***
Gdy przebrałam się w dżinsy oraz top
przyniesione z auta (nic innego nie miałam) i suszyłam włosy, a złość opadła,
zaczęłam się zastanawiać.
W całym zajściu dzisiejszego wieczoru
najgorsze nie było to, że przez Jareda wpadłam do wody, czy to, że się upił,
lecz jego słowa. Stwierdzenie, że koloryzuję w swoich odczuciach, bolało
bardziej niż siniak na nadgarstku. Jak mógł tak w ogóle pomyśleć? Wiem, że
alkohol powinien to tłumaczyć, ale tak nie było. Czy to znaczy, że myślał tak
od samego początku, tylko nie chciał się przyznać? Te słowa, wypowiedziane z
wyrzutem, raniły. Wciąż nie mogłam wyjść
ze zdziwienia, jak wiele w nim siedziało. Co spowodowało tak nagłą zmianę w
jego zachowaniu? Dlaczego był zwyczajnie niemiły dla mnie? W dodatku przez cały
wieczór spędziliśmy ze sobą jedynie kilka chwil. To niepokoiło mnie, jednak
swoje wątpliwości mogłam rozwiać dopiero rano, kiedy Jared powróci już do
siebie. Nie miałam bowiem ochoty rozmawiać z nim już dzisiaj.
Zmywając resztki makijażu, założyłam
wyschnięte już szpilki i postanowiłam wrócić na imprezę. Nie zamierzałam udawać
wielce obrażonej, a nie chciało mi się spać. Zgarniając z baru drinka, usiadłam
wygodnie przy stoliku w ogrodzie, z dala od bawiących się świetnie ludzi.
Bolała mnie głowa, a promieniujący ból zaczynał drażnić. Nie wiem, ile
przesiedziałam, obserwując dj-a i tańczących gości, ale w najmniej spodziewanym
momencie przysiadł się do mnie Bam Margera.
Siadając bez słowa, jedynie się uśmiechnął i
stuknął ze mną szklanką. Przyglądając mu się, niewiele czasu zajęło mi
stwierdzenie, że od ostatniego spotkania praktycznie się nie zmienił. Wciąż
nosił potargane, dłuższe włosy i kilkudniowy zarost, który dobrze współgrał z
tatuażami na jego ciele. Miał na sobie luźne dżinsy, biały T-shirt, adidasy i
czarną marynarkę, co poniekąd mnie bawiło. Pamiętałam bowiem dobrze, że Bam nie
jest typem mężczyzny lubującym się w garniturach, koszulach czy marynarkach.
- Widziałem scenę przy basenie. Pięknie
wpadliście - zwraca się do mnie w końcu, gdy widzi, jak uważnie mu się
przyglądam. - Znalazłaś coś ciekawego? - dodaje jeszcze rozbawiony.
- Próbuję ustalić, gdzie podział się ten
przebiegły manipulator - odpowiadam ze szczerym uśmiechem.
Nie wspominam ostatniego spotkania z Bamem za
dobrze, może dlatego, że wylądowałam w szpitalu na odtruciu alkoholowym.
- Zostawiłem go dziś w domu.
Śmieje się i unosi ręce w geście obronnym.
- Nie zmuszę cię do ponownego spotkania z
Knoxvillem, obiecuję - dodaje, kładąc teatralnie rękę na sercu, a ja mu, o
dziwo, wierzę.
Johnny Knoxville jest jednym ze znajomych
Bama z „Jackassa”, który jest najbardziej nieobliczalnym człowiekiem,
którego poznałam w życiu.
- Chyba nie bawisz się tu najlepiej, co? -
zwracam się do niego, gdy dostrzegam, jak wodzi wzrokiem po imprezie.
- Dlaczego? Wręcz odwrotnie. Razem z Timem i
tym dj-em, znajomym Shannona, Antoinem? - pyta, chcąc się upewnić, że nie
pomylił imienia. Kiwam głową. - No więc razem upiliśmy trochę Jareda. Ja tu się
odnajduję.
Śmieje się jeszcze i opróżnia swoją szklankę.
Teraz przynajmniej mam jasność, kto stoi za takim stanem Jaya.
Z Bamem rozmawia mi się tak dobrze, że
siedzimy razem aż do rana. Dopiero to uświadamia mi, że potrzebowałam takiej
zwyczajnej pogawędki o wszystkim i o niczym, z kimś takim jak on. Bam opowiada
mi o swoich planach, o tym, co teraz robi i jakie przedsięwzięcia ma na oku.
Śmieszy mnie, gdy zaczyna tylko wątek „Jackassa”, ale widzę, że sprawia mu to
ogromną frajdę. Mężczyzna mimo wszystkich zarzutów co do niego, jest świetnym
kumplem. Rozbawia mnie, a to sprawia, że zapominam o problemach. Ku mojemu
zaskoczeniu możemy rozmawiać spokojnie, nikt bowiem nam nie przeszkadza, a w
szczególności Jared, którego od akcji przy basenie jeszcze nie widziałam.
Gdy tak siedzimy i rozmawiamy z Margerą,
przerzucając wzrokiem po ogrodzie, dostrzegam przy jednym ze stolików Shannona,
który siedzi sam jak kołek. Nie mam pojęcia, jak długo to trwa, ale widząc, że
ma spuszczoną głowę, zaczynam się martwić. W tym samym momencie dociera do
mnie, że impreza opustoszała i zostało jeszcze kilku ludzi, jednak żadna z
twarzy nie jest mi znajoma.
- Boże, ale ja się z tobą zasiedziałam.
Spójrz, wszyscy się prawie zmyli - zwracam się do znajomego, omiatając ręką
wyludniony ogródek. - Czas na mnie. - Dopijam drinka i podnoszę się. - Miło
było z tobą pogadać.
- Nie spodziewałem się tego usłyszeć, a
zwłaszcza od ciebie - rzuca wesoło Bam. - Polecam się na przyszłość i pamiętaj
o mojej propozycji, gdyby kręcenie filmów cię znudziło.
- Będę mieć to na uwadze, chociaż współpraca
z tobą źle skończyłaby się dla mojej wątroby, coś tak czuję - dodaję jeszcze i
ściskam go na pożegnanie. - Równy z ciebie gościu.
- Zawstydzasz mnie - odpowiada, zgrywając
nieśmiałego, czym mnie rozśmiesza. - Pozdrów ode mnie Jareda rano!
- Chcesz się doigrać - dodaję na odchodne,
śmiejąc się i mając w głowie obraz skacowanego Jaya, który ma ochotę zabić
Bama.
- Zawsze!
To ostatnie, co od niego słyszę. Podchodząc
do Shannona, zatrzymuję się za jego plecami. Widząc jak nerwowo obraca szklankę
z alkoholem w dłoni, mam wątpliwości, czy nie powinnam zostawić go samego.
Jednak coś w środku bierze nade mną górę i sprawia, że siadam naprzeciwko
mężczyzny.
Od razu mierzy mnie wzrokiem, który mógłby
odstraszyć, ale jestem już do niego przyzwyczajona, chociażby po przejściach w
San Francisco.
- Nieładnie tak pić samemu - zaczynam rozmowę
i nie czekając na pozwolenie, chwytam szklankę z ciemną cieczą stojącą przy
Shannonie. Upijam łyk i momentalnie się krzywię.
- Fuj, koniak. Jak ty możesz to pić?! -
rzucam, wycierając usta i odstawiam szklankę z alkoholem z powrotem na stół,
podsuwając ją bliżej przyjaciela. W tym samym momencie mam wrażenie, że przez
ułamek sekundy Shannon krzywo się uśmiechnął.
- Jesteś za młoda, by to zrozumieć -
stwierdza obojętnie, upijając kolejny łyk. Jego stan wskazuje na to, że „jest
mu już dobrze”.
A więc gramy nie fair, myślę sobie i mam
ochotę powiedzieć mu coś o wieku, ale z racji, że wygląda jak zbity pies - nie
mam serca być dla niego okrutna, nie potrafię po prostu. Przygląda się swoim
dłoniom, a ja odzywam się, jakże twórczo:
- Aha, okej.
- Zawaliłem, Veronica - odzywa się zaraz po
mnie, lekceważąc zupełnie moją odzywkę.
Gdy podnosi głowę, widzę, że w brązowych
oczach tonie wielki smutek, co sprawia, że drobna złość przechodzi, a zastępuje
ją troska. Tak rzadko widzę go zmartwionego i wiem, że to nie błahostka.
- Z
czym zawaliłeś? Zaczynam się martwić, mów.
Mężczyzna jednak nie bardzo przejmuje się
ponagleniem, bo jedynie przygląda mi się, jakby chciał, bym wyczytała wszystko
z jego oczu, a tego nie potrafię. Opornie szło mi z jego bratem, a co dopiero z
nim.
- Nie jestem jasnowidzem, Shanny - wtrącam i
gdy on chce chwycić za szklankę, łapię jego dłoń. - Musisz mi powiedzieć.
- Powiedziałem do Katii „Elizabeth” - odzywa
się, zbliżając do mnie.
- Słucham?!
Wpatrujemy się w siebie, a nasze twarze
dzieli kilkanaście centymetrów. Shannon zaskoczył mnie na tyle, że nie jestem w
stanie przez chwilę nic powiedzieć.
- Zawaliłem, rozumiesz? Nie wiem, naprawdę
nie mam pojęcia, dlaczego, ale rozmyślałem o niej i wtedy, jak w jakimś filmie,
zjawiła się Katia. Zaczęła mnie całować, zaskoczyła mnie, a jestem pijany i…
Nieświadomie nazwałem ją Elizabeth.
Shannon skończył mówić i przetarł dłońmi
bezradnie twarz, ukrywając ją w nich.
- Nie chciałem tego, samo tak wyszło. Nie
dała sobie nic powiedzieć. Wyszedłem na dupka i teraz to już koniec - dodaje,
po czym odsłania twarz i widzę na niej uczciwość. Nie kłamie. W dodatku cierpi.
- Wierzę ci, że nie chciałeś jej tak nazwać -
odzywam się, gdy głos mi wraca. Próbuję go pocieszyć, ale jestem w tym
beznadziejna.
- Shannon… - chcę dodać coś jeszcze, ale
właściwie nie mam pojęcia co.
- Katia i tak uważa, że jest dla mnie zabawką
na pocieszenie po Lanie, a tak nigdy nie było. To dzisiaj utwierdziło ją w tym
przekonaniu. Veronica, wiesz dobrze o tym, tak samo jak ja. To skończone -
odzywa się, a jego wielkie czekoladowe oczy szklą się.
Shannon ma łzy w oczach i to nie złudzenie.
Cholera! Ten fakt sprawia, że coś w sercu ściska mnie mocno. Jest dla mnie nie
tylko przyjacielem, bratem Jareda, ale też kimś bardzo cennym, bo rozumie mnie,
wspiera i martwi się zawsze, gdy coś się dzieje. Mogę powiedzieć mu wszystko,
bez obawy, jaka nawiedza mnie czasem w rozmowie z Jaredem, choć to go właśnie
kocham. Nigdy mi nie powiedział: nie mam czasu. Bez wątpienia jest bratnią
duszą, kimś kogo obecność wystarczy bym się uśmiechnęła. Nie wiem, co takiego ma w sobie, ale traktuję
go wyjątkowo, bo taki też jest, a jego cierpienie czy smutek z czasem zaczęły
sprawiać ból i mnie. Teraz to dostrzegam i wyraźnie czuję.
- Nie, Shannon. Ona nie jest taka, pogadam z
nią - odzywam się w końcu.
- Nie, zostaw tę sprawę - odpowiada mi
Shannon, tonem tak chłodnym, że po chwili dodaje, już cieplej:
- Naprawdę masz swoje problemy. Nie trać
czasu na mnie i Katię, bo nie wydaję mi się, że uda ci się ją przekonać.
Zraniłem ją.
- Zależy mi na tobie, idioto! Jak możesz
mówić, że to strata czasu?! - odpowiadam oburzona. Drugi Leto, który lekceważy
moje uczucia? Nie. Temu nie odpuszczę.
- Nie wkurzaj mnie nawet. Oczywiście najpierw
to ty z nią porozmawiasz. Nie, nie odbiorę ci tej przyjemności - dodaję z
ironią, ale Shannon się nie uśmiecha. Przygląda mi się jedynie i dopija drinka.
- A teraz wstawaj, goście wychodzą. Trzeba
ich pożegnać, gospodarzu - dodaję, gdy dostrzegam, że ostatnia grupa zbiera się
do wyjścia i podchodzę do Shannona, klepiąc go po ramieniu.
Dokładnie o czwartej trzydzieści udaje się
nam z Shannonem pożegnać ostatnich ludzi. Do wyjścia zbiera się też dj, po
którego przyjechało dwóch znajomych, którzy w czasie, gdy my rozmawialiśmy z
mężczyzną, zapakowali do auta sprzęt.
Dom opustoszał, poza paroma osobami z cateringu, po podłodze walają się
serpentyny, a gdzie nie sięgnąć wzrokiem, porozstawiane są szklanki i butelki.
Podsumowując, jest co sprzątać.
Gdy opadamy na sofę, przypominam sobie o
Jaredzie, którego nie widziałam i zwracam się do Shannona:
- Co zrobiłeś z Jaredem?
Przygląda mi się jakby to było oczywiste i
dodaje:
- Jak to co? Wychylił sobie jeszcze dwie
setki, po tym jak poszłaś i zapakowałem go na siłę do łóżka. Uwierz mi, upity
Jared nie nadaje się do czegokolwiek. Jest w pokoju na górze.
- Dziękuję - odpowiadam i odruchowo przytulam
się do jego ramienia.
- Nie masz za co, to mój brat i jego dupsko
to też moja sprawa - rzuca Shannon radośniejszym tonem, ale zmęczonym.
- Padasz na twarz, idź się połóż. Ja poczekam
aż catering się zawinie do domu. Nie chce mi się jeszcze spać, w odróżnieniu od
ciebie.
- Na pewno?
Shannon chyba czekał na te słowa, bo w jego
głosie wyczuwam pewnego rodzaju ulgę. Kiwam głową, a on niespodziewanie całuje
mnie w policzek.
- Jesteś niesamowita i przepraszam. Ja też
się martwię o ciebie - dodaje jeszcze, po czym znika mi z oczu, zostawiając
mnie z uśmiechem na twarzy.
Jego ‘przepraszam’ rozgrzewa moje serce i
sprawia, że choćbym chciała, nie potrafię być na niego zła i mogę siedzieć tu
chociażby do południa.
W czasie gdy ludzie z cateringu sprzątają,
robię sobie herbatę i włączam telewizor. Leci akurat jakiś program dokumentalny
o ludziach na krańcu świata i to zajmuje mi skutecznie czas, bowiem nim się
orientuję, kobieta z obsługi informuje mnie, że skończyli. Zerkam na kuchenny
zegar - piąta trzydzieści. Nie wiem, czy jest sens się kłaść, ale oczy już
kleją mi się same, więc wyłączam światło i idę na górę.
Wchodzę po cichu do sypialni i na szczęście
nie muszę zapalać światła, bo brak rolet w oknie sprawia, że nikłe światło
budzącego się dnia, rozświetla mi pomieszczenie. Mimo wszystko nie chcę obudzić Jareda.
Podchodzę bliżej łóżka i przyglądam się jak śpi. Mogę to robić, bo wielkie,
niebieskie oczy szczelnie skryte są pod powiekami. Lewą rękę ma podłożoną pod głowę,
którą co jakiś moment lekko porusza, jakby męczył go niespokojny sen. Śpi bez
koszulki, a blada klatka rytmicznie się porusza, przy każdym oddechu. Długie
włosy opadają mu niesfornie na policzek i kusi mnie by je poprawić, jednak
ostatecznie się powstrzymuję. Gdy śpi, wydaje się być oazą spokoju, niewinności
i pogody ducha.
Kąpiel brałam kilka godzin temu, więc tylko
się rozbieram i zostając w topie i majtkach, kładę się obok Jareda, na swojej
połówce łóżka. Nie mija minuta, gdy
przewracam się na bok. Za dużo myśli z dzisiejszego dnia kłębi się w mojej
głowie, nie dając mi spokoju, choć staram się je wyprzeć. Znów zmieniam
pozycję, tym samym wątpiąc, że szybko zasnę. Gdy przewracam się o sto osiemdziesiąt stopni, słyszę jak
Jared coś mamroczę i chyba się budzi. Momentalnie sztywnieję i odruchowo udaję,
że śpię.
Po chwili słyszę jak łóżko lekko skrzypi i
domyślam się, że Jared wstał. Dobiega mnie odgłos jego bosych stóp na
drewnianej podłodze i dźwięk otwieranych drzwi. W następnej chwili słyszę już
tylko jak mężczyzna wymiotuje i to sprawia, że natychmiast się obracam. Widzę
jego sylwetkę w drzwiach łazienki i nie potrafię leżeć obojętnie. Wychodzę z
łóżka i biegnę do niego. Gdy stoję już obok Jareda, kładę dłoń na jego gołych
plecach i delikatnie po nich przejeżdżam, jednak widząc, że to jeszcze nie
koniec, szybko odgarniam przeszkadzające i wpadające mu na twarz pasma długich
włosów.
Dopadają mnie wątpliwości, czy powinna tu
być, w końcu żaden mężczyzna nie lubi być oglądany przez kobietę w chwili słabości.
W tym samym momencie czuję jednak, jak ręka Jared zaciska się na mojej nodze i
to utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem we właściwym miejscu.
- Jestem przy tobie - szepczę bardziej do
siebie niż jego.
***
Gdy budzę się przed południem, fizycznie
czuję się znacznie lepiej niż jeszcze kilka godzin temu. Musiałem zjeść coś, co
stanęło mi na żołądku i zaprawiłem to w dodatku alkoholem. Na szczęście
zwróciłem wszystko nad ranem i mogłem spokojnie spać. Jednak psychicznie wciąż
jest kiepsko. Czuję się przytłoczony z każdej strony. Tkwię jakby w bagnie,
które mnie pochłania.
Przecieram oczy i widzę przed nimi scenę z
łazienki. To przypomina mi jak bardzo ta dziewczyna mnie kocha, o czym zdążyłem
zapomnieć pod wpływem alkoholu. Zdenerwowałem ją i zraniłem jej uczucia
szczeniackimi słowami, których teraz żałuję. Dlatego nie piję alkoholu - jestem
po nim chamem, nie artystą.
Podnosząc się z pustego łóżka, zakładam
szybko ubranie i schodzę na dół, gdzie czeka na mnie już Shannon z Veronicą.
Wchodzę do salonu i zauważam ich siedzących na sofie, z pozostałościami
jedzenia z imprezy na stole. Oglądają z zainteresowaniem telewizję, podchodzę
bliżej.
- To
już potwierdzone, Columbia Picture ma poważne problemy finansowe, które nie są
tak przejściowe, jak zapewniał rzecznik wytwórni. Wypowiedzenie umów
spowodowało falę pozwów na przedsiębiorstwo, które znalazło się poważnie pod
kreską. Jak udało się nam ustalić, źródłem problemów wytwórni jest nowy
właściciel, który otrzymał kierownictwo w wyniku przetargu. Nowa polityka
wytwórni, opierająca się na radykalnych cięciach budżetowych i inwestycjach w
wielkie produkcje nie przyniosła zamierzonego zysku. Informacja o sprzedaży
zadłużonej wytwórni jest więc jedynie kwestią czasu, zanim firma nie ogłosi
upadłości. Przypominamy, że Columbia Picture jest jednym z najbardziej
wpływowych potentatów filmowych na rynku, mającym udziały w największych
światowych wytwórniach. Jej problemy nie odbiją się bez echa na przemyśle
filmowym.
Dziennikarz skończył mówić i nim pojawił się kolejny
news w serwisie informacyjnym, Shannon zdążył zmienić program.
- Co o tym myślisz? - zwróciła się nagle do
mnie Veronica, z nutą niepokoju w głosie.
- Nie wygląda to za dobrze dla Columbii.
Zostali zmuszeni do odmówienia dystrybucji wielu filmów i wstrzymania wypłat
dla producentów. Nie siedzę w tym przemyśle na tyle, by dokładnie określić
skutki, ale…
- Emerson ma kontrakt z Columbią Picture,
sprawdziłam to - przerywa mi Veronica, tym samym wiem już, do czego zmierza. -
Na razie nie wiem nic więcej, ale jeśli wypowiedzieli z nim umowę, to może
oznaczać kłopoty też dla mnie. Nie wiem, czy powinnam się obawiać.
- Ale rozmawiałaś z nim o tym? - pytam i
próbuję ustalić fakty.
- Nie, ta sprawa wyszła na dniach.
- Więc nic nie wiesz nic na pewno. Nie masz
się więc czym zamartwiać, póki co - odpowiadam i siadam w fotelu. Dopiero teraz
zaczynam odczuwać skutki wczorajszego przepicia. Widzę, że kobieta sama nie
wie, co o tym sądzić.
- Halo! - odzywa się nagle Shannon. - Czy
możemy zjeść śniadanie w miłej atmosferze, a nie posępnej?
Spoglądamy z Veronicą po sobie.
- Już nic nie mówię - odzywa się do Shannona
dziewczyna, uśmiechając krzywo.
- Dziękuję, a teraz smacznego - odpowiada
jeszcze mój brat i zabieramy się za śniadanie.
- Ja raczej podziękuję, nie jestem głodny -
wtrącam, gdy przebiegam wzrokiem po wczorajszych pozostałościach. Nie jestem
pewny, co ze stołu mi zaszkodziło, więc nie chcę już ryzykować.
Widzę, jak Shannonowi ciśnie się na usta
jakiś komentarz, ale w ostateczności się powstrzymuje i jedynie głupkowato
uśmiecha.
- Masz - odzywa się do mnie Veronica podając
szklankę z sokiem. Nie mam pojęcia, skąd go wynalazła. - Świeżo wyciśnięty -
dodaje jeszcze i lekko uśmiecha, gdy odbieram od niej napój.
- Dziękuję.
Jedynie na tyle mnie stać. Wiem, że to, co
wydarzyło się dziś, nie zwolni mnie z rozmowy z nią. Rano, gdy mi się
polepszyło, położyliśmy się z powrotem spać, nie poruszając tematu kłótni.
Przytulając się do niej, przypomniałem sobie, jak bardzo ważny jestem dla niej,
jak mocno ja ją kocham i jak nie widzę się bez niej. Dopóki będzie mnie kochać,
ja będę o nią walczył.
Nagle też spoglądając na mojego brata,
przypominam sobie jego wczorajsze słowa. Annabelle - muszę z nią wszystko
wyjaśnić raz na zawsze. W tej samej chwili czuję złość na Shannona. Chciał to
przede mną zataić, dla „mojego dobra” i zmusić Annabelle do przyznania się, a
to tylko kolejne zapętlenia sytuacji. Nie, załatwię to jak najszybciej. Sam.
Na rozmowę z Veronicą zbieram się dopiero
wieczorem. Całą niedzielę spędziliśmy jeszcze u Shannona, więc gdy wychodzę
spod prysznica i widzę, jak siedzi na łóżku w sypialni i rozczesuje opadające
na piersi włosy, postanawiam wykorzystać moment. Siadam przy niej.
- Rozczeszesz moje też? - zwracam się do
niej.
Veronica przez parę sekund przygląda mi się z
zastanowieniem, jakby analizując moje intencje. W końcu się odzywa:
- Odwróć się.
Wykonuję polecenie, obracając się do niej
plecami. Kobieta w tym czasie klęka na
łóżku i chwyta moje włosy, zabierając się za ich czesanie.
- Masz takie zdrowe i mocne włosy, a przecież
jesteś mężczyzną i robiłeś z nimi już tyle rzeczy. Mogłyby bez problemu należeć
do kobiety. To cholernie niesprawiedliwe - odzywa się, próbując być obojętna,
ale w ostatnich słowach wyraźnie pobrzmiewa lekkie oburzenie i zazdrość. To
sprawia, że zaczynam się śmiać.
- Mogę je oddać, jeśli to tylko pomogłoby
komuś - odpowiadam i teraz to ona się podśmiewa, dodając:
- W to akurat ciężko mi uwierzyć.
- A wierzysz, że cię kocham?
Zaskakuję ją tym pytaniem, bo natychmiast
milknie, a atmosfera żartów znika. Odchylam głowę do tyłu, by zobaczyć jej
twarz i dodaję jeszcze:
- Przepraszam, że ci zwymyślałem i w dodatku
uraziłem twoje uczucia. Przez alkohol dałem się ponieść emocjom czego bardzo
żałuję, bo niczym nie zasłużyłaś na słowa, które skierowałem pod twoim adresem.
W dodatku udowodniłaś mi po raz kolejny, jak wielki skarb posiadam, mając cię u
swojego boku.
Kończę mówić i przyglądam się jej rozbieganym
tęczówkom. Kiedy łapię ją za rękę z grzebieniem, spogląda na mnie i odzywa się:
- Przeprosiny przyjęte, ale powinieneś
wiedzieć, że bardzo mnie to zasmuciło. Czasem po prostu ugryź się w język,
zamiast potem przepraszać - odpowiada i wyrywa mi rękę. - A teraz odwróć się,
chcę skończyć cię rozczesywać - beszta mnie.
- Postaram się o tym pamiętać - odpowiadam z
powagą, wracając do poprzedniej pozycji.
Po chwili Veronica kończy z moimi włosami,
podaję jej gumkę, a ona wiąże je w kucyka.
- Gotowe.
- Dziękuję - odzywam się.
Atmosfera między nami jest jednak zbyt
sztywna. Mam wrażenie, że Veronikę mimo wszystko coś trapi. Kiedy odkłada
grzebień na szafkę, wykorzystuję sytuację i siadam bliżej kobiety, obejmując ją
w pasie. Zaczynam całować ją po szyi i wsuwam dłonie pod jej koszulkę.
- Wszystko w porządku? - pytam, w przerwie
między składanymi na jej skórze pocałunkami.
- Boli mnie głowa, jestem zmęczona i jutro
rano wstaję do pracy. Chcę się położyć.
- Mam na to antidotum. Pozwól mi się sobą
zająć - szepczę jej do ucha. Tak bardzo jej w tej chwili potrzebuję, by
odzyskać spokój i przeświadczenie, że wszystko między nami jest na właściwym
miejscu. Veronica jednak się odsuwa.
- Jared, mam okres. Przestań.
Mówi to takim tonem, że mam wrażenie, że się
ze mną droczy i chce, bym nie przestawał.
- Nie przeszkadza mi to - stwierdzam
obojętnie, przysuwając się z powrotem bliżej niej i próbując przewrócić ją na
bok.
- Ale mnie to przeszkadza! - odpowiada mi
podniesionym tonem i odwraca twarz w moją stronę. - Przed chwilą zapewniałeś,
jak to liczysz się z moim uczuciami, a teraz robisz coś, co temu przeczy. - Jej
oczy przepełnione są zmieszaniem i wyrzutem, co sprawia, że prostuję się i
puszczam ją. - Dlaczego dla ciebie każda nasza kłótnia musi kończyć się w
łóżku? To twój sposób na budowanie związku? To nie jest normalne. Wiesz, co
jest normalne? Dostać kwiaty na przeprosiny, a nie seks. Naprawdę nie widzisz
tego? - kończy mówić i łapie mnie z przejęciem za rękę. - Odpowiedz mi - dodaje
z prośbą w głosie.
Mierząc się z nią spojrzeniem, mimo tego
wybuchu, nie dostrzegam w jej oczach złości, a jedynie zmęczenie wymieszane z
lekkim zawodem czy znudzeniem. To sprawia, że pewność, jaką miałem jeszcze
rano, znika, zastąpiona przez obawy.
Teraz już wiem, że coś pomiędzy nami zaczyna się rozrywać, a tego
obawiam się najbardziej
-
Kochając się z tobą, mam po prostu pewność, że wciąż kochasz mnie tak samo
mocno, że nic się między nami nie zepsuło, że nadal jesteś moja. Mówisz, że to
nienormalne, ale taki właśnie jestem. Tak cię to dziwi? To cała prawda -
odpowiadam ze spokojem, rozkładając bezradnie ręce.
Nagle
Veronica podnosi się i przytula, przewracają mnie na plecy, co zupełnie mnie
zaskakuje. Bez zastanowienie obejmuję ją równie mocno, jak ona mnie. Leżymy tak
przez dłuższy czas, nic nie mówiąc i głaszczę ją po głowie.
- Idę
na dół po wodę, przynieść ci tę tabletkę na ból głowy? - zwracam się do
Veroniki, gdy puszcza mnie i kładzie się do łóżka.
- Tak.
***
Spędzając całą niedzielę na kłębiących się w
mojej głowie rozważaniach na temat tego, czego właściwie chcę od życia,
doszedłem do wniosku, że wiąże się to z Katią. Blondynka zaintrygowała mnie na
tyle, że nie mogłem wyzbyć się wspomnień o niej. Miała w sobie coś, co nie
pozwalało mi o niej zapomnieć nawet, kiedy tego chciałem. Wiem jedno, jeśli nie
dam sobie szansy, nie spróbuję - będę tego kiedyś żałować. Z tą myślą wyszedłem
nazajutrz z domu.
Po drodze do Katii zatrzymałem się w
kwiaciarni. Jeśli chciałem sprawić, że w jakimkolwiek stopniu uwierzy w moje
intencje, musiałem się postarać. Nie mogłem jednak dać jej bukietu róż i
powiedzieć: przepraszam. To byłby tylko pusty gest, niczym niewyróżniający się.
Oglądając wnętrze kwiaciarni wypełnione po brzegi najróżnorodniejszymi
kwiatami, z najdalszych kresów świata, miałem trudny wybór.
- Mogę jakoś panu pomóc?
- Chyba się już zdecydowałem - odpowiadam na
pytanie kwiaciarki, która pojawia się obok mnie w momencie, gdy dostrzegam to,
czego szukam.
Po upływie pół godziny docieram na miejsce,
które podała mi Katia jako swój nowy adres. Jest to mieszkanie w starej
kamienicy, które, o dziwo, pasuje mi do niej idealnie. Wchodzę bez problemu,
dzięki pani z pieskiem, która właśnie wychodzi. Dopiero stojąc pod drzwiami z
numerem dziewięć, zaczynam mieć obawy, że zostanę wyrzucony stąd szybciej niż
się pojawiłem. Na szczęście nie ma wizjera, więc jeszcze mam nadzieję.
Raz się żyje, co mi tam,
myślę i naciskam dzwonek do drzwi.
Gdy po kilkudziesięciu sekundach drzwi się
otwierają, staję twarzą w twarz z lekko zaskoczoną Katią. Wyraźnie się mnie nie
spodziewała. Zanim zdąża zatrzasnąć mi drzwi przed nosem, odzywam się:
- Jestem ostatnią osobą, którą chcesz teraz
widzieć, ale daj mi pięć minut. Potem będziesz mogła kopnąć mnie jeszcze na
odchodne, obiecuję.
To sprawia, że choć patrzy wzrokiem, który
mógłby zabić, wpuszcza mnie do środka. Zamykając drzwi, odzywa się:
- Pięć minut i ani sekundy dłużej. Słucham.
Opierając się o drzwi, zakłada ręce na piersi
i przygląda mi się oczekująco.
- Masz prawo być na mnie wściekła i nie
chcieć mieć ze mną nic do czynienia już, rozumiem to, ale powinnaś też coś
wiedzieć. Nazwałem cię tak zupełnie nieświadomie, zaskoczyłaś mnie, bo
podeszłaś w najmniej oczekiwanym momencie i w dodatku pocałowałaś.
- Czyli teraz to moja wina?! - wtrąca
zdenerwowana Katia.
- Nie! Daj mi powiedzieć - odpowiadam,
podchodząc bliżej niej. - Mocno przeżyłem tą całą sprawę z Laną, bo kochałem
ją, tak mi się wtedy wydawało. Teraz wiem, że po prostu dałem się uwieść.
Zagrała mi na uczuciach i to nie było fair. Na przyjęciu byłem już napity i to,
co powiedziałem nie było zamierzone, uwierz mi.
- Nie tłumacz się alkoholem! Skoro
powiedziałeś do mnie Elizabeth, to znaczy, że o niej myślałeś, że może chciałeś
by to ona była na moim miejscu wtedy - odpowiada beznamiętnie Katia, stając
naprzeciwko mnie.
- Nie, nie masz pojęcia jak ucieszył mnie
fakt, że to właśnie TY tam byłaś, a nie ona. Za późno dotarło do mnie, że
wcześniej dokonałem złego wyboru.
- Masz rację, za późno. Pięć minut dobiegło
końca - stwierdza chłodno i chce się odwrócić, ale chwytam ją za rękę.
- Czy dla ciebie ludzie naprawdę nie mogą się
mylić? - dodaję.
- Nic nie rozumiesz. Nie chcę pakować się w
coś, co nie ma przyszłości. Nie będę tą drugą ani kolejną. Obiecałeś dać mi
spokój, jeśli cię wysłucham, więc daj. Wyjdź, bo się pakuję - rzuca do mnie
nerwowo.
- Nigdy nią dla mnie nie byłaś. Nigdy nie
byłaś zabawką. Szkoda, że nie chcesz przyjąć tego do wiadomości.
- Nie, nie. Shannon, sam najpierw zastanów
się, czego tak właściwie chcesz, co? A na razie idź stąd - odpowiada mi i
otwiera drzwi.
Nagle przypomina mi się, że mam coś dla niej,
jednak moja radość i nadzieja znikają. Wyciągając za pleców niewielką doniczkę
z meksykańskim kaktusem, zwracam się do niej:
- Przyniosłem to na przeprosiny. Pomyślałem,
że on najlepiej będzie pasował do ciebie, bo jest tak samo niedostępny, twardy,
niezniszczalny, surowy i rani, gdy chce się do niego zbliżyć. Kto wie, może się
nawet zakumplujecie? A jeśli nie, zawsze możesz nazwać go Shannon i wystawić za
drzwi. - Wciskam jej doniczkę w dłonie, czym ją zaskakuję i wychodzę. Podniosła
mi ciśnienie, ale staram się panować nad sobą. - Będzie mi niezmiernie miło -
dodaję jeszcze z ironią i znikam jej z widoku.
Wsiadając do auta powoli i głęboko oddycham,
by się uspokoić i powtarzam sobie w duchu: „cierpliwości,
cierpliwości, Shannon, tak jak do Jareda, tak jak do niego, spokojnie”.
Po upływie kilku minut przypominam sobie
niespodziewanie o czymś i wyciągam telefon. Odnajdując w książce numer, mam
nadzieję, że kobieta go nie zmieniła.
- Halo? -
odbiera po kilku sygnałach.
- Cześć, Annabelle.
- Hej, Shannon. Co się stało, że do mnie dzwonisz?
- Hm, muszę… się czegoś dowiedzieć, ale to
nie jest na telefon. Możemy się jakoś spotkać? - odpowiadam, próbując być
obojętny.
- Nie bardzo. Nie ma mnie w mieście, wrócę za kilkanaście dni dopiero.
- Hm, to niedobrze - odpowiadam rozczarowany,
bowiem Annabelle pokrzyżowała mi plany.
- Co się dzieje?
Kombinujesz coś z Jaredem? - pyta
się nagle rozbawiona. Zaskakuje mnie.
- Ja? Dlaczego tak myślisz?
- Gdyby
nie to, że dzwonił do mnie dziś rano z identycznym pytaniem, pomyślałabym, że
to zbieg okoliczności. Więc co jest grane?
Cholera! Przez moment wydaje mi się, że to
rzeczywiście jakiś głupi przypadek, ale po chwili zaczynam się zastanawiać, czy
Jared nie podsłuchał przypadkiem mojej rozmowy z Katią i nie dzwonił do
Annabelle w tej samej sprawie. Muszę jakoś z tego wybrnąć.
Zaczynam się sztucznie śmiać.
- Braterska telepatia. Hm, po prostu chciałem
poradzić się w kwestii… aktorstwa, ale chyba sobie jakoś poradzę. Coś wymyślę -
dodaję spontanicznie, liczę, że to przekona Annabelle do zakończenia śledztwa.
- Hm - pomrukuje, ale w
końcu dodaje:
- Okej. No to cześć, chyba, że chcesz coś jeszcze?
- Nie, nie. Pa - rzucam i oddycham z ulgą.
Cholera.
***
Czas od przyjęcia urodzinowego Shannona mija
mi strasznie szybko, a to za sprawą pracy na planie, która pochłania mnie
totalnie. Za trochę ponad tydzień kończymy kręcenie zdjęć, więc z upływem dni
wszystko się kumuluje i nakłada, zajmując mi skutecznie wolny czas. Śpię
dosłownie po kilka godzin na dobę, ale z upływem kolejnych dni tygodnia,
przyzwyczajam się do tego. Może zaczynam wyglądać jak zombie, z czego śmieje
się Jared, ale widujemy się praktycznie wieczorami, więc puszczam tę jego uwagę
mimo uszu. Może i martwi się o mnie, ale dobrze wie, że praca reżysera wiąże
się z takim poświęceniem i czasem po prostu trzeba wstać wcześniej dla lepszego
efektu końcowego. Poza tym nie pojawia się więcej żadna informacja o problemach
Columbii Picture i zaczynam wierzyć, że przeczucie mnie jednak myliło.
Gdy wracam w czwartek do domu, jest przed
północą i marzę już tylko łóżku. Po drodze na górę mijam się z Shaylą i Emmą,
które pracują nad czymś w pracowni komputerowej The Lab. Zdążyłam
przyzwyczaić się do tego widoku, więc
tylko im macham.
- Hej. Widzę, że ciężki dzień na planie? -
zagaduje mnie Shayla, odrywając się na chwilę od komputera.
- Żeby tylko jeden - żartuję i zatrzymuję się
na chwilę w drzwiach. - Nad czym pracujecie o tej porze?
- Sprawy organizacyjne The Hive, jutro mamy
spotkanie zarządu. Takie tam - rzuca mi Emma i lekko się uśmiecha.
- Jared musi dać wam podwyżkę - żartuję,
zbierając się do odejścia. - Mówię poważnie! - wtrącam jeszcze głośniej za
ściany, słysząc ich śmiech.
Wchodzę do sypialni i zaczynam rozbierać się,
gdy dostaję wiadomość od Jareda: „Nie
mogę się ruszyć ze studia, bo Jamie mnie zaraz zabije. Chcę cię zobaczyć, zanim
się położysz. Tęskniłem”. Te kilka słów sprawia, że choć mam ochotę paść
trupem na łóżko, to schodzę do studia nagraniowego.
- Cześć,
Jamie - rzucam wesoło do mężczyzny siedzącego za biurkiem w fotelu i podchodzę
do Jareda, obejmując go za szyję.
- Hej - odpowiada i przygląda mi się uważnie,
po czym zsuwa z nosa okulary i dodaje z ironią:
- Wyglądasz kwitnąco, mówił ci to ktoś już?
- Powtarzam jej to od kilku dni - odzywa się
w ten sam sposób Jared i sadza mnie sobie na kolanach, czym sprawia, że lekko
się peszę. Nie jesteśmy sami i jego zachowanie mnie szokuje, jednak on
się tym wcale nie przejmuje.
- Wiem, praca mi służy - odpowiadam po chwili
Jamiemu i uśmiecham się do niego, próbując ukryć speszenie. Mężczyzna jednak
zakłada z powrotem okulary i szybko wraca do pracy, całkowicie nas ignorując. W
następnej chwili zaczyna mówić coś do Jareda o natężeniu dźwięków i akordach w
jednej z piosenek, a ja się wyłączam.
Wtulając się w bok Jareda, po prostu sobie
siedzę na jego kolanach. Natychmiast też przymykam oczy i zapominam o całym
świecie oraz całodniowym zmęczeniu. Ręka Jareda głaszcze mnie po plecach i to
sprawia, że czuję się bezpieczna oraz kochana. Zapominam o wszystkich naszych
sprzeczkach i kłopotach. Wdycham zapach mężczyzny, pocierając nosem o jego
czarną, prześwitującą bluzkę i upijam się jego specyficzną wonią, która tak na
mnie działa. Hugo Boss wymieszany ze zmęczeniem, wysiłkiem, pracą,
poświęceniem, pasją i moim Jayem, tworzy niebezpiecznie uzależniającą
mieszankę.
- Zaśniesz mi tu za chwilę - szepcze mi do
ucha Jared, po upływie nie wiem ilu minut. - Skarbie, idź się połóż.
- Zaraz - mruczę po cichu, nie chcąc się od
niego odklejać. Teraz kiedy jest mi tak dobrze. Za dobrze.
Nagle zaczyna dzwonić mój telefon i nie mam
już wyboru, podnoszę się.
- Halo? - odbieram po dwóch sygnałach,
wychodząc ze studia.
- Hej,
tu Anna z biura Emersona. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale dopiero
dostałam widomość. Mam powiadomić cię o spotkaniu z nim, jutro o dwunastej w
jego gabinecie. To pilne. Prosi, byś się nie spóźniła.
- Hm, ale o co chodzi? - próbuję dowiedzieć
się czegoś więcej, choć urzędowy ton Anny wskazuje, że nie będzie łatwo.
- Ja tylko przekazuję informację. Veronica, nie mam
pojęcia, ale nieciekawie jest tu ostatnio
- Chodzi o kłopoty Columbii?
- Najwyraźniej.
- Ale jutro jest piątek, mamy masę roboty na
planie, jak ja się wyrwę? - pytam się bardziej siebie niż Annę.
- Musisz
jakoś.
- Okej - przytakuję w końcu.
- Pamiętaj,
nie spóźnij się. Pa.
- Cześć - żegnam się i rozłączam.
Teraz już nie mam wątpliwości, że byłam w
błędzie. Kłopoty jednak mnie kochają.
W piątek, kwadrans przed dwunastą, docieram
pod siedzibę biura producenta. Udało mi się poinstruować Briana, mojego
pierwszego reżysera, co do kolejnych ujęć i mam nadzieję, że nie zejdzie mi tu
za długo, tym samym szybko wrócę do nadzorowania pracy. Wysiadając z auta,
zmieniam jeszcze trampki na koturny i zarzucam na turkusową koszulę, czarną,
klasyczną marynarkę, by prezentować się choć odrobinę wyjściowo i oficjalnie.
Zerkam jeszcze w lusterko samochodowe i stwierdzając, że jest okej, ruszam do
biura.
Witając się na recepcji z siedzącą tam
dziewczynką, lekko się uśmiecham i niechętnie wsiadam do przeszklonej windy,
która ma zawieść mnie na ósme piętro korporacji. Pomijając fakt, że boję się
zamkniętych pomieszczeń i nie znoszę wręcz jazdy windami, to widzę dokładnie
całą przestrzeń biura, wznosząc się do góry. To sprawia, że zaciskam nerwowo
place i dopiero dźwięk otwieranych drzwi sprawia, że oddycham z ulgą, mogąc
wyjść.
- Wszystko aby okej? Wyglądasz blado - rzuca
z troską Ann, gdy podchodzę do jej stanowiska.
- Zawszę, gdy wychodzę z tej puszki -
odpowiadam i wskazuję na windę. - Emerson pewnie mnie już oczekuje?
- Niezmiennie - żartuje sobie dziewczyna. -
Poczekaj, zapowiem cię.
Czekam zgodnie z poleceniem i rozglądam się
po szaro-białym wystroju holu. Moją uwagę po raz kolejny, gdy tu jestem, skupia
obraz wiszący za plecami Ann. Ogromne,
modernistyczne malowidło przedstawiające mozaikę kolorowych kresek,
nachodzących na siebie i zapętlających się, sprawia, że kompletnie nie wiem, co
autor miał na myśli.
- Możesz już wejść.
Głos Ann sprowadza mnie do rzeczywistości.
Zostawiając „arcydzieło” sztuki współczesnej i kobietę, wchodzę do gabinetu Emersona.
- Dobrze, że już jesteś, Veronico. Zapraszam
do nas - zwraca się do mnie producent, gdy zamykam za sobą drzwi.
Podchodzę bliżej i zauważam, że nie jesteśmy
sami, bowiem towarzyszy nam jakiś człowiek w garniturze.
- To mój prawnik, Tom Right - dodaje z ramach
wyjaśnienie starszy mężczyzna. Witam się z nimi, lekko zmieszana, bo zupełnie
nie wiem, czego się spodziewać i zajmuję miejsca wskazane mi przez producenta,
obok prawnika.
- Chciał się pan tak nagle ze mną zobaczyć.
Rozumiem, że coś się stało? - odzywam się, gdy wszyscy już siedzimy.
- Tak i dlatego ta rozmowa jest nieunikniona.
Jak się domyślam, w ostatnich dniach słyszałaś pewnie o problemach potentata
jakim jest Columbia Picture? - Emerson zwraca się do mnie, szukając czegoś na
biurku.
- Tak - odpowiadam.
- Otóż te problemy wynikają w dużej mierze ze
złego zarządzania wytwórnią i ogromnego długu, jaki w ostatnim czasie
zaciągnęła. To zmusiło ich do wypowiedzenia wielu kontraktów i wstrzymania
dofinansowania. Nie wiem, czy wiesz, ale to ponad osiemdziesiąt mniej lub
bardziej poważnych umów. Columbia pracuje z masą reżyserów i amerykańskich
producentów.
- Domyślam się, że z panem również - dodaję,
gdy mężczyzna na chwilę milknie.
- Spójrz na to - zwraca się do mnie i podaje
jakiś dokument.
- Co to? - pytam, oglądając papier i nie
bardzo orientując się, co to jest.
- Zestawienie wypłat i wpływów Moviement
Emerson Company. Duża cześć pochodziła właśnie z interesów z Columbią Picture.
Teraz, gdy wypowiedzieli z nami umowę, zmuszenie jesteśmy do wprowadzenia zmian
i znalezienia nowego inwertora oraz dystrybutora.
Te słowa sprawiają, że zaczyna docierać do
mnie powaga tej sytuacji.
- Co oznacza to dla mnie? - pytam, zbierając
się w sobie na odwagę.
- Nie będę cię okłamywał. Zajmujemy się
produkcją kilku filmów, które niedługo trafią na ekrany kin, bo są w fazie
końcowej i to one są teraz najważniejsze, bo przyniosą zysk. Po spotkaniu z
księgowymi, nie mam wątpliwości. Nie stać nas na dokończenie produkcji, które
są w toku. Po wyliczeniu kosztów, stać nas na wypłacenie gaż dla aktorów i
ekipy za zdjęcia. Wiem, że kończą się one w środę, więc skończymy je, a dalszy
etap musi zostać na razie zawieszony.
- Ale… - chcę coś powiedzieć, ale brakuje mi
słów. Gdzieś w głowie dopuszczałam taki scenariusz, ale teraz, gdy stał się
rzeczywistością - ciężko mi się z nim pogodzić. - To najgorsze, co można teraz
zrobić - dodaję jeszcze po chwili.
- Nie mam wyjścia. Nie mówię, że ten film
nigdy nie zostanie dokończony. Po prostu w tej chwili mamy inne priorytety.
Etap montażu jest czasochłonny i nie stać nas na pokrycie kosztów. Proszę -
Emerson zwraca się do mnie i podaje jakąś teczkę.
- Czyli to koniec mojej pracy? - odpowiadam,
wyciągając swoja umowę i kilka innych dokumentów.
- Zgodnie z umową, każda ze stron może wypowiedzieć
ją dwadzieścia jeden dni przed rozpoczęciem każdego kolejnego etapu pracy.
Montaż był wstępnie ustalony na koniec marca, więc od dziś to są spokojnie trzy
tygodnie - stwierdza producent, wskazując mi palcem punk umowy.
- Poza tym umowa zastrzega sobie coś takiego
jak zewnętrzne kłopoty finansowe wpływające na produkcje filmu. Jako czynnik
niezależny od producenta, jest w stanie wypowiedzieć umowę - dodaje nagle
prawnik, wtrącając się tym do rozmowy. - Wypowiedzenie - dorzuca jeszcze,
podając mi kartkę.
- Veronica, jak wyjdziemy na prostą z pewnym
dystrybutorem, a nie wiem, kiedy to będzie, za kilka miesięcy czy pół roku,
chcę skończyć ten film - odpowiada Emerson, podając mi długopis.
- Co z moim wynagrodzeniem? - pytam, zupełnie
go lekceważąc. Może umowa zawiera kolejny kruczek o braku wypłaty z powodu
kłopotów finansowych?
- Możesz być spokojna, twoja gaża wpłynie na
konto po zakończeniu zdjęć i dostarczeniu materiału do produkcji. Naprawdę
dobrze sobie poradziłaś.
Przyglądam się Emersonowi i widzę, że
naprawdę nie jest zadowolony z takiego obrotu spraw. Nie chcąc przedłużać tego
w nieskończoność, podpisuję rozwiązanie umowy.
- To już koniec - mówię, bardziej do siebie,
niż do Emersona i podsuwam mu kartkę. Podnosi się i podaje mi dłoń, odzywając
się:
- Mam nadzieję, że jeszcze nie.
- Do widzenia - żegnam się i odbierając od
niego kopię umowy, wychodzę z gabinetu.
Za pięć dni skończy się moja przygoda z
reżyserowaniem i zostanę oficjalnie bezrobotna. To spada na mnie tak nagle, że
niedowierzam. Najgorsze jest jednak to, że nie wiem, co będzie dalej.
***
Przez
cały tydzień i kolejne dni pracuję razem z Jaredem, Tomo i resztą ekipy nad
powstającym do piosenki Up In The Air
teledyskiem. W tym czasie obserwuję Jareda i próbuję jakoś ustalić czy rzeczywiście
mógł słyszeć moją rozmowę z Katią na temat ustalenia ojcostwa. Zachowanie
mojego brata jednak na to nie wskazuję, bowiem znając go, pewnie suszyłby mi
głowę, że zatajam przed nim prawdę, zamiast mu powiedzieć, bo w końcu chodzi o jego życie.
W czwartek, kiedy zjawiam się w domu brata,
przypomina mi się, że wczoraj Veronica skończyła pracę na planie filmowym, o
czym wspominała mi, gdy rozmawiałem z nią przez telefon. Gdy jej jednak nigdzie
nie widzę, zwracam się do Jareda:
- Nicky nie ma w domu? Wydawało mi się, że ma
od dzisiaj wolne? Coś mi się o uszy obiło.
- Jest - odpowiada mi szybko Jared, nawet na
chwilę nie odrywając się od komputera. Stoję przed nim i przyglądam mu się
wyczekująco. Dopiero, kiedy mnie zauważa, dodaje:
- U góry. Odsypia swój pierwszy wolny dzień i
nie ma za dobrego nastroju.
Wyciągam telefon i sprawdzam godzinę. Jest
szesnasta i zaczynam się zastanawiać, czy Jared sobie nie żartuje. Nawet ja
tyle nie śpię!
- Możesz podać mi białą teczkę? - dodaje
jeszcze Jared. - Leży na szafce za tobą.
Odwracam się i mu ją podaję.
- I nie jest biała, ale szara - wtrącam.
- Widzę, chciałem białą. To leży tam pod
którąś, no poszukaj.
Mam ochotę mu coś powiedzieć, że może
„proszę”, by się przydało, ale zauważam żądaną przez niego teczkę w stercie
papierów i tylko ją wyciągam.
- Dzięki - odpowiada tonem jakby go coś
bolało, gdy mu ją podaję.
- Następnym razem sam ruszysz to kościste
dupsko.
Tylko tyle mówię i już mam wyjść, gdy brat
jeszcze wtrąca:
- Mógłbyś mi tu pomóc. Zobacz, te papiery
potrzebują, by…
- Obiecałem już Emmie pomoc - wcinam mu się,
zgrabnie kłamiąc i wychodzę ze studia. Szczerze? Mam trochę inne plany. A
mianowicie obudzić pewnego śpiocha. Gdy lekko pukam w drzwi sypialnie brata,
ale nie słyszę odpowiedzi, po cichu otwieram drzwi i zaglądam do środka.
Natychmiast dobiega mnie ściszona muzyka
puszczona w odtwarzaczu. Jest to Skunk Anansie - nie da się pomylić wokalu
Skin. W pokoju panuje lekki półmrok, rozświetlony nocną lampką, a rolety są
opuszczone do końca. Na wielkim łóżku panuje nieład i chwilę mi zajmuje
odnalezienie znajomej głowy. Veronica śpi zamiast wzdłuż, to w poprzek,
zakopana w białą pościel. Wchodzę do pokoju i siadam na łóżku, tuż obok jej
głowy. Przyglądam jej się przez moment, lecz gdy otwiera nagle oczy, wiem, że wcale
nie spała, a jedynie czuwała.
- Kurde, liczyłem, że się zemszczę i cię
obudzę - zwracam się do niej.
Posyła mi wielki uśmiech i zaczyna przeciągać
niczym kot, wyginając się na boki.
- Wiesz w ogóle, która jest godzina? - Kiwa
przecząco głową. - Późna! Zamierzasz cały dzień tak spędzić? To nawet nie po
bożemu! - dodaję z udawanym oburzeniem. - Trzeba zrobić z tym porządek.
Podnoszę się i podchodząc do okna, naciskam
na pilot i rolety się podnoszą, wpuszczając do pokoju popołudniowe słońce.
- Oczywiście - rzuca z rozbawieniem,
szczerząc się do mnie. - W odróżnieniu od ciebie, Shanny, ja mam wolne… A, wiem
gdzie powinieneś właśnie być i gdzie cię nie ma. Co my z tym zrobimy?
Śmieje się i podnosi do pozycji siedzącej.
Chwytam ją teatralnie za szyję i dodaję, poważnym tonem:
- Wierzę, że chciałabyś jeszcze pożyć, choć
usilnie temu przeczysz.
- A ja wierzę, że masz… łaskotki!
W tej samej chwili czuję, jak dziewczyna
łaskocze mnie po bokach i nie wytrzymując, puszczam ją.
- O ty podła! - krzyczę.
Już mam odpowiedzieć na jej zaczepkę, gdy
odzywa się mój telefon.
- Co jest, Tomo? - zwracam się do
przyjaciela, szybko odbierając.
- Vicky odeszły wody! Właśnie wchodzimy na porodówkę.
Trzymaj kciuki za chrześniaka albo chrześniaczkę! - słyszę radosny i podekscytowany głos Tomo. Ta
wiadomość sprawia, że emocje udzielają się i mnie:
- O kurwa! Stary, trzymaj się! Przyjedziemy tam z Jaredem!
- Dam wam znać, jak będzie po wszystkim. To
bez sensu byście tu siedzieli.
- Dobra, tylko się
odzywaj! - upominam go jeszcze i to kończy rozmowę.
Spoglądam na Veronicę, która z
podekscytowania klęczy na łóżku i przygląda mi się uradowana.
- Vicky rodzi - stwierdzam fakty i w
następnej chwili oboje zaczynamy piszczeć i zanosić się radością, zupełnie jak
dzieci.
Po niecałych dwóch godzinach dostaję
wiadomość od Tomo, że moja chrześniaczka jest już cała i zdrowa na tym
brutalnym świecie oraz informację do jakiego szpitala mamy jechać. Szaleństwo
jakie nas ogarnia jest niesamowite. Nawet Jared nakręcił się tak, że w drodze
do szpitala nie mówił o niczym innym, jak tylko o dzieciach. W pewnym momencie
zaskakuje mnie to, ile zdążył się o nich dowiedzieć i zastanawiam się, czy to
właśnie przez fakt, że sam może zostać niedługo ojcem. Do szpitala docieramy
jednak około dwudziestej.
- Tomo!
Nie mogę się powstrzymać by nie krzyknąć, gdy
tylko dostrzegam mężczyznę na szpitalnym korytarzu. Podbiegam do niego i
ściskam z całej siły klepiąc po plecach.
- Gratulacje, stary! - dodaję jeszcze.
Szybko przyłączają się do mnie Veronica i
Jared, którzy robią to samo. W tym samym czasie dostrzegam siostrę przyjaciela,
Ivanę i Edwarda, brata Vicky, którzy są tu razem z nim. Szybko witam się z
nimi, wracając do Tomo.
- Jak się czujesz jako świeżo upieczony
tatuś, co? - zwracam się do niego, obejmując mocno ramieniem. Jest zmęczony,
ale tak szczęśliwy jak jeszcze chyba nigdy. Jego ciemne oczy, promienieją
jasnością, która mogłaby oślepiać, a na twarzy maluje się najprawdziwszy
uśmiech szczęścia. Jego radość sprawia mi ogromną przyjemność.
- Shann, powiem ci jak to już dotrze do mnie.
O Boże, nie wierzę, że to stało się tak szybko! W dodatku na porodówce
powiedzieli nam, że Vicky ma wielkie szczęście, bo dziecko prawie od razu
pojawiło się na świecie. Trochę ponad godzina i miałem córkę na rękach! -
odpowiada mi Tomo i ściska mocno, a jego oczy zaczynają się szklić
najprawdziwszym wzruszeniem.
- Ej, bez takich, Tomo, bo się tu zaraz
rozryczę! - odpowiadam, z udawanym oburzeniem, gdy ten mnie po przyjacielsku
przytula i czuję jak jego przejęcie udziela się też mnie.
- Tomo, ręce ci się trzęsą - wtrąca wesoło
Jared, stając bliżej nas.
Gdy Tomo odrywa się ode mnie, stajemy wszyscy
w kółku i dopiero teraz zauważam, o czym mówi mój brat. Ten wariat naprawdę
drży! To jest po prostu piękne i niesamowite. Zaczynamy się wszyscy śmiać.
- Bracki, ogarnij się - wtrąca wesoło Ivana,
podchodząc i przytulając serdecznie Tomo, po czym łapie go za drżące dłonie.
- Zakochacie się w tej kruszynce tak samo jak
ten świrnięty tatuś - dodaje jeszcze Ivana, zwracając się do naszej trójki i
uśmiecha się. - No pochwal się córką. - Teraz zwraca się do Tomo i klepie go po
plecach.
W tej samej chwili odzywa się Edward:
- Tomo, Vicky się obudziła i cię woła.
- Chodźcie ze mną - zwraca się do nas
przyjaciel i ruszamy.
Jednak, kiedy mamy już wejść do sali
zatrzymuje nas siostra przełożona, która nie wydaje się być przyjaźnie
nastawiona. Nie mylę się, gdy zwraca się do nas:
- A państwo dokąd? Pora odwiedzin skończyła
się już. Wizyty świeżo upieczonej mamie złożą państwo jutro, bo dziś to
naprawdę potrzebuje ona odpoczynku i spokoju. Poza tym to pora karmienia
maleństwa. Zrozumieliśmy się?
Tomo chcę coś powiedzieć, ale powstrzymuję
go. Z takimi kobietami nie ma co dyskutować, bo to z góry przegrana wojna.
Szpitalny rygor czasami jest gorszy niż jakikolwiek inny.
- Tak, a możemy się jedynie przywitać? Nie
będziemy wchodzić - odpowiada nagle Jared i przyglądam mu się. Jest
zdeterminowany i siostra chyba to dostrzega.
- Na co ja to mówiłam, eh… Dobrze, przywitają
się państwo i od razu wychodzą, tak?
- Oczywiście - rzuca jeszcze Jared.
Wchodzimy do pokoju, w którym leży Vicky i
Veronica od razu do niej podbiega i przytula. Kobiety śmieją się i radośnie
witają, wzajemnie się przytulając. Przez moment przyglądam się Vicky. Pomimo że
jest strasznie blada i wygląda na zmęczoną, jej oczy błyszczą się podobnie jak
u Tomo, a twarz zdobi identyczny uśmiech zadowolenia i szczęścia. Przyglądając
się jeszcze jak Tomo z miłością staje przy łóżku żony i obejmuje jej głowę,
składając na niej pocałunek, nie mogę wyjść ze zdziwienia, że można być tak
niepoprawnie w sobie zakochanym. Szczęście jakie dają sobie nawzajem, wsparcie,
miłość - są tym, o czym marzę w przyszłości, a oni są dla mnie wzorem. Staję
przy Veronice i przysłuchuję się jej rozmowie z przyjaciółką:
- Vi, tak się cieszę twoim szczęściem! Jak
się czujesz?
- Zmęczona, ale to jest zupełnie inne
zmęczenie. Gdyby nie Tomo, który był cały czas ze mną, byłoby o wiele gorzej. -
Tutaj Vicky uśmiecha się i spogląda na męża, który trzyma ją za rękę. -
Veronica, Ellie jest przepiękna, zakochasz się w niej! - dodaje jeszcze kobieta
z radością. - Powinni ją zaraz przynieść. Sami zobaczycie.
- Nie możemy zostać, bo siostra oddziałowa
nas przechrzci. Musimy się już zbierać, wpadniemy jutro Vi - odzywam się.
- Ellie… Czyli wybraliście już imię? - pyta
się Jared, przybliżając do nas.
- Śliczne jest - wtrąca Veronica, uśmiechając
się do mnie, bo stoję naprzeciwko niej.
- Dobra, chodźcie zanim naprawdę zrobi się
niebezpiecznie - zwraca się do nas Tomo i
puszczając Vicky, wychodzi razem z nami.
***
- Nie bój się, weź ją na ręce - odzywa się
Vicky, podając mi śpiącą Ellie. Przez moment mam lekkie obawy, bo minęły wieki od
kiedy ostatni raz miałam na rękach taką kruszynkę, ale w ostateczności
wystawiam dłonie. - Tylko trzymaj pod główką - dodaje jeszcze przyjaciółka,
podając mi dziewczynkę w beciku. - Świetnie ci idzie. Dacie sobie radę? -
zwraca się do mnie i Jareda. - Pójdę szybko do toalety.
- Jasne, idź - odpowiadam jej, przyglądając
się maleństwu. - Jejku, ale ona jest śliczna - stwierdzam, siadając z Ellie na
szpitalnym łóżku obok Jareda.
Dziewczynka ma ciemne gęste włosy,
podkreślające jej ogromne brązowe oczy, co jest u niemowlaków rzadkością, przez
co wygląda naprawdę uroczo. Maleńki różowy nosek jest identyczny jak jej taty.
Trzymając ją na wyciągniętych przed sobą dłoniach, zauważam, że prawie idealnie
się na nich mieści. To takie niesamowite… życie zamknięte w dłoniach. Dopiero w
tym momencie jeszcze mocniej uderza mnie jej kruchość, niewinność i
bezbronność. Nie od parady wszyscy nazywają ją kruszynką.
- Jest taka maleńka.
Głos Jareda sprowadza mnie powrotem do sali.
Spoglądam na jego dłonie, które dotykają moich i wiem, że myśli o tym samym, o
czym ja przed chwilą. Odwracam głowę w bok i widzę, że na jego twarzy maluje
się nic nie mówiące zamyślenie. Nagle
też coś mi się przypomina.
- Weź ją na ręce - odzywam się z pewnością w
głosie, a Jared patrzy na mnie z zaskoczeniem. - Nie zwariowałam, no weź ją -
dodaję.
- Boję się. Nie trzymałem takiego małego
dziecka na rękach, a jeśli jej coś zrobię?
Panikujący Jared jest naprawdę uroczy.
Wzdycham i odpowiadam:
-
Faceci, a niby tacy odważni jesteście? - śmieję się pod nosem. -
Przestań stwarzać domysły, kiedyś musi być ten pierwszy raz. Wyciągnij dłonie -
instruuję go, znów się śmiejąc.
Jared siedzi dalej w bezruchu i jedynie mi
się przygląda. Irytuje mnie tym, choć widzę, jak wewnętrznie się waha. Emocje
jednak biorą górę i mówię, ściszonym głosem:
- Nie zachowuj mi się jak „cnotka
niewydymka”, panikująca: nie, nie, nie, która tak naprawdę chce by ją zaliczyć.
Mówię ostatni raz, wyciągnij ręce.
Jared krzywo się uśmiecha na moje słowa i w
końcu, uświadamiając sobie, że mu nie odpuszczę, wykonuje polecenie, a ja
ostrożnie podaje mu Ellie. Gdy dziewczynka znajduje się bezpiecznie w objęciach
jego dłoni widzę jak Jared tajemniczo się uśmiecha, a strach przed zranieniem
jej odpuszcza. O czym w tej chwili myśli mężczyzna, jest dla mnie zagadką.
Opieram głowę na jego ramieniu i przyglądając
się ślicznemu obrazkowi jaki mam przed sobą, dodaję:
- Ładnie ci z tym maleństwem.
- Serio? - wtrąca, uradowany Jared.
- Serio, serio - odpowiadam. - Wujek Jared. -
Nagle też testuję brzmienie tych słów.
- Zapomniałaś powiedzieć: najlepszy wujek
Jared na świecie - poprawia mnie mężczyzna. Ellie w tej samej chwili zaczyna
leciutko kwilić, a Jared od ruchowo ją uspokaja. Gdy zaczyna jej nucić, nie mam wątpliwości,
że wczuł się w role.
- Będziesz musiał o to miano powalczyć z
najukochańszym wujkiem Shannonem - odpowiadam mu, wskazując głową ogromnego,
białego miśka, którego przyniósł tu z rana Shann.
W następnym momencie Ellie zaczyna już płakać
i zauważam, że Jared jest z lekka przerażony, ale na szczęście wraca Vicky.
- Czy mi się przewidziało, że Jared miał ją
na rękach? - żartuje sobie przyjaciółka, odbierając dziecko od mężczyzny i
zwracając się bezceremonialnie do mnie.
- Naprawdę bardzo śmieszne, Vicky. Radziłem
sobie - wtrąca delikatnie oburzony Jared i wydyma usta, co jest celowe i
sprawia, że zaczynamy się z Vicky śmiać.
- Dobra, wiem, do kogo będę ją podrzucać,
Jared. Nie martw się, nie zapomnę o tobie - dodaje jeszcze kobieta, gdy się
żegnamy i wychodzimy.
Gdy jesteśmy przed szpitalem i mamy wsiąść do
auta, Jared nagle łapie mnie za rękę i odzywa się:
- Muszę ci coś powiedzieć.
Zatrzymuję się i przyglądam mu się.
Natychmiast zauważam, że od wyjścia humor Jareda radykalnie się zmienił i teraz
wyraźnie coś go trapi. W dodatku ton, jakim to mówi, sprawia, że zaczynam się
obawiać.
- Tam jest ławka, usiądźmy - rzucam w
odpowiedzi, wskazując kawałek szpitalnego parku przy parkingu.
Jay ujmuje moją dłoń w swoją, gdy idziemy. To
sprawia, że się uśmiecham. Tak rzadko trzymamy się za ręce, a to jest takie
czułe z jego strony.
-
Tylko się nie denerwuj.
- Zawsze, gdy tak mówisz, właśnie to robię -
odpowiadam szybko, siadając obok niego.
- Dowiedziałem się, że ojcostwo można ustalić
już po czwartym miesiącu ciąży, a nie dopiero po urodzeniu dziecka. Annabelle
wprowadziła mnie w błąd. Musiałem ci to powiedzieć.
- Słucham? - to wyrywa się z moich ust niekontrolowanie. - Kiedy się o tym
dowiedziałeś?
- Na urodzinach Shannona.
Słowa Jareda układają się w mojej głowie i
mam odpowiedź na pytanie, dlaczego mężczyzna wtedy się upił. Jednocześnie coś do mnie dociera.
- Czekaj. Jeśli to oznacza, że można zrobić
badania i Annabelle zna prawdę, a skoro tak i nie powiedziała ci, to może…
- Nie jestem ojcem? Też nad tym myślałem, bo
dlaczego ukrywałaby ten, fakt skoro ma pewność już dziś?
Jared kończy za mnie i razem się nad tym
zastanawiamy, przyglądając się sobie. W tej samej chwili dociera do mnie cała
ta sytuacja i w moich oczach pojawia się chyba promyk nadziei. Jednocześnie
spada na mnie ciężar ostatnich kilku miesięcy życia w domysłach i czuję się
załamana. Wiążąc się z Jaredem, nie pisałam się na takie przejścia, a
otrzymałam je w prezencie. Wszystkie nasze kłótnie, wylane z tego powodu łzy,
wyrwane włosy, rozbite szkło, emocje, zmyte pod gorącym prysznicem - to
wszystko staje mi przed oczami i sprawia, że w obliczu prawdy staję się
malutka. Zbyt słaba i wiem, czego potrzebuję.
- Jared… - zaczynam, układając sobie w głowie
plan, który mam od spotkania z Emersonem w głowie. - Jestem wycieńczona tym
wszystkim. Ta cała sytuacja psychicznie rozkłada mnie na czynniki, a teraz po
tym, co powiedziałeś… jestem jeszcze bardziej skołatana. Kolejna dawka
domysłów, złudnej nadziei, której nie chcę, bo nie chcę rozczarowania,
rozumiesz? Chcę w końcu faktów, prawdy, dlatego… muszę odpocząć.
Jared słucha mnie z uwagą, a wielkie,
niebieskie oczy wydają się z każdym moim słowem szarzeć ze strachu.
- Nie powiedziałam ci jeszcze jednego,
straciłam pracę. Emerson wypowiedział mi umowę z powodu kłopotów finansowych
jakie ma w związku z Columbią Picture. Jak widzisz, muszę to sobie na nowo
poukładać, dlatego chcę wyjechać na parę dni, zmienić otoczenie, przestać się
torturować myślami.
Kończę i łapię Jareda za dłoń, która spoczywa
luźno na jego nodze. Bez reakcji. Przygląda mi się z wymalowanym na twarzy
niepokojem. Wydaje mi się, że chce mi tyle powiedzieć, ale w ostateczności
rzuca tylko obojętne:
- Dokąd?
- Pomyślałam, że czas zrealizować prezent od
ciebie. Alaska.
Po tych słowach zapada cisza, którą zakłócają
jedynie ćwierkające ptaki, a jeden z nich przelatuje obok nas.
- Wisz, że nie polecę z tobą? Mam teraz zbyt
dużo pracy nad teledyskiem, by pozwolić sobie na wyjazd. Do tego wychodzą
sprawy z wydaniem płyty, których muszę dopilnować jako lider zespołu. Nie
zostawię tego wszystkiego Emmie - stwierdza prawie, że oficjalnie Jared,
wpatrując się w coś przed siebie. Nie wiem, czy to jest właśnie jego sposób na
oswojenie się z tą sytuacją.
Kiedy dostałam od niego bilety lotnicze,
myślałam, że zobaczę moją wymarzoną Alaskę właśnie z nim. Teraz, przez słowa
jakie do mnie wypowiada, sprawia, że czuję się jak jakiś drugorzędny przedmiot,
który nie zasługuje na uwagę. Rozumiem, że zespół jest dla niego ważny, ale
kochając kogoś, starasz się iść na kompromis. Nie dość, że czuję się fatalnie,
to jego słowa najzwyczajniej wyprowadzają mnie z równowagi.
- Nie zrozumiałeś mnie. Nie chcę jechać z
tobą. Mówiłam, że zamierzam odpocząć od tego wszystkiego, a ty się do tego zaliczasz - odpowiadam mu
złośliwie, wstając z ławki. W tej samej chwili Jared odwraca się i patrzy na
mnie, jakbym mówiła w co najmniej niezrozumiałym mu języku.
- Nie śmiałabym odrywać Jareda Leto od pracy
- rzucam jeszcze z sarkazmem i odchodzę w stronę samochodu, powtarzając sobie: „nie daj mu satysfakcji i nie rozpłacz się”.
***
Yello!
Nie myślcie tylko, że powracam do regularności dodawania rozdziałów, bo nie wiem jak to będzie, ale póki co pisze mi się dobrze, więc jest kolejny. Jak wyszło? Co odpowie Annabelle? Zostawiam jak zawsze do waszej oceny i czekam na opinie. Ostatnio naszła mnie też taka rozkmina, że chyba fajnie, że wchodząc tu leci sobie Witness - komu się podoba łapka w górę! Proszę też o głosy w ankiecie, to tylko jeden klik, został ostatni dzień!
P.S. Bardzo lubię tę piosenkę i wszyscy, którzy nie znają Lorein - gorąco polecam sobie posłuchać. Świetni, w dodatku polscy, a to się ceni.
P.P.S. Buuuu! Ostatnio Jared nas rozpieszcza tymi VyRTami Violet! Cudowny jest i tyle ♥
* Lorein, Krótkowzroczność.
Pewnie okaże się, że to nie jest dziecko Jareda, Veronica dowie się, że jest w ciąży, Shannon będzie z Katią i wszyscy będą szczęśliwi. Chociaż z drugiej strony Jay i V. mogliby zerwać na parę rozdziałów.
OdpowiedzUsuń+ wielbię witness po ostatnich czatach *.*
Usuńostatni też rozkminiałam że superowo jest gdy codziennie sprawdzam czy dodałaś nowy rozdział i nagle zaczyna grać witness, raz nawet bym wylała herbate na klawiature bo miałam włączony głośnik i włączyłam twojego bloga a tu witness (:
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Lena(:
Wiesz, że mam to samo. Już kilka razy się tak zlękłam :)
Usuń(:
OdpowiedzUsuńTak mnie zaskoczyłaś tym rozdziałem, w sensie, że tak szybko, że nie wyrabiam, ale do rzeczy :)
OdpowiedzUsuńRelacja Shannon - Veronica *___* Oni się tak świetnie dogaduję. Lepiej żeby Jared jej nie skrzywdził, bo brat go zabije. Wizyta Shannona u Katii i ten kaktus ahahahah to było genialne.
Ellie to dziecko zawładnie nimi wszystkimi i w końcu się doczekaliśmy, że jest :)
Rozmowa Jareda z Niko, hmm hmm hmm. Nie wiem jak do tego podejść. Stawiam, że Veronica pojedzie na Alaskę z Katią i będą balować :D Oby się między nimi wszystko ułożyło, bo nie lubię, gdy tak jest.
Pozdrawiam i czekam na nowy ;*
Będzie troszkę inaczej, ale zobaczycie już wkrótce. Znasz to uczucie, gdy wyciągasz jedną kartę i runie ci cały domek? Powiedzmy, że to dobrze oddaje przyszłość bohaterów.
OdpowiedzUsuńale super piosenka, wkręca się na maxa(:
OdpowiedzUsuńTak na wstępie powiem witaj! :D
OdpowiedzUsuńNiedawno znalazłam Twojego bloga przez zupełny przypadek, ale jak on mnie wciągnął! Od pierwszego rozdziału. Już wiesz skąd liczba wyświetleń wzrosła o dobre kilkadziesiąt. No bo, przecież o 45 rozdziałach mógłby pomarzyć niejeden autor.
Co do samego opowiadania to masz fantastyczny styl. Czyta się bardzo przyjemnie, mało błędów, czasami małe literówki ale kto ich nie robi.
A, i uwielbiam wykreowane przez Ciebie postacie.Szczególnie Veronicę. No i Shannona. Ale to chyba oczywiste, nie?
Co do pytania to nie lubię Annabelle. No jakoś się nie mogę do niej przekonać. Już tak mam, że jak kogoś nie lubię to czy chcę czy nie, nie zmienię do niego nastawienia.
W skrócie: Genialne! Tak mnie oczarowałaś swoim opowiadaniem, że dodałam link na moim blogu.
Teraz tylko czekać na nowy rozdział :).
Pozdrawiam ciepło!
Dziękuję bardzo za każde słowo, dużo dla mnie znaczą, szczególnie gdy komuś podoba się to, co próbuję tworzyć. Rzeczywiście sporo materiału, ale z czasem zżyłam się z tymi bohaterami i tak jest mi teraz ciężko myśleć końcu. Zgadzam się, tej dwójki nie da sie nie lubić ;) a co do Annabelle... sama jeszcze nie wiem jak chcę ją wykreować. Wierzę w jej dobro. Nie wiem jak potoczy się to wszystko dalej, ale liczę, że się nie zniechęcisz ;)
UsuńPozdrawiam i jeszcze raz bardzo dziekuję!
Ale te opowieści to są wytworem twojej wyobraźni? :o
OdpowiedzUsuńNie wiem, o co konkretnie pytasz, ale w większości tak, wymyślam. Zdarzają się jednak prawdziwe fakty z życia zespołu.
UsuńNp. Które sa prawdziwe?
OdpowiedzUsuńFakty dotyczące nagrywanie płyty, wydanie singla, wysłanie go w kosmos i wycieczka zespołu na Florydę, wyjzad Jareda do Nowego Orleanu na plan filmu Dallas Buyers Club, organizacja VyRTów, planowanie trasy i to, że zaczęli ją od Polski, to że Jared był na Sundance Festival, to, że naprawdę przyjaźni się dośc blisko z Annabelle, trasa Shannona z Antoinem, związek Shannona z Laną del rey (po części tutaj został ubrarwiony, w rzeczywistości wiadomo tylko, że coś ich tam łączyło), ulubione piosenki Jareda kiedyś się pojawiły i jakieś tweety(one też były prawdziwe, tyle że po polsku), znajomość i dobre relacje z Terrym Richardsonem, Bamem Margerą czy innymi gwiazdami (jeśli się ktoś pojawia to zwykle ktoś, kogo Jared realnie zna). Teraz będzie np. wypad na festiwal Coachellę, wyjazd do Australii i Europy - odwiedzanie radiostacji (było coś takiego w kwietniu tego roku). Sporo jest takich rzeczy.
UsuńAa czy to prawda, że z Jareda taki babiaz? I ze mysli tylko żeby przelecieć?
OdpowiedzUsuńNie, nie jest. Przynajmniej od jakiegoś czasu. Bardzo ceni swoją prywatność, co powoduje, że nie wiadomo z kim się spotyka. Chociaż ja go nie znam więc nie mogę niczego potwierdzić. Moim zdaniem i z mojej obserwacji tak jest. Hm, myślę jednak, że kiedyś był większym kobieciarzem. Po rozstaniu z Cameron, gdy jeszcze dosć intensywnie grał w filmach, krażyły plotki, że przespał się z połową hollywoodzkich aktorek. Być może coś w tym było, ale to było kiedyś. Pozatym kilka zdjeć z jakimiś modelkami było, ale to juz z czasów TIW i poza tym nic więcej. Wydaje mi się też, że właśnie podczas trasy TIW, Jared mógł spotykać się z modelkami na zasadach seks-przyjaciół, ale nie ma na to większych dowodów. Poza tym warto zauważyć, że żadna z dziwczyn Jareda nic nie powiedziała na temat związku z nim, co może znaczyć, że raczej rozsądnie dobiera znajomości.Prawdą jest też to, że Jay uwielbia gierki słowne i zgrywanie się do dziennikarek, a czasem nawet je podrywa, bo on kocha kobiety. Z drugiej strony czasem strasznie trudno mi go rozgryść, bo zdaje sobie sprawę, że on nawet nie musi uganiać się z dziewczynami. Jednak z jego artystyczną duszą nie wyobrażam sobie, że mógłby być ignoranckim dupkiem, który tylko chce zaliczyć dziewczynę, która mu się spodoba. Po prostu mi się to kłóci ze sobą.
OdpowiedzUsuńHmm, też tak uważam. Chociaż właśnie nie wiem, bo nic nigdzie o nim nie słychać i dlatego mało o nim wiem...
OdpowiedzUsuńRozumiem cię ;) On rzeczywiście, jak mało kto, dba o swoją prywatność, tyle mu zostaje w końcu.
UsuńW sumie mu się nie dziwię, każdy potrzebuje trochę prywatności...
OdpowiedzUsuńMogę mieć pytanie? Jak dowiedziałaś się o blogu? :)
Usuń