poniedziałek, 23 września 2013

44. A little party never killed nobody *

edit: Akira

***

Budzę się niewyspany i psychicznie wycieńczony. Wczorajszy wieczór u mojej mamy zrobił swoje. Liczyłem, że poranek przyniesie mi nowe myśli,  jednak nic z tego. Mętlik, jaki panował w mojej głowie, wciąż w niej tkwi. W dodatku wyobraźnia dożywiona porcją domysłów i wrażeń odezwała się, fundując mi jakże kolorowy sen.

Przyjechaliśmy razem z Shannonem do matki, by podzielić się z nią rewelacyjnymi wieściami. Nasza płyta w trzy dni od premiery osiągnęła status diamentowej, co było niewyobrażalne. Świat zwariował, a MTV nie mówiło od wczoraj o niczym innym. Zostaliśmy zalani masą pytań i gratulacji napływających zewsząd. Byliśmy niepoprawnie szczęśliwi. Wysiadłem z auta i wbiegłem do domu mamy. Nie mogłem się doczekać, by wykrzyczeć jej, jaki sukces to oznacza. Krzątała się w ogrodzie. Byłem tak podekscytowany, że liczyło się tylko to, by ją przytulić. Kiedy już do niej podbiegłem i wziąłem w ramiona, okręcając się dookoła, zacząłem krzyczeć. Wciąż powtarzałem: „Mamo, słyszysz? Jesteśmy najlepsi! Najlepsi! Nie mówią o nikim innym”. Dopiero po sekundzie dotarło do mnie, że Constance próbuje wyrwać mi się i mówi, bym był cicho, bo obudzę Marie Luise. Była zdenerwowana i miałem wrażenie, że mnie zignorowała. I wtedy ją zobaczyłem.

Matka podeszła do granatowego wózka i zaczęła nim delikatnie kołysać. Śpiąca w nim dziewczynka lekko się krzywiła i kwiliła. Na moje oko miała kilka miesięcy i była niczym skóra zdjęta ze mnie samego, gdy byłem dzieckiem. Znieruchomiałem. W tym samym czasie nadszedł Shannon i witając się z matką, zajrzał do wózka, rzucając: „Jak się ma nasza kochana siostrzyczka?”. Szok, jakiego doznałem, sprawił, że zaniemówiłem. „Jaka siostra, do cholery”, pomyślałem. Wtedy mała otworzyła oczy, a matka wzięła ją na ręce. Błękit jej oczu nie pozostawiał złudzeń. Musiała mieć geny Constance.

W następnej chwili do ogrodu przyszedł Martin i przywitał się z Shannonem. Ja wciąż stałem jak wryty. Matka zaczęła z nim rozmawiać i oddała mu dziecko. Po chwili rzuciła do mnie, bym przesunął się i następnym razem nie darł się jak poparzony, bo ma tego już stanowczo dość. Wtedy spróbowałem odezwać się, powiedzieć, że przecież jest moją mamą i powinna się cieszyć, lecz ona tylko dodała: „Nie bądź egoistą, Jared. Nie tak cię wychowałam. Pogódź się, że nie jesteś już najmłodszy. Mam teraz Marie Luise i to jej potrzeby się liczą. Nie mam czasu na każdą twoją błahostkę” i odeszła w kierunku domu, zabierając ze sobą Shannona.

Diamentowa płyta miała być błahostką? Ja i moje życie mieliśmy być błahostkami? Poczułem, jak ogromny żal wypełnia moje serce, i wtedy się obudziłem.

To zdecydowanie nie był przyjemny sen. Moja matka i dziecko? W dodatku z Martinem? Ja w totalnej odstawce? To było tak niedorzeczne, że tylko pokręciłem głową i wstałem z łóżka.

W kuchni spotykam Veronikę, która wstała przede mną i była już wyszykowana do pracy. Stoi odwrócona do mnie plecami i robi coś przy kuchennym blacie.

- Daj mi to - zwracam się, stając za nią i całuję na powitanie w ucho.
Próbuje za pomocą noża naprawić zapięcie od kurtki, które wyskoczyło. Spogląda na mnie z obawą.
- Jesteś pewien?
- No, proszę cię. Nie obrażaj mnie - żartuję i odbieram od niej nóż oraz ubranie. - Możesz zrobić mi kawę - odzywam się, widząc, jak przygląda się moim poczynaniom.

Po kilku minutach udaje mi się naprawić usterkę i oddać kobiecie kurtkę. W zamian otrzymuję kubek z gorącym napojem i namiętnego całusa.
- Masz może coś jeszcze do naprawienia? - odzywam się rozbawiony, przyciągając ją do siebie. Zakłada ręce na mój kark.
- W sumie to nie. Żądam być całowanym w ten sposób codziennie - dodaję po chwili, a ona się uśmiecha Stoimy tak przez chwilę w ciszy.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że moja matka i Martin są parą? - pytam, gdy przypomina mi się wczorajszy wieczór.
- Uważasz, że powinnam? Przecież to nie moja sprawa. To należało do Constance, co zresztą zrobiła.
- Pod moim naciskiem - wypominam Veronice, puszczając ją. - Jadłaś śniadanie? - pytam, zauważając czyste naczynia na blacie.
- Nie. Kompletnie nie mam pomysłu, co chcę zjeść - odpowiada, zabierając swój kubek i siadając przy kuchennej ladzie.
Uśmiecha się do mnie i wiem, co jej chodzi po głowie od samego początku.
- Czyżby? - pytam ironicznie, znając odpowiedź i otwieram lodówkę. - Kanapki z sałatą, ogórkiem, rzodkiewką i szczypiorkiem? - pytam i spoglądam na nią. Znam ją już na tyle by wiedzieć za czym przepada.

Kiwa z aprobatą głową. Przez następne chwile przygotowujemy wspólnie śniadanie składające się z kanapek, soku oraz kawy.
Gdy jesteśmy w trakcie posiłku, Veronica zwraca się do mnie:
- Ale ty nie masz nic do Constance i Martina?
Przez moment milczę. Nie wiem, czy mam zacząć wymieniać moje wszystkie obawy, czy powiedzieć, co myślę. Gryzę kanapkę.
- Wczoraj wydawało mi się, że przyjąłeś to do wiadomości. Chcę się upewnić - kontynuuje dziewczyna.
- A co miałem zrobić? Zamurowało mnie. Własna matka i takie rzeczy.
Veronica przygląda mi się podejrzliwie.
- Muszę pogadać o tym z Shannonem - dodaję.
- Wiesz, że to jest jej świadoma decyzja i wam…
- Nic do tego. Tak, mam tę świadomość - kończę za nią, patrząc prosto w brązowe oczy kobiety.

Mój ton był zbyt oschły i Veronica to zauważyła, bowiem nie ciągnie dalej tematu.
- Miałem straszny sen - wtrącam, próbując rozluźnić napiętą lekko atmosferę między nami. Veronica podnosi na mnie zaciekawiony wzrok.
- Miałem siostrę - zaczynam i w następnym momencie streszczam jej mój sen, nie pomijając żadnych uczuć i słów, które w nim padły.
Gdy kończę opowieść, kobieta przygląda mi się z rozbawieniem.
- Twojej mamie nie grozi już taka przygoda.
- I całe szczęście - dodaję z ulgą, próbując uspokoić samego siebie.
- Ale tobie…
Veronica rzuca to spontanicznie, ale jednocześnie blednie. Temat Annabelle powraca jak bumerang przy każdej sytuacji. Znów przyglądamy się sobie i zauważam jej smutek. Staram  się jednak uśmiechać.
- Miałaś kiedyś na dłoniach takie malutkie dziecko? - pytam, próbując jakoś wybrnąć z sytuacji.
- Oczywiście, mam kilkoro dzieci w rodzinie - odpowiada spokojnym tonem. - Nie mów mi tylko, że ty nie?

Na te słowa kieruje swój wzrok na mnie, a jej mina wyraża niedowierzanie.  Kiwam przecząco głową. Nie moja wina, że nigdy nie miałem kontaktu z niemowlakami.
- Nie złożyło się jakoś - dodaję jeszcze na obronę.
Veronica zaczyna się podśmiewać, patrząc wzrokiem, który nie kryje już obawy. Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Zastanawiam się, jak głęboko to w niej siedzi. Ten lęk przed dzieckiem, które może wszystko odmienić. Nie wiem dlaczego, ale oblatuje mnie strach.

-  To uczucie nieporównywalne do żadnego innego - zwraca się do mnie, lekko się uśmiechając. - Wiesz, gdy trzymasz w dłoniach tę maleńką istotę i jesteś świadkiem cudu narodzenia. Dopiero w tej chwili dociera do ciebie, co to naprawdę oznacza. Świadomość, że nie jesteś w stanie skrzywdzić w jakikolwiek sposób tego bezbronnego maleństwa. Jego władza nad tobą jest ogromna i przerażająca.
Przyglądam się Veronice. Gdy wraca do jedzenia śniadania, na jej twarzy gości wyraz pewnego rozmarzenia, który w następnym momencie zastępuje nic niemówiąca powaga, a kobieta kontynuuje:
- Moja bratowa pod koniec drugiej ciąży wpadła w lekką depresję, która wraz ze zbliżającym się terminem pogłębiła się do tego stopnia, że nie chciała tego dziecka. Byliśmy przerażeni, to mało powiedziane. Jednak kiedy młody się urodził i wzięła go na ręce, bariera pękła, a ona płakała jak dziecko… Dlatego wiem, o czym mówię.

Veronica skończyła i zaczęła sprzątać po posiłku. Podniosłem się zaraz za nią, zabierając swój talerz.
Domyśliłem się, dlaczego zerwała się tak nagle. Dotarło do mnie, jak bardzo boi się mnie stracić. Jak dużo strachu się w niej kryje, a ja nie miałem o tym pojęcia.
- Nicky, porozmawiajmy - zwracam się do niej, stając przy zmywarce.
Kobieta na moment odrywa się od pakowania naczyń i uśmiecha się do mnie:
- A co właśnie robimy?
- Wiesz, o czym mówię - dodaję z troską, ale też powagą.
Mierzy mnie spojrzeniem i wraca do zajęcia. Wiem, że nie chce rozmawiać. Jednak ja nie odpuszczam i układam sobie w głowie, co chcę jej powiedzieć.

- Nie jestem ślepy. Widzę, że od jakiegoś czasu coś cię trapi. Raz się uśmiechasz, a za chwilę bledniesz. Jesteś rozchwiana emocjonalnie i nie mam bladego pojęcia, jak się czujesz. Wciąż zmuszasz mnie do analizowania siebie… Ale wiesz, co jest najgorsze? Że nie rozmawiasz ze mną, odcinasz mnie od swoich zmartwień, bo chcesz byś samowystarczalna i silna, ale nie jesteś.
Wyciągam z jej dłoni talerz i odstawiam go na blat, następnie łapię ją za ręce, zmuszając do spojrzenia na mnie.

- Nicky, ta sytuacja jest trudna dla nas obojga. Też myślałem, że unikanie tematu coś da, ale patrząc na ciebie, widzę, że byłem w błędzie. Musimy rozmawiać, mówić o swoich uczuciach, bo czuję, że… tracę cię.
Dopada mnie ogrom tej sytuacji i czuję się bezsilny. Dziewczyna patrzy na mnie ze spokojem i niekrytym smutkiem wypływającym z piwnych tęczówek. Jej dłonie zaciskają się na przegubach moich rąk, a oddech zaczyna przyśpieszać. Odzywa się:

- Naprawdę dziwi cię to, że nie mam ochoty bez przerwy do tego wracać? Bez przerwy przypominać sobie, że będziesz miał dziecko ze swoją byłą? Zadręczać się tymi cholernymi wątpliwościami?! Nie, Jared. Cały czas próbuję sobie to poukładać, a z dnia na dzień wcale nie jest lżej. Ty też nie pomagasz.
- Nie chcę, żebyś była z tym sama, dlatego powinnaś ze mną rozmawiać - odpowiadam jej.
- Nie jesteś w stanie mi pomóc, zrozum to. Nie masz zielonego pojęcia o mojej sytuacji - dodaje i próbuje wyrwać ręce z mojego uścisku. Jest zdenerwowana i ma ochotę odejść. Nie pozwalam jej na to.
- Więc pozwól mi to zrozumieć! - rzucam podniesionym głosem.
- A ty pozwól mi dokończyć sprzątanie, bo śpieszę się do pracy. Puść mnie!

Jej irytacja wzbiera na mocy, jednak wyczuwam, że jest na granicy rozklejenia się. Przygląda mi się, jakbym był jej wrogiem.
- Najpierw skończymy rozmowę - dodaję, próbując ją uspokoić.
- Więc co chcesz usłyszeć?!
- Prawdę. Co czujesz?
Puszczam jej ręce, dając tym swobodę, by się skupić. Na chwilę zakrywa twarz dłońmi i ciężko wzdycha. Dotykam jej ramienia, jednak odsuwa się ode mnie. W końcu, zakładając ręce na piersi, odzywa się, a jej wzrok jest pełen żalu:
- Co czuję, ale kiedy? - nerwowo powtarza moje słowa. - Gdy wiem, że jesteś z nią, że się o nich troszczysz? Żal i jeszcze większy żal. Bezsilność i poczucie winy, że odbieram temu dziecku pełną rodzinę. Chcę cofnąć czas. Gdy oglądam USG dziecka Annabelle? Cholerny ścisk w sercu, że nie jest ono… moje - Veronice łamie się głos i zakrywa dłonią twarz.
Chciałbym ją przytulić, ale nie mogę się poruszyć. Jej słowa odbijają się echem w mojej głowie, a serce mocno zaciska. Jej wyznanie jest jak wiadro zimnej wody.
Jednakże ona po chwili znów kontynuuje:
- A może wtedy, gdy myślę o tym, że Annabelle chce cię odzyskać, co? To też chciałbyś wiedzieć?!
Ostatnie słowa wypowiada z pretensją, co powoduje, że się otrząsam. Zerkam w zaszklone oczy kobiety, ale ta unika mnie i chwytając talerz, wraca do przerwanej wcześniej czynności. Jest roztrzęsiona
- Veronica… - zaczynam i łapię ją za rękę, która wędruje w stronę zmywarki.
- Nie!
Nagle odstawia naczynie na blat z takim impetem, że pęka na pół. Głuchy brzęk roznosi się po pomieszczeniu. Opiera się dwoma rękoma o szafkę, spuszczając głowę na dół, a ja nie mogę się odezwać. Zaczyna płakać.
Stoimy tak w ciszy, nie wiem jak długo. Obserwując, jak emocje biorą nad nią górę, wiem, że to z mojej winy. Nie chcąc jej zranić, zrobiłem to boleśniej niż ktokolwiek inny. W dodatku w  sposób wymykający się wszelkim zasadom. Ugodziłem ją nie tylko w serce, ale też w psychikę.

- Skończyliśmy tę rozmowę - rzuca, odwracając się do mnie plecami i wychodzi z kuchni.


***

Mój plan zajęć udało się poukładać tak, że sobotę mam całkowicie wolną i mogę poświęcić ją Shannonowi. W końcu to jego urodziny, jego święto. W piątek wieczorem Jared opowiedział mi, co wymyślił na prezent dla brata. Oczywiście dlatego, że to Leto, nie mogło to być nic zwyczajnego. Powoli zaczynałam się do tego przyzwyczajać.

Jak mogłam się spodziewać, Jared powierzył mi najtrudniejszą funkcję, miałam bowiem przyprowadzić Shannona na miejsce niespodzianki. Oczywiście w taki sposób, by niczego się nie domyślił. Z racji, że pomysł przypadł mi do gustu, zgodziłam się. Szykowała się świetna zabawa i już nie mogłam się doczekać.

Przyjeżdżając do domu Shannona o godzinie dziewiątej, wiem, że go obudzę. Nie mylę się. Czekając pod drzwiami aż mnie wpuści do środka, przebieram z niecierpliwości nogami. Ile można czekać?

W końcu, gdy drzwi się otwierają, staje w nich zaspany i zarośnięty brunet, z burzą włosów odstających we wszystkie strony. Jest w bokserkach i szarym T-shirtcie. Rzucam mu się na szyję i zaczynam śmiać.
- Wszystkiego najlepszego, staruszku! - dodaję, mocno go przytulając.
Mężczyzna drapie się po policzku i coś mruczy. Nagle odsuwa mnie od siebie na długość ramienia i mówi najpoważniej jak potrafi:
- Zabiję cię, wiesz o tym?

Cała ta sytuacja sprawia, że zaczynam się bezceremonialnie śmiać i klepię go w ramię. Shannon odsuwa się i wchodzę do środka. Zamykam drzwi i gdy odwracam się z powrotem, ten idzie już korytarzem.
- A ty dokąd? - rzucam, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, zdejmuję buty i ruszam szybko za starszym Leto, ślizgając się po drodze na drewnianej podłodze.

Dobrze wiem, dokąd poszedł. Wchodząc do dużej sypialni, pierwsze co mnie uderza, to panujący tam półmrok. Wielkie okna zasłonięte są ciemnymi storami i jedynie niewielki prześwit sprawia, że do pomieszczenia wpada nikłe światło poranka. W pokoju porozstawiane są kartony z rzeczami, a na środku stoi ogromne łóżko. Poza tym sypialnia jest pusta, biała i zupełnie bezpłciowa.

Przyglądam się mężczyźnie, który zdążył zakopać się już w pościeli tak, że wystaje jedynie kawałek jego stopy. Nie mogę powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu.
Odkładam torbę, wskakuję na łóżko i kładę się obok niego.
- Potrzebuję twojej pomocy, wstawaj - zwracam się do Shannona, szturchając za bark.
W następnej chwili mężczyzna obraca się na bok a jego ręka ląduje tuż pod moją brodą, przyciskając mnie do poduszki. Coś pomrukuje.

- Shannon!
- Co Shannon? - odpowiada mi, otwierając w końcu oczy. - Mam ochotę cię związać i zamknąć w pokoju obok. Co to za nawiedzanie o tak wczesnej porze?
- Jest dziewiąta - odpowiadam, siląc się na powagę. Wciąż nie mogę się poruszyć. - A co z przyjęciem?
- Zostało dwanaście godzin, mam prawo się wyspać. Poza tym to MOJE urodziny - stwierdza z lekkim oburzeniem. W następnej chwili puszcza mnie i przewraca się na drugi bok.
- No, ej! Jesteś mi potrzebny - krzyczę, gdy znów zakrywa się kołdrą. - Nie, Leto. Nie odpuszczę ci, wstawaj, ale to już - mówię stanowczo i siadam na łóżku, szturchając go za plecy. Bez skutku.
- Co powiesz na kawę do łóżka? Niech stracę, podam ci ją - stwierdzam, chwytając się ostatniej deski ratunku. Jeśli nie kawa, to nie mam pojęcia, co go przekona.
Po chwili milczenia odzywa się:
- Jeśli da mi to dziesięć minut spokoju, piszę się na to.
Mam ochotę palnąć go  w głowę, ale z racji, że są to urodziny Shanna, ograniczam się do poczochrania jego długich włosów i podniesienia się z łóżka.
Zostawiając go w odmętach uciekającego snu, kieruję się do kuchni. Na szczęście Shannon ma ekspres, więc zrobienie napoju zajmuje mi chwilę. W międzyczasie rozglądam się po kuchni. Na stole dostrzegam wielkie pudło, które pobudza moją ciekawość. Zaglądam do środka i znajduję  tam różne pamiątki. Wśród książek, paru figurek jest tam też kilka ramek ze zdjęciami. Wyciągam pierwszą lepszą i od razu się uśmiecham. Fotografia przedstawia kilkuletniego Shannona w stroju footballisty stojącego na podwórzu. Był tak uroczym dzieckiem, że nie potrafię powstrzymać się przed westchnięciem. Idę za ciosem i wyjmuję kolejną ramkę. Tym razem moim oczom ukazuje się Constance siedząca z Jaredem na kolanach i Shannonem u boku. Dopiero po sekundzie uświadamiam sobie, że znam to zdjęcie. Identyczne bowiem stoi w studiu nagraniowym. Mimo to po raz kolejny przyglądam się fotografii i nie mogę wyjść z podziwu, jak niewiele Constance się zmieniła. Wciąż jest tą samą wesołą dziewczyną o delikatnych rysach twarzy i tajemniczym uśmiechu.
W tym samym czasie odzywa się ekspres, który zdążył się już wyłączyć. Odkładam więc zdjęcia i biorąc dwie kawy, wracam do Shannona.
Stawiam filiżanki na stoliku nocnym i wskakuję na Shannona. Od razu daje się słyszeć stękanie Shanna, więc zgrabnym ruchem  opadam na plecy i znów ląduję obok niego, zamiast na nim.
- To wcale nie było dziesięć minut - zarzuca mi, gdy podnosi się, by upić łyk kawy.
- Jesteś taki uroczy w domowych pieleszach.
Uśmiecham się, a on mierzy mnie nieufnym wzrokiem. W duchu wiem, że się śmieje. 
- Włoski ci tak śmiesznie odstają i w ogóle ta koszulka… Wiesz, ile kobiet chciałoby być na moim miejscu i mieć takie widoki?
- Dobra, nie podlizuj się już - rzuca do mnie rozbawiony, kładąc się z powrotem na poduszkę i po raz kolejny drapie się po policzku. - Co to za interes?
- Pomógłbyś mi coś przewieść, bo Jared ma jakieś umówione spotkanie - odpowiadam misternie, składając moje małe kłamstwo.
- Jak zawsze, gdy jest potrzebny - komentuje mężczyzna, ziewając.
- Nie wyspałeś się?
- Trafne spostrzeżenie - żartuje, posyłając mi uśmiech. - Poszliśmy wczoraj z Antoinem na miasto i wróciliśmy dość późno.
- No ładnie się bawisz - odpowiadam, poprawiając się na poduszce.
- Wiadomość od matki sprawiła, że musiałem się odstresować. Swoją drogą niezła jest.
Śmiejemy się.
- Ziółko z niej - wtrącam, na co Shannon kiwa wesoło głową.
- W sumie przemyślałem to i cieszę się, że znalazła sobie faceta, choć mógłby nie być w naszym wieku, no ale w ostateczności… Teraz przynajmniej trochę nam odpuści.
- Wiedziałam, że ten fakt cię przekona - odzywam się pewna siebie. - Jesteś okropny! - śmieję się.
- Jestem realistą, słonko.
Shannon puszcza mi oczko i w następnym momencie dostaję z zaskoczenia poduszką prosto w twarz. Zaczynam piszczeć, gdy mężczyzna zaczyna okładać mnie ją coraz mocniej, mając z tego niezły ubaw.
- Shannon, co ja ci zrobiłam? - próbuję krzyczeć ograniczona przez własny śmiech i poduszkę.
-  Wstąpiłaś do pieczary lwa. To nigdy nie kończy się dobrze - odpowiada mi rozbawiony, klęcząc na łóżku i blokując mi nogę. - Pomijając fakt, że robisz fatalną kawę.
Nawet nie wiem, kiedy zdążył się podnieść. Na szczęście udaje mi się dosięgnąć poduszkę, na której przed chwilą leżał i zasłaniając się nią, próbuję oddać mu choć połowę ciosów. W momencie, gdy uchyla się od mojej poduszki w tył, wykorzystuję sytuację i wyciągam nogi. Klęczę na łóżku i teraz możemy okładać się, mając równe szanse.
Nagle Shannon rzuca się na mnie i przewraca na plecy, a nasze twarze rozdziela moja poducha. Zaczynam się śmiać, bo ten wariat łaskocze mnie.
- Przestań! Dość! Shannon! - krzyczę, ciężko oddychając i płacząc ze śmiechu. Jednak mój prześladowca nie odpuszcza.
Ratuje mnie dopiero dzwoniąca komórka. Shannon ściąga z mojej twarzy poduszkę  i patrząc na mnie z politowaniem, puszcza mnie.
-  Zemszczę się, zobaczysz - rzucam do niego, wstając z łóżka.
- Oj, nie irytuj się tak - odpowiada z głupim uśmieszkiem.
Niestety nie zdążam odebrać, ale widzę, że Jared wysłał mi wiadomość. Musimy się pośpieszyć.
-  Lepiej zbieraj ten swój umięśniony tyłek, czekam w kuchni - mówię do Shannona i wychodzę z pokoju, poprawiając rozczochrane na wszystkie strony włosy. Niech cię szlag, Leto.

***

Na miejsce spotkania dojeżdżamy szybciej, niż zakładam, bowiem to Shannon prowadzi moje auto. Gdy tylko zobaczył, że kupiłam samochód, nie miałam wyjścia - musiałam dać mu poprowadzić. W efekcie przez całą półgodzinną drogę mogę podziwiać jego manewry i radość, niczym u małego chłopca. I kto powiedział, że materializm nie uszczęśliwia? Śmieję się w duchu.
- To jest kompletne zadupie - stwierdza Shannon, gdy każę mu zaparkować. - Co ty kombinujesz? - pyta i przygląda mi się zdezorientowany.
- Dobra, trochę zmyśliłam. Mam niespodziankę - rzucam i wysiadam z samochodu. - Muszę ci zawiązać oczy.
Stojąc przed nim z przepaską na oczy, widzę jak ciśnie mu się na usta: „wiedziałem”, ale zamiast tego tylko się uśmiecha.
- Będzie jak w Hurricane? - zwraca się do mnie, gdy stoję już za nim.
Tym stwierdzeniem sprawia, że wybucham śmiechem.
- Głodnemu chleb na myśli, co, Shanny?
- Żebyś wiedziała.
To ostatnie, co mówi do mnie. Gdy przepaska jest już na jego oczach, biorę go za rękę i prowadzę za sobą. W tej samej chwili dostaję wiadomość od Jareda z dalszą instrukcją.
Teren, na jakim się znajdujemy, jest dość rozległy i opustoszały. Są to pozostałości po dawnym zakładzie przemysłowym działającym jeszcze kilkanaście lat temu. Obecnie mieści się tu złomowisko - z dala od dużego miasta, w okolicy niewielkiego lasu, więc teren świetnie nadaje się na miejsce do paintballu, w którego mamy zagrać.  Mijając sterty zużytych części, maszyny i ogromny dźwig, po pięciu minutach docieramy do celu.
Wita mnie młody mężczyzna w okularach, ubrany w barwy moro, którego widzę pierwszy raz na oczy, ale z wiadomości Jareda wnioskuję, że to nasz organizator.
- Cześć, Jack jestem. Gotowi na zabawę? - zwraca się do nas i wyciąga w moją stronę dłoń.
- Cześć, Veronica.
Ściskam ją i następnie odwiązuję Shannonowi oczy. W końcu czas by się dowiedział, co dla niego przygotowaliśmy. Gdy przepaska jest znów w moich dłoniach, mężczyzna przygląda się mi i Jackowi ze zdezorientowaniem. Rozglądając się dookoła, uśmiecha się.
- Okej, co tu jest grane? - pyta mnie z dziecięcym uśmiechem ciekawości.
- Wszystkiego się dowiesz. Gwarantuję, spodoba ci się - rzucam do niego i puszczam oczko.
W następnej chwili Jack zabiera nas ze sobą do magazynu, w którym dostajemy stroje do przebrania się, maski i broń.
- Poczekam na zewnątrz, pośpieszcie się.
Organizator wychodzi, zostawiając na samych. Oczywiście po drodze Shannon zdążył zasypać Jacka masą pytań o grę i organizację. Gdy zaczynamy się przebierać, mężczyzna zwraca się do mnie rozbawiony:
- Ale chyba nie będziemy naparzać się we dwójkę?
Śmieję się. Tak, ja kontra Shannon to by było ciekawe, ale nie tym razem.
- Po porannej batalii mam ochotę na porządny rewanż, ale niestety będziesz musiał poczekać.
- Ty to wymyśliłaś?
Kończę zakładanie swoich ochraniaczy i prostuję się. Mówię:
- Nie, za kreatywność podziękuj braciszkowi. Cały Jared.
Shannon zaczyna się śmiać. Kiedy mamy już kompletny strój, pomagam jeszcze Shannonowi poprawić ochraniacze. Zabieramy nasze kaski, broń i możemy wychodzić.
- A i możesz mi podziękować, jesteśmy w jednej drużynie i skopiemy Jaredowi ten chudy tyłek - dodaję, klepiąc go w ramię.
- Nie inaczej - odpowiada pewny siebie. - Hm, ale co to za zmiana, nie poznaję cię. Dołożyć Jaredowi? Musiał sobie nagrabić.
Zatrzymuję się i spoglądam na niego. Jest rozbawiony, mimo to wyczuwam troskę w jego głosie. Powiedziałam tak w żartach, ale w głębi duszy mam nadzieję, że cała kumulująca się złość pryśnie.
- Nie lepiej wyładować agresję w łóżku? Przynajmniej Jared byłby zachwycony. Wiesz, to skleja związek.
Na te słowa Shannona zaczynam się głośno śmiać. Ten mężczyzna nie przestaje mnie zadziwiać, zresztą tak samo jak jego brat. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że to dziedziczne.
- Jaki znawca, no proszę. Powinieneś być seksuologiem, a nie perkusistą, wujku dobra rado - odcinam się i to kończy temat.
- Oj, nie denerwuj się już. Dowalmy im lepiej.
To ostatnie, co mówi Shannon i otacza mnie ramieniem, kiedy opuszczamy magazyn i zmierzamy do grupy zamaskowanych ludzi stojących  przy stercie złomu.
Gdy jesteśmy już razem, witam się i pokazuję Shannonowi naszą drużynę stojącą obok Jacka. Częścią niespodzianki jest też to, że Jared pozwolił mi wybrać sobie zespół, ale w zamian nie wiem, kim są nasi przeciwnicy. Tak więc nie mam pojęcia, kto będzie wspierał Jareda, a nawet tego, która z zamaskowanych postaci jest nim samym. Przerzucając wzrokiem po zgromadzonych, mogę wykluczyć dwie najniższe postacie i jedną, która wydaje mi się należeć do kobiety. Pewnie to Emma.
Jack, by nie tracić czasu, szybko wykłada nam reguły gry. Jesteśmy podzieleni na sześcioosobowe zespoły, których celem jest zniszczenie wroga i zabranie mu amunicji, którą każda drużyna  ukrywa. Przejęcie magazynu z farbą sprawi, że osłabimy przeciwnika i zmusimy go do poddania się. Na walkę mamy dwie godziny a do dyspozycji cały teren byłej fabryki i ponad hektarowy obszar lasu. Jesteśmy ubrani wszyscy jednakowo, więc by się poznać, dostajemy od Jacka czerwone i niebieskie opaski.
Dopiero na te słowa dociera do mnie, co to będzie za zabawa, tak samo jak fakt, że przyda się kondycja. W tej chwili trochę żałuję, że nie dałam się namówić Jaredowi na bieganie.
- Wszystko jasne? Czekam tu na was za dwie godziny. Niech wygra sprytniejszy - zwraca się do nas Jack, uśmiechając zawadiacko. - Nie chciałbym być w drużynie, której skończy się farba - dodaje jeszcze wesoło, po czym wycofuje się z placu.
- Ej, kto do cholery jest przeciwko nam? Dlaczego nie zdjęli masek? - zwraca się do mnie Shannon i wita się z resztą, gdy zbieramy się grupą.
- Fantazja Jareda. Ale to i tak nie da im forów - odpowiada Jamie, ściągając swoją maskę. - Pokażemy im, Shanny.
- Ba, jasne - rzuca Shannon i klepie przyjaciela w plecy.
Choć nie mam pojęcia, kogo skrzyknął sobie Jared, wierzę w naszą drużynę. Oprócz Jamiego jest z nami też Antoine, Robert i Braxton. Mamy męską drużynę, ale przez to większą szansę na dokopanie przeciwnikom. Z takiego założenia wychodzę.
Omawiamy jeszcze strategię walki, a Jamie informuję nas, gdzie ulokował zapas farby i jak tam dotrzeć. Próbujemy też ustalić potencjalnych wrogów:
- Czekaj, ale kogo mógł wziąć? Z pewnością Tomo, który zapłaci mi za zdradę - zwraca się do mnie rozbawiony Shanimal.
Śmiejemy się.
- Emmę? - pyta Braxton.
- Miałam takie wrażenie, patrząc na sylwetki - odpowiadam. - Robert, a Chloe?
- Pytałem ją, nie. Paintball nie jest dla niej - odpowiada mi Babu. - Z pewnością wziął mężczyzn.
- To może Adam? Kawał chłopa z niego - pyta Jamie.
- Zostaje jeszcze dwójka - wtrąca Antoine.
- Nie dojdziemy tego teraz. Trzeba się skupić, by zajść ich z osobna. Wtedy może uda się poznać coś charakterystycznego - odpowiada Shannon. - Na razie jednak, do boju!
- Racja, skopmy im tyłki! - krzyczy Jamie.
Skupiamy się bliżej i przybijając dłonie, oddajemy okrzyk bojowy.  Czas iść na wojnę. **

***

Pomysł by zabrać Shannona na paintball, wyszedł bardzo spontanicznie. Od kilku lat spędzaliśmy nasze urodziny w jakiś wyjątkowy sposób. W tym roku też nie mogło być inaczej. Byłem więc pewien, że mój brat zapamięta te urodziny na długo. Dla większej zabawy zorganizowałem dwie drużyny. Sami nasi przyjaciele.
W mojej ekipie znalazł się Tomo, Tim, którego udało się ściągnąć na imprezę, Emma, po długich namowach też Chloe i w końcu Katia - dziewczyna, co do której miałem wrażenie, że nie jest obojętna Shannonowi. Barwna, ale i mocna drużyna jednym słowem.
Gdy już się rozdzielamy, udaję się w kierunku budynku fabryki, gdzie mignęła mi jakaś postać. Trzeba zacząć atak. Skradając się przez tył opuszczonego magazynu, wychylam się zza ściany i mając wolną linię strzału, pociągam za spust pistoletu. Strzelanie w plecy nie jest honorowe, ale to  paintball - tu panują inne zasady.
Gdy w następnej chwili dociera do mnie wiązanka przekleństw, puszczona przez mój obiekt, nie mam wątpliwości, że trafiłem w Antoine’a. W środku śmieję się, wiedząc, że nie wie od kogo dostał, jednak po chwili poważnieję. Sam dostaję właśnie w udo czerwoną farbą. Zabolało i wie, że czająca się w krzakach postać zaraz tego pożałuje.
Zarzucając pistolet na plecy, zaczynam biec w kierunku skąd padł strzał. Mój wróg ucieka. Przedzieram się przez las i muszę uważać na gałęzie porozrzucane po ściółce. Choć biegnę ile sił w nogach, on ma przewagę kilku sekund i stwierdzając, że nie mam szans na złapanie go, próbuję go trafić. Nie udaje się, bo pudłuję.
Jednocześnie dostaję po raz drugi. Spoglądam i kilkadziesiąt metrów dalej dostrzegam kolejną uciekającą postać z niebieską opaską. Gdy odwracam szybko głowę z powrotem, pierwszy uciekinier jest już poza zasięgiem mojego wzroku. Cholera.
Chwytam broń w dłoń i postanawiam przejść się po lesie. Czas zmienić taktykę i zapolować. Jestem w końcu łowcą. Ucieczka kłóci się z moją naturą.

***

Dostaję dwa razy pod rząd i to w dodatku w tyłek. Nie mając gdzie się ukryć, zaczynam biec przed siebie. Przeciwnik nie odpuszcza i goni mnie zawzięcie, po drodze trafiając jeszcze raz. Kiedy wpadam do magazynu, postanawiam poczekać na mojego oprawcę za stertą skrzyń.
Gdy czarna sylwetka wpada do środka, nie dostrzega mnie i nerwowo się rozgląda. Ja w tym czasie mam chwilę, by przyjrzeć się jej. Jest wątła, ale też  wysoka. Przez moment mam wrażenie, że to Jared jednak gracja z jaką się porusza nie pozostawi wątpliwości - to kobieta.
Mam ochotę odpuścić jednak, gdy przypominam sobie, że ona nie zawahała się dowalić mi trzy kulki, nie mam litości. Wychylam się i pociągam za spust. Dostaje prosto w łopatkę i podskakuje.
Wychodzę z ukrycia i częstuję ją jeszcze jedną kulką. Zauważa mnie i otrząsając się szybko, oddaje mi. Przez moment wymieniamy się strzałami, aż nagle do hali wbiega druga zamaskowana postać. Dostrzegam, że ma przewieszoną przez ramię czerwoną opaskę i celuje we mnie.
Cholera, mam problem.

***

Ku mojemu zaskoczeniu gra w paintball idzie mi lepiej, niż mogłabym przypuszczać. Udało mi się wytropić kilku przeciwników i sprzedać im kilkanaście kulek. Co prawda sama przy tym oberwałam, ale nie dałam się złapać. To chyba pościg wyzwala u mnie tyle emocji i sprawia, że biegnę tak szybko, jak nigdy.
By złapać oddech, udaje mi się schronić przed moim prześladowcą w zagłębieniu w ziemi, za wielkim konarem w lesie. Po długim pościgu zipię jak pies. Udało mi się go zgubić, bo wychylam się i nigdzie nie mogę go dostrzec. Opadam więc spokojnie na ziemię i przez moment leżę w bezruchu, regenerując siły.
Gdy tak odpoczywam w oddali na wzniesieniu, dostrzegam czarną postać. Przez sekundę łudzę się, że mnie nie widzi, jednak to wrażenie pryska, gdy zaczyna biec w moją stronę. Cholera. Zrywam się w pośpiechu i wskakując za konar, przygotowując do strzału. Gdy przeciwnik pojawia się na linii ognia, strzelam. Dostaje, ale nie przestaje biec w moją stronę. Celuje we mnie, ale uchylam się. Jest zawzięty.
Powracam do pozycji i zaczynam strzelać do niego, nie ograniczając się. Kilka razy pudłuję i gdy jest już blisko mnie, nie wytrzymuję - zaczynam uciekać. Wtedy dostaję dwa razy w nogi, tuż pod kolanami i wywracam się na liście. Nie zdążę już wstać. Momentalnie jednak otrząsam się i przewracając na plecy, łapię za broń. Gdy napastnik zbliża się, traktuję go serią kulek.
Jak na złość, po trzech magazynek jest pusty.
- Kurwa… - tyle zdążam wyszeptać, zanim czarna postać staje nade mną. Po chwili osobnik, bo nie mam wątpliwości, że jest to mężczyzna, kuca i szybkim ruchem łapie mnie za nadgarstki. Próbuję się nie dać, ale jest szybszy. Nagle schyla się niżej i ściąga mi ochraniacz, a potem sobie. Przez moment jestem zdezorientowana, ale to mija, gdy zaczyna mnie całować. Mimo, że ma kominiarkę na głowie, nie mam wątpliwości, że to Jared.
Nie mija chwila, gdy mężczyzna osuwa się niżej i po kilku sekundach leży już obok mnie, a jego dłonie wciąż więżą moje. Ostatnio ma na to ciągłą obsesję.
- Nie masz pojęcia, ile zajęło mi wytropienie ciebie - szepcze, odrywając się od moich ust. - Ale twoją sylwetkę poznam nawet w tym przebraniu.
Jego ciało nasuwa się na moje, ale nie czuję ciężaru. Chciałabym ściągnąć mu tę kominiarkę, by zobaczyć uśmiech dominatora.
- Jesteś tropicielem - rzucam, powstrzymując uśmiech.
- Łowcą - poprawia mnie, sycząc.
W tej samej chwili chwyta zębami materiał czapki i jednym ruchem głowy ściąga mi ją.
- Nieźle mnie urządziłaś. Co ja powinienem z tym zrobić? - zwraca się do mnie, drocząc się. - Ukarać cię? - Ma przy tym niski i seksowny głos. Obietnica kary sprawia, że przechodzi mnie dreszcz.
- Jesteś moim przeciwnikiem! - krzyczę, gdy zaczyna błądzić językiem po mojej szyi. - Jaredzie Leto, opanuj się!
Zaczynam się śmiać. Jay w końcu przestaje i unosząc się, ściąga swoją kominiarkę. Dopiero teraz, gdy przeciskające się przez konary drzew promienie słońca padając mu na twarz, oświetlają ją, dostrzegam szelmowski uśmieszek.
- Żądasz, bym się opanował, tak? - dodaje, po czym obejmuje mnie w pasie i zaczyna nas turlać po ziemi. Jesteśmy ubrudzeni farbą, więc wszystkie liście przyklejają się do naszych ubrań. Wybucham głośnym śmiechem.
- Jared!
- Chcesz powagi od czterdziestolatka? Ode mnie, tak?! - śmieje się, wciąż nas obracając. Nagle nabieramy na prędkości - staczamy się z górki! To sprawia, że oboje zaczynamy się śmiać, drąc się przy tym jeszcze głośniej. Odruchowo przytulam się do niego mocniej.
Gdy w końcu zatrzymujemy się, puszczam go i opadam na ziemię. Ocieram policzek, po którym spływa wielka łza radości i próbuję uspokoić oddech. Kręci mi się w głowie tak mocno, że nie potrafię skupić wzroku na jednym punkcie i czuję, że żołądek mam w gardle.
- Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę - odzywam się, gdy dostrzegam rozmazaną twarz Jareda nade mną, która w następnej chwili całuje mnie w policzek.
- Kocham to, jak mnie nienawidzisz.
- Zaraz zwymiotuję - kwituję.
- Hej, jest aż tak źle? - pyta z troską w głosie, łapiąc mnie za podbródek.
Nie, Jared. Poza tym, że widzę wszystko jak na karuzeli i czuję się jak z chorobą morską, mam ochotę odpowiedzieć, ale nic nie mówię.
Gdy po minucie świat przestaje wirować, czuję się lepiej i mam siłę się podnieść. Spoglądam na Jareda, który leży zrelaksowany i przygląda mi się z rozbawianiem.
- Zmyję ci ten uśmieszek z twarzy - rzucam i siadam na nim okrakiem, na co ten pomrukuje. - Nie udawaj, że tak ci ciężko - besztam go, ale on nic sobie z tego nie robi. Kłuję go palcem w bok, a Jared zaczyna się kręcić. Nie zdążam posunąć się dalej, bo z za górki ktoś wychodzi.
- No po prostu świetnie. Dać was do przeciwnych drużyn to za mało - mówi do nas Jamie i opiera bezradnie ręce na biodrach.
- Zobacz, nauczył się od Rayon*** - szepczę konspiracyjnie do Jareda. Spoglądamy na Reeda i oboje zaczynamy się śmiać.

Paintballowa potyczka kończy się ostatecznie naszym zwycięstwem. Kiedy odnajduje mnie Braxton, dowiaduję się, że razem z Shannonem udało im się odnaleźć magazyn z farbą ekipy Jareda. W czasie, gdy ja się wygłupiałam, oni ciężko walczyli.
Gdy spotykamy się wszyscy na głównym placu przed magazynem, gdzie czeka na nas Jack, mimo przegranej nikt nie kryje radości z zabawy, która całkowicie nas wciągnęła. Dopiero teraz, gdy wszyscy ściągamy maski, zauważam Katię i doznaję szoku, że Jared zwerbował ją do siebie. Witam się z nią i nie mogę przestać się uśmiechać.
- Wiesz ty co, ale żeby mnie tak wrobić - rzucam do niej.
- Jared prosił mnie o dyskrecję, a skoro miałam okazję ci bezprawnie dokopać, zgodziłam się - odpowiada mi, żartując sobie. Sprzedaję jej kuśtańca w bok i śmiejemy się.
Nie tylko ja doznaję szoku na widok zebranych. Pod takim samym wrażeniem jest Shannon, który niedowierza na widok Tima i Katii. Obserwując go jak rozmawia z dziewczyną, widzę, że między nimi znów jest lepiej.
W końcu Jared daje nam znak i zaczynamy śpiewać Shannonowi sto lat. W tym samym czasie Babu wnosi skromny tort, a Shannon ma minę jakbyśmy go zawstydzili, przez co jest jeszcze bardziej uroczy. Jared przytula go po bratersku, a Chloe robi im zdjęcie.
- Jesteś niemożliwym młodszym bratem - odzywa się Shannon takim tonem, że ciężko mi jest się nie zaśmiać.
- Dla ciebie wszystko, ale wiesz, oni koniecznie chcieli ci dowalić - odpowiada mu Jared, pokazując ostentacyjnie na nas.
- Ale, że ty mnie zdradziłeś? Nie wierzę - Shannon zwraca się z wyrzutem do Tomo.
- Nie przyszedłeś wczoraj na VyRT i musiałem gotować w towarzystwie samych kobiet! Nagrabiłeś sobie - odpowiada mu żartobliwie Tomislav i wszyscy się uśmiechamy.

***

Czas do wieczora mija mi bardzo szybko i nim się orientuję, muszę zbierać się do Katii. Obiecałam jej, że wyszykujemy się razem. Gdy Jared wychodzi spod prysznica, jestem gotowa do wyjścia.
- Jadę do Katii, spotkamy się u Shannona o osiemnastej - rzucam do niego i zabieram z łóżka torbę z sukienką oraz butami.
Jared opiera się ręką o futrynę i przygląda mi się z miną zawiedzionego chłopca. Potrafi być tak przekonujący, że coś we mnie się burzy. Okrywa go jedynie biały ręcznik, zawieszony luzacko na biodrach,  a mokre, długie włosy układają się lekko na ramionach. W jego oczach dostrzegam wylewającą się z nich pewność siebie i opanowanie. To zdecydowanie moje najbardziej ulubione wydanie Jareda.
- Nie szantażuj mnie - rzucam, gdy nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie musi nawet nic mówić, bym wiedziała, co chce osiągnąć.
- Przecież nic nie robię - odzywa się, zgrywając się.
By się nie rozkleić i ulec, kiwam jedynie głową i posyłając mu całusa, wychodzę w pośpiechu z domu. Do przyjaciółki docieram po piętnastej i to, co zastaję w jej mieszkaniu sprawia, że mój humor od razu się poprawia.
- Nie mam pojęcia, co cię tak bawi - rzuca do mnie Katia, siadając zrezygnowana na łóżku.
Staję naprzeciwko jej i szeroko się uśmiecham. Ma na sobie wyłącznie majtki i koszulkę a  dookoła niej porozrzucana jest masa ubrań. Nawet z szafy, która jest otwarta wysypuje się kilka rzeczy. Pokój wygląda trochę jak po przejściu tornada lub ewentualnie niezdecydowanej kobiety. Odstawiam swoje torby na dywan i siadam obok niej, przytulając się.
- Chyba sobie odpuszczam.
- O, nie. Katio Weich, nawet gdybyś miała iść nago, to i tak pojedziesz ze mną! Żebyś się nie zdziwiła - odpowiadam jej, po czym się prostuję. - Zobaczmy, co ty tu masz.
Następnie podnosząc ubrania, przeglądam je dokładnie, co chwila proponując któreś  kobiecie. Jednak za każdym razem słyszę: nie. Po paru odmowach mam stanowczo dość.
- Ale co nie posuję ci w tej? No, powiedz mi chociaż dwa racjonale argumenty. Słucham - mówię, celując w nią czerwoną sukienką.
- Nie będę się stroić, by przypominać jakąś laleczkę. Jeszcze sobie pomyśli, że mi zależy.
- A nie zależy? - dociekam.
Katia głośno wzdycha i rzuca się na łóżko. Zaczynam się śmiać.
- Właśnie widzę jak ci nie zależy. Od dwóch godzin wertujesz swoją szafę. A gdzie podziały się dżinsy i top? - dodaję z sarkazmem, stając nad nią.
- Mam je ubrać?
- Przecież nie zmuszę cię do założenia sukienki. Tylko cię nie rozumiem. Przecież nigdy nie dbałaś o takie błahostki i zawsze wyglądasz świetnie. Lubisz podkreślać swoją niedostępność - odpowiadam jej, mając nadzieję, że to ją przekona.
- I w tym łaszku będę niedostępna twoim zdaniem? - pyta się mnie, śmiejąc się i prezentując mi sukienkę.
- Z twoim charakterem JESTEŚ niedostępna, a to wyłącznie ładne opakowanie - mówię tonem pełnym oczywistości i obie zaczynamy się śmiać.
- No, weź - szturcham ją po przyjacielsku w bok. - Daj mi się pośmiać z Shannona. On tak rzadko się ślini - dodaję jeszcze, a Katia posyła mi wielki uśmiech.
Przez resztę czasu razem z blondynką czeszemy się nawzajem i malujemy. Tak często robię to sama, że zapominam jaka to przyjemność, gdy ktoś robi to za ciebie. Katia upina mi długie włosy w kok, połączony z kłosem, nadając całości artystyczny nieład. Jestem zachwycona efektem końcowym.
Gdy przychodzi czas na mnie, zaczesuję włosy Katii razem z grzywką do tyłu, lekko je unosząc. W efekcie fryzura nadaje kobiecie delikatnego pazura i tajemniczości, co w połączeniu z małą czerwoną sukienką i skórzaną kurtką wypada rewelacyjnie. Może jest niska, ale nic nie wskazuje, że jest w jakikolwiek sposób słaba. Wręcz przeciwnie. Bije od niej pewność siebie i o to nam chodziło.
Gdy spędzamy tak razem czas, w pewnym momencie zauważam, że Katia jest jakaś dziwna. Nie mogę określić na czym to polega i nie wiem czy to przez zmienny nastrój Katii, która co moment mnie rozśmiesza, czy przez fakt, że z powodu Jareda jestem przewrażliwiona. Wydaje mi się, że coś ją trapi.
- Wydarzyło się coś od ranka? - pytam, gdy mnie maluje.
- Wiele rzeczy, pytasz o jakąś konkretną? - zgrywa się.
- Przecież wiesz. Jeśli martwisz się czymś, możesz mi powiedzieć.
- Niczym, co było by warte uwagi - odpowiada mi wymijająco, wzruszając ramionami. - Nie ruszaj się, bo cię krzywo pomaluję - beszta mnie i to kończy temat.
- Zrób głośniej - rzucam jeszcze, gdy do moich uszu dobiega odgłos wiadomości. Katia zgodnie z moją prośbą, przerywa na moment malowanie i podgłośnia telewizor:
Ta wiadomość wstrząsnęła światem filmu. Jedna z największych i najbardziej dochodowych wytwórni filmowych Columbia Picture przechodzi poważny kryzys finansowy, co ogłosił dziś na konferencji prasowej rzecznik przedsiębiorstwa, Alan Frickman. Jak się okazało, wytwórnia od początku roku miała problemy z inwestorami. Kilka dni temu zaś została zmuszona do zerwania wiodących kontraktów i wstrzymania wypłat pieniężnych, co oznacza kłopoty dla wielu producentów związanych z Columbią. Rzecznik mimo to utrzymuje, że problemy są przejściowe. Czy rzeczywiście nie należy się martwić? Nasi dziennikarze będą informować o sprawie na bieżąco.
Gdy spiker kończy zapowiadać news i przechodzi do następnego, ja już się wyłączam. Problemy w świecie filmu zawsze mnie interesują i mimo że wydają się być odlegle, sieją ziarno niepokoju.


***

Impreza rozkręca się na dobre około dziewiętnastej. Przyszło więcej ludzi, niż mógłbym przypuszczać. Dom jest wypełniony, a głośna muzyka wzmaga panujący harmider. Odpowiedzialny jest za nią znajomy Becksa, podobnie jak on - jeden z najlepszych dj-ów na Zachodnim Wybrzeżu. Muzyka jest energetyczna i przebojowa, a goście bawią się świetnie, tańcząc w ogrodzie i salonie. Wynajęty przeze mnie catering pilnuje by niczego nie brakowało, a urokliwy Hiszpan za barem, serwuje różnokolorowe drinki, zabawiając przy tym żądnych rozrywki gości.
Wśród masy znajomych udaje mi się odnaleźć dobrych przyjaciół, których obecność niezmiernie mnie cieszy. Największą niespodziankę jednak serwuje mi po raz drugi tego dnia Veronica, przyjeżdżając z Katią. Po porannej potyczce w paintball, nie zdążyłem z nią za wiele porozmawiać. Nie zaprosiłem jej, bo myślałem, że nie chce mieć ze mną nic do czynienia. Nic bardziej mylnego.
- W końcu mam chwilę, by z tobą porozmawiać. Jak się bawisz? - zwracam się do Katii, gdy stoi nad basenem.
Uśmiecha się do mnie, obracając w dłoniach swojego drinka.
- Świetne przyjęcie, jestem pod wrażeniem - odpowiada. - Proszę, to dla ciebie - dodaje i podaje mi małe pudełeczko.
Jestem zaskoczony, a Katia tajemniczo się uśmiecha.
- Nie musiałaś - dorzucam i odbieram prezent.
- To nic wielkiego.
Odpakowuję paczkę i po chwili moim oczom ukazuje się miniaturowy, srebrny chopper będący breloczkiem. Oglądam dokładnie przedmiot i nie mogę wyjść z podziwu dla idealnie odwzorowanych części. Jest niesamowity.
- Dokładnie taki jak mój - śmieję się, obracając przedmiot w dłoniach. - Skąd wiedziałaś? Jest genialny, dziękuję ci bardzo.
- Cieszę ci, że sprawiłam ci radość.
Przez chwilę jeszcze oglądam prezent, aż w końcu ląduje on bezpiecznie w kieszeni mojej marynarki. Przypominam sobie też, że Katia sama pała miłością do motocykli. Na to wspomnienie, uśmiecham się.
- Pięknie wyglądasz - nie mogę się powstrzymać, by tego nie powiedzieć.
- Nie przesadzaj.
- Nie mam takiego zamiaru - dodaję.
Krótka, czerwona sukienka z niedużą kokardą w pasie, świetnie podkreśla jej filigranową sylwetkę i nieziemsko długie nogi. Dodatkowo fryzura i wyrazisty makijaż dodają jej powabu. Gdy stoi obok mnie mam wrażenie, że jest cała na wyciągnięcie ręki.
Dziewczyna mierzy mnie tajemniczym spojrzeniem i po sekundzie się uśmiecha. Opróżniając do końca drinka, zwraca  się do mnie:
- Nic nie pijesz?
- Hm, trzeba to nadrobić. Dasz się porwać do baru? - odpowiadam  i podaję jej ramię. Wchodzimy do środka i kierujemy się do baru powstałego na potrzeby przyjęcia. Siadamy na wolnych stołkach, czekając na nasze zamówienia.
- Rano nie było czasu, ale chciałam cię o coś zapytać - Katia zwraca się do mnie. - Veronica mówiła mi, że chciałeś się ze mną jakoś skontaktować. Nie zauważyłam nic takiego - ostatnie słowa wypowiada z nadzieją, że wszystkiemu zaprzeczę.
- To prawda. Odwiedzałem cię i próbowałem się dodzwonić, ale bez rezultatu - odpowiadam zgodnie z prawdą.
Katia przygląda mi się ze zmieszaniem i widzę jak nie może przyjąć tego do wiadomości. Barman podaje nam drinki i podnosimy się do wyjścia. Wracamy do ogrodu.
- Czekaj - zwraca się do mnie i łapię za ramię, gdy przechodzimy przez drzwi ogrodowe. - Na jaki numer dzwoniłeś?
W następnej chwili dowiaduję się, że kobieta po powrocie zmieniła numer, a tamtą kartę ma gdzieś w mieszkaniu. W dodatku po powrocie z Kanady przeprowadziła się. Nie miałem więc kompletnego pojęcia o tych zmianach, szczególnie, że zapomniałem o niej, a Veronica nie wspominała mi o tym. Śmiejemy się. To wszystko tłumaczyło i przez chwilę mam wyrzuty sumienia, że tak szybko oceniłem Katię.
- Dałem plamę, ale wtopa - stwierdzam, gdy rozmawiamy w ogrodzie.
- Nawet perkusistom się zdarza. Może tak miało być? - odpowiada mi, luzacko się uśmiechając.
- Wierzysz w przeznaczenie? - pytam, wykorzystując okazję.
- To tak jakbyś pytał czy wierzę w życie pozagrobowe?
- Dlaczego?
- Bo to trudne do określenia - odpowiada śmiejąc się. - Trzeba mieć jakąś podstawę, by wierzyć, a z przeznaczeniem bywa różnie.  Wydaje mi się, że sami wpływamy na swoje życie.
- Czyli to nie zrzędzenie losu, że tu jesteś, lecz twoja świadoma decyzja? - pytam, zastępując jej drogę. Śmiej się, obracając szkło w dłoniach, po czym dodaje:
- Przejrzałeś mnie.
Stukamy się szklankami. W następnej chwili mija nas Robert z Chloe, która łapię mnie za rękę i woła bym też zatańczył. Zerkam na Katię i gdy rozgląda się dookoła, z zaskoczenia porywam ją za sobą na parkiet w ogrodzie.
- Co ty robisz? Ja nie tańczę - próbuje protestować, ale nie odpuszczam jej. Odbieram od niej szklankę z alkoholem i odstawiam na stolik, po czym chwytam ją za ręce.
- Odmówisz mi w moje urodziny? - pytam przebiegle, posyłając jej jeden ze specjalnych uśmiechów. - Widzisz, mnie się nie odmawia - dorzucam, gdy widzę, jak bezradnie wzdycha.
W następnej chwili dj puszcza remiks piosenki Fergie i Q Tip, „A Little Party Never Killed Nobody”, który jest niezmiernie energetyczny i imprezowy. Zaczynamy tańczyć, a Katia wbrew wcześniejszym protestom świetnie się bawi. Po dwóch numerach daję dziewczynie trochę odpocząć. Sam muszę przejść się po gościach i sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
- Widzę, że wcale mnie nie potrzebujecie - rzucam rozbawiony, gdy podchodzę do stolika, przy którym siedzi Jared, Antoine, Veronica i Tim. Wydają dobrze  się bawić i dogadywać.
- Nie udawaj, że nas zauważasz. Widziałem, że masz o wiele atrakcyjniejsze zajęcie - odpowiada mi z uśmiechem Antoine. Przed jego czujnym okiem nic się nie ukryje.
- Właśnie, to twoje urodziny, stary. Korzystaj - dodaje Tim i klepie mnie po przyjacielsku w ramię.
- W takim razie, idę dalej. Kelleher, nie upij mi tylko brata - odpowiadam przyjacielowi, spoglądając na Jareda. Wiem, że Jay nie przepada za alkoholem, ale brunet ma dar przekonywania.
- Przejdę się z tobą.
Gdy już odchodzę, dołącza do mnie Veronica i chwyta pod pachą. Posyłam jej pytające spojrzenie, a kobieta odpowiada:
- No co? Jared zaczyna działać mi na nerwy, muszę chwilę od niego odpocząć.
- Hm, no proszę. W ogóle nie piłaś jeszcze ze mną - rzucam, stwierdzając fakt i grożę jej palcem. Veronica zaczyna się śmiać, wchodzimy do domu. Gdy zbliżamy się do baru, wpadamy na roześmianego Tomo.
- Hej, chodź z nami! - zwraca się do niego Nicky i łapiąc za rękę, ciągnie go za nami. - Jedna kolejka z najlepszymi.
- Hm, przekonałaś mnie - odpowiada jej Tomo, dołączając do nas.
Po kilku minutach mamy już w dłoniach swoje kieliszki. Stojąc razem z nimi w kółeczku, czuję się świetnie i nie wyobrażam sobie mojego życia bez nich, najlepszych przyjaciół.
- Shannonku, twoje pijackie zdrowie! - Pierwszy toast wznosi Tomo.
- Nie zawiedź mnie i nie schrzań sprawy z Katią - dodaje Veronica i stukamy się kieliszkami.
Wódka momentalnie nas rozgrzewa i podsyca apetyt na dalszą zabawę.
- Ja prowadzę, nie mogę pić - próbuje oponować Niko.
- Przestań, możesz zostać z Jaredem na noc tutaj. Poza tym z tego, co się orientuję to w tym związku to ty jesteś ta zła i zawsze pijesz - żartuję sobie, za co dostaję od niej z łokcia. - Jared przecież i tak nie pije, więc mi nie odmawiaj.
- Słuchaj, Shannona - wtrąca się Tomo, popierając mnie. Uśmiecham się i przybijam z przyjacielem piątkę. Veronica obserwując nas, tylko wzdycha. W tym czasie barman stawia przed nami drugą kolejkę.
- Będziesz mnie bronił przed Jaredem, jak narobię wam wstydu - odpowiada mi Veronica, ujmując w palce swój kieliszek.
- Nie migaj się, spokojnie. Nie upijemy cię - rzuca wesoło Tomo i razem z przyjacielem obejmujemy ją ramieniem. Gdy wychylamy alkohol, flesz miga nam po twarzach.
- Piękna fotografia - stwierdza z uśmiechem Robert, podchodząc i pokazując nam wyświetlacz sprzętu, na którym widać naszą trójkę, z Veronicą pomiędzy nami.
- I zero jakiegokolwiek skrzywienia, czy wstrętu. Alkoholicy - rzuca do nas żartobliwie Chloe, wyrastając nagle za plecami Roberta i przytula się do niego.
- Praktyka, kochanie. To jest praktyka - odpowiadam na jej zarzut, a Veronica zaczyna się śmiać.
Stoimy tak w grupie, rozmawiając jeszcze i śmiejąc się. Chloe opowiada nam, co dzieje się w ogrodzie i już mamy wyjść na zewnątrz, gdy dobiega do nas głos Emmy:
- Tomo!
Oglądamy się wszyscy jak na komendę. Blondynka dobiega do nas, jest lekko spanikowana.
- Musisz iść do Vicky, źle się czuje. Szybko.
To wystarcza byśmy wszyscy pobiegli za Emmą. W tym samym momencie dociera do mnie, że przecież Vicky jest w ciąży i może właśnie odeszły jej wody. Gdy wpadamy za kobietą do gabinetu, który przylega do kuchni, Tomo momentalnie kuca przy Vicky.
- Co jest, kochanie? Zaczęło się? - pyta Tomo, a jego głos jest na granicy przerażenie.
Razem z Veronicą stajemy obok niego.
- Nie mam pojęcia, strasznie mnie boli. Nie miałam jeszcze tak mocnych skurczy. Auł! - Vicky skręca się z bólu na sofie. - Jedźmy do szpitala, Tomo.
- Oczywiście, skarbie.
- Tomo, zawiozę was. Ty przecież piłeś - wtrąca szybko Robert.
Jego reakcja i opanowanie, zaskakują mnie. W następnej chwili razem z Tomo pomagam Vicky się podnieść. Gdy jesteśmy już przy samochodzie Babu, zwracam się do przyjaciela jeszcze:
- Na pewno nie mam jechać z wami?
- Shann, to twoje przyjęcie. Zabawiaj gości. Robert i Chloe wystarczą, dadzą ci znać co i jak - uspokaja mnie Tomo, po czym wsiada i auto odjeżdża.
- No to się zaczęło - mówię sam do siebie.
Gdy znikają za rogiem ulicy, spoglądam na stojącą obok mnie Veronicę. Jej mina jest podobna do mojej i wyraża zaskoczenie. To, co właśnie się wydarzyło, wytrąciło nas, bez dwóch zdań, z opanowania. W pewnej chwili dziewczyna siada na krawężniku.
- Posiedzę tu chwilę i zaraz wrócę - rzuca do mnie zrezygnowanym tonem, gdy przyglądam się jej. Coś jest nie tak.
- Ej, o co chodzi? - Nie odpuszczam i siadam obok niej. Jej milczenie mówi jednak wszystko. Ryzykuję i pytam cicho:
- Annabelle?
Gdybym mógł przewidzieć, że moje słowa tak na nią podziałają, nie odezwałbym się. Veronica zaczyna niespodziewanie płakać, ukrywając twarz w dłoniach. W jej zachowaniu jest coś takiego, że ściska mnie za serce. Cierpienie bliskich mi osób jest dla mnie jedną z najgorszych rzeczy, bo czuję się wówczas bezsilny. A nie lubię tego uczucia.
Spoglądając na jej skuloną, bezbronną sylwetkę - nie wytrzymuję i otaczam ją ramieniem, przyciągając do siebie. Veronica odruchowo wtula się w moją klatkę.

***

Bawiąc się na przyjęciu urodzinowym brata, jestem zachwycony całą organizacją i atmosferą imprezy, która naprawdę jest potężna. Gdzie się nie obejrzę, wszędzie dostrzegam, mniej lub bardziej, znajome twarze. Nigdzie jednak nie mogę znaleźć Tomo ani Vicky. Czyżby już się zmyli do domu? Nie mam pojęcia. Tak samo jak Chorwat, podobnie Shannon, zapadł się pod ziemię.
Gdy tak go szukam, wchodzę na piętro i przechodząc wzdłuż korytarza, napotykam na uchylone drzwi. Podchodzę bliżej i wtedy słyszę głos Shannona, ale nie jest sam. Już chcę wejść, gdy słyszę podniesiony głos Katii:
- Przyszłam do ciebie z tym, bo nie wiem, co zrobić. Obydwoje jesteśmy przyjaciółmi Veroniki. Musisz mi obiecać, że póki co, nie wypaplasz nic Jaredowi.
- Spróbuję. Powiesz mi w końcu, o co chodzi, bo zaczynam się martwić - słyszę Shannona.
To, że rozmawiają o mnie, sprawia, że ciekawość wzbiera. Rozglądam się, czy nikt nie nadchodzi i gdy jest czysto, po cichu podchodzę bliżej drzwi. Oj, bardzo nieładnie jest podsłuchiwać, Jared, odzywa się Bart w mojej głowie.
- Nicky powiedziała mi o sprawie z dzieckiem - kontynuuje Katia. - Kiedy się dowiedziałam, coś w tej całej historyjce nie kleiło mi się. Wiesz, tak na rozum. Tobie nic nie wydało się podejrzane?
- Nie mam pojęcia, do czego zmierzasz.
Nawet ja nie wiem o czym mówi Katia. Słucham dalej.
- Mówię o sprawie ustalenia ojcostwa - odpowiada stanowczo Katia. - Fakt, że można je niby ustalić dopiero po porodzie, nie trzymała mi się kupy. Shannon, mamy dwudziesty pierwszy wiek - wtrąca z oczywistością kobieta, akcentując każde słowo. - W każdym razie, gdy ją odwiedziłam, widziałam, w jakim stanie była i nie chciałam jej denerwować jakimiś domysłami.
- Bardzo dobrze  cię rozumiem. Dziś przekonałem się w jakiej rozsypce jest - wtrąca mój brat z troską, która mnie zaskakuje.
- Ale coś się stało?
- Nic takiego, nie martw się. No i co z tym ojcostwem? - dodaje Shannon.
- Poszukałam trochę o tym i zgadnij co się okazało?
- Można zrobić badania?
Shannon wypowiada te słowa z lekkim przerażeniem i nie muszę go widzieć, by się domyślić, że zaraz złapie się za głowę.
- Bingo! - wtrąca głośniej Katia. - Mała spryciula ładnie nas wykiwała. Testy, z tego, co się dowiedziałam, można wykonać już po piętnastym tygodniu ciąży, pobierając płyn owodniowy. Na wynik czeka się dłużej niż na zwykłe badanie i koszt jest też wyższy.
Na moment zapada cisza i dopiero teraz dociera do mnie znaczenie słów Katii. Opierając się o futrynę, nie mogę wyjść z szoku, jakiego doznaję. Annabelle oszukała mnie, zatajając informację o ojcostwie. To jest jak wiadro zimnej wody. Kowadło spuszczone wprost na głowę. Trzymanie mnie przez ponad trzy miesiące w niepewności - nie mieści się to w głowie. Jak mogła mi to zrobić? Moja przyjaciółka. Nawet najgorsza prawda jest lepsza niż wycieńczająca niewiedza.
- O szlag - słyszę jak Shannon klnie. Jest zdenerwowany. - Co Annabelle chciała tym osiągnąć?
- Mam dwie opcje. Po pierwsze, mogła się łudzić, że nawet jeśli to nie jest dziecko Jareda, oszustwo da jej czas na sfałszowanie wyników, odzyskanie Jareda, przekonanie go do siebie? No nie wiem. Z drugiej strony, jeśli dziecko jest Jareda, to nie powiedziała mu o tym, by go nie wystraszyć, dać mu więcej czasu? Jak dla mnie, to nie miałoby sensu.
- Jared musi się o tym dowiedzieć - stwierdza Shannon.
- Ale nie od nas. Zależy ci na tym, by Veronica była z Jaredem?
- Jasne, ale co ma jedno do drugiego?
- To, że gdy Annabelle sama przyzna się Jaredowi do oszustwa, twój brat zobaczy, jaka jest i blondyna nie stanie już między nimi. Musisz tego dopilnować - ostatnie słowa Katia wypowiada o pół tonu ciszej. - I nie możesz powiedzieć nic Veronice, dopóki nie będziemy pewni.
- Jasne.
Po tych słowach słyszę, jak mój brat porusza się po pokoju, i by nie przyłapał mnie pod drzwiami, szybko odchodzę. Niedowierzam temu, co usłyszałem i nie wiem, czy mam się cieszyć, czy denerwować jeszcze bardziej.
Schodząc na dół, wpadam na roześmianego Tima w towarzystwie Antoine’a i Bama Margery. Mężczyzny nie widziałem od imprezy halloweenowej.
- Jared! W końcu się spotykamy. Cały wieczór cię wypatruję, stary - zwraca się do mnie przyjaciel i przytula na powitanie.
- Dobrze cię widzieć, Margera - rzucam w odpowiedzi, próbując być radosnym.
- Napijmy się za to. Jared? Nie daj się namawiać, to są urodziny twojego brata! - wtrąca się Tim, podchodząc bliżej i obejmuje mnie ramieniem. Jest już lekko wstawiony.
- Świetny pomysł! Idziesz z nami! - stwierdza jeszcze Antoine, dołączając się do Kellehera.
Nie zdążam nic powiedzieć, kiedy mężczyźni zabierają mnie ze sobą do baru. Zostałem przegłosowany, ale w głębi duszy nawet nie protestuję. Wiadomość, jaką uroczyła mnie przed momentem Katia, sprawia, że muszę się odstresować. Kumple przychodzą więc jak na lekarstwo.

***

Po godzinie od wydarzenia z Vicky i Tomo dostaję od Roberta wiadomość. Okazuje się, że był to tylko fałszywy alarm. Z Vicky i maleństwem wszystko w porządku. Kamień spada mi z serca, bo bardzo przejęłam się jej stanem. Idę poszukać Shannona, jednak ten mnie uprzedza.
- Dostałeś wiadomość od Babu?
- Tak, niestety nie mamy jeszcze czego świętować – odpowiada, udając zawiedzenie. Uśmiecham się i klepię go w ramię.
- Hm, ale alkohol nie może się zmarnować - dodaje w odpowiedzi i podaje mi szklankę z Martini. Nie mam wyjścia i upijam łyk.
- Chodź, zatańczymy - rzuca spontanicznie mężczyzna.
W następnej chwili obejmuje mnie w pasie i zaczynamy tańczyć. Dj właśnie puszcza remiks jednej z wolniejszych piosenek Beatlesów i parkiet z lekka pustoszeje.
- Ale ze mnie szczęściarz - zwraca się do mnie Shannon, kiedy się kołyszemy. - Hm, ale chyba ktoś chce mnie zmienić - dodaje jeszcze i w następnej chwili obraca mnie, a moim oczom ukazuje się Braxton.
- Mogę ją porwać? - odzywa się i posyła mi szeroki uśmiech.
- Tylko zwróć w jednym kawałku - upomina go jeszcze Shannon, po czym podaje moją dłoń mężczyźnie i znika z linii wzroku.
- Dzięki za zaproszenie na dzisiejszego paintballa - zwraca się do mnie, gdy zaczynamy tańczyć. Fakt, że zwerbowałam Olite do swojej drużyny był spowodowany tym, że przyjaźniliśmy się i dobrze się z nim bawiłam. - Było naprawdę super.
- Cieszę się. A co ty w ogóle teraz robisz?
- Skupiam się na swoim zespole. Skończyliśmy niedawno jedną trasę. Wciąż pamiętam, że obiecałaś przyjść na koncert! - odpowiada mi z lekkim wyrzutem, na co ukrywam twarz w jego ramieniu.
- Tak, pamiętam. Przepraszam - rzucam ze skruchą. - Nie bij.
Ostatnio przez ciągłe zawirowania, wciąż nie mam na to czasu.
- No nie wiem, do ciebie inaczej nie dociera - stwierdza rozbawiony Braxton, obracając mnie dookoła.
- Obiecuję się poprawić.
- Zaczekaj, muszę to nagrać. Naprawdę to powiedziałaś? - mężczyzna żartuje i to sprawia, że zaczynam się śmiać. Gdy tak kołyszemy się, pytam go jeszcze o współpracę z Marsami.
- Nie mam pojęcia, nie mówili mi nic o trasie, jeszcze.
- Nowa płyta wyjdzie w najbliższych miesiącach, trasa jest potwierdzona. Jesteś najlepszym klawiszowcem, jakiego znam i wzbogaciłeś ich muzykę - odpowiadam mu wesoło.
Przygląda mi się, lekko marszcząc i dodaje:
- Zacznijmy od tego, że jestem jedynym klawiszowcem jakiego znasz.
- Oj tam - rzucam, podśmiewując się, i widzę jak Braxton nie kryje rozbawienia.
- Zmiana.
Na dźwięk słów Jareda, wypowiedzianych wręcz z wrogością, w mgnieniu oka odwracam się, puszczając Braxtona. Jared zaskakuje mnie, w dodatku wygląda inaczej. Niby wszystko jest okej, ale w jego oczach dostrzegam pewnego rodzaju niewyraźność i nie mam wątpliwości, że jest pijany.
- Przepraszam cię, Braxton, zatańczę z nim - tyle zdążam powiedzieć, zanim mężczyzna porywa mnie za rękę, kawałek dalej i obejmuje.
- Jared, jesteś wstawiony - stwierdzam łagodnie, gdy po dłuższym czasie brunet nie raczy się odezwać. Nie jest źle, bo nie chwieje się, ale ten fakt nie sprawia, że czuję się spokojniejsza.
- Nie podoba mi się, że z nim tańczyłaś.
W końcu się odzywa, a jego głos jest pełny pretensji, czym podnosi mi ciśnienie, ale staram się być opanowana:
- To jest tylko przyjaciel, o co ci chodzi? Poza tym rozmawiamy o tobie, więc nie zmieniaj tematu.
- On tego tak nie odbiera, jest facetem. Dostrzeż to w końcu - syczy Jared. - Nie chcę, byś się z nim spotykała.
-  Teraz to przesadziłeś. Nie będziesz wybierał mi znajomych i nie będziemy ciągnąć tej rozmowy dalej. Jesteś nawalony - rzucam w odpowiedzi i tracę ochotę na taniec. Chcę się wyrwać, ale Jared mi nie pozwala.
- Nie rób scen - poucza mnie, przyciągając mocno do siebie.
Ten gest sprawia, że jestem na granicy wyjścia z siebie, co potęguje też wypity przeze mnie alkohol.
- Ja robię sceny? Ja ci mogę dopiero zrobić taką, że zapamiętasz, nie martw się - szepczę mu do ucha, gdy tańczymy dalej. Następnie dodaję, już normalnym tonem:
- Przecież ty nie pijesz. Co to za przedstawienie, Jared?
- To jest gdzieś napisane? Co, nie wolno mi już nawet zabawić się na urodzinach brata? Tylko ty możesz zawsze pić? - odpowiada mi mężczyzna z wielką pretensją i wyrzutem. W ogóle go nie poznaję.
Obraca mnie dookoła i gdy wracam z powrotem do jego objęć, odzywam się:
- Bycie miłym chyba nie boli, co? Dobrze wiesz, że nie chodzi o to. Gdybyś nie zgrywał takiego abstynenta, nie piłabym. Jak wrócimy do domu? Nie mogę teraz prowadzić.
- Wielki mi problem! - krzyczy Jared, wyśmiewając mnie. - Zamówimy taksówkę albo zostaniemy tu na noc. Musisz czepiać się o takie pierdoły? - dodaje rozbawiony i całuje mnie w szyję, a jego dłonie przesuwają się z tali na moje pośladki. - Brakuje ci wyraźnie seksu, ale gdybyś nie udawała…
- Przestań! - przerywam mu gwałtownie, zrzucając z siebie jego dłonie. To, co wyrabia w tej chwili nie przypomina mi kompletnie Jareda. Co on sobie wyobraża? Kim jest ten człowiek?
- Tak się składa, że te pierdoły świadczą o dojrzałości, której ci wyraźnie brakuje. Ja się niby ciągle czepiam? A kto niczym rozpieszczony chłopiec, tupie nóżką na Braxtona?! - wyrzucam z siebie wszystko, co siedzi mi w środku, zachowując przy tym zimną krew. - Mam ci przypomnieć, jak to zapewniałeś mnie o przyjaźni z Wallis, a teraz możesz mieć z nią dziecko? Jak mi to wytłumaczysz?
Stoimy tak na środku parkietu, a Jared nie pozwala mi się oddalić, choćby na krok. Nagle dostrzegam jak jego błękitne oczy szarzeją, nabierając wściekłości.
- Będziesz mi to wypominać do usranej śmierci?! - syczy zdenerwowany, ściskając mnie za nadgarstek, co nie jest przyjemne.
- Puść mnie, to boli - rzucam niezbyt głośno, by nie skupić na sobie uwagi ludzi wokół. Jared jednak mnie lekceważy i kontynuuje:
- Wiesz, jak było, a mimo to wciąż do tego wracasz! A kiedy chcę z tobą porozmawiać, to wmawiasz mi, że to takie ciężkie dla ciebie. Zastanów się, czego chcesz!
- Jesteś bezczelny - stwierdzam bez zastanowienia, odpychając go od siebie wolną ręką. - Puszczaj - cedzę ze złością, która osiąga kulminację. Muszę stąd odejść, bo za moment nie wytrzymam.
- Ej, co się dzieje? Jared, puść ją! - odzywa się Shannon, podbiegając do nas i łapiąc brata za rękę, która ściskała mój nadgarstek. Po kilku sekundach ból ustaje i jestem wolna.
- Zostaw mnie, Shannon - wtrąca Jared, szarpiąc się z bratem.
Nie wiem, jak potoczyłoby się to dalej, gdyby nie interwencja Shannona. Jestem przerażona zachowaniem Jareda.
- Zajmij się nim, błagam - zwracam się do przyjaciela, odchodząc.
Nie zdążam  zrobić kilku kroków, gdy nagle ktoś od tyłu mnie obejmuję. Odwracam odruchowo głowę i dostrzegam Jareda.
- Co ty wyrabiasz?! - mówię zdezorientowana, próbując się wyrwać.
Następnie zaczynamy się szarpać, bo mężczyzna nie chce odpuścić. Gdy tak się przekomarzamy, walcząc ze sobą, nie zauważam kiedy, ale stoimy przy basenie. W końcu udaje mi się odepchnąć Jareda od siebie, na tyle, że leci w tył. Jednak ten, w ostatniej chwili, chwyta mnie za rękę i nim mija sekunda, wpadamy razem do basenu.
I chyba dobrze, że ląduję w wodzie, która mnie ochładza, bo czuję, że rozniosłabym Jareda w tej chwili na strzępy. Wypływając na powierzchnię, napotykam  zaskoczone spojrzenia gości. Podaję rękę Shannonowi, który szybko mnie wyciąga i silę się na wymuszony uśmiech.
- Nic się nie stało, to tylko zakochani! Siła miłości! - odzywa się głośno Shannon, jakby czytał mi w myślach i sztucznie się uśmiecha, próbując uspokoić ludzi. Ten zabieg przynosi efekt, bo goście śmieją się i zajmują sobą.
- Matko i córko! - wzdycha głośno Shannon, podchodząc do mnie. - Trzymasz się, kochanie? Co mu odbiło?!
Kiwam głową. Wyżymając włosy i sukienkę z wody, przyglądam się jak Jared wychodzi z basenu i ciężko oddychając, zbliża się do nas. Gdy staje obok mnie, zauważam, że oprócz tego, że wygląda jak zmokły pies, jest skruszony. Nie mam pojęcia czy to kąpiel tak go otrzeźwiła, czy rzeczywiście coś zrozumiał. Jednak brak mi do niego już siły.
Shannon podaje mi szpilki, które wyciągnął z basenu.
- Dla własnego dobra, zejdź mi z oczu - rzucam do Jareda, celując w niego butem. Shannona zaś uciszam gestem ręki i wychodzę z ogrodu.
Dość tego.

***



Yello!

Jak wrażenie? Spodziewaliście się takiego małego obrotu spraw? Najlepsze dopiero nadejdzie. Przepraszam, że kazałam wam dłużej czekać i jeśli kogoś zawiodłam, bo nie jestem w optymalnej formie pisarskiej. 
Kocham was.

Provehito in altum!

Wspaniali.


* "Mała impreza nikogo jeszcze nie zabiła" - Fergie, A Little Part Never Killed Somebody.
** Słowa nawiązujące do piosenki This Is War.
*** Transwestyta w The Dallas Buyer’s Club, którego gra Jared.

8 komentarzy:

  1. Ledwo skończyłam pisać jeden komentarz, a tu nowy rozdział! No nieźle xD hahah i wiesz co Ci powiem, kochana?
    "Włoski ci tak śmiesznie odstają i w ogóle ta koszulka… Wiesz ile kobiet chciałoby być na moim miejscu i mieć takie widoki?"
    ASDFGHJKLJHGFDGHDSGJ ZGIIIIIIIŃ PRZEPAAAADNIIIIIIJ MARY! *_________*
    No... A tak poza tym... Jaki długi rozdział! :D ♥ I była akcja!
    Pomysł z paintballem świetny, aż sama mam ochotę tak poganiać z pistoletem na farbe! ;>
    No i kłótni - czy raczej kłótnie - NICE!
    Ale w ogóle, to nie mogę się ogarnąć, bo tyle Shaniaka tu dziś było, że asdfghjkjhg kocham ten rozdział, bo jego ralecje z Veronicą są genialne :D + sama mam ochotę wparować mu z rana do domu i pownerwiać xD haha
    To, jak bardzo przejmuje się Veronicą jest naprawdę wzruszające.
    Ach no i cała ta akcja Katii! Szczerze powiem, że mi samej wpadł go łowy ten pomysł z badaniami :P
    Czekam jak rozwinie się to dalej ;>
    LOVE ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisząc te sceny miałam przed oczami Shannona w tej jezuskowatej wersji z długimi włosami i powiem ci, że był cholernie seksowny! Hm, ciekawie byłoby zobaczyć go tak w domowych pieleszach :) i zmacać jego włoski! Nie mówię już o Jaredzie...
      W każdym razie, tak, Shannon będzie tu kochany i przytulany i najlepszym przyjacielem. Poza tym Shannon zna życie, a jeszcze lepiej Jareda - jego troska jest oczywista, szczególnie po tym, co zrobiła dla niego Veronica.
      Ciąża - no nie będzie za ciekawie, tyle powiem.
      XO :*

      Usuń
  2. Już jakiś czas temu sama zaczęłam się zastanawiać skąd pomysł, że nie można ustalić ojcostwa przed narodzinami, ale stwierdziłam, że pewnie potrzebne Ci to do rozwinięcia fabuły i jak widać nie myliłam się. :D
    Veronica i Shannon są tacy uroczy razem. Nie wiem co mnie naszło, ale wcale bym się nie obraziła gdyby byli razem. Nierealne, wiem. ;)
    I znów znalazłam błędy (PRZEPRASZAM :D) ale tylko dwa. ;)
    1. celownik liczby mnogiej od słowa "perkusista" to "perkusistom", nie "perkusistą".
    2. powinno być "dookoła niej porozrzucana jest (...)", a "nie dookoła jej (...)"
    aha, i przeszkadzało mi trochę to, ze nie piszesz kto mówi w danym fragmencie. Piszesz w pierwszej osobie i to lekko utrudniało rozeznanie. W pewnym momencie się zgubiłam.
    Ale poza tym jestem przeszczęśliwa, ze rozdział jest tak szybko i to taki długi i generalnie dużo lepszy od poprzedniego.
    V i J wreszcie próbują wziąć byka za rogi i spojrzeć problemom w oczy. Jestem ciekawa jak to się skończy.
    buziaki
    -M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yello! Dziękuję bardzo za wyłapanie błędów i już poprawiam. Rozdział dopiero trafił do mojej bety.
      V i S razem? Hm, hm, hm. Nie wiem sama.
      Nie piszę już imion bo dostałam taką radę i zgadzam się z nią. W pewnym momencie da się domyśleć w kogo głowie siedzimy ;) Będę starać się tak pisać przynajmniej.
      Lepszy? A dziękuję, też tak myślę. Co do badań - Jay nie siedzi w dzieciach i nie przypuszczał, że Ann go oszuka. Ufał jej.
      V i J mają wybuchowe charakterki i to ich "ujeżdżanie byka" będzie ciekawe ;)
      XO buziaki!

      Usuń
  3. Mam kłótnię, jeej. Teraz czekam na rzucanie talerzami i szklankami. Wgl, mogłabyś ich na trochę rozdzielić.
    Wiedziałam, że coś nie tak jest z Wallis. Pewnie myślała, że Jared z nią będzie. A to sucz :D Wgl, oglądałam ostatnio jej instagrama i Chloe i jakoś je znielubiłam.
    A Shannon *.* Uwielbiam tego miśka.
    Czekam na następny i rzucanie szklankami. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Martwi mnie to, co się między nimi dzieje. Jak sobie tego nie wyjaśnią, to nie wróżę im kolorowej przyszłości. Pomysł z urodzinami świetny. Zazdroszczę im tego, sama nie pogardziłabym przyjęciem niespodzianką :D Końcowe zachowanie Jareda... on rzeczywiście nie powinien pić, bo zachowuje się potem jak skończony idiota za przeproszeniem :)
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm i dlatego właśnie Jared nie pije, bo jest wtedy innym człowiekiem, ale to się... troszkę rozwinie dalej ;)

      Usuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.