coś zdziałam. Zaufaj mi. – Odpowiedziałam ze spokojem i zdejmując rękę mężczyzny, wyszłam.

- Do cholery chyba nie pojedziesz sama?

Usłyszałam jeszcze za sobą głos Jareda.

- Tomo się zgodził, nie martw się! – Krzyknęłam, w tej samej chwili przeklinając się za kłamstwo. Jednak póki Jared nie patrzył mi o oczy, potrafiłam robić to prawie wzorowo i nie mieć wyrzutów. Prawda była taka, że nie rozmawiałam z Chorwatem jeszcze, ale biorą pod uwagę, że chodziło o Shannona byłam pewna, że Tomo nie odmówi.





~ * ~



  

* "Przychodzę by cię znaleźć" - The Killers, Everything will be alright.

** Nazwy klubów to tytuły piosenek.

*** Wszystkie wspomniane piosenki są naprawdę cenione i lubiane przez Jareda, a ich opisy są zaczerpnięte z przetłumaczonego z nim wywiadu i dopasowane przeze mnie.

**** „Czy zapiera ci dech w piersiach? I czujesz, że się dusisz? Czy to ból jest miarą dumy?”- Green Day, 21guns.

4 komentarze:

  1. Dobry rozdział! :D Kurde, martwie się trochę o Shanna i w sumie mu się nie dziwię, że nic im nie powiedział, że wyjeżdża do San Francisco i wgl. W sumie to nie wiem co mam Ci tu napisać, bo za bardzo jestem ciekawa co będzie dalej! :D Więc po prostu powiem, że jest zajebiście, zrobiłaś napięcie i... Szybko nowy! :D

    PS.
    Wybacz, że nic się nie odezwałam pod poprzednim rozdziałem, ale czytałam go nie na komputerze i potem jakoś nie miałam chwili czasu żeby skomentować... :P Ale wiedz, że mnie zaskoczył. BARDZO! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szukanie Shannona po całym LA, współczuje im trochę tym bardziej, że w żadnym z tych miejsc go nie znaleźli. Jak Jared grał na gitarze a Niko go słuchała *__* Veronika grająca na pianinie, rozwaliło mnie to, a szczególnie jak opisałaś Jay'a w tej sytuacji. Akcja z samochodem była niezła, myślałam że może go zabili (wiem irracjonalne) i zabrali samochód, ale na szczęście nie. Jestem ciekawa co będzie, gdy Niko już dotrze do San Francisco, do Tima, co zrobi Shann :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć !
    Jestem wielką fanką Twojego opowiadania,pochłonęłam całe w 2 dni i mam nadzieję,że szybko nie skończysz go pisać :)

    Z niecierpliwością czekam na dalsze perypetie bohaterów:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej:)
    Źe niby Cię poniosło?! Jakoś nie zauważyłam bo ciagle mi mało.... ;)

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.