wtorek, 20 sierpnia 2013

42. You said it would be painless *

edit: Akira (raz jeszcze - dziękuję)


Pink Rabbits

Walentynki spędzone z Jaredem będą czymś, co zapamiętam chyba do końca życia. Mężczyzna niesamowicie się postarał, bo wszystko było oryginalne i otoczone aurą magiczności, tajemnicy. Noc, księżyc, skrzypce i my tańczący. Po takiej niespodziance miałam obawy co do prezentu dla wokalisty. Nie mogło to być nic zwyczajnego. W końcu pomysł sam wpadł mi do głowy. Mianowicie była to stara, winylowa płyta Jefferson Airplane. Pierwsze wydanie. W dodatku z zapisaną przez zespół całą tylną okładką! Unikat. Miałam naprawdę więcej szczęścia niż rozumu, a to za sprawą bezdomnego siedzącego na jednej z ulic przed studiem, i sprzedającego różne graty. Już miałam przejść obok, gdy nagle zauważyłam, że z kartonu wystaje kawałek płyty, a coś w mojej głowie kazało mi sprawdzić, co to za winyl. Szok, jakiego doznałam w następnej chwili, był nie do opisania. Takie rzeczy, o ile ma się szczęście, można wylicytować na aukcjach za zawrotne sumy, a nie kupić na ulicy za bezcen. To musiał być znak, innego wytłumaczenia nie potrafiłam znaleźć. W dodatku Jared lubił ich muzykę.
Gdy rano się budzę, Jareda nie ma już w łóżku. Oboje mamy teraz masę pracy i różnych zajęć, więc żadne z nas nie może sobie pozwolić na dłuższe wylegiwanie się. Pogodzona z tym faktem maszeruję do łazienki. Kiedy jestem gotowa do wyjścia, schodzę na dół. Odnajduję tam Jaya i ku mojemu małemu zaskoczeniu słyszę Jefferson Airplane! Mężczyzna kuca przy segmencie w salonie i zafrapowany przeszukuje szuflady. Nie zauważa mnie. Postanawiam to wykorzystać i podchodząc, kucam oraz wtulam się w plecy, obejmując go w pasie.
 - Hej, śpiochu - odzywa się i przekręca na bok głowę.
 - Hej, pracusiu. Przerażasz mnie, wiesz o tym?
 - Ja? - pyta, udając, że nie ma pojęcia, o czym mówię, i uśmiecha się.
 - Zaczynam wierzyć, że plotki o wampiryzmie Jareda Leto nie są wyssane z palca. Spałeś w ogóle?
 - Wystarczająco, spokojnie. Genialna jest ta płyta, dziękuję ci. - Wokalista zmienia temat i całuje mnie w policzek. - Chodź na śniadanie - dorzuca jeszcze i się podnosimy.
 - Znów musli? - wtrącam rozbawiona, kiedy chwyta mnie za rękę.
 - Znów? To dopiero czwarty dzień… Och, wy kobiety.
Jest to jedna z nielicznych, małych chwili, jakie spędzamy ze sobą przez kolejne dni. Jared jest pochłonięty pracą nad teledyskiem do singla promującego nową płytę i musi wszystkiego doglądać. Ponadto razem z Tomo, Shannonem i Stevem kończą masterować płytę, więc praktycznie nie opuszczają studia. W domu wokalisty codziennie jest kilkanaście osób, pracujących na zmianę to nad wideo, płytą czy filmem z trasy. Niestety, terminy nieustannie się zbliżają i nie można niczego odpuścić. Cieszę się, że nie muszę uczestniczyć w tym szaleństwie i że, gdy wracam już do domu, jest spokój, choć Jared z Jamiem i Shannonem potrafią czasem siedzieć po nocach. Inną sprawą, która zajmuje bruneta, jest kwestia wysłania singla w przestrzeń kosmiczną i ich wycieczka na Florydę do siedziby NASA oraz zorganizowanie kolejnego VyRT’a.
 - Jak było? Terry zrobił ci zdjęcia? - zwracam się do wokalisty, gdy ten wraca z pre-oscar party, które odbyło się w Mr.Chow, w Beverly Hills dwudziestego pierwszego lutego. Jared chciał zabrać mnie ze sobą, ale mój etat reżysera na to nie pozwolił. Kręcenie filmu o budżecie kilkuset milionów nie jest zabawą. Muszę być odpowiedzialna.
 - Zrobił - rzuca znużony, po czym przyciąga mnie do siebie i robiąc krok w tył, przewraca nas na łóżku. Ląduję na Jay’u, a ten się szeroko uśmiecha. W jego oczach dostrzegam jednak zmęczenie. - Pewnie zamieści je na swojej stronie. Była masa ludzi i snobistyczny klimat, ale z Terrym się nie nudziłem.
 - A jakieś wycieki oscarowe? Wiadomo, kto dostanie? Wiesz, ktoś mógł się wygadać…  - próbuję go pociągnąć za język, ale Jared tylko się uśmiecha. - E, to nic fajnego się tam nie działo.
 - Jestem tego samego zdania - przytakuje i obraca mnie tak, że ląduję u jego boku. - Chodźmy się wykąpać, bo zaraz zasnę w ubraniu. Jestem wyczerpany - dodaje, wtulając się w moją pierś.
 - Jaki nagły przypływ czułości. Ostatnio wybierałeś studio i Jamiego zamiast mnie…  - żartuję sobie. Nagle coś przychodzi mi do głowy. - Czekaj, czy ty nie chcesz mi jeszcze czegoś powiedzieć?
Próbuję się od niego oderwać i spojrzeć na twarz wokalisty. Nie znam go od wczoraj, by nie wiedzieć, jaki z niego „czaruś”. Przez kilka sekund patrzymy na siebie. Ja staram się znaleźć wyjaśnienie, a Jared… mam wrażenie, że analizuje, co powiedzieć. A to niby kobiety są przebiegłe?
  - A więc słucham… I tak zobaczę zdjęcia, nie masz co zmyślać.
 - Nie mam nawet takiego zamiaru. Co chcesz wiedzieć? - odpowiada mi pewny siebie, uśmiechając się pod nosem.
- Nie chciałabym dowiedzieć się z brukowców, że masz nową dziewczynę.
- Zazdrośnico! - Jared się śmieje i łapie mnie za nadgarstki tak, że nie mogę się ruszyć, przysuwając się bliżej.  Jestem zmuszona go wysłuchać.
 - I co z tego? Może się z tym dobrze czuję. Co ty na TO? - dodaję jeszcze na przekór mu, za co dostaję całusa w czoło.
 -  Chcę to na piśnie! A wracając… Nic takiego się nie wydarzy. Terry zrobił mi tylko parę zdjęć ze swoją przyjaciółką. Poza tym siedziałem przy stoliku z Pamelą Anderson i Sashą Grey, więc z nim też mogę mieć jakąś fotografię. I uprzedzając twoje pytanie, nie mam pojęcia, dlaczego z nimi. To wszystko.
Przyglądam się Jaredowi przez następny moment i dostrzegam, jak na jego twarz wkrada się uśmiech. Powiedział mi, co chciałam, nie mogę się więcej czepiać.
 - Możesz mnie już puścić, Jay - dodaję, gdy mężczyzna wciąż więzi moje nadgarstki.
 - A jak będzie z tą kąpielą? - Nie potrafi opanować wewnętrznej radości i ociera się o mój policzek.
 - Jak? Idziesz do łazienki i odkręcasz wodę - odpowiadam, próbując zachować jak najwięcej powagi i obojętności. - Jestem wręcz pewna, że nawet ty sobie poradzisz.
 - Za parę dni wyjeżdżamy…  - odpowiada, zupełnie lekceważąc docinkę, a jego głos jest bliski błagania i niski. Wpatrujemy się w siebie, a ja udaję, że nie wiem, o co mu chodzi i patrzę na niego z wyczekiwaniem.
 - … i co w związku z tym?
Jared poluzowuje uścisk i powoli przesuwa dłonie po moich rękach, ku górze. Usta bruneta zdobi tajemniczy uśmieszek. Kiedy zatrzymuje się na ramionach, podnosi wzrok i przyciska mnie do łóżka, demonstrując po raz kolejny swoją przewagę. W końcu się odzywa:
 - Grasz czasem taką… nieugiętą. Podoba mi się to, ale…  - w tym momencie wokalista zmienia pozycję, uwalniając mnie spod ucisku swoich rąk, a jedna z dłoni wędruje wzdłuż mojego uda, zakradając się pod bieliznę, a druga głaszcze po skroni - … czy jesteś świadoma, że…  - Jared nachyla się nade mną, tak, że czuję jego gorący oddech na karku -… nie będzie mnie kilka długich, bardzo samotnych nocy? - Dłoń mężczyzny zaciska się delikatnie na moim kroczu, a ciało natychmiast mnie zdradza. W tej samej chwili dostrzegam roześmiane błękitne tęczówki. - Moglibyśmy sprawić, że ta rozłąka nie byłaby tak… bolesna. - Jay muska moje usta swoimi - … ale chyba powinienem iść się umyć, a ty padasz ze zmęczenia. Odpuśćmy to sobie.
Ostatnie słowa wypowiada z zadziwiającą jak na niego obojętnością, po czym podnosi się ze mnie. O, nie, nie rób mi tego, krzyczę wewnątrz siebie, po raz kolejny nie mogąc mu się oprzeć. Co za drań.
 - Ej, ty! - krzyczę i siadam na łóżku, gdy Jared wycofuje się z pokoju.
Zatrzymuje się jak na komendę i nie musi się odwracać, bym wiedziała, że uśmiecha się właśnie szerzej niż kiedykolwiek. Jest niemożliwy. Podnoszę się i zachodzę go od tyłu.
 - Nienawidzę cię - cedzę z przekąsem i potrząsam jego głową, która pod moim dotykiem staje się bezwładna. Jared śmieje się i łapie mnie za pośladki tak, że przyklejam się do bruneta.
 - Kocham to jak mnie nienawidzisz - dodaje jeszcze. W następnej chwili pochyla się i sadza mnie sobie na plecach, a ja odruchowo łapię go za szyję, piszcząc przy tym jak dziecko.
Jednocześnie dobiega nas dźwięk BlackBerry’ego Jareda, które wibruje na łóżku. Uśmiech powoli schodzi z mojej twarzy, bo wiem, że oznacza to koniec miłosnych wygłupów.
 - Odbierz - odzywam się, gdy tkwimy w bezruchu, a mężczyzna wciąż mnie trzyma. W końcu stawia mnie na ziemię i podnosi telefon. Jednak to, co robi w następnej chwili, zaskakuje mnie, bowiem odrzuca komórkę z powrotem na łóżko.
 - Emma. Nie mam siły teraz z nią rozmawiać. Chcę mieć chwilę dla siebie, niech to zrozumie - dodaje, zbliżając się do mnie.
 - Ale przecież to Emma… - wypominam mu, gdy przyciąga mnie do siebie.
 - … która pracuje dla mnie. Nie odwrotnie, więc skończmy już ten temat…  - wokalista nie tracąc czasu, zaczyna mnie całować. Pocałunek jest intensywny i pozwala mi wyczuć, jak bardzo Jared mnie potrzebuje. Odwzajemniam jego pieszczotę, przygryzając z lekka wargę bruneta.
Reszta wieczoru mija nam już tylko przyjemniej i bez zakłóceń.

~*~
Kilka dni później

Jest wtorkowy wieczór a ja siedzę razem z Shannonem, Tomo, Stevem i Jamiem w studio. Mogę powiedzieć, że oficjalnie skończyliśmy pracę nad płytą. Lillywhite przesłuchuje materiał, który jeszcze dziś zawiezie do wytwórni. Ja w tym czasie urządziłem na twitterze #AskJaredLeto i ludzie zadają mi masę pytań, na które staram się odpowiadać.
Dlaczego jesteś takim profesjonalistą? Nie opieprzam się. Ulubiony album na długą drogę? Na to odpowiadam bez zastanowienia - „Rumours” Fleetwood Mac. Czy lubisz chodzić do fińskiej sauny? Tak! Czy lubisz słowo „soon”? Uwielbiam! Jakie egzotyczne zwierzę mógłbyś posiadać? Człowieka. Czy jesteś wciąż wampirem? Tak! Jakaś rada dla młodych, ambitnych aktorek? Pracujcie ciężej niż inni. Co myślisz o Brazylijkach? Uwielbiam. Czy Shannon potrafi śpiewać? Tak! Co myślisz na temat „Wojny i Pokoju”? Bardzo długa książka. Czy oglądałeś „Avengers”? Bardzo podobał mi się ten film. Wampiry czy wilkołaki? Oczywiście wampiry! Twoja ulubiona piosenka Smushing Pumpkins? „1979”. Kiedy ostatnio gotowałeś? Dziś wieczorem zrobiłem moim znajomym wegańskie burritos. Gdybyś miał możliwość zaśpiewania z nieżyjącym piosenkarzem, to kogo byś wybrał? Liberace. Po paru turach odpowiedzi mam dość, a moja głowa znów jest w bezładzie…
W tym momencie powinienem się cieszyć z zakończenia masteringu i obgryzać paznokcie ze stresu, jak przyjmie to produkcja, czy podołaliśmy poprzeczce, jaką nam postawiono? Jednak moją głowę zajmują zupełnie inne myśli…
Annabelle. Od jakiegoś czasu próbuje się ze mną skontaktować w sprawie badania, na które zdeklarowałem się z nią pójść. Nie mogłem dłużej oszukiwać, że to Emma do mnie wydzwania, bo robiło się podejrzanie. W końcu porozmawiałem z Ann, a ona podała mi dokładną datę wizyty u lekarza, która wypadała już jutro…
 - Jared? - Z zamyślenia wyrywa mnie głos Tomo.
 - Daj mu spokój, on jest już myślami na stacji kosmicznej, prawda, braciszku? Bo wcale nie jesteś potrzebny nam tutaj. - Jak zwykle Shannon nie potrafi powstrzymać się od docinek.
 - Ja przynajmniej myślę… Chcecie coś, czy tak się droczycie?
 - Podpisz się tutaj - zwraca się do mnie Steve i podsuwa jakieś papiery.
Są to dokumenty z naszej wytwórni płytowej, składające się na kontrakt, dotyczące zakończenia procesu twórczego i dostarczenia materiału.
 - Dziesięć miesięcy ciężkiej pracy na jednym krążku…  - blondyn obraca płytę w dłoniach - dobrze mi się z wami pracowało, chłopaki. Widzimy się za parę dni na Florydzie. - Steve zabiera teczkę i żegna się z nami. - To naprawdę będzie ważna płyta. Czuję to.
Gdy producent znika za drzwiami studia, odzywa się mój telefon. Powiadomienie z twittera: „@ShannonLeto: Mastering zakończony. Płyta została dostarczona do wytwórni!”. Szybki jest, nie ma co!
Spoglądam na Tomo i Jamiego, uśmiechamy się.
 - Trzeba się dzielić swoim szczęściem z rodziną - odzywa się Shannon, gdy dostrzega nasze miny.
W następnej chwili Jamie i Tomo zbierają się do domu, bo jest już dość późno. Kiedy zostajemy sami z bratem, muszę się komuś wygadać.
 - Wyjdziemy na chwilę do ogrodu?
 - W sumie chciałem się już zbierać, Antoine dał mi coś do przesłuchania i…  - nagle urywa i przygląda mi się tak, jak tylko on potrafi - … chwila mnie nie zbawi, chodźmy.
Wieczór jest niesamowicie ciepły. Siadamy na plastikowych leżakach przy basenie, a mrok wokół nas oświetla jedynie lampa przy domu.
 - Brakowało mi tego relaksu… Gdy wrócimy z Florydy, jadę gdzieś na cały weekend - rzuca mi Shannon, kiedy wyciąga się na fotelu i zakłada ręce za głowę.
 - Ale najpierw świętujemy twoje urodziny. Nie wymigasz się!
 - Przyjęcia są przereklamowane - odpowiada znudzonym głosem, po sekundzie jednak  ożywia się. - Zróbmy orgię!
Jego oczy połyskują jak dwa złote talary, a ja jestem bliski wybuchnięcia śmiechem. Nagle brat mierzy mnie błagalnym spojrzeniem i bezgłośnie wręcz woła: Ale Jared!
  - O nie! Żeby mnie Veronica przechrzciła? Nie ma mowy, możesz co najwyżej dostać…  - przez moment zastanawiam się, co mogę mu dać. W końcu patrząc na brata, idę na kompromis  - … jedną, ale to musi zostać między nami.
Przyglądamy się sobie, a Shannon szeroko się uśmiecha. Nie muszę pytać, by wiedzieć, że sięga pamięcią do czasów, kiedy dziewczyny były naszymi najlepszymi prezentami urodzinowymi…
- Pamiętasz Lisę? - Brunet podstępnie się uśmiecha.
- Boże, Shannon! Zdeprawowałeś mnie wtedy, wiesz o tym. - Na wspomnienie mojej pierwszej prostytutki, którą dostałem od brata, nie potrafię się nie zawstydzić. Chociaż minęło tyle lat, wciąż mam przed oczami te wszystkie zbereźne rzeczy, które ze mną wyprawiała. Miałem dwadzieścia dwa lata i dopiero wtedy poznałem życie w najlepszej odsłonie…
 - Chciałeś o czymś pogadać, nie? - Na ziemię sprowadza mnie głos brata.
 - Idę jutro z Annabelle na USG i nie wiem, co robić. Starałem się o tym nie myśleć, ale teraz, kiedy skończyliśmy nagrywanie, nie mam już czym zająć głowy. To powraca do mnie jak bumerang. Te wszystkie wątpliwości…
 - Jesteś za przeproszeniem w dupie, ale to wiesz.  Musisz się trzymać, rozumiesz, inaczej ludzie to zauważą, skojarzą fakty…  - Shannon stara się mnie pocieszyć. - A to nie może wyjść teraz, przy premierze płyty, rozumiesz? A póki co Annabelle milczy dla własnego dobra, więc ty nie możesz zawalić… Co na to Vera?
Ostatnie zdanie odbija się echem w mojej głowie.
 - Nie powiedziałem jej o tym jeszcze…
 - Ale te badania są jutro.
 - Nie musisz mi przypominać - upominam Shanna, choć wiem, że jest po mojej stronie. - Ta sprawa jest dla niej ciężka i unikam tego tematu. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.
 - Ale to nie jest dobre rozwiązanie - Shannon poprawia się na leżaku, tak, że siedzi teraz naprzeciwko mnie. - Wallis za trzy miesiące urodzi i jeśli to będzie twoje dziecko…
 - Skończ! - Przerywam mu, bo dłużej nie mogę tego słuchać. Wstaję na równe nogi. Miałem nadzieję, że rozmowa mi pomoże, a tylko mnie zdenerwowała.
Shannon też się podnosi.
 - Obiecałeś, że jej nie zranisz.
 - Bo nie zranię. - Próbuję się bronić.
 - Ale właśnie już to robisz! Podziwiam ją, bo przyjęła całą tę sytuację ze spokojem, stara się to zaakceptować dla ciebie i wiesz, co myślę? Poszło tak łatwo, bo tego dziecka jeszcze nie ma na świecie, ale gdy się pojawi… będzie bolało bardziej niż cokolwiek innego. - Mężczyzna kończy swój wywód, nie odrywając ode mnie wzroku.
 - Zawsze musisz mi dokopać, nie? Nie byłbyś sobą bez tego - nie mogę się powstrzymać, by tego nie powiedzieć.
 - Dzielą nas niecałe dwa lata, ale mam wrażenie, jakbym rozmawiał z gówniarzem. Zawsze dostosowywałeś sytuacje do siebie, teraz do niej dorośnij. Pokaż mi, że nie pomyliłem się co do ciebie. - Shannon przez chwilę trzyma mnie za ramię, aż w końcu odchodzi. - W czwartek o ósmej masz być gotowy, bo nie będę czekał.
Gdy słyszę odjeżdżający samochód, wracam do domu. Muszę odnaleźć Veronicę i porozmawiać z nią. Znajduję ją w łazience, siedzi na brzegu wanny i szczotkuje zęby. Siadam obok niej, a gdy kobieta mnie dostrzega, uśmiecha się szeroko, pokazując usta pełne piany. Od czego mam zacząć? Postanawiam wykorzystać sytuację, że nie może chwilowo mówić.
 - Powiem ci coś, ale nie denerwuj się - robię krótką pauzę, by wziąć oddech - jutro idę z Annabelle do lekarza. Nie ważne, jaka jest prawda, ona jest moją przyjaciółką i martwię się o nią, ale to ciebie kocham. Chcę, byś to wiedziała i spróbowała zrozumieć.
Veronica przygląda mi się cały czas z miną, z której nie potrafię niczego wyczytać. W końcu się podnosi i idzie wypłukać usta. Jej obojętność potrafi przyprawić mnie o obłęd!
 - Hej, chyba nie jesteś zła? - zwracam się do niej, gdy próbuje mnie wyminąć.
 - Pęka mi głowa, padam ze zmęczenia, czeka mnie jutro ciężki dzień i muszę się wyspać. Czego się spodziewałeś? Mam skakać z radości, a może ci pogratulować?
Dziewczyna wypowiada te słowa obojętnie, choć dostrzegam w jej oczach smutek, który próbuje nieudolnie ukryć. Przyciągam ją do siebie i przytulam z całej siły.
 - Obiecałam, że nie pozwolę ci się pogubić, a ty przyrzekłeś, że nie dopuścisz by nas rozdzielili… ufam ci - szepcze, opierając głowę na moim ramieniu.

~*~

Z Annabelle mam spotkać się już na miejscu, w klinice św. Anny, w zachodniej dzielnicy Los Angeles. Dzień jest naprawdę piękny, dostrzegam to, gdy wysiadając z auta, słońce oślepia mnie do tego stopnia, że jestem zmuszony założyć okulary. Wchodząc do środka, błagam Opatrzność o jedno - niech nikt mnie nie rozpozna. W recepcji zielonooka blondynka wskazuje mi odpowiedni gabinet i miejsce, gdzie mogę poczekać.
Na całe szczęście jest dość wcześnie i hol kliniki jest prawie pusty, nie licząc pary staruszków w przeciwległym rogu oraz pielęgniarki podającej im leki. Siadając wygodnie na krześle, zerkam na swój telefon. Mam jeszcze ponad dziesięć minut… Zdejmuję okulary i wtedy na ścianie naprzeciwko mnie dostrzegam plakaty i banery opowiadające o ciąży. Zrządzenie losu? Nie sadzę! Bart podśmiewa się w mojej głowie, więc by go zagłuszyć, zaczynam przeglądać tablice.
Poczęcie. W brzuchu u mamy. Pierwsze dni na świecie. Tablice rozwoju. Gdy tak przerzucam wzrok między tytułami, postanawiam przyjrzeć się temu ostatniemu - rozwój. Bez problemu sięgam do pamięci, licząc, który to miesiąc, a następnie na plakat… Od dwudziestego trzeciego do dwudziestego szóstego tygodnia ciąży postępuje znaczny rozwój mięśni, dzięki czemu ruchy dziecka stają się silniejsze. Płuca powoli przygotowują się do oddychania, a dziecko potrafi już chwytać. Maluch posiada wczesną formę pamięci. Przetwarzam w głowie przeczytane informacje i jestem w małym szoku. Istota, która… osiąga od dwudziestu ośmiu do czterdziestu centymetrów i może ważyć od trzystu dziewięćdziesięciu do tysiąca trzystu gram, która jeszcze się nie narodziła i która ma coś takiego jak pamięć! To takie niesamowite. W tym miesiącu dziecko będzie się w twoim brzuchu wiercić, kręcić, kopać i rozpychać. Maleństwo szybko przybiera na wadze, rozwijają się zdolności motoryczne, co z pewnością odczujesz na własnej skórze - a ściślej rzecz biorąc na własnych żebrach…
 - Jared?
Ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu, a na dźwięk własnego imienia aż podskakuję.
 - Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć. - Annabelle wydaje się być zakłopotana. Szybko się podnoszę i dodaję:
 - No coś ty, nic się nie stało. Jak się masz?
Dopiero teraz rzuca mi się w oczy jej mały brzuszek, którego nie jest w stanie już ukryć. Od samego patrzenia moje serce przyśpiesza.
 - Całkiem dobrze. Byłam niedawno u rodziców, musiałam im w końcu powiedzieć…
 - Jak zareagowali?
Blondynka przez chwilę milczy, a ja dostrzegam przemykający po jej twarzy cień zakłopotania.
 - Powiedziałam im, że to dziecko Feltwooda. Im mniej wiedzą, tym lepiej. Ale nie chcę o tym rozmawiać… Wchodzimy?
Spoglądam na drzwi z napisem „Dr Winchester” i wiem, że jeśli jeszcze chwilę tu postoję, to nie dam rady się ruszyć.
 - Jasne…
Kiedy przekraczamy próg pokoju, od razu wita nas czujny wzrok doktora siedzącego w ogromnym skórzanym fotelu za mahoniowym biurkiem. Mężczyzna może być po pięćdziesiątce, co zdradzają jedynie jego siwe włosy, bowiem twarz ma wciąż młodą. Podchodzimy bliżej i doktor nas wita, uśmiechając się krzywo. Chyba nie przepada za takimi uprzejmościami. W czasie, gdy Annabelle omawia z nim swoje ostatnie wyniki badań, ja nie potrafię się na niczym skupić i błądzę wzrokiem po ścianach.
Gabinet od razu przyciąga mój wzrok. Urządzony jest w kolorystyce brązu, beżu i bieli, co w połączeniu wypada naprawdę dobrze. Jest przytulnie i spokojnie, a o to chyba chodzi, by zaufać lekarzowi i poczuć się bezpiecznie. Ściana za plecami doktora jest całkowicie oszklona i zawieszone są na niej długie, kremowe rolety. Przez zwisające paski dostrzegam jednak rozpościerający się krajobraz zielonych wzgórz Miasta Aniołów. W promieniach słonecznych prezentują się jeszcze piękniej. Gdy wracam z powrotem do gabinetu, tym razem moją uwagę przykuwają zawieszone na ścianie liczne osiągnięcia lekarskie doktor Winchestera. Już chcę przyjrzeć się im bliżej, gdy czuję na kolanie dłoń Ann.
 - Doktor zrobi mi teraz USG. Musimy przejść do sali obok.
Kiwam głową i kieruję się za blondynką.
Sala, do której wchodzimy, jest już o wiele inna niż gabinet doktora. Sprzęt i białe ściany przywołują szpitalny klimat.
 - Proszę się położyć i podciągnąć koszulkę, a pana zapraszam z tej strony - zwraca się do nas lekarz, a my posłusznie wykonujemy jego polecenia.
Gdy kobieta jest odpowiednio ułożona, doktor smaruje jej brzuch żelem. Annabelle uśmiecha się.
 - Co jest? - pytam.
 - Kopie i to mocno.
 - Proszę się przyzwyczajać, teraz to już będzie normalne - odzywa się lekarz, po czym siada na swoim stołku, a ja przypominam sobie tekst, który przeczytałem w holu: odczujesz to na własnej skórze, a ściślej rzecz biorąc na żebrach. - Gotowi? - Doktor Winchester przygląda się nam.
Annabelle kiwa głową, a po chwili lekarz przykłada ultrasonograf do jej brzucha. W tym samym czasie na ekranie monitora pojawia się szary obraz i dobiega nas głośny stukot małego serduszka.
 - Proszę spojrzeć tutaj. - Pokazuje mi lekarz. - W tym okresie dziecko jest już bardzo dobrze widoczne. Widzi pan zarys główki?
Zapiera mi dech. Annabelle łapie mnie za rękę, ale nawet to nie pomaga. Doznaję szoku. Maleńka istota poruszająca się na ekranie może być moim dzieckiem? I jeszcze to serce… walące niczym ptak próbujący wyrwać się z klatki, mające tyle siły, tyle woli życia…
 - Czy wiadomo już jaka to płeć, doktorze? - Z powrotem na ziemię sprowadza mnie głos blondynki.
 - Oczywiście, widzi pani to tutaj? - Lekarz wskazuje nam fragment obrazu.
Annabelle się uśmiecha.
- Czy to… chłopiec?
- W rzeczy samej. Duży, silny mężczyzna, który rozwija się w pełni prawidłowo. Dam pani skierowanie na testy poziomu glukozy we krwi, które należy zrobić w tym okresie, bo oczywiście… - doktor jeszcze coś mówi, ale ja się wyłączam.
Czyli Annabelle urodzi chłopca… W sumie dopiero dziś ten fakt staje się dla mnie prawdą. Dziś, kiedy zobaczyłem to na własne oczy i poczułem. Mogę mieć syna? Małą miniaturkę siebie? O dobry Boże…
 - Czy dziecku na pewno nic nie zagraża? - zwracam się do lekarza, gdy kończy już badanie.
 - A co chciałby pan wiedzieć? Praktycznie wszystko jest w porządku, dziecko ma się dobrze, matka również. Jeżeli będzie pani o siebie dbała, to nic mu nie zaszkodzi. Nie może pani się przepracowywać, a raczej nawet wskazane jest lekkie wyhamowanie w pracy.
 - A co jeśli poród zacznie się wcześniej… teraz? - Odezwał się chyba we mnie Bart, bo nagle musiałem się tego dowiedzieć.
 - Hm, pyta pan o szanse na przeżycie dziecka? Sięgają ponad osiemdziesiąt pięć procent. Ale bardzo rzadko zdarzają się tak wczesne porody. Naprawdę, nie ma się czym martwić.
 - Jared, nie poznaję cię - odzywa się do mnie Annabelle, na co doktor przygląda nam się z uwagą.
W ciągu kilku następnych minut lekarz dokonuje wpisu do karty Ann i wręcza nam zdjęcie USG. W końcu możemy opuścić klinikę. Odwożę przyjaciółkę do domu. Całą drogę milczymy i dopiero wysiadając, Annabelle odzywa się do mnie:
- Dziękuję ci za dzisiaj. Nie wiesz, ile znaczy dla mnie twoje wsparcie.
- Nie dziękuj… - próbuję coś powiedzieć, ale przerywa mi
- Zatrzymaj je. - Kładzie na mojej dłoni zdjęcie USG. - Nawet jeśli nie jesteś ojcem, zachowaj je. Jesteś przyjacielem i ważną osobą w moim życiu. Chcę, byś je miał.
Nim zdążam odpowiedzieć, jej już nie ma, a ja zostaję z czarno-białą fotografią, której po raz kolejny się przyglądam.

~*~

- Jared, ale ja będę tęsknić!
Rzucam do wokalisty, siedząc na kanapie, nie wiem już który raz tego ranka. Czy naprawdę łudzę się, że powie: „jeśli tak, to nie pojadę” i niczym w harlequinie wyzna mi dozgonną miłość? Ha. Nienawidzę siebie za to rozczulenie, ale nie potrafię udawać, że jest mi obojętny ten wyjazd, nawet jeśli wcześniej ponaglałam Jareda, by sobie już pojechał. Nieubłaganie nastał czwartek, a to z kolei oznaczało wyjazd na Florydę. Dwa dni wcześniej skończyli ostateczny mastering płyty i trafiła ona do wytwórni. Teraz została już tylko promocja.
 - Ależ ja też będę tęsknił, moja duszko - odpowiada, obejmując mnie i przekomarzając się. Oglądaliśmy wczoraj „Jeźdźca bez głowy” i to stamtąd brunet zapożyczył swoje nowe ulubione powiedzonko „duszko”, którym doprowadza mnie do szału. Na twarzy oczywiście gości mu szeroki uśmiech. Jest w wybornym humorze, w przeciwieństwie do mnie.
 - Nie pogorszaj swojej i tak marnej sytuacji - odpowiadam.
 - To jedź ze mną!
 - A ty wciąż to samo? Tłumaczyłam ci, że nie mogę. Nie pracuję w warzywniaku żeby wziąć od tak urlop, tylko na planie filmowym. Powinieneś to świetnie rozumieć - ostatnie słowa wypowiadam z lekkim wyrzutem, bo po raz kolejny przerabiamy ten temat.
 - Przepraszam. Nie chcę się kłócić i…  - W tym momencie dobiega nas odgłos klaksonu samochodowego.
 - Idź lepiej po walizkę, bo Shannon nie będzie na ciebie czekał - rzucam i podnoszę się z kanapy.
W czasie, gdy młodszy Leto znika na górze, ja otulam się szczelniej szlafrokiem i idę otworzyć perkusiście, który o dziwo zjawia się punktualnie.
 - Co powiesz na kawę? - zwracam się do bruneta, kiedy uwalnia mnie z powitalnego uścisku.
 - Wiesz, jak mnie podejść - uśmiecha się tak serdecznie, że mimowolnie robi mi się cieplej na sercu - ale niestety nie tym razem… zabieram tylko naszą divę i lecimy. Muszę jeszcze zajechać po Tomo, a potem prosto na lotnisko - dorzuca, zajmując miejsce na stołku barowym i kładąc dłonie na blacie. - W końcu sobie od nas odpoczniesz. Wiesz, pięć dni to szmat czasu…
 - … na imprezę? - wtrącam, uśmiechając się.
 - Na przykład. - Shannon odwzajemnia uśmiech, kiwając palcem.
 - Będę mieć to na uwadze.
Dolewam sobie kawy, a widząc, że Jareda jeszcze nie ma, postanawiam zapytać perkusistę o nurtującą mnie sprawę.
 - Co zamierzasz w sprawie Katii?
 - Ja? Już chyba nic, bo to nie ma sensu.
 - O czym ty mówisz? - Odpowiedź perkusisty zupełnie mnie zaskakuje.
 - Powinnaś wiedzieć.
 - O czym? - Shannon powoli doprowadza mnie do szału.
 - Po koncercie próbowałem się do niej dodzwonić kilka razy, ale nie odbierała albo wyłączała telefon, a kiedy pojechałem do niej, pocałowałem klamkę i to dwa razy. Nie zamierzam być nachalny, a ona widocznie nie chce ciągnąć naszej znajomości.
Słowa Shannona powodują, że nie wiem, co myśleć. Rozmawiałam z przyjaciółką parę dni temu i nie wspomniała o niczym, a kiedy zapytałam ją o mężczyznę, wydawała się być zawiedziona, że tak go potraktowała i teraz się nie odzywa. Na koncercie rzeczywiście wzięła jakieś tabletki, ale to dlatego, że gdy zobaczyła Shanna, zaczęła się strasznie denerwować…
 - Ale ja z nią rozmawiałam…
 - I co ci powiedziała? - Ton Shannona jest chłodny i obojętny, a nawet lekko pretensjonalny.
Już chcę odpowiedzieć, gdy nagle…
 - Możemy się zbierać. - Do kuchni wchodzi Jared, ciągnąc za sobą walizkę.
Wymieniamy jeszcze ze starszym Leto spojrzenia, ale w końcu macha mi ręką, dając znać, że nie chce już tego słuchać i zwraca się do brata:
 - W końcu, na ciebie zawsze trzeba czekać, jak na rasową divę przystało, nie?
Jared w kontrze posyła mu tylko krzywy uśmiech i wychodzi za nim. Kiedy jesteśmy już w holu, wokalista zwraca się jeszcze do brata:
 - Mama do ciebie dzwoniła?
 - Yhmm - Shanimal kiwa głową.
 - To już wiesz.
 - Co wie? - wtrącam, czując się pominięta i zakładam ręce na piersi. Obaj odwracają się w moją stronę, ale po minie Shannona widzę, że nie rwie się z wyjaśnieniami.
 - Mama przylatuje z Londynu w ten weekend. Znajomi, których domem się opiekowała, wracają z podróży, więc ona, analogicznie do tego, również. - Jared sili się przy tych słowach na serdeczny uśmiech, ale mu nie wychodzi, co wywołuje u mnie śmiech.
 - Zapomniałeś dodać, że ma dla nas „małą niespodziankę” - upomina go brat, kreśląc w powietrzu, ze stoickim spokojem na twarzy, cudzysłów - i zaprasza nas na powitalny obiad. Czyż to nie wspaniała wiadomość? - Ostatnie słowa są pytaniem retorycznym, a perkusista odwraca się na pięcie do wyjścia. - Czekam w aucie.
Gdy Shannon odchodzi, Jared przytula i całuje mnie na pożegnanie.
 - Nie przymilaj się, bo i tak cię nienawidzę. - Odsuwam się od bruneta, siląc się na odrobinę powagi. - Nie dość, że zostawiasz mnie samą, to jeszcze z twoją matką, która w dodatku nie przepada za mną. Nic tylko cię ubić. - Wytykam mu to palcem, co on od razu wykorzystuje, bo łapie mnie za niego.
 - Ona nie gryzie a nawet jeśli, to była szczepiona.
 - To wcale nie jest śmieszne - pouczam go i staram się wyrwać mu palec, gdy ten próbuje mnie rozweselić. Szczerzy się głupkowato.
 - Nie przesadzaj, już do ciebie przywykła, tak mi się wydaje. Poza tym mówiłem jej, że nas nie będzie, więc nie powinna cię nawiedzać.  - Jared puszcza mi oczko i daje całusa, a gdy się obracam, klepie mnie z impetem po tyłku. - Pamiętaj, bądź grzeczna - szepcze mi do ucha.
Wprawia mnie tym w otępienie i sprawia, że się czerwienię. Odwracam się i dostrzegam jak perwersyjnie się uśmiecha, a potem oblizuje wargę. Nim jestem w stanie się odezwać, Jared znika już za drzwiami, a mnie dobiega odgłos silnika auta Shannona.
 - Pamiętaj… bądź grzeczna? - powtarzam sobie słowa wokalisty i wciąż nie dowierzam, że potraktował mnie jak jakąś lalkę. - Co ty sobie myślisz, perwersyjny draniu… - Jestem wkurzona, ale nagle do głowy przychodzi mi pewien pomysł. - Hm, chcesz żebym była… grzeczna? Nie ma sprawy…

~*~

Po wyjeździe Jareda, aby nie zadręczać się myślami i tęsknotą, postanawiam zająć się w pełni pracą. Mamy już nakręcone ważniejsze sceny do filmu i poza ujęciami, które będziemy robić w Teksasie, zostało sporo w przestrzeni zamkniętej. Kilka dni temu dostałam wiadomość od Emersona, że plan filmowy miasteczka został w pełni skończony, dlatego już w czwartek całą ekipą jedziemy na obrzeża Los Angeles. Niestety mamy ograniczony czas, więc pracujemy do późna w nocy.
Piątek mija tak samo. W dodatku od samego rana nie idzie mi praca z młodymi aktorami, którzy starają się zrozumieć moją wizję, ale im to nie wychodzi, dlatego po raz enty powtarzamy tę samą scenę.
 - Nie, to nie może tak wyglądać… Robimy pół godziny przerwy, bo inaczej to nie ma sensu. Wy zastanawiacie się, jak to przedstawić, by ta kłótnia wyszła z zaskoczenia - zwracam się do aktorów.  - Rob, chcę zobaczyć tę scenę z bocznego ujęcia - kiedy kończę z młodymi, odzywam się do kamerzysty, a ten w odpowiedzi unosi rękę. - Świetnie… Brian - teraz czas na mojego pierwszego reżysera i jednocześnie prawą rękę - idę na kawę do dźwiękowców, jakby mnie ktoś szukał, nie wiesz, gdzie jestem, tak?
 - Jasne. - Chłopak się uśmiecha.
 - Dostanę kręćka, jeśli nie złapię oddechu… Ach, i obejrzyj z Taylorem ujęcia z tej sceny. Chcę wiedzieć, co o nich myślisz.
Zarzucam na głowę kaptur i oddalam się na tył planu filmowego, gdzie znajduje się przyczepa dźwiękowców. Czuję się wypompowana z energii, w dodatku znów boli mnie głowa.
 - Hej, Nicky. Może pysznej kawy? - zwraca się do mnie Tom i obraca na krześle, gdy wchodzę do pomieszczenia.
 - Czytasz mi w myślach - rzucam i posyłam mu uśmiech - Cześć, Micky, hej, Frank - witam się z resztą zespołu i zajmuję miejsce na starej wersalce pod ścianą, na której wszyscy z planu od czasu do czasu sypiają. Uwielbiam do nich przychodzić, bo tu zawszę mam spokój, a chłopcy są specyficzni i cudowni, za co tak bardzo ich lubię. Przypominają mi trochę informatyków, mających swój własny świat.
 - Ciężki dzień? - zagaduje mnie Frank, który jest najbardziej małomówny, aż nie wiem, co odpowiedzieć.
 - Hm, no tak się złożyło, ale co zrobić…
Podkulając nogi, wyciągam z kieszeni telefon i ku zaskoczeniu mam wiadomość od Jareda: „Jesteśmy już w stacji NASA i za godzinę nasz singiel wyleci w kosmos. To takie ekscytujące! To miejsce jest inspirujące, a Shannon stwierdził, że jednak mógł zostać astronautą. Tęsknię.”
Wariat. Uśmiecham się pod nosem. On jest niesamowity. Obiera sobie cele, do których zawzięcie dąży i osiąga je.
 - Kawa - oznajmi mi Tom i podaje kubek z napojem - Należy się hm… może podwyżka?
Odwzajemniam uśmiech i odbieram kawę:
- Pomyślę.
- To chociaż całus!
- Na to mogę przystać. - Unoszę się i całuję go w policzek. Tom to zdeklarowany homoseksualista, więc wiem, że to koleżeński gest. Dziś jest w świetnym humorze. Domyślam się, że pogodził się ze swoim chłopakiem, bo kiedy byłam tu przedwczoraj był zdołowany i próbowałam go jakoś rozweselić. Gdy siada przy mnie, upijam łyk kawy.
 - Pyszna! - komplementuję go, szeroko się uśmiechając. - I czy to jest… Hello Kitty? - Zaczynam się śmiać, gdy dostrzegam, co mam na kubku. Oglądam go jeszcze dokładniej, bo w pomieszczeniu panuje półmrok.
 - Jak ma się w domu pięciolatkę, to masz nawet sztućce z tym kotem - odzywa się nagle oburzony Mick i nie muszę pytać, by wiedzieć, kogo to kubek.
Razem z Tomem wybuchamy gromkim śmiechem.

~*~

Do domu wracam wpół do pierwszej w nocy i jestem tak zmęczona, że padam na łóżko, od razu zasypiając. Budzi mnie dopiero Strider liżący moją twarz, od czasu do czasu szczekając.
 - Jesteś bardziej upierdliwy niż Jared… Idź sobie! - rzucam do psa i zakrywam się kołdrą po samą szyję. Mam świadomość, że muszę wstać, ale nie mam motywacji. W końcu, gdy psiak ściąga ze mnie przykrycie, nie mam wyjścia i wstaję, przeklinając się w myślach za wpuszczenie do domu Stridera.
 - Za dobre serce się płaci… - mruczę do siebie. - Jared kazałby ci spać w ogrodzie, ale ja nie potrafię, gdy piszczysz - zwracam się do psa, głaszcząc go po łbie. - Nie wykorzystuj tego.
Od kiedy psiak w grudniu nieźle podrósł i zaczął wariować, Jared zaczął na noc wypuszczać go do ogrodu, bo zwierzak hałasował tak, że budził nas, nie mówiąc już o bałaganie w salonie.
Gdy staję na równe nogi, zauważam, że i tu psiak nie próżnował.
 - I co ja mam z tobą zrobić, co? Strider!
Przeganiam go za drzwi sypialni i zaczynam zbierać porozrzucane po pokoju ubrania. Zamykam dolną szufladę, którą otworzył, wrzucając tam kolorowe skarpetki Jareda. W momencie, gdy podnoszę z dywanu kurtkę wokalisty, wypada coś z kieszeni. Podnoszę czarno-biały skrawek papieru i doznaję małego zdziwienia. Siadam na dywanie i przyglądam się zdjęciu USG.
Widoczny na nim zarys dziecka sprawia, że na miejsce zaskoczenia wkrada się smutek. Cały czas wmawiałam sobie, że to nic takiego, że to nie musi być dziecko Jareda. A teraz… Po powrocie ze spotkania z Annabelle Jay, choć starał się maskować, był radosny. Myślał, że uda mu się to ukryć, ale ja zauważyłam, że poniekąd fakt, jakim było dziecko, wywoływało u niego coś na miarę szczęścia. A tego właśnie się obawiałam, siły, jaką posiada fakt bycia ojcem.
Ucisk, który łapie mnie w tej chwili za serce, jest nie do opisania. Czuję fizyczny ból, który narasta. Rozdziera mnie milimetr po milimetrze. Coś we mnie pękło, a ja nie jestem w stanie utrzymać tego w środku. Chcę, by ktoś usłyszał mój ból… Łzy same zaczynają napływać mi do oczu, zmywając resztki wczorajszego makijażu. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. Ściskam w dłoni zdjęcie i osuwam się na dywan. Zaczynam kwilić jak dziecko, któremu odebrano zabawkę. Jednakże mój żal jest nieporównywalnie silniejszy.
 - Boże… niech to… nie będzie… prawdą…  - mówię do siebie, głośno łkając.
Ciskam zdjęciem w kąt z całej siły, jakby to mogło pomóc.
W tej chwili czuję się niczym zraniony kanarek w złotej klatce. Cierpiący i niemogący wydostać się z więzów uczucia, które pociąga za sobą agonię. Cała moja miłość, Jared - to wszystko jest jak narkotyk. Gdyby mnie teraz opuścił, załamałabym się, dlatego właśnie nie chciałam go kochać. Jego władza nade mną jest przerażająca.
Do rzeczywistości sprowadza mnie nagle dźwięk dzwonka. Podnosząc się z dywanu, jestem zdezorientowana. Kogo do cholery niesie? Ocierając wilgotne od łez policzki, zbiegam na dół.
 - Chwila! - krzyczę, gdy ktoś notorycznie dobijając się, denerwuje mnie.
Jeszcze poprawiam włosy, które pouciekały mi z kitki, w końcu otwieram drzwi i…
 - Witaj, Veronico.
Moje zdziwienie w tej chwili osiąga maksymalny poziom. Z trudnością upominam się w myślach, by nie rozdziawiać ust. Constance lekko się do mnie uśmiecha, co nadaje jej twarzy młodzieńczy wyraz. Ubrana w jasne dżinsy, białą bawełnianą koszulę i różowy asymetryczny sweterek, z kapeluszem na głowie – wygląda świetnie. Przynajmniej wiem, skąd Jared ma manię kapeluszy. Długie blond włosy swobodnie opadają jej na ramiona. Po chwili zastanowienia stwierdzam, że wygląda jak moja przyjaciółka niż ewentualna teściowa. Boże, to jest u nich dziedziczne, dodaję w myślach.
Wpuszczam ją do środka.
 - Dzień dobry, pani - odzywam się, kiedy ciało już mi na to pozwala.
 - Skarbie, płakałaś? Wybacz mi, ale nie wyglądasz najlepiej. Czy coś się stało? - Dotyka mojego ramienia, a na jej twarzy pojawia się cień troski. W tym momencie stres odpuszcza.
 - To nic takiego - śmieję się - reakcja na stres i ocieram resztki łez. Miałam wczoraj ciężki dzień w pracy - rzucam w odpowiedzi, by Constance nie zaczęła drążyć tematu, a że nie zna mnie wystarczająco długo, byłoby to nachalne i nietaktowne. - Jareda…
 - Wiem - nie daje mi skończyć i ponownie się uśmiecha. - Przyszłam tu do ciebie. Chciałabym porozmawiać. Jeśli oczywiście masz czas, bo nie zapowiedziałam się wcześniej…
Mogłabym ją teraz zbyć, ale Constance jest jak najbardziej przyjazna i nawet już mój strach odpuścił…
 - Możemy porozmawiać. Zapraszam panią do kuchni - odpowiadam i wskazuję jej drogę.
Idąc za blondynką, w korytarzu dostrzegam swoje odbicie w lustrze i jestem przerażona. Moja wczorajsza odsłona nie jest najbardziej reprezentatywna do takich wizyt, więc zaglądając do kuchni, dodaję:
 - Przepraszam, że zostawię panią na chwilę samą, ale nie zdążyłam wziąć prysznica i…
 - Idź spokojnie, kochanie, zajmę się sobą - odpowiada mi radośnie, posyłając serdeczny uśmiech.
Kochanie? Okej, tego jeszcze nie grali, myślę sobie, śmiejąc się sama do siebie i znikając w korytarzu. Nagle łapię się też na tym, że przez Constance zapomniałam o tym, co było na górze… i jest mi lepiej.

~*~

Kończę się ubierać, gdy dobiega mnie krzyk Constance.
 - Veronica! Chodź tu szybko!
Przerażona, przerzucam szybko bluzkę przez głowę i biegnę na dół. Po drodze, na korytarzu ślizgam się na parkiecie, bo jestem w skarpetkach, co w efekcie kończy się upadkiem na jedno kolano. Jednak w ekspresowym tempie zbieram się na równe nogi i nie tracąc czasu, zbiegam po schodach.
 - Pani Leto! - krzyczę, wbiegając do salonu.
Ku mojemu zaskoczeniu Constance siedzi wygodnie (i bezpiecznie) na kanapie, głaszcząc leżącego u jej nogi Stridera.
 - Spójrz. - Starsza kobieta wskazuje mi telewizor, po czym pogłaśnia dźwięk. Prezenter przedstawia poranne wiadomości:
… Nowy singiel 30 Seconds To Mars „Up In The Air” wczoraj, 1 marca, został wystrzelony w przestrzeń kosmiczną.  Zespół obserwował osobiście start kapsuły Dragon w ramach programu SpaceX w ośrodku NASA Cape Canaveral na Florydzie. „Up In The Air” to pierwszy singiel promujący ich nadchodzący, czwarty już album, który zostanie wydany w tym roku. Płyta nie ma jeszcze tytułu, ale fakt ujawnienia nazwy pierwszego singla, potwierdza końcowe prace nad krążkiem…
W czasie zapowiedzi w tle puszczane są zdjęcia ukazujące zespół w studio, a także kilka pochodzących z Instagramu, przedstawiających ich właśnie na Florydzie. Gdy leci kolejny news, Constance wyłącza telewizor.
 - Moi synowie, jestem z nich taka dumna… Veronica? Jesteś jakaś blada, w porządku? - Pani Leto przygląda mi się uważnie.
W tej samej chwili zdaję sobie sprawę, że stoję jak wryta na środku salonu i wciąż jeszcze lekko zmieszana. Sorry, Constance, ale ja tylko biegłam jak na złamanie karku, bo myślałam, że coś ci się stało, ciśnie mi się na usta, ale ostatecznie powstrzymuję się od komentarza.
 - Po prostu krzyczała pani… Z resztą, nieważne.
 - Wybacz, ale te emocje… Podoba mi się twój T-shirt, jest dość… ciekawy - dodaje jeszcze, oglądając mój strój, po czym idzie do kuchni. - Chodź, zrobiłam nam kawę.
Otępiała spoglądam na swoją koszulkę, przez pośpiech chwyciłam pierwszą lepszą… i nagle zaczynam się śmiać. Jestem pijana i ty wciąż jesteś brzydki.**  – tak, mi też podoba się ten napis.

~*~

W niedzielę udaje się szybciej skończyć zdjęcia, ale to tylko i wyłącznie za sprawą awarii kondensatora i systemu elektronicznego, która okazuje się na tyle poważna, że trzeba wszystkich ewakuować.
Po wczorajszych rewelacjach, których dołożyła mi jeszcze Constance, muszę z kimś pogadać. Czuje się psychicznie wypompowana i potrzebuję kogoś pozytywnego, z masą energii. Wybór nie jest trudny. Vicky.
Mam szczęście, bo przyjaciółka jest w domu, więc mogę ją bez problemu odwiedzić. Gdy prowadzę auto, odzywa się mój telefon. Jared. Próbuje dodzwonić się do mnie od kilkunastu godzin. Nie mogę dłużej go unikać, bo nie da mi spokoju pytaniami, o co chodzi. Wczoraj nie byłam na siłach z nim porozmawiać, ale po wizycie Constance, nie wiem czemu, ale poczułam się lepiej. Sprawę z Annabelle ponownie poukładałam sobie w głowie i znów jakoś się trzymam.
 - Hej.
 - No hej! W końcu odebrałaś. Dlaczego nie chciałaś ze mną rozmawiać? - Jared wydaje się być zatroskany i o dziwo na mnie nie krzyczy. A tylko spróbowałby.
 - Pisałam ci, że byłam bardzo zajęta, nie mogłam rozmawiać.
 - Nawet przed pracą?
 - Miałam twoją matkę na głowie. Tak, tę, co miała niby mnie wcale nie nawiedzać - wypominam mu jego własne słowa, uśmiechając się sama do siebie.
 - Naprawdę? Co chciała? - Jay jest zaskoczony.
Obawiałam się właśnie tego pytania. To, co usłyszałam wczoraj od Constance, a czego bracia Leto mieli się dopiero dowiedzieć, nie było dla mnie niczym dziwnym, ale dla nich, jak obstawiała,  to było by zaskoczenie. Wybrałam wersję opcjonalną - okrojoną prawdę:
 - Stwierdziła, że chyba jestem dla Ciebie kimś ważnym, więc chciałaby byśmy poznały się lepiej, skoro wróciła do Los Angeles. Poza tym mam jej pomóc w przygotowani tej powitalnej kolacji, wiesz, tak w ramach poznawania się.
Skręcam w Santa Barbara Avenue i widzę z daleka dom przyjaciółki.
 - Świetnie, tak się cieszę - odpowiada mi wokalista, a w jego głosie słyszę głupkowatą radość - … czyli nie będziesz zła, jak wrócę w środę? Trochę się nam pobyt przedłuży, a jeśli mama tak powiedziała, to uwierz mi, zrobi z ciebie najlepszą psiapsiółkę.
 - Żartujesz sobie?! - Zatrzymuję samochód pod domem Vicky i czuję, jak Jared podnosi mi ciśnienie.
 - No może trochę przesadzam, ale będziesz jej towarzyszką w zakupach i innych sprawach - Jared nie rozumie, o czym mówię.
 - Trochę się wam pobyt przedłużył? - Naśladuję wokalistę, ale w głębi duszy jestem już wkurzona. - Genialnie.
 - A wiesz, że BBC mówiło o nas wiadomościach? Robili relację ze startu rakiety i rozmawiali też z nami. Wiesz, jesteśmy pierwszymi, którzy wysyłają singiel w kosmos. W sumie… - Jared mówi dalej jak nakręcony, ale ja go nie słucham. Wyłączam się. W ogóle się mną nie przejął!
 - Prowadzę auto, muszę kończyć. Odezwę się potem. Pa - przerywam mu ostro i żegnam się. Mam nadzieję, że to da mu coś do myślenia.
Wysiadam z auta i trzaskam z całej siły drzwiami. Może to przez całą tę sytuację, oczekiwania wszystkich wobec mnie, a może po prostu przez bezsensowną i głupkowatą radość Jareda. W każdym razie, biorę głęboki oddech i staram się od siebie odsunąć złość.
 - Nicky!
Podnoszę wzrok i dostrzegam w drzwiach przyjaciółkę. Macha mi wesoło i przywołuje do siebie.
 - Już idę! - odkrzykuję.
Zabieram jeszcze torebkę z samochodu i siatkę z ciastkami, które kupiłam w pobliskiej cukierni.
Popołudnie spędzone z Vicky mija mi bardzo szybko. Brunetka za trzy tygodnie ma termin rozwiązania i niektóre ruchy sprawiają jej już lekki kłopot. Pomagam więc w przygotowaniu obiadu. Szczerze powiedziawszy, to Vicky mówi mi, co idzie po kolei, siedząc na sofie. Stanęło na zapiekance warzywnej.
 - Poczekaj, powiedz mi to jeszcze raz, bo nie wiem, jaka jest twoja rola w tym? - zwraca się do mnie Victoria, gdy mówię o odwiedzinach matki Jareda i jej rewelacjach.
 - Constance spotyka się z kimś, poznała go podczas pobytu w Londynie i przyjechała z nim tutaj. Nie widziałaś jej…
 - No okej, ale czego chce od ciebie?
 - Przyszła do mnie, bo chce, bym pomogła jej przekazać tę wiadomość Jaredowi i Shannonowi. Boi się, jak zareagują, bo poprzedni związek odbił się na jej relacjach z synami - tłumaczę powoli, co powiedziała mi pani Leto.
 - Jest dorosłą kobietą. To, że się z kimś spotyka, nie jest rewelacją, a Jaredowi i Shannonowi nic do tego. - Vicky nic nie rozumie…
 - Vi, nie powiedziałam ci wszystkiego jeszcze. - Zamykam zapiekankę w piekarniku i siadam obok przyjaciółki na kanapie. - Jest trochę młodszy od niej.
 - Pff, ale mi problem. Spójrz na ciebie i Jareda. - Vicky szeroko się uśmiecha. - Ile lat?
Przez moment waham się, czy powiedzieć jej prawdę…
 -  O dwadzieścia aż…
Spoglądam na Vicky i dostrzegam, jak uśmiech miesza się na jej twarzy z zakłopotaniem.
 -  Jest jeszcze coś Vi… Ona wychodzi za niego za mąż.

~*~



Yello!

Nie dodawałam tu nic tak długo, że aż mi wstyd. PRZEPRASZAM. Nie chcę się usprawiedliwiać bo nie mam wystarczająco dobrej wymówki. Mam jedynie cichą nadzieję, że rozdział nie znudził Was za bardzo, może troszkę rozśmieszył? I przede wszystkim - spełnił choć odrobinę Wasze oczekiwania, które zdążyłam już troszkę poznać.. ;) Mam pomysł, który tutaj już po części wcieliłam i który będę rozwijać dalej. Jak podoba Wam się niespodzianka Constance? Będzie jeszcze ciekawiej!
P.s. Wiem już jak zakończę to opowiadanie ( co kiedyś nastąpi) i powiem Wam, że tak nie skończyło się jeszcze nic co czytałam. Kręci mnie by już je napisać i chyba tak zrobię, ale spokojnie - będzie czekało na odpowiedni moment.
P.s.s. Zapraszam do ankiety, nich no zobaczę co myślicie ;)

Mogę liczyć na jakieś uwagi/ komentarze/ nagany ? Stęskniliście się za mną? :)

Provehito in altum!



* "Mówiłeś, że to będzie bezbolesne" - The National, Pink Rabbits.
**  I’m drunk and You’re still ugly.

7 komentarzy:

  1. No, więc... Jestem. Całkiem ze mnie irytujący czytelnik, bo najpierw czytam całość, a później komentuję nowo dodany. Czyli teraz.
    Od kwestii ogólnych, do szczegółów... Soł, 41 rozdziałów, wcale nie krótkich, pochłonęłam w jeden dzień. Całkiem dobre tempo. A o czym to świadczy? O tym, że mi się podoba oczywiście!
    Pozwolisz, że nie będę wnikać we wszystkie postaci, skupię się na Veronice, która mnie urzekła. Ma lekko... wybuchowy(?) charakter i to mi się podoba. Nie przesadza z imprezowaniem, piciem i ćpaniem etc. Potrafi się postawić, co jest kolejnym plusem. No i... jest reżyserką! Asdfghjkl;. Jedna z (wielu) profesji, którą chciałabym się zająć.
    W zasadzie jest dość późna pora, na wyłapywanie szczegółów, tym bardziej na czepianie się, więc pozwolisz, że już zakończę.
    Więc do następnego,
    Lidka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakończenie jakiego nie było. Przychodzi mi tylko na myśl to, że to jednak dziecko Jareda i podejmuje się ojcostwa, zostawiając Veronice i wiążąc z Anabell, bo tego jeszcze nie czytałam.Jeśli się rozstawali to tylko na chwilę, ale nigdy na stałe.
    Z tym narzeczonym Constance to tak na serio- serio? Byliby barwną rodzinką. Ojczym, który mógłby być synem swoich przyszywanych synów. Naprawdę barwną. Ale skoro jej syn może być z kobietą w wieku jakim mogłaby być jego córka i nikt nie ma im tego za złe to Constance też może.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie nic z Annabelle. Myślę, że ciężko będzie się wam domyślić, ale tak to jest jak rozmawiam z Doris - moim dobrym duchem ;) nasze pomysły razem są... przekonacie się sami :)
    Co do Constance... Zobaczycie. Nie dopisałam ale on jest o 20 młodszy - jest w wieku jej synów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Źle zinterpretowałam. Nie wiem skąd wzieło mi się, że o 20 lat młodszy ale od braci. Mój błąd, ale teraz to ma większy sens :D

      Usuń
  4. Yello! Wróciłam ja i moje czepialskie komentarze! ;)
    Chociaż dzisiaj czepiać się nie będę. Bardzo się cieszę z tego rozdziału! Już dawno miałam napisać ten komentarz, ale jakoś nie miałam na to czasu.
    Nie mogłam się już doczekać tego rozdziału, zaczynałam się poważnie martwić, że porzuciłaś tę historię, ale na szczęście moja obawy okazały się niepotrzebne.
    Wątek z mamuśką jest genialny. Chłopaków trafi szlag. Chociaż kto jak to, ale Jared to nie powinien mieć do niej pretensji. Sam ma dużo młodszą dziewczynę. Ciekawe czy okaże się takim hipokrytą jak myślę.
    Anabelle będzie zołzą czy nie? :D W tym rozdziale jakoś nie mogłam wyczuć o co jej tak naprawdę chodzi. Myślę, że Jared i Veronica powinni o tym wszystkim poważnie porozmawiać. Unikanie tematu niczego nie rozwiązuje.
    Czekam z niecierpliwością na następny
    pozdrawiam i życzę dużo weny
    -M
    P.S. Uwielbiam tego gifa z Jaredem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No witam ;) Mam straszną ambicję by skończyć tę historię, więc tak łatwo się nie poddam.
      Wątek z mamuśką się na pewno rozwinie i będzie ciekawie. A bracia - cóż, to jest dobre pytanie :)
      Annabelle nie jest zła dopóki nie nadepnie się jej na odcisk. W głębi serca, zakochała się w Jaredzie, ale ma też świadomość, że dla niego będzie przyjaciółką. Dlatego nie podda się.
      Sprawa ciąży - dla Niko to naprawdę ciężka psychicznie sprawa do zaakceptowania. Z jednej strony boi się, że w Jaredzie obudzi się instynkt ojca i być może będzie chciał wrócić do Ann. Z drugiej strony trzymając przy sobie Jareda, pozbawia to dziecko pełnej rodziny. W dodatku to oznacza już zawsze kontakt z Annabelle. Wszystko się jeszcze okaże.
      XO

      Usuń
  5. Cześć, na Ostrzu Krytyki pojawiła się ocena Twojego bloga (post nr 195). Przepraszam, że musiałaś na nią tyle czekać :)
    Pozdrawiam!
    ostrze-krytyki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.