czwartek, 5 września 2013

43. I just need some help *

edit: Akira

Help
*** 

Czas spędzany bez Jareda mija, ku mojemu zaskoczeniu, dość szybko. Nawał pracy i ogólny zamęt sprawiają, że dopiero we wtorek zaczynam znacznie odczuwać jego brak. Zazwyczaj, gdy się budziłam, on jeszcze spał, teraz ta część materaca jest przeraźliwie pusta i zimna, a ja gubię się w ogromnej przestrzeni łóżka. W łazience próżno szukam granatowego szlafroku czy szczoteczki, która powinna stać w kubku na umywalce. Kiedy schodzę na dół, uderza mnie martwa cisza. Gdyby tu był, pewnie od rana leciałaby któraś z płyt Pink Floyd czy Led Zeppelin.
Jest to mój pierwszy wolny dzień od jakiegoś czasu, zamierzam trochę odpocząć. Poza spotkaniem u Emersona nie mam żadnych planów, chociaż… Dopiero po chwili przypomina mi się, że umówiłam się wstępnie z Constance. Miałam jej pomóc w organizacji tej kolacji. Nie uśmiecha mi się ten pomysł, ale teraz nie mam już wyjścia. Dałam słowo.
Korzystając z czasu, jaki mi został, postanawiam się troszkę ogarnąć. Jeszcze lekko zaspana schodzę, by zrobić sobie kawę. Kiedy czarna filiżanka jest już pełna, w powietrzu unosi się przepiękny aromat trunku. Nie mogę się powstrzymać, by nie upić łyka, co skutkuje lekkim poparzeniem się. W momencie, gdy kawa rozgrzewa mnie od środka - jestem gotowa do działania, zabieram, więc ze sobą życiodajny napój i ruszam z powrotem na górę.
Nagle odzywa się moja komórka. Grzebiąc w kieszeni szlafroka, po sekundzie ją odnajduję i odbieram:
 -  Halo, słucham.
 - Dzień dobry, mam nadzieję, że cię nie obudziłam- Głos Constance jest serdeczny i ciepły. Mam ochotę głośno westchnąć, ale się powstrzymuję:
 - Oczywiście, że nie. Właśnie prasuję ubrania. Czy coś się stało?
 - Skądże. Pamiętasz o naszym dzisiejszym spotkaniu? - Jest to pytanie retoryczne, bo pani Leto kontynuuje:
- Dzwonię, by domówić szczegóły.
- Czy zdążymy się wyrobić do czternastej? O tej godzinie mam spotkanie służbowe. W innym wypadku najwcześniej o szesnastej. - Robię krótką pauzę, by dać Constance czas do namysłu, jednak ona go nie potrzebuje:
 - Nie, nie, zdążymy. Odpowiada mi pierwsza opcja. Za ile mogę być u ciebie?
 - Myślę, że… - Rozglądam się za zegarkiem. Dostrzegam go na komodzie. - Za godzinę?
 Świetnie. W takim razie do zobaczenia.
Nim zdążam się pożegnać, kobieta już się rozłącza.
Kontrolując cały czas zegarek, muszę wyszukać sobie jakieś ubranie. Ba! Już po pierwszym spotkaniu z mamą Jareda zauważyłam, że blondynka dobrze się ubiera, tym samym ma wyczucie stylu. Nie mogłam okazać się gorsza, więc wybranie czegoś właściwego stanowiło małą zagadkę. Przede wszystkim, czego powinnam się spodziewać? Idziemy na zakupy, więc teoretycznie mam ułatwione zadanie. Po dłuższej chwili, spędzonej na przeglądaniu szafy, w końcu wyciągam z niej gotowy zestaw i idę do łazienki.
Po porannej toalecie czas na śniadanie.
Kończąc posiłek, wsadzam brudne naczynia do zmywarki i wychodzę do ogrodu, gdzie od razu wita mnie Strider. Przez moment go głaszczę i bawię się z nim, po czym zabieram puste miski i idę je napełnić. Gdy wracam, psiak obskakuje mnie dookoła, próbując dobrać się do jedzenia.
 - Spokojnie, przecież ci nie zjem. Uwierz, może jak twój pan wróci i będę zdesperowana, to wtedy, ale póki co nie śpieszy mi się do twojego - rzucam do psa, odstawiając miski na betonową posadzkę.
Gdy wracam do środka, moją uwagę przykuwa stojące pod ścianą czarne pianino. Prezent od Shannona i Constance. Przypominają mi się słowa Jareda i mimowolnie zbliżam się do instrumentu. Jest to naprawdę piękny i stylowy, niczym nieprzypominający tego na górze. Tamto pianino jest wysłużone, ale też ma swój urok i magię.
Przejeżdżam dłonią po lakierowanym czarnym drewnie i siadam na skórzanym stołku. Odsłaniam klawisze i mam ochotę coś zagrać, choć nie robię tego za dobrze. Miałaś ćwiczyć, chciałaś tego, upomina mnie głos w głowie, gdy osuwam palce na klawisze i wydobywa się spodnich podniosły ton.
W tej samej chwili przywołuję sobie obraz Jaya robiącego to samo. Kiedy gra, zmienia się tak, jakby był zupełnie innym człowiekiem. Odsłania siebie, swoją wrażliwość a jego twarz zdobi tyle emocji. Od radości, przez ekscytację, smutek, bezsilność, ból, miłość, wdzięczność, aż po szczęście i wzruszenie, dające o sobie znać, gdy przymyka powieki. Po prostu pozwala muzyce przepływać przez ciało, a dłoniom tańczyć na czarno-białej klawiaturze pianina. Wtedy, przez te minuty, gdy zatapia się w muzyce - nie liczy się nic. Otacza go niewyobrażalna aura spokoju, dlatego uwielbiam obserwować, jak gra, bo robi to w sposób, dla mnie, niepojęty. Intrygujący. Magiczny.
Przypominam sobie też wskazówki, jakie dał mi Jared, gdy uczył mnie i odruchowo zaczynam grać piosenkę Johnny And Mary, która według bruneta jest banalnym ćwiczeniem na opanowanie klawiszy. Najważniejsze, że działa, bo nie mylę się. To od razu poprawia mi humor i sprawia, że się rozkręcam. Próbuję, więc Sunburn, numer Muse, który wychodzi mi zdecydowanie najlepiej.
Dobrą zabawę przerywa dzwonek do drzwi, na który gwałtownie podskakuję, jakbym została przyłapana co najmniej na kradzieży. Po sekundzie wracam jednak do siebie i biegnę otworzyć.
Tak jak myślałam, Constance wygląda świetnie. Dżinsy, luźny top, sweterek, koturny to sprawdzone i wygodne połączenie. W tej chwili cieszę się, że zdecydowałam się na równie swobodny zestaw. Zapraszam kobietę do środka, a sama lecę po swoje rzeczy.
Gdy wracam, zastaję ją w miejscu, gdzie do niedawna ja siedziałam, a w salonie słychać muzykę. Blondynka stoi nad pianinem i jedną ręką gra nieznaną mi melodię, która jest…
 - Piękna - mówię głośno, wchodząc do pomieszczenia, na co kobieta delikatnie się uśmiecha. - To tłumaczy, po kim Jared jest tak wszechstronnie utalentowany. Nie wspominał, że pani gra.
Moje słowa sprawiają, że uśmiecha się jeszcze bardziej i kończy swój występ, zamykając klapę pianina.
- To poniekąd tradycja rodzinna. Babcia miała obsesję na punkcie takiej muzyki. Najpierw nauczyła moją mamę, a potem mnie. Uwielbiałam grę na pianinie, jednak nie miałam córki, której mogłabym przekazać te umiejętności i pociągnąć tradycję. Padło, więc na Jareda - Constance ostatnie słowa wypowiada z taką oczywistością, że obie zaczynamy się śmiać. Po chwili jednak poważnieje i dodaje z dumą na twarzy:
 - Oboje z Shannonem byli tacy utalentowani. Shanny od kiedy skończył trzy latka, wybijał rytm na wszystkim co popadło! Był taki niestrudzony… A Jared? Zawsze ciągłego do instrumentów, na których grałam. Już wtedy czułam, że daleko zajdą. Nie mogłam tego zmarnować - dodaje z czymś na miarę poczucia obowiązku w głosie. - A ty, grasz? - To pytanie mnie zaskakuje.
 - Powiedzmy, próbuję, ale czysto amatorsko - odpowiadam, na co kobieta przygląda mi się uważnie.
 - Jared dał mi parę lekcji - dodaję szybko. Constance głośno się śmieje i kiwa głową, po czym odzywa się z konspiracją i rozbawieniem w głosie:
 - Wybacz, ale Jerry nie jest najlepszym nauczycielem. Znam mojego syna i wiem, że brak mu do takich rzeczy cierpliwości. Widać jeszcze się o tym nie przekonałaś... Gdybyś miała kiedyś ochotę, możemy pograć razem.
Słowa pani, Leto powodują, że nie wiem, co odpowiedzieć. Uśmiecham się.
 - Dziękuję…
Chyba zauważa to, bo szybko zmienia temat i puszcza mi oczko.
 - Zbierajmy się na te zakupy.

***

Constance ma ambity plan na przedpołudnie. Jutrzejsza kolacja ma być spontanicznym, przyjacielskim spotkaniem. Oprócz jej powrotu, chce uczcić sukces synów, dlatego wśród zaproszonych gości będzie sporo różnych ludzi. Znajomi jej „przyjaciela”, marsowe otoczenie i przyjaciele Constance. Miszmasz wiekowy i kulturowy, dlatego atmosfera i klimat muszą być uniwersalne. Na pierwszy ogień idzie wystrój i wycieczka do Ikei.
- Co stąd potrzebujemy? -  zwracam się do kobiety, gdy przemierzamy sklep.
- Lampiony, dużo lampionów. Zawisną w ogrodzie i na werandzie domu, by oświetlić teren. Do tego jakieś serwetki, świece, kwiaty do dekoracji. Zobaczę, co jeszcze wpadnie mi w oko - odpowiada z radością w głosie, gestykulując przy tym, czym przypomina mi Jareda. Uśmiecham się.
- Wspominała pani, że oczekuje mojej pomocy, jeśli chodzi o Shannona i Jareda - zbieram się na odwagę i pytam, gdy oglądamy ozdoby. Constance przygląda mi się.  - Doceniam fakt, że zwraca się pani z tym do mnie, ale naprawdę nie wiem, na czym miałoby to polegać.
 - Veronico, kiedy poznałam w Londynie Martina, to było takie… niezwykłe. Znaliśmy się od jakichś pięciu minut, gdy poszliśmy na kawę i rozmawiałam z nim, jak z kimś, kogo znałabym od lat. Bez skrępowania, zawstydzenia, dystansu; śmiałam się i czułam świetnie w jego towarzystwie… Rozumiesz, o czym mówię? To uczucie, gdy wiesz, że spotkałaś pokrewną duszę. I wtedy czas, wiek, wszystkie przyziemne rzeczy przestają się liczyć. Znikają dystanse dzielące was - Constance robi pauzę i delikatnie się uśmiecha. Błękitne oczy świecą tym samym blaskiem co u Jareda. Nie mam wątpliwości, po kim mój ukochany ma to spojrzenie. - Dopiero to uświadomiło mi, co chciał powiedzieć Jared. Teraz rozumiem jego racje i wybór. Kiedy kochamy, liczy się wyłącznie osoba przy nas i to ma jedyny, właściwy sens. Zdążyłam o tym zapomnieć. Musiałam sama znaleźć się w takiej sytuacji.
- Chyba wiem, do czego pani zmierza. Boi się pani, że Shannon i Jared okażą się hipokrytami?
- Nie wiem…
- Ale pomyślała pani o tym? - Nie daję za wygraną.
- Tak  - Constance w końcu przyznaje się.
Przez chwilę patrzymy na siebie, po czym ruszamy z wózkiem po lampiony. Constance odzywa się:
 - Zupełnie inaczej wygląda to, gdy chodzi o twoich znajomych, a  inaczej, gdy mówimy o matce.
 - Myślę, że żaden z nich nie ma prawa robić pani wyrzutów, a jeśli tak by było, porozmawiam z nimi. To mogę obiecać.
 - Dziękuję. - Constance wyciąga do mnie dłoń, a ja ją ściskam i dodaję:
 - To nic takiego.
 - Nie dla mnie…. A jeśli chodzi o całą tę sprawę, chcę ich najpierw oswoić z Martinem. On bardzo nalega, bym powiedziała synom, bo widzi, jak się tym przejmuję.
 - Rozumiem - przytakuję.
 - Dlatego zrobię to stopniowo, nowina o ślubie byłaby zbyt mocna. Dowiedzą się w swoim czasie.
 - To chyba będzie najlepsza droga - dodaję, a Constance łapie mnie za rękę i się uśmiecha:
- Mam nadzieję i cieszy mnie, że się rozumiemy.

Po Ikei czas na zakup jedzenia. Dowiaduję się, że Constance chce przygotować kuchnię wschodnią, czyli dużo warzyw, owoców, daktyli, ryb. W tym celu jedziemy na targ, gdzieś w centrum miasta.
Jest po jedenastej, ale to miejsce kipi życiem. Pierwsze, co nas uderza, to kłębiący się tłum ludzi przechodzących między stoiskami. Radosny gwar nie odstrasza, wręcz przeciwnie - nabieramy ochoty na zakupy. Constance prowadzi mnie i opowiada o tym miejscu.
 Kolorowe budki, przepełnione świeżymi warzywami i owocami pachną już na odległość. Różnorodność barw, zapachów, klimatów, kultur - to wszystko zlewa się ten unikalny miszmasz. Właściciele każdej z nich prześcigają się w reklamowaniu swoich towarów, co momentami bywa komiczne. Przechodzimy dalej, co rusz częstowane czymś do zdegustowania. Wybieramy przyprawy i zioła, warzywa, owoce - te świeże i suszone. Przy okazji robię też zakupy dla siebie.
 - W sobotę są urodziny Shannona - zagaduje mnie w pewnym momencie Constance.
 - Zgadza się. Jared coś wspominał, że Shann chce zaprosić znajomych do siebie. Żadna impreza-niespodzianka nie wchodzi w grę - odpowiadam jej, rozkładając bezbronnie ręce.
 - Nie chodzi mi o to. Nie mam jeszcze dla niego prezentu. Wiem, że ostatnio przechodził ciężki czas po tym rozstaniu, a mnie tu nie było.
 - Myślę, że się pozbierał i najważniejsze zrozumiał. Nikt z nas by mu w tym nie pomógł - dodaję.
 - Mimo wszystko dziękuję ci. Wiem, że pomagałaś mu i dotrzymałaś słowa. Nakrzyczał na mnie za tę obietnicę, gdy rozmawialiśmy przez telefon, ale jak się dowiedział? Nie mam pojęcia. - Constance udaje zaskoczoną i po chwili obie się śmiejemy.
 - Jared wygadał - dodaję, uśmiechając się.
Pamiętam jak na lotnisku w Londynie Constance poprosiła mnie, bym uważała na Shannona, bo boi się o niego. Obiecałam jej i musiałam się wywiązać.
 - Naprawdę nie ma się pani teraz o co martwić. Jest dobrze - zwracam się do blondynki, kiedy opuszczamy targ. Przez chwilę waham się, czy wspomnieć o Katii, ale w końcu tego nie robię. Nie mieszaj, karci mnie głos w głowie. - A co do prezentu, jestem pewna, że pani coś wymyśli.

Ostatnim punktem zakupowego dnia jest wizyta w centrum handlowym, gdzie Constance zabiera mnie do swojego ulubionego sklepu prowadzonego przez znajomego projektanta.
Na oszklonych drzwiach nie wita nas żadna tabliczka ani napis, więc wchodzę lekko niepewna za panią Leto. Wystrój wnętrza jest nowoczesny i zdominowany przez trzy kolory: połyskującą czerń, matową szarość i biel. Wszystko jest zrównoważone i utrzymane w tonacji symetrycznej. Przez moment mam wrażenie, że projektował to szalony matematyk, bo gdzie nie spojrzę, mogę dostrzec przecinające się trójkąty, koła i kwadraty. Nawet lampy nade mną są w kształcie zawieszonych kul. Gdy obiegam wzrokiem całe pomieszczenie sklepu, w końcu zatrzymuję się na jego właścicielu.
- Witaj, Pedro. - Constance serdecznie go przytula, na co mężczyzna uśmiecha się i odpowiada:
 - Długo nie gościłaś w moich skromnych progach.
Przeglądam się ich powitaniu i Pedrowi. Mężczyzna być może jest równolatkiem Constance lub jest starszy, w każdym razie jego siwo-białe włosy potwierdzają poważny wiek. Zapomniałam, że tylko Constance może się tak świetnie trzymać. Włosy związane w kucyka opadają mu na prawe ramię i podkreślają pociągłą, przystojną, śniadą twarz. Nie wydaje mi się być Hiszpanem, wbrew imieniu. Ubrany w brązową, zamszową marynarkę i dżinsy przypomina raczej gościa z Teksasu.
Z zamyślenia wyrywa mnie głos pani Leto:
 - … poznaj dziewczynę mojego syna. Veronica?
Spoglądam na właściciela i witam się z nim:
 - Bardzo miło mi pana poznać, Veronica.
 - Z wzajemnością, Pedro Lares. Constance, Jared ma świetny gust. Pogratulować tylko.
Słowa Pedra sprawiają, że chcąc nie chcąc, czerwienię się nieprzygotowana na taki komplement. Spoglądam na mamę Jaya, ale ona tylko się uśmiecha.
W następnej chwili pani Leto wdaje się w rozmowę z przyjacielem na temat poszukiwanego przez nią stroju, a ja oglądam ubrania na wystawie. Nie są w moim stylu, ponieważ bije od nich elegancja i zbytnia powaga. W dodatku są to w głównej mierze garsonki, komplety, sukienki za kolana.
Pomagam Constance wybrać właściwy zestaw i mówię, co o nich myślę, gdy pyta mnie o zdanie. Udaje mi się chwilę porozmawiać też z panem Lares i dowiaduję się, że pochodzi z Luizjany, a tam urodziła się Constance. Dopiero to uświadamia mi, że pewnie muszą być dobrymi przyjaciółmi.
Gdy chcemy się zbierać, Pedro zwraca się do mnie:
 - Veronico, dlaczego nic nie wybrałaś? Nie ci się nie spodobało? - Nim zdążam odpowiedzieć, mężczyzna dodaje:
- Może to i lepiej. Chodź ze mną, pokażę ci coś.
Spoglądam na Constance, ale ta jest tak samo zaskoczona jak ja. W końcu obie udajemy się za Pedrem na zaplecze.
 - Co myślisz o tym? - zwraca się do mnie, pokazując blado-różową sukienkę. - Powstała niedawno, myślę nad nową kolekcją.
Odbieram od niego wieszak i uważnie się przyglądam. Jest inna od rzeczy w sklepie, głównie przez kolor. Długi pod samą szyję kołnierzyk i wzór materiału przekonują mnie do niej.
 - Podoba mi się, głównie ze względu na krój. Wyróżnia się od ubrań, które tu widziałam.
 - W takim razie przyjmij ją jako prezent - Pedro zwraca się do mnie i posyła ciepły, serdeczny uśmiech.
 - W żadnym razie nie mogę  - oddaję mu sukienkę. - Zapłacę za nią.
 - Nie. Ja tu ustalam zasady i to jest prezent.
Słowa mężczyzny sprawiają, że czuję się zmieszana. Spoglądam na Constance - kiwa do mnie głową. Nie mam wyjścia.
 - Dziękuję - odpowiadam, odbierając kreację.

I tak, nie chcąc nić kupować, wychodzę z nową sukienką.

***

Spotkanie u Emersona kończy się o szesnastej i dopiero wtedy mogę spokojnie wrócić do domu. Po drodze muszę jeszcze zatankować auto Jareda. To przypomina mi o czymś, o czym zdążyłam, z braku czasu i lenistwa, zapomnieć. A mianowicie zakup własnego samochodu. Obiecałam to sobie, gdy stłukłam wóz wokalisty. Wystarczająco długo z tym zwlekałam, czas się za to w końcu wziąć.
Gdy docieram do domu i mogę zdjąć z siebie sukienkę oraz marynarkę, przebieram się w dres i T-shirt. Zabieram laptopa, by poszukać jakichś ogłoszeń i schodzę na dół. W czasie kiedy przygotowuję sobie kanapki, dzwoni mój telefon. Katia.
 - No hej - rzucam do słuchawki, przytrzymując ją ramieniem i krojąc pomidora.
 - Hej, hej. Przerwałam ci nieprzyzwoite rzeczy z twoim Letosem?
 - Yhmn, chyba z samą sobą. Nie ma go, wraca jutro.
 - Zapomniałam. Czyli jesteś sama?
 - A masz ochotę się zabawić? - droczę się z nią.
 - Jasne, z tobą zawsze. Będę niedługo - Katia śmieje się do słuchawki.
 - To czekam. Lubisz kanapki z rzodkiewką, pomidorem i ogórkiem?
 - Mówię poważnie. Jadę do ciebie.
 - Ja też. To lubisz, bo właśnie robię kolację i nie będziesz miała wyboru  - odpowiadam jej, uśmiechając się. Cała Katia.
 - Są świetne. Do zobaczenia zaraz.

Po dwudziestu minutach przyjaciółka jest już u mnie. Siedzimy na kanapie i jemy kolację
 - Muszę wpadać tak z zaskoczenia częściej - odzywa się Katia, gryząc kanapkę.
 - I przywozić piwo? W takim układzie się zgadzam - odpowiadam, stukając się z nią butelką cedrowego alkoholu.
 - Widzę minę zadowolonego z tego faktu Jareda  - dodaje z sarkazmem przyjaciółka, na co obie wybuchamy śmiechem. - Brakuje mi takiej porządnej imprezy z tobą. Wiesz, upić się, zaszaleć, powygłupiać się.
 - Za dwa tygodnie kończymy zdjęcia na planie. To będzie dobry powód do tego   - odpowiadam, uśmiechając się do niej. - Mnie też tego brakuje.
Nagle przypomina mi się coś.
 - Chociaż czekaj, co robisz w sobotę? Zresztą, dlaczego ja się pytam, rezerwuj ją! - krzyczę do niej.
 - A co takiego jest w SOBOTĘ?
 - Urodziny Shannona. Jeśli tam pójdziesz, będziesz mogła mu wyjaśnić, jak to wyszło, że dzwonił do ciebie i przychodził, ale cię nie zastał.
 - Nie dzwonił! Ile razy mam ci mówić. Żadnego takiego połączenia nie miałam i specjalnie przecież się nie zamykałam w domu.
 - No właśnie, dlatego mu to wyjaśnisz, bo myśli, że go „zlewasz”, a chyba tak nie jest, co?  - zwracam się do Katii. Odstawia swoje piwo i przygląda mi się.
 - Mam ci przypomnieć, kto kogo „zlał”? - Jest to pytanie retoryczne i wiem, że Katia nie czeka na moją odpowiedź. - Poza tym to są jego urodziny, nie chcę być niemiłym gościem.
 - Nie będziesz i w ogóle ze mną nie dyskutuj. Zapisz sobie w kalendarzu, bo wpadnę i się razem wyszykujemy - zwracam się do niej już lekko zdenerwowana.
 - No co ty nie powiesz - Katia zaciska usta w linię i droczy się ze mną. Widząc moją minę, wybucha śmiechem. - Żartowałam, oddychaj, bo się zapowietrzysz.
 - Palnę cię kiedyś - rzucam, po czym zabieram się za drugą kanapkę. W podświadomości zaczynam się śmiać.
 - W ogóle, z kim tak romansujesz w sieci, co? - Katia przysuwa się bliżej mnie i zakłada nogi na moje.
 - Nie za dobrze ci? - zwracam się do niej, powstrzymując chęć uśmiechnięcia się. Blondynka tylko całuje mnie w policzek. - Szukam jakiegoś auta. Miałam kupić je już dawno.
 - To jest spoko, pokaż ofertę  - odzywa się, wskazując palcem na bordowy kabriolet.
Przez następną godzinę razem z Katią oglądam chyba z trzydzieści ogłoszeń, od samochodów sportowych, po vany - od kanarkowych aż po te w kwiatki. Ciekawsze oferty odkładamy na bok, bez jednego konkretnego faworyta.
 - I tak nie znam się zbytnio na samochodach, jak poznam, czy nie był tłuczony albo coś - rzucam, gdy Katia chce jechać jeszcze dziś zobaczyć jedno z aut. - Shannon by mi pomógł. Na Jareda nie mam co liczyć, bo nie ufa używanym samochodom i nie popiera mojego pomysłu.
 - Ja się znam na motoryzacji na tyle, to wystarczy. Sportowe audi się przyjemnie prowadzi i jest dobre, bo miałam takie. Myślę, że ci się podoba i powinnyśmy rozważyć tę ofertę.
 - Spodoba mi się, ale nie koniecznie ten kolor. Przecież to auto widać z kilometra! - Próbuję przedrzeć się przez obronę Katii. Neonowy, jaskrawy żółty wóz, cudnie.
 - Przesadzasz. Spójrz na cenę, nie jest wygórowana jak na ten model. To okazja. Poza tym zawsze możemy je przemalować. - Katia z zauroczeniem przygląda się zdjęciom. Nie znam się na samochodach na tyle, by uważać ponad sześć tysięcy dolarów za okazję.
 - Nie po to kupuję wóz, by go zaraz oddać lakiernikowi. - Nie mam już do niej siły i chowam głowę w dłoniach.
 - Uczepiłaś się tego koloru jak nie wiem… Jest świetny, oryginalny. Cytrynowy  –  widzę cię w nim. - Przyjaciółka obejmuje mnie i uśmiecha się. - No weź, chociaż go zobaczmy… Dasz się namówić?
Zaczyna mnie łaskotać i wybucham śmiechem.
 - Przestań!... Dobra!
 - Czyli mogę dzwonić do tego gościa?! - Jest podekscytowana, prawie piszczy.
 - Tak - odpowiadam, poprawiając potargane włosy.
Nie wiem, czego spodziewałam się, kupując z Katią auto, na pewno nie spokoju. W czasie, gdy ona próbuje się dodzwonić, ja udaję się do kuchni, by sprzątnąć po kolacji i powsadzać brudne naczynia do zmywarki.
Nie mija pięć minut, gdy blondynka wbiega do pomieszczenia i krzyczy:
-          Pociągam za twoje sznurki ** Jedziemy oglądać!
 - Chyba zwariowałaś… - tylko tyle jestem w stanie powiedzieć, zanim podbiega i rzuca mi się na szyję.

***

Gdybym miała wymienić, z jakich racjonalnych powodów przyjaźnię się z Katią Weisz, znalazłby się może jeden. Nie była idealna, tak jak i nie była najlepszą przyjaciółką na świecie. Lubiła pić i miała skłonność do różnych używek. Pracowała tylko wtedy, gdy miała na to ochotę. Bywała bezczelna i przede wszystkim – nigdy nie przychodziła na czas. Ale mimo to była też inteligentna i zaradna, a to nie pozwalało przejść obojętnie.
 - Co ja zrobiłam, naprawdę mnie zdrowo pojebało - tylko tyle zdążam wyjęczeć do siebie, gasząc silnik, zanim drzwi samochodu nie otworzyły się i nie stanęła w nich Katia z uśmiechem od uch do ucha.
 - Dobrze się prowadzi, nie? Przyznaj mi rację.
Nie miałam już siły, tylko kiwam głową. Kiedy tylko wysiadam, blondynka od razu łapie mnie za rękę.
 - Uśmiechnij się. Jest twoje! - Przyglądając się jej na tle cytrynowego samochodu, wybucham histerycznym śmiechem. To jest tak tragiczne, że chce mi się tylko śmiać.
 - Okazja za pięć i pół koła. Utargowałam prawie tysiąc - dodaje z dumą, obchodząc go po raz enty tego wieczora.
 - … i pasek klinowy do wymiany - kończę za nią, powtarzając słowa właściciela. Poza tym, auto jest rzeczywiście w świetnym stanie.
 - Pikuś! Więcej optymizmu. Jak rano się obudzisz, spojrzysz na niego na nowo.
 - I chyba założę okulary, by pojąć, dlaczego go kupiłam - odpowiadam, na co Katia zaczyna się śmiać.
 - Jesteś niemożliwą marudą… Chodźmy coś obejrzeć.


Dochodzi dwudziesta, gdy razem z Katią i ogromną miską popcornu lądujemy na sofie w salonie. Po całym zabieganym dniu, w którym rzekomo miałam odpoczywać, mogę zrobić to dopiero teraz. Wyciągam nogi przed siebie, a Katia podaje mi butelkę cedrowego piwa.
 - Ostatnie sztuki…  - cedzi, krzywo się uśmiechając.
 - Jared ma pełny barek.
 - Zdecydowanie powinnam wpadać częściej - odpowiada mi, uśmiechając się już szerzej.
W czasie, gdy ona przeszukuje półkę pod telewizorem i przegląda płyty, ja sprawdzam pocztę i twittera. Dopiero to przypomina mi, że dziś odbyła się oficjalna premiera singla Thirty Seconds To Mars i odsłuchanie go w przestrzeni kosmicznej. Wchodzę w link udostępniony przez konto zespołu i po chwili pokój wypełniają takty Up In The Air. Co to za nazwa, myślę na samym początku, zaraz po tym, co to za początek! Piosenka jest kompletnie nie porównywalna z tym, co dotychczas tworzyli chłopcy. Jestem zaskoczona.
 - Co to jest? zwraca się do mnie Katia, mając na twarzy banana zamiast zwykłego uśmiechu  - Jared tam śpiewa?!
Po tym pytaniu, z niedowierzaniem w głosie, obie zaczynamy się śmiać.
- Oooooo, Oooooo, Oooooo… - blondynce szybko udziela się klimat, bo zaczyna śpiewać chórki i kołysać na boki. W tej samej chwili uświadamiam sobie, że i mi chce się tańczyć.
Nagle Katia podnosi się i podbiega do mnie.
 - Chodź! - krzyczy i nim chcę się odezwać, podciąga mnie za ręce do góry.
To, co wyprawiamy przez kolejne dwie minuty piosenki, nadaje się wyłącznie do przedszkola.
Jak w amoku zaczynamy skakać po kanapie, wyginając się na boki i kołysząc zupełnie bezładnie. Każda noga i ręka odchyla się w zupełnie inną stronę. Piszczymy jak małe dziewczynki i śmiejemy się bez opanowania. Dopadła nas kompletna głupawka.
W pewnej chwili przyjaciółka łapie mnie za ręce i zaczynamy się kręcić, co raz szybciej. Nie trwa to długo, bo w następnych sekundach zawrotnego ruchu, tracimy równowagę na miękkiej kanapie i spadamy z hukiem na podłogę. Jared wyśpiewuje właśnie ostatnie wersy, a my pokładamy się z jeszcze większego śmiechu wywołanego upadkiem.
 - O Boże, nie wariowałam tak od czasów licealnych.
 - Idź lepiej włącz tę… płytę - odpowiadam przyjaciółce, zbierając się z parkietu i próbując uspokoić roześmianą przeponę.
 - Co włączyłaś? - zwracam się do niej, gdy wraca na miejsce obok mnie i wyciąga się na kanapie, wyjadając z miski popcorn.
 - Nie do końca wiem… Była dziwnie podpisana jakąś datą. Może jakiś pornos Jareda. Wcale bym się nie zdziwiła.
 - Ej! - Dostaje ode mnie kuśkańca, ale się nie przejmuje i wytyka mi język w geście protestu.
 - Czekaj, zaraz się okaże.
Przez moment czekamy, aż płyta się załaduje, w końcu na ekranie pojawiają się palmy. Nasze zdziwienie jest w tej chwili bezcenne, jednak nim zdążam cokolwiek powiedzieć, obraz zmienia się i widzimy dom Jareda, w następnej kolejności triadę, napis Welcome, aż nareszcie pojawia się Jared - z okropną, niedźwiedzią brodą w otoczeniu czterech skrzypaczek. Siedzi na środku pomieszczenia należącego do studia i śpiewa Hurricane, akompaniując sobie gitarą.
Razem z Katią oglądamy z kontestowaniem. Gdy kończy, uśmiecha się szeroko i z miną podekscytowanego chłopca wita się z ludźmi z całego świata, którzy oglądają VyRT i dziękuje im. Dopiero teraz dociera do mnie, że jest to nagranie z kwietniowego streama z zespołem.
Spoglądam na przyjaciółkę i zaczynam tłumaczyć, co znalazła. Trwa to chwilę, bo nie ma pojęcia, czym jest VyRT umożliwiający zespołom połączenia na żywo z fanami. W końcu obie zaczynamy oglądać z zaciekawieniem, a Katia co chwilę śmieje się z poczynań Jareda.
Chwilami nawet ja śmieję się głośno, bo to, co wyprawia, jest czasami komiczne. Gdy zmusza wszystkich współpracowników do śpiewania Kings And Queens, gdy zaczyna robić wegańskie naleśniki, puszczając prawie z dymem kuchnię lub gdy bawi się z małpką kapucynką, która zabiera mu kapelusz.
W momencie, gdy razem z zespołem wychodzą do ogrodu, by odpowiadać na pytania, dołącza do nich Annabelle Wallis. Na sam jej widok z nim dobry humor opuszcza i nie mam już ochoty oglądać.
 - Co jest? Nie śmiejemy się już z Jaya? - zwraca się do mnie Katia gdy przewracam się na bok.
 - Nie mam ochoty, zmęczona jestem - próbuję skłamać, ale nie wychodzi mi.
 - Nie oszukuj mnie. To przez pojawienie się tej blondyny, Annabelle? Nie jestem ślepa. Jeśli nie chcesz, nie będziemy patrzeć na to. - Nie czekając na moją odpowiedź, przyjaciółka wyłącza odtwarzacz dvd i przytula mnie, dodając:
 - Porozmawiaj ze mną. Coś cię trapi. Wyrzuć to z siebie.
Przez moment zastanawiam się, co zrobić. Przyjaciółka wróciła do miasta kilka tygodni temu i nie zdążyłam jej jeszcze powiedzieć o sprawie z dzieckiem, która wyszła przed świętami, gdy jej nie było. Wiedzieliśmy jedynie my z Shannonem, Tomo i Vicky. Poza tym, dopóki nic nie było potwierdzone, nie chciałam o tym mówić.
Jednak mimo wszystko, jest mi ciężko z faktami, które mnie przygniatają.
 - Nie opowiadałaś mi długo, jak naprawdę układa ci się z Jaredem. Widzę, że jest dobrze, ale… nie słychać tego w twoim głosie, gdy wspominasz o nim. Zauważyłam to jakiś czas temu, ale nie chciałam cię naciskać. Czekałam, aż sama mi się zwierzysz  - Katia dodaje i łapie mnie za ramię, przytulając się do niego.
 - Nic nie jest dobrze i nie będzie… Czuję się beznadziejnie i chyba nie radzę sobie z sytuacją - w końcu emocje puszczają i zaczynam mówić, obracając się do Katii. - Nie wiem, co mam robić. - Kumulacja wewnętrznych obaw sprawia, że zaczynam płakać.
Przyjaciółka przyciska mnie mocno do siebie i dodaje:
 - Zrobię nam po drinku i opowiesz mi wszystko, dobrze?
W następnej chwili blondynka sięga do barku po dżin i dwie szklanki, w których szybko ląduje alkohol z sokiem i które trafiają do naszych dłoni. Trunek jest mocny, co uderza mnie już po pierwszym łyku. Katia nie żałowała nam alkoholu, jednak teraz jest mi to kompletnie obojętne.
Opowiadam przyjaciółce o całej przygodzie z Annabelle i dzieckiem. Jak sama się dowiedziałam i kiedy do tego doszło. O wykańczającej niepewności i ciągłych obawach. Katia nie odzywa się, ale po jej minie widzę, że jest wściekła na Jareda.
 - Nie byliśmy wtedy parą, nie mogę go o to winić - dodaję na obronę mężczyzny.
 - I co z tego? Podobałaś mu się wtedy, a mimo to przespał się z Wallis. To potwierdza, że jest jak typowy samiec, wykorzystuje okazje.
 - Wcale nie, bo powiedział mi o tym wtedy po powrocie, choć nie obchodziło mnie to - odpowiadam w kontrze przyjaciółce.
 - Nie, kochanie. Powiedział ci o tym, dlatego że zależało mu na tobie, a jakbyś dowiedziała się od blondyny, dostałby kosza. Tacy już są mężczyźni, wszyscy bez wyjątku. - Argument Katii jest silny i nie mam nic na odpowiedź. Upijam kolejny łyk alkoholu. W końcu kobieta dalej kontynuuje:
 - Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
 - Dużo się działo, nie myślałam o tym. Poza tym miałaś własne problemy i jakbyś mi pomogła? Powiedziałabyś, że wszystko będzie okej? Sama to sobie wciąż powtarzam - odpowiadam, a ona przygląda mi się uważnie. Jej brązowe oczy pełne są troski, a na twarzy maluje się wyraz zastanowienia.
 - Rozmawiasz z Jaredem o tym? Co on zamierza zrobić? Zmalował dzieciaka i jak to sobie wyobraża? - Głos przyjaciółki jest pełny wyrzutu.
 - Wiem, że nie zostawi jej samej, a jeśli potwierdzi się, że jest ojcem… - W tym momencie mój głos załamuje się i nie jestem w stanie dokończyć zdania. Słowa Katii sprawiają, że na powrót płaczę, a w mojej głowie niczym film przewijają się obrazy całującego się z Annabelle Jareda, roześmianej blondynki, małego dziecka na zdjęciu USG, wokalisty przytulającego mnie podczas świąt w Londynie, urywki z VyRT… Zakrywam dłonią twarz, a kobieta przytula mnie do siebie. - Nie chcę, by mnie zostawił…
 - Cii, już dobrze. Nie myśl o tym… Przepraszam -  głos i obecność Katii sprawiają, że czuje się bezpieczna i kochana. Powoli zaczynam się uspokajać.
 - Zostań dziś ze mną… Nie chcę być sama - odzywam się jeszcze.
 - Oczywiście.
To ostatnie, co słyszę, zanim powieki bezwładnie opadają, a ja pogrążam się w słodkich wspomnieniach o mnie i Jaredzie. Jedziemy autem daleko stąd, zostawiając w tyle wszystko i wszystkich…

***
  
Cieszę się, że prawie tygodniowy pobyt na Florydzie dobiegł końca i razem z chłopakami wracamy dziś do Los Angeles. Mimo wszystkich plusów tego wyjazdu i sukcesu, jaki odnieśliśmy jako zespół, chcę być już w domu, blisko Veroniki i móc nadzorować pracę nad teledyskiem do singla, którego wypuściliśmy. Zdania publiki, tak jak przypuszczaliśmy, były mocno podzielone. Wszystko przez nowe, nieoczywiste brzmienie, o które nas posądzono. Najważniejsze jednak było, że mówili. To oznaczało, że numer Up In The Air nie jest na tyle obojętny, by przejść bez słowa.
Gdy wylądowaliśmy, cała nasza piątka odetchnęła z ulgą. W końcu od siebie odpoczniemy, przynajmniej na jakiś czas.
 - Widzimy się wieczorem u Constance, tak? - zwróciłem się jeszcze do Jamiego i Emmy, gdy przed lotniskiem się żegnaliśmy.
 - Nie opuściłabym kolacji u waszej mamy - odpowiedziała mi blondynka, odchodząc w przeciwnym kierunku. Jamie tylko pokiwał głową i przybijając piątkę z Shannonem, zniknął za kobietą.
 - Nie wiem, czy z Vicky damy radę przyjść. Pogadam z nią - odezwał się Tomo, gdy zapakowaliśmy się do wozu Shannona.
 - Ty jesteś akurat usprawiedliwiony  - odpowiadam, na co wtrąca się mój brat:
 - Ale nie myśl, że wam w sobotę odpuszczę! Spróbuj nie przyjść - w jego głosie słychać nutkę grozy. Chorwat się uśmiecha.
 - Jednak zdecydowałeś się na przyjęcie? - zwracam się do Shannona, który nie był pewny co do imprezy.
 - Tak, i będzie połączone z parapetówką. Skończyłem przenosić już wszystkie rzeczy. Co prawda dom straszy jeszcze surowością, ale na razie nie mam pomysłu na urządzenie -odpowiada Shannon i włącza się do ruchu.
 - W końcu zobaczę to twoje gniazdko. A swoja drogą, wiesz ty co, żeby nie  zaprosić jeszcze rodzonego brata?
 - Nie dramatyzuj, Jay. Wprowadziłem się dopiero dwa dni przed naszym wyjazdem - odpowiada, po czym włącza muzykę i to kończy dalszą rozmowę.

Gdy brat odwozi mnie do domu, jest godzina piętnasta i wita mnie wyłącznie ujadanie szczeniaka. Gdy wychodzę do ogrodu, pies od razu obskakuje mnie dookoła, merdając wesoło ogonem.
 - Cześć, Strider. - Głaszczę go, na co szczeniak reaguje jeszcze spontanicznej. - Stęskniłeś się za mną, co? Pobiegamy razem, tylko się przebiorę - rzucam do niego, cofając się, a Strider siada na betonowej posadzce przed wejściem i rusza ogonem w geście radości.
Do kolacji u mamy mam jeszcze sporo czasu, podobnie jak do powrotu Veroniki, która ma być dopiero o siódmej. Z porannej rozmowy z nią wywnioskowałem, że po pracy idzie jeszcze do Constance i spotkamy się dopiero wieczorem w domu. Stęskniłem się za nią, ale musiałem wytrzymać. Dla zabicia czasu idę pobiegać z psem - to zawsze mnie relaksuje i uspokaja.
Kiedy jestem już gotowy i chcę wychodzić z sypialni, na komodzie, gdzie odkładam Blackberry, zauważam zdjęcie USG, które dostałem od Annabelle. Nie pamiętam, bym je tutaj kładł. Spoglądam jeszcze raz na pognieciony obraz i wiem, że to zasługa Veroniki. Nie zadręczając się myślami, wrzucam papier do szuflady i zbiegam na dół.
Nie daj się zwariować i zachowaj spokój, powtarzam sobie w myślach, wybiegając z domu z psem.

***

Gdzie ona się podziewa, zastanawiam się, próbując po raz trzeci dodzwonić się do Veroniki. Za ponad pół godziny mamy być u Constance, a jej jeszcze nie ma. Już mam zadzwonić do mamy, gdy słyszę, że drzwi wejściowe otwierają się. Wpadam na pomysł.
Podrywam się z fotela i opieram o ścianę przylegającą do korytarza tak, że kobieta mnie nie zauważy. Gdy wchodzi do salonu, zatrzymuje się w miejscu przede mną i wtedy z zaskoczenia obejmuję ją. Odruchowo podskakuje i piszczy, szybko jednak odwracając się do mnie twarzą.
Stoimy tak przez chwilę, po prostu uśmiechając się. Tak dobrze jest mieć ją blisko siebie.
 - Jesteś taki… eh. Nienawidzę cię - w końcu odzywa się z ironią w głosie i klepie mnie z całej siły w ramię.
Zaczynam się śmiać i lekceważąc ten gest, zaczynam ją nagle całować. Szybko odwzajemnia pocałunek, przykładając dłonie do mojej twarzy. Uwielbiam, kiedy tak robi, bo odczuwam jej miłość jeszcze intensywniej. Przyciągam ją bliżej, zamykając ciało Veroniki w objęciu swoich ramion, a usta - warg.
 - Nie chcę się spóźnić do twojej mamy - odzywa się, odrywając ode mnie. - Dlatego ty tu poczekasz, a ja pójdę się przebrać. - Jej twarz zdobi słodki uśmiech. - I lepiej nie dyskutuj, bo i tak sobie nagrabiłeś  - żartuje, wyślizgując się z moich objęć.
 - Ja? - pytam wręcz zaskoczony.
 - A, i jeszcze coś  - odpowiada, stojąc w progu. - Kupiłam auto, stoi na podjeździe. Możesz obejrzeć. - Posyłając mi uśmiech, podaje kluczyki i znika.
Przez moment przetwarzam sobie fakty, z jakimi zapoznała mnie kobieta i to sprawia, że zafrapowany wychodzę przed dom.

***

 - Od momentu, gdy wyszliśmy z domu, nie odezwałeś się słowem. Mam rozumieć, że jesteś aż pod takim wrażeniem mojego samochodu? - zwraca się do mnie Veronica, powstrzymując cisnący się jej na twarz uśmiech, kiedy jedziemy do mojej mamy.
Zaczynam się śmiać.
 - Oczywiście  - odpowiadam, zwalniając na światłach. - Myślałem, że cię znam, a ty mnie wciąż zaskakujesz, Veronico. Sportowe auta mają mało miejsca - dodaję niby obojętnie, przyglądając się jej.
Zakrywa dłonią usta, by powstrzymać śmiech.
 - Tylko o jednym… I nie powiesz nic więcej? - dodaje.
 - Znasz moje zdanie na ten temat - odpowiadam już normalnym tonem.
 - Nie chcę być od ciebie zależna. To też już wiesz.
 - Poza tym… urokliwy kolor.
Wzdycha i patrzy na mnie ze spokojem.
 - To audi ma chociaż ważny przegląd? - pytam.
 - Jared  - upomina mnie, a kąciki jej ust lekko się unoszą.
 - Wolałbym, żeby ktoś znajomy i tak je zobaczył - nie daję za wygraną. - Martwię się o twoje bezpieczeństwo i nie chcę, byś jeździła niesprawnym wozem. Nie wygrasz ze mną w tej kwestii - dodaję, gdy widzę, że chce coś powiedzieć.
 - Dobrze - odpowiada, łapiąc mnie za dłoń.
Wieczór jest ciepły i bardzo ładny. Słońce na horyzoncie powoli się za nim chowa, oblewając ulice Los Angeles pomarańczowo-krwawymi promieniami. Mijamy skrzyżowanie i zjeżdżamy w aleję domów jednorodzinnych. Gdy jesteśmy prawie na miejscu, przypomina mi się coś.
 - Mama mówiła, że chce nam z Shannonem przedstawić jakiegoś przyjaciela. Poznałaś go już?
 - Tak, jest pisarzem. Bardzo miły z niego człowiek - odpowiada Veronica, uśmiechając się delikatnie.
 - I tylko tyle? - pytam zawiedziony.
 - Sam go poznasz i ocenisz  - dodaje z przekąsem.
 - Ale chyba nie spotyka się z nim? - żartuję sobie, ale Nicky nie uśmiecha się. - Wiesz, kiedy ostatni raz nam kogoś w ten sposób przedstawiała, facet okazał się jej niedoszłym mężem - dodaję i zatrzymuję samochód pod domem matki.
- No co? - pytam, widząc jej nic niemówiący wzrok. - Na serio tak było - dorzucam, gdy dziewczyna wysiada z auta, kiwając głową.
Nie tracąc czasu, robię to samo i po chwili doganiam brunetkę, łapiąc ją za rękę.
 - Kwiaty dla twojej mamy, Jay - odzywa się, spoglądając na mnie. Zatrzymujemy się. - Zostały w bagażniku.
-  Cholera - mruczę do siebie i cofam się po nieszczęsny upominek.
Gdy wracam, Veronica poprawia mi jeszcze kaptur od bluzy, po czym ruszamy do ogrodu.
Jestem pod wrażeniem wystroju, kiedy podchodzimy bliżej. Porozwieszane nad drewnianą werandą i wokół stołu na drzewkach lampiony dają niesamowity efekt poświaty na tle panującego półmroku. Drewniany stół przykryty jest zwiewnym, jasnym obrusem i zastawiony jedzeniem, a palące się na nim świece dopełniają cały efekt. Dodatkowo kilka świec oświetla wokoło taras przy domu. Moja mama jest niemożliwa. Wszystko prezentuje się po prostu pięknie.
Jednak ogród jest pusty i kiedy zbliżamy się jeszcze bardziej, dostrzegam przez okno, że wszyscy kręcą się w kuchni.
 - Chodźmy do środka - rzuca do mnie Veronica, widząc to samo co ja.
Wchodzimy przez werandę do domu, mijając po drodze przyjaciółkę mojej matki:
 - Miło Cię widzieć, Jared. Gratuluję sukcesu, Constance wspominała.
 - Panią również, pani Jones, i dziękuję bardzo - odpowiadam kobiecie, posyłając jej uśmiech i wchodząc do kuchni.
 - Jared, synku!
Ledwie zdążam się odwrócić, a mama już podbiega do nas i przytula mnie do siebie mocno.
 - Skąd ty masz tyle siły, co? - żartuję, gdy jej ręce oplatają mnie w pasie niczym dzikie pnącza, nie pozwalając się ruszyć. Kobieta podnosi na mnie wzrok i zaczyna się beztrosko śmiać, w końcu mnie puszczając.
 - To dla ciebie, proszę. - Wręczam jej bukiet białych lilii, które uwielbia. - Dobrze, że już wróciłaś - dodaję jeszcze, na co ona z niedowierzaniem uśmiecha się:
 - Dziękuję wam, są przepięknie i jak cudownie pachną!
Otaczam ramieniem Veronikę, która wita się z Constance, a następnie macham Emmie, która siedzi na krześle przy stole.
W tym samym momencie do pomieszczenia wchodzi nieznany mi mężczyzna, który wesoło się uśmiecha. Pierwsze, co mnie uderza w jego wyglądzie to strój. Patrząc na twarz i posturę, bez problemu stwierdzam, że może być moim równolatkiem. Jednak dżinsy, koszula i sweter dobrane razem dodają mu zbytniej powagi. Efekt ten dodatkowo wzmacniają okulary. Ciemne, lekko przydługie włosy ma założone niesfornie za ucho, co przez chwilę mnie dekoncentruje. Przypomina mi profesora lub wykładowcę. Dopiero po chwili przypominam sobie, że jest pisarzem. Niewielka pomyłka, myślę.
 - To właśnie mój znajomy, o którym wspominałam, Jared  - zwraca się do mnie mama, podchodząc do mężczyzny. - Martin, poznaj mojego młodszego syna.
Wymieniamy z brunetem uściski, witając się i siląc na uśmiech. Następnie mężczyzna podchodzi do Constance, by jej w czymś pomóc, a ja przysłuchuję się ich rozmowie, która jest luźna, szczera i spontaniczna.
Nie mija pięć minut, gdy słyszymy dzwonek i wkrótce dołącza do nas Shannon z Jamiem. Wtedy też cały dom wypełnia wesoły harmider i wszechobecne zamieszanie, a Constance wygania nas do stołu.
Kolacja przebiega w bardzo wesołej i przyjacielskiej atmosferze. Oprócz naszej paczki wśród zaproszonych są dwie przyjaciółki Constance oraz para, która przyszła z Martinem. Pomimo różnic dzielących nas rozmawiamy ze sobą bez skrępowania, co jest zasługą mamy, która jest wulkanem pozytywnej energii i wszystkich zagaduje.
Przez moment, zza mojej szklanki, przyglądam się jej. Siedzi na prawo ode mnie, obok mężczyzny, którego nie da się ukryć – bardzo lubi. Co chwila szeroko się uśmiecha zagadując go. Martin nie pozostaje jej dłużny i odpłaca się za każdym razem skromnym, ale czarującym uśmiechem. I choć jestem mężczyzną, muszę mu to przyznać - jest przystojny, a pociągłe rysy twarzy dodają mu coś z szarmanckości. Dlaczego nie zauważyłem tego w kuchni? Być może nie uśmiechał się do mnie, tak jak do niej.
Kiedy ponownie patrzę na rodzicielkę, doznaję lekkiego zmieszania, bo kobieta wpatruje się we mnie. Przyglądamy się sobie, a nasze błękitne oczy analizują się nawzajem. Największą ich zaletą a jednocześnie wadą jest to, że nie da się ich oszukać. O ile mogę zauważyć, że matka jest szczęśliwa i jednocześnie lekko zafrapowana, o tyle ona wyczytuje moje podejrzenia i ciekawość.
W końcu uśmiecha się tak, że jej twarz promienieje młodzieńczym wigorem, i łapiąc mnie za rękę, dodaje już głośno:
 - Kochani, oprócz powrotu chciałabym też uczcić sukces moich synów i zespołu. Shannon, Jared - zwraca się do nas, unosząc w górę kieliszek z winem - jestem z was niesamowicie dumna, z resztą zawsze byłam. Cieszę się, że spełniacie marzenia, odnosząc w tym zwycięstwo… Za was i nadchodzącą płytę!
Constance kończy swoją mowę i da się słyszeć pogłos oklasków. Wznosimy toast.
 - Dzięki, mamo. Nie zapeszajmy, oby się spełniło, bo z pomysłami Jareda to nigdy niewiadomo, a teraz to już w ogóle - odzywa się Shannon, spoglądając na mnie z rozbawieniem.
 - Oj tam, oj tam - wtrącam, niedbale machając ręką, na co przyjaciele zaczynają się śmiać. O taki efekt mi chodziło.
 - Constance, zanim Jared rozkręci się w opowieściach z NASA - odzywa się Emma, spoglądając na mnie z ukosa i dodaje:
- Jay, znam cię. Wiem, że to nastąpi prędzej czy później, w twoim przypadku prędzej… - uśmiecha się, po czym zwraca do mojej mamy:
- Opowiesz nam o pobycie w Londynie?
Mama zaczyna się śmiać i po kilku sekundach zaczyna swoją opowieść.
 - Nie martw się, kiedyś dopuszczą cię do głosu - odzywa się do mnie z rozbawieniem Veronica po ciuchu, nie chcąc zakłócać Constance. Ściskając dłoń dziewczyny, opieram się wygodnie o ławę, zatapiając w słuchaniu matki.
Wszyscy zajadamy się wschodnio-azjatyckimi daniami przygotowanymi przez moją mamę. Trzeba jej przyznać, postarała się, bowiem oprócz dań mięsnych na ciepło, są też potrawy z ryżu i warzyw serwowane na zimno, egzotyczne sałatki z daktylami czy tradycyjne sushi.
Gdy kolacja dobiega końca i czas na deser (na który nikt już nie ma miejsca, jednak Constance nie odmawia się - to wszyscy wiedzą), Emma razem z Veronicą pomagają naszej mamie, zaś my z Shannonem siadamy na drewnianej huśtawce na werandzie. Dołącza do nas Jamie, który przysiada na poręczy balustrady i wtedy perkusista odzywa się do nas, z uśmiechem zadowolenia na twarzy:
 - Tak to ja mogę żyć. Dobre jedzenie, do tego wino, fajna atmosfera. Szczęśliwa mama, która nie suszy nam głowy i nie prowadzi wywiadu śledczego: co, jak, dlaczego, po co, z kim. Czego można jeszcze chcieć? Ja pasuję, Jay.
 - No, wasza mama wydaje się być bardzo zadowolona i zrobiła świetną kolację - odpowiada mu Jamie, patrząc na mnie. - Pobyt w Londynie wyszedł jej chyba na dobre.
Czy oni niczego nie zauważyli?, zastanawiam się w myślach. Jamie, rozumiem, ale Shannon? W sumie kolacja dobiega końca, a mama nie powiedział nic więcej o Martinie.
 - Nie sam pobyt. Uściślając, to obecność kogoś - odzywam się do brata, łudząc się, że załapie, o czym myślę. Ten jednak przygląda mi się z głupim uśmiechem i gdy chcę odezwać się, dopiero dodaje:
 - Że niby ten cały Martin?
Przerzucam wzrok między nim a Jamiem, który rozkłada w geście niewiedzy ręce.
 - A nie wydaje się wam? Jamie, znasz trochę naszą matkę. Nie masz wrażenia, że zachowuje się w stosunku do niego… - przez chwilkę zastanawiam się nad właściwym słowem - … zbyt wylewnie?
Przyjaciel przygląda mi się z miną, którą dobrze znam i w następnym momencie zaczyna się śmiać:
 - On wydaje się być w waszym wieku, nie sądzę, by twoje podejrzenia miały sens, szczególnie że Constance jest z natury serdeczną i ciepłą osobą.
 - Zgadzam się z młodym. Coś ty sobie, Jared, znów ubzdurał. -Ton pretensji i obojętności, jakim wypowiada to Shannon, wyprowadza mnie z równowagi, ale staram się uspokoić:
 - Mógłbyś czasem zamilknąć, jak nie masz nic twórczego do powiedzenia - rzucam mu, po czym wstaję. - Idę z nią porozmawiać.
Na korytarzu słyszę już wesołą rozmowę i śmiechy dobiegające z kuchni. Gdy wchodzę do pomieszczenia, mama stoi przy blacie, wykładając na półmisek ciasto, a Emma z Veronicą siedzą przy dębowy stole, popijając wino.
Zauważają mnie po krótkiej chwili.
 - Co wam tak wesoło? Widzę, że impreza przeniosła się do kuchni - odzywam się, stając za Veronicą i opierając dłonie na jej ramionach.
- Jak zawsze - odpowiada mi Polka, posyłając całusa.
 - Czegoś potrzebujecie, Jared? - zwraca się do mnie mama, obdarzając przelotnym spojrzeniem. - To jest już gotowe, można zabrać na stół.
 - Ja zaniosę - odzywa się Emma, a Constance podaje jej podłużny talerz. 
 - Przyszedłem ci pomóc - odpowiadam na pytanie rodzicielki.
 - O, to zastąpisz mnie, a ja poszukam Shannona - odzywa się nagle Veronica, podnosząc z krzesła. - Tylko bądź godnym następcą i nie nawal, proszę cię - dodaje, klepiąc mnie w ramię i wychodzi.
Podchodzę bliżej mamy i dostrzegam, że uśmiecha się.
 - Zaczynam ją lubić coraz bardziej.
 - Możesz powtórzyć? Chyba się przesłyszałem - żartuję sobie, odbierając od niej ścierkę. Kąciki jej ust unoszą się do góry i podaje mi mokre sztućce do wytarcia:
 - Tylko żeby nie było plam, bo będziesz poprawiał - instruuje mnie. Mam ochotę westchnąć, ale nie mam piętnastu lat, a czterdzieści, więc zachowuje to dla siebie. - Każdy może zmienić zdanie. Poza tym, nie mówiłam, że jest zła, tylko że nie wydaje mi się, by pasowała do ciebie.
 - A to spora różnica? - droczę się z nią.
 - Oj, synu. Wiesz, o co mi chodzi.
 - Czekaj, ustalmy pewne fakty. Czyli teraz już ją akceptujesz? - zwracam się do Constance, przyglądając się jej i na chwilę odrywając od polerowania.
Odwraca się w moją stronę.
 - Tak.
Przez następną chwilę przetwarzam sobie w głowie słowa mamy, która jeszcze do niedawna szła w zaparte w kwestii mojego szczęścia, co było wręcz komiczne.
 - Ale nie próbuj mi wmawiać, że to dla ciebie wielka różnica. Moje zdanie i tak się nie liczyło, postawiłeś mnie przed faktem dokonanym.
 - Masz mi to za złe? Przepraszam, ale to moje życie - dodaję z oczywistością, w odpowiedzi na jej słowa.
 - W żadnym razie. W pełni to rozumiem - zwraca się do mnie, kładąc dłoń na ramieniu.
 - Zastanawia mnie, co wpłynęło na tę zmianę?
W tym samym momencie do kuchni wpada Martin:
 - Ja tylko na moment i nie przeszkadzam wam… - odzywa się, przyglądając się nam. - Constance, wino się skończyło. Masz tu gdzieś jeszcze butelkę?
 - Tak. - Kobieta schyla się i zagląda do szafki. - Pół słodkie może być?
 - Świetnie - rzuca mężczyzna i odbierając od mamy wino, znika tak szybko, jak się pojawił.
 - Jak ci idzie? Kończysz już? Powinniśmy do nich wracać. - Constance podchodzi do mnie.
 - Już prawie, wytrzyj widelce a ja podołam reszcie. Chciałem cię o coś spytać.
 - To pytaj - odpowiada, biorąc ścierkę i polerując sztućce.
 - Przy stole opowiadałaś, jak poznałaś w Londynie tego całego Martina. Kim on jest dla ciebie?
Tym pytaniem zaskakuję nawet siebie, bo nie planowałem być tak bezpośredni. Jednak coś we mnie dorwało się do głosu i teraz jest już za późno.
Mama zerka na mnie, odkładając na bok wytarte widelce, jednak wciąż milczy. Moje obawy powoli zaczynają się potwierdzać. W końcu nie wytrzymuję i pytam:
 - Mamo, spotykasz się z nim?
 - No właśnie…
Na te słowa oboje się odwracamy, napotykając stojącego na progu Shannona z Veronicą. Nie, nie, wszystko mi zepsują, myślę sobie.
 - Chodźcie tu bliżej - Constance w końcu się odzywa, odkładając na blat ścierkę i stając między nami.
 - Jesteście młodzi i już od dawna mnie nie potrzebujecie. Żyjecie własnym życiem, czasem przyprawiając mnie o palpitacje serca, ale staram się odpuścić i nie wtrącać się w wasze życie, na tyle, ile to możliwe. Pogodziłam się nawet z faktem, że nie chcecie, bym została za szybko babcią - mama robi krótką przerwę i krzywo się uśmiecha. Obaj z Shannonem wiemy, jak bardzo o tym marzy. - Ale czasem czuję się samotna. Wy macie siebie, przyjaciół, Jared, masz Veronikę to - wam wystarcza. A co mam ja? Męża, który mi umarł, dwa rozwody na koncie, niedoszły ślub i kilka nieudanych związków. Niezły bilans. Mam również was i rodzinę. Jednak nie jestem już taka młoda i nie chcę być sama… Chciałabym po prostu, by ktoś był przy mnie, tak normalnie, przytulił, sprawił, że się uśmiechnę, powiedział, że kocha… - głos Constance robi się nagle słaby i widzę, jak emocje biorą górę. Nim zdążam zareagować, Shannon mocno ją przytula.
 - Mamo… - wtrąca, głaszcząc ją po ramieniu. Jej twarz schowana jest w jego torsie. Spoglądamy po sobie i żadne z nas nie wie, co zrobić. Ciągnąć to dalej, czy dać matce już spokój.
 - Kocham waszą matkę i chcę, byście to wiedzieli.
Głos Martina - mocny, pewny siebie, stanowczy a jednocześnie spokojny i ciepły, sprawia, że jak na komendę, odwracamy się zmieszani tym wyznaniem.

***


Gdy wracam od matki, auto prowadzę bardziej na wyczucie niż z uwagi. Na szczęście droga nie jest skomplikowana ani mocno zatłoczona, więc jadę spokojnie. Spoglądam na Veronikę, która śpi na fotelu pasażera. Kosmyki włosów padają jej na spokojną, pochłoniętą snem twarz, i zazdroszczę jej tego.
Po rewelacjach, jakie usłyszałem od mamy, nie mogę przestać o tym myśleć. Związek z młodszym o osiemnaście lat mężczyzną  –  naprawdę mogłem spodziewać się, że Constance prędzej adoptuje dziecko, byle mieć wnuka, niż zrobi nam coś takiego. Martin jest w moim wieku i to chyba, przeraża mnie w całej tej sytuacji najbardziej. Wszyscy uważają ją za poważną kobietę, a ona wycina numer godny miana zbuntowanej nastolatki.
Analizuję to ze wszystkich możliwych stron i zawsze dochodzę do tego samego wniosku  –  nie mam na to najmniejszego wpływu. Z jednej strony chcę zrozumieć matkę, która po swojej przemowie w kuchni sprawiła, że dotarło do mnie, jak osamotniona się czuje. Marzę o tym, by była szczęśliwa. Za wszystko, co zrobiła dla mnie i Shannona, za każde poświęcenie z jej strony, za próby uchylenia nam nieba, za ogrom miłości, jaki nam ofiarowała. Nie wyobrażam sobie, by było inaczej. Jej dotychczasowe związki były porażkami, ale zawsze staraliśmy się ją wspierać. Teraz próbuję znów zrozumieć.
Z drugiej strony jednak boję się o nią. Z doświadczenia wiem, co oznacza związek z młodszą od siebie osobą. Przede wszystkim, zawsze niesie za sobą trudności. O ile to kobieta jest młodsza, największą trudnością może być kwestia dogadania się i zrozumienia - znalezienia wspólnych tematów na dłuższą metę. W odwrotnej sytuacji, większym zagrożeniem jest zwyczajna zdrada - zostawienie dla młodszej. A z perspektywy obserwatora i mężczyzny wiem, że to my częściej zdradzamy. Prawda jest okrutna. Dodatkowo kobiety zawsze się angażują bardziej. Znam swoją mamę lepiej niż ktokolwiek i nie muszę się z nikim zakładać, by wiedzieć, że gdyby Martin ją zostawił, załamałaby się kompletnie.
Najgorsze jest w tym to, że widziałem w jej oczach, gdy spoglądała na Martina, błysk, którym obdarza najważniejsze dla siebie osoby. To sprawiło, że w myślach uderzyłem głową w mur. Jestem zupełnie bezsilny.
Pociesza mnie fakt, że mężczyzna wywarł wrażenie porządnego, uczciwego i poważnego gościa, który w odróżnieniu ode mnie  –  ma poukładane w głowie już od dawna. Dodatkowo kwestia tego, że jest pisarzem, twórcą, artystą, nie pozwalała mi go zaszufladkować w stereotypy. Przez krótki moment, kiedy z nim rozmawiałem w kuchni, odniosłem też wrażenie, że jego zamiary wobec mojej matki są jak najbardziej poważne. Czy to powinno mnie niepokoić?
Skręcając w moją ulicę, musiałem skończyć rozważania. Wciąż nie mam bladego pojęcia, jak poukładać to sobie w głowie. Może powinienem iść w ślady Shannona i z udawaną radością wycedzić, że się cieszę? Najlepiej przespać się z tym.
Tylko, co to zmieni następnego dnia?

***



Yello!

Tak oto mamy kolejny rozdział. Od razu dodam, że nie jest tak porywający (?), na jaki co niektórzy być może liczyli, ale i tak ciężko mi się go tworzyło. Mam jednak nadzieję, że komuś się spodoba. Czeka nas jeszcze siedem rozdziałów do końca tej części, więc spokojnie,  w następnych trochę więcej się podzieje.
Zabrałam się za poprawianie opowiadania. Jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji, ale początek z pewnością ulegnie drastycznym zmianą. Kiedy już to się pojawi, dam wam znać. Widzę, jak masakryczny jest i nie chcę zniechęcać nim, nowych czytelników.
Jak zawsze liczę na wasze komentarze. Jeśli ktoś jest zbyt leniwy, proszę niech napisze choć jedno (!) słowo, które według niego określa ten rozdział. Jedno słowo. Będę niezmiernie wdzięczna.
Ci, co czytają - mam cichą nadzieję, że weźmiecie udział w ankiecie i poznam wasze zdanie.
A i jeszcze jedno, ta piosenka Hurts - Help, jest przepiękna i bajkowa!

P.S. Zaczął się rok szkolny - ci, którzy się uczą lub próbują - ustawcie to sobie na tapetę. Motywacja, zawsze jakaś.


P.P.S.  Artifact - tylko jedno - kocham! ♥ I będę bronić TIW już odtąd zawsze.




Provehito in altum!






"Ja po prostu potrzebuję pomocy” - Hurts, Help.
** Nawiązanie do piosenki Metalliki, Master Of Puppets (Master of puppets, I'm pulling your strings”).

8 komentarzy:

  1. Powiem Ci, że jestem pod wrażeniem. Czytając ten rozdział zauważyłam jak bardzo zmienił się Twój styl pisania. Naprawdę nieźle go doszlifowałaś. Pamiętam jak czepiałam się mieszania czasów, błędów gramatycznych i literówek i widzę, że chyba wzięłaś sobie moje czepianie do serca bo z każdym rozdziałem jest coraz lepiej, żeby nie powiedzieć świetnie. Nadal zdarzają się małe błędy, ale to raczej wypadki przy pracy, proste do wychwycenia i poprawienia.
    Co do treści rozdziału. Faktycznie, nie porywa jakoś bardzo, stać Cię na więcej :P.
    Zwłaszcza część Veronici trochę mi się dłużyła i czekałam aż wreszcie się coś wydarzy. Końcówkę tej części to właściwie przewinęłam, a nie przeczytałam.
    Bardzo fajnie pociągnięta historia Constance i Martina, podoba mi się. ;)
    Jeszcze tylko siedem rozdziałów? A potem co? Bo coś na pewno kombinujesz.
    pozdrawiam
    -M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ;) Rozdział zostanie jeszcze podesłany mojej becie i poprawiony za parę dni, więc mam nadzieję, że błędów nie będzie.
      Nawet nie wiesz M. jak raduje mnie samą fakt aż takiej poprawy.
      Wiem, że stać mnie na więcej, po prostu nie byłam w formie co postaram się nadrobić.
      Siedem rozdziałów i koniec tej części. W drugiej czekają nas drastyczne zmiany, nie tyle co do treści, co do formy tego opowiadania.
      W ogóle zamierzam na nowo napisać początek tego opowiadania, ale o tym poinformuję was dokładnie za jakiś czas.
      Pozdrawiam ciepło i dziękuję za każde słowo. Przede wszystkim za szczerość ;)
      XO.

      Usuń
  2. Mam ochotę na wielką kłótnię Jared-Veronica. Taką, żeby szklanki, zdjęcia USG i łzy latały jak w tornadzie. I może jakąś ciąże Veroniki? Hmmm.. I ewentualnie zarzuciłabym Annabelle z jakiegoś wieżowca. I mam nadzieję, że nie okaże się selfish buster i zaakceptuje wybór mamy. Poza tym jestem pod wrażeniem tego, jak zmienił się twój styl pisania. Wooow. A mam niezłe porównanie bo niedawno przeczytałam całość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yello :)
      Zdradzę ci coś, sama mam na to ochotę. Na kłótnię bez zahamowań.
      Ciemne chmury powoli zbierają się nad słonecznym L.A. i wkrótce wszyscy to odczują.
      Ach, Annabelle to jeszcze zagadka.
      Jeszcze kilka osób powie,że jest pod wrażeniem zmiany mojego stylu i zacznę się czerwienić :) Dziękuję bardzo. To jedynie praktyka i praca.
      XO.

      Usuń
  3. Zaskoczyłaś mnie z tym rozdziałem, mam na myśli, że szybko go dodałaś i nie zdążyłam skomentować poprzedniego, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz :D
    W ogóle to jedno wielkie WOW. Constance i Martin i do tego ślub, chłopaki padną przecież.
    Jestem ciekawa konfrontacji: Veronica + Jared + dziecko Annabelle.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dżizas krajst! W końcu zebrałam moje cztery litery do skomentowania! :)
    Od czego by tu zacząć...
    O zmianie stylu już Ci ludzie powiedzieli, więc powiem tylko, że również mi się to podoba. Czyta się płynniej. Jedyne co mi się nie podoba, ale to już jest wyłącznie kwestia moich osobistych upodobań, więc się tym nie przejmuj :), to narracja w czasie teraźniejszym. Po prostu tak już mam, że za tym nie przepadam :P Co nie znaczy, że nagle znielubię opowiadanie, czy coś XD Nadrabiasz treścią! :)
    Jedyne czego mogę się przyczepić to lekkie nadużycie przecinków w niektórych miejscach, ale to pewnie niedopatrzenie (musiałam się czegoś czepić, bo nie byłabym sobą 3:) hahah).
    Co do treści, to faktycznie, może nie ma dużo akcji (na którą czeeeeekam! ♥), ale baaaardzo podoba mi sie postać Constance jaką tu przedstawiasz. Zbliżona jest do tego jak ja sama mogłabym ją widzieć. Nie jest przesadnie zasadnicza jak to często bywa w wielu opowiadaniach (na ich niekorzyść). Jest w sam raz. Odpowiednia doza maminej opiekuńczości :) I pomysł z Martinem ciekawy! I jego rozegranie również, to poproszenie Veroniki o pomoc sprawiło, że zrobiło mi się cieplej na sercu ♥ Miła integracja, podoba mi się :) I mam nadzieję, że nasze chłopaczki nie okażą sie hipokrytami w tej sprawie, bo osobiście im wtedy nastukam chyba!
    Jeśli chodzi o Veronikę i Jareda, to... popieram pomysł z kłótnią :) I mam przeczucie, że za niedługo wydarzy się coś... coś dziwnego, niekoniecznie dobrego... :P Ale to tylko moje śmieszne przeczucia x)
    I na koniec... to, bez czego nie obyłby się żaden mój komentarz czyli... Shannon!
    Niecierpliwie, cholera jasna, czekam na to czy on coś z Katią ten... :D A może z jakąś inną kobietką? ;> Chociaż ja osobiście shipuję Shannona i Katię ♥ :D
    To chyba tyle ode mnie :) Jak zwykle się rozpisałam :P Czekam na nowy niecierpliwie i życzę weny! ♥ xoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. Parę dni temu zaczęłam czytać twoje opowiadanie, nie chce być fałszywie miła, więc tak nie pomyśl ale uważam, że jest obłędne!! Czyta się świetnie, działa na wyobraźnie, do tego masz ciekawe pomysły i wiernie oddajesz ich życie, uważam że naprawdę mogłoby tak być :D Ciesze się, że nie skupiasz się tylko na relacji Veroniki z Jaredem, bo dzięki temu nie jest to monotonne. Bardzo podobało mi się jak wcześniej opisywałaś ich spontaniczny wypad.Te miejsca, krajobrazy i opowieści. Może dlatego, że sama jestem miłośniczką podróży, ale fajnie Ci to wyszło :D A no i przede wszystkim postacie są bardzo realistyczne i niezwykle naturalne. Do tego PRAWIE nie popełniasz błędów, a za to wielki plus :D Cieszę się, że znalazłam twojego bloga, bez urazy dla innych twórców ale po tych na które udało mi się trafić dotychczas, o mało się nie załamałam >< Świetnie piszesz, oby ta dalej :D Obserwując daty doszłam do wniosku że raczej rzadko dodajesz, a szkoda :( Bo niebawem dotrę do końca i będę musiała długo czekać na następny rozdział.. "P.P.S. Artifact - tylko jedno - kocham! ♥ I będę bronić TIW już odtąd zawsze" Co znaczy TIW? xD - Zośka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz i szczere słowa. To bardzo motywuje do dalszej pracy. Odkąd zaczęłam pisać to opowiadanie naprawdę ewoluowało, czego mam świadomość (marne początki, ale już nie zmienię tego). Wiem, że teraz może być już chyba tylko lepiej. Ten rozdział z wyjazdem od początku miał być inny - może troszkę magiczny? Chciałam by taki był, by uchwycić piękno tych miejsc i emocje. Chyba się udało... ;) Jesteś jedną z nielicznych czytelniczek, która zauważyła tę realność postaci - bardzo się staram by takie były, by ich reakcje mieściły się gdzieś w granicach. Co do błędów... Rozdziały od 39 do obecnego zostały sprawdzone (jest to oznaczone u góry), gorzej z tymi starszymi, ale od kiedy mam betę pracujemy nad nimi wspólnie i niedługo zostanie poprawiona też pierwsza dziesiątka, którą teraz męczymy. Wiem, że robiłam błędy i muszę to poprawić. Teraz jest lepiej.
      Co do publikacji... Hm, przez długi czas rozdziały pojawiły się w miarę regularnie co tydzień lub dwa i nie chcę się wymigiwać, ale po prostu praca + studia, nie mam tyle czasu jak wcześniej i nie jest już tak jak wcześniej, gdy potrafiłam usiąść i spisać cały rozdział za jednym razem (tak było w przypadku 39 :) ). Jednak na razie postaram się dodawać co najmniej 1 na miesiąc. Mam nadzieję że wytrwasz ze mną!
      (TIW - skrót od płyty This Is War, której będę bronić, ponieważ wiem ile serca, emocji i pasji Marsi w nią włożyli oraz determinacji by ją wydać)
      P.s. Masz rację, internet jest zalany masą różnego fan fiction. Jeśli wejdziesz w zakładkę polecane, znajdziesz tam te, które dla mnie osobiście są najlepsze jakie kiedykolwiek czytałam;) Uwielbiam oryginalność, by nawet mimo wątku miłosnego, było coś co odróżni je od siebie.
      Pozdrawiam ciepło! XO

      Usuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.