niedziela, 19 stycznia 2014

Night of the Hunter


„Narodziłem się z łona toksycznego człowieka.
Pokonany, złamany i wygnany z ziemi
Ale powstałem ponad to, wysoko ponad to i zobaczyłem.
Wisiałem na drzewie stworzonym z języków słabych,
Z gałęziami z kości kłamców i złodziei.”


I NIEŚMIERTELNY

Los Angeles. Można powiedzieć, że to współczesne miasto tysiąca i jednej baśni. Nie ważne ilu ludzi zapytasz, każdy z nich powie ci co innego. To miasto marzeń, sukcesów i sławy. Miasto rozczarowań. Miasto złamanych marzeń. Targ próżność i pychy, na którym kupisz szczęśliwy bilet do wrót piekła. Raj na ziemi z widokiem na bezkresy ocean. Jednak wśród tej różnorodności nie możesz stracić czujności. Los Angeles ma jeden z najwyższych wskaźników morderstw w Stanach Zjednoczonych. Statystycznie, co minutę dochodzi tu do kradzieży, co dwie do napaści, a co cztery ktoś ginie. Więc nie daj się zwieść urokowi małych domków, zielonych trawników czy luksusowych apartamentów, powciskanych jeden koło drugiego niczym  lampki na świątecznej choince. Gdy zapada zmrok, miasto nie jest już tak niewinne, a z uroczych sąsiadów wychodzą bezduszni nimfomanii, hazardziści, alkoholicy, dilerzy, naciągacze, żałosne gwiazdy upadłej telewizji czy bezlitośni krwiopijcy. Mordercy. Gwałciciele. Łowcy. Noc jest przykrywką dla ich podwójnej osobowości. Z mroku się narodzili i to z niego czerpią siły. Kiedy więc błądząc nocą, ciemną ulicą, poczujesz na plecach zimny oddech, lepiej pomódl się do swojego Boga. Może to być ostatnia przyjemna rzecz w twoim życiu.
Była sobota i ruch na Fredoni Drive był niewielki. Warto dodać, że nigdy nie należał do największych. Nie licząc kilku samochodów, dwójki dzieciaków bawiących się gdzieś w pobliżu, pary na rolkach i kilku rowerzystów, od popołudnia nie działo się tu kompletnie nic. Można powiedzieć wymarzona dzielnica, na dodatek w pobliżu centrum. Dzieci mogły w spokoju bawić się w zacienionych ogrodach, a rodzice relaksować w swoich wielkich basenach. Piękne, zadbane domki przykuwały uwagę. Spokój i ciepło jakie z nich biły wywoływały uśmiech na twarzach przechodniów. Tylko jeden dom odstawał od reszty. Nijako biały, z odpadającym od ścian tynkiem i pomarszczoną farbą na furtce, mimo wszystko miał swój urok, który pociągał tajemniczością. Nikt nawet nie podejrzewałby, że gdzieś tam w środku, kryło się zło z najgorszych koszmarów.
 Był środek kalifornijskiego lata i mimo wieczornej pory nie odczuwało się ulgi. Powietrze było ciężkie, przesycone jeszcze poranną gorączką i oddechem miasta, z trudem przepływało przez płuca, jakby chciało zostać w nich już na zawsze. Większość mieszkańców Los Angeles uciekała z metropolii przy pierwszej nadarzającej się okazji, jaką był weekend. Wyjeżdżali do nadmorskich kurortów, jakby obawiali się wessania przez Miasto Aniołów. Strach wypisany był na ich opalonych, fałszywych twarzach. Dla mężczyzny siedzącego w wiklinowym fotelu tuż przy basenie, to był jeden wielki nonsens. Jak można było uciekać, zapierać się przed czymś tak… oczywistym? To jak walczenie ze swoją naturą. Nie pojmował tego.  W końcu sami wybrali styl życia, który ich stworzył. Dlatego tak bardzo gardził słabymi ludźmi.
Siedział w mroku swojego domu, oświetlony jedynie nikłym światłem ulicznej latarni i blaskiem księżyca. Z daleka przypominał antyczne bóstwo, siedzące na tronie. Dostojność i spokój opływały każdy jego najmniejszy ruch, a marmurowa skóra porażała bladością, płynącą z kontrastu z lśniącym, czarnym ubraniem. Spodnie od Armaniego idealnie komponowały się z ciemną, jedwabną koszulą od Alexandra McQueena, której rozpięte guziki odsłaniały umięśnioną klatkę mężczyzny. Ta jednak od dawna już nie unosiła się. Długie włosy niczym u królów, spływały mu lekko na ramiona, tworząc na nich słoneczną poświatę połączenia blondu i brązu. Ombre. Ekscentryczny zabieg dla mężczyzny, ale jego satysfakcjonował, uwielbiał swoje idealne włosy. Nie musiał dowartościowywać się fryzurą, robił to dla przyjemności, był wystarczającym mężczyzną z krwi i kości. Śmiał się na myśl o żałosnych, podstarzałych, opalonych i wymuskanych playboyach, którzy nie dorastali jego męskości.
Przerywając na chwilę zabawę z pilniczkiem, poprawił ciemne okulary i zaczął coś nucić. Nie znosił światła w żadnej postaci, tym bardziej scenicznych reflektorów, w blasku, których zmuszony był żyć. Jego ogromne, wrażliwe oczy robiły się od tego niebezpiecznie przekrwione i wyglądał wówczas przerażająco. Wyciągając bladą dłoń przed siebie, przyjrzał się swojemu dziełu. Nienaturalnie długie, mlecznobiałe paznokcie zostały wyraźnie skrócone i nabrały zaokrąglonego kształtu. Kobiety z zazdrością pytały go, jak nadaje im taki wygląd, a on praktycznie nic nie robił. To działo się samo. Był to jednak krótkotrwały efekt, po którym przed świtem nie będzie już śladu. Za kilka godzin bowiem mężczyzna znów będzie miał niemalże kobiece dłonie, a długie paznokcie jeszcze bardziej wyciągną i tak długie już palce. Rzucił na nie okiem po raz ostatni i wykonując jeszcze jeden szlif, stwierdził, że teraz jest idealnie. Niedoskonałość była mu obca. Miał ciało i umysł perfekcjonisty. Ze spokojem przeszedł do pielęgnacji drugiej dłoni.
Jared był jednym z niewielu ludzi z okolicy, którzy zostali na weekend w domu. Na opustoszałej ulicy był niemalże sam, co radowało go podwójnie. Miał bowiem bardzo interesujące plany na wieczór, a dodatkowe problemu nie były mu po drodze. Wcale. Pierwsza cześć europejskiej trasy zespołu dobiegła końca i mieli tygodniową przerwę na zregenerowanie sił. Mężczyzna nie miał jednak zamiaru i ochoty siedzieć dodatkowy tydzień w Europie i wysłuchiwać narzekań brata oraz marudzenia Emmy, zamiast tego wolał wrócić do domu i wykorzystać okazję, jaka w nadchodzących miesiącach miała być rzadkością. Był kompletnie sam, bez gapiów śledzących każdy jego ruch i poczynanie, bez upierdliwej asystentki, będącej niemal jego cieniem. Był tylko on i jego ukochany dom. Trzeba zaprosić gości, pomyślał brunet i podstępnie się do siebie uśmiechnął, obnażając śnieżnobiałe kły.
- Hear the sirens, hear the sirens. Hear the sirens... I hear the siners more and more in this here town
Obmyślając plan na nadchodzącą noc, wciąż nucił numer, który chodził za nim od dłuższego czasu, nie dając spokoju. Nie ważne gdzie się ruszył, do sklepu, na spacer, włączył telewizor czy chodził po backstage’u, ta nuta go prześladowała. Wkradła się do jego umysłu, siejąc tam spustoszenie, którego nie chciał. Wydawało mu się, że prawie je słyszy… syreny. To, o czym śpiewał Eddie sprawiało, że znów zaczął pogrążać się w rozmyślaniach nad swoim życiem. Życiem, które już dawno przepłynęło mu przez palce, i którego nie mógł naprawić. Nieważne jakie wspomnienie przywoływała jego głowa, na końcu zawsze pojawiał się obraz jasnowłosej kobiety. Momentami mężczyzna miał wrażenie, że wyżłobił się on wręcz na kartach jego pamięci, stanowiąc swojego rodzaju karę za życie jakie wiódł. Nie obchodziło mnie nic, nim się pojawiłaś. Tańczyłem wśród śmiechu, bez większego celu, ale wszystko się zmieniło, niech tak pozostanie, śpiewał Eddie w jego głowie. Wiedział, że nie mogł tak zostać. Jared choć bardzo się starał, nie mógł go zagłuszyć. Nie mógł zagłuszyć swojego sumienia, domagającego się wysłuchania. Z każdym mym wyborem, popełnionym błędem, nie taki był plan, by pchnąć Cię w ramiona innego. Jeśli więc zdecydujesz zostać, będę czekał, zrozumiem, rozbrzmiewały kolejne słowa w jego podświadomości. Lecz ona nie została, nie dała mu drugiej szansy, na którą przecież zasłużył. Był zbyt młody i głupi, by spróbować się dla niej zmienić. A ona tego nie rozumiała. Brunet poczuł jak ogarnia go niepohamowana złość, a błękit oczu przechodzi w granat. Cisnął przed siebie pilniczkiem, który trzymał w dłoni. Sam już nie wiedział, czy potrafi jeszcze bardziej znienawidzieć Cameron, niż w tej chwili.
Jego osobisty Eddie Vedder zamilkł, a wokalista wziął kilka głębokich oddechów, wracając do siebie. Nie powinien pozwolić sobie na taki wybuch, szczególnie, że gra nie była warta świeczki. Jay wyrzekł się ludzkich uczuć już dawno, zamieniając je na bezlitosną obojętność. Jeśli ktoś mógł odnieść inne wrażenie, był w błędzie i uległ pięknej iluzji, stworzonej na potrzeby bajki, którą wokalista karmił oczarowany nim świat. Chwile takie jak te, rozpamiętujące przeszłość i próbujące wstrząsnąć mężczyzną, należały do nielicznych i trwały zaledwie nikły moment. To potwierdzało najgorsze obawy Jareda. Oznaczało bowiem, że było w nim  jeszcze coś z człowieka, choć brunet niestrudzenie próbował to zabić, wyplewić tak, by już nigdy nie odbiło. Ludzka słabość żyjąca w nim ostatkiem sił, napawała go odrazą. Mogła wszystko zniszczyć. Podnosząc się z fotela, złapał pilniczek i dokończył szybko przerwaną czynność, wykonując kilka precyzyjnych ruchów.
Gdy skończył z paznokciami, wrócił do domu i zapalił lampkę. Annabelle powinna już być, pomyślał spoglądając na zegarek. Jak niczego innego, nienawidził spóźniania się. Przechodząc przez salon na chwilę zatrzymał się przy ogromnym ściennym lustrze. Zdjął okulary. Spoglądał na niego nieziemsko przystojny mężczyzna, o bladej cerze i przenikających błękitnych oczach. Jay wygładził jedwabną koszulę i przejechał dłonią po idealnie ogolonym, gładkim podbródku. Podobał się sobie. Zalotnie się uśmiechnął, obdarzając mężczyznę po drugiej stronie lustra jednym ze swoich najsłodszych uśmiechów. Testował swoją wiarygodność i prawie dał się złapać, że jest rozradowany, ale była to tylko gra. W kolejnej sekundzie powróciła napawająca grozą obojętność.
W oczekiwaniu na przyjaciółkę Jay postanowił się wzmocnić i wyciągnął z lodówki opakowanie krwi syntetycznej. Był to dla niego bezapelacyjnie najlepszy ludzki wynalazek. Rozwiązanie dla banków krwi i dla niego. Naciął róg plastikowego woreczka i od razu zaciągnął się jej specyficznym, słodkim zapachem. Naczynka pod papierową skórą natychmiast  zapiekły żywym ogniem. Poczuł jak każda pojedyncza żyła uwypukla się, wżerając w delikatną skórę jego ciała. Już nie mógł doczekać się, kiedy będzie mógł zachłysnąć się tą prawdziwą, gęstą krwią, dającą życie i młodość. W tej samej chwili usłyszał skrzypnięcie balkonowych drzwi, a podmuch wiatru rozwiał mu włosy. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że przybyła. Odruchowo spojrzał na swój złoty zegarek, trzydzieści sekund spóźnienia. Wyciągnął z kuchennej szafki dwie lampki i odwrócił się do kobiety.
- Napijesz się - zwrócił się do Annabelle, posyłając przebiegły uśmiech i wcale nie pytając o zdanie, rozlał krwiście czerwoną ciecz do dwóch kieliszków.
Blondynka stojąc na progu salonu kochanka i obserwując jego wyważone ruchy, uśmiechała się lubieżnie, pożerając go wygłodniałym  wzrokiem. Jego lodowatość, precyzja i doskonałość podniecały ją do granic jej wampirzego ciała. Już z daleka czuła jego upajający zapach, wymieszany z nutą drogich perfum, które sprezentowała mu z okazji wydania płyty, a które Jared uwielbiał. Całą swoją egzystencję nie spotkała nikogo równie złożonego jak brunet, nikogo równie mrocznego, a zarazem nieprzewidywalnego. Był oryginałem w swojej klasie.
- Podoba mi się ten strój - wycedził, niskim i ochrypłym głosem mężczyzna, zbliżając się do swojej towarzyszki i podając jej lampkę z trunkiem, wpił się bez ostrzeżenia w jej wargę, rozrywając ją od wewnątrz.
Musiał posmakować wampirzej krwi, w innym przypadku nie miałby wystarczająco dużo siły na czekające go jeszcze dziś atrakcje. Ta krew była antidotum na wszystkie dolegliwości, lecz nie mogła równać się z krwią ciepłego, żyjącego człowieka. Dawała kopa jedynie na krótki moment. Była jak speed. Blondynka posłusznie stojąc, zaczęła bawić się jego włosami. Będąc w otoczeniu Jareda, nie bała się o swój los. Wiedział, że jej potrzebuje, że tylko przy niej może być prawdziwym sobą. Łowcą. Odrywając się po chwili od ust kobiety, złożył na nich jeszcze krwisty pocałunek, pozwalając Annabelle zlizać resztkę własnej krwi z jego zimnych, jedwabisty warg. Jej własne po chwili już się zregenerowały.
- Witaj - odrzekła blondynka, gdy się rozłączyli i przechylając na bok głowę niczym kocica, upiła łyk z lampki, którą podał jej mężczyzna. Jej twarz rozjaśnił uśmiech wyrachowanego zadowolenia.
Jared nie mógł oderwać od niej wzroku, zupełnie jakby widział ją po raz pierwszy. Głębia jej błękitnego spojrzenia zdawała się nie mieć dna. Podkreślona ciemnym makijażem, dodawała jej drapieżności. Długie, opadające na piersi blond włosy, połyskiwały uwodzicielsko platyną, przy każdym ruchu głowy, roztaczając wokół kobiety niemal aurę blasku. Gdyby nie fakt, że potrafiła zabijać z premedytacją i lodowatą precyzją, można by uznać ją za anioła. Nienaturalnie blada cera, podobnie jak u mężczyzny, przypominała porcelanę. Jared uwielbiał jej wiktoriańskie, delikatne rysy twarzy, które przywoływały mu na myśl lalkę. Była jak najbardziej w typie mężczyzny. Czarna, skórzana sukienka opinała jej szczupłe ciało, uwydatniając przy tym wąskie biodra, nieskalane macierzyństwem. Miały pozostać takie już zawsze. Odważny dekolt podkreślał małe, jędrne piersi, które idealnie mieściły się w dłoni bruneta. Gdyby spotkali się jeszcze kilka lat temu, Jay straciłby dla niej głowę. Jednak teraz stanowiła wyłącznie przyjemny widok dla oka mężczyzny. Popęd seksualny zastąpił już na zawsze wieczny głód. Żądza krwi.
- Jak zawsze nienaganny wygląd - odezwała się słodko kobieta, przejeżdżając dłonią po jego ramieniu i wsuwając ją pod koszulę, zatrzymała się na martwym sercu.
- Gdybym był marnym, słabym człowiekiem pieprzyłbym cię na tym blacie, w tej chwili - wycedził w odpowiedzi mężczyzna i robiąc kilka kroków do przodu, przyparł blondynkę ciężarem swojego ciała do kuchennego stołu, a jego oczy znów pociemniały. Usta zaś wygięły się w ulubionym podłym grymasie lubieżności.
- Chcę mieć dziś dziewicę.
- Stawiasz poprzeczkę wysoko, Jay. Wiesz  jak o nie trudno - zripostowała go kobieta i przyglądając się dociekliwie, zbliżyła swoją twarz do jego. Krew dziewicy zaspokajała głód na dłużej. Oboje o tym wiedzieli.
Mieli wybrać się na nocne polowanie. Annabelle miała być przewodniczką Jareda. Mężczyzna ostatni miesiąc spędził w trasie, na zupełnie innym kontynencie. Nie miał pojęcia jak zmieniły się w tym czasie relacje tutejszego środowiska, bo to, że nie byli wyjątkowi, jedyni, nie pozostawiało wątpliwości. By nie popaść w kłopoty trzeba było uważać, gdzie się „nie stołować”. Poszczególne wampirze klany były na siebie wyczulone, a niepotrzebne ściąganie uwagi nie było mile widziane. Jeśli nie żyłeś z nimi dobrze, mogłeś pożegnać się z wieczną egzystencją, kończąc na płonącym stosie z drewnianym kołkiem w sercu. Ta wizja przerażała Jareda. Annabelle się zaśmiała, jakby czytała mu w myślach.
- Nie pogrywaj ze mną - wycedził i zacisnął lodowatą dłoń na szyi kobiety. Natychmiast uwydatniły się na niej naczynka, tworząc filetowo siną sieć wokół jego palców. Jęknęła, a Jared zacisnął dłoń mocniej.
Nienawidziła gdy ktoś tak ją traktował. Jak pieprzonego chłopca na posyłki. W tej chwili miał ochotę ukręcić Jaredowi ten kudłaty łeb. Zanim zdążyła obmyślić swój plan, mężczyzna w końcu ją puścił. Przyglądając się jej ze słodkim uśmiechem podłości, poprawił rękawy koszuli i ruszył ku wyjściu, zostawiając ją samą. W Annabelle aż zawrzało. To nie był pierwszy raz. Przed oczami kobiety stanęło nagle jej ludzkie życie. Ten skurwysyn, jej ojciec, też nią pomiatał. Za każdym razem gdy jego wielkie łapska zaciskały się na jej chudziutkiej, dziecięcej szyi, a życie przelatywało przed oczami niczym marny film, była pewna, że szajbus ją udusi. Ale on wolał powolnie ją torturować i wykańczać psychicznie. Wtedy obiecała sobie, że zapłaci jej za to, za każdy lęk i obawę przerażonego dziecka. I zapłacił, zdychając w kałuży własnego moczu i krwi, tak bał się córki. To był ostatni raz, pomyślała jasnowłosa. Jared też zapłaci jej za każdą zniewagę. W swoim pieprzonym czasie.

II ŁOWCA

Klub, w którym się znaleźli, nie wyróżniał się niczym specjalnym wśród tutejszych. Wypełniony masą nagrzanych nastolatków, dilerów, którzy w jeden wieczór zarabiali kolosalne sumy pieniędzy czy ludźmi szukającymi szczęścia. Pod każdą postacią. „Diabelskie Oko”, Jared przeczytał napis nad barem i przeleciał pobieżnie wzrokiem po sali. Rzeczywiście, gdyby diabeł mógł mieć siedzibę na ziemi, pewnie by mu się tu spodobało, stwierdził w myślach mężczyzna, zatrzymując wzrok na jednej z tancerek. Blondynka seksownie się poruszała w rytm hałaśliwej muzyki, a jej krótka spódniczka podciągała się w górę. Brunet bez problemu wyczuł, że lubi zabawę, a praca sprawia jej przyjemność, co było widać po zmieniającej się mimice twarzy. Była taka radosna, gdy mężczyźni pod sceną pogwizdywali. Jej energiczność i pasja do życia, ujęły go. Musiały krążyć w jej gorącej krwi, tuż pod cienką opaloną skórą na szyi. Chciał jej.
- Za ile jest następny występ?! - zwrócił się do barmana, ledwie przekrzykując muzykę.
- Dwadzieścia minut! - usłyszał w odpowiedzi.
Wrócił do Annabelle, która wciąż była z nim. Wiedział, że jest na niego wściekła za zachowanie przed wyjściem, jednak nie dbał o to. Była równie wyrachowana, co on. Stojąc razem skupiali uwagę ludzi, którzy najzwyczajniej się na nich gapili. Idealnie piękni i stylowi byli obiektem zazdrości nie tylko kobiet. Musieli się rozdzielić.
- Zobaczymy się potem - odezwała się w końcu oschle Annabelle, jakby po raz kolejny tego wieczoru czytała mu w myślach i po chwili zniknęła w tłumie ludzi. Jared rzucił jej ostatnie spojrzenie, po czym usiadł przy barze. Musiał poczekać, a tego nie lubił.
W dodatku to nie jest dziewica, pomyślał, zamawiając drinka. Można było je rozpoznać z daleka. Dla kogoś takiego jak on, ta wrodzona niewinność, choć zazwyczaj ukryta gdzieś głęboko, była na wyciągnięcie dłoni. Analizowanie ludzi przychodziło mu bez problemu. W przypadku kobiety ze sceny, wiedział, że ta ma niewiele wspólnego z jakimkolwiek zawstydzeniem czy niewinnością. Dopijając swój alkohol i rozglądając się po ludziach, doczekał się końca występu. Gdy blondynka tylko znikła ze sceny, Jay ruszył za nią. W mroku korytarza nie zauważył nikogo z ochrony, więc pośpiesznie ją dogonił i złapał za rękę.
- Byłaś niesamowita tam na scenie - odezwał się szybko i posłał zdezorientowanej kobiecie czarujący uśmiech. - Strasznie mi się podoba pasja, z jaką tańczyłaś. Jesteś w tym naprawdę dobra.
Przyglądając się jej, widział jak usta powoli wyginają się w lubieżnym uśmiechu. Podobał jej się, nie mogła tego ukryć.
- Dzięki, dużo ćwiczę - odezwała się lekko speszona, pożądliwym wzrokiem bruneta. O to mu właśnie chodziło, chciał ją onieśmielić.
- Chciałbym poznać cię bliżej. Skończyłaś już? Może pójdziemy gdzieś razem? Na drinka? Ale nie tu  -  zaproponował, udając nieświadomego. Posyłając blondynce kolejne spojrzenie, przejechał delikatnie palcami po jej odsłoniętym ramieniu. Zachichotała na dotyk.
- Za chwilę będę wolna.
- Poczekam przed tylnym wyjściem - odpowiedział i puszczając jej dłoń, pozwolił kobiecie zniknąć w garderobie.
Czekający na zapleczu klubu mężczyzna prawie by zniknął w mroku, gdyby nie jego blada, kontrastująca cera. Przestępując z nogi na nogę, Jared nie mógł się nadziwić ile można się pindrzyć. Od momentu, gdy przepakował auto minęło ponad dziesięć minut, a po chętnej blondi nie było śladu i Jay zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem kobieta nie zmieniła zdania. Wygładzając materiał koszuli, zaczął układać w głowie plan działania. Na początku chciał ją dla bezpieczeństwa zabrać do domu, lecz w ostateczności stwierdził, że wywiezie ciało na obrzeża miasta, czym zaoszczędzi czas i będzie mógł wrócić jeszcze do klubu. Tok myślenia przerwały mu skrawki rozmowy wymieszane z chichotem. Odwrócił głowę i spojrzał na koniec długiej, ciemnej alejki, gdzie świeciło się nikłe, żółte światło. W momencie gdy na linii wzroku pojawiły się dwie dziewczyny, do nozdrzy Jareda wdarł się słodki, ogłupiający wręcz zapach i mężczyzna momentalnie się wyprostował, wyostrzając wzrok do granic możliwości. Jak na zwolnionym ujęciu, wiatr rozwiał długie, rude włosy, uwalniając kolejną dawkę pokrzepiającego zapachu, a w błękitnych oczach zapaliło się czerwone światło. Tylko jedna myśl szaleńczo kotłowała się w głowie bruneta: dziewica.
Po trzech sekundach dziewczyny zniknęły z pola widzenia, ale wesoły chichot niósł się echem. Jared nie mógł przepuścić takiej okazji. Prezent został podany mu na tacy i wystarczyło po niego sięgnąć. Już miał odejść, niesiony tą myślą, gdy drzwi ewakuacyjne otworzyły się i wyszła przez nie jasnowłosa kobieta. Woń tanich, ostrych perfum zakręciła się w powietrzu i dotarła do stojącego w  cieniu Jareda. Ale Jay rozpoznał jeszcze coś. Spoglądając na dziewczynę w krótkim topie i dżinsach zawieszonych tak nisko, że ledwie trzymały się na kościstych biodrach, Jared miał zamiar zostawić ją w spokoju, ale zapach świeżej krwi, który podszedł pod nos, zmienił mu plany. Wychodząc z cienia, szedł w kierunku uśmiechniętej dziewczyny, która dociskała opatrunek na ręce. Założył skórzane rękawiczki.
- Rozcięłam się szklanką. Niezdara ze mnie - odezwał się szybko blondynka, gdy Jared ujął jej dłoń. Zapach krwi rozpalał go od środka, sprawiając ból. Popatrzył w jej ciemne oczy. Jeszcze chwilę temu był gotowy darować jej życie, które zachowałaby, gdyby nie była taką niezdarą.
- Co za szkoda…
To były ostatnie słowa jakie usłyszała tancerka zanim przerażająco granatowe tęczówki posłały jej chytre spojrzenie, a  skórzane dłonie w rękawiczkach obezwładniły jej drobne ciało i zakneblowały starannie pomalowane usta, tłumiąc paniczny krzyk rozpaczy. W ułamku sekundy nieznajomy wciągnął ją w mrok zaplecza i bez ostrzeżenia wpił się w jej szyję, rozrywając brutalnie delikatną skórę. Pod wpływem przeszywającego bólu jej ciało gwałtownie się wygięło i zesztywniało. Przestała krzyczeć. Jared bez opętania wysysał ze swojej ofiary życie, czując jak z każdą ubywającą kroplą krwi dziewczyna w jego ramionach robi się coraz bardziej wiotka i osuwa niżej. Jednak jego ręka zdecydowanie zaciskała się na jej podbrzuszu, trzymając coraz słabsze ciało w pionie. Przez głowę blondynki z prędkością światła zaczęły przelatywać urywane obrazy, składające się na jej marne, dwudziestopięcioletnie życie. Po trzy sekundowym pokazie,  w końcu ogarnęła ją ciemność. Brunet pociągnął ostatni łyk gęstej krwi. Szczupłe ciało zadrżało i bezwładnie osunęło się na ziemie.
- Kurwa mać!
Jared głośno zaklął i rozejrzał się wokoło spanikowany. Nikogo nie było, a on spieprzył plan, dając się ponieść żądzy. W efekcie miał przed sobą sztywną dziewczynę, niewiele czasu i prawdopodobnie problemy. Musiał ją gdzieś ukryć. Otarł wierzchem dłoni skrwawione usta. Opanowując się, odzyskał wewnętrzny spokój i rozejrzał się po zapleczu. Wielki kontener na śmieci z rozsuwaną pokrywą niemal spadł mu z nieba. Nie tracą więc czasu podniósł z ziemi jeszcze rozgrzane ciało i zarzucając je sobie bez problemu na plecy, podszedł do śmietnika.
- Pieprzona blondyna musiała sobie rozciąć cholerną rękę!
Jared mruczał wkurzony sam do siebie. Pojemnik był tak duży i wysoki, że kobieta zmieściła się w nim bez problemu, spadając gdzieś na dno. Zatrzaskując na odchodne wieko kontenera, Jay pomyślał, że w sumie ją wyręczył, uwalniając od tak gównianego życia jakie wiodła. Był niemal pewien, że jeśli nie dziś, to może za kilka lat i tak skończyła by w śmieciach, uduszona przez jakiegoś psychola albo alfonsa. Z niemalże uśmiechem zadowolenia brunet powrócił do klubu i myśląc tylko o rudowłosej z przed pięciu minut, zaklinał by wciąż jeszcze tu była.
Przemierzając kolejne metraże klubu, nigdzie nie widział swojego obiektu. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać jak właściwie ma zaciągnąć ją do domu. Gdy straszy facet podchodzi do młodej, nastoletniej dziewczyny i oferuje drinka u siebie to zawsze brzmi jak: chcę cię pieprzyć. Rudowłosa nie była taka jak blondyna, Jared wyczuwał to na kilometr, więc ta opcja z drinkiem odpadała. Poza tym przypomniał sobie, że była z koleżanką. Cnotka w towarzystwie kumpeli, bomba, zakpił w myślach brunet. Nie pisał się na dodatkowy bonus. Chciał tylko rudej. Szansa, że poszłaby gdziekolwiek z nim sama zaczynała być coraz mniej realna. Gdy Jared zaczął mocniej wysilać komórki mózgowe, nagle zauważył „swoje” kobiety przy barze, flirtujące z jakimś młodym kolesiem. W momencie gdy chciał się cofnąć, ta druga, ciemnowłosa pisnęła na jego widok i prawie momentalnie do niego podbiegła. Zaskoczenie szybo przerodziło się w zadowolenie i Jared wiedział, że chyba nie mógł więcej wygrać. Otwierając szeroko ramiona, pozwolił dziewczynie przytulić się do Jareda Leto - wokalisty  30 Seconds To Mars i pieprzonego bożka napalonych nastolatek, masturbujących się pewnie do jego zdjęć.
- O mój Boże! Ty jesteś tym aktorem! I masz zespół! Coś z Marsem, nie? Z kumpelą słuchamy was! Nie wierzę, że cię widzę! Uwielbiam „The Kill”, zajebiście je wykonujesz! Kocham, normalnie kocham! Och!
Przytulając się do mężczyzny i sięgając mu ledwie sutków, dziewczyna gadała jak nakręcona. Ściskała go w pasie, podskakując i skupiając na sobie uwagę ludzi przechodzących obok nich. Patrzyli jakby przyszedł tu z córką. Jared miał nawet wrażenie, że jeszcze moment i młoda przekrzyczy muzykę w klubie. Musiał wejść w odpowiednią rolę i się otrząsnąć, bo jak na razie stał jak kołek. Przybierając radosny wyraz twarzy i delikatnie odstawiając od siebie fankę, odezwał się:
- Chryste! Od dwóch dni nikt mnie tak nie ściskał - zażartował. - I myślałem, że nikt nie potrafi przekrzyczeć mojego brata. Cóż, byłem w błędzie. Gratulacje.
W czasie gdy Jay mówił, dziewczyna zdążyła ruchem ręki przywołać rudą i posyłając mu anielskie spojrzenie, złapała przybyłą i onieśmieloną koleżankę za rękę.
- Kurwa, on tu jest - powiedziała głośno brunetka i Jay się zorientował, że mówi do speszonej jej zachowaniem towarzyszki, która teraz nieśmiało na niego zerkała, lecz gdy Jared posłał jej uśmiech, ta opuściła głowę. - Zrobisz sobie z nami zdjęcie?! Proszę cię, zgódź się! - krzyczała brunetka.
- Jasne, sympatyczne z was dziewczyny i słuchacie dobrej muzy - mówiąc to Jay kokieteryjnie posłał ciemnej oczko. - Daj swój telefon - rozkazał i po chwili otrzymał sprzęt.
Ustawiając się z nastolatkami do zdjęcia, Jay zajął miejsce w środku, lewą ręką przytulając do siebie speszoną rudowłosą, a drugą trzymającą telefon wyciągnął przed siebie.
- Mówimy: seeeeeks - poinstruował swoje towarzyszki, rozwlekając ulubione słowo z przeszłości, po czym nacisnął na guzik. Dwie młode twarze zbliżyły się do jego, tak, że z trudem powstrzymał napływający do jego nozdrzy zapach świeżej krwi. Flesz oślepił ich na ułamek sekundy.
- Ale CZAD! - stwierdziła brunetka, oglądając zdjęcie w swoim telefonie. Jej koleżanka wciąż milczała i Jared zaczął podejrzewać, czy jest  niemową. Nie była.
- Dziękujemy - odezwała się w końcu ruda pod wpływem wzroku bruneta, a jej głos przeniknął przez umysł Jareda, odbijając się echem. Ton był równie apetyczny, co jej ludzka powłoka. Jared się uśmiechnął.
- Skoro uściski i zdjęcia mamy już za sobą, możesz napijemy się czegoś razem. Co polecacie?
Jared posłał im jeden ze swoich czarujących uśmiechów i skrzyżował nieporadnie nogi, przybierając przy tym postawę nastolatka. Ta poza w połączeniu z miną zawsze działała na laski rozczulająco i Jay nie pomylił się i tym razem. Dziewczyny westchnęły.
- Chryste! Jaja sobie z nas robisz?! Masz ochotę się dołączyć?! - piszczała po chwili brunetka, żywo gestykulując. Nie dowierzała.
- Wystarczy po prostu Jared - zażartował, pożerając wzrokiem rudą.
- Sam - przedstawiła się brunetka. - A właściwie Samanta, ale wolę Sam.
- Lil - odezwała się ruda.
- A właściwie…? - Jared domyślił się, że to nie pełne imię.
- Lilly-Rose.
Różyczka, pomyślał mężczyzna i wykrzywił usta w uśmiechu. Różyczka, którą dziś zetnie i pozbawi życia.
 - To jak, mogę się dołączyć czy mam spadać na swojego Marsa?
- Chodź! - krzyknęła z rozradowaniem ciemna i pociągnęła Jareda za sobą do baru.
Przez następną godzinę Jared zacisnął zęby i grzecznie męczył się z nastolatkami, byle tylko zdobyć ich zaufanie na tyle duże, by nie odmówiły wizyty w jego domu. W tym czasie popijając Martini z lodem, słuchał jak dziewczyny opowiadają mu o swoim życiu, problemach z rodzicami, ciężkim wyborem studiów, od czasu do czasu wypytywały go czy zna tego lub innego muzyka albo aktora i czy rzeczywiście jest taki jak mówią. Jared na wszystkie pytania odpowiadał ze spokojem, żartując w swoim scenicznym stylu. Przez cały ten czas pilnował się i nie dał im odczuć, że kręcą go w jakikolwiek sposób. Żadnych podtekstów, obłapiania. Zależało mu przede wszystkim na rudej. Gdy muzyka z klubie zmieniała się na ambitniejszą brunetka wyciągała go na parkiet, nie odmawiał, mimo że zauważył, że zrobiono im parę zdjęć. Nie robili przecież nic zdrożnego. Gdy tańczył z Sam po raz trzeci, zaczął wypytywać podchmieloną już dziewczynę o jej przyjaciółkę. Podpuszczając ją, bardzo szybko dowiedział się, że Rose jest jej przyjaciółką ze szkoły i krótko mówiąc jest cnotką. Nie kręciła z chłopcami, zawsze była grzeczna, dobrze się uczyła, nigdy nie próbowała LSD. Ale mimo to Sam pokochała ją jak siostrę i zaczęła to zmieniać, zabierając rudą na imprezy, namawiając na pofarbowanie blond włosów na czerwień czy częstując Lil skrętem w szkolnej toalecie.
O to właśnie chodziło Jaredowi. Mając te informacje, Jared kontynuował dalej plan upicia Sam do tego stopnia, że w końcu trzeba było ją odwieźć do domu. Oczywiście Jay zaoferował pomoc i tym sposobem razem z Lilly-Rose odwiózł zalaną w trupa Sam wprost w objęcia zatroskanego taty, który wyszedł po córkę przed dom i pomógł Jaredowi  wypakować ją z auta. Gdy w końcu został sam na sam z rudą, musiał się spiąć i wykorzystać okazję. Jednak zanim cokolwiek powiedział, usłyszał:
- Zawieź mnie prosto do domu, proszę.
Odpowiedź była stanowcza i silna, a rudowłosa nawet na niego nie patrzyła. Wobec takiego oporu poczuł się z lekka bezsilny. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie spróbował:
- Jest wczesna pora. Nie musisz wracać jeszcze do domu. Chciałbym z tobą jeszcze pogadać.
- Chcę wrócić do domu - powtórzyła automatycznie Lil. - Jeśli to ci nie po drodze, pójdę na autobus.
- Nie wygłupiaj się! Odwiozę cię! - krzyknął spanikowany Jared, gdy dziewczyna otworzyła drzwi auta i miała już wysiąść.
Fuck. Fuck. Fuck. Zaczął powtarzać w myślach Jared. Nie taki miał być zamysł. Odpalając auto, zaczął pośpiesznie obmyślać plan działania. Nie chciał być brutalny, ale nie było innej opcji. Głupia ruda chciała do domu. Analizując w myślach zawartość bagażnika, Jared uświadomił sobie, że ma tam dekstrometorfan i eter do odurzania. To była myśl. Obezwładni ją, a gdy się ocknie będzie już u niego. Wyjeżdżając na słabo uczęszczaną wieczorem drogę, zatrzymał samochód.
- Chyba bagażnik jest otwarty. Sprawdzę.
Rzucił do siedzącej obok dziewczyny i wyszedł z auta. Otwierając klapę bez problemu znalazł skrzynkę z przyborami, a tam buteleczkę z substancją. Wylewając odrobinę  na szmatkę, zatrzasną mocno tylnią klapę i skierował się do drzwi pasażera.
- Co jest…
Ruda nie zdążyła powiedzieć nic więcej, gdy lodowate dłonie docisnęły jej do ust przesączoną eterem tkaninę i odebrały słodką świadomość. Osunęła się bezwładnie na siedzenie. Jared szybkim ruchem podniósł ją i przerzucił na tylne siedzenie, zaciągając się przy tym jej dziewiczym zapachem. Wzdrygnął się, a skóra go zapiekła. Już nie mógł doczekać się swojej uczty. Gdy kładł ją na skórzane siedzenie, nie potrafił się powstrzymać i przejechał językiem po rozgrzanej szyi zatrzymują się na dekolcie uwydatniającym niewielki biust. Lubił małe piersi i może nawet pokusi się by je pogryźć i trochę possać? Z tym dylematem wrócił za kierownicę i pośpiesznie pokonał drogę na opustoszałą Fredonię Drive. Wjeżdżając do garażu, wypakował ciało i udał się do domu. Podły uśmieszek nie schodził mu z twarzy, gdy poklepywał bezbronną dziewczynę w jędrny tyłeczek. Tak, teraz się zabawi.

III ULOTNE ZŁUDZENIE

Powracająca świadomość jest jak rozlany w wodzie atrament, rozchodzący się na wszystkie strony. Wirujące w wodzie drobinki tuszu panicznie pragną złączyć się ze sobą, by utworzyć coś nierozerwalnego. Ale do tego nie dochodzi. Rozpływają się. Podobny proces zachodził w głowie rudowłosej dziewczyny. Świadomość toczyła niemal heroiczną walkę z panującą sennością i bezbronnością. Wszystko działo się jak na zwolnieniu.  Strzępy i przebłyski pamięci przemieszczały kolejne rejony uśpionej podświadomości, by w końcu po trudach podróży złączyć się ponownie w bestialsko odebraną świadomość. W momencie przebudzenia zmysły dziewczyny oszalały. Nie mogła otworzyć ust, krzyczeć, mówić. Gruby, gumowy knebel wżynał się jej w kąciki warg, bolało. Spanikowała. Chropowaty dotyk na jej nadgarstkach i kostkach wywołał drugą falę paniki, jednocześnie stłumioną przez chłody i delikatny aksamit otaczający jej  nogi w krótkich szortach. Była związana i nie mogła się ruszyć. Każdy minimalny ruch wywoływał bolesne otarcia pod spętaną skórą. Domyśliła się, że została przywiązana do łóżka. Jej wzrok również został spętany, ciasno założoną przepaską. Narzucony jej mrok, zaczął przyprawiać ją o narastający w środku napad płaczu. Gdy nerwowo łapała powietrze, do jej nozdrzy wdarł się mocny, charakterystyczny zapach drogich, męskich perfum, wypełniających pomieszczenie. Pewnie gdyby nie sytuacja, w jakiej się znalazła, mogłaby się nim upijać, jednak w tej chwili przyprawiał ją wyłącznie o mdłości, które ostatkiem słabej woli hamowała. Próbowała wytężać słuch, jednakże wokół panowała tylko cisza przerywana jej desperackim, szybkim oddechem spanikowanego szczura. Gdy zaczęła przypominać sobie ostatnie zdarzenie, z trudem sklejając pogubione urywki filmu, jej serce zaczęło walić tak głośno, że nie uszło to uwadze wyczulonego mężczyzny, przebywającego za ścianą. Przypominało mu to szamotające się serce uwięzionego w klatce dzikiego ptaka. Zbyt wielkie dla takiej kruszyny.
Drzwi lekko zaskrzypiały i powiew zimnego, klimatyzowanego powietrza, otulił rozgrzane ciało rudowłosej, wywołując w nim dreszcze, a panika i strach wzmogły jej do tego stopnia, że nogi dziewczyny zaczęły mimowolnie trząść się. Drewniana podłoga zaskrzypiała pod naciskiem kroków Jareda. Lil nasłuchiwała ich ze skupieniem jakby właśnie ważyło się jej życie, a jej łzy zaczęły wyciekać spod zaciśniętego materiału przepaski. Nagle kroki ucichły i zastąpił je szybki skrzyp wiklinowego fotela. W końcu zapadła wykańczająca cisza. Zdezorientowana dziewczyna zamarła w bezruchu.
Jared zakładając nogę na nogę, rozsiadł się wygodnie w fotelu ciesząc tą chwilą. Uwielbiał siać przerażenie, to podniecało go niemal identycznie jak ludzka krew. Dźwięk skołatanego, będącego na wykończeniu serca i przerywany, nerwowy oddech były jego ulubioną melodią. I gdy myślał nad tym dłużej, dochodził do wniosku, że to powinien zawrzeć na kolejnej płycie i nagrać reakcje ludzi po jej przesłuchaniu. Stworzyć piosenkę, która brzmiałaby tak, jakbyś uczestniczył w mordowaniu człowieka. Psychodeliczne intro z nerwowym oddechem w tle. W zwrotce krzyki, jęki, walenie przerażonego serca i jego rozdzierający głos, a w refrenie oszalałe bębny Shannona, oddające dźwięki kolejnych zadawanych ciosów. Pomysł musiał jednak dojrzeć jeszcze w jego głowie.
- To takie irytujące, kiedy nie możesz nic powiedzieć, zobaczyć czy poruszyć się, prawda? - Mężczyzna w fotelu zaczął swoją przemowę. Na dźwięk jego lodowatego, przesyconego ironią głosu, dziewczyna na łóżku zadrżała. - Pewnie przez tą twoją rudą główkę właśnie przechodzi tornado myśli i zastanawiasz się, co właściwie chcę ci zrobić. Naczytałaś się z pewnością na mój temat, nie? Uwielbiam blondynki, szczególnie modelki, ale w sumie nada się każda poniżej dwudziestki… Widziałaś teledysk do „Hurricane”? Ten, który pieprzone MTV ocenzurowało. Tak właśnie lubiłem się pieprzyć - ostro. I wiesz, co? Jesteś całkiem w moim typie i kręcisz mnie nawet, gdy tak leżysz, ale niestety nie przelecę cię. To już nie dla mnie. Możesz odetchnąć jeśli na to liczyłaś.
Jared podle się zaśmiał, ale dziewczyna wcale nie poczuła się spokojniejsza. Ten wyrachowany śmiech przeraził ją jeszcze bardziej. Jeśli nie chciał jej dla ciała, to po co? To pytanie nie przestawało jej nurtować. Mięśnie w związanych wysoko rękach zaczynały boleć ją coraz bardziej, próbowała coś powiedzieć, ale wszystko brzmiało jak jeden pomruk.
- Chciałabyś zabrać głos?
To pytanie rozeszło się ze zdwojoną mocą po jej otumanionej głowie. Pokiwała. Usłyszała jak fotel ponownie skrzypi i domyśliła się, że Jared wstał. Nagle zaskrzypiało też łóżko i Lil poczuła lodowatą dłoń na swoim udzie. Momentalnie pojawiła się na nim też gęsia skórka.
- Musisz być bardzo posłuszna, w innym razie przestanę być dla ciebie miły i delikatny jak sobie postanowiłem. Rozumiesz? - Znów pokiwała głową. - Jeśli nie będziesz krzyczeć w niebogłosy, zdejmę ci knebel byś mogła dołączyć do rozmowy. Czy wyrażam się jasno Lilly-Rose?
Dziewczyna lekko skinęła. W następnej chwili lodowate dłonie przesuwając się po jej szyi, zdjęły z niej uprząż. Nie potrafiła nazwać inaczej tego, co miała w ustach. Nie chciała tego z powrotem, więc zgodnie z umową nie myślała, by wzywać pomocy. Odetchnęła głęboko. Była zdana wyłącznie na siebie i psychopatę, którego jeszcze kilka godzin temu ceniła jako muzyka i człowieka.
- Dlaczego mnie więzisz, skoro nie chcesz mojego ciała? - Głos rudej drżał
- Zły wniosek.
- Przecież powiedziałeś, że nie…
- Powiedziałem, że nie ruszę twojej cnoty, nie mówiłem nic o ciele, Różyczko -  Jared przerwał jej brutalnie i złośliwie się zaśmiał. Nagle dziewczyna poczuła jego mroźny oddech na swoim policzku, a serce zabiło jej głośniej. - Jesteś tu, bo pragnę twojej krwi. Chcę tylko tej gorącej, gęstej cieczy, która litrami płynie w twoich żyłach. Tej samej, która daje ci życie. Zamierzam ją z ciebie powoli wyssać i zazwyczaj robię to od razu, razem z życiem jednak zmieniłem zdanie, wiesz? Chcesz poznać dobrą wiadomość?
Dziewczyna poczuła jak z każdym słowem mężczyzny oddech w jej klatce zastyga coraz dalej i dalej. Z trudem przełykała powietrze. Chciał wyssać ją doszczętnie. Na samą myśl dostawała napadów mdłości, a lodowaty oddech na jej wargach przyprawiał ją o kolejną utratę świadomości. W tej chwili chciała, by jej życie dobiegło końca. By ktoś po prostu strzelił jej w łeb z czterdziestki siódemki jej ojca.
- Dotrzymasz mi towarzystwa cały długi tydzień. To jedyny powód dla którego jeszcze żyjesz.
Po tych słowach Jared ponownie się zaśmiał i bez ostrzeżenia wpił się w szyję całkowicie oszołomionej dziewczyny, tłumiąc ręką jej pisk. Ugryzł ją tak niespodziewanie, że wydarła się z bólu, lecz z każdym pociągnięciem Jareda ten krzyk słabł, aż w końcu zamilkła. Ku zaskoczeniu nie poczuła wielkiego, przeszywającego bólu, mężczyzna był delikatny, wydarła się z przerażenia. Zatapiające się w jej szyi kły były jak ukucia igieł, których nienawidziła. Gdy po kilkunastu długich sekundach w końcu się od niej oderwał, poczuła jak od utraty krwi cały jej mroczny świat znów się kręci, a ona spada w otchłań, po raz kolejny gubiąc świadomość czasu i miejsca.
Przyglądają się po raz kolejny obezwładnionemu ciału rudowłosej dziewczyny, Jared nie mógł przestać myśleć o tym, że będzie się na niej „stołował” przez cały pobyt w domu. Tym samym efektywniej urośnie w siłę niż gdyby wyżłopał całą krew od razu. Zawsze był inteligentny. Wychylając się do nocnego stolika, otworzył szufladę i wyjął z niej opatrunki, plaster i coś do dezynfekcji rany na szyi, która teraz słabo krwawiła, brudząc dekolt nastolatki gęstą cieczą. Opatrując rudą, przykleił plaster i pomyślał, że będzie musiał pomyśleć o pożywnym jedzeniu dla niej, by zrekompensować utraty krwi i z pewnością o jakiś ubraniach. Nie mógł znieść widoku czarnych szortów i taniego, zielonego topu, który był totalnym przejawem bezguścia według niego. Musiał coś z tym zrobić jeśli miał ją znosić przez nadchodzący tydzień. Z myślą, czy nie lepiej rozważyć opcji transfuzji krwi dla dziewczyny, wyszedł z sypialni przekręcając dla bezpieczeństwa w drzwiach klucz.
Poranek jaki nastał po emocjonującej nocy, wcale nie podniósł Lil na duchu. Owszem, uspokoiła się, wybudzając z ciężkiego snu, ale nie miała bladego pojęcia jak długo spała. Gdy powróciła do krainy żywych i stawiała czoła otaczającej rzeczywistości, szybko odkryła, że nadal tkwi w uwikłanej pozycji, cała spętana. Cała, poza wyjątkiem wyschniętych ust. Odkaszlnęła. Skóra na nadgarstkach piekła ją żywym ogniem, jakby ktoś dosłownie ją w nocy przypalał. Dochodząc jednak do wniosku, że nic takiego nie miało miejsca, była skłonna wierzyć, że przez sen szamotała się tak mocno, że ciasno założone pęta na rękach boleśnie ją poobdzierały. Cholernie ją swędziało, w dodatku, gdy się już całkowicie rozbudziła, odezwał się jej pęcherz i żołądek. Była głodna, a kilka wypitych wczoraj piw usilnie domagało się uwolnienia. Nie wiedziała czego ma się spodziewać po Jaredzie, lecz po jego słowach mogła być spokojna. Pożyje z pewnością do końca tygodnia. Tyle była mu potrzebna. Dlaczego ta opcja wcale jej nie cieszyła? Miała ochotę się rozpłakać, co pod wpływem kotłujących się w niej emocji po chwili zrobiła.
- Muszę do toalety! Proszę!
Próbowała krzyczeć, lecz w ustach miała Saharę. Niczego nie pragnęła tak jak napić się wody. No może z wyjątkiem siku, którego potrzeba uciskała na jej podwzgórze. Nie minęło kilka sekund od wypowiedzenia tych słów, gdy do pomieszczenia wszedł Jared, a za nim ten odurzający, drogi zapach, którzy przyprawiał Lil o mdłości.
- W końcu… Myślałem, że trafiła mi się śpiąca królewna - zażartował podle JJ.
- Błagam… rozwiąż mnie… Moje nadgarstki…
Głos nastolatki, tak suchy, łamał się niemal po każdym słowie. Zaczynała wątpić w to, że mężczyzna ją rozwiąże, ale musiała spróbować. Gdy usiadł na jej łóżku i chwycił obolałe kończyny, poczuła nieopisaną ulgę.
- Oj, oj… Nie za ładnie to wygląda - odezwał się Jay z udawaną ckliwością, gdy uwolnił jej lewy nadgarstek i dokładnie mu się przyjrzał. Rzeczywiście, delikatna skóra była w miejscach chropowatego paska mocno zdarta. Szramy jakie powstały, mimo to nie obeszły Jareda. - Sama jesteś sobie winna droga Lilly. Gdybyś się nie wierciła tak jakbyś miała w tyłku owsiki, nie bolałoby. Ale nie chcę byś mi się zlała w łóżko, więc puszczę cię do toalety.
Po tych słowach mężczyzna uwolnił najpierw nogi dziewczyny, potem zdjął jej przepaskę z oczu, a następnie ściągnął pasek z prawego nadgarstka. Gdy światłość panująca w pokoju oślepiła Lil, ta przymknęła oczy. W kolejnej chwili przyjrzała się szczerzącemu do niej Jaredowi. Wyglądał niemal identycznie jak w klubie. Perfekcyjnie ułożone włosy, nienaganne ciemne ubranie. Piękny krwiopijca, o których dotychczas słyszała jedynie plotki, że chyba naprawdę istnieją. Odrywając się od niego, przerzuciła wzrok na swoje poharatane nadgarstki i od razu się podrapała. W tym samym momencie lodowate dłonie Jareda zacisnęły się na jej palcach, uniemożliwiając dalszy ruch.
- Nie - wycedził ostro, tonem rodzica. - Nie drap się.
Sparaliżowało ją na moment. W tym czasie brunet po raz kolejny sięgnął do szuflady nocnego stolika i wyciągając rolkę bandażu, zabrał się za owijanie jej nadgarstków. Siedziała na łóżku jak lalka, oddając się zupełnie w jego ręce. Drugim powodem grzecznego zachowania było potworne osłabienie, które ją dopadło. Obserwując jego precyzyjne, opanowane ruchy nie mogła się nadziwić jak może być jednocześnie tak… troskliwy (mimo wszystko) i bezlitosny.
- Uwierz, to ułatwi nam dalszą współpracę. Nie jestem dobry, jeśli to przemknęło ci przez głowę - odezwał się, a Lil miała wrażenie, że właśnie czyta jej w myślach. - Pasy wrócą na twoje małe rączki, nie bój się. A teraz idź do łazienki, jest tam - wskazał drzwi po prawej stronie.
Lil powoli podniosła się z łóżka, idąc za przykładem Jareda, który podszedł do fotela.
- Aha, Lilly-Rose.
Zatrzymała się.
- Przebierz się w to. Nie pójdziesz tak na śniadanie. - Mężczyzna zrobił krok i wcisnął jej do rąk kupkę z ubraniami. - Idź prosto jak stąd wyjdziesz. Czekam w kuchni. Nawet nie próbuj uciekać, dowiem się i wtedy już na pewno nie będzie miło. Potrafię mieć cholernie duży apetyt, łapiesz?
Przerażona władczym spojrzeniem bruneta i jego słowami, dziewczyna tylko pokiwała głową. Przyglądając się jego demonicznym oczom nie miała wątpliwości, że mówił prawdę. W tym samym momencie dotarło do niej, że ma do czynienia ze złem w najgorszej postaci. Z tym odkrywczym wnioskiem udała się do łazienki.
Ubranie, które przyniósł jej Jared zaskoczyło ją po raz kolejny. Zwiewna satynowa sukienka, którą miała w rękach była bardzo kobieca. Krótka, odcinana pod biustem, z wyciętym mocno dekoltem i odkrytymi plecami z całą pewnością nadawała się na wieczór, a purpura kreacji idealnie współgrała z jej urodą. Choć była piękna, Lil wstydziła się ją założyć. Do tego mężczyzna dołączył czarne, koronkowe majtki. Jej rozmiar. To wywołało kolejną falę zawstydzenia. Ale nie miała wyjścia. Zmyła więc pośpiesznie makijaż i z niechęcią się przebrała. W gruncie rzeczy była bardzo uległą dziewczyną.
Dopiero gdy Lilly-Rose stanęła na progu salonu Jareda, zdała sobie sprawę, która jest godzina. Spoglądając na ogromny czarny zegar była pewna, że od wyjścia z klubu minęło prawie dwanaście godzin. Wskazówki zbliżały się do godziny piętnastej. W tle grała muzyka, pozytywna, szybka. Wysiliła słuch i to co usłyszałam wprawiło ją w lekki szok. Wyłapała słowa „Night Of The Hunter” i nie mogła wyjść ze zdziwienia jak próżnym trzeba być, by słuchać własnych numerów. Nagle też coś ją uderzyło.
- Siadaj - usłyszała władczy głos, dobiegający z kuchni. Posłusznie wykonała polecenie, zajmując miejsce przy ogromnym stole i gdy brunet zjawił się z parującym talerzem jedzenia, jej brzuch głośno się odezwał. Kurczak z warzywami i ryżem wyglądał apetycznie. JJ ponownie złośliwie się zaśmiał.
- Moi rodzice pewnie już mnie szukają. - Zaryzykowała, co było błędem. Jared po raz kolejny parsknął śmiechem.
- Nie ładnie jest kłamać - zbeształ ją.
- Ja…
- Oboje są w delegacji, a ty masz wakacje. Wiedzą, że spędzasz czas z Sam. Ufają ci i się nie martwią… Sam lubi paplać, mam rację?
Mężczyzna wyszczerzył się po raz kolejny, a Lil zrobiło się momentalnie chłodniej.
- Sam będzie mnie szukać.
- Sam nie będzie nic pamiętać. Jej wspomnienia urywają się na tym, że wyszła z klubu. Sama. Zadbałem o to. A teraz jedz.
Jednak w tej chwili Lil nie mogła  niczego przełknąć. JJ za dobrze ją prześwietlił. Poza rodzicami i przyjaciółką jej zniknięcie pewnie nikogo nie zainteresuje, a to dawało mu bezkarnie wolną rękę.
- Jedz!
Pięść Jareda uderzyła z całą mocą w drewniany stół, a talerz z jedzeniem zadrżał. Lil wygięła się na krześle jak struna. Twarz bruneta zdobił wyraz wściekłości, który uwydatniła żyłka pod lewym okiem. Wyglądał w tej chwili naprawdę demonicznie, blady i ubrany cały na czarno. Wziął głęboki oddech i powtórzył już spokojniej, wyciągając się w krześle naprzeciwko dziewczyny:
- Jedz, Lilly-Rose. Chyba nie chcesz mnie bardziej zdenerwować, prawda?
Nie chciała, więc posłusznie jak grzeczna dziewczynka zajęła się swoim talerzem.
- I naprawdę ślicznie ci w fiolecie.
Te słowa Jareda, choć wypowiedziane z przerażająco chłodną władczością, sprawiły, że Lil miała wrażenie, że po raz pierwszy od jej porwania JJ się nie zgrywa, lecz mówi prawdę. Nim zdążyła pomyśleć, że wszystko jeszcze może potoczyć się inaczej, głos w głowie przypomniał jej słowa, na dźwięk których drżała. Tylko tydzień.

IV ZEMSTA SMAKUJE NAJLEPIEJ

Jednak nim rudowłosa skończyła jeść posiłek przygotowany przez Jareda, wydarzyło się coś, czego żadne z nich się nie spodziewało. Bo kto by pomyślał, że w jednej chwili cały twój spokój może zostać ci odebrany wraz z tym, czego tak pragnąłeś? W chwili gdy na progu balkonowych drzwi stanęła Annabelle, Jared wiedział, że coś jest nie tak. Pojawiła się znienacka, niezapowiedziana i nieproszona. Ruch powietrza wywołany jej przybyciem gwałtownie rozwiał włosy dwójki przy stole, która momentalnie się odwróciła. Wampirzyca stojąca kilka metrów od nich słodko się uśmiechnęła prezentując śnieżnobiały, nienaganny uśmiech, mieszczący się w granatowych ustach. Od tego uśmiechu podszytego pogardą, dłonie Jareda zacisnęły się na oparciu krzesła. Strój i makijaż wampa kontrastujący z jej platynowymi włosami, przyprawił siedzącą przy stole Lil o gęsią skórkę. Wyglądała przerażająco i dziewczyna poczuła, że nieznajoma nie przybywa tu w celach towarzyskich. Spoglądając na Jareda zauważyła jak pochmurnieje.
- Czyżbym wam przeszkodziła? - Annabelle przeszła przez salon i teatralnie klasnęła w dłonie, cedząc każde słowo z jadem.
- To nie jest czas na towarzyskie wizyty, Annabelle.
- Doprawdy? Ale ja wcale nie zamierzam być towarzyska.
Jared na złowrogie słowa w zawrotnym tempie podniósł się z krzesła i zagrodził zbliżającej się do stołu blondynce drogę. Mierząc się z nią spojrzeniem nie miał wątpliwości, że coś sobie ubzdurała. Obserwująca to wszystko nastolatka poczuła jak na powrót dopada ją strach. Słowa wampirzej dwójki niosły się echem w jej głowie, a ton jakim się do siebie zwracali, mroził krew w jej żyłach.
- Czego chcesz?! - wycedził ze złością Jared i chciał złapać Annabelle za nadgarstek, lecz to było błędem, bo wampirzyca przebiegłe wykręciła kończynę, zamieniając się z nim miejscami i po chwili to ona go ściskała, wbijając krwiście czerwone paznokcie w bladą skórę. Jared lekko się skrzywił, ale Annabelle tylko triumfalnie się uśmiechnęła. Dziś to ona miała dominującą siłę.
- Ostatnio nie potrafisz zrobić nic dobrze. Wszystko partolisz. Nagrałeś gównianą płytę, robisz się sentymentalny, a w dodatku wczoraj odwaliłeś manianę. - Stojąc w bezruchu blondynka kontynuowała swoją przemowę. Jared słuchał ze spokojem, choć w środku gotowało się w nim. - Mam dosyć sprzątania twoich brudów! Sprawiasz mi tylko pierdolone problemy.
- O czym ty mówisz?!
- O tym, że wczoraj nie zhańbiłeś się by po sobie posprzątać! Ba, nie sprawdziłeś nawet czy kurwa, którą wpychasz do śmietnika jeszcze żyje! Co jest kurwa z tobą? CO TY ODPIERDALASZ?!
Annabelle wydarła się i puściła krwawiącą dłoń Jareda. Jej błękitne oczy zrobiły się czarne. Mężczyzna zrobił krok w tył i przybrał postawę obronną.
- Nie żyła! - dorzuciła na swoją obronę brunet.
- Jesteś tego taki pewny? - kobieta podle się zaśmiała cofając do tyłu i pstryknęła palcami.
W tej samej chwili na progu pojawiła się blond tancerka, która była teraz nowonarodzonym wampirem i Jared zrozumiał jak karygodny błąd popełnił. Zbliżając się w tygrysich ruchach, zajęła miejsce u boku Annabelle, gotowa do skoku. Wampirzyca pogłaskała ją po kościstych plecach. Wyglądała zupełnie inaczej i JJ poznał ją wyłącznie po ubraniu. Rozpalone na czerwono oczy przepełnione były najczystszą agresją. Brudne, skrwawione włosy przyklejały się jej do twarzy. Usta miała szeroko otwarte z powodu wystających kłów, do których nie była jeszcze przyzwyczajona. Głośno dyszała i nie spuszczała z Jareda wzroku. Gdy ten chciał zrobić krok w bok, nowonarodzona głośno zawarczała. I nagle Jared zrozumiał z czym miał do czynienia. Annabelle przemieniła do końca blondi i zrobiła jej totalne pranie mózgu, nastawiając nową przeciwko Jaredowi.
Nagle coś w nim zadrżało.
Nowonarodzeni byli kilkakrotnie silniejsi od wampirów, a stan ten utrzymywał się przez kilka dni. W walce z nimi mało kto miał szansę, nawet sami krwiopijcy.
Dlatego stanowili bardzo cenną broń.
Przed oczami stanął mu podły uśmiech Annabelle. Był inny niż zazwyczaj.
Przyszła tu po niego.
- Dalej jesteś pewny, że pozbawiłeś tę bezbronną dziewczynę życia?
Wallis bezczelnie zakpiła z Jareda i w tym samym momencie, jak na znak nowonarodzona jednym susem rzuciła się na mężczyznę, powalając go z całą mocą na drewnianą podłogę. Huk, jaki się rozległ, świadczył o tym, że deski pękły. Wykorzystując całe to zamieszanie przerażona Lil rzuciła się na podłogę. Z trudem opanowując walące serce, przeczołgała się po podłodze, chowając się za oparciem dużej sofy. Kobiety w salonie wcale nie były przyjazne i choć Jared był złem wcielonym, one wydały się jej tysiąckroć gorsze. Nie było szansy by uciekła niezauważona. Musiałaby przebiec tuż obok nich. Jedyne, co przyszło jej do głowy, to ukryć się i liczyć, że kobiety o niej zapomną.
W tym samym czasie powalony Jared, zaczął toczyć ze swoim napastnikiem niemalże heroiczną walkę, próbując się wymknąć. Jednak blondynka siedziała na nim, a gdy spróbował ją ugryźć, zmieniła szybko miejsce, zaciskając rękę na szyi Jareda, drugą zaś spętała mu na plecach ręce. W tej pozycji wystarczył jeden ruch by ukręcić brunetowi kark i bez problemu go oderwać. Obezwładniony w sekundzie Jared nie miał szans na ucieczkę. Był w pułapce, zdany na los wampirzej kochanki. Przestał się szamotać.
- Jakie to uczucie być na czyjejś łasce?
Wallis zrobiła dwa kroki do przodu i kucając naprzeciw Jareda, słodko się uśmiechnęła.
- Myślisz pewnie czy cię rozćwiartuję? Hm, wtedy nie znaleźliby po tobie ani kosteczki, co byłoby dziwne. Widzisz te nagłówki? „Wokalista 30 Seconds To Mars, Jared Leto znika bez śladu. Nastolatki wstrzymują oddech!”. Kto wie, może w ten sposób urósłbyś w końcu do miana legendy, którą zawsze chciałeś być, ale nigdy nie będziesz... Wiesz, byłbyś jak Jim Morrison albo Michale Jackson. Ludzie snuliby domysły czy nie upozorowałeś tego wszystkiego, zniknięcia, śmierci i nie żyjesz gdzieś w dalekich krajach. Może powinnam spełnić twoje marzenie, co?
Obojętność z jaką mówiła Annabelle wcale nie poruszyła Jareda. Wycedził jej prosto w twarz:
- Nigdy nic dla ciebie nie znaczyłem. Zawsze byłaś wyrachowaną zdzirą.
Na te słowa nowonarodzona blondynka potrząsnęła Jaredem, wyginając go jeszcze bardziej w tył. Skrzywił się.
- Dziwne, że mówisz to właśnie ty - zakpiła Annabelle, wracając do wyprostowanej pozycji.
Nagle zamilkli i w głuchej ciszy dało się słyszeć wyraźne kołatanie przerażonego, małego serca. Dla człowieka nie do wyłapania, ale dla wampira… podniecające. Przyśpieszone bicie, strach, panika - to wspaniały, upajający dźwięk. Annabelle odwracając się do powalonego przez blondi Jareda, szeroko się uśmiechnęła i przeskakując jednym susem kanapę, wyciągnęła za niej skrytą tam nastolatkę, zaciskając blade palce na jej rudych włosach. Ruch był tak szybki, że dla człowieka ledwie do zarejestrowania. Zmieszana Lil zaczęła głośno krzyczeć, gdy przerażająca postać wampa przeciągnęła ją po pękniętej drewnianej podłodze.
Dopiero w tym momencie Lilly-Rose zrozumiała, że sytuacja wymknęła się Jaredowi spod kontroli, a jeśli miał zostać uśmiercony, ona też nie pożyje długo. Napływające do oczu łzy, przez moment zamgliły jej cały widok. Gdy w końcu postarała się opanować, Annabelle rzuciła ją na podłogę, tuż przed siedzącym na niej i spętanym przez towarzyszkę Wallis Jaredem. W jego wzroku dostrzegła pogardę i nim zdążyła otrzeć łzy, Annabelle znów do niej dopadła, zacisnęła rudej rękę pod szyją, tak, że z trudem mogła oddychać i przyciągnęła ją do siebie.
- To do ciebie niepodobne, by ona jeszcze żyła. Czyżby odżyły w tobie uczucia rodzicielskie i teraz bawisz się w tatusia? Oczywiście, że nie! Więc co ona takiego ma w sobie poza krwią, że zaryzykowałaś bezpieczeństwo?! Spodobała ci się?! Chciałeś więzić ją tu przez tydzień, a potem co?! Wypuścić może?!
Annabelle przyglądając się Jaredowi, kpiła z niego w żywe oczy. Była w tej chwili naprawdę wściekła na niego. Przez głupie zachcianki mógł zniszczyć ich oboje, sprowadzić na nich gniew samego Franka Ache, któremu nie spodobały by się zeznania dziewczyny z kontenera czy tej rudej, gdyby ten kretyn rzeczywiście ją wypuścił. Ache sprawował władzę nad tym regionem, a jako jeden z prawampirów, pamiętający same początki ich rasy, wywoływał strach nawet u tych, którzy nigdy go nie poznali. Na swoje szczęście.
- Nie twój interes, co zamierzałem - odpowiedział obojętnie mężczyzna, czym ewidentnie zdenerwował białowłosą.
- Mylisz się - wycedziła z lodowatym spokojem Annabelle, przekrzywiając na bok głowę. Od tonu jej głosu powietrze w pomieszczeniu niemal drżało. Zacisnęła dłoń na szyi rudowłosej mocniej, a ta zawyła. - Jesteś parszywą, żałosną, zdradziecką kreaturą, która nie łapie podstawowych zasad. Sprawisz wciąż problemy. Gdy cię poznałam, dostrzegłam potencjał, lecz to było iluzją. W rzeczywistości wciąż będziesz słabym, marnym człowiekiem.
Po tych słowach Wallis posłała Jaredowi delikatny, pełen szyderstwa i wyższości uśmiech, który zwiastował tylko jedno. Mężczyzna jednak pozostał niewzruszony. Tej satysfakcji jej nie da.
- Pomódl się do swojego Boga - wyszeptała słodko Annabelle, nachylając się nad dziewczyną i jednym, precyzyjnym ruchem skręciła jej kark, wciąż przyglądając się Jaredowi. Lil zdążyła tylko zaciągnąć się powietrzem, krzyk uwiądł w jej gardle. Cichy odgłos łamanych kręgów zmroził powietrze w oświetlonym popołudniowym słońcem pokoju. Puszczając wątłe, szczupłe ciało, Annabelle pozwoliła mu upaść na podłogę, zalewając ją falą rudych włosów, które kontrastowały z mahoniowym odcieniem paneli. Wraz z uderzeniem o podłoże, z uszu i nosa nastolatki popłynęły stróżki gęstej, ciemnej krwi, a martwe, przerażone, zielone oczy wpatrywały się teraz w Jareda.
Annabelle ze spokojem obeszła ciało i stanęła za plecami Jareda, tuż obok swojej towarzyszki. Łapiąc go za podbródek, zmusiła do patrzenia na siebie.
- Nie uśmiercę cię jeszcze z jednego powodu.
Po tych słowach Wallis niespodziewanie, w ułamku sekundy chwyciła głowę nowonarodzonej i przegryzając jej szyję, oderwała ją od reszty ciała i rzuciła obok ciała rudowłosej dziewczyny.  Bezgłowe ciało momentalnie oswobodziło Jareda z uścisku i runęło jak kłoda na bok, tworząc na podłodze ogromne jezioro krwi. Zdezorientowany mężczyzna przyglądając się ociekającym krwią czarnym ustom, podniósł się na równe nogi. Annabelle otarła spływającą ciecz wierzchem dłoni, ale to wyłącznie rozmazało ją po jej porcelanowych, bladych policzkach i podbródku, tworząc razem z czarnym makijażem demoniczny efekt. Uśmiechnęła się, odsłaniając ubrudzone od krwi, białe kły i podeszła do Leto.
- Posprzątasz ten syf tak jak należy - wycedziła, kontynuując swoją mowę i położyła krwistą dłoń na jego klatce. - Nigdy nie zapominaj, kto cię stworzył. Myślałeś, że tak po prostu cię uśmiercę? Że pozwolę ci na szybką śmierć? Oh, nie. Zasłużyłeś by zdychać w płomieniach ognia, które milimetr po milimetrze wypalą na twojej duszy piętno wcielonego zła. Umrzemy razem. Jednak to jeszcze nie teraz.
Jared powoli zaczął odzyskiwać spokój, choć jego gniew z pewnością nie ustał. Nikt go jeszcze nigdy tak nie poniżył jako wampira. Annabelle posunęła się tym razem za daleko. Miał teraz ochotę naprawdę ją zniszczyć, a fakt, że nie mógł, frustrował go ze zdwojoną siłą.
- Jesteś żałosna Annabelle, jeśli naprawdę się łudzisz, że możesz mieć nade mną całkowitą kontrolę.
Blondynka nagle głośno i szczero się roześmiała, jakby ktoś opowiedział jej świetny żart. Dotykając policzka Jareda, odpowiedziała:
- Czy ty kiedykolwiek uczysz się na błędach? Znów zapominasz o bardzo ważnej rzeczy. - Jared z uwagą się jej przyjrzał, lecz nic nie powiedział. - Ja w odróżnieniu od ciebie, znam twoje słabe strony, kotku. I to zasadnicza różnica, dla której zrobisz dla mnie wszystko, po dobroci albo siłą. Zawsze masz wybór.
- Nie zastraszysz mnie. Gówno o mnie nie wiesz.
- Czy myślisz, że twoja matka i brat ucieszą się, kiedy uczynię ich nieśmiertelnymi?
Śmiech Annabelle zabrzmiał w głowie Jareda z podwójną siłą. Zrzucił ze swojej twarzy jej dłonie i zrobił krok do tyłu. Choć starał się wyzbyć ludzkich uczuć i maskował się, to te dwie osoby notorycznie chroniły go przed całkowitym zatraceniem się w mroku. Mimo że matkę i brata trzymał na dystans, wiedział, że dopóki żyją, nigdy nie staną się dla niego w  pełni obojętni. Za nic w świecie nie mógł pozwolić by najbliższe mu w ludzkim życiu osoby, stały się bezlitosnymi bestiami, które zostaną potępione. Wyklętymi potworami, które nigdy nie zaznają spokoju.
Annabelle przemierzyła pokój i skierowała się do wyjścia. Gdy stanęła na progu ogrodowych drzwi, Jared się odezwał:
- Przyrzekam na Boga Wyklętych, że złamię twa serce, rozerwę cię na kawałki i rozszarpię na strzępy.
Jared choć miał świadomość, że prędzej to on zginie, niż zemści się na swojej wampirzej kochance, to nie mógł okazać lęku przed pogróżkami Annabelle. Poza tym coś w podświadomości kazało mu wierzyć, że nic nie jest przesądzone, że tak naprawdę wszystko jest możliwe. Dla Annabelle nie było żadnych granic, dla mężczyzny też nie mogło ich być. Jeśli przygotowanie planu uśmiercenia Wallis miało zawieść Jareda w sam głąb wampirzego piekła, do miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc, był na to gotów. Musiał istnieć gdzieś wampir, który powstał przeciwko swojemu stwórcy, który wyrósł z kości pokonanych, umocniony ich krwią. Zło, przed którym najpotężniejsi się ukrywali.
Nie miał już nic do stracenia.
Czara goryczy w Jaredzie przelała się.
Annabelle nie zawaha się przed niczym.
Musiał ją powstrzymać.
Nawet jeśli oznaczało to podróż po śmierć.
Walka właśnie się rozpoczęła.
- Naprawdę nie lubię rudych - zaśmiała się na odchodne blondynka.
- Zniszczę cię.
Nim Jared wycedził z nienawiścią te słowa, Annabelle już nie było, jednak wiedział, że usłyszała je. Teraz nie było odwrotu. Wskazówki ruszyły. Gra toczyła się już nie tylko o jego istnienie, ale też pewnych dwóch osób, których za nic w świecie nie mógł poświęcić. Spoglądając na stertę ciał u swoich stóp i ogromne krwawe jezioro wokół bezgłowego tułowia, wiedział, że taki widok będzie go prześladował, gdy nie zniszczy Annabelle i będzie musiał zabić dwie niewinne osoby. Ocalenie bowiem nie zawsze oznaczało życie.

 „Módl się do swego Boga, otwórz swoje serce.
Cokolwiek być zrobił, nie bój się ciemności.
Zasłoń swe oczy, diabeł w nich tkwi”

Night Of The Hunter - 30 Seconds To Mars


Moja druga miniaturka. Po świetnie przyjętym przez czytelników "Alibi" postanowiłam spróbować po raz kolejny, tym razem inspiracją była jakże wieloznaczna piosenka "Night Of The Hunter". Tak jak już wspominałam mam pomysł na całą serię miniaturek inspirowanych i zamkniętych w tematyce kultowej płyty "This Is War". Każda piosenka na tej płycie jest niesamowita, niesie za sobą masę emocji i wizji, które po prostu podsuwają mi słowa. Mam nadzieję, że NOTH przypadnie wam tak samo do gustu jak "Alibi". Każdy komentarz jest BARDZO MILE widziany. Tym razem chodziło o oddanie strachu, lęku... czy wyszło? Oceńcie.
Mam nadzieję, że wielbicielom mojego opowiadania choć trochę zrekompensowałam czas oczekiwania na kolejny rozdział, który swoją drogą liczy już 3/4, a to znaczy, że koniec jest bardzo bliski!
P.s. Wszystkie minaturki znajdują się z zakładce "rozdziały".

1 komentarz:

  1. Uwielbiam Twoje miniaturki! Całkowicie zatracam się w każdym napisanym przez Ciebie zdaniu. Gratuluję kolejnej, dobrej pracy :)

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.