poniedziałek, 28 lipca 2014

Miniaturka - Kings & Queens

edit: cave inimicum
„Byliśmy królami i królowymi obietnicy
Byliśmy ofiarami z samych siebie
Może dziećmi mniejszego Boga
Pomiędzy niebem a piekłem
Niebem a piekłem”
I CICHA DESPERACJA

Stormi siedziała z podkulonymi nogami na parapecie kuchennego okna, wychodzącego wprost na przylegającą do głównej ulicy alejkę  - spokojną, w miarę cichą. Po powrocie do mieszkania na Park Avenue wzięła gorący prysznic, umyła włosy, dokładnie usunęła resztki makijażu i przebrała się w bawełnianą piżamę i ciepłe, wielkie kapcie. Następnie przygotowała sobie kubek gorącej czekolady. Tej prawdziwej, pachnącej ziarnami kakaowca, a nie sproszkowanymi konserwantami.  Miała świadomość, że wygląda jak zagubiona nastolatka, a nie jak cyniczna striptizerka, która już niejedno widziała.
Już dawno pozbyła się skrępowania i nie wstydziła się tego, w jaki sposób zarabia na życie. To, co powiedziała dziś temu mężczyźnie było prawdą. Była sama - nie miała kompletnie nikogo, kto by o nią zadbał. Przywykła do tego niemal od narodzin. Jak udało się jej przeżyć? Przeżyła, bo miała naturę wojowniczki. Poza tym była zimną realistką. Spojrzała na siedemset dolarów, leżące na stole. Jutro zarobi tyle samo, a może nawet więcej, bo dziś wyjątkowo nie była w formie. Co z tego, że musiała ocierać się o krocza napalonych facetów lub potrząsać cyckami przed bandą popaprańców? Nie mogła narzekać. W ciągu roku wyciągała ponad sto tysięcy dolarów i to bez podatków. Gdzie indziej dwudziestodwulatka bez żadnego zawodu, praktyki i wykształcenia mogłaby zarobić taką kasę? Nigdzie. Stormi doświadczyła brutalnej prawdy na własnej skórze.
Upiła łyk czekolady i zacisnęła  palce wokół ciepłego kubka. W przeciwieństwie do większości kobiet nie trwoniła pieniędzy. Nie potrzebowała sterty ubrań, stu par szpilek czy ton biżuterii. Jedyną rzeczą, w którą inwestowała było jej zdrowie i kondycja. Regularnie chodziła na basen, siłownię, dla relaksu trenowała boks - potrzebowała tej krótkiej chwili, by wyładować się na życiu, które regularnie dawało jej w kość, jakby dostała dożywotni pakiet nieudacznictwa. Była zbyt zahartowana, by się tym przejmować. Miała doskonałą świadomość tego, że  w jej zawodzie konkurencja nie śpi. Bardzo szybko mogła zlecieć ze szczytu, na który dopiero co się wdrapała. To nie uroda stanowił klucz do sukcesu, Stormi przekonała się już nie raz. Sekret tkwił w ciele. Musiało być w doskonałej kondycji, dlatego kobieta zdrowo się odżywiała i rzuciła palenie, choć nałóg ciągnął się za nią od szkoły średniej. Resztę zarobionych pieniędzy inwestowała w lokaty i akcje. Nie była głupią blondynką. Niechciała pewnego dnia obudzić się z ręką w nocniku, nie mając nic.
Śnieg zwiększył intensywność opadów i teraz zacinało już mocno. Wirujące w świetle latarni białe płatki i świąteczne ozdoby napawały kobietę złością, a w prawdziwą furię wprowadzały ją te głupie, świąteczne stroje, w których ten stary dziad Stevens kazał im w klubie tańczyć. Nigdy nie miała najlepszych wspomnień ze świąt, a wręcz przeciwnie, zawsze było to samo smutne: mała dziewczynka czekająca w pustym, ciemnym mieszkaniu. Nie poznała ciepła domowego ogniska i w sercu miała o to żal do matki. Spoglądając na ośnieżoną nowojorską ulicę, oświetloną bożonarodzeniowymi neonami, zauważyła go. Spokój do końca ją opuścił. Czy ten mężczyzna prześladował ją? Dopiero teraz skojarzyła, że widziała go tu kilka dni temu. Dziś znów tu był i Stormi była pewna, że to ten sam, który przyszedł z Terrym i z którym kilka godzin wcześniej rozmawiała w klubie. Poznała go po ubraniu. Serdecznie nienawidziła podglądaczy. Zsuwając się z parapetu, postanowiła rozwiać wszelkie wątpliwości raz na zawsze.
Opierając się o fasadę budynku, mężczyzna owinął się szczelniej szalikiem i poprawił wielki kaptur. Przeraźliwy ziąb, do którego nie był przyzwyczajony smagał zacięcie jego szczupłe ciało, wdzierając się pod materiał skórzanej kurtki. Było mu zimno, ale nie dbał o to teraz. Stał jak zahipnotyzowany, wpatrując się w światła mieszkania na czwartym piętrze. Czuł jak chłód zmroził jego mięśnie, pozbawiając je możliwości ruchu. Od kiedy pierwszy raz zobaczył ją tańczącą w klubie, nie mógł pozbyć się jej ze swojej głowy. Męczyła go we śnie. Niebezpiecznie wkradła się do podświadomości, zapisując się na jej kartach. W głowie mężczyzny przewijały się kolejne obrazy opalonego, wysportowanego ciała, seksownie prężącego się rytm hałaśliwej muzyki. Oczarowała go finezją swych ruchów. Na pozór wyuzdane gesty były pełne wymownego… cierpienia?
 Czy cierpiała? Nie mógł przestać się zastanawiać. Frapowała go. W całym obrazie, jaki tworzyła młoda striptizerka, mógł bez problemu dostrzec jej ogromną samotność. Pustka, która na pozór ją otaczała, była prawie namacalna. Czy przez to właśnie wydała mu się tak bliska? Czy to sprawiło, że poczuł nić porozumienia? Gdy zobaczył ją po raz pierwszy, tajemniczy głos w jego głowie starał się wykrzyczeć, że są tacy sami, a on z niewyjaśnionych powodów chciał mu wierzyć. Łudzić się, że znajdzie kogoś, kto choć w części zrozumie jego samotność, bo mimo że mógł mieć wszystko, czego zapragnąłby, w rzeczywistości był sam jak palec. Teraz, gdy od pewnego czasu ją obserwował, był coraz bliżej prawdy. Niewątpliwie było coś na rzeczy, a Jared musiał się tego dowiedzieć.  Przeczucia jeszcze nigdy go nie zawiodły.
Zawiało mocniej, a mężczyzna aż się wzdrygnął. Kolejny dreszcz przeszedł jego szczupłe, niemal anemiczne ciało. Mimo że sporo ćwiczył, by utrzymać je w dobrej formie, nigdy nie wyzbył się drobnej budowy. Jared mocniej naciągnął na uszy czapkę i szybko schował zziębnięte dłonie do kieszeni. Wystawanie pod blokiem i wpatrywanie się w okna nie miało najmniejszego, logicznego sensu, o czym wiedział. Ba, gdyby ktoś ze znajomych go tu zobaczył, uznałby, że mężczyzna postradał zmysły, których posiadanie i tak było już wątpliwe. O co mu chodziło? Przecież potrafił rozmawiać z kompletnie obcymi ludźmi. Co więcej, mógł się z nimi śmiać i dobrze bawić. A dziś przecież do niej w końcu zagadał, ale to była klapa. Wszystko wyszło nie tak. W tej samej chwili poczuł jak opuszczają go siły, a ten cały pieprzony dzień powinien się w wreszcie skończyć. Miał już odejść, gdy…
- A ty dokąd? Mamy do pogadania - oznajmiła zakapturzona postać, swoim ciałem zagradzając mu drogę.
Dzieliła ich długość jej wyciągniętej ręki, którą oparła na klatce mężczyzny. Jared już miał coś powiedzieć, gdy spod wielkiego kaptura spojrzała na niego ona, opuszczając rękę, która skutecznie cofnęła go pod ścianę budynku. Na widok brunetki serce Jareda niespokojnie przyspieszyło. Jej nagłe zjawienie się przestraszyło mężczyznę, jednak w tej chwili bardziej przerażała go sama obecność tej dziewczyny tutaj. Jak to możliwe, że go zauważyła?, krzyczało coś w głowie Jareda. Czyżby domyśliła się, że ją obserwuje? O czym chce rozmawiać? W ciągu kilku sekund przez głowę mężczyzny przeszło małe tornado, a on sam zdążył w tym czasie przyjrzeć się swojej rozmówczyni. Na dużą, sportową bluzę miała założony długi, ciemny płaszcz, spod którego wystawały jasno różowe, flanelowe spodnie od piżamy, wsadzone w buty Emu. Włosy miała w nieładzie, a twarz przerażająco bladą i w niczym nie przypominała mu niebezpiecznej striptizerki, którą oglądał w klubie. Ba, przez moment Jared miał wątpliwości, czy to ona, gdy nie obdarzyła go przeszywającym, zielonym spojrzeniem, które rozwiało te obawy. Oczy nigdy nie kłamały, a w tęczówkach brunetki Jared dostrzegł tę samą samotność i smutek, co kilka dni temu. 
- Nie wiem, do czego pani…
- Jesteś znajomym Richardsona? - przerwała mu ostro kobieta, nie dając jakiejkolwiek szansy na obronę. Po tonie, jakim to wypowiedziała, mężczyzna domyślił się, że nieznajoma bez problemu potrafi zabierać głos, a to z kolei zwiastowało ciężką przeprawę.
Dopiero po sekundzie uderzyło go, o co pyta. Terry był jego przyjacielem, to do niego przyleciał do Nowego Jorku i to z nim wybrał się  do klubu. Nie miał bladego pojęcia, że Terry zna kobietę. A może nie?
- Jesteś jego przyjaciółką? - odezwał się w końcu niepewnie Jared i szybko tego pożałował.
- To ja zadałam to pytanie - odpowiedziała mu kobieta tonem tak stanowczym i chłodnym, że Jay zrobił krok do tyłu, zmuszony przez podświadomość do zachowania dystansu. - W dobrym tonie jest więc odpowiedzieć - dodała z nutą złośliwości, upominając mężczyznę i założyła ręce na piersi, czekając na odpowiedź.
Jared momentalnie się wyprostował, jakby został porażony prądem. Nie lubił, gdy ktoś go pouczał. Czasem wręcz „nie lubił” było mało powiedziane. Wcześniej zdarzały mu się chwile, gdy potrafił stracić kontrolę nad sobą, wpadając w szał, jednak nauczył się to kontrolować. Wziął głęboki oddech. W tym samym momencie wiatr zmienił kierunek, bowiem śnieg zaczął zacinać wprost na twarz kobiety. Wirujące, białe płatki opadały na różowe policzki, w mgnieniu oka zamieniając się w stróżki wody, które brunetka nerwowo starała się zetrzeć.
- Tak, to mój przyja…
- Świetnie, nie zamierzam stać tu do wiosny! - odparowała głośno kobieta, dając upust emocją i zmieniając pozycję na bardziej pewną siebie, przytrzymała kaptur obiema rękami, stając równo na nogach.
- Dlaczego o to pytasz? - Jared zdobył się na odwagę i wtrącił.
- Byliście razem w klubie, pamiętam cię, a Terry nie przyprowadza byle kogo. I lepiej uważnie mnie teraz posłuchaj. - Brunetka zrobiła krok do przodu, niemal stykając się z Jaredem. W głosie kobiety pobrzmiewała groźba. Za plecami Jared poczuł zimną ścianę, nie mógł się ruszyć.
- Guzik mnie obchodzi, kim jesteś. Wiem, że mnie obserwujesz, może nawet śledzisz. Nie chcę wiedzieć, jak popieprzony jesteś w tej swojej główce i nie interesuje mnie z kim się prowadzasz, możesz znać nawet samego Obamę, ale jeśli nie zostawisz mnie w spokoju, zrobi się bardzo nieprzyjemnie - odparła nieznajoma, bawiąc się zamkiem kurtki Jareda i posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie, które z lekka przestraszyło mężczyznę. Przyglądając mu się, brunetka jeszcze dodała:
- Uwierz, ja zawszę dotrzymuję zdania. Spytaj przyjaciela. A za pięć minut ma cię tu nie być.
Odwracając się na pięcie, posłała mu ostatnie ostrzegawcze spojrzenie, po czym odeszła, okrywając się szczelniej płaszczem. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że zaskoczony Jared ledwie zarejestrował całe zdarzenie. Wciąż nie mógł wyjść ze zdziwienia jak udało się jej go zauważyć i skojarzyć. Przecież normalny człowiek nie obserwuje ludzi na chodniku. Ale ona nie była normalna. Za często przesiadywała na parapecie, zauważył. Wyrywając się z zamyślenia, widział jak przechodzi przez ulicę. Nie mógł stracić swojej szansy, nie teraz. Pobiegł za nią.
- Naprawdę nie jesteś ciekawa, dlaczego cię obserwuję? Dlaczego tu stoję? 
Jego zdyszany głos zaskoczył Stormi, znieruchomiała, zatrzymując dłoń na domofonie. Stał za nią, słyszała jego przyspieszony oddech i pewnego rodzaju nadzieję w głosie, która ją poraziła. Czego właściwie od niej chciał? Nie miała bladego pojęcia. Mętlik w jej głowie właśnie po raz kolejny się powiększył. Do jasnej cholery! Nie obchodziło ją, dlaczego podoba się facetom, dlaczego potrafią nagabywać ją w klubie. Nie liczyły się te wszystkie chore pobudki, psychopata pozostanie psychopatą. Z takiego założenia wychodziła, jednak tym razem rzeczywiście było coś, co usilnie próbowało dojść w niej do głosu. Ten mężczyzna nie wyglądał na psychopatę czy prześladowcę. Ba! Stormi nie potrafiła nawet go skwalifikować, a brak metki budził w niej jeszcze większy niepokój. Czy mógł być po prostu człowiekiem? Nie. Zadawał się w końcu z Richardsonem, upomniała się Stormi. Jeśli na pierwszy rzut oka nie wydawał się psycholem, to na pewno nie był w pełni normalny.
Przerywając chwilę ciszy, brunetka w końcu się odwróciła i odezwała:
- Szczerze? Ani trochę. Czy kogoś obchodzi, z jakiego powodu Kennedy stracił głowę dla Marilyn, czy były to piersi, krągły tyłeczek, uśmiech, ładna buzia czy zdolności seksualne? Nie, wybierz co chcesz. Liczy się jedynie to, że miała nad nim władzę. Tak więc oszczędź mi wywodów, zanim odmrożę sobie tyłek, którym muszę jeszcze trochę potrząść, jeśli chcę mieć za co opłacić czynsz. Wątpię byś był księciem na białym koniu i chciał mnie utrzymywać. Żegnaj.
Stormi, kończąc swoją poniekąd pełną rozczarowania mowę, na powrót się odwróciła i zaczęła wstukiwać nerwowo kod do mieszkania.  Nie wstydziła się tego kim była, jednak wyznanie prawdy zupełnie obcemu mężczyźnie zakuło ją lekko w serce. Jareda po raz kolejny zaskoczył ruch kobiety. Jej brak ciekawości zaczął go frapować do tego stopnia, że nim to przemyślał, zorientował się, że mówi na głos:
- Porozmawiasz ze mną, jeśli ci zapłacę? 
Stormi zatrzymała się w uchylonych drzwiach z ręką na klamce. Tego się nie spodziewała. Podnosząc wzrok na nieznajomego, nic nie potrafiła odczytać z jego zdesperowanych, ogromnych, błękitnych oczu. O czym, do cholery, chce z nią rozmawiać? To ją zainteresowało. Była praktycznie nikim, bez przeszłości i przyszłości. Bez osiągnięć i sukcesów, ale z porażkami. O tym mieliby niby rozmawiać? A może to zwyczajna ściema? Pewnie chodzi mu wyłącznie o numerek, pomyślała. W powietrzu wciąż słyszała echo odbijającego się pytania. Nagle zaczęła studiować anatomię jego twarzy, jakby to mogło przynieść jej podpowiedź. Dopiero teraz, gdy nie targały nią negatywne emocje czy pośpiech, zauważyła jak przystojnym mężczyzną jest brunet, choć przypominał jej anemika. Blada cera, uwydatnione kości policzkowe, drobny, ładny nosek i zarysowany wyraźnie podbródek. Jednak najbardziej jej uwagę przykuwały nienaturalnie duże, bezkresne niczym ocean oczy i idealnie wykrojone, drobne usta. Stworzone wręcz do pocałunku, pomyślała Stormi, od razu karcąc się za tę myśl. Musiała wrócić na ziemię. 
W tej samej chwili obok mężczyzny zjawiła się jej sąsiadka z psem i Stormi momentalnie się ocknęła, przepuszczając starszą panią w drzwiach. Jared zrobił to samo, cofając się pod ścianę klatki.
- Dobry wieczór, pani Martenson.
- Dobry wieczór, skarbie. Zimny mamy dziś wieczór, nieprawdaż? - zagadała radośnie staruszka, spoglądając przelotnie to na nią, to na bruneta. Dziewczyna się uśmiechnęła, dodając:
- Dobrze poniżej zera. Marty nie zmarzł? 
Cała trójka spojrzała porozumiewawczo na niewielkiego czworonoga na smyczy. Pies radośnie merdał ogonem i kręcił się wokół swojej właścicielki. Jared przyglądając się kobietom, po raz kolejny dziś był w szoku jak zmienna potrafi być nieznajoma. Przed chwilą była gotowa go zabić, a teraz sympatycznie prowadził konwersację.
- Och, nie, skądże! On wręcz uwielbia zimę. Śnieg to dla niego istna frajda - odpowiedziała sąsiadka i odwracając się do mężczyzny, dodała:
- Ale chyba przeszkodziłam ci skarbie w rozmowie z przyjacielem…? - staruszka przeciągnęła zdanie, robiąc wymowną przerwę na imię. Nie widywała swojej młodej sąsiadki z mężczyznami, kiedyś nawet miała podejrzenia co do jej orientacji, ale wkrótce je rozwiała, nie widując też kobiet.
- Jared - odpowiedział zwięźle brunet, czując na sobie zdeterminowane spojrzenie starszej kobiety.
- Za zimno dziś na taki strój, Jared, a pan taki chudy! - Pani Martenson niemal złapała się za głowę, oglądając Jareda, na co nieznajoma delikatnie się uśmiechnęła. - Zmarznie pan na kość! - wtrąciła jeszcze z troską nieco głośniej.
- Mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle - odpowiedział jej brunet, starając się brzmieć optymistycznie. Staruszka z niedowierzaniem pokręciła głową i odwracając się do dziewczyny, dodała wesoło na odchodne:
- Stormi, musisz zrobić przyjacielowi herbatę z rumem. Najlepiej rozgrzewa.
- Zapamiętam. Dobranoc, pani Martenson - odezwała się z uśmiechem dziewczyna, przytrzymując kobiecie drzwi i dając delikatnie do zrozumienia, że czas na nią. Jared skinął staruszce na dowidzenia głową. Po chwili znów byli sami. Brunetka zbliżyła się do Jareda, tak, że dzieliło ich kilka centymetrów i wycedziła bez ogródek:
- Pomyliłeś adres. Nie jestem dziwką, tylko tancerką, choć pewnie dla ciebie nie ma dużej różnicy, to dla mnie jest. Spadaj stąd!
Już miała się odwrócić, gdy mężczyzna złapał ją za rękę i zatrzymał w miejscu. Zdenerwowała się, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Jared ją uprzedził:
- Nie oferuję ci pieniędzy za seks czy inne usługi.
- To czego ty do cholery chcesz?!
Opanowany głos i spokój jaki bił od Jareda, wyprowadziły Stormi z równowagi. Już chciała krzyknąć, gdy w myślach upomniała się i zrobiła to szepcząc. Nie mieszkała w zwyczajnej kamienicy, lecz w jednej z lepszych dzielnic, w bloku, gdzie sąsiedztwem byli zazwyczaj starsi ludzie, przyjaźniący się ze sobą i zawsze wszystko obserwujący. Nikt nie miał pojęcia, jak młoda kobieta zarabiała na życie. I tak miało pozostać.
- Porozmawiać. - Krótka odpowiedź, ku jej własnemu zdziwieniu, uspokoiła dziewczynę.
Złapała oddech i ponownie spojrzała na mężczyznę.  Był tak bardzo zdeterminowany, że Stormi zaczynała wątpić, czy odpuści, gdy nie dostanie tego, po co przyszedł. Naprawdę wolała już chyba seks, niż rozmowę. Strach przed ingerencją w jej życie kazał jej myśleć. Jak miała go zniechęcić? Spojrzała na jego ubranie. Nie wydawał się być przy groszu, ale już nie raz przekonała się jak pozory mylą. Ale skoro chciał płacić, niech płaci, pomyślała i uśmiechnęła się przebiegle.
- Chcę mieć jasność. Jeśli z tobą porozmawiam, odwalisz się ode mnie? 
Na te słowa mężczyzna odruchowo się uśmiechnął. A jednak wciąż potrafił dostać to, co czego pragnął. Kiwnął głową, a Stormi słodko się uśmiechnęła i dodała:
- Cztery koła. Część w gotówce teraz, jako zaliczka. Reszta przelewem na konto. Taka jest moja cena.
Zakładające ręce na piersi, odsunęła się od niego. Widząc zmieszanie na twarzy mężczyzny, była przekonana, że odpuści. Nikt, kogo znała Stormi, nie zapłaciłby czterech tysięcy za rozmowę z nią. To po prostu nie było tego warte. Spoglądając na tajemniczo uśmiechającego się mężczyznę, teraz to ona doznała zmieszania.
- Dużo jak za rozmowę. Dwa. - Jared zaczął się licytować.
Brunetka odruchowo prychnęła i mało brakowało, by się teatralnie nie roześmiała. Nie ma mowy.
- To tobie zależy. Cztery.
Stanowczość z jaką Stormi wypowiedziała ostatnie słowo, zaskoczyła nawet ją samą. Mogła przecież zarobić o wiele lepiej niż za jeden występ, a tym czasem licytowała się. Ale nie chodziło tym razem o pieniądze, lecz o spokój, a ten nie miał ceny. Widząc, że Jared nie śpieszy się z odpowiedzią, odwróciła się do wejścia. Dał sobie za wygraną.
- Stoi!
Na dźwięk lekko spanikowanego słowa, którego się obawiała, dziewczyna zatrzymała się w pół kroku. Usłyszała jak mężczyzna podchodzi do niej. Niemal czuła jego oddech na plecach.
- Ale wnoszę do umowy małą poprawkę - odezwał się Jared, tonem już o wiele pewniejszym siebie i tak niskim, że coś w Stormi zaczęło bezwiednie drżeć. - Poświęcisz mi czas do rana. Wtedy i tylko wtedy dostaniesz swoje pieniądze.
W tym samym czasie Jared wyciągnął lewą rękę i popchną otwarte przez Stormi drzwi, tym samym zapraszając ją do środka. Automatycznie weszła do klatki, a gdy usłyszała za sobą trzask zamykanych drzwi, odwróciła się do mężczyzny, zatrzymując go. Potarła zmarznięte ramiona. Nie podobał jej się taki obrót spraw. Miała zaprosić go na górę? Do swojego mieszkania? Niech to szlag, zaklęła, a Jared jakby to zauważył, lekko się uśmiechnął.
- Płacę, wymagam - stwierdził jeszcze, delikatnie wzruszając ramionami, a kobieta dopiero teraz zauważyła jak duża zmiana w nim zaszła. Jeszcze chwilę temu to ona miała tu władzę, a on trząsł się ze strachu, gotowy się tłumaczyć. Od momentu, gdy stał się panem sytuacji, miała wrażenie, że się zrelaksował, odprężył. To ona go umocniła, godząc się na propozycję i stawiając warunek, czego zaczynała już żałować.
- Nie myślisz chyba, że zaproszę zupełnie obcego mężczyznę do mieszkania i spędzę z nim całą noc? - Stormi wypowiedziała to z przerażeniem, licząc, że nieznajomy zrozumie, o co jej chodzi. Była w błędzie.
- Tak właśnie myślę. Nie będziesz stratna. Martwię się jedynie o twój tyłek i nie chcę byś go sobie odmroziła, skoro jest ci jeszcze potrzebny - odparł beztrosko brunet, starając się ukryć uśmiech. - Chcesz wrócić na zewnątrz?
Cała irracjonalność tej sytuacji prawie rozśmieszyła kobietę.
Stormi bezsilnie ukryła twarz w dłoniach.
- Nie jestem psychopatą.
Dobiegł ją rozradowany głos, ale o dziwo nie potrafiła się uśmiechnąć. Opuściła dłonie. Chciała w to wierzyć. Może i nie wyglądał jak psychopata, raczej jak rozpieszczony nastolatek z platynową kartą kredytową. Ale z pewnością brakuje mu jakiejś klepki, pomyślała. Cztery tysiące dolarów! Chryste panie!
- Nie to mnie martwi, lecz to, o czym chcesz rozmawiać za TĘ sumę.
Spoglądając po raz ostatni na nic niemówiącą, bladą twarz niebieskookiego, Stormi odwróciła się na pięcie i ruszyła po schodach do mieszkania na czwartym piętrze. Choć w budynku była winda, kobieta nie miała najmniejszej ochoty na dodatkowe minuty sam na sam z nieznajomym. To rozwiązanie dawało jej chwilę na przemyślenie wszystkiego.
Zapowiadała się długa noc.

~*~

II ODWAŻ SIĘ

- Ustalmy pewne reguły.
Stormi zamknęła drzwi i zapaliła światło. Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić. Opierając się o ścianę, zaczęła zdejmować buty i po chwili kontynuowała:
- Wydaje mi się, że cię kojarzę. Za ładniutki jesteś na pracownika biura, a tacy nie zadają się z Richardsonem i nie szastają czterema bańkami od tak! - Dla podkreślenia słów dziewczyna pstryknęła palcami i zdjęła drugiego buta. - Jednak mimo to, nie chcę wiedzieć kim jesteś, rozumiesz? Tylko, że to musi działać w dwie strony. I to jest mój warunek. - Brunetka odwiesiła płaszcz i stanęła przed Jaredem. - Żadnych nazwisk, wypytywania o rodzinę, przeszłość i innych bzdetów. Nie chcę tego i nie będę o tym rozmawiać. Nie powinno cię obchodzić dlaczego. Nie będziesz chodził po mieszkaniu i snuł domysłów na mój temat. Nie będziesz też próbował mnie „nawrócić”. - Przy ostatnim słowie Stormi zakreśliła w powietrzu wielki cudzysłów. - Rozumiesz… Jarett?
Przypominając sobie jak nieznajomy przedstawił się pani Martenson, Stormi poklepała  mężczyznę po ramieniu z udawaną sympatią i sztucznie się uśmiechnęła. Jared spojrzał na kobietę i po raz kolejny zauważył dziwny niepokój w jej zielonych oczach. Strach przed ingerencją w być może bolesną przeszłość i naturalną obronę w postaci ciętego języka. Nie chciał jej zranić. Chciał ją tylko zrozumieć.
- Dobrze, ale na te kilka godzin przestaniesz być cyniczną striptizerką i odgryzać się na mnie. Przecież taka wcale nie jesteś, widzę to w twoim spojrzeniu. 
Słowa Jareda i spokój z jakim je wypowiedział, odbiły się echem w głowie dziewczyny. Odsunęła się od niego. Mówił prawdę, dlatego nie mogła przestać go słuchać.
- Nic ci nie zrobiłem, nie musisz non stop się zgrywać, grozić mi. Chciałbym byś była po prostu sobą. Chciałbym porozmawiać z prawdziwą tobą, a nie odbiciem, które widziałem w klubie. Chciałbym… pobyć… z kimś. Po prostu.
Jared skończył mówić, choć słowa ledwie przeszły mu przez gardło i wzruszył ramionami, przyglądając się wpatrzonej w niego kobiecie. Nie wiedział co robić. Nie chciał tego powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrozumiał, że jeśli oczekuje od niej odsłonięcia się, sam musiał to wpierw uczynić. Przyznanie się do samotności nie należało do najłatwiejszych. W tej chwili dziękował Bogu, w którego nie do końca wierzył, że nieznajoma nie ma pojęcia o jego napiętnowanym gwiazdorstwem życiu. Jeszcze gotowa byłaby go wyśmiać za kłamstwa, jakie opowiada, lub, co gorsza, uwierzyć i zacząć współczuć. A to byłoby najgorsze. 
Przecież sam spisał siebie na straty, wybierając drogę, którą kroczył. Gdyby tylko podjął trud pogodzenia dwóch rzeczy, których w życiu pragnął, nigdy by go tu nie było. Nie. Był masochistą, który w ostateczności nigdy nie wybrałby właściwie, a świadomość tego faktu łamała go przy każdym wspomnieniu. Świadomość, że zawsze ktoś ucierpi. Świadomość, że biorąc na siebie brzemię kochania i opiekowania się drugą osobą, wyrządziłby jej największą krzywdę - zamknął w złotej klatce, zbudowanej z zastępczej, materialistycznej miłości i dokarmiał jej rosnącą samotność, do momentu w którym z zimnym, scenicznym wyrachowaniem zgasiłby płonący w jej sercu żar, obracając je w czarny pył. Nie, mógł to zrobić tylko sobie.
Przez całą, kilkusekundową wymowną chwilę ciszy, która zapadła po słowach bruneta, Stormi z uwagą przyglądała się mężczyźnie, który wciąż stał w jednym miejscu, z czapką i kapturem na głowie. Płatki śniegu, które zdążyły zamienić się już w krople wody, teraz w świetle żarówki połyskiwały, odbijając się od materiału czarnej skóry. Tak prosta rzecz jak woda, a potrafiła stworzyć w połączeniu ze światłem niesamowity efekt, prawie tak, jakby Jared naturalnie błyszczał. Od razu przywiódł jej na myśl anioła, dobrego i czystego. Mierząc się z nim spojrzeniem, dopiero teraz zaczęła dostrzegać to w jego wielkich oczach. To, co było tam od samego początku. Olśniło ją, a w momencie, gdy dojrzała już ludzkie oblicze mężczyzny, zauważyła jeszcze coś. Słowa, które wypowiedział utwierdziły tę prawdę. W jednej chwili piękne, niebieskie oczy stały się dla Stormi ostoją przeszywającej samotności. Samotności, którą tak cholernie dobrze znała.
Łączyło ich więcej niż mogłaby przypuszczać. Odkrycie tego faktu spowodowało, że Stormi zadrżała i odruchowo zamknęła się w objęciu swoich ramion, spuszczając wzrok z Jareda.
- Naprawdę zmarzłaś! - stwierdził z troską mężczyzna, pokonując dzielący ich dystans i stanął naprzeciwko brunetki. W końcu mógł przerwać krępującą ciszę i zmienić temat, który zawisł między nimi niczym topór kata. Gdyby nie fakt, że kompletnie jej nie znał, gotów był ją do siebie po przyjacielsku przytulić.
Stormi podniosła na niego pełne przejęcia spojrzenie i to zauważyła. Może i pragnęła, by ktoś bezinteresownie ją przytulił, jednakże w tym momencie nie potrafiła tego okazać.
- Dobrze.
Niemal wyszeptała słowo, które  z trudnością przecisnęło jej się przez wąskie gardło. Jared spojrzał na nią lekko zagubiony. Coś w niej pękło. Wzięła głęboki oddech i zbierając się w sobie, kontynuowała dalej:
- Nie będę się zgrywać. Miałeś rację, nie jestem taka naprawdę. Udaję, bo żyję w świecie, który potrafi sprawiać tylko ból, gdy chcesz pozostać po prostu sobą. Otaczają mnie ludzie, dla których mam grać określoną rolę. Poznałeś już cyniczną striptizerkę, a tam, na dole, mogłeś zobaczyć uroczą dziewczynę z sąsiedztwa. Ale nie jestem żadną z nich. Przekonałam się już nie raz, że nie warto odsłaniać się przed ludźmi, dla których znaczysz tyle, co ich ubranie… Dlatego pójdę się przebrać, skoro czeka nas cała noc w swoim towarzystwie.
Stormi szybko dokończyła mówić i włożyła ręce do kieszeni dużej bluzy, uśmiechając się delikatnie po raz pierwszy od spotkania z mężczyzną. Poczuła jak wielki głaz uciskający jej serce spada w otchłań razem z maską bezwstydnej tancerki. On chciał zobaczyć ją taką jaką była. Za poznanie prawdziwej jej był gotów zapłacić cztery tysiące dolarów. Szaleństwo! Zaśmiała się w duchu i już miała wyminąć Jareda, gdy usłyszała wesołe:
- Masz rację, idź. Nie ufam ludziom w różowych piżamach i puchowych kapciach.
Dziewczyna jak na komendę odwróciła głowę w stronę stojącego ramię w ramię z nią mężczyzny i napotkała  zaciśnięte w wąską linię usta oraz przeczące tej powadze, roześmiane oczy. Westchnęła, będąc pod wrażeniem jego samokontroli.
- Rozgość się w salonie i może rozbierz? No chyba, że pod czapką ukrywasz przerażającą łysinę, Jarett - odpowiedziała Stormi z rozbawieniem akcentując imię mężczyzny, które ją bawiło. Pierwszy raz spotkała kogoś o takim imieniu.
Gość tylko krzywo się uśmiechnął i dodał:
- Tak gwoli ścisłości, jestem Jared. Przez „d” na końcu, a nie dwa „t”. Taki mały szkopuł, Stormi.
Mężczyzna zastosował ten sam manewr, co wcześniej brunetka i po raz pierwszy wymówił imię dziewczyny, zabawnie je akcentując, ale pokojowy ton jakim powiedział to Jared, rozbawił kobietę.
-  Jared? I tak brzmi dziwnie - rzuciła jeszcze na odchodne i poklepała go po ramieniu, udając współczucie. Jared odwrócił się z uśmiechem na twarzy i przez moment obserwował jak Stormi przemierza korytarz, aż w końcu zatrzymuje się w drzwiach swojej sypialni. Jakby domyślając się, że mężczyzna czeka na coś jeszcze, złapała za klamkę i odezwała się:
- Gwoli ścisłości, Stormi to tylko pseudonim.
Echo tych słów rozbrzmiało w głowie Jareda, uciszone stukotem zamykanych drzwi. Jay się ocknął i zaczął rozbierać, odwieszając przemoczoną kurtkę na wieszak, a buty odstawiając obok krwiście czerwonych i zabójczo wysokich szpilek. Wzdrygnął się na ich widok, mając wciąż w pamięci swoje przygotowania do roli transseksualisty. Potarł zmarznięte dłonie i ruszył do salonu.
Półmrok oświetlony jedynie światłem z korytarza, panujący w mieszkaniu, nie przeszkadzał mu. Stawiając powoli kroki na mahoniowej podłodze, rozejrzał się niepewnie po przestronnym salonie połączonym z nie najmniejszą kuchnią. Pierwsze, co uderzyło go to przestrzeń. Zbyt wielka dla jednej osoby. Jak dobrze to znał, sam w końcu mieszkał w ogromnym domu, który powinna zajmować rodzina z dziećmi. Basen i spory ogród byłby świetnym miejscem do zabawy. Tymczasem wyłącznie on dzielił tę przestrzeń i nie zanosiło się na zmiany. Otaczanie się jeszcze większą pustką do wypełnienia nie było mądre, jednak w przypadku Jareda miało to po części rekompensować mu dzieciństwo i czas, kiedy nie miał własnego kąta, miejsca, gdzie mógłby spokojnie pomyśleć. Teraz, gdy był dorosły, miał tę swobodę, nie był wcale szczęśliwszy. 
Czy podobnie było ze Stormi? Jared podszedł do meblościanki, na której stał duży telewizor i zaczął się zastanawiać, wpatrując w szkło nienagannie czystego ekranu. Kompleks wielkościowy - otaczanie się wszystkim, co największe, miał wiele podłoży psychologicznych, jednak w zdecydowanej większości wynikał właśnie z urazu w dzieciństwie. Zakorzenionego „upośledzenia” emocjonalnego. Tak przynajmniej tłumaczył to psychoanalityk Jareda, a mężczyzna im dłużej się nad tym głowił, tym bardziej zaczynał myśleć tak jak owy specjalista, a tego nie chciał. Przechodząc wzdłuż mebla, Jared porzucił rozmyślania i przyjrzał się stojącym  tam przedmiotom. Bezpłciowe, to najlepsze co zaczęło nasuwać mu się na myśl. 
Kilka dodatków w stylu pop art, kolorowe wazony, świeczki, biały zegarek, figurka porcelanowego, zielonego jabłka, parę książek - bardziej pasujących do wystroju niż do czytania: „Sztuka składania serwetek”, „Dania w piętnaście minut”, „Jak osiągnąć wewnętrzną równowagę?”, „Joga dla początkujących”, Jared przeczytał po tytułach pozycji i zrezygnowany miał się odsunąć, gdy zauważył coś na dole regału. Schylił się i przyjrzał pokaźnej filmotece zajmującej ponad trzy półki. Ustawione równiutko obok siebie filmy zrobiły na nim wrażenie. „Światła wielkiego miasta”, „Pół żartem, pół serio”, „Rzymskie wakacje”, „Sokół maltański”… Jared zaczął przerzucać wzrok na kolejne tytuły, wpadając w coraz większe zdziwienie, gdy w końcu zorientował się, że wszystkie produkcje należą do czarno-białych. Kojarzył tylko klasyki, rozpoznał też filmy z Marilyn Monroe i od razu przypomniały mu się słowa dziewczyny o aktorce. Widocznie musiała ją lubić, pomyślał. I dopiero teraz dotarło do niego, że to coś mu o niej już mówi. Trzeba było być ślepcem by się nie zorientować, że kobieta widocznie kochała stare kino. Czy to w takiej rzeczywistości się odnajdywała? Ten domysł wywołał uśmiech na twarzy Jareda.
Dokładnie za ścianą, w tym samym momencie, brunetka zdjęła piżamę i opadła na łóżko. Leżąc na miękkiej pościeli, poczuła jak dopada ją całodniowe zmęczenie, choć przecież na dobrą sprawę niewiele dziś zrobiła. Musiała się jednak ruszyć. Podnosząc się leniwie z łóżka, podeszła do szafy i zdecydowanym ruchem, prawie jak nigdy, wybrała od razu ubranie. Z myśli nie mogła pozbyć się mężczyzny, który jeszcze chwilę temu prawie wcale jej nie obchodził. Teraz wydawało jej się, że mimo dzielącego ich dystansu, on wcale nie jest obcy.  To głupie, pomyślała. Wciągając szybko ciemne dżinsy, o mało się nie przewróciła, stając na nogawce. Zakładając czarny stanik, dobrała do niego jeszcze jasno siwą bluzkę, praktycznie pod szyję, zapinaną na trzy guziki i czarne skarpetki, a puchowe kapcie odrzuciła w kąt.  Przyglądają się sobie w lustrze, stwierdziła, że wygląda jak niedojrzała jeszcze nastolatka. Nienawidziła swoich dziecinnie wąskich bioder i zbyt małych piersi, które zmuszały ją do noszenia staników push-up. Nie mogła się tak pokazać.
Przechodząc przez resztę nowocześnie urządzonego salonu i mieszczącego ogromną sofę, dwa fotele oraz pokaźne meble, Jared wszedł do czystej, ogołoconej z przyborów kuchni i od razu domyślił się, że Stormi nie gotuje. Nigdy. Pomieszczenie wyglądało tak, jakby wcale z niego nie korzystano. Kompletnie puste blaty, czysty zlew i połyskujące w mroku, fleksyjne szafki z lekka przeraziły Jareda swoją anormalnością i przypomniały mu pracę na planie „American Psycho”, gdzie główny bohater, psychopata-morderca, miał podobnie sterylną kuchnię. Ale to jego porównuje się do psychola, pomyślał. W końcu odcinając się od głupich myśli, podszedł do dużego okna i prawie się zaśmiał.
- Alleluja, KUBEK.
Wyrażając głośno swój zachwyt, że jednak kobieta używa kuchni, podniósł z parapetu naczynie i zauważył w nim reszkę chłodnego już kakao. To sprawiło, że Jay jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, że w głębi ducha ma do czynienia z małą dziewczynką. On był wiecznym chłopcem. 
- Czy mogłem trafić lepiej?
Zapytał sam siebie, po czym wyjrzał przez okno. Cholerny 26 grudnia, pomyślał. Kręcące się na wietrze płatki śniegu, wyjątkowo po raz kolejny przypomniały mu jaki dziś dzień. Zazwyczaj robiło to jego Blackberry, które od rana spoczywało wyłączone w kieszeni kurtki. Po wczorajszej rozmowie z matką, zakończonej kłótnią, miał serdecznie dosyć swojego życia. Z zespołem mieli przerwę świąteczną, więc pragnął w końcu odpocząć. Zlekceważył zalecenia swojego psychoanalityka, że po załamaniu, jakie przeszedł powinien poświęcić się bardziej najbliższej rodzinie. Nie potrafił. Nie potrafił wysiedzieć kolejnych świąt z przylepionym uśmiechem zadowolenia, wysłuchiwać bezmyślnie ćwierkającej matki, by tylko przypadkiem nie zejść na temat jego depresji i obserwować porozumiewawczo milczącego brata. Nie był arogancki, ale choć przez parę godzin chciał być anonimowy. W Nowym Jorku mógł to osiągnąć, skutecznie odcinając się od życia muzyka, rodziny, świąt i cholernych czterdziestych drugich urodzin.
Chwycił stojący na parapecie kubek i poszedł z nim do zlewu, zapalając po drodze światło. Odkręcił wodę i zabrał się za mycie. Nie lubił bałaganu, a przy okazji musiał  zająć czymś głowę.
Stormi po chichu weszła do salonu i zauważyła stojącego przy zlewie mężczyznę. Pierwszą myślą kobiety było to, że mogłaby przywyknąć do takiego widoku. Ukochanego, który dzieliłby z nią codzienne życie. Ale to nie było tak proste. Westchnęła. To, co rzuciło jej się w oczy tu bujne, długie, złote włosy opadające na łopatki, osłonięte ciemną bluzą. Od razu pożałowała głupiego żartu o łysinie, gdyż spokojnie mogła pozazdrości Jaredowi mocnych włosów, które błyszczały w świetle białej żarówki.
- Mówiłam żebyś się rozgościł. Zapomniałam dodać: czuj się jak u siebie, ale widzę, że nadrobiłeś już mój nietakt.
Na radosny głos kobiety, Jared odwrócił głowę i lekko się uśmiechnął, nie przerywając mycia kubka. Stormi pewnym krokiem podeszła do niego i opierając się o kuchenny blat, powiedziała, śmiejąc się:
- Co ty robisz?
Posyłając jej jeden ze swoich specjalnych uśmiechów, tylko na nią spojrzał, nie spiesząc się z odpowiedzią. Wiedział, że to w głębi rzeczy retoryczne pytanie, które miało jakoś zacząć rozmowę. Pobieżnie zerknął też na jej ubranie, dżinsy i za dużą, wkładaną bluzę, która szczelnie maskowała jej sylwetkę. Czy to była właśnie prawdziwa ona? Przyglądając się kobiecie, dokładnie zarejestrował również zmieniający się wyraz jej twarzy i opadający uśmiech. Urocze dołeczki w jej policzkach zniknęły.
- Gdybym był samobójcą, spytałbym jak można mieć taką kuchnię i nie gotować - zaczął niepewnie Jared, powstrzymują uśmiech. Odstawił umyty kubek na suszarkę i zamknął szafkę.
- Ale nie jesteś i nie pytasz? - zripostowała go Stormi, podając mu ręcznik, by mógł wytrzeć mokre od zmywania dłonie. Czując na sobie nieustępliwy wzrok, po chwili dodała:
- Była na wyposażeniu mieszkania, ale nie jara mnie jakoś zabawa w garnki. Nigdy nie przepadałam za gotowaniem. Po twoim pytaniu mogę się domyślić, że z tobą jest odwrotnie. Lubisz gotować?
- Tak. To jest jedna z nielicznych rzeczy, która mnie relaksuje. I można improwizować. A jak jest z tobą?
- Po prostu tego nie lubię. Zbyt łatwo się denerwuję, rzucam talerzami i… nie koniecznie chcę dzielić swój zapach z jedzeniem.
Stormi popatrzyła niepewnie na Jareda, jakby obawiała się dostać za to, co właśnie powiedziała. Nie chciała wyjść na próżną panienkę, która za nic w świecie nie zhańbiłaby się gotowaniem, ale nie wiedziała jak dokładnie wyrazić swoją niechęć do tego zajęcia. Niektórzy nie lubili prasować, ona nienawidziła pichcenia. Jared delikatnie się zaśmiał i odwiesił na wieszak ścierkę. Stali naprzeciwko siebie, a panująca cisza zaczynała być powoli krępująca. Jared miał już coś powiedzieć, gdy zrobiła to w końcu Stormi, zwracając się do niego bez ogródek:
- Naprawdę jesteś tak samotny, że zamiast siedzieć teraz z rodziną i celebrować jeszcze Boże Narodzenie, jesteś tu teraz ze mną i rozmawiasz? Zapierasz się, że to nie seks cię tu przywiódł… Więc co?
Powaga i skupienie, z jakim zwróciła się do niego dziewczyna, uderzyły go tak samo mocno, jak to, o co pytała. Nie żartowała, lecz zdawała się przejmować powodem obecności Jareda. Kobieta po raz kolejny zamknęła się w objęciu swoich rąk, wyczekując odpowiedzi na pytanie. Jedno głupie „tak”. Jeden krok dzielący go do niemego porozumienia z brunetką. Strefy leżącej za granicą przyznania się do społecznego upośledzenia. A może głośne uporanie się z problemem mogło przynieść mu spokój?
- Znasz to uczucie, gdy… - zaczął powoli Jared, starając się sensownie sklecić przelatujące mu przez głowę słowa -… jesteś w gronie przyjaciół, może nie tych najlepszych, ale dogadujecie się. Siedzisz pośród nich, słuchasz tych wszystkich opowieści, o tym, kto się zaręczył, komu urodziło się dziecko, kto się przeprowadził do większego domu i posyłając im wymuszony uśmiech, uświadamiasz sobie, że to cię nigdy nie spotka…
Słuchając tego, co mówi Jared, przed oczami Stormi stanęło jej własne życie. Zupełnie jakby oglądała marny film, z sobą w roli głównej. Kolejne sceny udawanej radości zmieniały się jedna po drugiej.
-  To styl życia, którego pragnąłeś, który wybrałeś i o który walczyłeś, ukształtował cię. Narzucił na ciebie pewne ograniczenia, o które kiedyś nie dbałeś i dopiero teraz zdajesz sobie sprawę z tego, że masz związane ręce. Ale człowiek uczy się na błędach… To sprawia, że choć siedzisz wśród tych wszystkich ludzi, czujesz się sam jak palec, bo nikt z nich nie ma pojęcia, z czym się mierzysz.
Jared skończył mówić i opuścił wzrok na ręce. Przyglądał się szerokim dłoniom, na których uwydatniły się żyły, od zaciskania pięści. W podobnym uścisku trzymało go życie, które nie pozwalało mu na zachłyśnięcie się powietrzem. Zobowiązania, obowiązki, polecenia, role społeczne… a gdzie w tym wszystkim było miejsce na jego uczucia?
- I chyba to przyprowadziło mnie do ciebie - dorzucił jeszcze szeptem i zauważył przed sobą bluzę Stormi. Przejeżdżając wzrokiem w górę, po tułowiu kobiety, zatrzymał się w końcu na oczach. Dziewczyna bezwiednie przysunęła się do Jareda, tak jakby chciała dać do zrozumienia, że nie jest jej to obce, ale wciąż nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie spodziewała się usłyszeć tak dokładnej analizy życia bruneta. Jednak przeraziło ją co innego. Dziwne przeczucie, że Jared zdążył się już pogodzić z faktami i w jednej chwili uderzyła ją irracjonalność ten sytuacji. Przecież ona też złożyła broń. Przyjęła samotność jakby była następstwem losu. Zadrżała.
- Tak w ogóle, mam dziś urodziny.
Głos Jareda był wyprany z emocji jak nigdy. Rozniósł się niemal echem.
- Wszystkiego najlepszego.
Przyglądając się wielkim, błękitnym oczom, osadzonym głęboko i będącym na wyciągnięcie ręki, Stormi poczuła jak jej własne zielone, zachodzą powoli łzami. 
Zaczęła coraz szybciej oddychać, by nie dać dojść do głosu emocjom. 
Wpatrując się bez mrugnięcia w Jareda, poczuła nagle dotyk na nadgarstku.
Ciepły. Delikatny.
Znieruchomiała.
- Ma... Mairead. Mam na imię Mairead.
Tylko tyle potrafiła powiedzieć w tej chwili.
Wielka łza pociekła po jej różowym policzku, wyznaczając wilgotny zygzak.

III BYĆ TU. TERAZ

- Co chcesz robić teraz? - spytała Mairead, gdy odtwarzacz dvd wyłączył się, obwieszczając koniec filmu. Nie wiedziała, który już raz oglądała „Pół żartem, pół serio”, straciła po prostu rachubę. Uwielbiała ten film i kochała Marylin. Nigdy nie miała jej dość. Zaskoczyła ją propozycja Jareda, by obejrzeli coś wspólnie, ale skoro płacił… nagle też sobie o czymś przypomniała.
- Część pieniędzy, którą mi obiecałeś - powiedziała i wyciągnęła znacząco dłoń. - Prawie bym zapomniała. Pamiętasz umowę?
- Oczywiście.
Jared się uśmiechnął. Rozbawiła go powaga i zdeterminowanie z jakim Mairead go przyciskała, ale mogła być spokojna. Zamierzał dotrzymać danego słowa i zapłacić, tak jak się zdeklarował. Wyciągnął z kieszeni spodni portfel i gdy go otworzył, uświadomił sobie, że przecież nie nosi przy sobie wielkiej gotówki, bo po co? Nie musiał. Wyciągając pięćdziesiąt dolarów, zastanawiał się, czy może się już roześmiać.
- Co to jest? - spytała kobieta, widząc jak Jared podaje jej gotówkę. - Żartujesz sobie ze mnie? To ma być niby dwa tysiące?!
- Nie, przepraszam - odparł mężczyzna, zaciskając usta przed wybuchem śmiechu. - Zapomniałem, że nie noszę przy sobie pieniędzy. Chcesz, możesz sprawdzić mnie sama.
- Nie zamierzam cię dotykać. I chyba też nie mamy o czym rozmawiać…
- Ej, zaczekaj! - Jared złapał Mairead za rękę, nie pozwalając jej wstać z kanapy. - Nie blefuję. Obiecałem ci, że dostaniesz pieniądze i tak będzie. Spójrz mi w oczy.
Przez chwilę wahając się, kobieta przyglądała się padającemu za oknem śniegowi, próbując nie wyjść z siebie. Jak mogła dać się tak nabrać? Nie znajdując sensownej odpowiedzi, w końcu spojrzała na Jareda.
- Zapisz mi numer konta, ja dotrzymuję słowa.
I gdyby teraz Jared próbowałby sprzedać jej odkurzacz, z pewnością nie odmówiłaby. Błysk, który dostrzegła w jego oczach, tlący się czystym entuzjazmem i szczerością nie mógł jej zmylić. Wiedział, że Jared mówił prawdę. Skąd to przeświadczenie? Gdyby wszystko można było racjonalnie wyjaśnić, świat przestałby ciekawić. Coś, co było w całej osobie mężczyzny, kazało jej wierzyć, że nie wychodzi właśnie na największą kretynkę stulecia, ufając całkowicie poznanemu na ulicy brunetowi. Chwyciła ze szklanego stolika kawałek papieru oraz długopis i zapisała żądany numer.
- Zatrzymaj te pięćdziesiąt dolarów, nie mam serca okradać cię z jedynych pieniędzy - odpowiedziała Mairead, podając Jaredowi karteczkę wraz z banknotami i obdarzyła go wyrozumiałym  spojrzeniem.
- To pozwól mi w takim razie postawić sobie tacos.
- To było pytanie?
- W żadnym razie - zaśmiał się Jared. - Chodź, zabieram cię w fajne miejsce - dodał, podnosząc się i wyciągnął do dziewczyny dłoń.
- Zwariowałeś - stwierdziła Mairead, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Nie dość, że chcesz jeść o tej porze, to w dodatku iść na zewnątrz?!
- Nadal nie widzę w tym nic szalonego.
- Spójrz za okno! - zaśmiała się brunetka.
- Nie marudź, chodźże już. - Nie mogąc się doczekać, Jared w końcu sam złapał Mairead za rękę i pociągnął do góry. - To w końcu tacos - dodał z niepohamowaną radością, czym rozbawił swoją towarzyszkę jeszcze bardziej.
- Jeśli zmarznę przez ciebie, to ty i to twoje tacos…
- Nie pozwolę ci na to. Słowo.
Posyłając Mairead uśmiech, Jared dopiął swego. Kobieta nie miała siły więcej protestować, więc zaczęła się ubierać. W jednej chwili zdała sobie też sprawę z tego, że złość już dawno jej minęła, a mało brakuje by śmiała się w głos. Czy to Jared tak na nią działał? Nie miała innego wyjaśnienia. Niesamowite było to, jak w mgnieniu oka potrafiła się przy nim rozluźnić. Miała nawet niepohamowane wrażenie, że zna ją lepiej niż ktokolwiek inny. W odmętach świadomości mignęła jej nawet myśl, że mogłaby się do tego przyzwyczaić, lecz odpędziła ją szybciej niż próba powstrzymania Jareda.
- Daleko idziemy? - spytała Mairead, zapinając się szczelnie pod szyją.
- Wystarczająco byś mogła pomarudzić.
- Wypraszam sobie! Ja nie marudzę, jasne?! - zaprotestowała kobieta, zatrzymując się na ulicy. Jared się zaśmiał.
- Ale co, teraz mam cię wziąć na ręce i zanieść?
- Jestem niezależną kobietą. - Mairead wytknęła mężczyźnie język i ruszyła przed siebie. Jay zaczął ją gonić.
- Mówiłem, że przy mnie nie zmarzniesz - wtrącił jeszcze Jared, zanim kobieta zdążyła szturchnąć go łokciem.
Przemierzając ośnieżone nowojorskie ulice, Jared i Mairead z daleka wyglądali, jak para dobrych znajomych, świetnie się ze sobą bawiąca. Kobieta nie sądziła, że nieznajomy okaże się być tak niesamowitym człowiekiem. W drodze na tacos, która zajęła im dziesięć minut, Jared zdążył przysporzyć dziewczynę o ból brzucha, wywołany napadami śmiechu. Nieważne, jak bardzo starał się być poważny, tym bardziej Mairead się śmiała.
Gdy w końcu dotarli do małej gastronomi, o której mówił Jared i zamówili tacos, mogli się chwilę ogrzać, jednak oboje zdecydowali ruszyć w dalszą drogę zaraz po odebraniu posiłku. Czekając na zamówienie, Mairead zauważyła, jak pracownicy dziwnie im się przyglądają, lecz nim zdążyła spytać o to swojego towarzysza, Jared odebrał tacos i porwał ją na zewnątrz.
- Skąd znasz Terrego? - spytał brunet, gdy ruszyli w dalszą drogę przez Central Park. To pytanie nurtowało go od chwili, gdy usłyszał o Richardsonie z ust dziewczyny przed jej blokiem. Jeśli naprawdę wierzyć w przypadki, ten byłby zaskakujący. Fakt, że to fotograf przyprowadził muzyka do klubu, już dużo wyjaśniał, lecz nie zadowalał dociekliwego Jareda.
- Jest klientem klubu, często przychodzi, więc go kojarzę. Rzuca się w oczy.
- I tylko tyle?
Mairead uśmiechnęła się i spojrzała na Jareda, który zajęty był przegryzaniem swojego tacos i pytał niby „ot tak”.
- Dlaczego nie spytasz wprost, czy się z nim przespałam. Wiem, że do tego zmierzasz.
To stwierdzenie zaskoczyło Jareda, który się zatrzymał i popatrzył ostrzegawczo.
- Terry to kobieciarz. Potrafię obserwować ludzi. Od początku, gdy go poznałam, czułam, że nie odpuści. W końcu zaczął przychodzić coraz częściej, aż zaczęliśmy rozmawiać, ale ja tam wyłącznie tańczę i nie interesuje mnie „dodatkowa” kasa. Zrozumiał to po kilku miesiącach i wtedy zaproponował mi sesję. Ot, cała historia.
- Zgodziłaś się? - wtrącił z zainteresowaniem Jared.
- Jak długo go znasz?
- Wystarczająco, by się domyślić, że nie miałaś wyjścia - zaśmiał się mężczyzna, a Mairead tylko przytaknęła mu głową. Terry Richardson był osobą tak zdeterminowaną w dążeniu do swoich celów, że zwykle dostawał to, czego chciał. Większość ludzi w końcu odpuszczała w starciu z fotografem. Tak było też w przypadku Mairead, która nie wiedząc, co takiego widzi w niej Richardson, zgodziła się na sesję zdjęciową. Ta nic ją przecież nie kosztowała.
- Teraz mnie zainteresowałaś. Co to były za zdjęcia? - drążył dalej Jared.
- Z racji tego, że robił je ten dziwak, nie mogły być normalne. Sfotografował mnie w moim „służbowym stroju” - Wymawiając te słowa dziewczyna nakreśliła w powietrzu cudzysłów i niewinnie się uśmiechnęła. - A Ty? Skąd go znasz?
- Ktoś nas sobie kiedyś przedstawił i tak się zaczęło. Jest moim dobrym przyjacielem.
- W sumie teraz to już mnie coraz mniej dziwi - odpowiedziała tajemniczo Mairead i ugryzła swoje tacos.
- Co takiego?
- Obaj macie w sobie więcej z chłopców niż dorosłych, więc to w pewien sposób naturalne, że was do siebie przyciąga.
Na to stwierdzenie mężczyzna głośno się zaśmiał. Powaga, z jaką wysnuła swój wniosek Mairead, tak bardzo nie pasowała do Jareda, że nie mógł on opanować drżenia kącików ust. Już miał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili rozmyślił się i tylko obdarzył swoją towarzyszkę spokojniejszym już uśmiechem. Zajmując się swoimi tacos, oboje zamilkli, lecz cisza między nimi nie była krępująca. Idąc ramię w ramię z Jaredem,  Mairead nie mogła pozbyć się uczucia, że zna go niemal od lat. Luz, z jakim czuła się przy nim teraz, był czymś niespotykanym w kontakcie z ludźmi. Może też dlatego, że dziewczyna nigdy nie starała się wychodzić z inicjatywą. Od kiedy przyjechała do Nowego Jorku wyobcowała się ze sfery towarzyskiej. Wszystkich znajomych, pasje, a także i radość zostawiła w rodzinnym Teksasie. Tutaj była zdystansowana i samotna.
- Świetnie, a teraz wyjaśnij, dlaczego mnie tu przyprowadziłeś.
Mairead popatrzyła z przekąsem na Jareda i wcisnęła dłonie do kieszeni płaszcza, chroniąc się przed smagającym wiatrem. Stali na rogu Siedemdziesiątej Drugiej Zachodniej i Central Park West przed ogromnym apartamentowcem w Dakocie. Bogatą przeszłość tego charakterystycznego nowojorskiego budynku przyćmiła przed ponad trzydziestoma laty śmierć Johna Lennona. Chcąc wejść do Dakoty, musiałeś przejść po miejscu, w którym Lennon wykrwawił się na śmierć. Dla ludzi znających tę historię, przypomniało to deptanie po cudzym grobie, lecz Jared w końcu się z tym oswoił.
- Mieszkasz tu i naprawdę nie wiesz? - zapytał.
Kobieta pokręciła przecząco głową. Jared w milczeniu wyciągnął do niej rękę, a gdy Mairead w końcu odpowiedziała na gest, brunet pociągnął ją do wejścia.
- Tu w 1980 mieszkał John Lennon.
- Och, to tu? Został zastrzelony przed… - Mairead przerwała w pół słowa, uświadamiając sobie w jednej chwili całą sytuację. Zatrzymali się. - Czy my właśnie stoimy w tym miejscu?
Jared nie musiał odpowiadać. Kobieta obróciła się wokół, oglądając miejsce śmierci ikony muzyki. W jednej chwili wyraz jej twarzy zmienił się nie do poznania, oddając w całości smutek nad tak tragicznym losem. Choć budynek i wejście do niego na przełomie lat zmieniły się nie do poznania, wciąż można było wyczuć niesamowitą aurę tego miejsca.
- Mam ciarki, gdy pomyślę sobie, że on tu umarł.
Mairead stanęła obok Jareda, wpatrując się w marmurowe wejście do budynku.
- Nie przyprowadziłem cię tu po to, by dręczyć, więc idziemy do środka.
- Możemy? Myślałam, że to apartamentowiec.
- A kto nam udowodni, że tu nie mieszkamy? - Jared zadziornie się uśmiechnął. - Chodź, z góry jest nieziemski widok.
Po wejściu do budynku, tak jak zapowiedział mężczyzna, bez problemu udali się windą na samą górę. Jared bywał tu już nie raz i widział, że nikt nawet ich nie zatrzyma. Gdy wysiedli na ostatnim piętrze budynku, musieli jeszcze pokonać kilka schodków pożarowych w górę, gdzie znajdowało się wyjście na dach. Niezawodnie otwarte i tym razem. Przepuszczając Mairead pierwszą, Jared podparł drzwi leżącą z boku cegłą tak, by nie zamknęły się za nimi, ponieważ automatyczny mechanizm uwięziłby ich na dachu i skazał na wezwanie pomocy. A to oznaczałoby kłopoty.
- I jak ci się podoba ten widok? Czyż nie można mi ufać? - spytał wesoło Jared, dołączając do kobiety pochłoniętej podziwianiem śpiącego miasta.
-  Jedna ogromna wyspa świateł.
Przyglądając się z boku zahipnotyzowanej wręcz Mairead, Jared się uśmiechnął. Zimowy wiatr na dachu budynku zacinał jeszcze mocniej niż w dole, skutecznie plącząc włosy dziewczyny, wystające spod czapki. Niesforne pasma co chwilę wpadały na twarz kobiety, a  Jared nie mogą się powstrzymać, złapał w końcu jedno i założył je Mairead za ucho. Coś wewnątrz nie pozwalało mu pozostać obojętnym, a potrzeba dotknięcia jej robiła się coraz silniejsza.
- Co ty robisz? - zaśmiała się dziewczyna, odwracając natychmiast do Jareda.
- Przeszkadzały ci.
Mimo rażącego zimna, Jared szeroko się uśmiechnął i wsadzając ręce do kieszeni skórzanej kurtki, zakołysał na boki, niczym niecierpliwy nastolatek. Mairead odwzajemniła uśmiech, nie mogąc się oprzeć urokowi bruneta, który tak bardzo ją intrygował. Przez krótkie momenty miała wrażenie, że potrafi mówić, jak dorosły, który przeżył już swoje życie, jednak w chwilach jak ta, jej teoria brała w łeb. W końcu jak zakwalifikować mężczyznę, który przeczy wszystkim normą? Nie wiedziała, lecz mimo to zbliżyła się do Jareda i poprawiła mu czapkę, która zsunęła się z uszu.
- Rewanż? - zaśmiał się Jay.
- Zawsze.
Trwając tak przez chwilę w bezruchu i przyglądając się sobie, oboje szeroko się uśmiechali, mają wrażenie, że mija właśnie cała wieczność. Ten krótki moment mógłby nigdy się nie skończyć. Stojąc w odległości niewiele mniejszej od wyprostowanej ręki, Mairead wyciągnęła dłonie okryte rękawiczkami i zbliżając się do Jareda, wsunęła je bezwolnie do kieszeni jego kurtki. Uśmiech, który wkradł się na twarz mężczyzny sprawił, że dziewczyna zupełnie poddała się chwili i odnalazła zmarznięte dłonie Jaya, które splotły się z jej palcami.
- Dbałeś, by mi nie było zimno, ale nie pomyślałeś o sobie - odezwała się radośnie Mairead, powoli tonąc w beztroskim spojrzeniu bruneta.
- I to się opłaciło. Teraz przynajmniej mam najlepszy ogrzewacz z możliwych.
- Nie podlizuj się. Nie gwarantuję przyszłości twoim palcom, jeśli postoimy tu dłużej - odpowiedziała dziewczyna, powoli podskakując na palcach i kołysząc delikatnie splecionymi dłońmi, które próbowała rozgrzać. Spadająca temperatura niebezpiecznie dawała o sobie znać.
- Masz rację. Kocham je jeszcze, więc nie będę ryzykował i zabieram cię na dół. Czas się trochę rozgrzać.
- Znów gonitwa? - spytała niemalże przerażona Mairead na myśl o biegu.
- Nie. Mam coś lepszego - odparł tajemniczo Jared, ucinając dalsze spekulacje kobiety i wyprowadził ją z budynku.
W życiu Jareda spontaniczność stała niemal na równi z perfekcjonizmem. Była czymś, bez czego jego życie byłoby niekompletne. Czynienie planów z minuty na minutę napędzało go do życia. Jaki sens ma planowanie jutra, gdy nie wie się, gdzie cię zaniesie? Nielogiczne. Brunet podzielał ten pogląd, dlatego większość rzeczy, która go spotykała była wprost nie do przewidzenia.
- Powiedz, że knułeś to od początku.
Mairead zatrzymała się przed Jaredem. Mężczyzna przyprowadził ją do małego, klimatycznego lokalu w jednej z nowojorskich uliczek. Wiatr zagwizdał między kontenerami na śmieci i zawiał mocniej, niemalże zrywając z głowy brunetki kaptur. Pozapalane w oknach świeczki na tle mroźnego wieczoru roztaczały na zalegającym chodniki śniegu świąteczną poświatę. Nagle też siedzące w środku pary napawały kobietę niepojętym optymizmem. Od restauracji biło domowe ciepło i to spodobało się Mairead.
Jared jedynie się uśmiechnął i ujmując dłoń swojej towarzyszki, wszedł do środka. Kelner przywitał ich i kazał poczekać, a sam poszedł poszukać dla nich miejsca. Niestety wrócił z wiadomością, która nie zaskoczyła Jareda. Nie było wolnych stolików. Mimo to mężczyzna liczył, że może los choć przez moment tego dnia będzie dla niego przychylny. W końcu to były jego urodziny. Pomylił się, ale za to przyszło mu coś do głowy.
- A czy możemy napić się wina przy barze?
- Myślę, że z tym nie będzie problemu - odparł kelner, grzecznie schodząc im z drogi. Ruszyli przed siebie.
- Już przestraszyłam się, że znów jesteś głodny. Dopiero co pochłonąłeś tacos i miałam się zacząć zastanawiać, gdzie to wszystko mieścisz, bo chyba nie w tym anorektycznym ciałku.
- Jesteś zgryźliwa - wyszeptał słodko Jared, posyłając kobiecie z lekka upominające spojrzenie. Mairead zlekceważyła je i zajęła miejsce przy barze. - I owszem, lubię jeść. Sprawia mi to przyjemność. Wiesz, jest tyle smaków, tyle niezwykłych połączeń... - Jared przez moment się rozmarzył. Dopiero śmiech brunetki sprowadził go na ziemię.
W następnej chwili Jared przywołał barmana i zamówił butelkę czerwonego wina. W czasie gdy oboje z Mairead cieszyli się smakiem wybornego trunku, Jared zauważył, że niektórzy z gości w restauracji zaczynają mu sie uważnie przyglądać. Jego uwadze nie uszły też szmery rozmów, które przetoczyły się przez salę. Przyglądając się nic nieświadomej Maired, Jared wiedział, że nie ma prawa narażać jej spokoju i prywatności dla własnego kaprysu. Tak więc po opróżnieniu kieliszka, Jay założył z powrotem kurtkę i porwał kobietę do wyjścia, zabierając ze sobą butelkę wina.
- Coś się stało? - spytała Mairead, wychodząc pospiesznie za Jaredem.
- Chcę cieszyć się tylko twoim towarzystwem. Oni mi są niepotrzebni.
Przepuszczając kobietę w wyjściu, Jared nieśmiało się uśmiechnął. Wyznawanie uczuć i emocji od czasu załamania przychodziło mu z wielkim trudem. Zastanawiał się nawet, czy kiedykolwiek uda mu się być takim, jak wcześniej. A czy chciał powrotu starego Jareda? W tej chwili nie umiał jeszcze tego określić.
Idąc obok Mairead chodnikiem, mężczyzna zauważył na krawężniku skrawek wirującej na wietrze gazety i podniósł ją. Mairead z uwagą przyglądała się jak szczupłe palce mężczyzny okręcają papier na butelce wina, szczelnie ją maskując i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- No nie wierzę - westchnęła. - Jakbym znów była w szkole średniej.
Jared zwalniając kroku, pociągnął łyk wina i smakując je na języku, odezwał się z dumą:
- Może straciło na wyglądzie, ale nie na smaku. 
Spoglądając na Jareda, Mairead zauważyła w jego oczach prawie dziecięcy blask radości. Zupełnie jakby miała przed sobą kilkuletniego chłopczyka cieszącego się na widok ulubionej zabawki.
- Które właściwie urodziny dziś świętujesz?
Nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Była wścibska, a język był ostatnią rzeczą nad jaką mogła zapanować.
Jared zatrzymał się.
- Co dostanę w zamian za tę informację?
Ton jego głosu był spokojny. Mairead zakrztusiła się winem.
- W porządku? - wtrącił troskliwie Jared.
- Żartujesz sobie ze mnie?!
- Czy jeśli zaspokoisz swoją ciekawość poczujesz się... komfortowo? Proste pytanie.
- Być może, ale co...
- Właśnie o to chodzi. Chcesz wiedzieć, by czuć psychiczny komfort, by poskładać puzzle w całość. Nie lubisz niewiadomych, nie chcesz zaskoczenia. Mój wiek się nie zmieni przez to, że go zaniżę lub zawyżę, ale twoje nastawienie do mnie, owszem. O czym teraz myślisz? Zastanawiasz się, dlaczego tak dobrze się nam rozmawia? Czy to dlatego, że jestem starszy, a może chcesz poznać fakty, bo nie możesz sobie wyobrazić, jak można mieć tyle lat i być tak... tak... dziecinnym? Nie zaprzeczaj, że tak nie pomyślałaś.
Jared posłał Mairead uśmiech i upił łyk wina. Od przemowy zaschło mu w gardle. Obmywające struny głosowe wino zmroziło mu gardło. Wzdrygnął się. Jednak było za zimno na skórzaną kurtkę.
- "Tyle lat". Co to znaczy? Ile?
- Ty mi powiedz. Jak myślisz?
Jared zrobił krok ku dziewczynie i podał jej butelkę. Napiła się i zaśmiała.
- Przerażasz mnie, jeszcze chwila, a pomyślę, że to tajemnica chroniona przez FBI.
Teraz to Jared się zaśmiał. Wyobraził sobie jak rzesze nastolatek wkradają się do siedziby federalnych tylko po to, by poznać datę jego narodzin, a gdyby jeszcze Constance usłyszała o tym w porannych wiadomościach, byłaby wzburzona. Matka Jareda bowiem nie była świadoma nigdy do końca, jak wielką popularnością cieszy się jej syn. I pewnie potem na każdy koncert kazałaby mu ubierać koszulę zapinaną pod szyję, by przypadkiem nie gorszyć tych młodych kobiet golizną swojego szczupłego ciała.
Nim się zorientował, Jared głośno się śmiał.
- Też chciałabym się pośmiać - odezwała się z lekkim wyrzutem Mairead.
Jared w końcu nad sobą zapanował i otarł wilgotne od śmiechu oczy. Obdarzając kobietę spojrzeniem, chciał jej powiedzieć kim jest, naprawdę. W ostatniej chwili zwyciężył jednak strach i Jared rzucił coś na temat swojego brata. W głębi duszy jednak cały drżał w obawie o stratę tej delikatnej, normalnej więzi.
Sława była świetna.
Uwielbiał ją.
Ale miała jedną wadę.
Bardzo szybko weryfikowała wszelkie znajomości.
A Jared chciał jeszcze przez chwilę pożyć w złudzeniu.

IV SZKARŁATNY PŁATEK CZY BIAŁY?

Było przed piątą, gdy drzwi mieszkania na czwartym piętrze zamknęły się za zdyszaną, zmarzniętą parą. Przekręcając zamek i zapalając światło, Mairead odwróciła się do Jareda i posłała mu rozweselony uśmiech. Po biegu jaki zaliczyła razem z mężczyzną ledwie potrafiła uspokoić oddech. Policzki paliły ją żywym ogniem, a palce wyciągnięte z kieszeni płaszcza miała tak zmrożone, że z trudem mogła je zgiąć, mimo to czuła się świetnie. Jeszcze parę godzin wcześniej nie przypuszczałaby, że będzie bawić się tak dobrze. Szczególnie z nim! Przyglądając się ośnieżonemu od stóp do głów ubraniu Jareda, który na tę chwilę przypominał jej bałwana, nie wytrzymała i zaśmiała się. Jednak pod wpływem ciepła panującego w mieszkaniu, efekt zaczął znikać, zostawiając jedynie krople wody. Jared ściągnął swoją czapkę i wciąż jeszcze dysząc, zaczął się rozbierać.
- Dlaczego mnie goniłeś? - odezwała się dziewczyna i odwieszając swoje odzienie, zaczęła zdejmować buty. Uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Rzuciłaś we mnie śnieżką. Z premedytacją.
- I dlatego goniłeś mnie od sześćdziesiątej czwartej aż pod dom?
Dystans jaki zaserwował jej mężczyzna liczył niecałe pół kilometra i choć dla Mairead, która regularnie ćwiczyła i biegała, ta trasa, biorąc pod uwagę padający śnieg, mroźne powietrze, śliskie chodniki i buty Emu, była zabójcza. Pod koniec myślała, że padnie jak długa i wypluje sobie zamarznięte płuca. Jednak wytrwała do końca, była twarda. Musiała też przyznać, że brunet miał niezłą kondycje, a tego się nie spodziewała.
Jared popatrzył na nią rozbawiony. Wciąż miał przed oczyma całą scenę. Ich dwójkę szaleńczo biegnącą ulicami Nowego Jorku, śmiejącą się w głos i zdezorientowane spojrzenia bezdomnych, których mijali na opustoszałych, zimowych ulicach. Wzruszając teatralnie ramionami, odezwał się:
- Oczywiście.
- Jesteś nienormalny.
- Powtarzasz się.
- Bardzo nienormalny, może być?
Kiwając z niedowierzaniem głową, jak bardzo nieprzewidywalny jest ten człowiek, dziewczyna wyminęła Jareda i skierowała się do kuchni. Pocierając skostniałe dłonie, czuła, że jeśli zaraz ich nie rozgrzeje, odpadną.  Jared szybko do niej dołączył. W następnej chwili Mairead zaczęła przygotowywać dla nich obojga gorącą herbatę, a mężczyzna  opowiadał jej za co kocha Nowy Jork. Było to wielkie miasto, które zawsze napawało go twórczo swoją magią. Czy ona odbierała je tak samo? Niekoniecznie. Dla kobiety Nowy Jork był ucieczką przed przeszłością i miejscem zarobku, przepełnionym bogatymi gwiazdkami, gotowymi wydać kupę kasy w klubach nocnych. On odnajdywał tu inspiracje. Do dzisiejszego wieczoru „Wielkie Jabłko” nic nie znaczyło dla tancerki, nie miała szczególnych odczuć z nim związanych. Jared to zmienił. Zabierając ją w swoje ulubione miejsca, których nie znała, pokazał jej urok tego miasta. Poczuła wirującego na wietrze ducha, tego samego, o którym opowiadał brunet. Dla kogoś pokroju Stormi to nic nie znaczyło, jednak dla wrażliwej Mairead było jak uderzenie głową w mur. Klapki na jej oczach spadły.
- Dlaczego nie posługujesz się prawdziwym imieniem? Jest bardzo ładne.
Pytanie Jareda, tak spontaniczne i oderwane od tematu, zmieszało dziewczynę, która spojrzała na bruneta, obdarzając go przenikliwym spojrzeniem. Luz, z jakim mówił wskazywał na czystą ciekawość.
- Nie lubię go i się mylisz. Nie jest ładne - odpowiedziała szybko i oschle, mając nadzieję na ucięcie tematu, ale pomyliła się. Jared kontynuował oburzony:
- Kto tak uważa?
- Dzięwię… - już miała powiedzieć prawdę pod wpływem nerwów, by mieć to z głowy, gdy postanowiła zagrać w inny sposób. Jared uniósł lekko brew w geście pytającym, czekając na odpowiedź. Nie musiał wiedzieć, że dręczyli ją w szkole z powodu tego głupiego imienia. - Twoim zdaniem, do kogo pasuje takie imię?
Ten obrót zdziwił go, spodziewał się usłyszeć, co innego. Wręcz teatralnie podrapał się po zaroście, sprawiając wrażenie mędrca, po czym dodał:
- Brzmi dostojnie. Mogłabyś być… księżniczką.
- Chyba Teksaską.
- Nie mo…
- Koniec tematu!
Dziewczyna nie dała dokończyć Jaredowi i uniosła dłoń, uciszając go tym. W jego oczach zauważyła iskierki protestu, ale w końcu zamilkł. By jakoś rozładować tę sytuację, postanowiła spytać, o to samo.
- A ty? Jared to chyba nie amerykańskie imię.
- Nie.
- A coś więcej?
Jared popatrzył na Mairead z ukosa. On nie mógł pytać, ale ona tak? Jednak nie był złośliwy czy pomny zemsty. Odpowiedział spokojnie:
- Mam europejskie korzenie, a imię jest biblijne.
- Hm. Jesteś chrześcijaninem? Żydem?
- Nie, chyba. Nie zostałem ochrzczony, a judaizm nie jest dla mnie.
- A wierzysz w Boga?
Pytanie było niemal automatyczne i dopiero, gdy rozległo się echem, Mairead poczuła, że się zagalopowała. Kwestia wiary była prywatną sprawa.
- Przepraszam, to było osobiste. Nie odpowiadaj jeśli nie chcesz.
- Nic nie szkodzi. Wierzę, że ktoś jest u góry. Bóg, Allah, Jahwe, Buddha? Ludzie po prostu różnie go nazywają. 
- Wierzący, ale niepraktykujący? 
- Coś w ten deseń. Mogę się zrewanżować?
Mairead popatrzyła niepewnie na Jareda i złapała się za dekolt. Po chwili spod materiału bluzy wyciągnęła coś, co zaskoczyło Jareda po raz kolejny. Na złotym łańcuszku był zawieszony prosty krzyżyk, który kobieta obracała w dwóch palcach. Temat wyznania był kolejnym, za którym nie przepadała. Zbyt wiele bólu. Za każdym razem, gdy wracała do tematu śmierci ojca, w jej oczach pojawiały się łzy. On wierzył, zabierał ją do kościoła, blisko Boga, chciał, by miała w nim oparcie, ale Mairead nie potrafiła mu wybaczyć, że odebrał jej jedyną osobę, która w pełni ją kochała. 
- Proszę, nie pytaj o więcej.
Tylko tyle była w stanie powiedzieć, przyglądając się jedynej pamiątce po ojcu. Jared widząc, jak zmienia się i zamyka w sobie, nie ośmielił się odpowiedzieć. W rzeczywistości nie miał bladego pojęcia co. Woda w czajniku zagotowała się i dziewczyna zalała herbaty. Podała jeden kubek Jaredowi, a z drugim, który zgarnęła z blatu, usiadła na kanapie w salonie. Odcięła się od wspomnień.
- Przyłącz się, nie ugryzę cię.
Zaprosiła nieśmiało Jareda, wskazując kawałek sofy obok siebie i zagryzła delikatnie wargę. Chyba zaczynała lubić jego towarzystwo. Mężczyzna delikatnie się uśmiechnął, powstrzymując od powiedzenia czegoś jeszcze i tylko zajął miejsce, wyciągając prawą rękę na oparciu za głową kobiety tak, że prawie ją obejmował. Prosty gest, ale bardzo osobisty, upomniał się. Chciał ją już cofnąć, lecz gdy brunetka przechyliła lekko głowę, muskając jego napiętą klatkę, poczuł mrowienie w palcach. Coś  w nim kazało mu się nie ruszać. Widząc jak dziewczyna wyciąga przed siebie nogi i kładzie je na kancie stolika, poszedł w jej ślady.
- Ładne skarpetki. - Zaśmiała się Mairead, odwracając głowę w stronę Jareda. 
- Lubię motyw pasków - odpowiedział wesoło Jay i przyglądając się swoim błękitno-fioletowym skarpetką, poruszył dużym palcem.
 W przeszywająco głuchej ciszy wypełniającej mieszkanie, dało się słyszeć nikłe bicie kuchennego zegara, zaciąganie wiatru, który z godziny na godzinę nabierał na mocy i niespokojny oddech dziewczyny. Żadne z dwojga osobników popijających herbatę nie wiedziało, co powiedzieć. Dopiero siedząc tak blisko Jareda, Mairead zauważyła jak zaczyna ściskać ją w żołądku, ale nie z powodu niestrawności. To przychodziło falami, gdy on do niej podchodził. Obawiała się, że wie, co to jest. Czuła na ramieniu ciepło ciała Jareda, przylegające do jej własnego. I to było cholernie przyjemne. Sięgając pamięcią wstecz, nie pamiętała, kiedy mogła z kimś pobyć, tak jak robiła to teraz. Mężczyźni, którzy się jej trafiali chcieli tylko seksu ze Stormi i jej cielesności, a z powodu pracy, takiej a nie innej, związki te rozpadały się jak domek z kart.
- Wciąż masz skostniałe dłonie.
Łagodny głos i ciepły dotyk na jej dłoni, która spoczywał bezwładnie na prawym udzie, sprowadził Mairead na ziemię. Mimowolnie przeszedł ją lekki dreszcz. Przyglądając się jak Jared rozmasowuje jej kończynę, poddała się w końcu błogiej przyjemności. Mężczyzna zginając jej rękę, uniósł dłoń ku górze i przejeżdżając po każdym palcu, powoli obracał kruchą dłoń kobiety w swojej, próbując ją rozgrzać. Mairead z uwagą śledziła każdy ruch jego szczupłych, ciepłych palców.
- Nie wiem, czy to się na wiele zda. Od kiedy pamiętam, dłonie zawsze mi marzły.
- Wiesz co mówią na temat ludzi o zimnych dłoniach? - wtrącił zamyślony Jared.
- Nie. Co takiego?
- Są dobrzy w łóżku.
Mairead oszczędnie się zaśmiała i popatrzyła wprost w oczy spokojnego Jareda, który wciąż trzymał jej dłoń. Błękit tych oczu działał na kobietę niewiarygodnie uspokajająco. Zupełnie jakbym wpatrywała się w bezkresny ocean, pomyślała.
- Twoje są przyjemnie ciepłe.
- Zawsze jest wyjątek od reguły.
Pewność, z jaką wypowiedział to Jared, sprawiła, że Mairead zaśmiała się po raz drugi, co brunet odwzajemnił lekkim uśmiechem.
W tej chwili czuł się zupełnie wolnym, niczym nieskrępowanym i szczęśliwym człowiekiem. Bycie z kimś tak normalnym i ludzkim jak Mairead było czymś bezcennym. Łączyła ich niewidzialna nić wewnętrznego porozumienia, która zapewniała komfort pewnej swobody w swoim towarzystwie. Jared zdążył nawet zapomnieć o przygnębiającym dniu.
- Wyobrażasz sobie swoje życie za… dwadzieścia, trzydzieści lat? Jak będzie wtedy wyglądać? 
- Co dokładnie chcesz wiedzieć? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Mairead i upiła łyk herbaty.
- Wiesz, jakieś marzenia typu: domek na obrzeżach, mąż, dzieci, pies, coroczne wakacje w tropikach. Masz coś takiego?
 - Nie jestem wymagająca, a przede wszystkim: staram się nie myśleć o przyszłości. Nauczyłam się, że to nic nie daje, bo jak można przewidzieć jak skończymy?
- Nie można, ale za to marzyć nikt nie broni. Więc jak jest?
Jared nie dawał za wygraną, a jego oczy ponownie się śmiały.
- Uparty jesteś. Co chcesz usłyszeć? Owszem, może kiedyś założę rodzinę, może będę mieć domek na obrzeżach, a w nim dwójkę dzieci.
- Chłopca i dziewczynkę?
- Być może.
Stormi uśmiechnęła się, widząc rozweseloną minę Jareda. Przez moment przyglądała się mu, po czym zaczęła kontynuować:
- Czy tak właśnie nie robią normalni ludzie? Starają się osiągnąć szczęście, ale to nie zawsze jest takie proste. Czasem piętrzymy sobie przeszkody na własne życzenie. Myślisz, że dlaczego jestem sama? Nikt mnie nie zmusił do pracy w klubie, do bycia striptizerką.
Jared przyglądając się Mairead, zauważył jak jej oczy tracą blask, a krystaliczna zieleń zostaje przytłoczona przez szarość. Działo się tak za każdym razem, gdy młoda kobieta opowiadała o tym aspekcie swojego życia, jakim była praca. Jared widząc ją na scenie bez problemu dostrzegł w jej ruchach pasję, która z pewnością nie zrodziła się z przymusu. Przypuszczał, że sprawiała jej radość.
- To nie oznacza, że musisz być samotna. Jesteś niesamowitą osobą. Zasługujesz by być kochaną. Jeśli mężczyźni tego nie dostrzegają, to są kompletnymi głupcami - oświadczył Jared.
- Albo po prostu nie chcą, by cały Nowy Jork ślinił się do ich rozebranej dziewczyny.
Brunetka odstawiła na stolik swój kubek.
- Gdyby któryś z nich naprawdę cię kochał, zauważyłby twoją pasję. Uwielbiasz tańczyć dla publiczności, pokazywać swoją seksualność. Da się wypracować kompromis. Mogłabyś podnieść striptiz do miana sztuki, łącząc go z burleską.
- O czym ty mówisz? - Do głosu doszła Stormi, śmiejąc się złośliwie. - Spójrz na mnie. Chciałabym zobaczyć jak wiążesz się ze striptizerką i jesteś taki liberalny. Dobrze wiemy, że to niemożliwe. Jesteśmy ze światów, które nigdy się nie spotkają.
Słowa Mairead zawisły między dwójką ludzi na kanapie, a ich prawdziwość kuła w uszy niczym powracające echo. Brunetka pod wpływem impulsu nieśmiało uniosła rękę i położyła ją na falującej klatce Jareda, obracając się mocniej w jego stronę. Jego przenikliwe spojrzenie nie znikło ani na chwilę. Dłoń Jareda powoli zsunęła się z oparcia sofy i wylądowała na talii wpatrzonej w niego Mairead.
- Nie wierzę w podział światów - wyszeptał, zupełnie się nie spiesząc. Drugą ręką odgarnął z twarzy dziewczyny kosmyk ciemnych włosów i zupełnie wyluzowany kontynuował: - To jakaś bzdura. Wiesz jak na to patrzę? Mój ojczym powiedział mi kiedyś, że gdy kochasz, musisz potrafić obronić honor kobiety. Jeśli cię na to nie stać, nie jesteś mężczyzną, nie jesteś jej wart.
- Wierzysz w to?
- Tak.
Pewność z jaką Jared to powiedział, spowodowała, że Mairead mimowolnie się uśmiechnęła. Teraz nie miała już wątpliwości, był idealistą. Być może pod wpływem chwili, wypitego wina czy po prostu odprężenia Mairead zbliżyła się jeszcze bardziej do bruneta tak, że teraz niemal stykali się nosami. Przestała się śmiać, a wpatrując się w błękitne oczy, niemal czuła przepływający między nimi prąd. I w tej jednej chwili chciała zatrzymać czas, bo w końcu czuła się dobrze, nie była sama, a Jared wydawał się ją rozumieć. Jednak zimny rozsądek nie pozwolił jej go pocałować, choć tego pragnęła. Zimny rozsądek czy może strach? Lęk, że gdy go pocałuje, być może znów zacznie jej na kimś zależeć. Ale gdyby tylko mogła poczuć smak jego ust…
Przyłożyła dłonie do policzków bruneta i zobaczyła w oczach Jareda tą samą obawę, która skrywała się w niej. I nagle też nie poznawała samej siebie. Co się z nią działo? Znała go zaledwie od kilku godzin, nie wiedziała praktycznie nic, a niewyobrażalna siła ciągnęła ją do niego, niczym magnez metal. To było tak silne, że musiała go dotknąć, a gdy to sobie uświadomiła, próbowała cofnąć dłonie, ale Jared jej na to nie pozwolił.
- Miałeś mądrego ojczyma - odezwała się w końcu, chcąc przerwać niezręczną ciszę i odwrócić od siebie spojrzenie mężczyzny, które teraz zaczynało ją palić.
- Zrób to - wyszeptał Jay, kompletnie ignorując kobietę.
- Co takiego?
Mairead nie nadążała za nim. W dodatku tkwiła stykając się z jego ciałem, a dłonie miała przyciśnięte do twarzy Jareda. Intymność tych ruchów sprawiała, że kobieta znów czuła przyjemny ucisku u dołu brzucha potęgowany każdym gorącym oddechem Jareda, który prześlizgiwał się między jej ustami. Dzieliło ich zaledwie parę centymetrów.
- To, o czym pomyślałaś. Pocałuj mnie.
Opanowany i dźwięczny głos Jareda rozniósł się echem w uszach kobiety. Ich spojrzenia spotkały się i Mairead nie mogła już uciec. Uwięził ją. Otoczył.
- Skąd wiesz… że o tym myślałam? - Jedno zająknięcie zdradziło wszystko.
- A zaprzeczysz, że tak nie było? - odparł przekornie Jared, po czym lekko się uśmiechnął. - Pocałujesz mnie? Jeśli nie, sam to zrobię.
- Dlaczego?
- Nie ma na to dobrej odpowiedzi - odpowiedział w zamyśleniu brunet.
- Ja mam. - Zbliżając twarz do Jareda jeszcze o parę centymetrów, Mairead w końcu lekko musnęła jego wargi, wymawiając kolejne słowa:
- Jesteśmy cholernie samo…
Słowa uwiędły w gardle. Samotni. Mairead nie dokończyła już. Usta Jareda nie napotkały oporu, całując ją coraz zachłanniej. Dłonie wkradały się pod materiał ubrania, by poczuć przyjemne ciepło drugiej osoby. Opuszki palców Jareda muskające skórę Mairead były jak dotyk aksamitu pieszczącego delikatną, ludzką tkankę. Z każdą kolejną sekundą ich wargi spowalniały, zatracając się w tańcu zmysłowości, wyznaczonym ich własnym rytmem. Rytmem dwóch samotnych serc bijących pod cienkimi, ludzkimi skórami.

V ZOSTAŃ

Jared leżał rozłożony na brzuchu. Biała, puszysta pościel delikatnie łaskotała wrażliwą skórę klatki. Był kompletnie nagi, a wysoka temperatura panująca w pokoju sprawiała, że czuł się cudownie błogo i wolny. Patrząc półprzytomnym wzrokiem na okno, śledził przemijające chmury i powoli rozjaśniające się grudniowe niebo. Słońce było równie leniwe co on, a wędrówka ku porankowi miała jeszcze chwilę potrwać. Każde mrugnięcie powieką przypominało mu zabójcze pompki. W tej chwili był to prawie identyczny wysiłek. A musiał mrugać, by nie zasnąć. Strumień świadomości z całych sił bronił się przed spotkaniem z Morfeuszem. Jared doskonale wiedział, że jeśli teraz pozwoli sobie na chwilę słabości i zaśnie, wszystko czego doznał w przeciągu ostatnich godzin odejdzie bezpowrotnie do przeszłości. A tak bardzo chciał zatrzymać moment. 
Upijał się spokojem chwili.
Mairead przekręciła powoli głowę i zaciągnęła się zapachem Jareda, łaskocząc go tym samym nosem po szyi. Pod wpływem pieszczoty poczuła, jak ciało, na którym leży, zadrżało. Opierając policzek na policzku mężczyzny, wsunęła dłonie pod chłodne ciało Jareda i splotła je na jego podbrzuszu, otaczając go tym jak bluszcz drzewo. Po chwili odnalazła też horyzont, w który teraz oboje wpatrywali się jak oczarowani. W sypialni panowała cisza, ale nie była ona ani trochę krępująca. Za to w umyśle Mairead myśli przekrzykiwały się jedna przez drugą tworząc chaos. Co ona właściwie zrobiła? Wszystko potoczyło się tak szybko, że brunetka ledwie zarejestrowała zdarzenia. Dziewczyna w końcu nie wytrzymała i zmrużyła oczy, próbując jednocześnie zagłuszyć pracującą na pełnych obrotach podświadomość.
Gdy miała już przerwać ciszę i coś powiedzieć, zrobił to Jared, zaskakując ją na tyle, że omal nie zakrztusiła się wciąganym gwałtownie powietrzem.
- Spędź ze mną jeszcze dwa takie tygodnie.
Jared zachował spokój, ale Mairead podniosła się i usiadła obok jego pleców.
- Nie rozumiem.
Próbowała złożyć jakieś zdanie, jednak bezradność wzięła górę. W momencie, gdy zamierzała już wygłosić jakąś mądrą tezę na temat tego, że to był jednorazowy wybryk i nie powinien się powtórzyć, bo każde z nich rozejdzie się zaraz w swoja stronę, Jared zrobił coś kompletnie innego. Dopiero teraz jasno uświadomiła sobie, że wciąż jest nieznajomym. Poza imieniem nie wiedziała o nim nic praktycznego. Jeszcze kilka godzin temu nie przypuszczała, że będzie z nim rozmawiać, a co dopiero uprawiać seks! Teraz miała spędzić z nim... dwa tygodnie?
- Boże, o czym ty mówisz? - powtórzyła się, gdy Jared nie raczył wyjaśnić.
W tym samym momencie mężczyzna przewrócił się na plecy i siadając na łóżku, chwycił Mairead za dłoń.
- Nie wiem od czego powinienem zacząć.
- Najlepiej od początku. Kim jesteś? - spytała nerwowo Mairead, ale nie odważyła się odsunąć.
- To skomplikowane. Chciałbym, żebyś mi zaufała, bo... wydaje mi się... znaczy, wiem to.  Wiele nas łączy, to niesamowite, bo czuję te wszystkie emocje... Wiem, że rozumiesz mnie, choć tak niewiele ci powiedziałem. Wiesz o czym mówię? - Wiedziała. Byli identycznie samotni. Mairead nie chcąc przerywać Jaredowi tylko pokiwała głową. - Nie wiesz jakie prowadzę życie... W każdym razie trudno w nim o stałe miejsce dla kogoś. A zwykle kobiety tego właśnie chcą, nieprawdaż?
- Stereotypizujesz? 
- Stwierdzam fakty.
- Stereotypizujesz - stwierdziała Mairead.
- Okej. Ale ty jesteś inna, pomyślałem, że moglibyśmy... - Jared przez moment się zawahał. W końcu postanowił zaryzykować. - Mam teraz przerwę świąteczną, coś jak urlop w pracy. Jestem w Nowym Jorku, bo  jadę z Terrym, którego znasz, do Meksyku. Może to zabrzmi głupio, bo przecież nie znamy się... ale jak tu leżałem... i myślałem o naszej rozmowie... Wiesz,  ja...
- Do rzeczy, Jared. O czym pomyślałeś? - ponagliła go Mairead. 
- Że byłoby cholernie dobrze, gdybyś zgodziła się pojechać tam ze mną. Dziś.
Jared wymówił to na jednym wydechu i od razu poczuł ulgę. Powiedzieć czasem co się myśli jest szaleństwem, ale niekiedy też sztuką.
- To wariactwo. Człowieku... - Mairead urwała w pół zdania. Kompletnie ją zaskoczył. Ukryła twarz w dłoniach, by skupić się i chwilę pomyśleć. Nie pomogło. Kobieta chciała powiedzieć już, że przecież ma pracę i zobowiązania, lecz nim o tym pomyślała uświadomiła sobie, że poza tym jedynym szkopułem nic jej tu nie trzyma. Nie miała zazdrosnego eks-męża ani kota, którym musiałaby się zajmować. Nie miała dzieci ani krewnych, którzy potrzebowaliby pomocy. Nie dzierżyła żadnej ważnej funkcji, nie posiadała własnej firmy, której musiałaby doglądać. Nie miała też ogródka, kwiatków czy rybek w akwarium. Nie była wolontariuszem, nie pomagała w domu spokojnej starości. Poza pracą w klubie, którą mogła w każdej chwili stracić, nie miała w życiu nic wartościowego. 
Nic, co nie pozwalałoby jej żyć chwilą.
Była wolna.
Otwierając oczy, zauważyła, że Jared przygląda się jej w milczeniu, z miną, która zdradzała całą jego nadzieję.
Uśmiechnęła się do niego.
- Naprawdę mówisz szczerze? Chcesz zabrać mnie ze sobą i... ?
- Opowiedzieć ci o sobie. Wszystko. A wtedy sama zdecydujesz o naszej... znajomości.
Mairead wiedziała, że jeśli nie spróbuje, będzie żałować. Poza tym, co takiego strasznego mógł skrywać Jared?
- Jestem chyba wariatką, bo mówię... tak.
- Zakochasz się w Meksyku.
I choć siedzieli naprzeciwko siebie, żadne z nich nie poruszyło się.  W końcu odgarniając z twarzy Jareda wpadający mu do oka złoty kosmyk włosów i zakładając go brunetowi za ucho, Mairead przysunęła się bliżej. W jednej chwili uświadomiła sobie, że wpadła.
"Czasem dochodzi się do momentu, w którym robi się tak źle, że można uczynić już tylko jedno z dwojga - śmiać się albo oszaleć. Dziś trzecią możliwością jest taniec". Przypominają sobie słowa Nietzsche, Mairead gdzieś w swoim umyśle miała przeczucie, że wkrótce pożałuje tej decyzji, ale szybko odsunęła je na bok.
Teraz jednak nastał czas, by potańczyć.




 „Era człowieka dobiega końca
Ciemność nadchodzi o świcie
Te lekcje, które tutaj otrzymaliśmy
Dopiero się zaczęły”

~ Kings And Queens, 30 Seconds To Mars

13 komentarzy:

  1. Bardzo się cieszę, że dodałaś miniaturkę w moje urodziny (i to był najlepszy prezent bo czekałam na nią dość długo). Nie muszę chyba pisać, że masz prawdziwy talent, którego tak ci cholernie zazdroszczę i powinnaś się wziąć poważnie za pisanie prawdziwych książek. Co do miniaturki jest (jak zwykle) świetnie napisana. Wciąga od razu i bardzo łatwo się ją czyta. Wszystko jest zrozumiałe, a dzięki licznym opisom można sobie wiele wyobrazić (co jest dla mnie bardzo ważne). Uwielbiam twój styl pisania. Podoba mi się również, że miniaturkę podzieliłaś na części.
    Oczywiście czekam też na dalsze losy Jareda i Veroniki. Życzę dużo weny twórczej i pozdrawiam.
    Gabi

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak już się domyślasz jestem wielką fanką twoich opowiadań, ale kiedy już coś dodasz to nie chce tego czytać. Uwielbiam ten moment kiedy coś wyczekiwanego, coś co wiem że mnie nie zawiedzie jest ciągle przede mną. A kiedy już kończę jest mi tak smutno, kobieto masz wielki talent. Nie wiem czym się zajmujesz na co dzień, ale jeśli pisanie to jest tylko hobby to chce żebyś wiedziała że prawie wszystko co dodajesz jest czymś wyjątkowym. Mam nadzieje, że nie przestaniesz pisać. Co do miniaturki, jest magiczna. Z

    OdpowiedzUsuń
  3. O MÓJ BOŻE! chcę więcej, więcej, więcej i WIĘCEJ! mam nadzieję że dodasz następne części :) to jest tak piękne, magiczne i wspaniałe że brak mi słów żeby jakoś normalniej to skomentować :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, że prędzej czy później, wytropię twój adres i dopadnę cię żeby Ci nakopać. T.T Nie no serio dziewczyno, najpierw uzależniasz ludzi swoim zajebistym opowiadaniem. Dodajesz fantastyczne miniaturki, piszesz , regularnie dodajesz. W moich oczach twój talent jest rewelacyjny. I nagle bum, jakiś kryzys twórczy.. Jeszczeee tak to przeciągasz, tyle czasu!! Może sobie nie zdajesz z tego sprawy i cię to ruszy kiedy to napisze, ale fakt to to że od stycznia, czyli przez dziewięć okrągłych miesięcy, Dodałaś zaledwie 3 rozdziały, jeden króciutki epilog. I bogu dzięki tą (genialną) miniaturkę. 9 miesięcy, to naprawdę ogrom czasu... A ja.. a my ciągle czekamy. i przez większość tego czasu, staram się dać Ci do zrozumienia, że my tu jesteśmy i nadal (o dziwo) czekamy. W porównaniu do tego czasu 1,5 roku, jak to zaczęłaś. I jak łatwo można obliczyć od pierwszego postu. Gdzie przez ten okres dodałaś prawie 50 rozdziałów i 2 miniaturki. A teraz.. No polituj się bożę, prawie nic T.T Serio strasznie dużo zmarnowanego czasu. No ale ok, przecierpię, zrozumiem, może cię to znudziło, może już Ci się nie chce. Ale to napisz nam chociaż, że to koniec. Oszczędziłoby mi to bezcelowego czekania.

    ps. pomyśl o tym że nagle Jared rezygnuje z kariery, albo twój ulubiony pisarz rzuca pisanie. Jsteś dla nas jedną z takich osób, Mary... Ogarnij się. Ciągle tu - Zośka

    OdpowiedzUsuń
  5. czy ty tu kiedyś jeszcze wejdziesz? Z

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam wielki komentarz ale mi go nie dodało i się zdenerwowałam :( Wiem i bardzo doceniam, że wciąż tu ktoś we mnie wierzy. To bardzo, bardzo miłe! Ugryzienie tej histori o dziwo nie jest takie łatwe, mam kilka pomysłów jak to pokierować, bardziej jeżeli chodzi o narrację i chronologię. Tyle decyzji do podjęcia! Ech, teraz w końcu zabieram się do pisania.

      Usuń
    2. Już minęły prawie kolejne 2 miesiące, bądź z nami szczera masz zamiar coś tu jeszcze kiedyś dodać ? Bo ja naprawdę mam pozytywne nastawienie i chce czytać dalej, ale nie chce ciągle tu chodzić i za każdym razem widzieć że nic nie dodałaś :( Mary dodaj coś w końcu!!! :333 Zośka

      Usuń
  6. Już straciłam nadzieje. Nawet nie wiesz jak się ciesze, że jesteś i dalej chcesz pisać! :DD W takim razie oczekuje na nowy, tylko bez presji. Nie chce cię poganiać, szczerze cieszę się twoim powrotem i liczę na to że spokojnie sobie to przemyślisz i zaczniesz pisać. Już dość się naczekaliśmy i dużej różnicy nam to nie zrobi :D Byle byś nas nie zostawiła ;) Życzę Ci dużo weny, zośka ;D

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy nowy ? Ja tu tęsknie ! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ktoś może wie co się dzieje, że tak długo nie ma nowych rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia.. ale to jakaś tragedia. uwielbiam to jak Mary piszę i ciężko mi to przetrwać, że od tak długiego czasu nic nie dodaje. Już nawet zdążyłam dwa razy przeczytać całe opowiadanie jeszcze raz... (nie weźcie mnie za psychola, poprostu nie ma ani jednej osoby która by pisała chociaż w połowie tak zajebiste fanfiction) Mam nadzieje, że to nie koniec i mimo, że tak długo o nas zapominała weźmie się i doda coś w końcu. Może jak zrobimy jakiś bunt to się zbierze. Mary ogarnij się błagam, ciągle tu Zośka.

      Usuń
  9. Mogłabyś chociaż dać jakąś informację.

    OdpowiedzUsuń
  10. Tracisz kolejnych czytelników. Wybacz, ale nie mam zamiaru codziennie wchodzić z nadzieją na to, że łaskawie dodasz jakiegokolwiek posta.

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.