piątek, 22 lutego 2013

35. I'm going out, I'm gonna drink myself to death. . . *



Veronica:

-… Jesteś w drodze do Detroit, okay – odparłam, zatrzymując auto na chodniku.
- Ale, coś się stało? Słyszę po twoim głosie, więc nie próbuj ściemniać.
Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć: ale jak to do Detroit?!Co?!, szybko jednak zdołałam się powstrzymać, w końcu Tomo nic nie musiał. Miał swoje plany, a ja się łudziłam, że załatwię to z Jaredem.
- Tomo, posłuchaj. Jedźcie z Vicky do jej rodziny, panujemy nad sytuacją z Shannonem, wszy…
- Co się dzieje, Veronica? – przerwał mi Chorwat, nie dając się zwieść. W końcu odpuściłam.
- Jared nie ma zamiaru porozmawiać z Shannonem, chce czekać tutaj. Uważa, że Shann robi to specjalnie… a ja chciałam byś pojechał tam ze mną, bo ciebie może wysłuchać – odpowiedziałam, opierając bezradnie głowę na kierownicy. I wtedy przyszło mi coś do głowy.
- Trzeba było tak od razu. Shannon jest…
- Tomo, nie. Teraz już za późno, ale wiem, co zrobię. Braxton mi pomoże, wie gdzie szukać Tima, a ty posłuchaj mnie teraz uważnie. Przestaniesz się martwić i zostawisz to nam, masz zająć się Vicky, która nie powinna się denerwować i spędzić dobry czas, zrozumiano? – odpowiedziałam, pod koniec się śmiejąc. Nie mogłam odciągać wszystkich naokoło.
- Ej, zajęłaś moją rolę. To ja jestem od pocieszania, kochana… ale skoro tak mówisz, wierzę ci. W razie problemów, odzywaj się.
- Oczywiście, innej możliwości nawet nie ma – zażartowałam, śmiejąc się do słuchawki.
- Mediatorem na telefon to jeszcze nie byłem… Chcę żebyś wiedziała, że w ciebie wierzę, uda ci się z nim.
Kończąc rozmowę z Tomo, uśmiechnęłam się do siebie. Był jednak ktoś kto nie przekreślał wszystkiego na straty. Nie tracąc czasu, zadzwoniłam od razu do Olity i przedstawiłam mu całą sytuację. Zgodził się, oświadczając, że pojutrze musi być z powrotem w Los Angeles. Nie przypuszczałam by zajęło nam to tyle czasu, ale zgodziłam się. Jadąc po Braxtona, zastanawiałam się jeszcze nad jedną kwestią. Nim zdążyłam cokolwiek wymyśleć, to upomniało się samo.
- Hej, skarbie – odezwałam się niepewnie do Jareda. Ton jego głosu nie pozostawiał wątpliwości.
- Dlaczego mnie okłamałaś? No chyba, że Tomo potrafi się rozdwoić.
- Nie chciałam, to nie jest tak jak…
- Wyszedłem na kretyna.
- Jared, to nie tak – odparłam, powoli oddychając. – Powiedziałam tak odruchowo, bo byłam pod presją. Gdybyś wiedział, że nie mam z kim jechać, próbowałbyś mnie zatrzymać. Ty w ogóle chciałbyś bym posłuchała ciebie i olała Shannona. A ja chcę to załatwić i wrócić do ciebie. Proszę…
- Dobrze wiesz, że nie chodzi mi o to, lecz o samo kłamstwo. Nie powiedziałaś prawdy bo…? Nie ufasz mi?
- A wiesz, co mi się wydaje? Że bardziej niż fakt, że skłamałam chodzi ci o to, że poprosiłam Braxtona. Gdybyśmy dowiedzieli się, że Tomo nie ma i zaproponowałabym Braxta, to przełamałbyś się i pojechał ze mną, a tego nie chciałeś. A może nie mam racji? – odpowiedziałam, całkowicie spokojnie, sama się dziwiąc swoim słowom. Jared przez chwilę milczał, więc się domyśliłam, że zaniemówił. Czyżby po raz kolejny udało mi się go przejrzeć? Jego zaprzeczenie wszystkiemu, było tylko kwestią czasu. – Jesteś zazdrosny, ale nie chcesz się do tego przyznać więc kłócimy się o taką pierdołę. I wydaje mi się, że gdyby nie chodziło o niego, nic by nie było… Chciałam zadzwonić, ale zrobiłeś to pierwszy.
- Dobrze, że to dodałaś.
- Jay, to głupie. Nie potrafiłabym cię świadomie zdradzić. Nie potrafiłabym i nie chce. Musisz mi ufać, inaczej… to nie ma sensu…
- Ufam… ale jemu nie. I szlag mnie trafia, gdy pomyślę, że może mi cię zabrać – odparł mężczyzna w słuchawce, bardziej optymistycznie. Delikatnie się zaśmiałam.
- Ale ja nie zamierzam nigdzie odchodzić… Muszę już kończyć.
Zatrzymując auto pod blokiem Braxtona, wysłałam mu wiadomość, że czekam. Chcieliśmy przed wieczorem dotrzeć do San Francisco. Wyświetlacz na moim telefonie wskazywał kwadrans po czternastej. Dzięki autostradom, które w Stanach były czymś najnaturalniejszym na świecie, podróże były zaskakująco szybkie.

~ * ~

   Za co lubiłam Braxtona Olite? Było tego sporo, jednak przede wszystkim za entuzjazm jaki wpisany był w jego oczy. Ten chłopak był niesamowicie sympatyczny i pozytywny. Przebywając z nim dłużej ma się wręcz wrażenie, że uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Spędzając czas z Braxtonem, nie potrafiłam się martwić. Podziwiałam go też za pasję o której potrafił opowiadać z niesamowitą, dziecięcą radością i podnieceniem. Muzyka była dla niego tak jak dla Jareda, Shannona i Tomo częścią życia, częścią jego samego.
- Nie, Veronica. Nie wierzę ci – zaśmiał się chłopak, posyłając mi szeroki uśmiech. – Obiecujesz i tylko obiecujesz.  Chcę konkretów, kiedy przyjdziesz na nasz koncert?
- A kiedy macie najbliższy w LA?
- Za ponad dwa tygodnie, w weekend. Zapamiętasz, czy wysłać specjalne zaproszenie?
- Jeśli będziesz tak miły i nie obciążysz mnie kosztami za pobranie, to poproszę – zaśmiałam się, żartując sobie. Już od dawna chciałam zobaczyć zespół Braxtona, ale jakoś wciąż nie było czasu, albo zapominałam. Teraz w końcu powinno się to udać.
- Zmieniamy się na stacji? – głos przyjaciela, wytrącił mnie z zamyślenia. – Kontrolka się świecie, musisz zatankować – dodał po chwili, kiedy mu się przyglądałam i wskazał na lampkę. Zupełnie zapomniałam.
- Racja, z pustym bakiem to nigdzie nie zajedziemy. I chętnie, dzięki – odpowiedziałam, przyjmując propozycję mężczyzny. Po piętnastu minutach, pojawiła się stacja paliw. W czasie kiedy tankowałam auto, Braxton przyniósł nam dwie kawy i następnie zamieniliśmy się miejscami. Przeglądając schowek, znalazłam tam epkę Imagine Dragons, Continued Silence, którą kupiłam jeszcze przed świętami na Ebayu i którą często ostatnio słuchałam. Włączyłam ją.
- No proszę, jaka nuta. Znam ich, są dobrzy.
- Ja nie znałam, ale Jared mi ich pokazał. Też mi się podobają i dziwię się, że nie są mega gwiazdami, z takim potencjałem. Jeszcze – odparłam, ruszając, razem z chłopakiem, głową w rytm piosenki.
- A jak już mówimy o Jaredzie… to dobrze się wam układa chyba, co? Na twoich urodzinach, widziałem jak się stara. Bardzo mu na tobie zależy.
- Tak, jest w tym sporo prawdy. Nie sądziłam, że może być tak… kochany, mimo wad. Czasem wydaje mi się, że to jest nierealne, że śnię.
- Dlaczego?
- Bo nie zasługuję na niego. Przynajmniej nie z  powodu, jaka byłam dla innych, ale nie ważne, nie drążmy tego – odpowiedziałam Braxtonowi, lekko się uśmiechając. Nie wiedział o wielu sprawach, tak samo jak o dziecku, które być może było. Nie chciałam go o tym uświadamiać. Nie chciałam by to w ogóle było prawdą. – Jest dobrze. Żyje się dniem dzisiejszym, a nie jutrzejszym, co nie?
- Racja… dlaczego nie chciał jechać z tobą? To znaczy, domyślam się, z tego, co mówiłaś. Jared potrafi być czasem bardzo… stanowczy.
- Ha! Stanowczy?! – zaśmiałam się. – Chciałeś chyba powiedzieć uparty, wiesz nie krępuj się.
- Czyli trafiła kosa na kamień, jakby nie patrzeć.
- Ej, może jednak się krępuj! I wcale nie, bo ja jestem skłonna do wielu kompromisów – odparła,  z udawanym oburzeniem. Braxton pokiwał tylko trywialnie głową i po chwili oboje się zaśmialiśmy. Uspokajając się, jeszcze dodałam:
- Jared uważa, że to wszystko gra, a ja jestem naiwna bo daję się zwieść. Też tak uważasz? Tylko szczerze, Braxt.
- Szczerze? Myślę, że  każdy potrzebuje kogoś, kto kopnie go w tyłek, ale wiesz, trzeba też tego chcieć… Jednak z twoim uporem, Shannon nie ma szans – dodał brunet, posyłając mi uśmiech. Doceniałam jego słowa i to, że mogę na niego liczyć.
   Tak jak zakładaliśmy, udało nam się dotrzeć o dziewiętnastej do San Francisco. Była to moja pierwsza wizyta w tym mieście i byłam zachwycona. Ogromna metropolia, pogrążona w mroku i oświetlona milionami, małych światełek, które z oddali tworzyły niesamowity, świetlny wiraż, spełniała wszystkie moje oczekiwania. Była dokładnie taka jak na fototapetach czy puzzlach, zdobiących wnętrza europejskich domów. Pnące się górę wieżowce, rozświetlone kolorowym światłem, świąteczne ozdoby, zdobiące główne ulice miasta, oazy zieleni między ulicami. I w końcu to, co kojarzyło mi się z tym miastem – nieziemski Golden Gate. Piękne, nowoczesne, szybko mknące, żywe, kuszące. Całe ono. San Francisco.
- Jesteś pewny, że to tu? – spytałam Braxtona, kiedy zatrzymał auto na chodniku wąskiej uliczki. Znajdująca się przed nami, całkiem przytulna kamienica, w szeregowcu, trochę mnie zdziwiła. Jak na muzyka rockowego było to zbyt skromne i spokojne lokum. Z tego, co wiedziałam o Timie, był raczej rozrywkowym gościem.
- Według nawigatora, to musi być tu. Adres się zgadza. To, co idziemy?
Wysiadając z auta, udaliśmy się pod wskazany adres. Wychodząc na zewnątrz, założyłam jeszcze swój sweter. Tak jak przypuszczałam, pogoda w San Francisco była o wiele bardziej zimowa niż w LA. Zapinając skórę, poczułam jak mroźny podmuch wdziera mi się pod ubranie. Momentalnie przeszedł mnie dreszcz. Jednak to było niczym w porównaniu z tym, co czułam w środku.
- Dlaczego nikt nie otwiera? No, co jest – odezwałam się do przyjaciela, kiedy staliśmy pod drzwiami mieszkania Tima. Niepewność mnie wykańczała.
- Spokojnie – próbował mnie pocieszyć Braxton, zdejmując mój palec z dzwonka. Ulegając mu, krzywo się uśmiechnęłam i oparłam o ścianę. Po kilkunastu sekundach, nie wytrzymałam i zapukałam do drzwi, łapiąc za klamkę. Nagle drzwi się uchyliły i od razu dobiegła nas stłumiona muzyka. Cały czas były otwarte, co mnie z początku ucieszyło, ale po chwili uświadomiłam sobie, że to nie naturalne. Spoglądając na równie zdezorientowanego przyjaciela, weszłam w końcu do środka.
- Hej, Tim! –odezwał się głośno Braxton, jednak nikt nie odpowiedział. Zamykając za sobą drzwi, udaliśmy się wzdłuż długiego korytarza, do źródła hałasu i chichotu. Idą za Braxtonem, nie wiedziałam czego się spodziewać. W  końcu wchodząc do salonu, stanęłam jak wryta. I po raz pierwszy od kilku dni, kamień spadł mi z serca. Widok śpiącego Shannona na kanapie, cieszył mnie. Dopiero po chwili doszła do mnie reszta sytuacji.
- Braxton, czy to są… - odezwałam się po chwili otępienia, przyglądając się dwójce wyuzdanych kobiet, siedzących pomiędzy śpiącymi mężczyznami, na sofie.
- Cześć kociaku! – odezwała się jedna z kobiet, do Olity.
- Tak, Nicky. Zostaw to mi, zajmę się tym.
- Co wy tu kurwa robicie?! Który z nich, was zaprosił? – odezwałam się do blondynki, lekceważąc Braxtona.
- A, co? Któryś to twój chłoptaś? Mam ci opowiedzieć jak mu obciągałam? – odpowiedziała mi kobieta, złośliwie się śmiejąc. Ewidentnie czekała by mnie tylko zdenerwować. Mierząc się z nią wzrokiem, zauważyłam jak jej koleżanka już zbierała się do wyjścia. - Wynoście się stąd, już – wtrąciłam jeszcze po chwili, odwracając się od niej.
- Nie tak szybko dziewczynko, ten fagas wisi nam jeszcze trzy stówy i nie wyjdziemy dopóki ich nie dostaniemy – rzuciła blondynka, wskazując głową na Tima i wyciągając dłoń. Teraz to ja się zaśmiałam, wkładając w to całą złośliwość.
- Dziewczynko, jeśli myślisz, że ci zapłacę, to chyba uderzyłaś się w główkę. Zapomniałaś komu obciągałaś, hm? – wskazując ręką na kompletnie zalanych mężczyzn, na kanapie, jeszcze dodałam – Droga wolna, upomnij się o swoje i zjeżdżaj stąd bo zadzwonię na policje!
Widząc jak na twarzy kobiety maluje się złość i oburzenie, jeszcze specjalnie się uśmiechnęłam. Wtedy blondynka zaczęła mnie wyzywać i już chciała się na mnie rzucić, ale na szczęście Braxton stanął między nami i ją obezwładnił, a ja zrobiłam krok do tyłu.
- Puść ją, dupku! – krzyknęła, druga kobieta
- Nigdzie kurwa nie zadzwonisz, bo nasz alfons rozpierdoli twoich kupli! Nie wierzysz? To się przekonasz jak stąd wyjdziemy!
- Jesteś bardzo naiwną kurwą, ale czego można się spodziewać po blondynce – wtrąciłam jeszcze, przyglądając się jej i sztucznie się śmiejąc.
- Veronica! – wydarł się na mnie nagle Braxton i trzymając kobietę za nadgarstki, posłał gniewne spojrzenie. – Siadaj i już nic nie mów. A my wychodzimy – zwracając się do kobiet, pociągnął blondynkę za sobą do wyjścia.
- Zapłacisz nam bo będziecie mieć przesrane…
Przyglądając się jak chłopak wyprowadza je, opadłam na oparcie fotela. Zaczęłam się zastanawiać, czy Jared mógł mieć racje. Czy tak właśnie zabawiał się jego brat? Z kurwami? Próbując odpędzić myśli, zauważyłam jak Braxton skutecznie poradził sobie z kobietami, odprowadzając je do drzwi. Podchodząc w tym czasie do kanapy, usiadłam obok Shannona i spróbowałam go obudzić.
- Shann. Shannon. Shanimal! Obudź się!
Jednak moje szturchania zdały się na nic bo mężczyzna nawet nie drgnął i wciąż lekko pochrapywał. Nachylając się nad nim, szybko się odsunęłam. Odór wódki jaki mnie poraził, o mało nie przyprawił mnie o mdłości.
- Co cię w ogóle napadło? – rzucił do mnie Braxt, stając obok. – Co jest?
- Wali od niego gorzej niż z rozlewni wódki. Sama gorzała. Nie chcę myśleć jak długo oni tak… Spójrz tylko, zalani kurwa po całości! – rzuciłam ze złością, poruszając Timem. – Niech on tylko się obudzi, ja mu już przemówię do rozumu – dodałam, uderzając jeszcze Shannona, z siłą w ramię.
- Wątpię żeby udało się z nich coś, dziś wyciągnąć. A i te dziewczyny, powiedziały mi, że przyszły z nimi z klubu, dziś nad ranem. Podobno to Tim je zaprosił, ale Shannon za wszystko płacił. Więc była tu niezła impreza.
- Święty Mikołaj się kurwa znalazł, co za kretyn! A ty zapłaciłeś im w końcu, że wyszły?!
- Posłuchaj Niko, tak na przyszłość, nigdy nie rozmawiaj tak z prostytutkami, nie kłóć się z nimi i traktuj powa…
- Zapłaciłeś?! Jesteś chyba nie poważny, Braxton! Przecież one mogły wyciągnąć od nich już dość kasy, w dodatku…
- Nie rozumiesz – przerwał mi ostro chłopak, wydając się przejęty. -  Nie masz nawet pojęcia z kim możesz zadrzeć, jak odeślesz taką kurwę bez kasy. Większość burdeli należy do gości, którzy potrafią upomnieć się o swoje, bardzo dobrze. Są to ludzie, których Shannon i Tim z pewnością nie chcieliby spotkać, z powodu pieprzonych kilkuset dolarów.
- Świetnie, będziesz mi teraz prawił wykłady o sutenerstwie, hm? – odpowiedziałam mu, starając się panować nad głosem i  być ospokojną. – Od kiedy to jesteś ekspertem, co? Proszę, nie znałam cię z tej strony – wtrąciłam jeszcze z sarkazmem i założyłam ręce na piersi. Przyglądając mu się, starałam się dojść do porozumienia.
 - Nie jesteś dzieckiem, Nicky. Otwórz oczy - odpowiadając mi z całkowitym spokojem, chłopak przeszedł się po pokoju, bez celu. – Idę po coś do jedzenia – dodał jeszcze po chwili, znikając w korytarzu.
- To sobie pogadaliśmy… - mruknęłam pod nosem, zostając sama. - NIE MA CO! – krzyknęłam jeszcze, za zamykającymi się drzwiami frontowymi i usiadłam w fotelu, przyglądając się śpiącej dwójce.
Pozwalając oddechowi uspokoić się, skupiłam się na mężczyznach. Shannon z kilkunastodniowym zarostem, tłustymi i odstającymi na wszystkie strony włosami, poplamioną dżinsową koszulą, rozwalony na sofie, z głową spuszczoną na klatce,   w niczym nie przypominał mojego przyjaciela i obiektu damskich westchnień. Zerkając na przemian, na zarośniętego Tima, w czarnej koszulce i skórze, z pustą butelką po wódce u boku, miałam wrażenie, że oglądam  film o żałosnych gwizdach rocka. Nie mogąc wysiedzieć dłużej na miejscu, zaczęłam rozglądać się za jakąś reklamówką. Bajzel jaki miałam przed oczami nie pozwalał mi na bezczynność. Znajdując w końcu w kuchennej szufladzie worki na śmieci, zabrałam się za pozbieranie pustych puszek i butelek ze stołu. Szybko do worka dołączyły resztki jedzenia, niedopałki, wypadające już z popielniczki i w końcu kilka butelek, jeszcze z zawartością. Nigdy chyba nie wyrzuciłam alkoholu, ale teraz byłam zła za jego działanie, do tego stopnia, że wcale nie było mi żal pełnych butelek wódki. Odstawiając pełny worek, usiadłam na stoliku, przed mężczyznami. Po chwili przyglądania się śpiącemu Shannonowi, wpadłam na pewien pomysł. Przeglądając kuchenne szafki w poszukiwaniu plastikowej miski, w końcu, po kilku minutach ją znalazłam. Nalewając do niej zimnej wody, udałam się z nią do salonu.
- Oby się udało bo innego pomysłu już nie mam.
Podchodząc do Shannona, ujęłam w jedną dłoń miskę,  a drugą złapałam go za włosy i pociągnęłam głowę do tyłu. Następnie podsuwając mu miskę pod brodę, wepchnęłam jego głowę do wody. Cztery, trzy, dwa, jeden…

~ * ~
Shannon:

   Przebudzenie się z amoku, w który samodzielnie się wprowadzasz, wkładając to ogrom czasu i litry różnorodnego alkoholu, byle tylko odciąć się od popapranej rzeczywistości, a która notorycznie się o ciebie upomina, nie jest przyjemne. Pijąc na umór i nie pozwalając sobie na wytrzeźwienie, wierzyłem, że w ten sposób zapomnę. I tak było, póki alkohol rozrzedzał moją krew, świetnie się bawiłem, nie dopuszczając do myśli jakichkolwiek zmartwień. Odwiedzenie Tima było  więc najlepszym, co mogłem zrobić by osiągnąć ten cel.
   Z Kelleherem byłem zżyty bardziej niż z kimkolwiek.  Mam na myśli to, że ten facet widział wszystkie moje oblicza, nawet te których wolałbym nie pamiętać. W końcu prawie piętnaście lat znajomości sporo robiło. Tim wiedział o mnie nawet więcej niż mój rodzony brat czy Tomo. Stare czasy choć mijają, nie znikają z pamięci. Był w moim życiu okres kiedy nasza znajomość była bardzo intensywna, a Tim był świetnym kompanem.  To, co przeżyliśmy razem, związało nas. Z czasem, zmieniliśmy się. Może dlatego, że wydorośleliśmy, a może po prostu znudziło nas życie gwiazd rocka, którym przez kilka lat żyliśmy  w pełni? W każdym razie, mimo upływu czasu, nawyki pozostają, a imprezowanie z Timem przypomniało dawne lata.
   Będąc pogrążonym w pijackim śnie, lub jakby powiedział to Jared, tkwiąc w stagnacji, wdychając powietrze, nagle poczułem jak woda wdziera się w moje nozdrza, a ja się krztuszę. Odruchowo unosząc głowę do góry, poczułem jak ktoś wciska mi ją z powrotem na dół. Zdezorientowany zacząłem odganiać się na oślep rękoma, napotykając na ciało osobnika. W momencie kiedy udało mi się go złapać i z całej siły odepchnąć, poczułem jak moja głowa się uwalnia.
- Kuuurwa!
Wydarłem się i po chwili poczułem jak woda z miski ląduje na moim ciele, a naczynie upada na podłogę, podobnie jak osobnik który mnie dusi.  W tej samej chwili usłyszałem odgłos tłuczonego szkła i przecierając, mokre oczy zauważyłem kobietę, która upadając na plecy, uderzyła twarzą o bok szklanego stolika. Uderzenie było na tyle mocne, że szkło pękło.
- Veronica?! – przerażony, w mgnieniu sekundy, zsunąłem się z kanapy na podłogę i klęknąłem przy leżącej kobiecie. Gwałtowny ruch, spowodował, że wszystko mi się zakręciło w głowie i o mało, co nie przewróciłem się na brunetkę. W ostatniej chwili jednak, wyciągnąłem dłoń i oparłem się o felerny stolik. Spoglądając na zakrwawioną dziewczynę, mrugającą oczami, powoli wróciłem do pozycji i złapałem ją za rękę.
- Heej, so siii… jest?! Prze.. praszam – wycedziłem, walcząc z alkoholem, który zniekształcał mi mowę.
- Shann, pomóż mi wstać – odpowiedziała mi, łapiąc mnie za ramię. Przyglądając się zalanej krwią kobiecie, serce zaczęło mi walić, a ręce trząść. Zbierając się jednak, chwyciłem ją pod ramię i na chwiejnych nogach, posadziłem ją na fotelu, za moimi plecami. Stojąc przez chwilę nad nią, kompletnie zszokowany całą sytuacją, z trudem łapałem oddech. Jednak drżące pod wpływem pijackiej śpiączki, ciało odmawiało mi jakiejkolwiek posłuszności i czując zbliżające się spotkanie z podłogą, chwytając oparcie fotela, kucnąłem.
- Veronica?
- Auł, chyba rozcięłam sobie wargę, ale strasznie krwawi i boli… Muszę to czymś zatamować… Siedź tu i się nie ruszaj – zwróciła się do mnie, lekko przerażona, przytrzymując dłonią cieknący krwią podbródek i próbując się podnieść.
- Ale ja… ja… ja…
- Proszę cię Shannon, potem. Możesz przez chwilę siedzieć spokojnie?! – krzyknęła bardziej zdenerwowana, kierując się w stronę aneksu kuchennego. Osuwając się na kolana, przyjrzałem się stłuczonemu stolikowi, pokrytemu gęstą, czerwoną cieczą.
- To nie omamy… - mruknąłem sam do siebie, poruszając swoją koszulką. Robiło mi się coraz duszniej, a narastająca panika przyprawiała mnie  o histeryczny płacz. Skąd ona się tu u licha wzięła? To nie jest realne! Nie jest realne! Nie REALNE!
- Zdecydowałem się na chińszczy… O ja pierdole! Veronica! – podnosząc głowę, zauważyłem jak Braxton pojawił się na progu i na widok kobiety, puścił siatki z jedzeniem i podbiegł do niej spanikowany.
- Co ci się stało?! Masz całą twarz w krwi? Oni ci to zrobili? Co tu się stało, Niko?!
- Uspokój się, Braxt. To tylko warga. Zawieź mnie na pogotowie bo cholernie krwawi.
- Jedziemy.
Przyglądając jak Niko tamuję ranę ręcznikiem papierowym, na chwilę zastygłem w bezruchu, choć serce o mało nie wyskoczyło mi z klatki.
- Gdzie są klucze? – zwróciła się do mnie, podchodząc, nawet nie wiem kiedy.
- Ja… nieee… wiem…
- Więc masz tu siedzieć i lepiej żeby żaden z was nie ruszył stąd dupy, bo nie będę już taka miła. I możesz być pewny, że sobie porozmawiamy jak wytrzeźwiejesz wiec nie radzę…
- Jak on…? – wtrącił nagle Braxton, lekko zdziwiony i wkurzony, podchodząc do nas.
- W aucie ci wyjaśnię – rzuciła jeszcze Veronica, łapiąc go za rękaw i zabierając jakiś worek, który szybko przejął od niej Olita. Po chwili byłem już sam, w pogrążonym w mroku i ciszy mieszkaniu. Jedynie lekkie pochrapywanie Tima z kanapy, nie pozwalało oszaleć. Przecierając twarz nie wiedział, co mam zrobić. Rozglądając się odruchowo w poszukiwaniu jakiejkolwiek butelki, nic nie znalazłem. I dopiero teraz zaczęły dochodzić do mnie konsekwencje czterodniowego picia non stop. Kiedy opadły emocje, a oddech się uspokoił, poczułem jak powoli,  promienisty ból rozsadza mi całą czaszkę, a narządy wewnątrz, skręcają się w spiralę. I gdybym był teraz na heroinie czy innym gównie, słyszałbym pewnie odgłos pękającego szybko lodu, przypominający rozsadzanie mojej głowy. Przewracając się na dywan i kładąc głowę przy kanapie, nagle zauważyłem coś pod nią. Mała, papierowa paczka, tak dobrze mi znana…

~ * ~

Jared:

   Po wyjeździe Veroniki nie mogłem sobie znaleźć miejsca ani zajęcia. W dodatku, po rozmowie z nią nie byłem w najlepszym nastroju, ponieważ nie mogłem pozbyć się wrażenia, że mogła zaplanować ten wyjazd z Braxtonem. Fakt, nie chciałem tam jechać, więc może to miał być odwet za to, że nie chcę przyjąć jej racji? Miałem czuć się zazdrosny? Jeśli tak, to jej się udało. Byłem mężczyzną, wiedziałem jacy potrafimy być, dlatego nie mogłem przestać rozmyślać o Braxtonie.  W dodatku ona mu się podobała i chciał być z nią, ale nie wyszło. Wieczorem kiedy przysłała mi wiadomość, że wszystko jest w porządku i znaleźli Shannona, oddzwoniłem, ale nie odebrała. Spróbowałem jeszcze kilka razy i w końcu odpuściłem. O, co chodziło? Miałem się tego dowiedzieć następnego dnia.
   Pierwszy roboczy dzień nowego roku postanowiłem zacząć pracowicie. Z racji, że i tak umówiłem się z Emmą, a miałem cały wolny dzień,  postanowiłem pomóc jej z rozliczeniami za nasze przedsięwzięcia. Otwierając blondynce około jedenastej drzwi, ucieszyłem się na jej widok. W zimowej czapce, z ogromną chustą na szyi i stertą teczek pod jedną ręką, a w drugiej z telefonem, wyglądała uroczo i zabawnie.
- Wyglądasz jak jakaś studentka, czy coś – rzuciłem na powitanie, odbierając od niej papiery i pozwalając  jej zdjąć kurtkę, na co przyjaciółka zmierzyła mnie nieprzejrzanym spojrzeniem. – To był komplement Emmo, komplement – dodałem jeszcze z udawanym przejęciem, posyłając jej uśmiech.
- Zrobiłeś coś o czym nie wiem? Bo dziś nie jest światowy dzień dobroci, a mi bliżej już raczej do ciebie, aniżeli do studentki.
- Ach, kocham ten twój sarkazm – odparłem jeszcze, uśmiechając się i podążając za blondynką do kuchni.
Robiąc nam dwie kawy, słuchałem jak Emma opowiadała mi o rozwoju VyRT i zmianach jakie chcą wprowadzić nasi komputerowcy z którymi jeszcze przed Sylwestrem rozmawiała. Wszystko sprowadzało się do łatwiejszego i szybszego przekazu wideo połączeń oraz rozpropagowania naszej platformy. Jak się szybko okazało, pomysł z VyRT był bardzo trafiony i rozwój jego przyszłości był tylko kwestią czasu. Właśnie, czas.
- A jak z naszym budżetem? Prosiłem żebyś oszacowała to mnie więcej i co? – spytałem, oddając jej teczkę z zestawieniami VyRT. Nowa trasa była już zaplanowana, a płyta w trakcie wydawania. I tyle, co o koszty związane z wydanie nie musieliśmy się zbytnio martwić bo w większości pokrywała je nasza wytwórnia i producent, tak pieniądze na trasę i nowy teledysk nie były już taką oczywistością. Większość środków jakie zarabialiśmy na Marsowych inwestycjach szła na stałe pensje dla ludzi bez, których to wszystko nie istniało by. Kłamstwem było, że zarabialiśmy na tym kokosy, a coś takiego jak VyRT robimy wyłącznie po to, by wyciągać kasę. W sumie my, jako członkowie zespołu nie czerpaliśmy z tego realnych korzyści finansowych. Zarobione w ten sposób pieniądze szły na fundusz, z którego mieliśmy opłacić właśnie wydatki związane z trasą i promocją.
- Nie jest, aż tak dobrze jak myślałeś. Robiąc analizę, zestawienia i wizję przyszłościową, nie jesteśmy w stanie przebić obecnych trzydziestu procent dochodu. Poszerzenie oferty sklepu marsowego, daje efekt, ale i tak największy może być przy wydaniu płyty. Bilety na VyRT… podniesienie ich ceny nie wchodzi w rachubę, dobrze o tym wiesz, bo stracimy…
- Więc, co mamy robić? – przerwałem przyjaciółce, przeglądając wykresy podażowe i popytowe. – Myślałem już nad tym i nawet redukując koszty teledysku do minimum… bez reżysera, bierzemy ochotników, kręcimy na pozwoleniach, nie wynajmujemy nic, to nie wiem czy starczy na wszystko, potrzebujemy więcej dźwiękowców, sprzęt, syntetyzatory, co najmniej dwóch muzyków na trasę.
- Dlatego trzeba wydać płytę jak najszybciej, by jeszcze zdążyła na siebie zarobić, a czuje, że tak będzie… I nie dałeś mi skończyć, bo mam pewien pomysł.
- Zamieniam się więc w słuch.
- Można by założyć coś jeszcze i zatrudnić do tego Barta – odpowiedziała mi tajemniczo blondynka, uśmiechając się.
- On jest strasznie kapryśny, wiesz o tym.
- Tak, ale lubi tworzyć głupawe rysunki, które gdyby dodać im kolory i przenieść na gadżety, mogłyby robić furorę. Na przykład taka koszulka…
Przetwarzając powoli każde słowo kobiety, zrozumiałem jej zamysł. W sumie gadżety zawsze miały wzięcie, a teraz kiedy  nie odnosiły się one bezpośrednio do zespołu, mogły trafić do jeszcze szerszej fali odbiorców.
- Emmo, im dłużej się znamy, tym bardziej mnie zaskakujesz. Nie pomyślałem nawet o tym.
-  Widzisz, może powinniśmy przybić sobie piątkę, w końcu robisz dokładnie to samo – odpowiedziała mi wesoło kobieta, przerzucając jakieś kartki. – Designerskie, kolorowe, oryginalne rzeczy są zawsze w modzie. Jeśli się zdecydujesz puścimy je w naszym sklepie, z czasem można pomyśleć o puszczaniem ich na Ebayu. Wyślę ci wszystko na ten temat w mailu.
- Wow, czyli bawimy się z Bartem…
- Tak i im prędzej oddasz mi te rysunki, tym szybciej pójdą w świat, który zostawiam ci na głowie. Ty najlepiej wiesz jak to wypromować, a i przy okazji projektów… nasz grafik, ten od okładki nowej płyty, po przesłuchaniu materiału jaki mu dałeś, przygotowała jakieś wstępne zarysy i  masz się do niego odezwać bo trzeba podjąć ostateczną decyzję.
- Naprawdę? Jestem ciekawy, co wymyślił bo kazałem mu się zdać na to, co słyszy w tej muzyce i nic nie sugerowałem.
- No ładnie, teraz się nie dziwię, że chłopak się głowi nad tym tyle! Jak z nim rozmawiałam, nie był zbyt pewny, co do tego, co stworzył.
- Nie martw się, spotkam się z nim. W końcu to już nie żarty, jak rozmawiałem ze Stevem, powiedział,  że do końca stycznia mamy wybrać okładkę, bo w lutym idzie do druku, a musi jeszcze coś pozałatwiać – odpowiedziałem jej, posyłając oczko. Perspektywa wydania kolejnej płyty bardzo mnie podniecała i cieszyła. Cześć utworów z tego krążka napisałem jeszcze przed wydaniem This is War, a część powstała w ciągu ostatnich dwóch lat i zawiera moje przemyślenia po przekroczeniu magicznej granicy czterdziestu lat. Ten album jest z pewnością, dla mnie bardzo ważnym i przełomowym dziełem.
- Nie wiedziałam, że już obmyśliłeś nowy teledysk, że w ogóle „myślałeś” nad nim – zaczepiła mnie Emma, odbiegając od tematu i udając, że wcale ją to nie obchodzi. Odpowiadając na jej spojrzenie, podobnym, po chwili oboje się zaśmialiśmy.
- Być może – odpowiedziałem tajemniczo. – Na razie to luźne wizje, ale jak zdecyduje to zrobię ci listę, kogo potrzebujemy.
- Okay... ale wygadany dziś jesteś…. Ale, że mi nie powiesz? Ja to nie Shannon…
- Emmo! – zaśmiałem się, podnosząc ze stołka. Była urocza kiedy próbowała mnie podejść. – Nikomu jeszcze nie zdradziłem koncepcji, bo póki co to jest tajemnica, a tajemnice mają to do siebie, że są… tajemne?
- Spadaj… - wtrąciła kobieta, klepiąc mnie po ramieniu. – A  w ogóle, co tutaj tak cicho? Gdzie twoi lokatorzy?
Spoglądając na Emmę, zastanawiałem się, co jej powiedzieć i jak zacząć. Kłamać raczej nie mogłem bo potrafiła mnie przejrzeć, jak mało kto.
- Bo widzisz… to długa historia. Wiesz, że Shannon zerwał z Laną? Tak, ale co poradzić jak… - wdając się w  wir opowieści, na chwilę odpłynąłem.

~ * ~

Veronica:

   Jadąc z Braxtonem do szpitala, nie udało się przemilczeć tematu, co się do cholery stało. Widząc, że przejmuje się, zdecydowałam się na małe kłamstwo, że potknęłam się i nieszczęśliwie upadłam. Miałam mu niby powiedzieć, że sama się o to prosiłam, próbując utopić Shannona w misce wody?  Tak, tak właśnie wyglądały fakty, choć ja starałam się jedynie obudzić go przez zaskoczenie, do czego służyła mi woda. Nie przewidziałam jednak, że perkusista może tak ostro zareagować i odepchnąć mnie od siebie z taką siłą. To, że uderzyłam głową o szklany stolik, rozcinając wargę, było czystym przypadkiem i szczerze powiedziawszy nie byłam nawet zła na Shannona. W sumie cieszyłam się nawet, bo przez ten mały wypadek, Leto był tak spanikowany i nie wiedział, co się dzieje, że od razu kontaktował, choć myślał, że ma omamy. Na samo wspomnienie o tym, ledwie powstrzymałam się od śmiechu, a jak widomo śmiech chodzi w parze z histerią czy strachem. Przynajmniej ja tak miałam.
- Proszę się nie śmiać bo źle panią zszyje – zwrócił się do mnie młody stażysta, zajmujący się moją raną na izbie przyjęć.
- Niemożliwe, ufam panu doktorowi.
- I proszę nie mówić.
Choć starał się być poważnym i profesjonalnym, zauważyłam jak jest radosny. Nie wiem czy to jego optymizm, czy moje nastawienie spowodowało, że prawie nie czułam szycia. Spoglądając na bladego jeszcze Braxtona, znów miałam ochotę się zaśmiać, choć tym razem się powstrzymałam. Nie wiem dlaczego, ale mężczyźni potrafili znosić takie sytuacje gorzej niż kobiety.
W ciągu zaledwie kilku miesięcy było to moje drugie szycie w życiu. Wcześniej nawet nie byłam na poważnie w szpitalu. I choć to nie była poważna rana, krwi było co nie miara. Kiedy lekarz pokazał mi moje odbicie w lusterku, w pierwszej chwili się przeraziłam bo moja twarz była wymazana krwią a sweter mimo, że był czarny cały się lepił od czerwonej cieczy. Przecierając twarz wilgotną chustką, przyjrzałam się sobie. Jeszcze poprzednia blizna nie znikła do końca, a już miałam drugą. Opuchnięta i sina, dolna warga nie prezentowała się za dobrze, ale przynajmniej już nie krwawiła.
- Założyłem pani pięć szwów. W tym miejscu skóra dobrze się goi, więc za kilka miesięcy nie powinno być niczego widać. Za dwa, trzy dni proszę iść na zdjęcie szwów. Widzę, że już jedno szycie było, więc proszę na siebie uważać – odparł lekarz z troską, przybierając dziwną minę i zbierając się do powiedzenia czegoś jeszcze. – Ja… mam obowiązek zapytać, czy ktoś się nad panią znęca? Proszę się nie obawiać.
Na te słowa, aż zakrztusiłam się śliną, a spoglądanie na wyraźnie zszokowanego Braxtona, wcale nie pomogło.
- Przyjaciółka już wyjaśniła, co się stało. Nikt jej nie bije.
- Pytałem panią, nie pana – odparł stażysta i lekceważąc Olite, wciąż czekał na moją odpowiedź. Przez chwilę, przemknęło mi przez głowę, czy on myśli, że mógł zrobić to Braxton.
- Oczywiście, że nie. Co pan sugeruje? Tłumaczyłam, że potknęłam się o dywan i uderzyłam o stolik. Na policzku mam zadrapania od rozbitego szkła, poza tym umiem o siebie zadbać. Dziękuję za troskę. Mogę już iść? – odpowiedziałam w końcu i zebrałam się do wyjścia. Mężczyzna tylko pokiwał, a my wyszliśmy.
- Twój telefon dzwonił kilka razy, trzymaj – zwrócił się do mnie przyjaciel, podając komórkę, kiedy już wyszliśmy ze szpitala. Jared. Nie mając siły na rozmowę z nim, wrzuciłam telefon do torebki. Otwierając drzwi do auta, zwróciła się jeszcze do chłopaka:
- Głowa mi pęka. Zajdę jeszcze, tutaj do apteki i za chwilę jestem z powrotem.

~ * ~

   Wracając do mieszkania Tima, zastaliśmy wszystko tak, jak przed wyjściem. To, co zmieniło się to ułożenie, Shannon spał bowiem na jednej sofie, a Tim na drugiej. W czasie kiedy Braxton szukał kluczy do mieszkania, ja posprzątałam rozbite kawałki szkła. W końcu kumpel pokazał mi pokój w którym mogłam się położyć. On sam zajął drugi. Zdziwiło mnie kiedy zobaczyłam jak spore jest mieszkanie gitarzysty, choć na pierwszy rzut oka wydawało się niewielkie. Duży salon z balkonem, połączony z kuchnią, łazienka, szeroki korytarz i cztery pokoje. Dopiero teraz, mając chwilę czasu zauważyłam porozwieszane na ścianach mieszkania różne zdjęcia. Wśród nich dostrzegłam parę z koncertów, wspólnych imprez z Jaredem i Shannonem – ogólnie, z młodości Tima. Było tez kilka z podróży na których był z przewijającą się jeszcze na kilku, blondynką. Czy to była jego żona? Jared coś mi o tym wspominał. Jednak najbardziej moją uwagę przykuły zdjęcia dwójki dzieci. Jednym z nich był na oko dziesięcioletni chłopiec, z brązowymi kręconymi włosami, któremu towarzyszyła być może czteroletnia, blondyneczka z oczami tak wielkimi i błękitnymi, jak Jareda. Oby dwoje byli przesłodcy i łudząco podobni do kobiety ze zdjęcia. Nie miałam wątpliwości kim mogli być. Lecz zastanawiało mnie jedno, skoro to rodzina Tima, to gdzie teraz do cholery byli, skoro nie było ich na pewno tutaj? Rano chciałam spytać o to Braxtona.
   Po przebudzeniu następnego dnia, postanowiłam bezzwłocznie porozmawiać z Olitą i załatwić sprawę z Shannonem. Ubierając się, poszłam do pokoju w jakim spał i zanim zdążyłam zapukać, poczułam jak ktoś łapie mnie w pasie i zaczyna całować po szyi.
- Mam cie! Schowałaś mi się, ale nie za to ci płacę… I, co ty odpierdalasz z tym ubraniem?! Wyglądasz jak cnotka, a nie kurwa.
- Puść mnie! – wydarłam się, odwracając do mężczyzny twarzą. Mierząc się przez chwilę z Timem wzrokiem, zauważyłam, że jeszcze w pełni nie wytrzeźwiał i najwyraźniej nie podobał mu się mój opór. Nie wiedziałam od czego mam zacząć, w końcu rozmawiałam z nim pierwszy raz w życiu.
- Nie jestem kurwą! Puść! – znów się odezwałam, kiedy złapał mnie za nadgarstki i przygniatając do ściany, przyglądał mi się z dziwną konsternacją wypisana na twarzy. Nie mogąc się ruszyć, zaczęłam się bać, a krew momentalnie zaczęła krążyć mi szybciej.
- Wszystkie tak samo się pierdolicie! – rzucił do mnie po czym zaczął dobierać się do mojej koszuli, ciągnąc za nią, z całej siły. Zwalniając mi jedną rękę zaczęłam go odpychać, ale był za silny. Wołając Braxtona, walczyłam z jego ustami na mojej klatce i oddychałam coraz szybciej, byle tylko nie wpaść w panikę. W końcu pochylając się nad nim, ugryzłam go z całej siły w obojczyk. Ze strachu, nie dbałam nawet o to czy zacznie krwawić, byle mnie puścił! Tim momentalnie odskoczył.
- O kurwa! Ty psychopatko!
W tej samej chwili otworzyły się drzwi i na korytarz wybiegł Braxton. Zdążył w ostatniej chwili bo brunet już zbierał się na mnie z odwetem. Odetchnęłam z ulgą jak nigdy jeszcze. Jednak widząc Braxtona, Tim kompletnie się zmieszał i zaczęło do niego dochodzić, że coś nie gra w jego koncepcji sytuacji sprzed chwili. Przysłuchując się jak chłopak tłumaczy kumplowi całą sytuacje, wciąż jeszcze dochodziłam do siebie, opierając się o ścianę. Spoglądając jak rozłoszczony Tim, masuje nerwowo obolały obojczyk, poczułam się nagle winna. Może dlatego, że czułam się zagrożona, ugryzłam go nie tak zwyczajnie, tylko najmocniej jak potrafiłam, wkładając w to całą złość i chcąc by go zabolało. Pod wpływem silnych emocji nie potrafimy racjonalnie myśleć, ale… Może ja jestem psychopatką?
-… w takim razie, głupio wyszło. Nie miałem pojęcia, że wy… że ktokolwiek tu jest. Shannon nic mi nie powiedział. Ja pierdolę…  Naprawdę ja myślałem…
- Już dobrze, na szczęście nic się  nie stało, a alkohol potrafi nieźle zamroczyć, a ja czuję go od ciebie nawet stąd – przerwałam gitarzyście, przyglądając mu się uważnie. – Ale nie zależnie od tego jak pijany jeszcze jesteś powinieneś wiedzieć, że jak kobieta mówi nie to, to oznacza NIE – dodałam jeszcze i wymijając go, stanęłam przy Olicie. Nie mogłam tego nie powiedzieć. – Ach i może tak oficjalnie, Veronica jestem.
- Tim Kelleher – wymieniając ze speszonym mężczyzną uścisk, zwróciłam się żartobliwie do Braxtona, by jakoś rozładować tę dziwną sytuację:
- Ej a ty się rozluźnij i uspokój, ile ty masz lat, co? Na zawał chcesz mi zejść ze stresu.
- Przy tobie się inaczej nie da dziewczyno! O matko, i nie wiem jak wy, ale ja muszę się napić kawy. Zdecydowanie za dużo tego wszystkiego.

~ * ~


   Po niezbyt przyjemnym poranku i rozpoczęciu znajomości z Timem, starałam się być wyrozumiała i podchodzić do wszystkiego ze spokojem. Do śniadania usiedliśmy w komplecie, mimo że Tim i Shannon ledwie mogli patrzeć na jedzenie. Podsuwając zmarnowanemu perkusiście dzbanek z kawą, było mi go żal. Na pierwszy rzut oka, widać było, że to rozsypka, a nie człowiek, choć za moją radą Shannon wziął prysznic i zmienił ubranie. Wcześniej rozmawiając z Braxtonem na osobności, oświadczyłam mu, że sama porozmawiam z Leto, więc kiedy po południu przyjaciel wyszedł razem z Timem na miasto, usiadłam obok Shannona na sofie.
- Czy możemy teraz na spokojnie i szczerze porozmawiać? Wysłuchasz mnie?
- Veronica, przepraszam cię jeszcze raz za wczoraj, ja nie…
- Nie ma o czym mówić – przerwałam mu, lekko się uśmiechając. – To ja mogłam przewidzieć, że zaczniesz się szarpać jak wsadzę ci głowę do wody, ale tylko tak mogłam cię ocucić. To był wypadek, to, że uderzyłam właśnie w stół – przypadek. Przestań, już o tym zapomniałam.
- Co za optymizm, przerażasz mnie, wiesz? A swoją drogą, wybacz, ale wyglądasz jak siedem nieszczęść. Normalnie masakra!  – odparł mi Shannon, próbując mnie rozśmieszyć. Przez ten wczorajszy wypadek kompletnie chyba zapomniał, że był na mnie zły.
- Co ty właściwie wyprawiasz? Mogłeś  chociaż dać jakikolwiek znak, martwiliśmy się – zaczęłam spokojnie, starając się nie brzmieć z wyrzutem.
- Dlaczego tu przyjechałaś? W ogóle z Braxtonem?
- Ja pytałam pierwsza.
- Wciąż nie rozumiem jak wy… trafiliście tu i po jaką cholerę? A gdzie Jared? Nie możesz… to on się powinien tłumaczyć.
- Shannon, nie zbywaj mnie, bo nie odpuszczę.
- Może i tobie zależy, ale jemu nie. Nawet się tu nie pofatygował, ale co ja mówię! W dodatku, wysłał cię tu samą, do kompletnie obcego miasta, do gościa którego na oczy nie widziałaś… i nie mów mi tylko, że to jest kurwa normalne.
- Shannon, rozmawiamy teraz o tobie – im bardziej starałam się być spokojna, tym bardziej mi to nie wychodziło, w końcu dałam się sprowokować. – A dziwisz mu się kur..de?! Bo ja nie. Odciąłeś się od nas jakbyśmy byli twoimi największymi wrogami, nie dając żadnego pieprzonego znaku! Wiesz, co ja myślałam jak policja zadzwoniła, że mają twoje auto?! No kurwa, tak się nie robi. Co chciałeś nam udowodnić, hm?! Mieliśmy się martwić? Bo jeśli tak, to ci się udało! –wykrzyczałam to wszystko, prawie na jednym wdechu. – Chcesz wiedzieć czemu go tu nie ma? Bo uważa, że robisz to specjalnie. Karzesz nas, a ja głupia nic nie widzę bo…
-  A postawiłaś się do cholery w mojej sytuacji, hm?! Pomyśleliście, co ja naprawdę wtedy czułem?! Od początku nie lubiliście Elizabeth, a Jared przegiął po całości.
- Po tym wszystkim, jeszcze się nam dziwisz?! No błagam cię! Od samego początku było wiadomo, o co jej chodzi… Posłuchaj – zaczęłam, biorąc oddech i łapiąc perkusistę za dłoń – wtedy, kiedy przyszedłeś z nią na kolację, powiedziała mi ile dla niej znaczysz! Tyle ją obchodziłeś, co zeszłoroczny śnieg, ale dobrze wiedziała, że nie będziesz chciał w to wierzyć, a ja nie skłamałabym w taki sposób. Nigdy.
- I oczywiście, wspaniałomyślny Jared chciał wyłącznie mojego dobra…
- Bo ona cię omotała, człowieku! – krzyknęłam, bardziej panicznie niż zamierzałam. Podnosząc się z miejsca, zaczęłam z nerwów chodzić wokół sofy. – Boże,  nie mam pojęcia, co ona ci zrobiła, że tak bardzo się od nas odwróciłeś, naprawdę nie wiem. Nie ufasz mi, nie ufasz Jaredowi… a mimo wszystkiego złego, od jest twoim bratem. Słyszysz? Bratem, a to zobowiązuje.
- Nie przyszło nikomu z was do głowy, że… że może się zakochałem – odpowiedział mi po chwili Shannon, zupełnie obojętnym głosem. Tak jakby mój krzyk wcale do niego nie docierał. Wpatrując się przed siebie, wyglądał jak w transie. – O dziwo, nawet taki mięśniak jak ja zna to uczucie! Ironia!... Prześlizgując się między trasą a klubem, klubem a samolotami i innym kurestwem, dopiero wtedy dostrzegasz swoją samotność… - stojąc kompletnie zszokowana wyznaniem Shannona, nawet nie zauważyłam kiedy podniósł na mnie wzrok. Dopiero te słowa sprawiły, że poczułam chłód jaki wypełniał jego serce. Obojętność z jaką mówił, choć nie powinna, bolała. Miałam przed oczami samotnego człowieka, który marzył jedynie o odrobinie miłości i nagle wydał mi się znajomy. – Co z tego, że mamy to wszystko jak nie jesteśmy szczęśliwi?! Może i Jared potrafi tak żyć… w końcu żyje tak z wyboru, szybkie i krótkie znajomości, życie napędzane adrenaliną i wyzwaniami, praca, w której musi być perfekcjonistą, muzyka do której może uciec… to wszystko zajmuje go i wypełnia pustkę w środku,  ale ja nie potrafię się do tego przyzwyczaić i nie chcę. Nie chcę!
- Nikt nie wie, kiedy pisana jest mu miłość… czasem trzeba samemu wyjść jej naprzeciw..
- Lana mnie rozumiała – przerwał mi Shannon, kompletnie lekceważąc moje słowa. Tak, jakby jedynie brał oddech przed dalszą mową. – Znała moje życie… Ale czekaj. Zapomniałem, że tylko Jared może być zakochany! – w mgnieniu oka, ton perkusisty znów zmienił się na gniewny.
- Co ty pierdolisz? Porozmawiaj ze mną normalnie.
- Rozmawiam! – odburknął mi wręcz Shannon. – Jeżeli naprawdę zależało wam na moim szczęściu, powinniście pozwolić mi z nią być i być może przekonać się na własnej skórze! Ale oczywiście, NIE! Bo Jared nie wytrzymałby, gdyby nie postawił na swoim…
- Tu nie chodzi o żadne stawianie na swoim! Kiedy ty to zrozumiesz? Nie mogliśmy patrzeć, jak ona sobie z nami wszystkimi pogrywała, a w szczególności z tobą!
- A więc to teraz chodzi o was?? Trzeba było tak od razu! Oszczędziłabyś sobie zachodu.
- Nie! – krzyknęłam, uderzając się bezradnie dłonią w czoło. Jeszcze chwila, a nie zapanuję nad sobą, pomyślałam. – Kurwa! Nie! Chodzi o to, że nie chciał żadnej współpracy z nią, a jedynie dzięki podstępowi pokazał ci, to, co ona tak skutecznie ukrywała. Chodziło właśnie o to! O to, że sam nie przejrzałbyś bo.. bo.. bo… - kochasz ją?, pomyślałam. Zaczęłam się nagle jąkać, nie wiedząc czy mam powiedzieć to głośno.
- Odpuść już sobie.
- Shannon, proszę cię – wtrąciłam, błagalnie. Podchodząc do niego, usiadłam naprzeciwko, na rozbitym stoliku. – Nie możesz tak postępować bo to…
- Veronica, ja nic do ciebie nie mam – zbliżając swoją twarz do mojej, nie mogłam dostrzec w jego wzroku iskierek, które zawsze tam były. – Wiem, że miałaś czyste intencje, nawet teraz: jesteś tu i siedzisz ze mną, zależy ci i cholernie to doceniam, ale znam Jareda…
- A ty dalej swoje?!
- … i nie możesz go bronić! Daj mi skończyć.
- Nie, zostaw mnie – rzuciłam ze złością, kiedy Shannon złapał mnie za ręce, zmuszając do patrzenia na siebie. – Nic nie wiesz! To chujowe rozwiązanie… Skrzywdzili mnie, upiję się! Świetnie po prostu, to jest według ciebie złota rada?! Szczeniackie to jest, tyle ci powiem.
-  A, co TY WIESZ?!Hm? – odpowiedział mi w kontrze Shannon, wciąż trzymając moje dłonie i spoglądając z przeraźliwą przenikliwością. – Nic. I teraz to ty mi uwierz. Jaredowi od samego początku chodziło przede wszystkim o to by dowieść swojej racji, by uświadomić mi mój błąd i pokazać jaki jest nieomylny. Zawsze tak było i jest nadal. Bajeczka o moim dobrze miała być tylko wymówką, usprawiedliwieniem tego…
- Nie, mylisz się – przerwałam mu, bojąc się tego co zaraz usłyszę. Prawda, o ile można było to tak nazwać, bijąca z jego opanowania i skupienia, napawała mnie niepewnością i zwątpieniem.
- Nie, Veronica! – podniósł głos, ale zaraz na powrót wrócił do siebie. – Tylko pomyśl. Co pomyślałaś, kiedy Jared powiedział ci, co zamierza?
- Że, że… - przypominając sobie to zdarzenie, starałam się przypomnieć to sobie. -… to zły pomysł.
- A widzisz? Mój brat musiał dopiąć swego i w końcu cię przekonał, wmawiając ci moje dobro, bo wie, jaka jesteś. Chciał otworzyć mi oczy. Tak właśnie było i dlatego mnie to boli, że mu wcale nie chodzi o mnie. Nawet teraz, zostając w domu, potwierdził moje słowa. Domyślam się jaką miałaś z nim rozmowę… Ty pewnie powiedziałaś, że jest moim bratem więc jak tak może, a on ci odpowiedział, żebyś nie zgrywała mojej matki, że jestem dorosły, sam wrócę bo przecież robię to specjalnie… - chciałam mu przerwać, ale mi nie dał. - Czekaj, daj mi powiedzieć! Teraz najlepsze. Wtedy chciałaś wziąć go z drugiej strony i powiedziałaś, coś w stylu, że jakby cię naprawdę kochał to… no i Jared się wkurzył, zrobił scenkę, że mówienie do ciebie nie ma sensu i sobie jedź jak chcesz. Czy tak nie było?
Zatapiając wzrok w brązowych tęczówkach perkusisty nawet nie miałam, co kłamać. Wszystko, co powiedział… tak jakby tam był. Tłumiąc w sobie tyle sprzecznych uczuć, miałam ochotę przywrzeć do Shannona i zacząć płakać. Dlaczego to wszystko było jak chory sen?
- Nie patrz tak, nie jestem jasnowidzem. Po prostu to mój brat, któż mógłby znać go lepiej? Dziwisz się mi, a kiedy ty w końcu zaakceptujesz fakty?
- Nie, nie wiem… Jared rzeczywiście się przejął, szukaliśmy cię, dzwonił do Becksa..
- I mów tu kur..de do ściany! Jared prędzej się zestarzeje niż sam i otwarcie przyzna się do tego. Ale może ty go podejdziesz i wtedy się przekonasz, po co było to wszystko… Póki, co ja nie mam zamiaru go oglądać.
- Że, co proszę?! Żarty sobie robisz? Musicie to wyjaśnić i…
- Dopóki nie przyzna się, nie mam z nim o czym rozmawiać, rozumiesz?
- A płyta, zespół? Co ty będziesz tu robić? Nie pozwolę ci się zachlać, o nie!
- Bo, co? No, co zrobisz! Od kiedy to upijanie się jest takie okropne, a  czekaj…. Zapomniałem, że jak TY się upijasz jest dobrze, ale inni, brońcie panie Boże. Od kiedy to się zrobił z ciebie taki pies ogrodnika, hm?! – zaśmiał się Shannon, siłując się ze mną. Próbowałam wyrwać mu moje dłonie, ale ten głupek się tylko śmiał, jakby było z czego. – Ach, ten wpływ Jareda.
- Sarkazm ci się wyostrzył... no i co cię tak bawi? – dodałam, podnosząc się by mieć większą przewagę, ale Shannon pociągnął mnie na siebie i nim się zorientowałam leżałam na jego klatce, opierając kolano na jego nodze. Nie miałam ochoty na głupawe gierki, ale Leto najwyraźniej miał inny zamiar.
- Wcześniej to byś się przyłączyła do mnie, a nie robiła mi wykład AA. Widzę, że Jared nieźle cię ustawił, ale zastanawia mnie jedno. Co się stało, że imprezowicza już tak ostro się nie bawi? I czy mi się wydawało, że przez święta byłaś czysta? – choć Shannon robił sobie jaja, nie czułam by chciał być złośliwy.
- Puść moje nadgarstki… Widzisz, Constance działa cuda - wycedziłam z ironią.
- Zagroził, że nici z seksu, co? – z każdym moim słowem Shannon nakręcał się coraz bardziej. Jednak widząc wielki uśmiech na jego twarzy, nie mogłam się powstrzymać i w końcu się uśmiechnęłam.
- Oooch… no nie powstrzymuj tego uśmiechu. Wiedziałem.
- Co och i wiedziałem? Niczym nie musiał mi grozić. Poza tym robię, co chcę i nawet on tego nie zmieni, więc już nie drąż – odpowiedziała, mierząc się z nim na  miny.  Długie włosy i kilkudniowy zarost świetnie mu pasowały. Nie miałam pojęcia jak on to robił, że wystarczył jeden jego uśmiech by moją powagę zawsze szlag trafił. Siedząc tak z nim, chciała by było tak już zawsze.
- Shannon… – po chwili postanowiłam wrócić jeszcze do tematu, ale Leto jakby to wyczuł i od razu zareagował.
- Co, Shannon?! Chcesz się bawić w moją matkę? Odpuść sobie i lepiej wracaj do LA. Ja już postanowiłem.
- Ale ja się nie zgadzam! – zaprotestowałam, poprawiając zsuwającą mi się nogę, co w efekcie spowodowało, że opierając łokcie o klatkę Shannona, kucałam między jego nogami, a ten głupek wciąż więził moje dłonie.
- W sumie… może ponegocjujemy.
- Goń się, głupku – wycedziłam, na podtekst Shannona, który jak mogłam się domyślać, zaśmiał się. Kiedy obserwowałam jak się śmieje, nagle coś przyszło mi do głowy. – Nie zostaniesz tu, mówię ci to już  z góry… ale może nie koniecznie musisz wracać do domu jak nie chcesz… Masz w końcu mieszkanie w LA, tak czy nie?
Na moje słowa perkusista zrobił minę jakby pierwszy raz o tym słyszał, lecz po chwili, zauważyłam jak coś mu świta w głowie, a na miejsce zdziwienia, wstępuje zaskoczenie, że o ja o tym wiem.

~ * ~

   Siedząc wieczorem na balkonie mieszkania gitarzysty, wpatrywałam się w niknące w mroku nocne San Francisco. Ciężka mgła, unosząca się nad pobliskim dopływem rzeki Sacramento, powoli rozlewała się na całą okolice Zachodniego Bulwaru, tworząc mozaikę z bieli i ciemnego granatu nieba, a mroźne styczniowe powietrze, brutalnie wdzierające się do nozdrzy, otrzeźwiało umysł.  Pnące się w oddali, świetliste drapacze chmur i biurowce, sprawiały niesamowite wrażenie. Po części przerażała mnie tak wielka metropolia. Zaciągając się zimnym powietrzem, otuliłam się szczelniej kołnierzem skóry i spojrzałam na wyświetlacz telefonu, na którym wciąż widniała widomość od Jareda, którą dostałam po południu: Jak sytuacja? Zmieniło się coś? Kiedy wracasz? Jeśli nie odbierasz, to chociaż do mnie oddzwoń, proszę. Po rozmowie z Shannonem, która nie do końca potoczyła się tak jak zamierzała, nie miałam ochoty rozmawiać z Jaredem i tłumaczyć mu wszystkiego. Poza tym wciąż trapiły mnie wątpliwości, co do prawdziwości słów Shannona. Mimo tego wiedziałam, że choć powinni załatwić to między sobą, muszę im pomóc, bo każdy szedł w zaparte, ze swoją racją.
   Byłam też na siebie zła za pomysł z mieszkanie. Po co ja się odzywałam. Jak się wyprowadzi, to się na pewno pogodzą, pomyślałam. To nie było rozwiązanie, ale mając do wyboru to albo stracenie z oka Shannona, nie miałam wątpliwości, co zrobić. Najgorsze było jednak, że Shann nie chciał się stąd ruszać. Perspektywa wspólnego imprezowania z Timem była bez wątpienia, w oczach perkusisty, jedyną racjonalną opcją, co doprowadzało mnie do szału. Postanowiłam nie odpuszczać dopóki Shannon nie wróci ze mną do Los Angeles. Tym samym nie mogłam jechać z Braxtonem, który miał jutro ważne spotkanie. W końcu, z racji tego, że przyjechał ze mną samochodem, postanowił polecieć samolotem. Było mi głupio z tego powodu i początkowo chciałam by wracał moim autem, ale to też było bez sensu. Koniec końców, pożegnaliśmy się o piątej i zostałam sama w tym klubie AA. W pół do ósmej, Braxton już wylądował, pomyślałam ponownie zerkając na telefon. Po chwili moje rozmyślania przerwał Shannon, podchodząc do balustrady i stając do mnie tyłem. Z racji tego, że kucałam oparta o ścianę budynku, nie zauważył mnie. Przyglądając mu się w ciszy zauważyłam jak opierając obie dłonie na poręczy, wyciąga się, a w końcu wyciąga z kieszeni paczkę papierosów. Kiedy był w trakcie odpalania, zwróciłam się do niego:
- Od kiedy ty palisz?
Odwracając się gwałtownie, lekko się speszył. Nie spodziewał się mnie tutaj. Jednak po sekundzie, wracając do wcześniejszego luzu i nonszalancko się zaciągając, rzucił:
- Od teraz. A co, masz z tym problem?
- Żadnego.
Przyglądając mu się, widziałam jak robi wszystko by nie patrzeć mi w oczy. Syndrom winy, pomyślałam. Shannon przecież rzucił palenie. Nie wiedziałam czy powrót do nałogu nie jest wyłącznie oznaką buntu, czy kolejną ucieczką. Siedząc przez chwilę w ciszy, czekałam na jego ruch.
- Dupki, długo się autem nie nacieszyli – rzucił w końcu mężczyzna, odwracając się w moją stronę. – Zwinęli mi je sprzed klubu – dodał, widząc moją minę.
- Zbytnio się nie trudzili, mając kluczyki – odpowiedziałam z sarkazmem, próbując wyciągnąć od niego coś jeszcze.
- Bo były w stacyjce. Zapomniałem o nich. Zadowolona?!
- Dobrze wiesz, że nie chodzi o jakieś cholerne auto… - zaczęłam, ale nie było mi dane skończyć, bowiem drzwi na balkon  otworzyły się i pojawił się w nich Tim.
- … właśnie, Niko. Możemy skończyć potem? – wtrącił nagle Shannon wymieniając spojrzenie ze stojącym za moimi plecami mężczyzną i gasząc niedopałek na barierce. – Bo my wychodzimy.
- Shannon! – krzyknęłam, kiedy perkusista wyminął mnie i wszedł w głąb mieszkania za Timem.
- Posłuchaj – odezwał się, gwałtownie się obracając i chwytając mnie za ramiona. – Masz prosty wybór. Albo idziesz z nami, albo tu zostajesz. Mam na dziś dość kazań.
- Ale…
- Tim, dasz jej jakąś bluzę? W tej koszuli i skórze, to zamarzniesz.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Shannon wcisnął mi do rąk czarną bluzę gitarzysty i skierował się do wyjścia. Stojąc przez moment nie miałam pojęcia co robić.  Nie mogłam pozwolić mu iść samemu. W końcu słysząc jak drzwi mieszkania się zamykają, momentalnie się ocknęłam i zakładając przez głowę bluzę z logiem Ramones, pobiegłam za mężczyznami.



Yello!
 Jednym słowem! MarsIsComing! O tak, a płyta podobno już 3 maja! Tyle się dzieje. I nowy teledysk. Czekam z niecierpliwością większą niż cokolwiek! Mam nadzieję, że rozdział się spodoba. Dobry news jest taki, że mam zkrystalizowany pomysł na drugie opowiadanie i powiem wam jedno: będzie to coś czego jeszcze chyba nie było, a może? muszę to jeszcze dokładnie sprawdzić ale liczę, że się spodoba. Drugi news jest taki, że mam obmyślone do 50 rozdziału i będzie się działo. Planuję wyrobić się na urodziny bloga, w czerwcu.
Jak zwykle, proszę - komentujcie. Dajcie znać, że wciąż jesteście!
(Kto zauważył, że jest dłuższy? Poniosło mnie.)

ACH, I TO ZDJĘCIE! KOOOCHAM! JARED+GITARA= <3






* "Wychodzę na miasto, nam zamiar upić się na umór" - Florence+The Machine,  Hurricane Drunk.

6 komentarzy:

  1. Czesc! Juz kiedys pisalam Ci komentarz z anonima i po pierwsze,nie zalamuj sie,ze malo komentarzy,bo na pewno jest multum osob,ktore czytaja i z niecierpliwoscia czekaja na cos Nowego,ale zwykle sie nie ujawniaja ;-)

    Co do odcinka...ale jajca z Shannonem...kiedy on oprzytomnieje ? A prawda o Jaredzie az boli.Ciekawa jestem czy odezwie sie w koncu do brata.O akcji z Timem nic nie napisze,przemilcze :-D
    Wyobrazilam sobie tę mine Braxtona,jak wici zakrwawiona bohaterke,haha ! Ogolnie widac,ze dluzszy odcinek i super mi sie czytalo.
    Mam nadzieje,ze nie zakonczysz w najblizszym czasie tej historii,bo uschnelabym z rozpaczy!

    Czekam na kolejny odcinek,
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no, cześć! Dziękuję za słowa otuchy :-) Wiem, że nikogo nie zmuszę, ale i tak się cieszę, że dużo osób czyta to, co piszę. Gdyby tak nie było, nie byłoby sensu tego pisać. Wiem, że oni tu są ;-) Na razie żadnego końca nie przewiduję :)A z racji, że sesja studenca już się skończyła - mogę wrócić w pełni do pisania. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Jaki długaśny rozdział. Czytam, czytam i czytam i nie mogłam skończyć :)
    Bardzo mądry pomysł Niko z budzeniem Shannona i jeszcze ucierpiała na tym. Jej rozmowa z perkusistą i to co mówił, mimo wszystko to brzmi realnie, chociaż Lana powiedziała wprost Veronice i Vicky o co jej chodzi, więc się trochę gubię.
    Jestem ciekawa czy Shann wróci do LA, bo jak zostanie z Timem, to wszyscy wiemy jak to będzie wyglądać.
    Tak, tak, tak! Płyta prawdopodobnie w maju, teledysk się robi :d Teraz pozostaje tylko czekać :)
    Fajnie, że masz już wszystko zaplanowane, w takim razie czekamy na nowe rozdziały, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lana powiedziała to dziewczyną bo one od początku za nią nie przepadały i wiedziała, że jej słowo a ich w mniemaniu zakochanego w Lanie, Shannona, wygra. Stwierdziła jedynie fakt o którym one już wiedziały.

      A! Ostatnio też za sprawą K. która pogrzebała po stronach i poczytała o Timie i jego odejściu z zesołu, odkryliśmy ciekawą hipotezę. Kelleher mógł odejść wcale nie ze względów osobistych/rodzinnych ale za sprawką Jareda. Rozchodziło się o to, że Shannon i Tim w latach ok 2000/2007 byli tak jakby nie rozłaczni i razem świetnie się bawili. Ogólnie naprawdę mocno imprezowali i pili ( pewnie i nie tylko) Przegladając youtube można znaleźć sporo filmików na których się zajebiście bawią. Nawet ostatnio ogladając koncert świąteczny z 2006 (ten gdzie wpadają na scenę w strojach mikołajów) zauważyliśmy, że Shannon był tam chyba naje*any. Jest taki moment kiedy Jared w trakcie piosenki mówi, i słychac wołanie: Shannon. Gościu za Jaredem zagląda za perkusję, tak jakby S się przewrócił. Potem jest ujęcie S., który gibie się i z opuszczoną glową i zamkniętymi oczami gra. Bez jaj, wygląda jak napity. I dlatego myślimy, że Tim mógł odejść bo miał zły wpływ na Shannona, a zracji tego ze są kumplami, wciąż jeździ z nimi w trasy bo w końcu to też świetny muzyk. Taka hipoteza ostatni mi przyszła do głowy i nie daje spokoju. Kto to wie, jak było.

      Usuń
  3. W końcu dorwałam trochę czasu na przeczytanie :D Ale... Jaki dłuższy? Co Ty pierdzielisz? Ja byłam w szoku, że tak szybko się skończył ten rozdział! o_o Ale to dobrze! Wciąga! :D Podejrzewam, że ma to coś wspólnego z tym, że tyle tu Shanna xD POdoba mi sie to! :D
    A co do treści... Shanimal, no ogarnij się chłopie! To była suka!!! A Jak tak bardzo potrzebujesz miłości, to chodź do mnie, zgramy się, zapewnię Ci wszystko czego potrzebujesz... ;)
    Straszne jest to co powiedział o Jaredzie, ale nie chodzi mi o same słowa, chodzi mi o to, że niestety to prawda...
    Akcja z Timem? Dżizas! Kelleher! Ty zboku! O_O Ale biedny Braxt! haahha jeju, ile ja bym dała, żeby widzieć jego minę jak zobaczył pokrwawioną Niko! (swoją drogą... Veronica - geniusz kurwa! Przecież to było do przewidzenia, że zacznie się rzucać! To chyba normalny odruch jak Cię topią, nie? xD + nieeee... Shannon wcale nie ma tyle siły, że mógłby jej zrobić niemałą krzywdę jedną ręką... oj Niko... :P)
    Jeju, jak Ty to robisz? Jak Ty się wyrabiasz? Ja nie mogę! ;c Serio? Zaplanowane do 50?! Och, jak ja się cieszę!!! :D Ciągnij to opowiadanie jak najdłużej! Ale proszę Cię o jedno - nie rób z Shanny'ego takie tępaka ;c Niech on przejrzy na oczy! Matko, serio mam ochotę go przytulić teraz, wiesz? Pocieszyć i dać mu tą miłość, której tak potrzebuje... Co Ty ze mną robisz tym opowiadaniem kobieto?! :D Chociaż nie, czekaj, bez opowiadania tez mam ochotę to zrobić :D Kocham go♥

    Czekam na ciąg dalszy! :D Bye! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Shannon będzie myślał że kochał Lanę. Będzie to przeżywał bo jeśli ktoś kogo ty kochasz, zdradzi to to boli. Jednak z czasem zrozumie że to było zauroczenie. Obiecuję, postaram się to jakoś ładnie rozegrać. Bo widzisz jak zaczęłam myśleć nad tym, to samo poszło i po spisaniu streszczenia na 1,5 strony (w sumie to plan wydarzeń) stwierdziłam, że chyba jak to opiszę zmieszczę się do czerwca w rozdziałach. Więc szkielet jest! Teraz tylko do pracy. Jak ja to robię? zamiast się uczyć, piszę. Robię w sumie wszystko by się nie uczyc i potem są złe skutki, oj złe.

      Usuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.