Don't ever let in end
Nim
dokończyłam, mężczyzna wybuchł śmiechem.
- Co za
frazes, głupie brednie. To nie jest śmieszne.- powiedziałam kapryśnie i
klepnęłam Braxtona w ramię.
- Sory,
ale tak to działa skarbie.
- Nie
pogrążaj się, ja chcę jeszcze raz.- powiedziałam i chwyciłam ciasteczko. Po
chwili ujrzałam karteczkę.
- „Mądra
pszczoła nie pije ze zwiędłego kwiecia”. Życiowe w chuj.- rzuciłam podenerwowana
a Braxton widząc moją reakcję, znów się śmiał.- Czytaj swoje.
- Na
pewno nie omieszkam.
***
* "Możemy śmiać się jak dobrze udajemy, że nie jesteśmy w sobie zakochani i że jesteśmy po prostu dobrymi przyjaciółmi..."- Nickelback, Don't Ever Let In End.
***
- Przeklęte
słońce!
Krzyknęłam. Nie
wiem, który to już raz obudziło mnie, niesfornie padając na twarz. Pomimo
wszystkich uroków lata, ja wolałam zimę i w tym momencie gdybym mogła coś
zmienić, to była by to pora roku. Na
dodatek to mój dzień wolny! Czując, że już nie zasnę, leniwie powlekłam się
łazienki. W tym czasie mój żołądek dał o
sobie znać nawet parę razy. Nie tracąc więc czasu wygrzebałam z mojej szafy coś do ubrania, chwyciłam notebooka pod pachę i pobiegłam na dół.
Wchodząc do
kuchni mignął mi obraz Shanimala w jadalni, postanowiłam wziąć coś do jedzenia
i dołączyć do mężczyzny.
Perkusista już
na samym wstępie uraczył mnie swoim uśmiechem.
- Nie
spodziewałem się towarzystwa przed południem.
-To wasze
słońce… Smacznego. –rzuciłam markotnie i zajęłam miejsce naprzeciwko Zwierzaka.
- Nie nazywaj
tego śniadaniem.- Shannon wskazał na moją miskę z musli i jogurtem, szyderczo
się śmiejąc. Co jak, co humor mu dziś nie miłosiernie dopisywał.- Dobrze się
chyba wczoraj bawiłaś.
Podniosłam wzrok
na mężczyznę, permanentnie do czegoś dążył. Ta rozradowana twarz.
- Widzę, że nie
wytrzymasz. Mów.
Odpowiedziałam i
wróciłam do konsumpcji płatków.
-Wydaje ci się…
Chwilę potem
ujrzałam wyciągniętą rękę Shannona z tabletem prezentującym bardzo ładne
zdjęcie. Momentalnie stanęła mi przed oczami ta scena.
Kiedy
wychodziliśmy, przedrzeźniałam się z Jaredem i próbowałam odebrać mój telefon.
Nawet nie wiem kiedy podstawiłam mu nogę i Jay wyłożył się jak długi jednak chcąc
złagodzić upadek złapałam go za marynarkę, ale to nic nie dało. Zdjęcie
uchwyciło ten moment i rzeczywiście wyglądało to tak jakbym pomagała mu wstać.
Wybuchłam
gromkim śmiechem, niechcący opluwając jogurtem urządzenie. Widząc minę
perkusisty szybko chwyciłam serwetkę i
zaczęłam wycierać przedmiot.
- To nie było
zamierzone… Już, o jaki czysty.
Uśmiechnęłam
się, ale mężczyzna tylko pokiwał głową. Obejrzał tablet i po chwili uradowany
powiedział:
- Wiesz, co
piszą? „ Jared Leto lider zespołu 30
Seconds to Mars, aktor i reżyser ponownie zaskoczył wszystkich tym razem
pojawiając się na Konferencji.. bla bla bla, uważaj teraz … w towarzystwie tajemniczej, prawdopodobnie
dwudziestoletniej brunetki. Jak donosi nasz korespondent para spędziła razem
cały wieczór, ciągle się śmiejąc, przytulając i tańcząc. Dużym zaskoczeniem
jest, że w tym związku to ona ewidentnie rządzi! Czyżby Leto poszukiwał kobiety
która będzie go podnosić po upadkach jego zespołu? Na dodatek Leto gra na dwa fronty bowiem na tej samej imprezie wymieniał czułe uściski z piękną aktorką
Annabelle Wallis. Blondynka czy brunetka, odwieczny dylemat. Jednak czy któraś
z nich jest w stanie zdobyć to niewzruszone, męskie serce. Czy ponad 40 letni
hollywoodzki amant i gwiazdor rocka kiedyś się zmieni? Patrząc na te zdjęcia,
szczerze w to wątpimy i współczujemy oby dwóm paniom.”
- Na ich miejscu
współczułbym samemu sobie, że muszę pisać taki chłam. Co za bzdury.
Niespodziewanie
w pomieszczeniu zabrzmiał srogi głos młodszego Leto. Razem z Shannonem wymieniliśmy
spojrzenia, wciąż się śmiejąc. Jared zajął miejsce z drugiej strony stołu,
stawiając głośno swój talerz i kawę. Popatrzyłam na niego z ukosa. Na kilometr
można było wyczuć, że jest zły, to
mało powiedziane, wkurwiony to lepiej
oddające sytuację słowo. Chociaż potrafił zapanować nad sobą, to nad głosem nie
bardzo. Zastanawiałam się czy gniewa się jeszcze za wczorajszą glebę. O matko, mógł nie zaczynać, zabrzmiał
głos w mojej głowie. Racja.
Ciszę przerwał
Shannon, zwracając się do brata, ale wciąż oglądając coś w tablecie:
- Nie
wspominałeś, że Annabelle wróciła.
Postanowiłam się
nie odzywać, przyjęłam role obserwatora co chwilę spoglądając to na lewo, to na
prawo, to na Jareda, to na Shanna wciąż jedząc musli.
- Nie miałem
pojęcia. Spotkałem ją dopiero wczoraj.- odpowiedział od niechcenia Jared.-
Pijesz do czegoś?
- Ja? Nie, ale
ci z gazety, tak.
- Czytaj więcej
tych bzdur, to mózg do reszty ci się zlasuje.- rzucił w miarę pokojowo
wokalista, wracając do swojego posiłku.
- Ale impreza
udana była, przynajmniej w mediach masz dziewczynę. Sory, dwie.
Shannon droczył
się z bratem, obserwując ich czułam jak uśmiech na mojej twarzy się poszerza.
Spoglądając jednak na Jareda, który jeszcze po dwóch zdaniach brata, gotów jest
eksplodować, powiedziałam:
- Może zmienimy
już temat, co? I przy okazji… Jared, mógłbyś się podzielić sałatką.
- Zapomnij,
młoda.- Shannon oderwał się od swojego urządzenia i wbił uradowany wzrok w
brata, czekając na jego odpowiedź. Jednak wokalista mimo przypuszczeń
Zwierzaka, podsunął swój talerz do mnie.
- Z tofu. Na
własne życzenie żeby nie było.- rzucił wciąż tym samym markotnym głosem i
nałożył mi dwie łyżki.
Zjadłam spory
kęs a bracia wbili we mnie swoje spojrzenia czekając na reakcję. Nim cokolwiek
doleciało do mojego żołądka, poczułam straszne pieczenie w gardle a do oczu
napłynęły mi łzy. Momentalnie chwyciłam swój kubek i opróżniłam do dna. Ty pieprzony dupku! Wydarłam się w
myślach. O dziwo nie byłam zła, w sumie sama się prosiłam. Jared zrobił to na
spontana.
Jay po raz pierwszy
dziś się zaśmiał.
- Co jest?-
zapytał zdezorientowany Shannon.
- Dupek. No to,
kawał ci się udał. Piękny spontan.- wyrzuciłam spokojnie wokaliście, ignorując
Shannona i wstając od stołu.
- Z tofu i
tajskim sosem chili, zapomniałem dodać.- odpowiedział Jared, posyłając mi przy
wyjściu niewinny uśmieszek.
Tak było
ostatnio coraz częściej, mój uszczyp, jego kontra i na odwrót. Z jednej strony
podobało mi się to bo nigdy nie należałam do osób, które się zaraz obrażają,
ale z drugiej strony czasem po prostu nie rozumiałam zachowań Jareda. Chociaż
mówił coś, to jego głos, ruchy zdradzały co innego. W końcu zaczęłam się
zastanawiać, Kogo ukrywasz tam w środku
Jared, co? I o dziwo, pytanie to nurtowało mnie coraz mocniej.
***
Od czasu imprezy moją głowę zajmowała jedna
myśl, Annabelle. Nawet zdjęcia, które
nam zrobiono i te wszystkie brednie, nie obchodziły mnie. Liczyło się czego ode
mnie chcę bo to, że czegoś chciała, było pewne. Znów będzie miła, możesz to wykorzystać, podpowiadał jakiś głos w
głowie. Mogę się zabawić, ale ona na to
czeka. Wtedy będzie wiedziała, że ma wciąż na mnie wpływ. Annabelle zawsze
pociągała mnie i oprzeć się jej urokowi było trudno. Jednak w tej chwili
czułem, że potrafię się jej postawić. Dlaczego? Intrygował mnie kto inny, Veronica.
Ta dziewczyna siała w mojej głowie jeden wielki zamęt. Podobała mi się, a to,
co tkwiło w niej, nie potrafiło dać mi spokoju. Nie umiałem nazwać własnych
uczuć, to było strasznie nurtujące.
- Shannon,
jesteś moim bratem, znasz mnie. Powiedz mi czy wierzysz, że potrafię się
zakochać, obdarzyć kogoś tak mocnym uczuciem, że nie pozwolę mu odejść.-
zapytałem brata kiedy pracowaliśmy w studiu.
- Wiesz,
teoretycznie byłoby to ciężkie bo jesteś Leto, ale…- Shannon się zaśmiał.-
Żartowałem. Nie mam pojęcia, zastanawia mnie fakt czy będziesz chciał się
zmienić bo w normalnych związkach ciągle robisz nowy krok. Wiesz, deklaracje,
wierność, ślub, rodzina, z czasem dziecko, wspólne wakacje. Kobiety tego
oczekują.
Spojrzałem na
brata, mówił tak spokojnie i szczerze. On w to wierzył, widział w tym siebie,
ale ja, czy widziałem siebie?
- Nie za dużo na
raz? Chciałem się tylko zakochać. Na resztę, przyjdzie czas.
- Chyba, że
znajdziesz sobie kogoś podobnego do siebie, co będzie trudne...- rzucił Shannon
wciąż męcząc się z nastrojeniem gitary, nagle podniósł głowę jakby coś odkrył.-
Już mam, Veronica! Z tego co wiem to jej do ożenku i pieluch się nie śpieszy,
ale obawiam się, że nie masz szans, sory.
- Że, co proszę?
Mógłbym mieć każdą, słyszysz k a ż d ą. Ona… ona nie jest w moim typie, jest
zbyt złośliwa.- rzuciłem nerwowo do brata, nie dawał mi u niej szans.
- Złośliwa? To
ty zachowujesz się jak pieprzony pies ogrodnika! Stary, cały czas się jej
czepiasz, wypytujesz, dokuczasz a ona jest młoda, chce się bawić, zrozum. Poza
tym polubiłem ją więc nawet nie próbuj jest wykorzystać. Widziałem jak na nią
patrzysz gdy nie widzi.
- Ha, no niby
jak?- bzdury, które wyrzucał mi Shannon były jakimś nonsensem. Zacząłem się
śmiać.
- Jak na jakiś
kurewski przedmiot, który się ocenia czy nadaje się do użytku! Aż jest mi
normalnie wstyd i nie wiem co chodzi ci po tej ślicznej główce, ale nie próbuj
tego z Niko. Ach zapomniałem!
Shannon podniósł się z siedzenia, odłożył gitarę i
skierował się do wyjścia.
- Annabelle,
dzwoniła. Zaprosiłem ją dzisiaj na kolację, będzie jeszcze Tomo z Vicky,
Robert, Emma i Braxton. Strasznie się ucieszyła.- posłał mi szyderczy uśmiech,
stojąc w futrynie.- Tak bardzo nalegała.
- Zabiję cię
Shannon. Kurwa!
- Po, co ta
złość. Dam ci radę.- Shannon podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu,
wciąż się uśmiechając.- Ta cię chcę. Nie myśl o nieosiągalnym lecz zajmij się
tym, co masz pod nosem.
Miałem ochotę mu
przyłożyć i zmyć z twarzy ten głupi uśmieszek, ale nie zniżam się do takich
zachowań. Wróciłem do swoich zajęć, a Shannon poszedł przygotować kolację.
Nim się
zorientowałem zrobiło się późno i trzeba było przygotować się na tą nieszczęsną
kolację. Idąc na górę, minąłem w kuchni rozśpiewanego Shannona, tak zajętego
gotowanie, że wcale mnie nie zauważył. Wziąłem szybki prysznic i kiedy miałem
już wyjść z łazienki, coś mnie zatrzymało. Moje odbicie. Przetarłem dłonią
zaparowaną szybę i po chwili para niebieskich oczu, zaczęła mnie bacznie
obserwować.
Osobnik w
lustrze najpierw bacznie obejrzał swoją twarz. Skóra choć tak blada, była
niesamowicie delikatna i gładka jak na swój wiek. Większość twarzy pokrywał
dość bujny, ciemny zarost.
- 40? Nie, nie widać…
Następnym
punktem były oczy. Choć powiedziałbyś niebieskie, to nie były tylko niebieskie.
Po dłuższym zastanowieniu można było dostrzec kilka odcieni błękitu, a nawet
szarości. Wokół nich można było dostrzec parę zmarszczek.
- Co skrywasz Jared? Jedną wielką tajemnicę…
Mężczyzna w
lustrze uśmiechał się do mnie. Rozpuściłem włosy spięte dotychczas w kucyk po
czym swobodnie nimi potrząsnąłem.
- Zabawmy się.
Kiedy schodziłem
na dół, z jadalni dobiegła mnie muzyka oraz wesołe głosy Shannona i Veroniki,
już miałem do nich dołączyć gdy zadzwonił dzwonek.
- Witajcie.
Wchodźcie.
Po chwili
małżeństwo Chorwatów już podawało mi swoje płaszcze, a Tomo wcisnął mi do reki
butelkę wyśmienitego wina. Wskazałem im miejsce a sam poszedłem odkorkować
wino.
W ciągu pół
godziny zeszli się wszyscy zaproszeni gości, a Shannon razem z Niko podali
kolację. Annabelle zajęła miejsce obok mnie, co chwilę chwytając moją dłoń.
Wyglądała przepięknie choć dla mnie zwyczajnie. Taką ją pamiętałem.
- Mmm… Wybornie
pachnie aż trudno uwierzyć, że Shannon to przygotował! Auł. - skwitował
uradowany Tomo gdy na stole pojawiły się dania na, co dostał z łokcia od Vicky.
- Życzę
wszystkim smacznego lecz najpierw wznieśmy toast. Wypijmy za… za..
- Za sukces
naszego filmu!- rzuciła Emma.
- Za to też, ale
za…- Shannon wciąż zastanawiał się nad dobrym powodem.
- Za powrót
Annabelle.- odezwała się Veronica, zadziwiając tym nas. Spojrzeliśmy po sobie,
wznosząc kieliszki.
- Tak i jeszcze
za miłość, która spotyka wszystkich lecz nie nas!- przerwał nam Shannon,
stylizując swój głos na nieszczęśliwy. Zaczęliśmy się śmiać.
- Shanny, mów za
siebie!- wtrącili jednocześnie Tomo i Braxton, który siedział przy Niko.
- Więc za
miłość!- powiedziałem spoglądając na Veronicę, chcą sprawdzić jej reakcję, ale
dziewczyna wpatrywała się w Braxtona. Zderzyliśmy się kieliszkami a ja nie wiem
dlaczego, pocałowałem Annabelle w policzek.
Dalszą część
wieczoru spędziliśmy siedząc z winem na kanapie, dopóki Shannon nie wpadł na
iście genialny pomysł.
- Zagrajmy w ….
tylko gdzie to jest!- krzyczał, przeszukując nerwowo szafki, co rozbawiło
Tomo.- Mam! Gramy w twistera!
Po chwili brat
rozłożył na podłodze białą matę z kolorowymi kropkami. Wszyscy siedzieli
zaskoczeni przyglądają się perkusiście jakby oszalał.
- Ruszcie
dupska, potrzebujemy cztery osoby. Mam wywoływać? Dobra, Veronica, Vicky,
Robercik i nasz kochany Jared!
Shannon posłał mi ten swój podstępny uśmiech
po czym wyciągnął mnie z kanapy.
- A ty panie
wodzireju, co będziesz robić?- zapytała rozbawiona Vicky.
- Pokręcę wam.
No, zajmować miejsca!
Poi chwili już
ustawieni na macie, świetnie się bawiliśmy.
W pewnym momencie tak się wciągnęliśmy, że nikt nie chciał przegrać, co
w efekcie zaprowadziło nas do nienormalnych pozycji.
- Prawa ręka na
zielone Jared! Na zielone!- krzyczał Shannon.
- Kuźwa!-
wydarłem się upadając z hukiem na ziemię, potrącając Vicky. Zielone pole było
poza zasięgiem, przegrałem. Jak się okazało po krótkim czasie rozgrywkę wygrała
właśnie Vicky, będąc niepokonaną w te klocki. W twistera zagraliśmy jeszcze
parę razy a potem goście zaczęli się rozchodzić.
Zanosząc do
kuchni lampki po winie, usłyszałem szepczące, znajome głosy.
- … zależy mi na nim, naprawdę, uwierz mi.
Dopiero teraz zrozumiałam, że wyjazd i związek z Jose był błędem. Chciałabym
czegoś więcej.
- Możesz liczyć
na moją pomoc. Mówiłem ci jak wygląda sytuacja.
- A ta
dziewczyna? Widzę jak Jay ją traktuje, to jest dziwne….
- Nie masz
powodu do obaw, wiesz jaki on jest, przeleciałby wszystko. Sory, Ann.
- Wiem. Dzięki
za kolację i za to, co robisz.
Nastąpiła chwila
ciszy, ale ja nie czekałem na dalszy ciąg rozmowy, wróciłem do salonu. Świetnie,
mój brat próbuje wyswatać mnie z Annabelle za moim plecami. Nie wiedziałem czy
mam się cieszyć czy złościć. Mój wzrok zatrzymał się nagle na Veronice, która
stała oparta o ścianę i rozmawiała z Vicky, przy okazji co chwilę się śmiejąc.
Kiedy w końcu mnie zauważyła, posłała mi nie pewne spojrzenie mówiące: koleś o, co ci biega, ale to mnie nie
zraziło i wciąż się w nią wpatrywałem. I
co ja mam z tobą zrobić? Dlaczego tak cholernie mnie do ciebie ciągnie. Z
tą myślą pożegnałem się z Annabelle, która wyszła z kuchni i zbierała się do
domu.
***
Od czasu imprezy
na którą zabrał mnie Jared minęło sporo czasu a ja mimo to miałam wrażenie, że
to złudzenie. Ci wszyscy ludzie, nie
mogli być prawdziwi, nie mogli mówić poważnie, powtarzałam sobie kiedy
nagle nastąpił przełom. Okazało się, że słowa wypowiedziane pod presją chwili,
mają pokrycie i ktoś chce obejrzeć moje prace. Możliwość zaprezentowania
własnych filmów dodawała skrzydeł.
- Witam panią,
nazywam się Steven Emerson i zapraszam do mojego biura, gdzie wszystko
omówimy.- zabrzmiał głos mężczyzny.
Znajdowałam się
w siedzibie jednej z firm zajmujących się dystrybucją filmów. Starszy jegomość,
który prowadził mnie teraz oszklonym korytarzem, wydawał się być ważną szychą,
szczerze mówiąc nie wiele pamiętałam. Moje rozważania przerwał jego głos, a
może raczej jego dłoń przed moimi
oczami:
-… założyłem ją
30lat temu. Szmat czasu, kto by pomyślał. Halo, jest pani tu. Wiem smęcę i
znudziłem panią.
- Nie, skądże,
bardzo miło się pana słucha. To tutaj?
Po chwili
weszliśmy do ogromnego i stylowo urządzonego gabinetu. Nim zdążyłam się
rozejrzeć za czymkolwiek, mój wzrok przykuło wielkie na całą ścianą okno,
wprost przede mną. W dole dostrzegłam żyjące pełnią Los Angeles a w dali
zielone wzgórza Hollywood. Widok zachwycał.
- Niech pani
siada. Przedstawię moje uwagi do filmu.
Dobiegł mnie
wesoły głos staruszka siedzącego za stołem konferencyjnym w dali pokoju.
Mężczyzna co chwilę wyświetlał mi fragmentu mojego filmu, po czym dodawał swoje
uwagi. Już po paru zdaniach można było zauważyć, że to nie byle amator lecz
profesjonalista. Swoją ciekawość co do intencji Emersona zaspokoiłam jednak
dopiero po ponad godzinie.
- Przepraszam,
ale chyba źle usłyszałam. Pan chcę zostać producentem mojego filmu?
Nie wierzyłam,
że to się dzieje. W głębi po prostu szalałam z radości lecz z pozoru starałam
się pozostać zaskoczona i oniemiana.
- Wątpię aby w
tak młodym wieku doskwierał pani słuch, to prędzej w moim przypadku.- mężczyzna
miał poczucie humoru, zaśmiałam się.- Świetnie pani zrozumiała, tak jak mówiłem
chcę mu dać szansę bo widzę w nim nadzieję a przeczucie jak dotąd mnie nie
zawiodło. Jeżeli się pani zgodzi za… miesiąc zobaczy pani swój film w kinie,
może nie od razu w multipleksie, ale…
- Dziękuję za
szansę.
Weszłam mu w
zdanie, ale staruszek tylko się uśmiechnął. Tak bardzo mnie zaskoczył,
przyszłam tu z nastawieniem na kolejne rozczarowanie a nie na sukces! Może i
było to nie wiele, ale dla mnie w tej chwili to znaczyło więcej niż sam Oskar
na którego w przyszłości liczyłam. Wszystko mogłoby wydawać się bajką która
właśnie się spełniła lecz nie, pozostała jeszcze masa formalności zupełnie nie
bajkowych. Nie bajka lecz rzeczywistość,
ale jaka!
Pierwszą osobą z
którą podzieliłam się tą wiadomością była Katia. Nawet nie mam pojęcia kiedy
zbliżyłyśmy się do siebie na tyle, że nie wyobrażałam sobie dnia bez niej. Z
jednej strony to było zrozumiałe, nie miałam tu żadnej przyjaciółki, no może
oprócz znajomych Emmy i Vicky. Katia łatwo znalazła sobie więc miejsce w moim
sercu i grafiku. Poza tym łączyło nas tyle, że zastanawiałam się jak to
możliwe, że nie poznałyśmy się wcześniej.
Odpowiedź od
Katii była krótka: „ Nie powiem, a nie
mówiłam J Oblewamy to,
bądź gotowa o 20, przyjadę po ciebie, podaj adres”. Zaśmiałam się
po czym odpisałam. Ostatnio cały czas coś pisałam na telefonie, uświadomił mi
to Jared wyrzucając, że to nienormalne by cieszyć się non stop do tej zabawki.
Nonsens, jeszcze kto mi to mówi? Maniak BlackBerry. To prawda wciągnęła mnie w
to Katia, ale był jeszcze jeden winowajca. Braxton. Moja niewiadoma. Cała nasza
znajomość była na odwrót. Z czasem zaczęłam dostrzegać, że chłopak choć nie
mówi głośno bo oboje przyznaliśmy, że nie angażujemy się w związek, liczy
jednak na coś. W sumie to nie przyznaliśmy, ja przyznałam. Znów. Momentalnie
przypomniał mi się nasz ostatni wypad.
- Powiesz mi gdzie mnie dziś zabierasz?
Powiedziałam do mężczyzny na przywitanie, widząc jak
wysiada z auta. Podszedł bliżej i złożył na moich ustach, namiętny pocałunek.
- Nie mam mowy, to niespodzianka.- odpowiedział
zadziornie, gładząc mnie po włosach.
- Widzisz, w salonie siedzą dwie przyzwoitki, które
nie dadzą nam spokoju jeżeli nie zaspokoją swojej ciekawości.- rzuciłam bawiąc
się jego zamkiem od skórzanej kurtki.
- Zostaw to mi. Idź do auta.
Po chwili mężczyzna zniknął za ogromnymi białymi
drzwiami. Jak się już przekonałam Braxton nie był zaborczym czy upartym
człowiekiem i już podczas drogi,
zdradził co nieco. Fakt musiałam mu trochę pomarudzić, ale ważne, że zadziałało.
- Santa Ana. Nie, nie wyciągniesz więcej.- zaśmiał
się i podkręcił głośniej radio, śpiewając z wokalistą Aerosmith „Walk this
way”.
- … I met a cheeleader, was a real young bleeder
Oh, the times I could reminisce
‘cause the best things of lovin’ with her sister and
her cousin
only started with a little kiss
like this!..
Ostatnie słowa wykrzyczał mocniej i nim się
zorientowałam, szybko mnie pocałował po czym znów uważnie prowadził, cały czas
się śmiejąc.
- Wariat, normalnie.
- Walk this way, walk this way…
just gimme a kiss, like this!
Mężczyzna w odpowiedzi zaśpiewał mi refren, świetnie
naśladując Stevena i wciąż się do mnie zadziornie uśmiechając. Świetnie się z
nim bawiłam o czym on doskonale wiedział.
Kiedy dojechaliśmy do Santa Ana okazało się, że ten
wieczór rzeczywiście będzie wyjątkowy.
- Zaczęło się, musimy się pośpieszyć.
Krzyknął i pociągnął mnie za rękę, pędząc w stronę
bliżej nie określonej, kolorowej maskarady. Z każdym krokiem zaczęłam wyłapywać
coraz więcej szczegółów. Wszędzie było słychać skoczną muzykę. Ulica którą
biegliśmy była szeroka, po obu stronach znajdowała się masa, malutkich,
kolorowych stoisk. Latarnie oświetlające mroki miasta, ozdobione były równie
pstrokatymi, co sklepy, lampionami i łańcuchami. Nad naszymi głowami
rozwieszone były miliony lampeczek, tworzących świetlistą pajęczynę.
Przedzierając się przez rozbawiony tłum, wyłapałam ludzi przebranych w
dziwaczne, kolorowe stroje. W końcu dotarliśmy do obiektu zainteresowania.
Parada.
- To festiwal na część Świętej Anny, patronki
miasta! Dla mieszkańców jest to wielkie święto i zabawa! Spójrz tylko na to!
Braxton wręcz się darł by przebić się przez ten
radosny harmider. Środkiem ulicy odbywał się właśnie przemarsz parady. Na samym
przedzie kroczyła wielka orkiestra, ubrana w odświętne, galowe mundury. Tuż za
nimi przemieszczały się piękne latynoskie tancerki, odziane w różnokolorowe
stroje, tańczące w rytm dość szybkiej i wesołej muzyki. Klimat ten udzielił się
zgromadzonym, ponieważ wszyscy zaczęli poruszać się razem z dziewczynami. Jednak
mój wzrok przyciągnęło coś innego a mianowicie platformy. Tak różnorodne,
piękne, egzotyczne, zachwycały bogactwem i rozmiarami. Ludzie stojący na nich
machali do tłumu wciąż jednak tańcząc. Na jednej z nich dostrzegłam połykaczy
ognia, byli niesamowici, igrając z naturą. Dopiero kiedy parada dotarła na
główny plac rozpoczęła się prawdziwa zabawa. Istne szaleństwo ogarnęło na pozór
spokojne Santa Ana a my znajdowaliśmy się w jego środku. To było cudowne
uczucie.
Razem z Braxtonem po wyczerpującym tańcu na ulicy i
zwiedzaniu platform, udaliśmy się na piwo cedrowe, które królowało na festiwalu
i które zdecydowanie uwielbiałam. Z kubkami w dłoniach odwiedzaliśmy stoiska.
Bransoletki, kamienie, figurki, pieczywo, regionalne potrawy, smakołyki,
chusty, kapelusze, można było dostać niemal wszystko. Braxton uparł się na
talizmany szczęścia.
-Nie marudź. Poprosimy te dwa. Podziękujesz jak
podziałają. Będzie ci o mnie przypominać.
- Na razie sam mi o sobie przypominasz.- rzuciłam.-
Żartowałam. Naprawdę w nie wierzysz?
Mężczyzna obdarzył mnie spojrzeniem i przez chwilę
milczał. Zastanawiał się.
- Wierzę, że ludzie je noszący mogą być szczęśliwi.
Braxton podszedł do mnie i zawiesił medalion na
mojej piersi. Na czarnym rzemyku znajdował się srebrny, bliżej nieokreślony przedmiot.
- Śliczny. Dziękuję.
Mieliśmy identyczne więc robiłam to samo i po chwili
oboje nosiliśmy dziwny znak, mający zapewnić nasz szczęście.
Przy ostatnim stoisku znalazłam coś koło czego nie
potrafiłam przejść obojętnie. Stare uzależnienie.
- Ktoś przecież nie wierzy w zabobony i inne
wróżby?- zapytał zdziwiony mężczyzna kiedy podałam mu chińskie ciasteczko z
przepowiednią.
- Dla nich robię wyjątek. Są pyszne.
Chociaż nie wierzyłam lubiłam czytać horoskop,
kupować takie ciastka i w ten sposób poprawiać sobie humor.
- Co masz? Czytaj pierwszy!- odparłam wesoło, nie
czytając jeszcze własnej wróżby.
- „Kto pyta jest głupcem przez pięć minut, kto nie
pyta pozostaje nim przez całe życie.” Praktyczne. A ty?
Rozwinęłam mały karnecik niecierpliwie.
-„Wystarczy kobiecie trzy razy powiedzieć, że jest ładna, aby za pierwszym razem podziękowała, uwierzyła za drugim, a wynagrodziła za trzecim.”
Nim
dokończyłam, mężczyzna wybuchł śmiechem.
- Co za
frazes, głupie brednie. To nie jest śmieszne.- powiedziałam kapryśnie i
klepnęłam Braxtona w ramię.
- Sory,
ale tak to działa skarbie.
- Nie
pogrążaj się, ja chcę jeszcze raz.- powiedziałam i chwyciłam ciasteczko. Po
chwili ujrzałam karteczkę.
- „Mądra
pszczoła nie pije ze zwiędłego kwiecia”. Życiowe w chuj.- rzuciłam podenerwowana
a Braxton widząc moją reakcję, znów się śmiał.- Czytaj swoje.
- „Z poetami, malarzami i muzykami jest tak samo jak z grzybami: wśród dziesięciu tysięcy jeden dobry.”Głupie.
Teraz to ja się zaśmiałam, a stojąca obok mnie sprzedawczyni, zakryła rozradowaną twarz dłonią.
- Sory, ale tak to działa skarbie.- powtórzyłam jego własne słowa ledwo opanowując śmiech. Wciąż się śmiejąc, objął mnie ramieniem i powoli ruszyliśmy w drogę powrotną. Kiedy byliśmy pod domem stwierdziłam, że co mi tam szkodzi i upewniłam się, że nie oszukuję Braxtona.
- Cholerni cię lubię, ale nie szukam związku, wiesz o tym. Nie chcę byś się łudził. Lubię z tobą wychodzić, rozmawiać, bawić się, ale na razie nie mogę ci niczego zagwarantować.
Chłopak przytaknął jakby się tego spodziewał. Na rozluźnienie atmosfery, rzuciłam:
- To nie oznacza, że nie możemy się poprzytulać albo pocałować.- posłałam mu uśmiech.
- Na
pewno nie omieszkam.
Po raz kolejny dziś pocałował mnie jednak tym razem
bardziej namiętnie i gwałtownie. Prawą dłonią przyciągnął moją twarz do siebie,
a lewą wplótł we włosy. Po chwili jednak się zatrzymał, nie odrywając swoich
ust od moich, wyszeptał:
- Jared nas obserwuję w oknie.
Mimowolnie prychnęłam śmiechem i dokończyłam
pocałunek.
Wypad do Santa
Ana był wspaniały. Póki, co miałam zdać się na los, nie podejmować radykalnych
decyzji, takie miała założenie.
Do domu wróciłam
późnym popołudniem wciąż nie mogąc przestać się cieszyć z sukcesu. Ledwo
weszłam a już na korytarzu wpadłam na Shannona.
- Coś ty taka zadowolona
czyżby mnie małe co nieco ominęło? Ale żeby tak sama???- perkusista poruszał
znacząco brwiami i zaczął mnie kuć palcem w bok.
- Spadaj
perwersie. Udało się z moim filmem, znalazł się producent i dystrybutor więc
jestem szczęśliwa.
- Gratulaaaacje!-
wydarł się Zwierzak, podnosząc mnie do góry i okręcając się dookoła. Nie
lubiłam takich zabaw, od razu poczułam się słabo.- Świętujemy dziś!
- Zaraz
zwymiotuję, postaw mnie.
Kiedy w końcu
dotarły do mężczyzny moje słowa postawił mnie posłusznie na ziemi.
Profilaktycznie by zapobiec upadkowi usiadłam szybko na schodach i spokojnie
odetchnęłam.
- Już umówiłam
się z Katią… ale w sumie będzie weselej jak cię zabiorę z nami.
- Nas, chciałaś
powiedzieć. Dwa na dwa.
Ciszę przerwał
nie kto inny jak Jared, który po raz kolejny się ze mną droczył. Stał oparty o
ścianę i zajadał morelę.
- Niekoniecznie,
ale niech będzie. O 20 macie być gotowi.
Było mi już
lepiej więc podniosłam się i ruszyłam do swojego pokoju.
- Let's
get it started, ha! Let's get it started, ha!- usłyszałam jeszcze za plecami głos Shannona próbującego
nieudolnie naśladować Black Eyed Peas i śmiech Jareda. Nie odwracając się
zostawiłam braci Leto samych sobie.
Dochodziła 20 i
oboje z Shannonem byliśmy już gotowi do wyjścia, oglądając telewizję czekaliśmy
na Veronicę.
- Może pójdę po
nią.- zagaiłem do brata, który oglądał jakieś głupkowate TV show.
- Matko, Jared
pytasz się trzeci raz. Zaraz zejdzie, ale ty nie wytrzymasz więc idź bo mi
przeszkadzasz.
Shannon, czasem
brakowało mi do niego słów. W odróżnieniu od niego martwiłem się bo od paru
godzin dziewczyna nie schodziła na dół i zastanawiałem się czy aby wszystko
gra. Stojąc pod jej drzwiami, niepewnie zapukałem.
- Mogę wejść?-
zapytałem, ale nie dostałem odpowiedzi więc uchyliłem drzwi i wszedłem na
własne ryzyko. Najwyżej mnie zbeszta,
pomyślałem.
W pomieszczeniu
panował mrok, co od razu mnie zaniepokoiło. Nerwowo się rozejrzałem, na łóżku
stał włączony laptop, ale dziewczyny nie było. Ujrzałem ją dopiero po chwili,
siedziała na poręczy balustrady, opierając się o ścianę domu. Spokojnie do niej
podszedłem i już miałem na nią nakrzyczeć, że co ona wyprawia, gdy ujrzałem jej
twarz. Zwykle roześmiana lub chociaż zmęczona, teraz przedstawiała ogromny
smutek, wręcz ból. Wszystko to potęgował kompletnie rozmazany makijaż,
ściekający razem z łzami po policzkach. Mimo, że wyczuła moją obecność, nie
oderwała wzroku od punktu w który tak zawzięcie się wpatrywała. Jej stan mnie
przeraził, nie wiedziałem jak się zachować i co powiedzieć.
- Hej, Veronica
wszystko okay?- zapytałem kładąc dłoń na jej ramieniu i podchodząc bliżej.
Dziewczyna zareagowała po kilkunastu sekundach, odwracając do mnie twarz. Jej
zaszklone oczy przebijały mnie na wylot. Poczułem chłód.
- Nie, kurewsko
daleko od okay.
Rzuciła chłodno,
schodząc z poręczy i odpychając mnie wróciła do środka. Zaskoczony jej reakcją
stałem przez chwilę zdezorientowany w miejscu. Dopiero po chwili ruszyłem za
nią. Stała w łazience i zmywała makijaż jak gdyby nic się nie stało, wciąż
jednak tkwiąc w mroku.
- Udawanie, że
nie potrzebujesz pomocy wcale nie pomoże. Może jak powiesz, co się stało będę
umiał ci pomóc.
Jakbym mówił do
ściany, dziewczyna w ogóle nie zagregowała. Wyminęła mnie w drzwiach łazienki i
rzuciła się na łóżko.
- Nigdzie nie
idę. Nie mam ochoty więc nie męcz mnie i po prostu wyjdź.- powiedziała po
chwili wciąż ty samym przeszywająco lodowatym głosem. Jednak nie odpuściłem,
usiadłem na łóżku i zastanawiając się jak jej pomóc, zauważyłem coś na jej
laptopie. Mail. Choć wiem, że nie powinienem, zacząłem czytać lecz dziewczyna
nawet się nie odwróciła bowiem znów nad czymś intensywnie myślała a może raczej
smuciła się.
„ Wiem, co myślisz czytając to. Pierdolony żart?
Nie. Dlaczego odzywam się właśnie teraz? Wiem, że jesteś w Stanach a sumienie
nie daje mi spokoju. Tak wiele się zmieniło…. Nie mam prawa o nic cię prosić,
ale błagam przeczytaj to.
Nienawidzisz mnie, masz do tego pełne prawo,
zasłużyłam sobie na to aż za dobrze. Kurewski strach tak bardzo paraliżuje…
nawet taką egoistkę jak ja. Widzisz,
pewne rzeczy docierają do nas zbyt późno. Pamiętasz, co powiedziałaś mi jak się
poznałyśmy? Powiedziałaś, że nie przepraszasz bo to nic nie znaczy. Żaden czyn
nie jest w stanie naprawić krzywdy jaką ci wyrządziłam, mimo to wiedz, że
oddałabym każdą godzinę mojego szczęścia za każdą sekundę twojego bólu. Nigdy
nie zamierzałam cię oszukiwać. Nigdy nie chciałam zadać ci bólu i nigdy też nie
mówiłam, że jestem w stanie się zmienić.
Oriane ”
Mail zawierał
jeszcze dopisek z amerykańskim adresem dziewczyny i prośbę o kontakt. Nic z
tego nie rozumiałem, ale wiedziałem jedno, kobieta skrzywdziła Veronicę bardzo
mocno a sadząc po reakcji dziewczyny sprawa była poważna. Nie mogłem jej tak
zostawić i pozwolić by została sama, widząc że jest już 20, postanowiłem
działać. Zapaliłem światło i podszedłem do kobiety by ją zmobilizować do
działania.
- Zgaś to.
Zostaw mnie….- zaczęła protestować.
- Nie ma mowy.
Spójrz na mnie.- nie chciała tego zrobić więc pociągnąłem ją do pozycji
siedzącej po czym ująłem jej podbródek, zmuszając ją do wysłuchania moich
słów.- Nie pozwolę ci się dołować więc nie próbuj mnie wyzywać bo to nie
działa. Pójdziesz na tą imprezę i będziesz się dobrze bawić, już ja o to zadbam.
Dziewczyna
zmierzyła mnie podejrzliwym i wciąż zaszklonym wzrokiem.
- Nie jestem
gotowa.
- Nie? Zaraz ci
coś znajdę.
Wiedziałem, ze
szuka byle pretekstu by tylko nie iść więc udałem się do jej szafy i
wygrzebałem z niej jakieś ubranie.
- Nie chcesz się
ubrać sama więc włożysz to. Masz.- wróciłem do Niko i podałem jej ubrania.
Jednak ona wciąż siedziała i wpatrywała się we mnie nieprzytomnie.
- Do łazienki!
Ubierać się.- podniosłem ją i popchnąłem delikatnie w stronę ubikacji.- Masz
minutę bo tam wejdę.
Kiedy po chwili
wyszła, o dziwo ubrana, wiedziałem, że jestem na dobrej drodze. Jednak wciąż
miała tą samą, zdołowaną minę.
- Masz świetnego
stylistę. Przeszedłem samego siebie.- zagaiłem do dziewczyny by ją rozśmieszyć
ale nie podziałało.- Idziemy.
- Nie. Czy do
ciebie nie dociera, że nie idę.- powiedziała lekko zdenerwowana.
- Podaj mi choć
jeden racjonalny powód.
- Wyglądam jak
jedno wielkie nieszczęście. Nie mam makijażu a moje włosy to porażka.-
powiedziała to tak normalnie, że wybuchłem śmiechem.
- Racjonalny
powód skarbie.- odpowiedziałem wciąż się śmiejąc.- Przegrałaś. Skoro tym się
martwisz, to poczekaj chwilę, siadaj tu.
Chwyciłem ją za
rękę i posadziłem w fotelu, sam idąc do łazienki. Miałem genialny pomysł.
- Posłuchaj jedno wielkie nieszczęście,
teraz lepiej się nie ruszaj i nie odzywaj bo nie robiłem tego długo i wyszedłem
z wprawy.
- Jared, czy
ciebie już do kurwy nędzy totalnie pogrzało.- odezwała się spokojnie Veronica.-
Będziesz mnie malował?
Znów miała ten
sam, markotny ton głosu a ja po raz drugi zacząłem się śmiać. Po chwili się
opanowałem.
- Ciii. Co ci
mówiłem? No więc. Mam nadzieję, że lubisz smoking
eyes, to mi najlepiej wychodzi. Zamknij oczy i mód się abym zrobić równą
kreskę bo zawsze miałem z tym problem.
Dziewczyna
spoglądała na mnie jakbym mówił w obcy języku, posyłając mi przy tym pełne
obawy spojrzenie po czym zamknęła oczy. Uśmiechnąłem się do niej lecz w głębi
duszy raczej do siebie by się nie skompromitować. Co mi strzeliło do łba! W czasie kiedy robiłem jej makijaż nie
odzywałem się by się nie dekoncentrować. Kobieta również nic nie powiedziała
lecz kiedy po paru minutach skończyłem, również bez słowa podeszła do lustra.
- Nie będę się
chwalił, ale wyszło lepiej niż
przypuszczałem. Bella!-
uprzedziłem jej reakcję stając za jej plecami. Veronica odwróciła się do mnie i
po raz pierwszy od momentu mego przyjścia, uśmiechnęła się, dodając:
- Będą jeszcze z
ciebie ludzie Jared, czuję to.- pocałowała mnie w policzek po czym chwyciła za
szczotkę i zaczęła rozczesywać nieład na głowię. Zadowolony, że osiągnąłem swój
cel, usiadłem na łóżko czekając cierpliwie na dziewczynę. Nagle ktoś zapukał i
po chwili do pokoju wpadł Shannon z Katią, krzycząc, ze ile można się szykować
i że natychmiast wychodzimy.
- Dziękuję.-
wyszeptała mi do ucha Veronica kiedy opuszczaliśmy domu i wtedy poczułem jak
miedzy nami tworzy się coś wyjątkowego.
Iluzja, to była iluzja, krzyczał głos w mojej głowie, ale nie zamierzałem
go słuchać, nie dziś…
***
Podoba się? Mam nadzieję. W sumie nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać
( zarówno tu jak i u mnie)...
( zarówno tu jak i u mnie)...
Czytam=komentuję.
Provehito in altum!
* "Możemy śmiać się jak dobrze udajemy, że nie jesteśmy w sobie zakochani i że jesteśmy po prostu dobrymi przyjaciółmi..."- Nickelback, Don't Ever Let In End.
Podoba się, podoba ;D Umieram, cholernie chciałabym zobaczyć zdjęcie upadającego Jareda z Veroniką z tego bankietu ;D
OdpowiedzUsuńShannon i jego pomysł z twisterem świetny! Ale myslałam, że dojdzie do jakiejś niestosownej pozycji między Jay'em a Niko... ;D hahaha nie no, zbyt spaczony mozg mam, nevermind... xD
Jared robiący makijaż? O.O ile ja bym dała za zobaczenie tego dzieła! ;D
No i podobają mi się strasznie stroje Niko! ;)
Ogólnie zajebisty rozdział :)
Annabelle - fajnie, że się pojawiła.
OdpowiedzUsuńCzytam, czytam, czytam i wybuchłam śmiechem, Jared i makijaż rozwaliło mnie to :D
Wystraszyłam się trochę jak czytałam to, że Veronika płakała, myślałam że wydarzyło się coś bardzo złego, ale czuję że wątek z Oriane zostanie rozwinięty (choć mogę się mylić :))
Pozdrawiam i czekam na następny, to jest takie miłe oderwanie od rzeczywistości.
Żaneta ;*
Ja już naprawdę nie wiem jak jeszcze mogę Cie komplementować? XD
OdpowiedzUsuńWięc powtórzę, twoje wpisy są nieziemskie, bardzo lubię je czytać. Od początku było ciekawie, a na sam koniec można zauważyć , że Jaredowi bardzo podoba się Veronica i myślę, że w końcu dojdzie do upragnionego momentu , ze obydwoje będą ze sobą bardziej niż tylko flirtować. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział <3
ja wiem, jestem straszna ale czasem się zastanawiam czy krytyka nie byłaby lepsza niż te wspaniałe słowa. Pewnie bardziej mobilizująca by była. Oczywiście nawet nie wiesz jak się cieszę, że w ogóle ktoś czyta, komentuje, poświęca mi swój czas i daje szansę :) Dzięki że jesteś ;)
UsuńNie przesadzaj, owszem zgadzam się co do krytyki i jeśli coś mi nie pasuje to od razu chcę się z tym podzielić i napisać co i jak. Ale no cóż ja mogę napisać krytycznego skoro tak bardzo podobają mi się twoje wpisy i sama pewnie to zauważyłaś bo na twój blog zaglądam bardzo często co jest przyczyną, iż uzależniam się od tych 'notek'. Do tego te zdjęcia <3 (ps. Ja nie mam po co cię krytykować bo widzę, że nie spoczniesz na laurach!) :D
Usuńsuper odcinek, czekam na to co będzię na imprezie :)
OdpowiedzUsuńSory, że dopiero teraz czytam i pisze. Dużo sie działo u mnie szczególnie ostatnio a już dawno chciałam nadrobić zaległości. Ale jak już zaczynasz to czytasz dalej na raz:) Bardzo dobre i ciekawe i zabawne:) Czytam dalej
OdpowiedzUsuńnadrabiaj i czekam na opinie :*
Usuń