piątek, 6 czerwca 2014

Epilog cz. I - Trzydziesty raz zostaję sam *


Środa, 17 kwietnia 2013

Ludzie wciąż są w ruchu. Ani na moment nie zwalniają, zupełnie tak, jakby to pięć minut robiło coś nadzwyczajnego. A tak naprawdę to tylko zmarnowane minuty życia. Czas wypełniony cholernym oczekiwaniem. A czekamy na wszystko. Na swoją kolejkę w markecie, drinka w barze, na otwarcie sklepu, na sen, na ulubioną porę dnia...  na śmierć. Ale odbiegam... Tak, zapomniałam. Punktualność, którą się dziś ceni, a może zawsze była w cenie? Tylko dlaczego bycie wcześniej wpoiło nam się jako zwyczaj? Muszę być tam przed czasem. Nie mogę się spóźnić! Słowa powtarzane jak mantra. Robi mi się niedobrze, patrząc na ludzi na lotnisku, gnających niczym na złamanie karku, by tylko przypadkiem nie spóźnić się na swój lot, by tylko przypadkiem nie utknąć gdzieś na dłużej, niespodziewanie. Bez kontroli nad życiem. Ale choć mogę się śmiać, sama nie jestem lepsza. Siedząc na plastikowym krzesełku, żałośnie czekam na swoją odprawę.
- Modlisz się nad tą kawą czy jak?
Głos Shannona przepełnia lekkie zdenerwowanie. Gdy podnoszę wzrok, zauważam, że wpatruje się w mój kubek, który obracam w dłoniach, nie zastanawiając się nawet, czy wyleję to coś z domieszką kofeiny, bo kawą nie mogę tego nazwać. Lura. Jedynie takie określenie przychodzi mi na myśl. Nie wiem nawet dokładnie, dlaczego Shannon jest na mnie zły. Nie jestem idiotką, nie chodziło przecież o kawę, która dla mężczyzny uchodzi za coś na wzór świętości.
- Nie zachowuj się tak.
- Jak dokładnie? Co?!
Zirytowany Shannon to nie najlepszy materiał do rozmowy. Milczeliśmy całą drogę na lotnisko, wymieniając jedynie parę banalnych słów. Widocznie nastał ten moment. Nie żyję na tym świecie od wczoraj, by nie domyślić się, co za chwilę usłyszę, tak samo jak to, że zdenerwowany Leto, to problematyczny Leto. Obracając się ku przyjacielowi, odpuszczam i pozwalam mu mówić.  Pulsujący ból w skroniach narasta jeszcze bardziej.
- Nie, obiecałem sobie, że nie wyprowadzisz mnie z równowagi, więc nie chcę o tym rozmawiać - odpowiada mi Shannon już spokojniej i widzę jak jego twarz z napiętej powoli się rozluźnia. Odwraca się ode mnie i zaczyna wypatrywać czegoś przed sobą.
To, że nie chce rozmawiać, wcale nie oznacza, że problem zniknie. Wręcz przeciwnie, a ja tylko będę czuć się jeszcze fatalniej, bo jedyną osobę, która okazała mi zrozumienie, zlekceważyłam. Przemilczenie nie jest rozwiązaniem.
Zacznę może od tego, że jest co tłumaczyć. Po raz kolejny zachowałam się nieodpowiedzialnie i pozwoliłam, by emocje przejęły kontrolę nad logicznym myśleniem. Z drugiej strony ostatnimi czasy jestem jednym, chodzącym kłębkiem zmartwień i nerwów. A jak wiadomo, wszystko ma swój kulminacyjny moment. Dla mnie był to wczorajszy dzień i... po prostu coś pękło.
Miałam zły dzień. Tydzień. Miesiąc. A nawet cały rok. Ten wniosek jest jedynym, jaki potrafię wyciągnąć z minionych wydarzeń. I nie ważne jak bardzo optymistycznie chciałabym myśleć, bilans strat przewyższył właśnie zyski. Moje życie znalazło się na równi pochyłej i zgodnie z prawami fizyki wszystko się posypało, a ja upadłam z całym impetem na tyłek. I najgorszy, o dziwo, wcale nie był ból upadku. Straciłam chęć do życia, a to bez porównania dotkliwszy uraz. Zabrakło mi zwyczajnie siły, by zrobić cokolwiek. Część mnie wypaliła się, stając się po prostu słaba. Ale co tak dokładnie się stało? 
W niedzielę, po powrocie z Coachelli, przeliczyłam się. Zawsze mierz siły na zamiary. Tym razem to okazało się niewyobrażalnie trudne. Gdy w poniedziałek żegnałam się z Jaredem przed jego wylotem do Europy, widmo naszej najdłuższej rozłąki wisiało w powietrzu niczym toksyczny opar, wkradający się do płuc i zabijający w męczarniach, wypalając trzewia.
- Myślałam, że wypuścić cię będzie o wiele prościej.
Tkwiąc w szczelnym uścisku Jareda, wdycham obsesyjnie jego zapach, ocierając się wargami o  ciepłą szyję i muskając nosem długie włosy, które w nieładzie spoczywają na ramionach. Każdy milimetr mojego ciała spaja się z jego, w efekcie czego jesteśmy po prostu do siebie przyklejeni. Nie mam pojęcie, ile rzeczywistego czasu tak spędzamy, ale jest to najdłuższy uścisk w jakim tkwię. I po raz pierwszy w życiu cisza między nami jest błogosławieństwem i dziękuję w myślach Jaredowi za nią. Z każdą niemą, oddalającą się sekundą odbieram od niego więcej niż kiedykolwiek mi powiedział. To zabawne, ale milczenie jest swoistym oczyszczeniem myśli i emocji. Mam wrażenie, że mijają wieki, podczas których jesteśmy zamknięci w próżni. My i tylko to, co czujemy. I w tej chwili dociera do mnie też inny, wyraźny impuls, który przypomina uderzenie obuchem. Uczucie bezpieczeństwa zastepuje ogromy strach, który wyraźnie odczuwam w desperackim dotyku mężczyzny, zanim objęcia zostają przerwane, a postać Jareda znika za horyzontem w samochodzie Emmy. I po raz pierwszy od kilku miesięcy jestem z siebie naprawdę dumna. Nie wykrzyczałam: stój, choć o tym w tej chwili marzyłam.
- Dobrze robię. Muszę uporządkować przeszłość - wymawiam te słowa w głuchą przestrzeń chyba tylko po to, by naprawdę w nie uwierzyć. - Cholera jasna.
Poniedziałki, bez wyjątku, zawsze są ciężkie, ale ja chyba trafiłam i rozbiłam bank, bo budząc się kolejnego dnia wciąż miałam nieodparte wrażenie powtórki. Przyglądając się leżącemu na nocnym stoliku wezwaniu do sądu, modliłam się w tej chwili o szybką śmierć, bo mając wybór, wolałam w tym momencie wszystko inne niż konfrontacje z Annabelle. To, że byłyśmy po tej samej stronie było tylko prawnym złudzeniem. W rzeczywistości miałam świadomość, że Wallis nienawidzi mnie najbardziej na świecie i gdyby mogła, to mnie wpakowałaby do więzienia zamiast naćpanego chłopaka, który w nas wjechał. Próbowałam pójść za radą Katii i nie myśleć o tym, jednak przebłysk, że odebrałam jej wszytsko, co kochała, nieodwracalnie powracał, zwiększając moje poczucie winy. I tu dochodzimy w tej opowieści do momentu, za który Shannon jest na mnie wściekły... a mianowicie za moje zachowanie wczorajszego dnia.
Pojawienie się w sądzie i konieczność zeznawania były niczym, w porównianiu z tym co czekało mnie po wyjściu z sali sądowej. Oczywiście Katia uparła się, że pójdzie ze mną i, o ile nie mogłam jej odprawić, o tyle łatwiej poszło ze starszym Leto, który z nami dwiema nie miał co dyskutować. Nie chciałyśmy zwracać na siebie uwagi, a tym bardziej przyciągać mediów. Tego tylko brakowało. Sprawa przebiegła bez większych zakłóceń, powtórzyłam swoje zeznania, obrońca sprawcy wypadku próbował jak najwięcej dla siebie ugrać, sugerując mi brak odpowiedniej koncentracji podczas jazdy i wiele innych czynników, ktore wpłynęły na to, co się w ostateczności stało. Prokurator na szczęście twardo sprowadził go na ziemię, wyciągając niezbite dowody: jazda pod wpływem narkotyków, złamanie przepisów drogowych, nadmierna prędkość, a nawet fakt, że nie miał ważnego ubezpieczenia i składek... 
W każdym razie wszystko układało się pomyślnie do momentu, gdy na salę weszła Annabelle z bratem i wtedy szlag trafił mój spokój. Spokojnie, chłopak został skazany i obrońca Wallis wywalczył dość spore odszkodowanie za uszczerbek na zdrowiu (łagodnie powiedziane!), przynajmniej tak powiedziała mi Katia, gdyż widok blondynki spowodował u mnie wstrząs i musiałam wyjść z sali. Patrzenie na Annabelle autentycznie mnie bolało. Mając wciąż przed oczymi tę energiczną, pewną siebie, zaradną kobietę nie mogłam uwierzyć w to, co naprawdę widziałam. Krocząc w asyście brata pod rękę wydawała mi się ledwie cieniem człowieka lub kimś, kto przeszedł pranie mózgu. Nie mogłam pozbyć się tego fatalnego skojarzenia z filmów. Ubrana w biały kostium, w płaskich czułenkach, ze związanymi w prosty kitek blond włosami i zupełnie bez makijażu wydała mi się niewyobrażalnie bezbronna i nijaka. Potulna niczym ofiara przemocy domowej. Tak krucha i słaba, że gdyby nie Francis, upadłaby. Piękna twarz była zatrważająco smutna i miałam wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu właśnie niebezpiecznie spadła do zera. Przeszedł mnie dreszcz, a serce ścisnęło się do wielkości jajka, kołatając jak szalone. Gdy mnie mijała w niebieskich oczach dostrzegłam pustkę i chłód, a moja świadomość prawie automatycznie zaczęła podsyłać mi obrazy ze szpitalnej sali. Znów ujrzałam to samo otępienie i przeraziłam się jeszcze bardziej. Jeśli Annabelle wciąż była na lekach, które robiły z niej niemalże szmacianą lalkę bez zdolności odczuwania, to musiało być źle. A może nawet jeszcze gorzej, skoro trzeba było ją odciąć od rzeczywistości. Jak bardzo musiała cierpieć? W tym momencie poczułam każdym kawałkiem swojego ciała jej ból. Mogło się wydawać, że pozbierałam się, a może chciałam w to jedynie bardzo mocno wierzyć, jednak jakich praktyk bym się nie podjęła, nie byłam w stanie oszukać własnych emocji. A one w końcu puściły z mocą, której się obawiałam. Z napływającymi do oczu łzami, odrzuciłam dłoń Katii i pośpiesznie opuściłam salę rozpraw. W tej chwili niczego nie żałowałam tak bardzo, jak tego, że nie jestem tu swoim autem.
Uciec jak najdalej i móc bez zahamowań płakać... Płakać tak długo, aż poczułabym się lepiej... Lecz czy to kiedykolwiek będzie możliwe?
- Veronica!
Katia złapała mnie w ostatniej chwili, gdy opuszczałam budynek sądu i z całą mocą swojego drobnego ciałka przyciągnęła mnie do siebie. Jednak w tej chwili nie byłam w stanie odwzajemnić tego gestu. Z trudnością zdobyłam się na kilka słów:
- Proszę... doceniam twoją troskę, ale... pozwól mi... chcę wrócić do domu.
- Odwiozę cię.
- Nie! To znaczy... 
- Nie kłóć się ze mną! - zapierała się kobieta.
- Przepraszam cię, ale... muszę pobyć sama. Zrozum i zrób coś dla mnie. - Złapałam przyjaciółkę za rękę i spojrzałam jej głęboko w oczy, by wiedziała, że mówię szczerze. Słuchała. - Zostań do końca, a później przekażesz mi wyrok, dobrze? - Widząc, że się uspokoiła, dodałam:
- Nie jesteś mi w stanie pomóc bardziej, przepraszam.
Po tych słowach Katia rozluźniła uścisk dłoni, pozwalając mi wymknąć się zanim to całe piekło dobiegło końca. Wsiadłam do pierwszej stojącej na postoju taksówki i rozpłakałam się. Już nie starałam się być silna, bo w tej chwili byłoby to największym wyzwaniem na świecie. Kierowca popatrzył na mnie tak bezradnym wzrokiem, że miałam przez moment wrażenie, że poprosi mnie bym wysiadła, jednak nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam:
- Znam tylko jeden środek na tak wielki smutek.
Po tych słowach taksówka ruszyła i tym sposobem wylądowałam w barze. Nie do końca pamiętam resztę wieczoru, bo bez ograniczeń wlewałam w siebie alkohol i nie liczyło się nic. Jak znalazłam się w domu? Mam parę brzebłysków, według których to barman zamówił mi taksówkę i poprosił kierowcę, by dopilnował, bym bezpiecznie trafiła do domu. Najwidoczniej było mu mnie żal, ale w tej chwili dziękuję za to. Chciałam nawet osobiście mu podziękować, ale problem w tym, że nie pamiętałam nazwy klubu. Gdyby nie okazana troska... nie chcę myśleć, gdzie bym się obudziła. W każdym razie od wyjścia z sądu przez cały wieczór moja komórka spoczywała wyciszona w torebce, a ja zupełnie o niej zapomniałam. I to było sporym błędem, który uświadomiłam sobie dopiero, gdy czyjeś silne dłonie potrząsały mną, próbując wyrwać ze snu. Nim zdążyłam ujrzeć Katię siedzącą na krawędzi łóżka, głos Shannona, a może raczej krzyk, o mało co nie rozsadził mi czaszki. Mężczyzna był wściekły, a gdy otworzyłam w końcu oczy, zauważyłam, że jego twarz jest nienaturalnie czerwona ze złości na mnie. W jednej chwili pragnęłam zapaść się pod ziemię, a jedyne, co mogłam zrobić, to zakryć się poduszką, którą Shannon momentalnie mi wyrwał i zmuszając do patrzenia na siebie, wyrzucał kolejne ostre słowa reprymendy. Niczym skarcone dziecko w jednej chwili rozpłakałam się, a mężczyzna ku mojemu zaskoczeniu po raz pierwszy zamiast mnie przytulić, odsunął się.
- Pasażerowie lotu do Miami proszeni są o udanie się do odprawy.
Niemalże automatyczny głos z megafonu sprowadza mnie na ziemię. Przestaję roztrząsać zdarzenia z przedpołudnia i odwracam się w stronę przyjaciela, który jak na komendę wstaje i nawet nie spoglądając na mnie, rusza w stronę bramek. Mija chwila zanim dociera do mnie, że zostałam w tyle. Doganiam Shannona.
- Zaczekaj - dyszę, gdy docieramy do kolejki przy wejściu, a przyjaciel w końcu patrzy na mnie. Wykorzystuję to i zbieram się w sobie. I choć chcę powiedzieć jak bardzo mi przykro, jestem w stanie wycedzić jedynie:
 - Cholerna egoistka ze mnie, przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam...
Shannon bacznie mi się przyglada, a w jego oczach nie dostrzegam już złości sprzed chwili, ale za to patrzy tak, że mało brakuje bym się nie skórczyła.
- Wiesz co boli mnie najbardziej? Nie fakt, że pozwoliłaś byśmy się o ciebie z Katią zamartwiali, bo robiłaś to już kilkakrotnie. Najmocniej dotknęło mnie to, że krzywdzisz siebie samą. Nie można tak! - Shannon dla podkreślenia swoich słów łapie mnie za ramiona i potrząsa. -  Kompletnie już nie wiem jak ci pomóc, a twój związek z moim bratem... oczywiście wszystko, co dotyczy Jareda obchodzi mnie, ale... teraz... wiesz... Dobra, nie będę kluczył, powiem wprost. - Shannon widocznie chciał ładnie wybrnąć, ale zabrakło mu słów. - Wspieram cię i zawsze będę, ale to jest ten moment, gdy muszę odpuścić. Mam też swoje życie, a teraz gdy wy... - Shann się zawahał, ale w końcu to powiedział -... przeżywacie kryzys, nie mogę już być waszym pośrednikiem, krążyć między tobą a nim... bo jeśli coś nie wyjdzie... nie mówię, że tak miało...
- Dobra, nie pogrążaj się już - przerywam mu.
- Po prostu nie chcę czuć się za to odpowiedzialny, rozumiesz?
- Załapałam! Umywasz ręce. Okej. - Sarkazm dochodzi do głosu i jest silniejszy ode mnie. Nagle też chcę powiedzieć coś jeszcze, jednak głos odmawia mi posłuszeństwa i więdnie w gardle. Przez długi moment po prostu stoimy z Shannonem obok siebie w milczeniu, podczas gdy kolejka coraz szybciej się zmniejsza. Ni stąd ni z owąd przyjaciel mnie zaskakuje i przytula do siebie. Ten gest jest tak spontaniczny, że paraliżuje mnie i na moment staję się szmacianą lalką w objęciach misia.
- Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać - odzywa się półgłosem przyjaciel, wciąż niebezpiecznie mocno mnie ściskając. - Zadźwoń jak wylądujesz.
- Wiedziałam, że nie potrafisz się na mnie długo gniewać. Cienki jesteś - cedzę żartobliwie w odpowiedzi.
I nagle, przez nikły moment dopada mnie wrażenie, że to nasze prawdziwe pożegnanie. Próbuję odpędzić wrogą myśl, jednak ona skutecznie pobudza moje lęki. Jest w tym coś, co zmusza mnie do spojrzenia w przód, w przyszłość, w której nie ma Jareda i  Shannona. W tej samej sekundzie uświadamiam sobie,  że drżę. Autentycznie i niepodważalnie mam złe przeczucia, a Shann jakby czytał w moich myślach, obejmuje mnie jeszcze szczelniej. Odwzajemniam uścisk.
- Proszę, powiedz, że to wszystko minie, bym mogła w to wierzyć - szepczę.
- Taka jest kolej rzeczy. Złe i dobre, burza i tęcza. Zawsze idziesz naprzód i przekraczasz granice, a to po prostu kolejna przeszkoda.
- A jeśli upadłam?
- A słyszałaś kiedyś by zawiewało tylko z jednej strony? - Shannon w końcu mnie puścił i szeroko się uśmiechnął, choć w brązowych oczach wciąż tkwił smutek. Kiwnęłam przecząco głową. - No właśnie.
To były ostatnie słowa, jakie usłyszałam od przyjaciela wysoko, ponad Miasto Aniołów, które niemal odrazu porwały mnie  w swoje objęcia. Nim jednak to nastąpiło, zdążyłam wysłać wiadomość:

Odbiorca: Lex Rayder
Nadawca: Veronica Marcewicz
Treść: Podjęcie tej decyzji wymagało ode mnie wiele trudu, jednak w końcu uświadomiłam sobie, że muszę skończyć to, co zaczęłam. Odgrzebywanie przeszłości nigdy nie jest łatwe, jak jednak żyć dalej patrząc wciąż wstecz? Ja przynajmniej tak nie potrafię, dlatego jestem w drodze. Przepraszam, że informuję Cię tak spontanicznie. Ląduje w Miami o 21 i zatrzymam się w hotelu. Zadzwonię.


Układając się w fotelu samolotu i odkładając telefon, po raz ostatni tego dnia się rozpłakałam. Nie mam pojęcia, kiedy Morfeusz zabrał mnie do siebie.

***

Yello!

Na wstępie przepraszam za tak długą nieobecność. Chciałabym zadedykwać ten krótki fragment Zośce, która mnie tu cały czas maltretowała i w efekcie napisałam to, do czego nie mogłam się zebrać. Dzięki za pozytywnego kopa, ale nie jestem w stanie na razie napisać wiele więcej niż ten epilog. Po prostu czerwiec jest dla mnie i będzie strasznie trudny, ale nie będę się usprawiedliwiać. 
To nie jest broń boże koniec tej opowieści! Ale mam dla was małe ogłoszenie, a  mianowicie na czas wakacji nie będzie się tu wiele pojawiać. Mam w planach pare miniaturek, jedną już niemalże skończoną, ale rozdziały... W związku z tym, że mam konkretny pomysł na II cześć, która będzie trochę inaczej pisana i muszę się wdrożyć, zacznę pisać w wolnym czasie, ale pojawi się tutaj prawdopodobnie we wrześniu. Czas wakacji wiadomo jaki jest - każdy wyjeżdża, a u mnnie w planach będą tylko z dwa weekendy, które spędzę w domu, a na festiwalu ciężko targać laptopa, nie mówiąc, że chciałabym go jeszcze mieć. Tak więc jeśli czekacie na dalsze losy Jareda i Veroniki - wrzesień. Miniaturki - niedługo.
Mam nadzieję, że nie zawiodłam was i że spędzicie ze mną jeszcze trochę czasu. Jeśli wytrzymacie, obiecuję, że nie będziecie rozczarowani, a ja dołożę największych starań by dać wam jak najlepszy tekst. 

Bye!



* Happysad, 30 raz. 

10 komentarzy:

  1. Jaki epilog?!? Super rozdzial. Mam cicha nadzieje na happy end, lecz z tego co widze nie zanosi sie zbytnio na to. ;) Zycze weeeny i mam nadzieje ze nastepny rozdzial pojawi sie szybciej niz ten. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. O mój Boże!!!!! Dodałaś coś w końcu! Dziękuję,dziękuję i dziękuję! Jak tylko wrócę do domu to zacznę czytać ;3;3 zoska

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak po pierwsze dziękuję za dedykację, mam nadzieję że nie będę musiała cię już maltretowac a sama się weźmiesz! :D szkoda że dopiero we wrześniu coś dodasz, ale jest to jak najbardziej zrozumiałe :D liczę na te miniaturki :) jeśli chodzi o rozdział. Inny niż dotychczas, trochę dla mnie niezrozumiały przynajmniej tytuł. Bardzo mi się podoba chciałabym ciągle więcej. Twoje opowiadanie mówi o moich marzeniach, jest świetnie pisane i wciągające. Liczę, że naprawdę nas nie zostawisz i skończysz to co zaczęłas. A może na dłużej. ;D życzę weny i oczekuje na miniaturki. Zoska

    OdpowiedzUsuń
  4. Co z miniaturkami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojawi się w tym tygodniu, na dniach :)

      Usuń
    2. ej już minął cały tydzień, a miniaturki brak. Nie zwódź nas :( Z.

      Usuń
    3. Właśnie

      Usuń
  5. Hej. Późno, bo późno, ale jestem i nie wiem od czego zacząć. Tak naprawdę nie wiem czego dalej się spodziewać, bo skoro Niko wyjechała do tej całej Oriane, to może być różnie. Nie mogę się doczekać drugiej części. Jestem strasznie ciekawa, co tam wymyślisz :)
    Pozdrawiam xo

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.