niedziela, 24 lutego 2013

36. This life is not for me, no. . . *


Veronica:

   Jeżdżąc z Shannonem i Timem, nocą po San Francisco i odwiedzając niezmierzoną ilość klubów, nie miałam zbytnio, co zrobić by powstrzymać mężczyzn. Nie mogłam zabronić im pić, ani tym bardziej zabrać gotówki. Byli w  końcu dorośli. Pełniąc rolę przyzwoitki a może raczej kuratora, postanowiłam oszczędzić sobie zachodu i już się nie odzywałam, nie prosiłam. Siedząc miedzy tą dwójką przy barze i popijając wodę, obiecałam sobie mimo wszystko nie odpuszczać. I mimo okropnego bólu głowy oraz zbliżającego się przeziębienia, wytrwale pilnowałam muzyków. Nawet w pewnej chwili miałam ochotę napić się z Shannonem, to w ostateczności zrezygnowałam z tego pomysłu. Będąc wczoraj  na pogotowiu, dostałam jakiś środek na ból głowy i mimo zaleceń, wzięłam go dziś zdecydowanie za dużo. Dobrze wiedziałam jak działałby w połączeniu z alkoholem. I mimo tego, że była to kusząca opcja, prowadziłam auto a ewentualne problemy z policją były ostatnią rzeczą jakiej chciałam.
   Około godziny pierwszej w nocy Shannon stwierdził, że chciałby coś zjeść. Widząc w tym cień szansy na powrót do domu, ulegając namową Tima zajechaliśmy do pobliskiego baru, otwartego całą dobę, który podobno był najlepszy w okolicy, jeśli chodzi o Fast foody. Zostawiając niewyraźnego Shannona przy samochodzie, miałam nadzieje, że lekko mroźne powietrze dobrze mu zrobi. Razem z Timem udałam się aby coś zamówić. Mężczyzna mimo, że był upity, zachowywał niesamowitą koordynację ruchową, czym mnie ponownie zaskoczył.
- Dobry wieczór. Co państwu podać?
- Poproszę dużego kebaba na ostro, dwa cheeseburgery i dwie cole – odezwał się automatycznie Tim, po chwili zwracając się do mnie. - Veronica chcesz, coś?
Przyglądając się z niezdecydowaniem to sprzedawczyni, to gitarzyście, wiedziałam, że jestem głodna, ale nie przepadałam za takim jedzeniem. W dodatku zapach jaki unosił się w lokalu przyprawiał mnie o mdłości. Widząc jednak zniecierpliwienie Tima i czując odzywający się żołądek, odparłam:
- Frytki.
Następnie oczekując na zamówienie, usiadłam przy stoliku. W czasie kiedy Tim, poszedł jeszcze do ubikacji, zastanawiałam się aby z nim pogadać.
- Widzisz w jakim stanie jest Shannon, pomóż mi – stwierdziłam zwracając się do bruneta kiedy ten tylko wrócił. Siadając naprzeciwko mnie, przetarł zmęczoną twarz, zbierając się do odpowiedzi.
- Nie robię tego specjalnie… Shannon nic nie musiał mówić jak do mnie przyjechał, wiedziałem o co chodzi. To nie pierwszy raz... Nie zrozumiesz tego, ale… - Tim zaczął pokazywać rękoma, tak jakby zastanawiał się nad właściwym słowem, a wyraz jego twarzy spoważniał. - … ale tak postępują starzy kumple. Są czasem, kurwa takie wydarzenia, które zobowiązują na całe życie… i… tak jak było w ’99. On  nie…  wtedy nie możesz patrzeć jak twój najlepszy kumpel się stacza… my… oni nie rozumieli, bo…. Kurwa! – Tim nagle zaczął się plątać, zakładając splecione dłonie na karku. Nie mogłam zrozumieć, o co chodziło w tym nerwowym bełkocie.
- Tim, mów dokładnie bo cię nie rozumiem.
-…nigdy go nie rozpijałem! – odpowiedział mi podniesionym głosem Tim, tak jakby kompletnie mnie nie słyszał. – Chciałem być pieprzonym rockandrolowcem, a spierdoliłem najważniejsze, zawiodłem Ellis i dzieciaki. Ona ma rację,  ja się nie zmienię. Jestem i będę skończonym dupkiem – ukrywając twarz w dłoniach Tim zaczął pociągać nosem. Kompletnie mnie zaskoczył swoim wyznaniem, które było tak spontaniczne. Nie wiem czy to działanie alkoholu, czy męczące go wyrzuty, ale prawie płakał. Przez zasłonięte palec nie mogłam zobaczyć. Nagle też poczułam się zupełnie nie swojo. Nie wiedziałam jak mam zareagować, w szczególność, że nie wiele rozumiałam.  Spoglądając na przyglądających się nam pracowników baru, musiałam coś zrobić.
- Ej, Tim… - zaczęłam nie pewnie, przykładając mu dłoń do ramienia. Pocieszanie dużych chłopców nie było zdecydowanie moją działką. – Nie wiem o czym dokładnie mówisz, ale z tego, co widzę, to zależy ci na Shannonie… Wiem, że chcesz być dobrym kumplem, ale on musi wrócić do Los Angeles, proszę…
- Zamówienie! – nie dane było mi już skończyć bowiem na dźwięk dzwonka, Tim się od razu podniósł.
- Co ja odpierdalam, zapomnij o tym, nic nie widziałaś – dodał jeszcze, pochylając się nade mną. – A, co do Leto… nie zrozumiesz.
I na tyle to by było z prób przekonania Tima. Wychodząc z lokalu,  słowa Tima nie dawały mi spokoju. O czym on mówił? Co miał na myśli mówiąc, że wydarzenia zobowiązują? Podając Shannonowi jego jedzenie, stanęłam obok niego i oparłam się o bagażnik auta. Czułam się jakbym miała na nodze metalową kulę, ściągającą mnie nieodwracalnie w dół.
- Nie będziesz tego jadła? – zwrócił się do mnie Shannon, machając porcją frytek. Odrywając się na chwilę od telefonu, machnęłam mu jedynie głową.
- Nie krępuj się – dodałam, pozwalając brunetowi zjeść moja porcję, po czym wróciłam do pisania wiadomości. Jared potrafił być naprawdę troskliwy, ocierając się przy tym o upierdliwość. Musiał zawsze wszystko wiedzieć. W każdej chwili, co z czasem zaczynał powoli mnie irytować. Zupełnie jakbym miała dwanaście lat i nadzór rodziców nad sobą. Nie uważałam za istotne aby poinformować go o moim małym wypadku, co tylko spotęgowało by jego złość na Shannona i na mnie. Miał dowiedzieć się dopiero po powrocie.
- Ej, oddaj mi go! – stając na równe nogi, próbowałam dosięgnąć dłoń perkusisty w której spoczywał mój telefon. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, Zwierzak skutecznie odebrał mi urządzenie. – Tak się nie bawimy, Shannonku. Nie masz szans, jestem wyższa – podskakując na palcach, próbowałam złapać rękę Shannona, która skutecznie była odchylona w tył. Poza moim zasięgiem. Szlag.
- Najpierw coś zjesz, Young Lady…
-… ale muszę wysłać tę wiadomość do Jareda. Shannon!
Kiedy miałam już go złapać i zrobiłam krok do przodu, opierając się swoim ciałem o Shannona, nagle poczułam jak lewa jego dłoń przyciska mnie do siebie w pasie, a druga z telefonem, chowa się za jego plecami.
- Ej, nie zapędzaj się.
- O nie, nie wygrasz ze mną młoda. Zjesz to dostaniesz, Jared nie zwiędnie jak mu w tej chwili nie odpiszesz – odparł mężczyzna, posyłając mi niewinny uśmieszek i wbijając we mnie swoje czekoladowe tęczówki.
- Lubisz się ze mną droczyć? – wtrąciłam czując zaciskającą się na mojej tali dłoń.
- Uwielbiam.
- Shannon, posłuchaj mnie – zaczęłam, postanawiając odpuścić sobie gierki z upitym Shannem i opierając prawą dłoń o dach czarnego Land Rovera Jareda a lewą o klatkę piersiową Shanimala, tym samym wciąż tkwiąc w jednoznacznej pozycji z nim. W odległości kilkunastu centymetrów od jego twarzy, dobrze widziałam zmętnienie w jego wielkich oczach, wywołane alkoholem. – Po pierwsze, co ty za cyrk odpierdalasz. Stary weź się w garść, proszę cię, wystarczy, że Jared nadrabia za was dwóch… Po drugie, masz kurwa rzucić te fajki  i nie patrz tak, bo ja nie żartuję – dodałam, celując palcem w Leto, który najwyraźniej miał ubaw. – Czuję ten smród…
- Dobre sobie, wiesz…
- Nie przerywaj mi, Shann. Masz przestać pić bo do cholery masz zobowiązania!
- Ehmm – wtrącił mężczyzna, odpuszczając sobie i szczerząc się do mnie, czym jeszcze bardziej mnie denerwował.
- Ja ci dam do cholery, ehmm – powtórzyłam za nim, uderzając go w ramię. – Macie płytę na wydaniu, mam ci o tym przypominać, co?
- Błagam cię, nie o tym…
- Shann… - już miałam mu odpowiedzieć, gdy rozdzwonił się mój telefon. Momentalnie wymieniając spojrzenia z perkusistą, opuściłam rękę i wyciągnęłam ją powoli w jego stronę. – Podaj mi go. Proszę – dodałam, tkwiąc z wystawioną dłonią i przyglądając się tajemniczemu wyrazowi twarzy Leto. Po sekundzie mogłam już odebrać. – Dziękuję. – Wycedziłam. – Cześć Jared…- odebrałam, oddalając się od Shannona i Tima.



~ * ~

Wracając nad ranem z miasta, wszyscy byliśmy padnięci i kompletnie nie w humorach. W dodatku podczas rozmowy z Jaredem prawie się z nim pożarłam i o mało nie rzuciłam telefonem. Jared choć starał się, to miał pretensje, że ignoruję jego telefony i swoim namawianiem do powrotu, był bliski doprowadzenia mnie na skraj nerwicy. Podobnie działał na mnie jego brat, który denerwowanie mnie obrał chyba sobie za cel. Kiedy Tim zniknął już w swojej sypialni i ja też miałam iść się położyć, zauważyłam jak Shannon, siedząc na sofie w salonie wyciąga butelkę whisky i odpala papierosa, sprawiając wrażenie kompletnie zrelaksowanego. Po kilku godzinnym maratonie klubowym, mężczyzna widocznie nie miał dość. Zatrzymując się w progu, miałam ochotę coś mu zrobić.
- Ty sobie teraz jaja robisz, masz zamiar to wypić?
- A ty pracujesz dla KGB czy jak?! – odpowiedział mi szorstko Shannon, zaciągając się dymem papierosowym i jednocześnie nalewając bursztynowy trunek do szklanki.
- Bardzo kurwa dojrzałe zachowanie.
- Nie zaczynaj od początku, a najlepiej idź spać, młoda… A jeszcze lepiej jak wrócisz już do Jareda i dasz mi kurwa święty spokój!
Przyglądając się kompletnie obcemu Shannonowi, w duchu panikowałam. Kim był ten mężczyzna? To nie jest mój Shannon. Mierząc upitego perkusistę wzrokiem, bez problemu dostrzegłam ukryty głęboko smutek, który najwidoczniej Shannon uparcie próbował zabić. Jego oczy, niegdyś tak radosne, teraz przypominały szare, wypalone  pogorzelisko bez jakiegokolwiek cienia życia, co napawało mnie lękiem.
- Doprawdy? – odezwałam się po chwili czując jak na powrót ogarnia mnie złość, wymieszana z troską o tego kretyna. – Doprawdy?! To się przekonasz! – rzuciłam jeszcze do siedzącego przede mną Leto i długo się nie zastanawiając chwyciłam ze stołu butelkę. Miałam zamiar wylać to świństwo do zlewu i zobaczyć, co zrobi wtedy Pan Wszystko Wiem Najlepiej.
- Co ty do cholery robisz? – kiedy odchodziłam, usłyszałam za sobą głos, zdenerwowanego Shannona.
- Domyśl się.
- Odbiło ci?! Kurwa, Niko!
Szybciej niż przypuszczałam Shannon doskoczył do mnie i zaczął krzyczeć. Jednak na niewiele się to zdało, ponieważ butelka była prawie pusta. Szarpiąc się z Shannonem o butelkę, poczułam jak Zwierzak ściska mój nadgarstek, próbując powstrzymać potok alkoholu, znikający w kanale zlewowym. Kiedy po sekundzie, zostało już nie wiele a dotyk Shannona stał się jeszcze silniejszy, cisnęłam ze złości butelką w zlew i momentalnie usłyszeliśmy dźwięk rozbitego szkła. Stłukła się szyjka.
- Coś ty narobiła?!
- Tak, kurwa, odbiło mi  bo chcę ci pomóc! – wydarłam się, odpychając jedną ręką mężczyznę, przylegającego jeszcze przed chwilą do moim pleców i toczącego ze mną walkę.- No, co może mnie uderzysz?! No śmiało, pokaż na co cię stać!
To jak byłam w tym momencie wściekła, przeszło nawet moje oczekiwania. Oddychałam szybko, jakbym właśnie biegła w maratonie, a moje ramiona delikatnie drżały. Wymieniając pełnie gniewu, spojrzenia z Shannonem, ledwie się powstrzymywałam by nie rzucić się na niego i zacząć okładać. Czułam się jakbym toczyła walkę z przeklętymi wiatrakami.
- I wiesz, co?! Mam tego kurewsko dość! Ślęczenie tu i robienie Bóg wie czego, byś łaskawie wrócił ze mną! Nie mam zamiaru tu klęczeć, co to, to nie – odwracając się od Shannona, zabrałam z krzesła moją kurtkę i zgarnęłam torebkę. – Chcesz tak żyć? To pozdro! I wiedz, że jestem kurwa zajebiście szczęśliwa! Chlaj na umór - powodzenia! – wymijając oniemiałego moim wybuchem perkusistę, zgarnęłam jeszcze z blatu moją czapkę i zakładając ją, wyszłam.
Będąc jeszcze w korytarzu odezwałam się:
- Już nie wrócę, bądź kurwa spokojny!
Wybiegając z bloku Tima miałam ochotę się rozpłakać. Nie chciałam się poddawać, ale już nie wytrzymałam. Byłam tak bardzo bezsilna. Jared ci mówił, nie chciałaś wierzyć. Głupia! Mając poczucie totalnej klęski czułam się zdradzona. Wybiegając na świeże powietrze, lekko ochłonęłam. Delikatna szaruga powoli przemieniała się w błękitno-białe poranne niebo, a cieniutka warstwa śniegu, okrywająca zniszczoną ziemię Zachodniego San Francisco, w dziwny sposób przyprawiała o stagnację.
- Cholera jasna!
Uderzając jeszcze z całą siłą, ręką o maskę samochodu, by wyładować resztę złości, spłoszyłam gołębie na pobliskim chodniku. Biorąc głęboki oddech, policzyłam do dziesięciu po czym odjechałam.

~ * ~

Shannon:

   Kiedy obudziłem się przed południem, wcale nie czułem się lepiej. Odwijając z kciuka papierowy ręcznik, przyjrzałem się rozcięciu. Nie było wielkie, ale i tak piekielnie bolało. Pieprzona butelka. Podnosząc się z łóżka, poszedłem do łazienki i obmyłem zaschniętą z palca krew, po czym wytarłem dłoń ręcznikiem i chwyciłem z nocnego stolika, swój telefon. Przez ostatnie kilka dni był wyłączony albo leżał właśnie tutaj. Zerknąłem znużony, pobieżnie po ekranie. 15 nieodebranych połączeń: Tomo.  Chciałem odezwać się do Chorwata, ale najzwyczajniej nie miałem na to siły. Czy oni udawali tylko tępych, czy naprawdę nie rozumieli, że chciałem tylko pobyć sobie tutaj, sam. Z dala od tego wszystkiego, co mogło mi przypominać o niej i o nim. Swoją drogą Veronica, tak go broniła, a tym czasem Jared nawet nie próbował się do mnie odezwać. Jej zależało, ale potraktowałem ją jak ostatni dupek. Teraz po kilku godzinach od awantury, zaczynałem powoli żałować. Może miała rację?
   Wyciągając z wygniecionej już paczki, papierosa, pośpiesznie go odpaliłem i otwierając w pokoju okno, stanąłem przy nim, zaciągając się jednocześnie błogim dymem i mroźnym, zanieczyszczonym powietrzem miasta. Momentalnie wiatr wdzierający się do pomieszczenia, zwichrzył mi, za długie już włosy, wypadające z rozwalającego się kitka. Szybko założyłem owe pasma za ucho, wracając do zaciągania się.
   Szlag by to trafił! A miałem kurwa nie palić. I choć rzuciłem palenie definitywnie już dwa lata temu, jednocześnie z Tomo, którego zmusiła do tego Vicky, tylko raz miałem nawrót, że zapaliłem, choć wcale tego nie pragnąłem. Teraz, kiedy zauważyłem tę paczkę fajek Tima, chciałem zapalić. Dym papierosowy zawsze pomagał mi na uspokojenie i zajmował mnie czymś. Gasząc niedopałek na parapecie, zamknąłem okno i wyciągnąłem z mojej kurtki, listek pastylek na ból głowy. Przez picie, głowa napieprzała mnie na tyle mocno, że nie mogłem pozbierać myśli. Łykając dwie, poszedłem do kuchni.
- Sie masz, stary – rzuciłem na przywitanie do siedzącego przy stole kumpla. Na moje słowa Tim podniósł niepewnie rękę, na znak przywitania. Zalewając sobie kawę, chwyciłem kubek i usiadłem naprzeciwko basisty. Dopiero teraz, przyglądając mu się na trzeźwo zauważyłem jak marnie wyglądał. Z kilkudniowym zarostem, cieniami pod oczami i w czarnej koszulce, mógł być moim odbiciem. Moim marnym, skacowanym odbiciem. Przyglądając mu się jak masuje sobie skronie, pochylając się nad kubkiem z kawą, nagle zrozumiałem coś ważnego. Miałem problem i niszczyłem go razem z sobą. Veronica miała rację, mówiąc mi że tak nie mogę. Gdybym nie był zalany kurna, w cztery dupy pewnie bym zrozumiał.
- Wczoraj to było grubo – zacząłem, próbując jakoś zebrać to, co miałem na myśli. – Czaszkę mi rozsadza i jeszcze trochę, a będę miał w żyłach alkohol stary. Tim..
- Muszę ci coś powiedzieć, Shannon – przerwał mi nagle mężczyzna, wbijając we mnie ciemne tęczówki i kładąc dłonie na stół. – Nie chcę byś  pomyślał, że robię coś bo Veronica mnie namówiła. Nie, ale…- Tim na chwilę zamilkł, tak jakby nie wiedząc czy kontynuować - … jutro jest mój weekend z dzieciakami. Wiesz, od rozwodu Ellis się zmieniła… Ja nie chcę ich stracić, Shann. Wiesz o czym ja mówię?
- Ehm – przytaknąłem. Wiedziałem, co działo się w małżeństwie kumpla i dlaczego Ellis od niego odeszła i zabrała dzieci. Chciała mieć oparcie w Timie, ale on ledwie umiał radzić sobie ze sobą. No i tak jak ja lubił pić.
- Przykro mi, Shannon. Ja naprawdę nie chcę…
- Stary, ale ja to rozumiem i nie przejmuj się mną – przerwałem, wchodząc mu w zdanie. – I tak jestem ci cholernie wdzięczy. Jesteś moim prawdziwym kumplem i zawsze już tak zostanie. Nigdy nie zapomną tego, co dla mnie robiłeś.
- Stary, już o tym zapomniałem.
- Ale ja nie, wierz mi… Sprawdzę kiedy mam jakiś lot do domu – odpowiedziałem i upijając łyk kawy, podniosłem się od stołu.
- Co? – zaśmiał się nagle Tim. – A dziewczyna? Przecież tu po ciebie przyjechała?
Stojąc na progu kuchni, zatrzymałem się i dodałem:
- Przyjechała i pojechała. Wczoraj. Spartaczyłem, Tim.

~ * ~

Jared:

   Wczorajszy dzień  minął mi w znacznej części na pracy. Postanowiłem nie marnować czasu, bezczynnym siedzeniem i zadzwoniłem do Jamiego, który miał jakiś zmiksowany materiał. Razem więc przesłuchaliśmy go i postanowiliśmy poznęcać się jeszcze trochę nad brzmieniem, jednej z nowych piosenek. Wciąż szukałem dla niej oryginalnego brzmienia, ale zawsze coś nie pasowało. Zanim pożegnałem się z Reedem i usiadłem na sofie w salonie, była godzina trzecia w nocy. Przy pracy czas leciał jak szalony, nawet nie wiem kiedy. Podnosząc się z rezygnacją, wysłałem ostatniego tweeta i skierowałem się prosto do sypialni.

“Mixing a song for the album. What are you doing now, Echelon?”




Obudziłem się dopiero około godziny dziesiątej. Przecierając oczy i rozciągając się leniwie w pościeli, sprawdziłem telefon. Po odwiedzeniu swoich kont na portalach społecznościowych i stwierdzeniu, że od kilku godzin świat nie zmienił się diametralnie, a ludzie póki, co jeszcze nie mieszkają na Masie, założyłem piżamę i zszedłem na śniadanie. Trzymając w dłoni telefon, jeszcze przez moment czytałem wiadomości od Emmy.
- Holy shit! Zapomniałem…
Stojąc przy otwartej lodówce, podziwiałem panującą tam pustkę. Poza kilkoma surowymi warzywami, butelką mleka sojowego i masy wegańskich substytutów, nie było tam nic w miarę pożywnego. Chwytając butelkę mleka, zamknąłem lodówkę. Odstawiając ją na stół, od razu sięgnąłem po kawałek papieru i długopis. Po chwili lista zakupów była gotowa i mogłem przypiąć ją na lodówkę, w centralnym miejscu. Kiedy miałem już odejść, mój wzrok zatrzymał się na artykule, wyciętym z gazety i przymocowanym magnesem do drzwiczek lodówki, głoszącym jak ważne jest porządne śniadanie. Dobrze pamiętałem, kiedy go tam powiesiłem, a co było naprawdę wieki temu. Spoglądając na butelkę mleka sojowego, stojącą na blacie, głośno się zaśmiałem.
Nagle usłyszałem odgłos samochodu i podchodząc do okna, zauważyłem na podjeździe Veronicę.
- Mała oszustka, nic nie powiedziała, że wraca już….
Ciesząc się z niezapowiedzianego powrotu dziewczyny i nie zwlekając, zarzuciłem na siebie szarą bluzę i wyszedłem by się przywitać.
- Veronica…
Wychodząc z domu, zauważyłem jak wysiada, ale nie była w humorze. Podchodząc do niej nagle zauważyłem coś, co momentalnie przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Podchodząc do samochodu, przejechałem dłonią po masce, nad zbitą lampą. Przerzucając wzrok, na spanikowaną kobietę, zakładającą ręce na piersi, odezwałem się, łapiąc ją za ramiona:
- Słodki Jezusie, Veronica! – łapiąc ją za podbródek, dokładnie przyjrzałem się sino szkarłatnej wardze, ozdobionej szwami. -  Twoja warga… Skarbie, co się stało? Jesteś cała?! Miałaś wypadek?!Gdzie i kiedy?!.. Jezu, powiedz coś?!
- Nie krzycz na mnie…
- Nie krzyczę, jestem przerażony tym, co widzę!
- Jared, uspokój się proszę cię. Nic mi nie jest…
- Jak to nic ci nie jest! Widziałaś się może w lustrze?! Szycie nazywasz niczym?! Co. Się. Stało?! – wycedziłem, wciąż trzymając ją za ramię.
- To mnie boli, Jay.
Momentalnie poluźniłem uścisk. Wystarczyło, że spojrzałem na nią by wiedzieć, że było daleko od okej, które pewnie zaraz miało paść. Mierząc ją całą wzrokiem, zauważyłem, że ma na sobie męską bluzę i przesiaknięta jest fajkami. Opierając swoje czoło, o jej, jeszcze raz powtórzyłem:
- Kochanie, powiedz mi.
Strącając moją rękę z ramienia, odsunęła się ode mnie i zatrzasnęła drzwi do auta, które były otwarte na oścież. Była obca i chłodna. Denerwowała się. Następnie opierając się o nie, znów założyła ręce na piersi.
- Kto ci to zrobił, Niko  i gdzie jest Shannon i Braxton? Miałaś wracać z nimi – spytałem, uspokajając oddech i stając naprzeciwko niej.
- Dasz mi chociaż odetchnąć? Nikt mi nic nie zrobił, a  auto… auto… uderzyłam w słupek, bo się zagapiłam – odpowiedziała i wymijając mnie skierowała się do domu.  Zatrzymując się jeszcze przed drzwiami wejściowymi, widziałem jak się odwraca do mnie i oddychając, sili się na milszy ton:
- Opowiem ci wszystko, Jared, ale nie w tej chwili – wyciągając dłoń w moją stronę, dodała. - Chodź do mnie.
Powoli podchodząc do niej, byłem kompletnie zdezorientowany całą sytuacją. Rozmawialiśmy jeszcze wczoraj i nic nie powiedziała. Dlaczego tak wyglądała? Co się tam stało? Gdzie był mój brat? Musiałem się tego dowiedzieć. Zamykając ją w swoich objęciach, delikatnie pocałowałem w czubek głowy. Gładząc ją po po plecach, jeszcze dodałem:
- Po prostu cholernie się o ciebie martwię, nie wiem co zrobiłbym gdyby coś ci się stało, rozumiesz…

~ * ~

Veronica:

   Bałam się powrotu do Jareda od kiedy tylko, opuściłam mieszkanie Tima. Wiedziałam, że łamię poniekąd dane mu słowo, że nie będę sama, ale nie mogłam inaczej. Dzięki nawigacji, poradziłam sobie z powrotem do Los Angeles. Niestety po drodze miałam drobną stłuczkę. Przez to, że od kilku dziesięciu godzin nie spałam, mój refleks osłabł i kiedy wyjeżdżałam ze stacji benzynowej, nie zauważyłam nadjeżdżającego auta. Dopiero kiedy kierowca głośno zatrąbił, zdążyłam ostro skręcić, uderzając lewym bokiem prosto w słup latarni. Na moje szczęście, skończyło się jedynie na totalnie stłuczonej lampie, z lekkim wgnieceniem. Więc kiedy już Jared zapytał, spanikowałam. W końcu jednak postanowiłam mu to wyjaśnić,  mówiąc pół prawdę, co Jared przyjął z lekkim powątpiewaniem.
- Moje kochane, obite biedactwo, z twoim szczęściem to będę musiał chyba ubrać cię w ochraniacze od stóp do głów, byś mi się nie zraniła – wycedził mi do ucha Jared, przytulając mnie do siebie i głaszcząc po głowie, kiedy leżeliśmy oboje na łóżku.
- Tak, tak, ale wtedy nie dobierzesz się do mnie tak łatwo. Nie wiem, czy ta opcja ci odpowiada.
- Racja, nie odpowiada. No cóż, w takim razie nie zostaje mi nic innego jak zamknąć cię tutaj i nigdzie nie wypuszczać – odpowiedział mi wokalista, bawiąc się zadziornie moją bluzką i błądząc chłodnymi palcami po moim brzuchu.
- I nie jesteś już zły na mnie? – postanowiłam szybko spytać, wykorzystując moment. Spoglądając na mnie z rozbawieniem, po chwili odpowiedział:
- Nie, ale jestem wkurzony na Shannona, że pozwolił ci wyjść, po tym jak się pokłóciliście. Jestem zły, bo powinien pójść za tobą, a nic odstawiać te swoje fochy..
- Ciiii – przyłożyłam mu palec do ust, nie chcąc już wracać do tematu. – Proszę…. Tłumaczyłam ci, nie obwiniaj go.
- Prześpij się lepiej skarbie, zmęczona jesteś.
Tonąc po raz ostatni  w błękitnych tęczówkach, zamknęłam powieki i wtuliłam się w ciepły, choć schowany pod T-shirtem, tors bruneta.

Nie wiem jak długo spałam, ale kiedy się przebudziłam i otworzyłam oczy, on wciąż był przy mnie. Całując mnie namiętnie i przyciskając moją twarz do swojej, powoli mnie rozbudził. Jego delikatne usta na moich były tym czego potrzebowałam. Mimo kilkudniowej rozłąki ja już zdążyłam zatęsknić. Następnie pocałował mnie w nos, a potem w czoło, jak małą dziewczynkę, na co się zaśmiałam.
- Wiesz, że nawet pokochałam już twój zarost i mi nie przeszkadza?
- Doprawdy?
- Jak się teraz ogolisz, będę w depresji.
Jared lekko się zaśmiał po czym przewrócił mnie na plecy i jeszcze raz pocałował w usta. Kiedy jednak dłonie Jareda powoli podwijały mi koszulkę do góry, na chwilę się od niego odkleiłam.
- A możemy najpierw coś zjeść? – spytałam, uświadamiając sobie w tej samej chwili, że dziś nic jeszcze nie jadłam. Nie musiałam mówić nic więcej bowiem nim skończyłam, odezwał się mój żołądek. Jared się zaśmiał.
- No bo widzisz…
- Co jest? – spytałam zdezorientowana podnosząc się do pozycji siedzącej, nie wiedząc z czego śmieje się Jared.
- Obawiam się, że poza mlekiem sojowy i owocami nie mamy nic więcej…
Momentalnie opierając się głową o pierś Jareda, udałam, że płaczę.
- To nie jest takie straszne, Veronica. Choć, wykombinujemy coś chyba, że chcesz jechać do sklepu?
- Nie chcę..
- Więc nie marudź i choć – rzucił jeszcze brunet i wstając z łóżka, pociągnął mnie za sobą. Jared miał rację, mleko sojowe nie było takie straszne, ale mimo wszystko miałam ochotę na coś pożywniejszego. W końcu jednak postanowiłam zdać się na Leto i pozwolić mu działać. Wchodząc do kuchni, Jared  zabrał się za wyciąganie owoców i miksera.
- O ty…- odezwałam się, domyślając się co ten knuje.
- Mówiłem, że będzie smacznie.
W czasie kiedy mężczyzna bawił się z owocami, z których miał powstać przepyszny owocowy koktajl, przypomniało mi się coś. Zaglądając do narożnej szafki, znalazłam to, co spodziewałam się tam zastać. Wyjmując jeszcze dwie miseczki, złapałam płatki i postawiłam je na stole. Jared momentalnie posłał mi zdziwione spojrzenie. Zapomniał o musli. Posyłając mu całusa, wstawiłam mleko do mikrofali, po czym usiadłam obok Jareda i przyglądałam się jego ruchom.
-  Jeszcze awokado – dodałam szybko, powstrzymując uśmiech, kiedy Jared przyglądał mi się z konsternacją, myśląc o czym zapomniał. Podając mu owoc, zaśmiałam się. Wiedziałam, że Jared nie lubił jak ktoś go poprawia, ale brunet tylko zrobił skwaszoną minę. Miałam nadzieję, że udawał. W tej samej chwili dobiegł mnie charakterystyczne dzyń. Wyciągając mleko, rozlałam je do dwóch misek, a następnie wsypałam musli.
- Gotowe. Posmakuj i powiedz mi prosto w oczy, że to jest okropne – odezwał się do mnie Jared, podając pucharek z zielono pomarańczowym koktajlem.
- No nie wiem,  a jak padnę na miejscu? – zażartowałam, posyłając mu krzywy uśmiech i jednocześnie upijając łyk napoju. Połączenie mleka sojowego z owocami i Bóg wie tylko ( a może Jared) z czym jeszcze, było genialne. Smakowało mi ale nie mogłam wypić wszystkiego od razu, by nie dać tej satysfakcji Jay’owi.
- Dobra zwracam honor, kochanie.
- Wsypałaś mi musli? – odezwał się do mnie momentalnie brunet, zupełnie ignorując to, co powiedziałam wcześniej.
- Tak, przecież chciałeś.
- Tak, ale to jest z…-  merdając łyżką w misce, po chwili coś wyłowił - … rodzynkami. Nie lubię rodzynek.
Jared pokazując mi łyżkę z rodzynkiem, zrobił rozczarowaną minę, zagryzając dolną wargę w tak zabawny sposób, że wyglądał jak mały chłopczyk. O mało nie parsknęłam głośno śmiechem. W ostatniej chwili zakryłam usta, dłonią. Uspokajając się, wychyliłam się  do Jareda i zjadłam tego rodzynka z jego łyżki.
- Och, nie wiedziałam. Przepraszam cię najmocniej – odpowiedziałam szybko, kiedy Jared przyglądał mi się z zaskoczeniem. Ledwie mogłam opanować się by znów nie zacząć się śmiać. – Rodzynki to nie koniec świata, ale obiecuję na przyszłość pamiętać. Podaj mi swoją miskę.
- Ale ja nigdy za nimi nie przepadałem – odparł, podsuwając mi swoją naczynie. Kiwając jeszcze głową, zaczęłam wyjadać wszystkie pływające w mleku winogrona.
- Proszę, to już wszystkie, ale jakby się jakiś trafił, to możesz mnie nakarmić – odparłam, posyłając mu całusa i podsuwając z powrotem miskę. – Widzisz, masz jeszcze jeden powód by mnie kochać mocniej.
- Symbioza.
- Słucham? –zaśmiałam się, zwracając do bruneta.
- Zachodzi symbioza. Pasujemy do siebie idealnie, Niko.



~ * ~

Yello!

Wiem, co powiecie (że krótko) ale nie mogłam się w ogóle zebrać do pisania. Przeprasza, ale za to wynagrodzę wam to tym, że kolejny będzie o wiele szybciej niż ten. Chciałam tyle powiedzieć, ale muszę to jeszcze zebrać. Liczę, że komuś się spodoba ten niezbyt wielki rozdział i skomentujecie.

Provehito in altum!

* Takie życie nie jest dla mnie, nie" - Slash & Myles Kennedy, Not For Me.

5 komentarzy:

  1. Napisałam mega długaśny, zajebisty komentarz, kliknęłam "opublikuj" i zniknął, a się nie dodał. No kuźwa! -,- Napiszę jutro jeszcze raz jeżeli chcesz moją szczegółową reakcje na rozdział xD
    Ogólna brzmiała jednosłownie: ZAJEBISTY ROZDZIAŁ :D + chciałam Cię zabic za połączenie Shannon+whisky, bo dobrze wiesz jak mam ochotę na to połączenie i to OKRUTNE, że to tu wykorzystałaś xD Idę spać, jutro jeszcze sie odezwę :) Chyba, że ta opinia Ci wystarcza xD So... Nighty Night! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieee, za krótki:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem ale wynagrodzę wam to bardzo bardzo "soon" :P

      Usuń
  3. Twój blog otrzymał odmowę.
    [ostrze-krytyki]

    OdpowiedzUsuń
  4. Nurtuje mnie to co powiedział Tim, jestem ciekawa o co mu chodziło. A Shannon dobrze, że się zawija stamtąd, może w końcu sobie wyjaśnią co nieco z Jaredem.
    Nie wiem czy to przez to, która jest godzina czy przez ilość kawy, którą wypiłam w ostatnim czasie, ale akcja z rodzynkami mnie rozwaliła, siedzę i płaczę ze śmiechu.
    Pozdrawiam i czekam na nowy :)

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.