czwartek, 21 czerwca 2012

2. Was it a dream? *

***

Obudziłem się przerażony, pot ściekał mi z czoła, a moje BlackBerry wskazywało godzinę piątą dziesięć. Znów miałem ten głupi sen. Zupełnie jakbym ponownie miał siedemnaście lat i jeszcze raz przechodził przez ten koszmar, bo jakby na to nie patrzeć, dla mnie to wciąż jest przerażające.

***

Wspomnienie Jareda:

Mieszkaliśmy wtedy przez jakiś czas z matką w Nowy Jorku. 
Szczerze mówiąc dla mnie i brata, jako nastolatków była to niezła zabawa. To miasto dawało ogromne możliwości, wszystko było na wyciągnięcie dłoni. Dorabiałem wtedy na zmywaku w pobliskim barze z chińszczyzną. Nie była to praca marzeń, ale umocniła mój charakter. Mimo wszystko nadal lubię chińskie żarcie. Shannon z racji swojej postury i wieku załapał się do pracy w fabryce, jeździł wózkiem widłowym, rozwożąc kartony.
Zawsze, gdy go tam odwiedzałem mięliśmy świetny ubaw. Urządzaliśmy sobie wyścigi, z czego reszta miała polewkę. Do dziś po tej zabawie mam dużą bliznę na łydce. Wieczorami, kiedy nie uczyliśmy się i nie pracowaliśmy, poznawaliśmy środowisko Nowego Jorku.
Koniec lat osiemdziesiątych przyniósł duże zmiany w wielu dziedzinach m.in. narkobiznesie. Praktycznie na każdym rogu można było dostać towar. Ceny był niewygórowane, ale za to policja bardziej czujna. Wzrosła też liczba uzależnionych. Praktycznie, co drugi dzieciak z przedmieścia ćpał. Kluby i bary nocą roiły się od niebezpiecznych ćpunów gotowych napaść, za działkę. Za sprawą modnego dzielenia się igłą, rozprzestrzeniło się HIV. Większość naszych znajomych w tym czasie była umoczona w tym świństwie po uszy. Nie liczyło się czy jesteś nowy w tej branży, czy siedzisz w niej od lat, ale to by nadążać za trendami. Jamajska trawka i kolumbijska koka. Hit sezonu. Nie to, co ten shit - chińska heroina.
Pamiętam, kiedy po raz pierwszy poważnie spróbowałem trawki było to jak miałem piętnaście lat. Oczywiście próbowałem wcześniej, ale wtedy nie miałem o niczym pojęcia i nawet nie umiałem zapalić jointa. Było to w naszej komunie mieszkalnej. Stan, w jaki się wprowadziłem był tak niesamowicie wspaniały. Straciłem całkowicie zainteresowanie czasoprzestrzenią i przyziemnymi sprawami. Liczyło się tylko to by płynąć w takt muzyki (w tle leciało Led Zeppelin, płyta Houses of the Holy). Mój umysł całkowicie się odblokował, to było nieziemskie uczucie. Do dziś zapach marihuany jest zdecydowanie jednym z moich ulubionych.
Raz tylko odważyłem się spróbować „ciężkich” dragów ( i jak na złość to stało się wtedy). Shannon w tym czasie regularnie palił trawkę i choć się nie przyznał to wiem, że brał coś jeszcze.
W piątek jak zwykle po pracy poszliśmy ze znajomymi, tym razem do nowego lokalu. Bar należał do jakiś kumpli Shannona. Od razu można było wyczuć atmosferę napalonych, młodych gówniarzy przybyłych tylko po to by się pieprzyć i ćpać. Nie podobał mi się ten klimat. I ta muzyka… techno, (choć powstała właśnie w latach osiemdziesiątych, chciałbym by nigdy się nie narodziła, cóż za błąd dla ludzkości).
Ale mieliśmy się dobrze bawić, dlatego kumpel Shanna przedstawił nam swoje przyjaciółki. Wtedy jeszcze nie zwracałem uwagi na kolor włosów u kobiet, ale nie powiem tego o moim bracie. Po paru drinkach i skrętach impreza się całkowicie rozkręciła. Nawet ta straszna muzyka przestała mi przeszkadzać, ale to za sprawą Lizzy, prześlicznej dziewczyny, która skutecznie dawała mi zajęcie przez resztę wieczoru. W pewnym momencie zauważyłem, że od paru ładnych chwil nie widziałem tego czubka, mojego brata. Ruszyłem, więc by go poszukać, bo znając Shannona wiedziałem, że zawsze przyciąga para - nienormalne sytuacje.
- Przepraszam cię Lizzy, ale muszę poszukać Shannona wrócę zanim zaczniesz za mną tęsknić, obiecuję…
-  Nie… nie chcę -  zaczęła mnie całować i przytulać i znów wylądowałem na sofie, na jej kolanach. Była taka słodka i przekonująca. Tak ciężko było mi się ruszyć, że zebrałem się dopiero po godzinie.
W końcu odnalazłem Shanimala w jakiejś dziwnej piwnicy. Na sofie zauważyłem naszych kumpli z dzielnicy, a miedzy nimi brata.
- O kogo ja tu widzę Jared, opuściłeś naszą uroczą Lizzy, pewnie jest strasznie niepocieszona - odezwał się do mnie Mike, właściciel tej speluny. - Shann czy nadal jesteś jego niańką?
- Mike to mój brat, więc… nie zaczynaj. Jay siadaj, zobacz to jest dopiero towar – posłusznie wykonałem polecenie – Stary, normalnie sza… cun - Shannon nie dość, że nie mógł się wysłowić to najzwyczajniej się naćpał. Co miałem robić, wyjść na leszcza?  Nie mogłem, musiałem nas ratować.
- Prosto z Columbii, jaśniutka, bielutka, najlepsza koka w tej dzielnicy. Nie biorę byle szajsu - odpowiedział Mike - Jared przyłączysz się do nas? Ja stawiam. Jeżeli nie będzie to najlepsza koka w twoim życiu możesz nazwać mnie dupkiem, co ty na to?
- Co mi szkodzi..- Pomyślałem, ale w głowie się skarciłem:,  co ty do jasnej cholery wyrabiasz Idioto! - Dawaj, ale żebym poczuł, bo inaczej niech cie szlag Mike…
- Ej, ale bez przesady, to mój brat! - Odezwał się Shann. Coś go jednak ruszało. Punkt dla mnie.
Już po pierwszej dawce poczułem ogromnego kopa. Holy shit! Nie kłamali, mocne było. Wszystko zaczęło nagle wirować a miejsce, w który stałem zaczęło się zapadać. W tym momencie czyjeś dłonie pociągnęły mnie w dół i po chwili siedziałem już między Mike’m a Shannonem.
Mieli niezły ubaw, ale nie mam pojęcia czy ze mnie czy po prostu widzieli te cuda, które ja w tamtym momencie. Po chwili, (choć przysiągłbym, że minęło kilka lat) zauważyłem, że Shann i Mike zażywają kolejną już, tego wieczoru porcję kolumbijskiej koki. Też chciałem.
Wtedy do pomieszczenia weszła, Lizzy. Damn! Znalazła mnie. Mike wstał, wziął biały proszek i wysypał działkę na dekolt, zaskoczonej Liz. Popatrzył na mnie, a potem jak w tanim filmie – zlizał wszystko z ciała dziewczyny. Zaczął coś mówić i śmiać się, ale to było zbyt odległe.
-…. Nasz chłopiec…. Jesteś bardzo słodka, droga Liz – mężczyzna krążył wokół mnie - Podnieście go! – Wydarł się w końcu. Z całego bełkotu Mike’a, wyłapałem jedynie parę, bezładnych słów.
Gdy zorientowałem się, że to mnie podnoszą, nie protestowałem. Mike szybko powtórzył swoją czynność z biustem Liz, ale tym razem zmuszając mnie do dokończenia. Nim się zorientowałem leżałem na Lizzy, na sofie, co było zasługą kumpla. Dziewczyna była najwyraźniej już pod wpływem koki, bo nie kontaktowała tak samo jak my? Ja? Whatever.
Dopiero teraz zauważyłem, że w piwnicy było więcej dziewczyn. Oczywiście chłopaki, w tym Shannon, skutecznie się nimi zajmowali, więc nie zostało mi nic jak ulec zaczepkom Lizzy, co zrobiłem z przyjemnością, choć niewiele z tego pamiętam.
Nie mam bladego pojęcia, kiedy zasnąłem, obudził mnie niewyobrażalny łomot. Kiedy otworzyłem oczy drzwi były wywarzone, w pomieszczeniu kręciło się pełno dryblastych mężczyzn, szturchających naszych kumpli a w drzwiach stali goście, z bejsbolami. Zacząłem się bać. Jeden z nich podszedł do stolika z kokainą i zgrabnym ruchem kija uderzył w stolik, rozbijając go na maleńkie szklane kawałeczki. W tym  samym czasie inni członkowie tej bandy zaczęli ciągnąć dziewczyny i wypychać je na, zewnątrz, co zauważyłem, kiedy jeden z nich zabrał ze mnie Lizzy. Leżąc zasłaniała moje ciało. Teraz byłem do połowy goły. Nie miałem spodni. Ściągnięto mnie na podłogę i dopiero wtedy je wciągnąłem. Co jest do kurwy nędzy? , Pomyślałem.
Dopiero, kiedy wszyscy klęczeliśmy na środku pokoju do pomieszczenia wszedł mężczyzna ubrany w skórę i czarne okulary. Ich szef, pomyślałem. Podszedł do Mike’a i wymierzył mu doskonały cios prosto w wątrobę. Zaczął coś mówić, ale nie byłem w stanie zrozumieć jego słów. Chwilę mi zajęło uświadomienie sobie, że mówił po rosyjsku? Ukraińsku? Moje zdziwienie było jeszcze większe, gdy Mike odpowiedział na stawiane mu zarzuty po angielsku.
- Pierdol się…- to było złe posuniecie dla Mike’a, znów odebrał cios.
-  Albo grzecznie odpowiesz na pytania szefa albo jutro znajdą cię w rynsztoku przy 58nd Street Avenue z odrąbanymi po kolei palcami, co nie jest przyjemne. Zrozumiałeś kurwa? – Momentalnie zagroził mu jeden z mężczyzn.
- Sam załatwiam swój towar, nikomu nic do tego kurna. Nie odpowiadam za syf sprzed piątku i nie okradam cię! Nie zdradzę swojego źródła i nie zamknę interesu. Wiesz, te twoje gnioty, mogą mi naskoczyć razem z tobą! - Wydarł się nagle rozjuszony Mike – Auł!
 Ponownie otrzymał cios, tym razem z bejsbola. W co my się wpakowaliśmy, zacząłem żałować, że posłuchałem Shann, ale najgorsze i tak miało się dopiero wydarzyć. Klęczałem jak bezbronne dziecko, wodząc po wszystkich wzrokiem.
- My się nie rozumiemy… nie masz wyboru albo przystaniesz na propozycję albo pożegnasz się ze swoim marnym życiem skurwielu - dał się słyszeć kaleczony angielski z rosyjskim akcentem szefa.
W tym momencie niebiosa mnie wysłuchały, bo do piwnicy wpadła cała ekipa mężczyzn, gości z klubu, znajomych Mike’a. Zaczęła się bójka.
Przybysze zaczęli okładać drągali, ale ci wyciągnęli broń. Shannon! Ten idiota rzucił się na jednego z nich, takiego z nożem. Dlatego właśnie nie mógł brać narkotyków – zabijały mu refleks samozachowawczy! Nie wiedziałem, co robić, rzuciłem się na pomoc bratu, ale ogromna łapa na mojej nodze przewróciła mnie na glebę. Najpierw dostałem w nos, potem w brzuch. W tej samej sekundzie padł strzał.
Poczułem na sobie krew, ale nadal byłem okładany. Katem oka widziałem jak szef zgrai wymyka się, a Shann osuwa na podłogę. Wszystko wirowało mi przed oczami, nie mogłem zatrzymać pięści sprawcy. Nagle padł. Dostał od kogoś z naszych. Odetchnąłem z ulgą. Thanks God!
 Podbiegłem do brata i odwróciłem go w swoja stronę. Miał nóż w brzuchu.  Are you fucking kidding me, bro? Krzyczałem przerażony w myślach. Jeśli to miał być żart, to nie był śmieszny. Mało się nie zsikałem ze strachu. Wszystko nadal wirowało. Ogarnij się, powiedziałem sobie.
W piwnicy nadal się okładali. Spieprzać stąd, o tak. Zawołałem jednego z kumpli, by pomógł mi wynieść Shanna. Ale co dalej?, Zacząłem panikować Jesteśmy naćpani, Shannon umiera, jak my kurwa pojedziemy na pogotowie? Zamkną nas! Fuck! Fuck! Fuck! 
To wtedy - to był cud. Dopiero po latach sobie to uświadomiłem. Lizzy stała przed klubem, wyglądała dobrze. Gdy nas zobaczyła kazała nam wsiadać do swojego wozu.
- Kurwa Shannon! On nie umrze, prawda? Co my zrobimy, on potrzebuje pomocy NATYCHMIAST! Matko, otwórz oczy Shann!!! - Krzyczałem w złości - Liz dasz radę prowadzić?
- Ja? Ba! Myślisz, że pierwszy raz prowadzę naćpana? Nie. Jazdę pod wpływem opanowałam już do perfekcji. Nie patrz tak, przekonasz się - Lizzy uśmiechnęła się - Moja koleżanka mieszka nie daleko i zna się na pielęgniarstwie. Pomoże nam.
Nim się zorientowałem byliśmy na miejscu. Shann ciężko oddychał, ale nadal nie był przytomny, co mnie martwiło. Lizzy zastukała do drzwi a te momentalnie się otworzyły. Stał w nich pogodny hippis, który na nasz widok prawie wcale się nie zdziwił, lecz od razu wciągnął nas do środka. Mieszkanie niesamowicie przypominało mi nasz stary dom.
Dziewczyna szybko zajęła się Shannonem ucinając sobie z nami pogawędkę. Cholera czy tylko ja panikuję? Matko…
Jak się okazało zranienie w porę opatrzone nie stanowiło zagrożenia, ale był inny problem…
- Teraz go ocucimy… chwilę, dlaczego jego puls jest taki słaby, za słaby. Ile wziął? - Zapytała brunetka i zaczęła oglądać, Shannona.
-… - milczałem, nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Czy ja mam to wiedzieć, pytam was. Więc? - Powtórzyła swoje pytanie - Nie jestem specem od tego, ale jak to narko śpiączka to…- dziewczyna dopiero teraz zaczęła nerwowo kręcić się wokół ciała Shanna.
- Katy, co ty chrzanisz, jaka śpiączka - odpowiedziała jej Lizzy i zaczęła potrząsać Shannonem – Wiem, co to i nie wydaje mi się…- przerwała i spojrzała na mnie ze strachem. Jego klatka już się nie unosiła. Wtedy do pokoju wbiegła Katy ze strzykawka w dłoni.
- Mam! Chwała panu, że kiedyś mój przyjaciel zostawił to w mojej apteczce i wyjaśnił mi, co i jak –zaczęła tłumaczyć - Miał skłonności do przedawkowania i chciał… no wiecie, że jakby, co to żeby udzielić mu właściwie pomocy. Rozepnijcie mu koszulę. Szybko!
Gdy spojrzałem na nią zobaczyłem niesamowite opanowanie, totalnie nie przejmowała się tym, że gościu przed nią prawdopodobnie przedawkował. Ja wciąż nie mogłem opanować drżenia ciała, wyglądałem żałośnie. Po chwili strzykawka została wbita w klatkę Shanna. To, co stało się potem o mało nie przyprawiło mnie o zawał. Shannon natychmiast otworzył oczy i cały się poruszył. To było straszne.
- Środek na pobudzenie pracy serca po przedawkowaniu. Zawsze działa - powiedziała Katy z ulgą.
Nie wytrzymałem, zacząłem płakać jak dziecko i przyciskałem nie kontaktowego brata do siebie. Wciąż drżałem.
Nagle ni stąd ni z owąd zacząłem się histerycznie śmiać. Powoli, ale coraz głośniej. Dziewczyny z niedowierzanie zaczęły mi się przyglądać. Płakałem i śmiałem się na przemian. Nie wiem czy to zasługa śniegu czy po prostu nieopanowana euforia, że odzyskałem brata. Nawet Shann się odwrócił.
- Jacy wy jesteście pogrzani i z kim ja się zadaję… idę po coś do picia - zaśmiała się Katy i wyszła, zabierając ze sobą strzykawkę.
- Co się stało? Jared? Gdzie my jesteśmy… Auł,  damn! Mój brzuch… kurwa - do Shanna właśnie doszło, co się stało - Ostatnie, co pamiętam to ten skurwiel, który mnie dźgnął.
- Nic już nie mów. Nigdy nie powinno nas tam być… albo nie. To mi uświadomiło, że jesteś starszy, ale nie mądrzejszy! Idioto ostatni raz brałeś to świństwo! Rozumiesz? A ta zadyma? Mogliśmy tam zginąć a to wszystko przez jakiś zasrany proszek? Mam ochotę ci przyłożyć by dotarło to tego twojego łba, że umierałem ze strachu!
- Jared zluzuj… dotarło! Nie drzyj się, bo głowa mi pęka!- Odkrzyknął mi Shannon.
- Masz mi to obiecać durniu! Tu i teraz! No dalej - byłem naprawdę zdenerwowany.
- OBIECUJĘ! Ok?
-  Shannon…
- Dobra! Przyrzekam na naszą matkę, że to już nigdy się nie powtórzy. Nie narażę nas więcej na taki cyrk. Zawaliłem, to ja powinienem mieć cię na oku… i w ogóle nie powinieneś tego wszystkiego widzieć. Nawet nie wiem jak to się stało, wziąłem tyle, co Mike, to było w sumie pierwszy raz tak dużo…- widziałem skruchę Shannona. Przytuliłem go.
- Mike ćpa od 12 roku życia, więc nie dziw się, że go to nie rusza, już się przyzwyczaił - do rozmowy wtrąciła się Lizzy, o której zupełnie zapomniałem - Dlaczego tak drżysz? – To było pytanie do mnie.
- Co? A…- spojrzałem na siebie.
- Brat, w porządku? Wyglądasz jak…. – Odezwał się Shann.
-… ćpun? – Skończyłem za niego -  Nie wiem nigdy tak nie miałem. - Co się ze mną działo?
- Za dobrze to ty nie wyglądasz… Wiecie, co? Chodźmy coś zjeść. Musicie wyjść na powietrze, za parę godzin będziecie mieć zjazd, wtedy no nie wiem.. Poprawi wam się? Katy idziemy - Liz szybko zdecydowała.
- Ej pomóżcie mi wstać… auł! Ostrożnie jestem ranny. Zero wyczucia…- Shannonowi już poprawił się humor. Mi nie bardzo.
- Ty bohater! Lepiej się zastanów, co powiesz mamie, bo będziesz się tłumaczył jak to zobaczy! - Wskazałem na opatrunek i zakrwawione ubrania.
- Holy shit!- Wycedził Shann, ale nie przejmował się zbytnio.
I tak wyszliśmy z mieszkania Katy. W myślach dziękowałem tej sile na górze, że nad nami czuwała. Wciąż mną telepało, ale chociaż świat przestał wirować, (czego miałem już serdecznie dość!). Shannonowi się poprawił, co mnie niezmiernie cieszył. Pozostała kwestia Constance.
- Nie możemy się tak pokazać w domu. Lizzy masz nas gdzie przenocować? Sory, że tak wyszło, ale… - zabrakło mi słów, postanowiłem zdać się na swój nieodparty urok.
- Jared... - Dziewczyna zbliżyła się do mnie i złapała kosmyk moich włosów, zakręcając go sobie na palcu - … jesteś niemożliwy, wiesz, że nie potrafię ci odmówić i masz szczęście, że moja matka pracuję dziś na nocnej zmianie i wróci do domu o siódmej, czyli mamy…- Liz rozejrzała się za zegarkiem, dostrzegła go na ręce Shannona -… dokładnie pięć godzin. Zbieramy się.

Chwyciłem ją za rękę i ruszyliśmy w stronę pick up’a. Kiedy dotarliśmy do domu Liz, dziewczyna zabrała nasze ubrania i wrzuciła je do prania. Były całe w krwi i koksie. Byłem jej niezmiernie wdzięczny za to, co dla nas robiła, bo mogła nas olać. Shann zaczął marudzić, więc położyliśmy go, choć na chwilę do łóżka, sami zeszliśmy do kuchni. Teraz sobie uświadomiłem, że, od kiedy poznałem Lizzy chciałem ją wyłącznie przelecieć. Wstydziłem się tego, bo wiedziałem, że ona o tym wie.

-Chciałbym cię przeprosić za dziś i w ogóle za wszystko… wiem, co sobie myślisz i jest mi wstyd. Przepraszam, że nie chciałem cię lepiej poznać, dopiero teraz widzę ile mogłem stracić. Zaczniemy tak jakby… od nowa? - Tylko na tyle było mnie stać.
- Jasne i nie przejmuj się, trafiałam na gorszych dupków, uwierz mi. Bardzo cię lubię, dlatego robię to wszystko  a teraz , choć do salonu, bo czuję, że jak za chwile nie usiądę to zemdleje.
Przegadaliśmy tak ponad trzy godziny. Zdziwiło mnie to, bo nie chciało mi się spać i nie byłem znudzony. Wręcz przeciwnie, Lizzy okazała się być świetną dziewczyną, która grała nawet na gitarze tak jak ja. Najlepsze było to, że potrafiła zagrać numery Hendrixa lepiej ode mnie.
Mimo, że poznałem ją lepiej, wciąż wydawała się być jedną wielka zagadką. Przed siódmą trzeba było się zbierać, poszedłem, więc po Shanny’ego (Liz go tak nazywała). Nasze ubrania nie wyschły do końca, więc dostaliśmy stare koszulki jej brata i ruszyliśmy do domu.
Na całe szczęście mama była już w pracy, więc mieliśmy dodatkowe pół doby by się ogarnąć. No lodówce zauważyłem kartkę: „ Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście… (ta! Jasne! Pomyślałem) … w środku jest coś, ale trzeba zrobić zakupy. Kocham was bardzo. Mama”. Jak dobrze mieć taką matkę. Już nigdy więcej Shannon! Never! Ever, Bro!

***

Choć wydarzyło się to tak dawno ten sen wciąż mnie nawiedza. Ja w drgawkach, zaćpany Shannon, ci drągale w klubie, rozsypana koka, krew, mój strach… ach już dosyć, trzeba się ruszyć. Wiedziałem, że już nie zasnę, ale tak ciężko było wygrzebać się z mojego kochanego łóżka. Dlaczego tylko ja mam nie spać. Kogo to wina? Szybko sięgnąłem po moje najukochańsze BlackBerry, naskrobałem parę słów i wcisnąłem przycisk: „Shanny, WYŚLIJ”. Niech wie, że go kocham nawet o piątej rano. Zbierając się by wstać - zacząłem wspominać. Tym razem przypomniał mi się incydent z kupnem tego łóżka…

***

Wspomnienie Jareda:

Moje stare łóżko było już nieźle wysłużone, (czemu się nie dziwię) i nie pasowało do nowego wystroju sypialni, po remoncie. Musiałem niepodważalnie kupić nowe. Ale przecież nie mogę zrobić tego jak normalny mężczyzna, bo, po co! Tylko oczywiście jak Leto! Dzięki Shannonowi i Tomo, których miałem ochotę wtedy zabić, jestem niezmiernie lubiany w tym sklepie. Jak na złość rano zadzwonił Shann i niechcący powiedziałem mu o swoich planach. Po upływie kwadransu słyszę dzwonek. Shannon i Tomo, wspaniale. Uwzięli się, że muszą to zobaczyć, bo jak marudzę przy wyborze choćby butów to mija Bóg wie ile czasu, więc co to dopiero łóżko.  Nie mam zamiaru się nimi przejmować.
 Założyłem bluzę z kapturem, okulary i mogliśmy iść. Już na samym początku dali mi do zrozumienia, że nie będzie tak łatwo. Shannon musiał wypróbować k a ż d e łóżko, jakie zobaczył. Tomo nie został mu dłużny. Całkiem jak dzieci.

- Tomo! Kochanie! Gdzie ty się podziewasz, zobacz to - zaczął krzyczeć Shann na cały sklep.
- Idę Shnny, ale żebyś tylko widział tamto… o rzesz w mordę! - Dało się słyszeć głos Chorwata i po chwili leżał już obok Shannona na łóżku - To jest genialne, takie ogromne… ej, Jared dołącz się do nas, no nie bądź taki, stary.
- Błagam was, ludzie się na nas patrzą… - brakowało mi już słów.
- Ehm, przepraszam, czy mogę w czymś pomóc?- Za pleców doszedł mnie głos ekspedientki.
- To… - nie zdążyłem nic powiedzieć, S. mnie ubiegł.
- Właśnie poszukujemy odpowiedniego łóżka, chodzi mam o coś  wygodnego i dużego, prawda Jared?
- Słucham? No tak…- zamyśliłem się i nie miałem pojęcia jak to zabrzmiało. Uświadomiło mnie dopiero lekkie speszenie ekspedientki, ale było za późno.
- Proponuję, więc łóżka małżeńskie, są przestronne…
- Świetnie, o to nam chodziło - wtrącił szybko Shann.
-… wygodne, stylowe. Nasz sklep oferuje ekskluzywne łóżka Vi-Spring Steep wykonane w stu procentach z najlepszego drzewa, przyjazne dla środowiska.
- O Jared, ekologiczne takie jak lubisz - Shann nie potrafił się powstrzymać. Doigra się. Obiecuję sobie w myślach.
- Zapewniają one komfort, rano wstajemy wypoczęci i mamy więcej energii by realizować swoje cele. Dostępne są też łóżka na zamówienie, więc nie ważne, jakich rozmiarów posłania potrzebujemy. Dodatkowo kupując je dziesięć procent z ceny przeznaczamy na ochronę lasów w Amazonii.  Oto one - kobieta zaprowadziła nas na właściwy dział. Nim się zorientowałem Shannon zaciągnął mnie i Tomo na łóżko, co wyglądało komicznie.
- Nie wiem jak tobie Jared, ale nam się podoba - Tomo i ty przeciw mnie, pomyślałem.
- Jared nie udawaj takiego nieśmiałego, bo pani się krępuje. My tak się o niego martwimy, ostatnio się nie wysypia. To przecież nie przez nas, to prawda czasem nie daje mu zasnąć, ale on jest taki słodki, prawda Tomo?- Shannon miał niezły ubaw - No dobra chyba wystarczy. Przepraszamy panią za nasze zachowanie, ale…
- Rozumiem nie musza się państwo tłumaczyć - powiedziała dziewczyna.

Postanowiłem  pokazać im, kto tu będzie miał jeszcze ubaw i zagrać w ich grę.
- Widzi pani nasz związek…- tu pokazałem na Shanna i Tomo-… jest nietypowy, ale my się tego nie wstydzimy. Jest wyjątkowy. Potrzebuje łóżka, w którym spokojnie zmieści się nasza trójka - teraz to ja podszedłem do Tomo i przejechałem wskazującym palcem po jego twarzy zatrzymując się na jego ustach. Odwróciłem  się do kobiety i z całą kokieterią powiedziałem:
- Bierzemy to.
Och mina Tomo! Bezcenna a Shannona zamurowało w końcu miało się ten talent aktorski. Szkoda mi było tylko tej kobiety. Podobał jej się Shannon a tak no cóż… chyba dokładnie wiem, co o nas pomyślała. 
Nasza trójka w akcji jest niesamowita.
Kiedy wychodziliśmy ze sklepu:
- Tak w ogóle to chciałem wam podziękować, najpierw byłem zły, ale teraz... Acha i mam niezłe łóżko, co prawda ogromne, ciekawe czy wejdą tam trzy osoby?- Znów udawałem.
-… nie ma, za co! Wiesz ja już wiem, że jedna ci nie starcza, to teraz masz pole do popisu. Czy naprawdę pomyślałeś o tym o czy ja myślę? Proszę cie Jared…- Shann urwał jakby się zawstydził. Nie wierzę!
-  Dobra Jared… my lepiej już nie chcemy wiedzieć co ty będziesz robił w tym wyże i z kim! - Tomo poklepał mnie po ramieniu. - Stary podziwiam cię, ale oszczędźcie mnie, bo po dzisiejszym mam już dosyć! Wystarczy, że tkwię w tym związku.
- Mrr… Tomo poczekaj aż będziemy w domu, nie przegapisz chyba testowania? -  Shannonowi udzielił się klimat i zwinnym ruchem przytulił Chorwata. Mina ludzi na parkingu - bezcenna!
Tak, nie jesteśmy normalni.



***

Dosyć tego dobrego, pora ruszyć się pod prysznic. Po minucie byłem w łazience. Kiedy się już ogarnąłem i uczesałem, komórka wskazywała szóstą! Postanowiłem zabrać moje płatki i zejść do studia. Wziąłem mojego ukochanego akustyka do ręki i zacząłem ćwiczyć nowy numer, który chodził mi po głowie od paru dni…

 Witajcie w świecie Jareda Leto

***

Yello!

Na razie wspominki, ale zacznie się dziać! Przepraszam, że Shannon wyszedł na ćpuna, ale moja głowa nie pracuje jak należy.


* "Czy to był sen?"- Tytuł piosenki 30STM

3 komentarze:

  1. Kocham takich zwariowanych chłopaków! Podczas czytania o kupowaniu łóżka niemal tarzałam się po podłodze ze śmiechu! Co więcej, jestem prawie pewna, że kiedyś odstawili taką akcję! W końcu wszystkiego można się po nich spodziewać!
    Dotknęłaś ciężkiego tematu-ich młodości. Nie mam Ci za złe,że zrobiłaś "ćpuna" z Shannona, bo fajnie i (co ważniejsze) realistycznie Ci to wyszło!
    No nic, biorę się dalej za czytanie:)
    pakuti

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty to wszystko wymyslilas? :o jeśli tak to dziewczyny jesteś boska :d tarzam sie po podłodze takie to jest genialne xd zakochalam sie normalnie. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po części tak, akurat w tym rozdziale jest dużo fikcji, jednak staram się wplatać prawdziwe fakty ;) Dziękuję.

      Usuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.