wtorek, 4 września 2012

15. We can laugh as we both pretend, that we’re not in love, and that we’re just good friends *

Don't ever let in end


 ***


- Przeklęte słońce!
Krzyknęłam. Nie wiem, który to już raz obudziło mnie, niesfornie padając na twarz. Pomimo wszystkich uroków lata, ja wolałam zimę i w tym momencie gdybym mogła coś zmienić, to była by to pora roku. Na dodatek to mój dzień wolny! Czując, że już nie zasnę, leniwie powlekłam się łazienki. W tym czasie mój  żołądek dał o sobie znać nawet parę razy. Nie tracąc więc czasu wygrzebałam z mojej szafy coś do ubrania, chwyciłam notebooka pod pachę i pobiegłam na dół.
Wchodząc do kuchni mignął mi obraz Shanimala w jadalni, postanowiłam wziąć coś do jedzenia i dołączyć do mężczyzny.
Perkusista już na samym wstępie uraczył mnie swoim uśmiechem.
- Nie spodziewałem się towarzystwa przed południem.
-To wasze słońce… Smacznego. –rzuciłam markotnie i zajęłam miejsce naprzeciwko Zwierzaka.
- Nie nazywaj tego śniadaniem.- Shannon wskazał na moją miskę z musli i jogurtem, szyderczo się śmiejąc. Co jak, co humor mu dziś nie miłosiernie dopisywał.- Dobrze się chyba wczoraj bawiłaś.
Podniosłam wzrok na mężczyznę, permanentnie do czegoś dążył. Ta rozradowana twarz.
- Widzę, że nie wytrzymasz. Mów.
Odpowiedziałam i wróciłam do konsumpcji płatków.
-Wydaje ci się…
Chwilę potem ujrzałam wyciągniętą rękę Shannona z tabletem prezentującym bardzo ładne zdjęcie. Momentalnie stanęła mi przed oczami ta scena.
Kiedy wychodziliśmy, przedrzeźniałam się z Jaredem i próbowałam odebrać mój telefon. Nawet nie wiem kiedy podstawiłam mu nogę i Jay wyłożył się jak długi jednak chcąc złagodzić upadek złapałam go za marynarkę, ale to nic nie dało. Zdjęcie uchwyciło ten moment i rzeczywiście wyglądało to tak jakbym pomagała mu wstać.
Wybuchłam gromkim śmiechem, niechcący opluwając jogurtem urządzenie. Widząc minę perkusisty  szybko chwyciłam serwetkę i zaczęłam wycierać przedmiot.
- To nie było zamierzone… Już, o jaki czysty.
Uśmiechnęłam się, ale mężczyzna tylko pokiwał głową. Obejrzał tablet i po chwili uradowany powiedział:
- Wiesz, co piszą? „ Jared Leto lider zespołu 30 Seconds to Mars, aktor i reżyser ponownie zaskoczył wszystkich tym razem pojawiając się na Konferencji.. bla bla bla, uważaj teraz … w towarzystwie tajemniczej, prawdopodobnie dwudziestoletniej brunetki. Jak donosi nasz korespondent para spędziła razem cały wieczór, ciągle się śmiejąc, przytulając i tańcząc. Dużym zaskoczeniem jest, że w tym związku to ona ewidentnie rządzi! Czyżby Leto poszukiwał kobiety która będzie go podnosić po upadkach jego zespołu? Na dodatek Leto gra na dwa fronty bowiem na tej samej imprezie wymieniał czułe uściski z piękną aktorką Annabelle Wallis. Blondynka czy brunetka, odwieczny dylemat. Jednak czy któraś z nich jest w stanie zdobyć to niewzruszone, męskie serce. Czy ponad 40 letni hollywoodzki amant i gwiazdor rocka kiedyś się zmieni? Patrząc na te zdjęcia, szczerze w to wątpimy i współczujemy oby dwóm paniom.”
- Na ich miejscu współczułbym samemu sobie, że muszę pisać taki chłam. Co za bzdury.
Niespodziewanie w pomieszczeniu zabrzmiał srogi głos młodszego Leto. Razem z Shannonem wymieniliśmy spojrzenia, wciąż się śmiejąc. Jared zajął miejsce z drugiej strony stołu, stawiając głośno swój talerz i kawę. Popatrzyłam na niego z ukosa. Na kilometr można było wyczuć, że jest zły, to mało powiedziane, wkurwiony to lepiej oddające sytuację słowo. Chociaż potrafił zapanować nad sobą, to nad głosem nie bardzo. Zastanawiałam się czy gniewa się jeszcze za wczorajszą glebę. O matko, mógł nie zaczynać, zabrzmiał głos w mojej głowie. Racja.
Ciszę przerwał Shannon, zwracając się do brata, ale wciąż oglądając coś w tablecie:
- Nie wspominałeś, że Annabelle wróciła.
Postanowiłam się nie odzywać, przyjęłam role obserwatora co chwilę spoglądając to na lewo, to na prawo, to na Jareda, to na Shanna wciąż jedząc musli.
- Nie miałem pojęcia. Spotkałem ją dopiero wczoraj.- odpowiedział od niechcenia Jared.- Pijesz do czegoś?
- Ja? Nie, ale ci z gazety, tak.
- Czytaj więcej tych bzdur, to mózg do reszty ci się zlasuje.- rzucił w miarę pokojowo wokalista, wracając do swojego posiłku.
- Ale impreza udana była, przynajmniej w mediach masz dziewczynę. Sory, dwie.
Shannon droczył się z bratem, obserwując ich czułam jak uśmiech na mojej twarzy się poszerza. Spoglądając jednak na Jareda, który jeszcze po dwóch zdaniach brata, gotów jest eksplodować, powiedziałam:
- Może zmienimy już temat, co? I przy okazji… Jared, mógłbyś się podzielić sałatką.
- Zapomnij, młoda.- Shannon oderwał się od swojego urządzenia i wbił uradowany wzrok w brata, czekając na jego odpowiedź. Jednak wokalista mimo przypuszczeń Zwierzaka, podsunął swój talerz do mnie.
- Z tofu. Na własne życzenie żeby nie było.- rzucił wciąż tym samym markotnym głosem i nałożył mi dwie łyżki.
Zjadłam spory kęs a bracia wbili we mnie swoje spojrzenia czekając na reakcję. Nim cokolwiek doleciało do mojego żołądka, poczułam straszne pieczenie w gardle a do oczu napłynęły mi łzy. Momentalnie chwyciłam swój kubek i opróżniłam do dna. Ty pieprzony dupku! Wydarłam się w myślach. O dziwo nie byłam zła, w sumie sama się prosiłam. Jared zrobił to na spontana.
Jay po raz pierwszy dziś się zaśmiał.
- Co jest?- zapytał zdezorientowany Shannon.
- Dupek. No to, kawał ci się udał. Piękny spontan.- wyrzuciłam spokojnie wokaliście, ignorując Shannona i wstając od stołu.
- Z tofu i tajskim sosem chili, zapomniałem dodać.- odpowiedział Jared, posyłając mi przy wyjściu niewinny uśmieszek.
Tak było ostatnio coraz częściej, mój uszczyp, jego kontra i na odwrót. Z jednej strony podobało mi się to bo nigdy nie należałam do osób, które się zaraz obrażają, ale z drugiej strony czasem po prostu nie rozumiałam zachowań Jareda. Chociaż mówił coś, to jego głos, ruchy zdradzały co innego. W końcu zaczęłam się zastanawiać, Kogo ukrywasz tam w środku Jared, co? I o dziwo, pytanie to nurtowało mnie coraz mocniej.


***


   Od czasu imprezy moją głowę zajmowała jedna myśl, Annabelle. Nawet zdjęcia, które nam zrobiono i te wszystkie brednie, nie obchodziły mnie. Liczyło się czego ode mnie chcę bo to, że czegoś chciała, było pewne. Znów będzie miła, możesz to wykorzystać, podpowiadał jakiś głos w głowie. Mogę się zabawić, ale ona na to czeka. Wtedy będzie wiedziała, że ma wciąż na mnie wpływ. Annabelle zawsze pociągała mnie i oprzeć się jej urokowi było trudno. Jednak w tej chwili czułem, że potrafię się jej postawić. Dlaczego? Intrygował mnie kto inny, Veronica. Ta dziewczyna siała w mojej głowie jeden wielki zamęt. Podobała mi się, a to, co tkwiło w niej, nie potrafiło dać mi spokoju. Nie umiałem nazwać własnych uczuć, to było strasznie nurtujące.
- Shannon, jesteś moim bratem, znasz mnie. Powiedz mi czy wierzysz, że potrafię się zakochać, obdarzyć kogoś tak mocnym uczuciem, że nie pozwolę mu odejść.- zapytałem brata kiedy pracowaliśmy w studiu.
- Wiesz, teoretycznie byłoby to ciężkie bo jesteś Leto, ale…- Shannon się zaśmiał.- Żartowałem. Nie mam pojęcia, zastanawia mnie fakt czy będziesz chciał się zmienić bo w normalnych związkach ciągle robisz nowy krok. Wiesz, deklaracje, wierność, ślub, rodzina, z czasem dziecko, wspólne wakacje. Kobiety tego oczekują.
Spojrzałem na brata, mówił tak spokojnie i szczerze. On w to wierzył, widział w tym siebie, ale ja, czy widziałem siebie?
- Nie za dużo na raz? Chciałem się tylko zakochać. Na resztę, przyjdzie czas.
- Chyba, że znajdziesz sobie kogoś podobnego do siebie, co będzie trudne...- rzucił Shannon wciąż męcząc się z nastrojeniem gitary, nagle podniósł głowę jakby coś odkrył.- Już mam, Veronica! Z tego co wiem to jej do ożenku i pieluch się nie śpieszy, ale obawiam się, że nie masz szans, sory.
- Że, co proszę? Mógłbym mieć każdą, słyszysz k a ż d ą. Ona… ona nie jest w moim typie, jest zbyt złośliwa.- rzuciłem nerwowo do brata, nie dawał mi u niej szans.
- Złośliwa? To ty zachowujesz się jak pieprzony pies ogrodnika! Stary, cały czas się jej czepiasz, wypytujesz, dokuczasz a ona jest młoda, chce się bawić, zrozum. Poza tym polubiłem ją więc nawet nie próbuj jest wykorzystać. Widziałem jak na nią patrzysz gdy nie widzi.
- Ha, no niby jak?- bzdury, które wyrzucał mi Shannon były jakimś nonsensem. Zacząłem się śmiać.
- Jak na jakiś kurewski przedmiot, który się ocenia czy nadaje się do użytku! Aż jest mi normalnie wstyd i nie wiem co chodzi ci po tej ślicznej główce, ale nie próbuj tego z Niko. Ach zapomniałem!
Shannon  podniósł się z siedzenia, odłożył gitarę i skierował się do wyjścia.
- Annabelle, dzwoniła. Zaprosiłem ją dzisiaj na kolację, będzie jeszcze Tomo z Vicky, Robert, Emma i Braxton. Strasznie się ucieszyła.- posłał mi szyderczy uśmiech, stojąc w futrynie.-  Tak bardzo nalegała.
- Zabiję cię Shannon. Kurwa!
- Po, co ta złość. Dam ci radę.- Shannon podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu, wciąż się uśmiechając.- Ta cię chcę. Nie myśl o nieosiągalnym lecz zajmij się tym, co masz pod nosem.
Miałem ochotę mu przyłożyć i zmyć z twarzy ten głupi uśmieszek, ale nie zniżam się do takich zachowań. Wróciłem do swoich zajęć, a Shannon poszedł przygotować kolację.
Nim się zorientowałem zrobiło się późno i trzeba było przygotować się na tą nieszczęsną kolację. Idąc na górę, minąłem w kuchni rozśpiewanego Shannona, tak zajętego gotowanie, że wcale mnie nie zauważył. Wziąłem szybki prysznic i kiedy miałem już wyjść z łazienki, coś mnie zatrzymało. Moje odbicie. Przetarłem dłonią zaparowaną szybę i po chwili para niebieskich oczu, zaczęła mnie bacznie obserwować.
Osobnik w lustrze najpierw bacznie obejrzał swoją twarz. Skóra choć tak blada, była niesamowicie delikatna i gładka jak na swój wiek. Większość twarzy pokrywał dość bujny, ciemny zarost.
- 40? Nie, nie widać…
Następnym punktem były oczy. Choć powiedziałbyś niebieskie, to nie były tylko niebieskie. Po dłuższym zastanowieniu można było dostrzec kilka odcieni błękitu, a nawet szarości. Wokół nich można było dostrzec parę zmarszczek.
- Co skrywasz Jared? Jedną wielką tajemnicę…
Mężczyzna w lustrze uśmiechał się do mnie. Rozpuściłem włosy spięte dotychczas w kucyk po czym swobodnie nimi potrząsnąłem.
- Zabawmy się.
Kiedy schodziłem na dół, z jadalni dobiegła mnie muzyka oraz wesołe głosy Shannona i Veroniki, już miałem do nich dołączyć gdy zadzwonił dzwonek.
- Witajcie. Wchodźcie.
Po chwili małżeństwo Chorwatów już podawało mi swoje płaszcze, a Tomo wcisnął mi do reki butelkę wyśmienitego wina. Wskazałem im miejsce a sam poszedłem odkorkować wino.
W ciągu pół godziny zeszli się wszyscy zaproszeni gości, a Shannon razem z Niko podali kolację. Annabelle zajęła miejsce obok mnie, co chwilę chwytając moją dłoń. Wyglądała przepięknie choć dla mnie zwyczajnie. Taką ją pamiętałem.
- Mmm… Wybornie pachnie aż trudno uwierzyć, że Shannon to przygotował! Auł. - skwitował uradowany Tomo gdy na stole pojawiły się dania na, co dostał z łokcia od Vicky.
- Życzę wszystkim smacznego lecz najpierw wznieśmy toast. Wypijmy za… za..
- Za sukces naszego filmu!- rzuciła Emma.
- Za to też, ale za…- Shannon wciąż zastanawiał się nad dobrym powodem.
- Za powrót Annabelle.- odezwała się Veronica, zadziwiając tym nas. Spojrzeliśmy po sobie, wznosząc kieliszki.
- Tak i jeszcze za miłość, która spotyka wszystkich lecz nie nas!- przerwał nam Shannon, stylizując swój głos na nieszczęśliwy. Zaczęliśmy się śmiać.
- Shanny, mów za siebie!- wtrącili jednocześnie Tomo i Braxton, który siedział przy Niko.
- Więc za miłość!- powiedziałem spoglądając na Veronicę, chcą sprawdzić jej reakcję, ale dziewczyna wpatrywała się w Braxtona. Zderzyliśmy się kieliszkami a ja nie wiem dlaczego, pocałowałem Annabelle w policzek.
Dalszą część wieczoru spędziliśmy siedząc z winem na kanapie, dopóki Shannon nie wpadł na iście genialny pomysł.
- Zagrajmy w …. tylko gdzie to jest!- krzyczał, przeszukując nerwowo szafki, co rozbawiło Tomo.- Mam! Gramy w twistera!
Po chwili brat rozłożył na podłodze białą matę z kolorowymi kropkami. Wszyscy siedzieli zaskoczeni przyglądają się perkusiście jakby oszalał.
- Ruszcie dupska, potrzebujemy cztery osoby. Mam wywoływać? Dobra, Veronica, Vicky, Robercik i nasz kochany Jared!
 Shannon posłał mi ten swój podstępny uśmiech po czym wyciągnął mnie z kanapy.
- A ty panie wodzireju, co będziesz robić?- zapytała rozbawiona Vicky.
- Pokręcę wam. No, zajmować miejsca!
Poi chwili już ustawieni na macie, świetnie się bawiliśmy.  W pewnym momencie tak się wciągnęliśmy, że nikt nie chciał przegrać, co w efekcie zaprowadziło nas do nienormalnych pozycji.
- Prawa ręka na zielone Jared! Na zielone!- krzyczał Shannon.
- Kuźwa!- wydarłem się upadając z hukiem na ziemię, potrącając Vicky. Zielone pole było poza zasięgiem, przegrałem. Jak się okazało po krótkim czasie rozgrywkę wygrała właśnie Vicky, będąc niepokonaną w te klocki. W twistera zagraliśmy jeszcze parę razy a potem goście zaczęli się rozchodzić.
Zanosząc do kuchni lampki po winie, usłyszałem szepczące, znajome głosy.
-  … zależy mi na nim, naprawdę, uwierz mi. Dopiero teraz zrozumiałam, że wyjazd i związek z Jose był błędem. Chciałabym czegoś więcej.
- Możesz liczyć na moją pomoc. Mówiłem ci jak wygląda sytuacja.
- A ta dziewczyna? Widzę jak Jay ją traktuje, to jest dziwne….
- Nie masz powodu do obaw, wiesz jaki on jest, przeleciałby wszystko. Sory, Ann.
- Wiem. Dzięki za kolację i za to, co robisz.
Nastąpiła chwila ciszy, ale ja nie czekałem na dalszy ciąg rozmowy, wróciłem do salonu. Świetnie, mój brat próbuje wyswatać mnie z Annabelle za moim plecami. Nie wiedziałem czy mam się cieszyć czy złościć. Mój wzrok zatrzymał się nagle na Veronice, która stała oparta o ścianę i rozmawiała z Vicky, przy okazji co chwilę się śmiejąc. Kiedy w końcu mnie zauważyła, posłała mi nie pewne spojrzenie mówiące: koleś o, co ci biega, ale to mnie nie zraziło i wciąż się w nią wpatrywałem. I co ja mam z tobą zrobić? Dlaczego tak cholernie mnie do ciebie ciągnie. Z tą myślą pożegnałem się z Annabelle, która wyszła z kuchni i zbierała się do domu.

***


Od czasu imprezy na którą zabrał mnie Jared minęło sporo czasu a ja mimo to miałam wrażenie, że to złudzenie. Ci wszyscy ludzie, nie mogli być prawdziwi, nie mogli mówić poważnie, powtarzałam sobie kiedy nagle nastąpił przełom. Okazało się, że słowa wypowiedziane pod presją chwili, mają pokrycie i ktoś chce obejrzeć moje prace. Możliwość zaprezentowania własnych filmów dodawała skrzydeł.
- Witam panią, nazywam się Steven Emerson i zapraszam do mojego biura, gdzie wszystko omówimy.- zabrzmiał głos mężczyzny.
Znajdowałam się w siedzibie jednej z firm zajmujących się dystrybucją filmów. Starszy jegomość, który prowadził mnie teraz oszklonym korytarzem, wydawał się być ważną szychą, szczerze mówiąc nie wiele pamiętałam. Moje rozważania przerwał jego głos, a może raczej jego dłoń przed  moimi oczami:
-… założyłem ją 30lat temu. Szmat czasu, kto by pomyślał. Halo, jest pani tu. Wiem smęcę i znudziłem panią.
- Nie, skądże, bardzo miło się pana słucha. To tutaj?
Po chwili weszliśmy do ogromnego i stylowo urządzonego gabinetu. Nim zdążyłam się rozejrzeć za czymkolwiek, mój wzrok przykuło wielkie na całą ścianą okno, wprost przede mną. W dole dostrzegłam żyjące pełnią Los Angeles a w dali zielone wzgórza Hollywood. Widok zachwycał.
- Niech pani siada. Przedstawię moje uwagi do filmu.
Dobiegł mnie wesoły głos staruszka siedzącego za stołem konferencyjnym w dali pokoju. Mężczyzna co chwilę wyświetlał mi fragmentu mojego filmu, po czym dodawał swoje uwagi. Już po paru zdaniach można było zauważyć, że to nie byle amator lecz profesjonalista. Swoją ciekawość co do intencji Emersona zaspokoiłam jednak dopiero po ponad godzinie.
- Przepraszam, ale chyba źle usłyszałam. Pan chcę zostać producentem mojego filmu?
Nie wierzyłam, że to się dzieje. W głębi po prostu szalałam z radości lecz z pozoru starałam się pozostać zaskoczona i oniemiana.
- Wątpię aby w tak młodym wieku doskwierał pani słuch, to prędzej w moim przypadku.- mężczyzna miał poczucie humoru, zaśmiałam się.- Świetnie pani zrozumiała, tak jak mówiłem chcę mu dać szansę bo widzę w nim nadzieję a przeczucie jak dotąd mnie nie zawiodło. Jeżeli się pani zgodzi za… miesiąc zobaczy pani swój film w kinie, może nie od razu w multipleksie, ale…
- Dziękuję za szansę.
Weszłam mu w zdanie, ale staruszek tylko się uśmiechnął. Tak bardzo mnie zaskoczył, przyszłam tu z nastawieniem na kolejne rozczarowanie a nie na sukces! Może i było to nie wiele, ale dla mnie w tej chwili to znaczyło więcej niż sam Oskar na którego w przyszłości liczyłam. Wszystko mogłoby wydawać się bajką która właśnie się spełniła lecz nie, pozostała jeszcze masa formalności zupełnie nie bajkowych. Nie bajka lecz rzeczywistość, ale jaka!
Pierwszą osobą z którą podzieliłam się tą wiadomością była Katia. Nawet nie mam pojęcia kiedy zbliżyłyśmy się do siebie na tyle, że nie wyobrażałam sobie dnia bez niej. Z jednej strony to było zrozumiałe, nie miałam tu żadnej przyjaciółki, no może oprócz znajomych Emmy i Vicky. Katia łatwo znalazła sobie więc miejsce w moim sercu i grafiku. Poza tym łączyło nas tyle, że zastanawiałam się jak to możliwe, że nie poznałyśmy się wcześniej.
Odpowiedź od Katii była krótka: „ Nie powiem, a nie mówiłam J Oblewamy to, bądź gotowa o 20, przyjadę po ciebie, podaj adres”. Zaśmiałam się po czym odpisałam. Ostatnio cały czas coś pisałam na telefonie, uświadomił mi to Jared wyrzucając, że to nienormalne by cieszyć się non stop do tej zabawki. Nonsens, jeszcze kto mi to mówi? Maniak BlackBerry. To prawda wciągnęła mnie w to Katia, ale był jeszcze jeden winowajca. Braxton. Moja niewiadoma. Cała nasza znajomość była na odwrót. Z czasem zaczęłam dostrzegać, że chłopak choć nie mówi głośno bo oboje przyznaliśmy, że nie angażujemy się w związek, liczy jednak na coś. W sumie to nie przyznaliśmy, ja przyznałam. Znów. Momentalnie przypomniał mi się nasz ostatni wypad.
- Powiesz mi gdzie mnie dziś zabierasz?
Powiedziałam do mężczyzny na przywitanie, widząc jak wysiada z auta. Podszedł bliżej i złożył na moich ustach, namiętny pocałunek.
- Nie mam mowy, to niespodzianka.- odpowiedział zadziornie, gładząc mnie po włosach.
- Widzisz, w salonie siedzą dwie przyzwoitki, które nie dadzą nam spokoju jeżeli nie zaspokoją swojej ciekawości.- rzuciłam bawiąc się jego zamkiem od skórzanej kurtki.
- Zostaw to mi. Idź do auta.
Po chwili mężczyzna zniknął za ogromnymi białymi drzwiami. Jak się już przekonałam Braxton nie był zaborczym czy upartym człowiekiem i już  podczas drogi, zdradził co nieco. Fakt musiałam mu trochę pomarudzić, ale ważne, że zadziałało.
- Santa Ana. Nie, nie wyciągniesz więcej.- zaśmiał się i podkręcił głośniej radio, śpiewając z wokalistą Aerosmith „Walk this way”.
- … I met a cheeleader, was a real young bleeder
Oh, the times I could reminisce
‘cause the best things of lovin’ with her sister and her cousin
only started with a little kiss
like this!..
Ostatnie słowa wykrzyczał mocniej i nim się zorientowałam, szybko mnie pocałował po czym znów uważnie prowadził, cały czas się śmiejąc.
- Wariat, normalnie.
- Walk this way, walk this way…
just gimme a kiss, like this!
Mężczyzna w odpowiedzi zaśpiewał mi refren, świetnie naśladując Stevena i wciąż się do mnie zadziornie uśmiechając. Świetnie się z nim bawiłam o czym on doskonale wiedział.
Kiedy dojechaliśmy do Santa Ana okazało się, że ten wieczór rzeczywiście będzie wyjątkowy.
- Zaczęło się, musimy się pośpieszyć.
Krzyknął i pociągnął mnie za rękę, pędząc w stronę bliżej nie określonej, kolorowej maskarady. Z każdym krokiem zaczęłam wyłapywać coraz więcej szczegółów. Wszędzie było słychać skoczną muzykę. Ulica którą biegliśmy była szeroka, po obu stronach znajdowała się masa, malutkich, kolorowych stoisk. Latarnie oświetlające mroki miasta, ozdobione były równie pstrokatymi, co sklepy, lampionami i łańcuchami. Nad naszymi głowami rozwieszone były miliony lampeczek, tworzących świetlistą pajęczynę. Przedzierając się przez rozbawiony tłum, wyłapałam ludzi przebranych w dziwaczne, kolorowe stroje. W końcu dotarliśmy do obiektu zainteresowania. Parada.
- To festiwal na część Świętej Anny, patronki miasta! Dla mieszkańców jest to wielkie święto i zabawa! Spójrz tylko na to!
Braxton wręcz się darł by przebić się przez ten radosny harmider. Środkiem ulicy odbywał się właśnie przemarsz parady. Na samym przedzie kroczyła wielka orkiestra, ubrana w odświętne, galowe mundury. Tuż za nimi przemieszczały się piękne latynoskie tancerki, odziane w różnokolorowe stroje, tańczące w rytm dość szybkiej i wesołej muzyki. Klimat ten udzielił się zgromadzonym, ponieważ wszyscy zaczęli poruszać się razem z dziewczynami. Jednak mój wzrok przyciągnęło coś innego a mianowicie platformy. Tak różnorodne, piękne, egzotyczne, zachwycały bogactwem i rozmiarami. Ludzie stojący na nich machali do tłumu wciąż jednak tańcząc. Na jednej z nich dostrzegłam połykaczy ognia, byli niesamowici, igrając z naturą. Dopiero kiedy parada dotarła na główny plac rozpoczęła się prawdziwa zabawa. Istne szaleństwo ogarnęło na pozór spokojne Santa Ana a my znajdowaliśmy się w jego środku. To było cudowne uczucie.
Razem z Braxtonem po wyczerpującym tańcu na ulicy i zwiedzaniu platform, udaliśmy się na piwo cedrowe, które królowało na festiwalu i które zdecydowanie uwielbiałam. Z kubkami w dłoniach odwiedzaliśmy stoiska. Bransoletki, kamienie, figurki, pieczywo, regionalne potrawy, smakołyki, chusty, kapelusze, można było dostać niemal wszystko. Braxton uparł się na talizmany szczęścia.
-Nie marudź. Poprosimy te dwa. Podziękujesz jak podziałają. Będzie ci o mnie przypominać.
- Na razie sam mi o sobie przypominasz.- rzuciłam.- Żartowałam. Naprawdę w nie wierzysz?
Mężczyzna obdarzył mnie spojrzeniem i przez chwilę milczał. Zastanawiał się.
- Wierzę, że ludzie je noszący mogą być szczęśliwi.
Braxton podszedł do mnie i zawiesił medalion na mojej piersi. Na czarnym rzemyku znajdował się srebrny, bliżej nieokreślony przedmiot.
- Śliczny. Dziękuję.
Mieliśmy identyczne więc robiłam to samo i po chwili oboje nosiliśmy dziwny znak, mający zapewnić nasz szczęście.
Przy ostatnim stoisku znalazłam coś koło czego nie potrafiłam przejść obojętnie. Stare uzależnienie.
- Ktoś przecież nie wierzy w zabobony i inne wróżby?- zapytał zdziwiony mężczyzna kiedy podałam mu chińskie ciasteczko z przepowiednią.
- Dla nich robię wyjątek. Są pyszne.
Chociaż nie wierzyłam lubiłam czytać horoskop, kupować takie ciastka i w ten sposób poprawiać sobie humor.
- Co masz? Czytaj pierwszy!- odparłam wesoło, nie czytając jeszcze własnej wróżby.
- „Kto pyta jest głupcem przez pięć minut, kto nie pyta pozostaje nim przez całe życie.” Praktyczne. A ty?
Rozwinęłam mały karnecik niecierpliwie.

-„Wystarczy kobiecie trzy razy powiedzieć, że jest ładna, aby za pierwszym razem podziękowała, uwierzyła za drugim, a wynagrodziła za trzecim.”

Nim dokończyłam, mężczyzna wybuchł śmiechem.

- Co za frazes, głupie brednie. To nie jest śmieszne.- powiedziałam kapryśnie i klepnęłam Braxtona w ramię.

- Sory, ale tak to działa skarbie.

- Nie pogrążaj się, ja chcę jeszcze raz.- powiedziałam i chwyciłam ciasteczko. Po chwili ujrzałam karteczkę.

- „Mądra pszczoła nie pije ze zwiędłego kwiecia”. Życiowe w chuj.- rzuciłam podenerwowana a Braxton widząc moją reakcję, znów się śmiał.- Czytaj swoje.

- „Z poetami, malarzami i muzykami jest tak samo jak z grzybami: wśród dziesięciu tysięcy jeden dobry.”Głupie.

Teraz to ja się zaśmiałam, a stojąca obok mnie sprzedawczyni, zakryła rozradowaną twarz dłonią.

- Sory, ale tak to działa skarbie.- powtórzyłam jego własne słowa ledwo opanowując śmiech. Wciąż się śmiejąc, objął mnie ramieniem i powoli ruszyliśmy w drogę powrotną. Kiedy byliśmy pod domem stwierdziłam, że co mi tam szkodzi i upewniłam się, że nie oszukuję Braxtona.

- Cholerni cię lubię, ale nie szukam związku, wiesz o tym. Nie chcę byś się łudził. Lubię z tobą wychodzić, rozmawiać, bawić się, ale na razie nie mogę ci niczego zagwarantować.

Chłopak przytaknął jakby się tego spodziewał. Na rozluźnienie atmosfery, rzuciłam:

- To nie oznacza, że nie możemy się poprzytulać albo pocałować.- posłałam mu uśmiech.

- Na pewno nie omieszkam.

Po raz kolejny dziś pocałował mnie jednak tym razem bardziej namiętnie i gwałtownie. Prawą dłonią przyciągnął moją twarz do siebie, a lewą wplótł we włosy. Po chwili jednak się zatrzymał, nie odrywając swoich ust od moich, wyszeptał:
- Jared nas obserwuję w oknie.
Mimowolnie prychnęłam śmiechem i dokończyłam pocałunek.

Wypad do Santa Ana był wspaniały. Póki, co miałam zdać się na los, nie podejmować radykalnych decyzji, takie miała założenie.
Do domu wróciłam późnym popołudniem wciąż nie mogąc przestać się cieszyć z sukcesu. Ledwo weszłam a już na korytarzu wpadłam na Shannona.
- Coś ty taka zadowolona czyżby mnie małe co nieco ominęło? Ale żeby tak sama???- perkusista poruszał znacząco brwiami i zaczął mnie kuć palcem w bok.
- Spadaj perwersie. Udało się z moim filmem, znalazł się producent i dystrybutor więc jestem szczęśliwa.
- Gratulaaaacje!- wydarł się Zwierzak, podnosząc mnie do góry i okręcając się dookoła. Nie lubiłam takich zabaw, od razu poczułam się słabo.- Świętujemy dziś!
- Zaraz zwymiotuję, postaw mnie.
Kiedy w końcu dotarły do mężczyzny moje słowa postawił mnie posłusznie na ziemi. Profilaktycznie by zapobiec upadkowi usiadłam szybko na schodach i spokojnie odetchnęłam.
- Już umówiłam się z Katią… ale w sumie będzie weselej jak cię zabiorę z nami.
- Nas, chciałaś powiedzieć. Dwa na dwa.
Ciszę przerwał nie kto inny jak Jared, który po raz kolejny się ze mną droczył. Stał oparty o ścianę i zajadał morelę.
- Niekoniecznie, ale niech będzie. O 20 macie być gotowi.
Było mi już lepiej więc podniosłam się i ruszyłam do swojego pokoju.
- Let's get it started, ha! Let's get it started, ha!- usłyszałam jeszcze za plecami głos Shannona próbującego nieudolnie naśladować Black Eyed Peas i śmiech Jareda. Nie odwracając się zostawiłam braci Leto samych sobie.


***


Dochodziła 20 i oboje z Shannonem byliśmy już gotowi do wyjścia, oglądając telewizję czekaliśmy na Veronicę.
- Może pójdę po nią.- zagaiłem do brata, który oglądał jakieś głupkowate TV show.
- Matko, Jared pytasz się trzeci raz. Zaraz zejdzie, ale ty nie wytrzymasz więc idź bo mi przeszkadzasz.
Shannon, czasem brakowało mi do niego słów. W odróżnieniu od niego martwiłem się bo od paru godzin dziewczyna nie schodziła na dół i zastanawiałem się czy aby wszystko gra. Stojąc pod jej drzwiami, niepewnie zapukałem.
- Mogę wejść?- zapytałem, ale nie dostałem odpowiedzi więc uchyliłem drzwi i wszedłem na własne ryzyko. Najwyżej mnie zbeszta, pomyślałem.
W pomieszczeniu panował mrok, co od razu mnie zaniepokoiło. Nerwowo się rozejrzałem, na łóżku stał włączony laptop, ale dziewczyny nie było. Ujrzałem ją dopiero po chwili, siedziała na poręczy balustrady, opierając się o ścianę domu. Spokojnie do niej podszedłem i już miałem na nią nakrzyczeć, że co ona wyprawia, gdy ujrzałem jej twarz. Zwykle roześmiana lub chociaż zmęczona, teraz przedstawiała ogromny smutek, wręcz ból. Wszystko to potęgował kompletnie rozmazany makijaż, ściekający razem z łzami po policzkach. Mimo, że wyczuła moją obecność, nie oderwała wzroku od punktu w który tak zawzięcie się wpatrywała. Jej stan mnie przeraził, nie wiedziałem jak się zachować i co powiedzieć.
- Hej, Veronica wszystko okay?- zapytałem kładąc dłoń na jej ramieniu i podchodząc bliżej. Dziewczyna zareagowała po kilkunastu sekundach, odwracając do mnie twarz. Jej zaszklone oczy przebijały mnie na wylot. Poczułem chłód.
- Nie, kurewsko daleko od okay.
Rzuciła chłodno, schodząc z poręczy i odpychając mnie wróciła do środka. Zaskoczony jej reakcją stałem przez chwilę zdezorientowany w miejscu. Dopiero po chwili ruszyłem za nią. Stała w łazience i zmywała makijaż jak gdyby nic się nie stało, wciąż jednak tkwiąc w mroku.
- Udawanie, że nie potrzebujesz pomocy wcale nie pomoże. Może jak powiesz, co się stało będę umiał ci pomóc.
Jakbym mówił do ściany, dziewczyna w ogóle nie zagregowała. Wyminęła mnie w drzwiach łazienki i rzuciła się na łóżko.
- Nigdzie nie idę. Nie mam ochoty więc nie męcz mnie i po prostu wyjdź.- powiedziała po chwili wciąż ty samym przeszywająco lodowatym głosem. Jednak nie odpuściłem, usiadłem na łóżku i zastanawiając się jak jej pomóc, zauważyłem coś na jej laptopie. Mail. Choć wiem, że nie powinienem, zacząłem czytać lecz dziewczyna nawet się nie odwróciła bowiem znów nad czymś intensywnie myślała a może raczej smuciła się.
„ Wiem, co myślisz czytając to. Pierdolony żart? Nie. Dlaczego odzywam się właśnie teraz? Wiem, że jesteś w Stanach a sumienie nie daje mi spokoju. Tak wiele się zmieniło…. Nie mam prawa o nic cię prosić, ale błagam przeczytaj to.
Nienawidzisz mnie, masz do tego pełne prawo, zasłużyłam sobie na to aż za dobrze. Kurewski strach tak bardzo paraliżuje… nawet taką egoistkę jak ja.  Widzisz, pewne rzeczy docierają do nas zbyt późno. Pamiętasz, co powiedziałaś mi jak się poznałyśmy? Powiedziałaś, że nie przepraszasz bo to nic nie znaczy. Żaden czyn nie jest w stanie naprawić krzywdy jaką ci wyrządziłam, mimo to wiedz, że oddałabym każdą godzinę mojego szczęścia za każdą sekundę twojego bólu. Nigdy nie zamierzałam cię oszukiwać. Nigdy nie chciałam zadać ci bólu i nigdy też nie mówiłam, że jestem w stanie się zmienić.
Oriane ”

Mail zawierał jeszcze dopisek z amerykańskim adresem dziewczyny i prośbę o kontakt. Nic z tego nie rozumiałem, ale wiedziałem jedno, kobieta skrzywdziła Veronicę bardzo mocno a sadząc po reakcji dziewczyny sprawa była poważna. Nie mogłem jej tak zostawić i pozwolić by została sama, widząc że jest już 20, postanowiłem działać. Zapaliłem światło i podszedłem do kobiety by ją zmobilizować do działania.
- Zgaś to. Zostaw mnie….- zaczęła protestować.
- Nie ma mowy. Spójrz na mnie.- nie chciała tego zrobić więc pociągnąłem ją do pozycji siedzącej po czym ująłem jej podbródek, zmuszając ją do wysłuchania moich słów.- Nie pozwolę ci się dołować więc nie próbuj mnie wyzywać bo to nie działa. Pójdziesz na tą imprezę i będziesz się dobrze bawić, już ja o to zadbam.
Dziewczyna zmierzyła mnie podejrzliwym i wciąż zaszklonym wzrokiem.
- Nie jestem gotowa.
- Nie? Zaraz ci coś znajdę.
Wiedziałem, ze szuka byle pretekstu by tylko nie iść więc udałem się do jej szafy i wygrzebałem z niej jakieś ubranie.
- Nie chcesz się ubrać sama więc włożysz to. Masz.- wróciłem do Niko i podałem jej ubrania. Jednak ona wciąż siedziała i wpatrywała się we mnie nieprzytomnie.
- Do łazienki! Ubierać się.- podniosłem ją i popchnąłem delikatnie w stronę ubikacji.- Masz minutę bo tam wejdę.
Kiedy po chwili wyszła, o dziwo ubrana, wiedziałem, że jestem na dobrej drodze. Jednak wciąż miała tą samą, zdołowaną minę.
- Masz świetnego stylistę. Przeszedłem samego siebie.- zagaiłem do dziewczyny by ją rozśmieszyć ale nie podziałało.- Idziemy.
- Nie. Czy do ciebie nie dociera, że nie idę.- powiedziała lekko zdenerwowana.
- Podaj mi choć jeden racjonalny powód.
- Wyglądam jak jedno wielkie nieszczęście. Nie mam makijażu a moje włosy to porażka.- powiedziała to tak normalnie, że wybuchłem śmiechem.
- Racjonalny powód skarbie.- odpowiedziałem wciąż się śmiejąc.- Przegrałaś. Skoro tym się martwisz, to poczekaj chwilę, siadaj tu.
Chwyciłem ją za rękę i posadziłem w fotelu, sam idąc do łazienki. Miałem genialny pomysł.
- Posłuchaj jedno wielkie nieszczęście, teraz lepiej się nie ruszaj i nie odzywaj bo nie robiłem tego długo i wyszedłem z wprawy.
- Jared, czy ciebie już do kurwy nędzy totalnie pogrzało.- odezwała się spokojnie Veronica.- Będziesz mnie malował?
Znów miała ten sam, markotny ton głosu a ja po raz drugi zacząłem się śmiać. Po chwili się opanowałem.
- Ciii. Co ci mówiłem? No więc. Mam nadzieję, że lubisz smoking eyes, to mi najlepiej wychodzi. Zamknij oczy i mód się abym zrobić równą kreskę bo zawsze miałem z tym problem.
Dziewczyna spoglądała na mnie jakbym mówił w obcy języku, posyłając mi przy tym pełne obawy spojrzenie po czym zamknęła oczy. Uśmiechnąłem się do niej lecz w głębi duszy raczej do siebie by się nie skompromitować. Co mi strzeliło do łba! W czasie kiedy robiłem jej makijaż nie odzywałem się by się nie dekoncentrować. Kobieta również nic nie powiedziała lecz kiedy po paru minutach skończyłem, również bez słowa podeszła do lustra.
- Nie będę się chwalił, ale wyszło lepiej niż  przypuszczałem. Bella!- uprzedziłem jej reakcję stając za jej plecami. Veronica odwróciła się do mnie i po raz pierwszy od momentu mego przyjścia, uśmiechnęła się, dodając:
- Będą jeszcze z ciebie ludzie Jared, czuję to.- pocałowała mnie w policzek po czym chwyciła za szczotkę i zaczęła rozczesywać nieład na głowię. Zadowolony, że osiągnąłem swój cel, usiadłem na łóżko czekając cierpliwie na dziewczynę. Nagle ktoś zapukał i po chwili do pokoju wpadł Shannon z Katią, krzycząc, ze ile można się szykować i że natychmiast wychodzimy.
- Dziękuję.- wyszeptała mi do ucha Veronica kiedy opuszczaliśmy domu i wtedy poczułem jak miedzy nami tworzy się coś wyjątkowego. Iluzja, to była iluzja, krzyczał głos w mojej głowie, ale nie zamierzałem go słuchać, nie dziś…


 ***
Podoba się? Mam nadzieję. W sumie nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać  
( zarówno tu jak i u mnie)...
Czytam=komentuję.

Provehito in altum!

* "Możemy śmiać się jak dobrze udajemy, że nie jesteśmy w sobie zakochani i że jesteśmy po prostu dobrymi przyjaciółmi..."- Nickelback, Don't Ever Let In End.

8 komentarzy:

  1. Podoba się, podoba ;D Umieram, cholernie chciałabym zobaczyć zdjęcie upadającego Jareda z Veroniką z tego bankietu ;D
    Shannon i jego pomysł z twisterem świetny! Ale myslałam, że dojdzie do jakiejś niestosownej pozycji między Jay'em a Niko... ;D hahaha nie no, zbyt spaczony mozg mam, nevermind... xD
    Jared robiący makijaż? O.O ile ja bym dała za zobaczenie tego dzieła! ;D
    No i podobają mi się strasznie stroje Niko! ;)
    Ogólnie zajebisty rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Annabelle - fajnie, że się pojawiła.
    Czytam, czytam, czytam i wybuchłam śmiechem, Jared i makijaż rozwaliło mnie to :D
    Wystraszyłam się trochę jak czytałam to, że Veronika płakała, myślałam że wydarzyło się coś bardzo złego, ale czuję że wątek z Oriane zostanie rozwinięty (choć mogę się mylić :))
    Pozdrawiam i czekam na następny, to jest takie miłe oderwanie od rzeczywistości.
    Żaneta ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja już naprawdę nie wiem jak jeszcze mogę Cie komplementować? XD
    Więc powtórzę, twoje wpisy są nieziemskie, bardzo lubię je czytać. Od początku było ciekawie, a na sam koniec można zauważyć , że Jaredowi bardzo podoba się Veronica i myślę, że w końcu dojdzie do upragnionego momentu , ze obydwoje będą ze sobą bardziej niż tylko flirtować. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja wiem, jestem straszna ale czasem się zastanawiam czy krytyka nie byłaby lepsza niż te wspaniałe słowa. Pewnie bardziej mobilizująca by była. Oczywiście nawet nie wiesz jak się cieszę, że w ogóle ktoś czyta, komentuje, poświęca mi swój czas i daje szansę :) Dzięki że jesteś ;)

      Usuń
    2. Nie przesadzaj, owszem zgadzam się co do krytyki i jeśli coś mi nie pasuje to od razu chcę się z tym podzielić i napisać co i jak. Ale no cóż ja mogę napisać krytycznego skoro tak bardzo podobają mi się twoje wpisy i sama pewnie to zauważyłaś bo na twój blog zaglądam bardzo często co jest przyczyną, iż uzależniam się od tych 'notek'. Do tego te zdjęcia <3 (ps. Ja nie mam po co cię krytykować bo widzę, że nie spoczniesz na laurach!) :D

      Usuń
  4. super odcinek, czekam na to co będzię na imprezie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. mistrzkamuflażu4 listopada 2012 13:38

    Sory, że dopiero teraz czytam i pisze. Dużo sie działo u mnie szczególnie ostatnio a już dawno chciałam nadrobić zaległości. Ale jak już zaczynasz to czytasz dalej na raz:) Bardzo dobre i ciekawe i zabawne:) Czytam dalej

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.