środa, 19 marca 2014

50. Część I: I never meant to cause you trouble *

edit: Grey
Trouble



- Jared, skarbie, powiedz mi, co cię trapi. Po to przyjechałeś, prawda? Wiesz, że nie zmuszę cię do mówienia. Już dawno minęły te lata, gdy mogłam to zrobić.
Spoglądając na głaszczącą mnie po nodze rękę matki, czuję się bezpiecznie. Oddychając nocnym powietrzem i patrząc w niebo, wiem, że tylko w ten sposób uciskający mnie kamień spadnie. Mama, od kiedy pamiętam, zawsze wiedziała, co zrobić lub co powiedzieć. Mój dziadek wpoił jej zasadę, że każdy problem da się rozwiązać szczerą rozmową. Tego samego nauczyła mnie i Shannona, lecz nie zawsze jest to takie proste. Czasem nie potrafimy zrzucić demonów siedzących na naszych ramionach. Ale teraz, bujając się z nią drugi wieczór na ogrodowej huśtawce i podziwiając piękno nocnego nieba, już się nie boję. Cały dzień spędzony na przemyśleniach nie został stracony.
- Masz chwilę czasu? To nie jest krótka historia.
- Nigdzie się nie śpieszę, synku.
Po tych słowach, pełnych troski i ciepła, już się nie obawiam, że ją zawiodłem i pozwalam słowom wypływać z moich ust. Ktoś powiedział mi kiedyś, że staniesz się całkowicie wolnym, gdy lęk przestanie cię pętać i paraliżować, więc tak robię. Pozbywam się wszystkich obaw i prześladujących mnie myśli, a matka słucha ze spokojem, trzymając swoją dłoń na mojej. Przeraża mnie myśl, że przez naturę perfekcjonisty, marzyciela dążącego ciągle dalej, mógłbym zniszczyć życie osobom, którym dałbym nadzieję na zmianę swojego postępowania, charakteru, a nad czym w ostateczności nie potrafiłbym zapanować. Tak właśnie byłoby z dzieckiem, które nawiedza mnie w snach i próbuje zabić. Wizja małego chłopca z nożem w dłoni, czekającym za sceną od chwili wejścia do szpitala, nie opuszcza mojej głowy, siejąc w niej bałagan. Przerażający obraz pojawia się nawet, gdy przez dłuższą chwilę przymykam oczy.
Zupełnie tak, jakby już nigdy nie miał mnie opuścić.
Zupełnie tak, jakby na tym polegała moja kara.
- Nie pozwalam ci tak mówić, słyszysz?! Nie możesz tak myśleć! - odzywa się Constance.
- To dziecko mnie prześladuje. Non stop przypomina mi, że to ja w tym zawiniłem. Możesz próbować pocieszać, ale Annabelle miała rację. To moja wina. Nie stanąłem na wysokości zadania. Nie zatroszczyłem się o nich wystarczająco. Odpuściłem. Teraz sumienie będzie mnie dręczyło.
- Nie. Wina leży zawsze po obu stronach. Musimy być obiektywni. Wiem, że masz dobre serce, ale posłuchaj mnie. Powiedziałeś, że Ann zataiła przed tobą fakt z wynikami badań, tak? - pyta matka.
- Czy to ma teraz jakieś znaczenie?
- Wiesz, że lubię ją, traktuję jak córkę, bo kiedyś wydawało mi się, że do siebie pasujecie. Jest dobrą dziewczyną, nie mogę jej nic zarzucić, ale oszukała cię. Czy zrobiła to świadomie, czy nie, skazała cię na niepewność. I tu leży jej wina, bo nie mogłeś się zaangażować. Tak się nie robi.
- Ale mimo to mogłem założyć, że jest moje i tak się zachowywać, ale nie zrobiłem tego. Zacząłem wypierać to dziecko ze swoich myśli i błagać, by to się nie potwierdziło.
- Kim musiałbyś być żeby to zrobić? - Constance łapie mnie za ramiona i odwraca w swoją stroną. Po raz pierwszy dziś widzę na jej twarzy powagę, tak nieadekwatną do mojej matki. - Jerry, musisz zrozumieć, że czasem nie jesteśmy wystarczająco silni i mądrzy, by wziąć na siebie więcej niż się od nas oczekuje. Nie możemy być we wszystkim wzorem dla innych, choć bardzo byśmy chcieli i traktować tego, jako swoją winę. Wyrządzisz sobie krzywdę. Martwię się o ciebie.
- Czuję się z tym fatalnie, mamo.
- Wiem, skarbie.
W następnej chwili Constance podnosi się z huśtawki i stając naprzeciwko, przytula mnie do siebie mocno, a ja obejmuję ją odruchowo w pasie. Przez te kilka sekund uśmiecham się, jak mały chłopiec. Gdy dłoń mamy głaszcze mnie po plecach, a druga dotyka włosów, znów słyszę jej głos. Spokojny i szczery:
- To był wypadek, w którym nie zawiniłeś faktycznie ani ty, ani Veronica, ani Annabelle. Żadne z was nie może się o to obwiniać, a Annabelle nie powinna prowadzić auta. Jednak wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, popełniamy błędy, na których się uczymy. Widocznie tak miało się stać. Każde wydarzenie ma nam coś uświadomić.
- Ale dlaczego aż takim kosztem? - pytam, odrywając się od matki i spoglądam w jej oczy. - Mamo, to dziecko… moje dziecko… straciło swoją szansę… Teraz widzę i czuję to bardziej niż kiedykolwiek… - Mój głos się łamie, lecz próbuję opanować emocje. Constance całuje mnie w czoło i ponownie przytula.
- To trudne, ale musisz sam znaleźć na to odpowiedź. I być może to nie przyjdzie dziś, jutro, za miesiąc. Jared? - Mama łapie mnie za podbródek i zmusza do spojrzenia na siebie. W jej oczach dostrzegam wielką troskę. - Nie odwracaj się od tych, którzy cię kochają. Zadzwoń do Veroniki.
Nagle w drzwiach do ogrodu pojawia się Jose.
- Macie gości - odzywa się.
Mężczyzna znika we wnętrzu domu, a na horyzoncie pojawia się Emma, a zaraz za nią Shannon.
- Przywiozłam dokumenty i mam ten plan, o który prosiłeś.
- A my mamy do pogadania - dodaje brat.
Sprawy związane z zespołem nie mogą czekać. Szczególnie teraz, gdy na dniach wypuszczamy teledysk, a za miesiąc wydajemy płytę. W dodatku podjąłem się promocji radiowej i muszę się więc z tego wywiązać. Ludzie od wieków wynajdują sobie różne zajęcia, by tylko zająć czymś umysł. W tym momencie zupełnie na nowo spojrzałem na kwestię wyjazdu do Europy i poświęcenie się pracy. Może właśnie tego potrzebuję, by zwalczyć swoje małe demony?

***

Jest początek kwietnia. Powietrze miasta jest przesączone wzmagającym się ciepłem, które roztacza leniwie świecące za chmur słońce. Na błękitnym niebie obserwuję wyścig biało-szarych obłoków, zaganianych przez smagający i porywisty wiatr przygnany z północy. Pogoda choć zachęcająca, jest też zdradliwa. Spoglądając w dół na przechodzących ludzi, dostrzegam, jak wiatr szarpie konarami parkowych drzew i pląta włosy śpieszących się kobiet, zarzucając im je na twarze. Siedzący na wózkach pacjenci są szczelniej opatulani przez swoich bliskich, a gesty te są pełne troski i miłości. Gdy człowiek kocha trwa z tym drugi w każdej chorobie. Choć to stwierdzenie jest oczywiste, dziś nie potrafię go zrozumieć.
Stojąc przy szpitalnym oknie i trzymając w dłoniach wypis, próbuję za wszelką cenę zająć czymś głowę, jednak moje myśli jak bumerang wracają do Jareda. Gdzie jest i dlaczego mnie tak karze, nie dając żadnego znaku? Shannon wysłał mi wieczorem wiadomość, że sprawdził w domu, ale go nie było. Zaczynam się poważnie martwić, a jego zachowanie powoduje, że moje wyrzuty sumienia stają się jeszcze większe. Czy tym właśnie daje mi do zrozumienia, że to ja zawiniłam? A teraz jego dziecko nie żyje. Zaciskam dłonie na parapecie, by nie pozwolić im drżeć i oddycham powoli. W tej chwili jestem wdzięczna za kołnierz usztywniający, bo gdyby nie on, czuję, że nie opanowałabym nerwowych ruchów głowy. Mój spokój właśnie mnie opuścił. Sięgam po telefon.
Przyjaciółka odbiera po trzecim sygnale.
- Gdzie się podziewasz? Jestem już gotowa i czekam z wypisem - rzucam od razu do słuchawki.
Spokojnie, jestem już w drodze do ciebie. Co się stało? Jesteś zdenerwowana.
- Nie jestem, po prostu… chcę już stąd wyjść.
Okej. Dalej żadnych wieści od Jareda? - pyta Katia.
- Nic - odpowiadam krótko, by jak najszybciej odciąć się od tematu, który przyprawia mnie o płacz. - Za ile będziesz?
Daj mi pięć minut… Co on sobie w ogóle wyobraża? Nie można się tak zachowywać i znikać bez słowa…
- Możemy o nim nie rozmawiać? Proszę.
Dobrze, ale wiedz, że jeśli ci coś powie albo zrobi jakąś scenę, ja już mu powiem wtedy do słuchu…
Gdy Katia mówi, słyszę, jak drzwi do sali rozsuwają się i momentalnie spoglądam na nie. Osoba, którą tam widzę, sprawia, że kompletnie wyłączam się z rozmowy z przyjaciółką i mało brakuje, bym nie wypuściła z rąk komórki.
Słyszysz mnie? Nicky?
- Tak, porozmawiamy, jak będziesz na miejscu - odpowiadam niemalże automatycznie i rozłączam się. Odkładam telefon na parapet, po czym podchodzę do mojego gościa.
- Witaj, jak się czujesz?
Nim zdążam cokolwiek odpowiedzieć, Constance skraca dzielący nas dystans i chwyta mnie za ręce, mocniej ściskając. W kołnierzu muszę patrzeć na nią z góry. Jej głos z lekka drży, lecz gdy podchodzi i może dotknąć mojego ramienia, przekonać się, że wszystko jest w porządku, widzę, jak oddycha z ulgą. Zaskakuje mnie tym.
- Już dużo lepiej - odpowiadam w miarę spokojnie, gdy kobieta przygląda mi się uważnie. - Co pani tu robi? - pytam, starając się brzmieć dość przyjaźnie.
- Miałaś zwracać się do mnie, prawda?
- Zapomniałam, przepraszam - odpowiadam, odwzajemniając uśmiech.
- Jared jest u mnie i wyjawił wszystko. Wciąż jestem w szoku i nie potrafię się otrząsnąć po tych rewelacjach.
- Był u ciebie cały czas? - pytanie wyrywa mi się samo. Nagle też czuję, jak ciśnienie  podnosi mi się, a złość na Jareda jeszcze bardziej kumuluje się. I nawet nie raczył wysłać głupiej wiadomości, bym się nie martwiła?
- Tak i dlatego tu jestem. Daj mi to wyjaśnić.
- Świetnie, ale nie mam zamiaru słuchać. Niech pani go nie broni. Jeśli tak bardzo nie ma ochoty mnie widzieć, mógł chociaż powiedzieć Shannonowi, co zamierza! Martwiłam się, że mógł… zrobić coś głupiego. Idiotka ze mnie.
- Poczekaj! - Constance chwyta mnie za rękę, gdy chcę się odwrócić i zatrzymuje w miejscu. Zagryzam wargę, by się opanować i jej wysłuchać. - On nie wie, że tu jestem. Dopiero wczoraj opowiedział mi wszystko. Wiem, jak cię potraktował i nie chcę go usprawiedliwiać, bo ma zrobić to sam.
- To po co pani przyszła?
- Constance - upomina mnie kobieta.
- Więc po co przyszłaś?
- Jesteś naprawdę mądrą i tak dojrzałą kobietą, wiem to teraz lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Wspierałaś go cały czas, zmagając się z jego problemami, bo go kochasz. Nie mogło mu się przydarzyć nic lepszego niż ty, chcę byś to wiedziała.
Słowa pani Leto sprawiają, że po raz kolejny nie wiem, co odpowiedzieć. Nie spodziewałam się takiego wyznania z ust kobiety, która nie mogła się do mnie przez długi czas przekonać. Poza tym te słowa sprawiają, że nagle czuję się nieswojo. Constance wierzy, że nie potrafiłabym skrzywdzić Jareda.
- Jest coś jeszcze, prawda? - pytam, gdy kobieta dłuższą chwilę milczy. W jej oczach widzę, że czegoś się boi.
- Tak. Chciałabym cię prosić, byś zachowała dystans do tego, co się wydarzyło i wykazała zrozumienie dla Jareda. Czasami potrafi być taki zamknięty w sobie. Nie chcę byś oddalała się od niego, bo przy tobie zmienia się w szczęśliwego człowieka. A nie mogę patrzeć jak… On zawsze bierze wszystko na siebie.
- Nie chcesz, by się tym obwiniał - wtrącam.
- Dręczą go złe sny, widzi to dziecko… Być może tak jego mózg odczuwa to poczucie winy, ale to był wypadek. One się zdarzają.
W następnej chwili, nie wiem, czy pod wpływem emocji, które udzieliły mi się od Constance, czy z powodu, że sama czuję się winna, ściskam panią Leto za rękę, a ona odwzajemnia ten uścisk, przykrywając moją dłoń swoją i to sprawia, że czuję jej strach, miłość i nadzieję. Trwamy tak przez moment, gdy za szybą zauważam Katię i macham jej ręką na znak, że może wejść.
- Dzień dobry - Przyjaciółka rzuca na przywitanie do pani Leto i podchodzi do mnie.
- Dostałam wypis, Katia zabiera mnie do domu - zwracam się w celu wyjaśnienia do Constance.
- Już dzisiaj?
- Wszystko jest w porządku, nie mają mnie po co tu trzymać - odpowiadam i podaję Katii swoje rzeczy. Sama zabieram z parapetu telefon i wypis.
- Chciałam jeszcze zobaczyć Annabelle, ale podobno już wyszła - zwraca się jeszcze do mnie Constance.
- Brat ją zabrał. Nic więcej nie wiem.
W następnej chwili żegnamy się, a mama Jareda znika za szpitalnymi drzwiami. Wraz z Katią opuszczam placówkę i o ile jeszcze rano zamartwiałam się i byłam zła na Jareda, teraz oddycham z ulgą, że odnalazł się właśnie u matki. Constance ma na niego wielki wpływ i to się chyba nigdy nie zmieni. Tym samym jest mi lepiej na myśl, że być może wcale nie czuje do mnie niechęci, nie obwinia mnie, a zwyczajnie potrzebował chwili samotności. W głowie mam istny mętlik.
Kiedy docieram do domu Jareda, Katia pomaga mi wysiąść i wyjmuje torbę. Odprowadza mnie na podwórko i chce iść ze mną do domu, gdy nagle drzwi otwierają się i pojawia się w nich  Jared. I nie wiem, które z nas jest bardziej zaskoczone widokiem drugiego, czy ja, bo spodziewałam się go u matki, czy on, bo stoję przed nim zamiast leżeć w szpitalu. Nagle też uderza mnie, jak jest smutny. Na pięknej twarzy maluje się wielkie zmartwienie, które sprawia, że mam ochotę natychmiast go przytulić.
- Zostać z tobą?
Z odrętwienia, w jakie wpadam, wyrywa mnie głos przyjaciółki.
- Nie musisz, dam sobie już radę. Wiem, że masz swoje zajęcia. Dziękuję, że mnie odwiozłaś.
Jared bez słowa podchodzi do nas i przejmując od Katii torbę, bierze mnie za rękę. Dotyk jego chłodnej dłoni na mojej skórze wywołuje mimowolne dreszcze. Całe jego przejęcie udziela się też mnie, bo brakuje mi słów. Gdy mierzymy się spojrzeniem, dostrzegam tak wiele targających nim emocji, że moje oczy zaczynają się szklić. Przypominam sobie też słowa Constance o jego sennych koszmarach i to sprawia, że jestem na granicy załamania. Nie chcę, by się bał.
- Przestań, jesteś moją przyjaciółką, ale nie wiem, czy mogę cię z nim zostawić  - odpowiada wręcz zaborczo Katia. Jej obawy są uzasadnione, po tym, jak zachował się Leto. Nie chce, by mnie skrzywdził, a ja to rozumiem. Ale nie w tej chwili.
- Zajmę się nią.
Nim zdążam się zebrać i odpowiedzieć blondynce, robi to Jared, tonem tak pewnym, że dziwię się skąd on pochodzi, bo Jay wygląda okropnie mizernie. Jednak to zaskoczenie znika, gdy  mężczyzna splata nasze palce razem i trzymając mnie za rękę, prowadzi do domu. W tej chwili nie mam już wątpliwości, wierzę mu.
Zatopić się w jego ramionach, to wszystko czego chcę.

***

- Jesteś pewna, że możesz go zdjąć? - pytam, gdy pomagam Veronice zdjąć kołnierz usztywniający. Nie chcę sprawić jej bólu.
- Tak. Lekarz powiedział, żebym ubierała go jeszcze przez kilka dni, ale nie zabraniał go ściągać. Mięśnie muszą powoli wracać do pełnej zdolności.
Gdy odkładam kołnierz na fotel, wiem, że przecież nie przemilczymy tematu mojego zniknięcia na te dwa dni i on w końcu wróci, dlatego zastanawiam się, czy to właściwy moment, by wszystko wyjaśnić. Veronica to zauważa, bo odzywa się:
- Połóż się obok mnie.
- Jak twoje żebro?
- Boli jak cholera, gdy o nim zapomnę, ale opanowałam spanie na lewym boku.
Dziewczyna uśmiecha się delikatnie i łapiąc mnie za rękę, ciągnie za sobą na łóżku. Kładę się, a ona zajmuje miejsce przy boku, przylegając do mnie tak, że nie ma między naszymi ciałami żadnej przerwy. Tworzymy idealną całość, dopasowaną do siebie niemalże stwórczo. Zupełnie tak, jakby złączyć ze sobą połówki jabłka, czy dwa odłamki pękniętego talerza. Głowa Veroniki leży na mojej klatce, tak, że do nozdrzy wdziera mi się zniewalający i słodki zapach jej szamponu, a nasze splecione palce spoczywają na moim brzuchu.
- Miałem zamiar pojechać do ciebie, nie wiedziałem, że cię wypiszą - odzywam się.
- Constance była u mnie.
- Domyśliłem się, gdy rano jej nie zastałem.
- Chciałam cię zabić, ale mnie od tego odwiodła.
- Muszę więc jej podziękować - odpowiadam, siląc się na weselszy ton.
- W takich sytuacjach wydaje mi się, że wcale cię nie znam.
- Nie tylko ty masz to wrażenie.
- Twoje odtrącenie zabolało mnie bardziej niż złamane żebro.
Veronica wypowiada te słowa ze spokojem, ale nie widzę jej twarzy, więc nie jestem pewny, czy rzeczywiście chcę rozmawiać. Nie mogę się powstrzymać i dotykam wolną ręką jej ramienia.
- Pogubiłem się. Ta cała sytuacja mnie przerosła. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Zawsze staram się wszystko kontrolować, a tu nie miałem nic do powiedzenia. To stało się bez mojego udziału, nie mogłem nic poradzić. To strasznie dezorganizujące uczucie.
- To przez to, co powiedziałam? - Veronica odwraca na mnie wzrok.
- Zaskoczyłaś mnie, bo nie sądziłem, że jesteś gotowa na takie poświęcenie.
- Myślałeś, że znienawidzę to dziecko tylko dlatego, że masz je z inną kobietą? - Veronica wytrwale docieka.
- Oczywiście, że nie, ale…
- Co powiedziała ci Annabelle?
Przyglądając się jej, przez chwilę się waham.
- Wykrzyczała, że mnie nienawidzi i jestem mordercą, bo zabiłem jej dziecko.
- Wcale nie. Posłuchaj mnie…
- Zabiłem je w swojej głowie, słyszysz? - Nie daję jej dokończyć i ujmuję jej twarz w dłonie. - Wiem, że to był wypadek i nie mogę winić nikogo, poza sobą, ale gdybym tego nie zrobił i faktycznie dopuścił je do świadomości, wtedy może… nigdy by się to nie wydarzyło. Jaki ze mnie ojciec, skoro wyparłem się własnego dziecka?! Dlatego je straciłem i nie powinienem ich już mieć…
Czuję, jak mój głos się łamię i nie jestem zdolny powiedzieć nic więcej, by nie dać ponieść się emocjom i nie rozpłakać, jak bezbronny chłopczyk. Veronica przysuwa swoją głowę do mojej i obejmuje mnie wokół szyi. Stykając się policzkami, czuję i słyszę, jak niespokojnie oddycha, a gdy się w końcu odzywa, głos drży jej bardziej niż mój:
- Nie mów tak… proszę. Jesteś wspaniałym człowiekiem… Uczciwym, pracującym, wrażliwym, masz za dobre serce… - Płacze, a łzy spływają na moją twarz i sprawiają, że z trudem panuję nad sobą. - Wiem, że byłbyś… i będziesz najlepszym ojcem na świecie… Wiesz, dlaczego to wiem? - Kiwam jedynie głową. - Brakowało ci ojca… może miałeś do niego żal, ale nigdy nie zdążyłeś mu tego powiedzieć… zmarł, a ty… Wiem, że zrobiłbyś wszystko, by twój syn… nigdy nie musiał przechodzić przez to samo. Po prostu to wiem…
- Tak bardzo cię kocham…
Jedynie tyle jestem w stanie powiedzieć, zanim łzy sprawiają, że się duszę. Wtulając się w zapłakaną twarz Veroniki i obsypując ją delikatnymi pocałunkami, składanymi na wilgotnej skórze, doznaję powolnego oczyszczenia. Wypłakiwany smutek zabiera razem z sobą ciążący żal i przygnębienie, a słone łzy wyżerają wszystko to, co zatruwa serce. To cholernie boli, ale odrodzenie się nigdy nie przychodzi od razu. Chłonę jej słowa i chcę w nie wierzyć. Potrzeba jednak czasu, który pozwoli pogodzić się z prawdą.
- Dopóki jestem, nie pozwolę ci się pogubić - szepcze jeszcze i siadając na łóżku, zamyka mnie w objęciach swoich ramion, lekko kołysząc.

***
Tydzień później

Kolejne dni po powrocie ze szpitala ciągną się wolniej niż mogę sobie wyobrazić. Cała ta sytuacja z wypadkiem wciąż ciąży i nie odchodzi w niepamięć, bo potrzeba zwyczajnie czasu, by zaakceptować zaistniałą rzeczywistość. Dzięki rozmową z Constance, jej wsparciu i odwiedzinach coraz realniej patrzę na to, co przygotował dla nas los. Staram się trwać przy Jaredzie, bo wiem, że jeśli przejdziemy ten trudny okres razem, coraz mniej rzeczy będzie mogło nas rozdzielić. Może podchodzi to pod dziecinną naiwność, ale dla mnie jest to nadzieja na przysłowiowe jutro, a te chcę budować z Jaredem. Dużo rozmawiamy, ale na błahe tematy. Nie chcę go zamęczać, więc nie przypominam ostatnich zdarzeń. Uświadamiam sobie też, że w przeżyciu pomagają zwykłe dni, wypełnione zabieganiem i pracą, która napędza zbliżającą się premierę płyty zespołu. Praktycznie nie ma dnia, by w domu Leto coś się nie działo. Razem z Jamiem i chłopakami od montażu, Jared kończy teledysk do pierwszego singla, którego premiera ma odbyć się dziewiętnastego kwietnia. Praca wypełnia większość jego czasu i nie pozostawia miejsca na większe rozmyślania. Sama, by zabić głupie myśli, chwytam się każdej pracy od prasowania koszul Jareda, przez pomoc Emmie i Sheyli w papierach, nawet gotuję dla współpracowników Jaya, choć nie mam do tego talentu. Poza tym poznaję dokładne szczegóły dotyczące promocji płyty w europejskich stacjach radiowych i staram pogodzić się z dwutygodniowym wyjazdem Jareda na stary kontynent.
Sytuacja z Annabelle nie wygląda dobrze i to chyba martwi mnie z tej całej sytuacji najbardziej. Od mojego powrotu do domu obserwuję, jak Jared bezskutecznie próbuje skontaktować się z Wallis. Z jednej strony staram się go zrozumieć, bo chce z nią porozmawiać, martwi się o jej samopoczucie. Mimo wszystko z tego, co zdążyłam się zorientować, Jared był naprawdę blisko z Annabelle, była jego przyjaciółką, a poznałam Leto na tyle, by wiedzieć, jak poważnie tratuje bliskie sobie osoby. Jednak z drugiej strony obawiam się, czy to dobry pomysł. Gdy w poniedziałek Jared decyduje się, by odwiedzić Annabelle, wraca zniechęcony. Dowiaduję się, że Francis nie wpuścił go do środka i zagroził, że jeśli zobaczy Jaya tam jeszcze raz, pozwie go o nękanie swojej siostry. Poza tym sprawa jest w toku i zaraz po rozprawie Francis zabiera Annabelle do Londynu. Z tego, co słyszę, nawet Constance nie udaje się spotkać z Annabelle i to zaskakuje mnie najbardziej, bo z tego, co zauważyłam w święta, kobiety trzymały się blisko. Dla pani Leto Annabelle była wymarzona synową.
Sama rejestruję niewiele zdarzeń poza wschodem i zachodem słońca, bo praktycznie nie wychodzę z domu. Przez zamieszanie wokół zespołu związane z promocją płyty, czuję się w obowiązku pomocy. Każdy z ekipy The Lab robi co tylko może, by zespół zdążył ze wszystkim na czas. Tomo poświęca się Vicky i Ellie, choć stara się wpadać na moment każdego dnia. Wracam też powoli do zdrowia i złamane żebro z czasem boli coraz mniej, a kołnierz usztywniający mogę spokojnie odrzucić w kąt. Mimo tego, że wynajduję sobie wiele zajęć, nie potrafię wyeliminować całkowicie myślenia o nadchodzącej przyszłości. Od momentu wyjścia ze szpitala, nie ma dnia, bym nie zastanawiała się, co zrobić. Wszystko posypało się jak babka z pisaku. Coraz częściej mam wrażenie, że Bóg specjalnie upuścił motek z nawiniętym na niego sznurkiem mojego życie i pozwolił jakiemuś kotu go poplątać. Tylko dlaczego? Przeszłość wraca do mnie jak wyrzucony daleko bumerang. Sprawy, których nie zamknęłam, od których uciekłam, będą tak długo uwierać, aż ból przerośnie oczekiwania. Wiem, że jest tylko jedno wyjście, ale ta myśl nie daje ukojenia. Wyjść z ukrycia i stanąć z prawdą  twarzą w twarz. Ale czy jestem wystarczająco silna, by zmierzyć się ze śmiercią? Wszystko dopiero się okaże, ale wiem na pewno, że jeśli zostawię w sobie żal do Oriane, on w końcu mnie wykończy. Życie z nienawiścią jest podobne do tego z gangreną w ranie. Czarna zaraza pożera słaby organizm, a gdy nie zostanie odcięta, zabije z premedytacją. Podjęłam już decyzję, ale wciąż nie powiedziałam o niczym Jaredowi.
Życia nie ułatwia mi też Shannon, który przyjął wobec mnie taktykę: „jeśli ze mną nie porozmawiasz, ja nie rozmawiam z tobą”. Mam wręcz wrażenie, że jeśli tylko chce, potrafi być bardziej wnikliwy niż Jared.  I równie denerwujący, ponieważ nie ma dnia, by nas nie odwiedził i nie zapytał, czy powiem mu, co się dzieje. Ale mimo tego, że go zbywam, zachowuje lojalność i jestem mu za to wdzięczna. Jeśli tylko powiedziałby o swoich podejrzeniach bratu, jestem pewna, że byłabym w kropce, a sprawa z tajemniczym pasożytem, o którym trochę poczytałam w wolnej chwili, nie ma się dobrze. Z resztą jak nic teraz. Nadal to do mnie nie dociera, tak, jak chciałby zapewne doktor Robertson. Coś tak banalne do złapania, jest najcięższe do przyjęcia. Niestety na temat ewentualnych komplikacji pooperacyjnych o jakich wspomniał lekarz, znajduję niewiele informacji. Pociesza mnie niewielki odsetek takich przypadków, jednak z drugiej strony pojawia się u mnie pewien strach. Gdy przejeżdżam ręką po bliźnie pod żebrem, wzdrygam się, że ledwie mnie zaszyli, a znów mam trafić pod skalpel. Tym razem otworzą mi czaszkę, będą grzebać w mózgu, a jeśli coś pójdzie nie tak… Nie chcę o tym myśleć! To sprawia, że tracę odwagę i nie potrafię powiedzieć Shannonowi, a tym bardziej Jaredowi. Teraz gdy każde z nas ma wystarczająco dużo zmartwień, nie chcę i nie mogę dokładać mu kolejnych. To nic takiego, powtarzam sobie słowa lekarza, by wrócić do równowagi. Nie ma potrzeby, by panikować.
Wiecie co mówią o każdej niepogodzie? Po burzy zawsze wychodzi słońce lub chociaż nikły jego promień. Tak było i w naszym przypadku. Na tle wszystkich zmartwień pojawiło się jedno pozytywne wydarzenie. Constance razem z Jose zaprosili nas do siebie na oficjalną kolację, która miała odbyć się czwartek. Choć mama Jareda nie chciała nic zdradzić, ja zaczęłam domyślać się, o co może chodzić i już nie mogłam się doczekać, by to usłyszeć. W dodatku z rozmów z Katią wywnioskowałam, że w czwartek wydarzy się jeszcze jedna niespodzianka, o której ja już wiedziałam. Nawet największe tragedie nie są w stanie zatrzymać pędzącego zaciekle czasu. Świat żyje własnym rytmem wyznaczanym narodzinami i śmiercią, a człowiek musi się w tym odnaleźć.


***

- Czy jesteś pewny, że to dobry moment, aby im powiedzieć?
Spoglądając na siedzącą obok mnie Katię, wiem, że po raz pierwszy od dłuższego czasu nie byłem tak zdecydowany i szczęśliwy. Kilka moich ostatnich związków to całkowita porażka, gdyż będąc dwa lata w trasie i sporadycznie w domu, nie jest się w stanie zbudować sensownej i głębokiej relacji. A kiedy próbowałem już to zrobić, zostałem wykorzystany. Związek z Laną był nauczką, by nie ulegać fascynacji. Teraz będzie inaczej, wiem o tym. Katia jest wspaniałym przeciwieństwem Elizabeth i trzyma mnie nisko przy ziemi, nie karmiąc snami o bajce.
- Nigdy nie będzie właściwego. No chyba, że się rozmyśliłaś i nie chcesz być oficjalnie moją dziewczyną? - pytam, parkując auto przed domem matki i odpinam pasy. Katia przygląda mi się uważnie i mimo że delikatnie się uśmiecha, zauważam, że coś ją trapi. Od kilku dni planowaliśmy, by powiedzieć Jaredowi i matce, że się spotykamy, bo wydarzenia minionego tygodnia spowodowały, że kompletnie wyleciało nam to z głów. A jednak wypadałoby im powiedzieć. W odróżnieniu od mojego brata, ja nie miałem potrzeby ukrywania swojego związku, a wręcz odwrotnie. Przypuszczałem, że matka odetchnie z ulgą, że próbuję jednak ułożyć sobie życie.
- Nie w tym problem, Shann. Wiem, jak Constance traktowała na początku Veronicę. Dlaczego miałoby się to zmienić w naszym przypadku?
- I boisz się tylko tego, że cię nie zaakceptuje? - pytam, powstrzymując cisnący się na twarz uśmiech, bo takie wątpliwości nie pasują mi do tej kobiety, która nie przejmuje się opiniami na swój temat.
- Dostaniesz zaraz w zęby, bohaterze.
- Kochanie - zwracam się do Katii pokojowo i ujmuję jej dłoń. - Chodziło wtedy o Jareda, a matka ma z nim skaranie boskie. Poza tym jej obawy były słuszne, bo Jared zwariował na punkcie Nicky i bała się, że ona chce się tylko zabawić jego kosztem. Ale minęło sporo czasu, a Constance zrozumiała, że błędnie ją oceniła.
- I myślisz, że teraz będzie uważać inaczej?
- Związek z Jose ją odmienił, więc odpowiedź brzmi tak. I chodźmy już do środka, zgłodniałem. - Całuję ją w policzek. - Jesteś cudowna, moja matka cię pokocha.
- Nie ma wyboru.
- I takie myślenie mi się podoba!
Wchodząc do domu okazuje się, że nie jesteśmy pierwsi, choć przyjeżdżamy punktualnie na dziewiętnastą. Drzwi otwiera nam Jose, od którego dowiaduję się, że mama walczy w kuchni.
- Oby nie pokonały jej te krewetki - żartuję. - Jose, poznaj Katię, moją dziewczynę.
- Constance nie wspominała, że przyjdziesz z kimś, a to zaskoczenie. Bardzo miło mi poznać. Jose jestem.
- Katia - odpowiada krótko kobieta, szeroko się uśmiechając i ściskając dłoń mężczyzny.
- Zamierzam jej dopiero powiedzieć. Nie wydaj mnie, że wygadałem się tobie pierwszemu.
Rozbierając się, w salonie dostrzegam Roberta, któremu macham. Mimo że to tylko nasz przyrodni brat, mama traktuje go jak część naszej rodziny. Zupełnie tak, jakby miała jeszcze jednego syna, a przecież nie łączy ją z nim żadne pokrewieństwo. Sam nie potrafię nie kochać tego wariata. Robert jest równym gościem, który dużo nam pomaga w zespole z własnej chęci i chyba dlatego tak bardzo lubię jego towarzystwo. Poza tym przyszedł sam i domyślam się, że Chloe po przejściach z Annabelle nie była w nastroju. Jednak nie chcę o tym rozmyślać.
- Gotowa? - pytam, gdy idziemy z Katią do kuchni.
Dziewczyna ściska mnie za dłoń i kiwa żywo głową. Po chwili przekraczamy drzwi królestwa mojej matki i od razu dobiega nas wesoła muzyka, która leci wprost z niewielkiego kuchennego radia. Constance krząta się wzdłuż blatów i nawet nie zauważa naszej obecności. Podchodzę więc do matki od tyłu i szybkim ruch zasłaniam jej oczy, a ona wystraszona się wzdryga.
- Matko Święta!
- Zgadnij kto to? - pytam rozbawiony i spoglądam na równie uradowaną Katię.
- Nigdy z Jaredem nie wyrośniecie  z tych figli - wzdycha mama i dotyka moich dłoni, które powoli opuszczam. Odwraca się do mnie.
- Ale wtedy będzie już totalnie wiało nudą.
Po tych słowach przytulam ją mocno do siebie. Gdy już się rozłączamy i matka wraca do dawnej pozycji, zauważa stojącą za moimi plecami Katię. Jest lekko zaskoczona obecnością Katii, bo nie zapraszała jej na kolację i wykorzystuję ten moment na szybkie działanie. Zanim zdąża coś powiedzieć, biorę dziewczynę za rękę i przyciągając do swojego boku, odzywam się:
- Mamo, miałaś już okazję poznać Katię w szpitalu.
- Owszem, jesteś przyjaciółką Veroniki?
- Zgadza się - odpowiada dziewczyna.
- Ale nie w tym charakterze jest tutaj dzisiaj - kontynuuję i obejmuję kobietę w pasie. - Mamo, chciałem ci przedstawić moją dziewczynę.
Przyglądając się uważnie twarzy matki, zachowuję ostrożność i próbuję odnaleźć na niej jakąś dezaprobatę czy zawód, ale nic takiego tam nie ma. Niczym na zwolnionym filmie obserwuję, jak nader spokojny wyraz opanowania trwający kilka sekund, przechodzi powoli w zadowolenie, potwierdzone szerokim uśmiechem. Nie zwlekając dłużej, matka w końcu robi krok do przodu i ponownie mnie przytula. Odwzajemniam uścisk, w którym wyczuwam jej radość i miłość.
- Zaskoczyłeś mnie, synku. - Constance wypuszcza mnie z objęć i spogląda na dziewczynę. - Katio, mam nadzieję, że mój syn nie przysporzy ci wielu zmartwień i wytrzymasz z nim. Jest trudny, ale ma dobre serce i czasem angażuje się bez opamiętania, co ludzie wykorzystują. Wydajesz się być miłą dziewczyną, a właśnie ktoś taki jest mu potrzebny.
- Ty to potrafisz człowieka zarekomendować. Dzięki, mamo.
- No co? Powiedziałam prawdę. Jesteś bardzo wrażliwy, bo jesteś artystą. Ta cała Elizabeth wykorzystała cię i zraniła. Nie chcę, by ktoś postąpił z moim synem tak ponownie - Matka zwraca się do mnie. - Cieszę się waszym szczęściem, bo widzę jak świecą ci się oczy, ale też martwię.
- Jeśli mogę coś powiedzieć. - Do rozmowy włącza się Katia. - Ta obawa jest niepotrzebna. Nie zamierzam wykorzystywać Shannona, mogę przysiąc, choć nie zagwarantuję, że nam wyjdzie.
- Oj, wyjdzie. Już ja się o to postaram! - wtrącam, udając urażonego i przyciskam ją mocniej do siebie.
Katia zaczyna się śmiać, a matka kładzie mi rękę na ramieniu i obdarza już spokojniejszym uśmiechem.
- Wiesz, że wszystko czego pragnę dla ciebie i Jareda to to, byście byli szczęśliwi.
- Wiem, mamo - przytakuję, gdy Constance ujmuje nagle dłoń Katii.
- W takim razie nie zostaje mi nic innego, jak trzymać za was kciuki. A teraz uciekajcie, bo podaję już kolację.
Wymieniam z Katią porozumiewawcze spojrzenia i zgodnie zabieramy się z kuchni, by nie przeszkadzać mojej matce. Dziewczyna nie puszcza mojej ręki, a ja otaczam ją ramieniem. Poszło lepiej, niż zakładałem. Czułem, że matka zrozumiała, że różnica wieku nie ma żadnego znaczenia jeśli chodzi o uczucia. Najważniejsze jest wzajemne wsparcie i zrozumienie, a gdy to się osiągnie,  jakieś tam cyferki przestają się liczyć.
- Hej!
Gdy wchodzimy do salonu, zastajemy tam Veronice i Jareda, którzy musieli dopiero przyjechać. Brunetka wstaje z miejsca i do nas podchodzi. Szybko wita się z Katią, dając jej całusa, a następnie zwraca się do mnie:
- Możemy pogadać?
- Kochani! Siadamy do stołu! No już, zajmujcie miejsca!
W tej samej chwili z kuchni wychodzi Constance razem z pomagającym jej nieść półmiski Jose i zagania nas wszystkich do jadalni. Nikt nawet nie próbuje oponować i wszyscy jak jeden mąż ruszają za gospodynią. Wymieniam z bratem i Robertem uściski dłoni i przepuszczając ich w drzwiach, odpowiadam Veronice:
- Po kolacji, ale tylko wtedy, gdy powiesz mi całą prawdę.
Z tymi słowami zostawiam ją i doganiam Katię. Wiem, że jeśli nie będę stanowczy, Veronica uzna moje zachowanie za kolejną zabawę. Moje podejrzenia odnośnie jej stanu zdrowia sprawdziły się i jeśli jest to coś poważnego, chcę wiedzieć. Nie oczekuję chyba zbyt wiele? Przez to, co razem przeżyliśmy, już zawsze będzie dla mnie ważna, podobnie jej samopoczucie. W dodatku dzieląca nas różnica wieku sprawia, że traktuję ją jak młodszą siostrę, co ona chyba nie do końca zauważa, skoro ma przede mną sekrety, których sensowności nie jestem w stanie zrozumieć. Kiedy zasiadamy do stołu, moje myślenie o Veronice wyłącza się. Nie chcę się tym zadręczać jeszcze teraz, gdy zamierzam podzielić się wesołą nowiną z przyjaciółmi i rodziną. Podnoszę się i zauważam spojrzenie Constance, która zerka na mnie, wlewając jednocześnie do talerzy zupę, czy cokolwiek płynnego.
- Mamo, nie przerywaj sobie - zwracam się do niej. - Zanim zaczniemy jeść, chciałem wam tylko przedstawić moją dziewczynę, choć większość z was już ją zna. Katio - mówiąc do kobiety, ujmuję jej dłoń i pod urokiem chwili, składam na niej pocałunek. W tym samym momencie dobiegają nas oklaski i wesołe okrzyki moich przyjaciół, które sprawiają, że oboje z Katią zaczynamy się śmiać.
- No, no, Shannon się nam zakochał! Ale my poznaliśmy się już na twoich urodzinach, prawda? W każdym razie gratuluję, stary - odzywa się Robert.
- Dzięki, Babu.
- Teraz tylko wypatrywać Shannona w smokingu przed ołtarzem.
-  Mógłbym o to samo zapytać ciebie - odpowiadam uśmiechniętej Veronice i spoglądam na mojego brata, który od samego początku ma niemrawy humor. Patrzy na mnie lekko zaborczym wzrokiem i to sprawia, że nie mam ochoty na ciągniecie tematu ślubu. - Ale to temat studnia, więc już nic nie mówię.
- Dlaczego? - wtrąca się nagle moja mama, tonem kompletnie neutralnym. - Mam nadzieję, że doczekam tego wielce wiekopomnego wydarzenia.
Zaskakuje nas wszystkich. W ostatnich słowach wyraźnie pobrzmiewa ironia, co Constance podkreśla przez uniesienie w górę rąk. Emma i Veronica zaczynają się śmiać, a matka delikatnie się do mnie uśmiecha, kończąc wylewanie zupy.
- Mamo, nie przesadzaj - odzywa się Jared, a Constance momentalnie przerzuca na niego swój wzrok.
- Nie przesadzam, po prostu ktoś musi wam przypominać o nienaruszalnych wartościach, synku.
- Małżeństwo nie jest wcale gwarantem uczuć - odcina się zacięcie Jared.
- Ale wiąże ludzi w sposób trwalszy niż emocjonalny. Ma swoją moc, której nie zastąpi największa miłość, chociażby w świetle prawa.
- Czy naprawdę chcesz o tym rozmawiać przez resztę wieczoru? Jeśli masz zamiar nas edukować o ważności ślubu, to ja dziękuję. Wychodzę.
Jared jest cały podminowany. Jego dyskusja z mamą sprawia, że zapada dziwna atmosfera i nikt nie jest w stanie się odezwać. Przyglądam się rodzicielce, która stoi przy stole zaskoczona i interweniuję:
- Jay, co cię ugryzło? Wyluzuj i wracajmy do posiłku. Mama żartowała, jakbyś nie załapał. Mamo? - Jose obejmuje ją i dopiero po chwili kobieta siada na swoim miejscu i zaczynamy kolację. Czuję na sobie spojrzenie brata, ale lekceważę je. Jestem zły na Jareda, którego nie wiadomo, co napadło i niemalże nie nakrzyczał na matkę. Staram się zrozumieć, że przechodzi ciężkie chwile, ale odgrywanie scen jest ostatnią rzeczą, na którą będę przymykał oko. Dopiero po kilku minutach ciszę przerywa Robert, zagadując Jose o postępy nad książką. Mężczyzna jest bowiem pisarzem i dowiaduję się, że jest właśnie w trakcie pisania.
- Co to będzie w ogóle za powieść? - wtrącam się do rozmowy.
- Nie najlepiej streszczam, ale postaram się - śmieje się Jose. - Historia opowiada o parze, która w niecodziennych okolicznościach odkrywa na nowo smak życia. Tylko, że nie wszystko jest tak kolorowe.
- Tylko tyle?
- Zapowiada się intrygująco - stwierdza Veronica.
- A, dziękuję. Nie mogę zdradzić nic więcej.
- Podstawa to utrzymywać zainteresowanie czytelnika. - Po raz pierwszy od dłuższego czasu odzywa się mama i spogląda na Jose. - To będzie rewelacyjna książka.
- Kochanie, czytałaś tylko parę rozdziałów. Schlebiasz mi.
- Mówię prawdę, masz niesamowity styl.
- A kiedy książka ma trafić do księgarni? - zapytuje Emma.
- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to już na początku roku.
- Pójdzie, wierzę w Ciebie - Constance zwraca się do Jose. - W sumie możemy wznieść za to pierwszy toast, co wy na to?
- Za moją niewydaną książkę? Och, nie. Myślę, że mamy lepsze wiadomości do przekazania. Constance?
Jose obejmuje ramieniem moją matkę. Wszyscy przyglądamy się im, zastanawiając o czym mówi mężczyzna. Mama delikatnie się uśmiecha i widzę, że trochę denerwuje. Mam ochotę ją ponaglić, ale dotyk Katii na moim ramieniu sprawia, że cierpliwie czekam.
- Razem z Jose jesteśmy pewni, że chcemy spędzić resztę życia w swoim towarzystwie, dlatego nie zamierzamy z niczym zwlekać. Wszyscy tutaj jesteście mi bardzo bliscy i jestem szczęśliwa, że mogę wam to powiedzieć… - Mama bierze głębszy oddech, a ja już się domyślam. - Ustaliliśmy datę ślubu na połowę września. To będzie mała ceremonia i nie wyobrażam sobie, że mogłoby was na niej zabraknąć.
W następnej chwili w pomieszczeniu podnosi się mały gwar, wypełniony oklaskami i wesołymi okrzykami. Przerzucając wzrok po twarzach zgromadzonych widzę, że nie tylko ja jestem zaskoczony tą wiadomością. Nim zdążam się otrząsnąć, Emma, Robert, Veronica i Jared podchodzą do gospodarzy domu i składają im gratulacje. A gdy obserwuję mojego brata, który z zaskakującym dla niego spokojem przyjmuje te nowości, jestem niemalże pewny, że wiedział o wszystkim wcześniej. Przypominając sobie jego reakcję na wiadomość o związku matki z Jose, spodziewałem się awantury. Ja pogodziłem się z wyborem mamy, może dlatego, że chciałem mieć spokój, a nowy facet mógł to zagwarantować. Tymczasem Jared nie chciał, by mamę spotkał los kobiety porzuconej dla młodszej. Ale widocznie zrozumiał, że to jej życie i jej wybory. Teraz już nie było odwrotu. Wrzesień miał minąć pod znakiem ślubnej gorączki.

***

Nie będę kłamać, ale ostatnio pisanie idzie mi strasznie opornie. A może szczególnie końcówka przed "nowym poczatkiem", który szykuję? Nie wiem. Mam nadzieję, że nie zawiodłam Was. Enjoy!


*„Nigdy nie chciałem przysporzyć Ci kłopotu” - Coldplay, Trouble.

5 komentarzy:

  1. Nie mogę doczekać się ślubu Constance!

    OdpowiedzUsuń
  2. PRZECZYTAŁAM! Nadrobiłam wszystko :) Nie wiem dlaczego, ale po zmianie szablonu na blogu, szare tło, które jest pod tekstem jest za wąskie, przez co mam spory kłopot z czytaniem, dlatego skopiowałam wszystko do worda i wyobraź sobie jakim "miodem na moje oczy' był fakt, że do przeczytania miałam prawie dwieście cudownie długich, zaległych stron :D Heh ile by ich nie było i tak wkurzam się kiedy się kończą.
    Wiesz, że Twoje opowiadanie czytam jak książkę, uwielbiam fabułę, chociaż wątek z wypadkiem trochę mnie zdziwił (?) dlatego, że pojawia się chyba we wszystkich opowiadaniach tego typu, ALE rozumiem, że było to potrzebne do ujawnienia choroby V, no i kolejna sprawa, uśmiercenie dziecka Jareda i Ann... no tego to bym się chyba nie spodziewała nigdy w życiu :P W pewnej chwili już myślałam, że nasi główni bohaterowie się rozejdą, po tej akcji kiedy Jared zwiał do mamy i miał fazy, w sensie, że wiesz, trauma, że się zamknie, nie będzie chciał pomocy od Veroniki a ona z kolei obwiniałaby siebie za całą sytuację, ALE na szczęście dają radę.
    Bardzo mnie ucieszyłaś, że Shannon się 'spiknął' z Katią :D :D :D co raz bardziej lubię bardziej rozbudowane wątki z Shannonem w roki głównej w opowiadaniach, u siebie też mi to zaserwujesz? :D
    No właśnie, teraz pytanie odnośnie przyszłości opowiadania... jeszcze jedna część i 50 rozdział za nami czyli czy koniec pierwszego 'tomu', mam nadzieję, ze nie każesz mi i reszcie czytelników długo czekać na 'tom' drugi? A może planujesz jakąś dłuższą przerwę? Wakacje? (oby nie, oby nie!)
    Tak, tak, ja wiem, znikam, wracam, czytam etapami, obijam się trochę ale jedno co się nie zmienia to to, że zawsze kiedy kończę czytać ostatnie zdanie u Ciebie, chcę WIĘCEJ! :D
    Bardzo dobrze idzie Ci to pisanie, dlatego nie poddawaj się kryzysom :) Wiem, że pamiętasz, że my tu czekamy ;)
    Ściskam Cię mocno, weny życzę jak zawsze i otwartego umysłu :))) Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Świetnie, że się odzywasz. Dziękuje za wszystkie uwagi, nad blogiem jeszcze pracuje. Ciszę się, że Cię nie zawiodłam. Chciałabym skończyć to opowiadanie, choć od jakiegoś czasu mam na oku nowe, jednak dopóki pisze to, z tamtym nie dam rady. Najgorsze co można zrobić to porzucić opowiadanie, a tego nie chcę. Odnośnie dalszych losów zapowiadałam, że kolejna część będzie inna i tak się stanie. Jeszcze dokładnie nie wiem, ale zapenę zmienię trochę styl, pojawi się więcej nowych narratorów i nastanie trochę jakby "nowy początek", który zapewne będzie zaskoczeniem. Nie będzie zadnej większej przerwy między częściami, mam nadzieję, że kryzys mnie nie pokona ;)

      Usuń
  3. Hej świetny rozdział, tak trzymał w napięciu. Czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, ostatnio strasznie opornie idzie Ci dodawanie rozdziałów. Powiem szczerze, że powoli tracę zapał. Długo czekania i rozdział składa się z 3 scen. Trochę mało akcji. Ogólnie chodzi mi o to, przynajmniej w tym przypadku, że z wielkiej akcji w poprzednim rozdziale od razu przeszłaś w taki spokój i melancholie. A szczególnie dziwnie poprowadziłaś tutaj reakcje i zachowania postaci. Mało naturalne.Mam nadzieje, że źle mnie nie zrozumiesz, nie chcę Cię urazić tylko zmotywować do działania. Mała krytyka jest wręcz wskazana. Historia jest fajna, możesz ją mega ciekawie poprowadzić i wiem, że potrafisz bo całe opowiadanie jest naprawdę rewelacyjne. Rozumiem, że mogło Ci się już znudzić, w końcu długo już je piszesz. Ale proszę skończ to co zaczęłaś, bo jest tego warte. Ps. Wchodzę codziennie żeby sprawdzić czy jest coś nowego, dodaj w końcu :D
    Zośka

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.