Veronica:
Jeżdżąc z Shannonem i Timem, nocą po San Francisco i odwiedzając
niezmierzoną ilość klubów, nie miałam zbytnio, co zrobić by powstrzymać
mężczyzn. Nie mogłam zabronić im pić, ani tym bardziej zabrać gotówki. Byli
w końcu dorośli. Pełniąc rolę
przyzwoitki a może raczej kuratora, postanowiłam oszczędzić sobie zachodu i już
się nie odzywałam, nie prosiłam. Siedząc miedzy tą dwójką przy barze i
popijając wodę, obiecałam sobie mimo wszystko nie odpuszczać. I mimo okropnego
bólu głowy oraz zbliżającego się przeziębienia, wytrwale pilnowałam muzyków.
Nawet w pewnej chwili miałam ochotę napić się z Shannonem, to w ostateczności
zrezygnowałam z tego pomysłu. Będąc wczoraj
na pogotowiu, dostałam jakiś środek na ból głowy i mimo zaleceń, wzięłam
go dziś zdecydowanie za dużo. Dobrze wiedziałam jak działałby w połączeniu z
alkoholem. I mimo tego, że była to kusząca opcja, prowadziłam auto a ewentualne
problemy z policją były ostatnią rzeczą jakiej chciałam.
Około godziny pierwszej w nocy Shannon stwierdził, że chciałby coś
zjeść. Widząc w tym cień szansy na powrót do domu, ulegając namową Tima
zajechaliśmy do pobliskiego baru, otwartego całą dobę, który podobno był
najlepszy w okolicy, jeśli chodzi o Fast foody. Zostawiając niewyraźnego
Shannona przy samochodzie, miałam nadzieje, że lekko mroźne powietrze dobrze mu
zrobi. Razem z Timem udałam się aby coś zamówić. Mężczyzna mimo, że był upity,
zachowywał niesamowitą koordynację ruchową, czym mnie ponownie zaskoczył.
- Dobry wieczór. Co państwu podać?
- Poproszę dużego kebaba na ostro, dwa
cheeseburgery i dwie cole – odezwał się automatycznie Tim, po chwili zwracając
się do mnie. - Veronica chcesz, coś?
Przyglądając się z niezdecydowaniem to
sprzedawczyni, to gitarzyście, wiedziałam, że jestem głodna, ale nie
przepadałam za takim jedzeniem. W dodatku zapach jaki unosił się w lokalu
przyprawiał mnie o mdłości. Widząc jednak zniecierpliwienie Tima i czując
odzywający się żołądek, odparłam:
- Frytki.
Następnie oczekując na zamówienie,
usiadłam przy stoliku. W czasie kiedy Tim, poszedł jeszcze do ubikacji,
zastanawiałam się aby z nim pogadać.
- Widzisz w jakim stanie jest Shannon,
pomóż mi – stwierdziłam zwracając się do bruneta kiedy ten tylko wrócił.
Siadając naprzeciwko mnie, przetarł zmęczoną twarz, zbierając się do
odpowiedzi.
- Nie robię tego specjalnie… Shannon nic
nie musiał mówić jak do mnie przyjechał, wiedziałem o co chodzi. To nie
pierwszy raz... Nie zrozumiesz tego, ale… - Tim zaczął pokazywać rękoma, tak
jakby zastanawiał się nad właściwym słowem, a wyraz jego twarzy spoważniał. - …
ale tak postępują starzy kumple. Są czasem, kurwa takie wydarzenia, które
zobowiązują na całe życie… i… tak jak było w ’99. On nie…
wtedy nie możesz patrzeć jak twój najlepszy kumpel się stacza… my… oni
nie rozumieli, bo…. Kurwa! – Tim nagle zaczął się plątać, zakładając splecione
dłonie na karku. Nie mogłam zrozumieć, o co chodziło w tym nerwowym bełkocie.
- Tim, mów dokładnie bo cię nie
rozumiem.
-…nigdy go nie rozpijałem! – odpowiedział
mi podniesionym głosem Tim, tak jakby kompletnie mnie nie słyszał. – Chciałem
być pieprzonym rockandrolowcem, a spierdoliłem najważniejsze, zawiodłem Ellis i
dzieciaki. Ona ma rację, ja się nie
zmienię. Jestem i będę skończonym dupkiem – ukrywając twarz w dłoniach Tim
zaczął pociągać nosem. Kompletnie mnie zaskoczył swoim wyznaniem, które było
tak spontaniczne. Nie wiem czy to działanie alkoholu, czy męczące go wyrzuty,
ale prawie płakał. Przez zasłonięte palec nie mogłam zobaczyć. Nagle też poczułam
się zupełnie nie swojo. Nie wiedziałam jak mam zareagować, w szczególność, że
nie wiele rozumiałam. Spoglądając na
przyglądających się nam pracowników baru, musiałam coś zrobić.
- Ej, Tim… - zaczęłam nie pewnie,
przykładając mu dłoń do ramienia. Pocieszanie dużych chłopców nie było
zdecydowanie moją działką. – Nie wiem o czym dokładnie mówisz, ale z tego, co
widzę, to zależy ci na Shannonie… Wiem, że chcesz być dobrym kumplem, ale on
musi wrócić do Los Angeles, proszę…
- Zamówienie! – nie dane było mi już
skończyć bowiem na dźwięk dzwonka, Tim się od razu podniósł.
- Co ja odpierdalam, zapomnij o tym, nic
nie widziałaś – dodał jeszcze, pochylając się nade mną. – A, co do Leto… nie
zrozumiesz.
I na tyle to by było z prób przekonania
Tima. Wychodząc z lokalu, słowa Tima nie
dawały mi spokoju. O czym on mówił? Co
miał na myśli mówiąc, że wydarzenia zobowiązują? Podając Shannonowi jego
jedzenie, stanęłam obok niego i oparłam się o bagażnik auta. Czułam się jakbym
miała na nodze metalową kulę, ściągającą mnie nieodwracalnie w dół.
- Nie będziesz tego jadła? – zwrócił się
do mnie Shannon, machając porcją frytek. Odrywając się na chwilę od telefonu,
machnęłam mu jedynie głową.
- Nie krępuj się – dodałam, pozwalając
brunetowi zjeść moja porcję, po czym wróciłam do pisania wiadomości. Jared
potrafił być naprawdę troskliwy, ocierając się przy tym o upierdliwość. Musiał
zawsze wszystko wiedzieć. W każdej chwili, co z czasem zaczynał powoli mnie
irytować. Zupełnie jakbym miała dwanaście lat i nadzór rodziców nad sobą. Nie
uważałam za istotne aby poinformować go o moim małym wypadku, co tylko
spotęgowało by jego złość na Shannona i na mnie. Miał dowiedzieć się dopiero po
powrocie.
- Ej, oddaj mi go! – stając na równe
nogi, próbowałam dosięgnąć dłoń perkusisty w której spoczywał mój telefon. Nim
zdążyłam cokolwiek zrobić, Zwierzak skutecznie odebrał mi urządzenie. – Tak się
nie bawimy, Shannonku. Nie masz szans, jestem wyższa – podskakując na palcach,
próbowałam złapać rękę Shannona, która skutecznie była odchylona w tył. Poza
moim zasięgiem. Szlag.
- Najpierw coś zjesz, Young Lady…
-… ale muszę wysłać tę wiadomość do
Jareda. Shannon!
Kiedy miałam już go złapać i zrobiłam
krok do przodu, opierając się swoim ciałem o Shannona, nagle poczułam jak lewa
jego dłoń przyciska mnie do siebie w pasie, a druga z telefonem, chowa się za
jego plecami.
- Ej, nie zapędzaj się.
- O nie, nie wygrasz ze mną młoda. Zjesz
to dostaniesz, Jared nie zwiędnie jak mu w tej chwili nie odpiszesz – odparł
mężczyzna, posyłając mi niewinny uśmieszek i wbijając we mnie swoje czekoladowe
tęczówki.
- Lubisz się ze mną droczyć? – wtrąciłam
czując zaciskającą się na mojej tali dłoń.
- Uwielbiam.
- Shannon, posłuchaj mnie – zaczęłam,
postanawiając odpuścić sobie gierki z upitym Shannem i opierając prawą dłoń o
dach czarnego Land Rovera Jareda a lewą o klatkę piersiową Shanimala, tym samym
wciąż tkwiąc w jednoznacznej pozycji z nim. W odległości kilkunastu centymetrów
od jego twarzy, dobrze widziałam zmętnienie w jego wielkich oczach, wywołane
alkoholem. – Po pierwsze, co ty za cyrk odpierdalasz. Stary weź się w garść,
proszę cię, wystarczy, że Jared nadrabia za was dwóch… Po drugie, masz kurwa
rzucić te fajki i nie patrz tak, bo ja
nie żartuję – dodałam, celując palcem w Leto, który najwyraźniej miał ubaw. –
Czuję ten smród…
- Dobre sobie, wiesz…
- Nie przerywaj mi, Shann. Masz przestać
pić bo do cholery masz zobowiązania!
- Ehmm – wtrącił mężczyzna, odpuszczając
sobie i szczerząc się do mnie, czym jeszcze bardziej mnie denerwował.
- Ja ci dam do cholery, ehmm –
powtórzyłam za nim, uderzając go w ramię. – Macie płytę na wydaniu, mam ci o
tym przypominać, co?
- Błagam cię, nie o tym…
- Shann… - już miałam mu odpowiedzieć,
gdy rozdzwonił się mój telefon. Momentalnie wymieniając spojrzenia z
perkusistą, opuściłam rękę i wyciągnęłam ją powoli w jego stronę. – Podaj mi
go. Proszę – dodałam, tkwiąc z wystawioną dłonią i przyglądając się
tajemniczemu wyrazowi twarzy Leto. Po sekundzie mogłam już odebrać. – Dziękuję.
– Wycedziłam. – Cześć Jared…-
odebrałam, oddalając się od Shannona i Tima.
~ * ~
Wracając nad ranem z miasta, wszyscy
byliśmy padnięci i kompletnie nie w humorach. W dodatku podczas rozmowy z Jaredem
prawie się z nim pożarłam i o mało nie rzuciłam telefonem. Jared choć starał
się, to miał pretensje, że ignoruję jego telefony i swoim namawianiem do
powrotu, był bliski doprowadzenia mnie na skraj nerwicy. Podobnie działał na
mnie jego brat, który denerwowanie mnie obrał chyba sobie za cel. Kiedy Tim
zniknął już w swojej sypialni i ja też miałam iść się położyć, zauważyłam jak
Shannon, siedząc na sofie w salonie wyciąga butelkę whisky i odpala papierosa,
sprawiając wrażenie kompletnie zrelaksowanego. Po kilku godzinnym maratonie
klubowym, mężczyzna widocznie nie miał dość. Zatrzymując się w progu, miałam
ochotę coś mu zrobić.
- Ty sobie teraz jaja robisz, masz
zamiar to wypić?
- A ty pracujesz dla KGB czy jak?! –
odpowiedział mi szorstko Shannon, zaciągając się dymem papierosowym i
jednocześnie nalewając bursztynowy trunek do szklanki.
- Bardzo kurwa dojrzałe zachowanie.
- Nie zaczynaj od początku, a najlepiej
idź spać, młoda… A jeszcze lepiej jak wrócisz już do Jareda i dasz mi kurwa
święty spokój!
Przyglądając się kompletnie obcemu
Shannonowi, w duchu panikowałam. Kim był
ten mężczyzna? To nie jest mój Shannon. Mierząc upitego perkusistę
wzrokiem, bez problemu dostrzegłam ukryty głęboko smutek, który najwidoczniej
Shannon uparcie próbował zabić. Jego oczy, niegdyś tak radosne, teraz
przypominały szare, wypalone
pogorzelisko bez jakiegokolwiek cienia życia, co napawało mnie lękiem.
- Doprawdy? – odezwałam się po chwili
czując jak na powrót ogarnia mnie złość, wymieszana z troską o tego kretyna. –
Doprawdy?! To się przekonasz! – rzuciłam jeszcze do siedzącego przede mną Leto
i długo się nie zastanawiając chwyciłam ze stołu butelkę. Miałam zamiar wylać
to świństwo do zlewu i zobaczyć, co zrobi wtedy Pan Wszystko Wiem Najlepiej.
- Co ty do cholery robisz? – kiedy
odchodziłam, usłyszałam za sobą głos, zdenerwowanego Shannona.
- Domyśl się.
- Odbiło ci?! Kurwa, Niko!
Szybciej niż przypuszczałam Shannon
doskoczył do mnie i zaczął krzyczeć. Jednak na niewiele się to zdało, ponieważ
butelka była prawie pusta. Szarpiąc się z Shannonem o butelkę, poczułam jak
Zwierzak ściska mój nadgarstek, próbując powstrzymać potok alkoholu, znikający
w kanale zlewowym. Kiedy po sekundzie, zostało już nie wiele a dotyk Shannona
stał się jeszcze silniejszy, cisnęłam ze złości butelką w zlew i momentalnie
usłyszeliśmy dźwięk rozbitego szkła. Stłukła się szyjka.
- Coś ty narobiła?!
- Tak, kurwa, odbiło mi bo chcę ci pomóc! – wydarłam się, odpychając
jedną ręką mężczyznę, przylegającego jeszcze przed chwilą do moim pleców i
toczącego ze mną walkę.- No, co może mnie uderzysz?! No śmiało, pokaż na co cię
stać!
To jak byłam w tym momencie wściekła,
przeszło nawet moje oczekiwania. Oddychałam szybko, jakbym właśnie biegła w
maratonie, a moje ramiona delikatnie drżały. Wymieniając pełnie gniewu,
spojrzenia z Shannonem, ledwie się powstrzymywałam by nie rzucić się na niego i
zacząć okładać. Czułam się jakbym toczyła walkę z przeklętymi wiatrakami.
- I wiesz, co?! Mam tego kurewsko dość!
Ślęczenie tu i robienie Bóg wie czego, byś łaskawie wrócił ze mną! Nie mam
zamiaru tu klęczeć, co to, to nie – odwracając się od Shannona, zabrałam z
krzesła moją kurtkę i zgarnęłam torebkę. – Chcesz tak żyć? To pozdro! I wiedz,
że jestem kurwa zajebiście szczęśliwa! Chlaj na umór - powodzenia! – wymijając
oniemiałego moim wybuchem perkusistę, zgarnęłam jeszcze z blatu moją czapkę i
zakładając ją, wyszłam.
Będąc jeszcze w korytarzu odezwałam się:
- Już nie wrócę, bądź kurwa spokojny!
Wybiegając z bloku Tima miałam ochotę
się rozpłakać. Nie chciałam się poddawać, ale już nie wytrzymałam. Byłam tak
bardzo bezsilna. Jared ci mówił, nie
chciałaś wierzyć. Głupia! Mając poczucie totalnej klęski czułam się
zdradzona. Wybiegając na świeże powietrze, lekko ochłonęłam. Delikatna szaruga
powoli przemieniała się w błękitno-białe poranne niebo, a cieniutka warstwa
śniegu, okrywająca zniszczoną ziemię Zachodniego San Francisco, w dziwny sposób
przyprawiała o stagnację.
- Cholera jasna!
Uderzając jeszcze z całą siłą, ręką o
maskę samochodu, by wyładować resztę złości, spłoszyłam gołębie na pobliskim
chodniku. Biorąc głęboki oddech, policzyłam do dziesięciu po
czym odjechałam.
~ * ~
Shannon:
Kiedy obudziłem się przed południem, wcale nie czułem się lepiej. Odwijając
z kciuka papierowy ręcznik, przyjrzałem się rozcięciu. Nie było wielkie, ale i
tak piekielnie bolało. Pieprzona butelka.
Podnosząc się z łóżka, poszedłem do łazienki i obmyłem zaschniętą z palca
krew, po czym wytarłem dłoń ręcznikiem i chwyciłem z nocnego stolika, swój
telefon. Przez ostatnie kilka dni był wyłączony albo leżał właśnie tutaj. Zerknąłem
znużony, pobieżnie po ekranie. 15
nieodebranych połączeń: Tomo. Chciałem
odezwać się do Chorwata, ale najzwyczajniej nie miałem na to siły. Czy oni
udawali tylko tępych, czy naprawdę nie rozumieli, że chciałem tylko pobyć sobie
tutaj, sam. Z dala od tego wszystkiego, co mogło mi przypominać o niej i o nim.
Swoją drogą Veronica, tak go broniła, a tym czasem Jared nawet nie próbował się
do mnie odezwać. Jej zależało, ale potraktowałem ją jak ostatni dupek. Teraz po
kilku godzinach od awantury, zaczynałem powoli żałować. Może miała rację?
Wyciągając z wygniecionej już paczki, papierosa, pośpiesznie go
odpaliłem i otwierając w pokoju okno, stanąłem przy nim, zaciągając się
jednocześnie błogim dymem i mroźnym, zanieczyszczonym powietrzem miasta. Momentalnie
wiatr wdzierający się do pomieszczenia, zwichrzył mi, za długie już włosy, wypadające
z rozwalającego się kitka. Szybko założyłem owe pasma za ucho, wracając do
zaciągania się.
Szlag by to trafił! A miałem kurwa nie palić. I choć
rzuciłem palenie definitywnie już dwa lata temu, jednocześnie z Tomo, którego
zmusiła do tego Vicky, tylko raz miałem nawrót, że zapaliłem, choć wcale tego
nie pragnąłem. Teraz, kiedy zauważyłem tę paczkę fajek Tima, chciałem zapalić. Dym
papierosowy zawsze pomagał mi na uspokojenie i zajmował mnie czymś. Gasząc niedopałek
na parapecie, zamknąłem okno i wyciągnąłem z mojej kurtki, listek pastylek na
ból głowy. Przez picie, głowa napieprzała mnie na tyle mocno, że nie mogłem
pozbierać myśli. Łykając dwie, poszedłem do kuchni.
- Sie masz, stary – rzuciłem na
przywitanie do siedzącego przy stole kumpla. Na moje słowa Tim podniósł
niepewnie rękę, na znak przywitania. Zalewając sobie kawę, chwyciłem kubek i
usiadłem naprzeciwko basisty. Dopiero teraz, przyglądając mu się na trzeźwo
zauważyłem jak marnie wyglądał. Z kilkudniowym zarostem, cieniami pod oczami i
w czarnej koszulce, mógł być moim odbiciem. Moim
marnym, skacowanym odbiciem. Przyglądając mu się jak masuje sobie skronie,
pochylając się nad kubkiem z kawą, nagle zrozumiałem coś ważnego. Miałem problem
i niszczyłem go razem z sobą. Veronica miała rację, mówiąc mi że tak nie mogę. Gdybym nie był zalany kurna, w cztery dupy
pewnie bym zrozumiał.
- Wczoraj to było grubo – zacząłem,
próbując jakoś zebrać to, co miałem na myśli. – Czaszkę mi rozsadza i jeszcze
trochę, a będę miał w żyłach alkohol stary. Tim..
- Muszę ci coś powiedzieć, Shannon –
przerwał mi nagle mężczyzna, wbijając we mnie ciemne tęczówki i kładąc dłonie
na stół. – Nie chcę byś pomyślał, że
robię coś bo Veronica mnie namówiła. Nie, ale…- Tim na chwilę zamilkł, tak jakby
nie wiedząc czy kontynuować - … jutro jest mój weekend z dzieciakami. Wiesz, od
rozwodu Ellis się zmieniła… Ja nie chcę ich stracić, Shann. Wiesz o czym ja mówię?
- Ehm – przytaknąłem. Wiedziałem, co
działo się w małżeństwie kumpla i dlaczego Ellis od niego odeszła i zabrała
dzieci. Chciała mieć oparcie w Timie, ale on ledwie umiał radzić sobie ze sobą.
No i tak jak ja lubił pić.
- Przykro mi, Shannon. Ja naprawdę nie
chcę…
- Stary, ale ja to rozumiem i nie
przejmuj się mną – przerwałem, wchodząc mu w zdanie. – I tak jestem ci
cholernie wdzięczy. Jesteś moim prawdziwym kumplem i zawsze już tak zostanie. Nigdy
nie zapomną tego, co dla mnie robiłeś.
- Stary, już o tym zapomniałem.
- Ale ja nie, wierz mi… Sprawdzę kiedy
mam jakiś lot do domu – odpowiedziałem i upijając łyk kawy, podniosłem się od
stołu.
- Co? – zaśmiał się nagle Tim. – A dziewczyna?
Przecież tu po ciebie przyjechała?
Stojąc na progu kuchni, zatrzymałem się
i dodałem:
- Przyjechała i pojechała. Wczoraj.
Spartaczyłem, Tim.
~ * ~
Jared:
Wczorajszy dzień minął mi w
znacznej części na pracy. Postanowiłem nie marnować czasu, bezczynnym
siedzeniem i zadzwoniłem do Jamiego, który miał jakiś zmiksowany materiał. Razem
więc przesłuchaliśmy go i postanowiliśmy poznęcać się jeszcze trochę nad
brzmieniem, jednej z nowych piosenek. Wciąż szukałem dla niej oryginalnego brzmienia,
ale zawsze coś nie pasowało. Zanim pożegnałem się z Reedem i usiadłem na sofie
w salonie, była godzina trzecia w nocy. Przy pracy czas leciał jak szalony,
nawet nie wiem kiedy. Podnosząc się z rezygnacją, wysłałem ostatniego tweeta i
skierowałem się prosto do sypialni.
“Mixing a song
for the album. What are you doing now, Echelon?”
Obudziłem się dopiero około godziny
dziesiątej. Przecierając oczy i rozciągając się leniwie w pościeli, sprawdziłem
telefon. Po odwiedzeniu swoich kont na portalach społecznościowych i
stwierdzeniu, że od kilku godzin świat nie zmienił się diametralnie, a ludzie
póki, co jeszcze nie mieszkają na Masie, założyłem piżamę i zszedłem na
śniadanie. Trzymając w dłoni telefon, jeszcze przez moment czytałem wiadomości
od Emmy.
- Holy shit! Zapomniałem…
Stojąc przy otwartej lodówce,
podziwiałem panującą tam pustkę. Poza kilkoma surowymi warzywami, butelką mleka
sojowego i masy wegańskich substytutów, nie było tam nic w miarę pożywnego.
Chwytając butelkę mleka, zamknąłem lodówkę. Odstawiając ją na stół, od razu
sięgnąłem po kawałek papieru i długopis. Po chwili lista zakupów była gotowa i
mogłem przypiąć ją na lodówkę, w centralnym miejscu. Kiedy miałem już odejść,
mój wzrok zatrzymał się na artykule, wyciętym z gazety i przymocowanym magnesem
do drzwiczek lodówki, głoszącym jak ważne jest porządne śniadanie. Dobrze pamiętałem,
kiedy go tam powiesiłem, a co było naprawdę wieki temu. Spoglądając na butelkę
mleka sojowego, stojącą na blacie, głośno się zaśmiałem.
Nagle usłyszałem odgłos samochodu i
podchodząc do okna, zauważyłem na podjeździe Veronicę.
- Mała oszustka, nic nie powiedziała, że
wraca już….
Ciesząc się z niezapowiedzianego powrotu
dziewczyny i nie zwlekając, zarzuciłem na siebie szarą bluzę i wyszedłem by się
przywitać.
- Veronica…
Wychodząc z domu, zauważyłem jak
wysiada, ale nie była w humorze. Podchodząc do niej nagle zauważyłem coś, co
momentalnie przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Podchodząc do samochodu, przejechałem
dłonią po masce, nad zbitą lampą. Przerzucając wzrok, na spanikowaną kobietę,
zakładającą ręce na piersi, odezwałem się, łapiąc ją za ramiona:
- Słodki Jezusie, Veronica! – łapiąc ją za
podbródek, dokładnie przyjrzałem się sino szkarłatnej wardze, ozdobionej
szwami. - Twoja warga… Skarbie, co się stało?
Jesteś cała?! Miałaś wypadek?!Gdzie i kiedy?!.. Jezu, powiedz coś?!
- Nie krzycz na mnie…
- Nie krzyczę, jestem
przerażony tym, co widzę!
- Jared, uspokój się
proszę cię. Nic mi nie jest…
- Jak to nic ci nie
jest! Widziałaś się może w lustrze?! Szycie nazywasz niczym?! Co. Się. Stało?! –
wycedziłem, wciąż trzymając ją za ramię.
- To mnie boli, Jay.
Momentalnie poluźniłem
uścisk. Wystarczyło, że spojrzałem na nią by wiedzieć, że było daleko od okej,
które pewnie zaraz miało paść. Mierząc ją całą wzrokiem, zauważyłem, że ma na
sobie męską bluzę i przesiaknięta jest fajkami. Opierając swoje czoło, o jej,
jeszcze raz powtórzyłem:
- Kochanie, powiedz mi.
Strącając moją rękę z
ramienia, odsunęła się ode mnie i zatrzasnęła drzwi do auta, które były otwarte
na oścież. Była obca i chłodna. Denerwowała się. Następnie opierając się o nie,
znów założyła ręce na piersi.
- Kto ci to zrobił, Niko
i gdzie jest Shannon i Braxton? Miałaś
wracać z nimi – spytałem, uspokajając oddech i stając naprzeciwko niej.
- Dasz mi chociaż
odetchnąć? Nikt mi nic nie zrobił, a
auto… auto… uderzyłam w słupek, bo się zagapiłam – odpowiedziała i
wymijając mnie skierowała się do domu.
Zatrzymując się jeszcze przed drzwiami wejściowymi, widziałem jak się
odwraca do mnie i oddychając, sili się na milszy ton:
- Opowiem ci wszystko,
Jared, ale nie w tej chwili – wyciągając dłoń w moją stronę, dodała. - Chodź do
mnie.
Powoli podchodząc do
niej, byłem kompletnie zdezorientowany całą sytuacją. Rozmawialiśmy jeszcze
wczoraj i nic nie powiedziała. Dlaczego
tak wyglądała? Co się tam stało? Gdzie był mój brat? Musiałem się tego
dowiedzieć. Zamykając ją w swoich objęciach, delikatnie pocałowałem w czubek
głowy. Gładząc ją po po plecach, jeszcze dodałem:
- Po prostu cholernie
się o ciebie martwię, nie wiem co zrobiłbym gdyby coś ci się stało, rozumiesz…
~ * ~
Veronica:
Bałam się powrotu do Jareda od kiedy tylko, opuściłam mieszkanie Tima.
Wiedziałam, że łamię poniekąd dane mu słowo, że nie będę sama, ale nie mogłam
inaczej. Dzięki nawigacji, poradziłam sobie z powrotem do Los Angeles. Niestety
po drodze miałam drobną stłuczkę. Przez to, że od kilku dziesięciu godzin nie
spałam, mój refleks osłabł i kiedy wyjeżdżałam ze stacji benzynowej, nie
zauważyłam nadjeżdżającego auta. Dopiero kiedy kierowca głośno zatrąbił, zdążyłam
ostro skręcić, uderzając lewym bokiem prosto w słup latarni. Na moje szczęście,
skończyło się jedynie na totalnie stłuczonej lampie, z lekkim wgnieceniem. Więc
kiedy już Jared zapytał, spanikowałam. W końcu jednak postanowiłam mu to
wyjaśnić, mówiąc pół prawdę, co Jared
przyjął z lekkim powątpiewaniem.
- Moje kochane, obite biedactwo, z twoim
szczęściem to będę musiał chyba ubrać cię w ochraniacze od stóp do głów, byś mi
się nie zraniła – wycedził mi do ucha Jared, przytulając mnie do siebie i
głaszcząc po głowie, kiedy leżeliśmy oboje na łóżku.
- Tak, tak, ale wtedy nie dobierzesz się
do mnie tak łatwo. Nie wiem, czy ta opcja ci odpowiada.
- Racja, nie odpowiada. No cóż, w takim
razie nie zostaje mi nic innego jak zamknąć cię tutaj i nigdzie nie wypuszczać –
odpowiedział mi wokalista, bawiąc się zadziornie moją bluzką i błądząc
chłodnymi palcami po moim brzuchu.
- I nie jesteś już zły na mnie? –
postanowiłam szybko spytać, wykorzystując moment. Spoglądając na mnie z
rozbawieniem, po chwili odpowiedział:
- Nie, ale jestem wkurzony na Shannona,
że pozwolił ci wyjść, po tym jak się pokłóciliście. Jestem zły, bo powinien
pójść za tobą, a nic odstawiać te swoje fochy..
- Ciiii – przyłożyłam mu palec do ust,
nie chcąc już wracać do tematu. – Proszę…. Tłumaczyłam ci, nie obwiniaj go.
- Prześpij się lepiej skarbie, zmęczona
jesteś.
Tonąc po raz ostatni w błękitnych tęczówkach, zamknęłam powieki i
wtuliłam się w ciepły, choć schowany pod T-shirtem, tors bruneta.
Nie wiem jak długo spałam, ale kiedy się
przebudziłam i otworzyłam oczy, on wciąż był przy mnie. Całując mnie namiętnie
i przyciskając moją twarz do swojej, powoli mnie rozbudził. Jego delikatne usta
na moich były tym czego potrzebowałam. Mimo kilkudniowej rozłąki ja już
zdążyłam zatęsknić. Następnie pocałował mnie w nos, a potem w czoło, jak małą
dziewczynkę, na co się zaśmiałam.
- Wiesz, że nawet pokochałam już twój
zarost i mi nie przeszkadza?
- Doprawdy?
- Jak się teraz ogolisz, będę w
depresji.
Jared lekko się zaśmiał po czym
przewrócił mnie na plecy i jeszcze raz pocałował w usta. Kiedy jednak dłonie Jareda
powoli podwijały mi koszulkę do góry, na chwilę się od niego odkleiłam.
- A możemy najpierw coś zjeść? –
spytałam, uświadamiając sobie w tej samej chwili, że dziś nic jeszcze nie
jadłam. Nie musiałam mówić nic więcej bowiem nim skończyłam, odezwał się mój
żołądek. Jared się zaśmiał.
- No bo widzisz…
- Co jest? – spytałam zdezorientowana
podnosząc się do pozycji siedzącej, nie wiedząc z czego śmieje się Jared.
- Obawiam się, że poza mlekiem sojowy i
owocami nie mamy nic więcej…
Momentalnie opierając się głową o pierś
Jareda, udałam, że płaczę.
- To nie jest takie straszne, Veronica. Choć, wykombinujemy coś chyba, że chcesz jechać do sklepu?
- Nie chcę..
- Więc nie marudź i choć – rzucił jeszcze
brunet i wstając z łóżka, pociągnął mnie za sobą. Jared miał rację, mleko
sojowe nie było takie straszne, ale mimo wszystko miałam ochotę na coś
pożywniejszego. W końcu jednak postanowiłam zdać się na Leto i pozwolić mu
działać. Wchodząc do kuchni, Jared
zabrał się za wyciąganie owoców i miksera.
- O ty…- odezwałam się, domyślając się
co ten knuje.
- Mówiłem, że będzie smacznie.
W czasie kiedy mężczyzna bawił się z
owocami, z których miał powstać przepyszny owocowy koktajl, przypomniało mi się
coś. Zaglądając do narożnej szafki, znalazłam to, co spodziewałam się tam
zastać. Wyjmując jeszcze dwie miseczki, złapałam płatki i postawiłam je na
stole. Jared momentalnie posłał mi zdziwione spojrzenie. Zapomniał o musli. Posyłając
mu całusa, wstawiłam mleko do mikrofali, po czym usiadłam obok Jareda i
przyglądałam się jego ruchom.
-
Jeszcze awokado – dodałam szybko, powstrzymując uśmiech, kiedy Jared
przyglądał mi się z konsternacją, myśląc o czym zapomniał. Podając mu owoc,
zaśmiałam się. Wiedziałam, że Jared nie lubił jak ktoś go poprawia, ale brunet
tylko zrobił skwaszoną minę. Miałam nadzieję, że udawał. W tej samej chwili
dobiegł mnie charakterystyczne dzyń. Wyciągając mleko, rozlałam je do dwóch
misek, a następnie wsypałam musli.
- Gotowe. Posmakuj i powiedz mi prosto w
oczy, że to jest okropne – odezwał się do mnie Jared, podając pucharek z zielono
pomarańczowym koktajlem.
- No nie wiem, a jak padnę na miejscu? – zażartowałam,
posyłając mu krzywy uśmiech i jednocześnie upijając łyk napoju. Połączenie mleka
sojowego z owocami i Bóg wie tylko ( a może Jared) z czym jeszcze, było
genialne. Smakowało mi ale nie mogłam wypić wszystkiego od razu, by nie dać tej
satysfakcji Jay’owi.
- Dobra zwracam honor, kochanie.
- Wsypałaś mi musli? – odezwał się do
mnie momentalnie brunet, zupełnie ignorując to, co powiedziałam wcześniej.
- Tak, przecież chciałeś.
- Tak, ale to jest z…- merdając łyżką w misce, po chwili coś
wyłowił - … rodzynkami. Nie lubię rodzynek.
Jared pokazując mi łyżkę z rodzynkiem,
zrobił rozczarowaną minę, zagryzając dolną wargę w tak zabawny sposób, że wyglądał
jak mały chłopczyk. O mało nie parsknęłam głośno śmiechem. W ostatniej chwili
zakryłam usta, dłonią. Uspokajając się, wychyliłam się do Jareda i zjadłam tego rodzynka z jego
łyżki.
- Och, nie wiedziałam. Przepraszam cię
najmocniej – odpowiedziałam szybko, kiedy Jared przyglądał mi się z zaskoczeniem.
Ledwie mogłam opanować się by znów nie zacząć się śmiać. – Rodzynki to nie
koniec świata, ale obiecuję na przyszłość pamiętać. Podaj mi swoją miskę.
- Ale ja nigdy za nimi nie przepadałem –
odparł, podsuwając mi swoją naczynie. Kiwając jeszcze głową, zaczęłam wyjadać wszystkie
pływające w mleku winogrona.
- Proszę, to już wszystkie, ale jakby się
jakiś trafił, to możesz mnie nakarmić – odparłam, posyłając mu całusa i
podsuwając z powrotem miskę. – Widzisz, masz jeszcze jeden powód by mnie kochać mocniej.
- Symbioza.
- Słucham? –zaśmiałam się, zwracając do
bruneta.
- Zachodzi symbioza. Pasujemy do siebie
idealnie, Niko.
~ * ~
Yello!
Wiem, co powiecie (że krótko) ale nie mogłam się w ogóle zebrać do pisania. Przeprasza, ale za to wynagrodzę wam to tym, że kolejny będzie o wiele szybciej niż ten. Chciałam tyle powiedzieć, ale muszę to jeszcze zebrać. Liczę, że komuś się spodoba ten niezbyt wielki rozdział i skomentujecie.
Provehito in altum!
* Takie życie nie jest dla mnie, nie" - Slash & Myles Kennedy, Not For Me.
Napisałam mega długaśny, zajebisty komentarz, kliknęłam "opublikuj" i zniknął, a się nie dodał. No kuźwa! -,- Napiszę jutro jeszcze raz jeżeli chcesz moją szczegółową reakcje na rozdział xD
OdpowiedzUsuńOgólna brzmiała jednosłownie: ZAJEBISTY ROZDZIAŁ :D + chciałam Cię zabic za połączenie Shannon+whisky, bo dobrze wiesz jak mam ochotę na to połączenie i to OKRUTNE, że to tu wykorzystałaś xD Idę spać, jutro jeszcze sie odezwę :) Chyba, że ta opinia Ci wystarcza xD So... Nighty Night! :D
Nieee, za krótki:(
OdpowiedzUsuńWiem, wiem ale wynagrodzę wam to bardzo bardzo "soon" :P
UsuńTwój blog otrzymał odmowę.
OdpowiedzUsuń[ostrze-krytyki]
Nurtuje mnie to co powiedział Tim, jestem ciekawa o co mu chodziło. A Shannon dobrze, że się zawija stamtąd, może w końcu sobie wyjaśnią co nieco z Jaredem.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy to przez to, która jest godzina czy przez ilość kawy, którą wypiłam w ostatnim czasie, ale akcja z rodzynkami mnie rozwaliła, siedzę i płaczę ze śmiechu.
Pozdrawiam i czekam na nowy :)