***
Jako pierwsze do świata
żywych chciały mnie przywrócić promienie słoneczne, bezczelnie podające mi
prosto na twarz. Holy shit!
Zapomniałem zasłonić wczoraj rolety. Niezgrabnym ruchem sięgnąłem pilot leżący
na nocnym stoliku i zasłoniłem źródło zabójczego światła. Po paru godzinach
(choć przysiągłbym, że minęła chwila) dało się słyszeć moje najukochańsze
dziecko. W pierwszej chwili miałem je zlekceważyć ale ono uparcie wciąż
dzwoniło. Kurwa nawet nie dadzą się wyspać! Znów sięgnąłem na stolik ale tam go
nie było… What the fuck? pomyślałem.
Gdzie jest moje Blackberry?
To zmusiło mnie do podniesienia się z łóżka. Kurde
przez rolety było tu ciemno i nie mogłem znaleźć lampki. Wychyliłem się, byłem
jeszcze zaspany. Już prawie ją wyczułem gdy nagle… aaaauł! Szlag! Spadłem z
łóżka i wtedy znów odezwało się moje BB. Teraz je zobaczyłem, było pod łóżkiem.
Schyliłem się po nie ale to co tam zobaczyłem z deka mnie przeraziło. Była już
12! I miałem sporo nieodebranych wiadomości, głównie od Emmy. Chodziło o
potwierdzenie dzisiejszego dnia, nie mogła się ze mną skontaktować a właśnie
była w Nowym Jorku. Według planu za 20 min miałem jakąś rozmowę. Chyba jednak
oddzwonię do Emmy…
Po nadrobieniu zaległości i
naciągnięciu mojego grafiku miałem jeszcze ponad godzinę do pierwszego
spotkania. Za mało na bieganie. Wziąłem więc szybki prysznic, ogoliłem się i
uczesałem. Moje włosy były już coraz dłuższe, trzeba byłoby kiedyś pomyśleć o
nowej fryzurze. No cóż na razie związałem je w kucyka. Teraz ubranie. Nie lubię
chodzić w garniturach bo są strasznie sztywne i takie poważne ale co założyć na
spotkanie biznesowe? Po chwili namysłu zdecydowałem się na czarne rurki
Levi’sa. Do tego dobrałem błękitna koszulę od Armaniego, która podkreślała moje
oczy (bo nigdy nie wiadomo, co się wydarzy J) no i została marynarka. Pomyślałem o czerwonej ale po
przymierzeniu wybrałem czarną, klasyczną. Na moje oko było dobrze ale brakowało
czegoś… no gdzie one są… nie te, te też nie, i te nie… są! Znalazłem. Moje
ulubione okulary, aviatory od Burberry. Jeszcze trochę Hugo Bossa i mogłem
wychodzić.
***
Kolejne dni ciągnęły się
niemiłosiernie długo. Prawie codzienne spotkania, wywiady, sprawy
organizacyjne, etc... Nim się zorientowałem minął tydzień. W tym czasie
wysłałem Constance nowy rower. A tak poza tym? Zapomniałem, że Shannon wraca w
sobotę. To przez ten nadmiar pracy pogubiłem się w terminach. Niestety Emma
mnie o tym uświadomiła w sobotę o 7 rano wysyłając mi przypomnienie, że mam go
odebrać z lotniska o 10. Świetnie. Jak zwykle gdy miałem luźniejszy dzień
poszedłem pobiegać. To mnie odstresowywało i wyciszało. Poza tym lubiłem swój
dres bo w nim mogłem być normalnym facetem. Gdy wróciłem musiałem jechać po
Shanna. Teraz chciałem być gwiazdą, postanowiłem więc ubrać się adekwatnie do
zamierzenia. Niech gazety mają temat w końcu wraca mój braciszek. Wpadłem do
swojej garderoby, wygrzebałem fioletowe rurki, do tego czarny kilt, ukochane
adiddasy, biały, koncertowy T-shirt, czarną kurtkę z triadą na plecach i tym
razem Ray Bany w białych oprawkach. Włosy potraktowałem żelem i byłem gotowy do
wyjścia. Ha! Shannonek się zdziwi J niech wie, że nawet siedząc jak ta kura domowa w studiu, potrafię
wyglądać dobrze.
Punkt o 10 byłem już na
lotnisku, w hali przylotów. Niestety samolot z Europy miał mieć pół godzinne
opóźnienie więc udałem się na kawę do tutejszego Sturbucksa. Dokładnie tak jak
zamierzałem wzbudziłem poruszenie, coś w stylu „Zobaczcie sam Jared Leto nas
odwiedził!”. Ku zdziwieniu na kawę musiałem jednak poczekać. Dziewczyna, która
mnie obsługiwała poprosiła nawet o autograf. Z przyjemnością jej go dałem.
Po
15 min pojawili się paparazzi. No nareszcie! Ile można czekać. Nie byli w
formie, dawałem im mniej czasu a tu takie rozczarowanie, 15 min! Ale cóż.
Postanowiłem zachowywać się w miarę zwyczajnie (póki co). Popijałem moja kawę i
sprawdzałem pocztę na BB. W końcu trzeba było się ruszyć. Wróciłem na halę
przylotów gdzie na szczęście się już zagęściło. Stojąc w tłumie i będąc
fotografowanym z drugiej strony, szybko zostałem rozpoznany. Ludzie zaczęli
podchodzić, robić sobie zdjęcia. Jeden z paparazzich zapytał mnie nawet:
-Cześć Jared. Co tu robisz?
No kogo czekasz?
- Na mojego braciszka.- nie powiedziałem nic
więcej bo właśnie ujrzałem Shanna idącego w moją stronę. Holy moly! Co on miał na twarzy! Z tą brodą wyglądał jak jakiś
niedźwiedź. Zostawić go na miesiąc samego! Normalnie nie wytrzymam.
- Shannoooooooon! Bracie!-
zdołałem powiedzieć tylko tyle bo właśnie Shannon zaczął mnie ściskać.
Spokojnie! pomyślałem. E tam, chrzanić to! Odwzajemniłem uścisk brata,
stęskniłem się za nim w końcu. Totalnie jak dzieci! I jeszcze mnie uszczypnął!
Hahahaha. No i oczywiści paparazzi od razu zaczęli pstrykać nam masę zdjęć.
- O stary, tego już dość-
Shannon zanosił się od śmiechu. No dobra uspokoiliśmy się.- Jared…- Shannon
spojrzał na mnie z powagą.- Coś ty na siebie założył? Jaja sobie robisz.- i
znów zaczął się śmiać. I w tym momencie nadszedł Antoine.
- Cześć Jared.- podał mi
dłoń i się przywitaliśmy.- Z czego on się znów śmieje?
- Nie poznaje mnie. Nie wiem
co mu zrobiłeś na tej Ukrainie. Poza tym jak trasa?- zagadałem do Becksa.
- Rewelacyjnie. Świetna
publika, mieliśmy gorące przyjęcie. Organizacja była bardzo dobra a ludzie
niezwykle mili. Daliśmy masę dobrych występów, udzieliliśmy wielu wywiadów. No
i Ukraina! To piękny kraj z pięknymi obyczajami, gorąco polecam.
- Och i mają wspaniały
barszcz! Antoine, co jak co ale to trzeba im przyznać. Muszę cię rozczarować
Jared, wegetariański barszcz się do tego nie umywa.- Shann pokręcił przecząco głową.
Humor niesamowicie mu dopisywał. Musiał się nabijać bo jak by mogło być inaczej.
- Dobra, ja musze lecieć.
Shannon, odezwę się do ciebie potem. Cześć Jared, miło było cie zobaczyć… i
niezły look.- Antoine pożegnał się z nami i już go nie było.
- Oho niezły look- Shannon
parodiował Antoine’a.- Widzę, że ci się odmieniło i już nie unikasz
fotoreporterów. Mam nadzieję, że dom jeszcze poznam, co?- znów ta ironia. Oj
Shanny, doigrasz się.
- No co? Dałem im rozrywkę
bo nie mili o czym pisać, nie patrz tak, nie było cię tu więc nie wiesz jakie
głupoty pisali w tych gazetach.
- Jared ale ty nie czytasz
takich gazet.- uściślił Shannon.
- O matko ale wiesz o co mi
chodzi! Dzięki tej zagrywce jutro przeczytasz jakiego masz kochającego brata.-
nie mogłem się powstrzymać i posłałem mu całusa. Hahaha.- Już to widzę; „Kochający Bracia Leto. Jared odbiera brata z
lotniska, nie obyło się bez Marsowych uścisków i wygłupów. Cały Jared” no i
oczywiście drugi: „ Shannona Leto,
ucieleśnienie seksu z brodą. Co wydarzyło się na Ukrainie? Kobiety rozpaczają”-
zacząłem się śmiać.
- Ja widzę jeszcze jeden: „Jared Leto po raz kolejny przyczyną bólu
głowy projektantów!Czy on nigdy nie nauczy się dobierać dodatków???”
- 1:1.- przyznałem mu rację.
- Witaj Los Angeles, Shannon
wrócił! Wieczorem idziemy do klubu, Antoine polecił mi jeden taki. A teraz bez
beki, Jared pomóż mi z bagażem, patrz ile jest tego! Jareeeed!!!Wracaj!
***
I tak zakończyła się wizyta
na lotnisku. Odebrałem kochanego braciszka. A tak dobrze było mieć dom tylko
dla siebie! Chodź to może wydawać się dziwne to tak… mieszkamy razem. Po prostu
jesteśmy bardzo zżyci i tak jest o wiele łatwiej. Staramy się nie przeszkadzać
sobie nawzajem ale Shannon! Och czasem mi brak słów dla niego. A propos
wieczora, trzeba by było zadzwonić do Tomislava! J Choć znając Tomo pewnie nie może się nas doczekać i zaraz wpadnie
sam.
Oczywiście miałem rację, po
przyjeździe do domu nie musieliśmy długo czekać na gości. Nie tylko ja
stęskniłem się za Shanimalem. Pierwsza wpadła Emma, naprawdę traktowała nas jak
swoich braci. Nie obyło się oczywiście bez opowieści Shannona o moim powitaniu
i stroju z czego Emma niezmiernie się uśmiała. Wkrótce pojawił się i on, Tomo.
Po kilku chwilach zjawiła się też koncertowa reszta naszego bandu czyli Tim i
Braxton. Shannon obiecał przywieźć im jakieś płyty i sprzęt, podobno unikaty. Damn! To dlatego tyle bagażów i ja to
dźwigałem! No cóż, moja gafa.
- O stary! Nie wierzę. Rzeź
ty to przywiózł. Tim widzisz to, co ja.- Braxton był strasznie zajarany
podarunkami od Shannona.
-Ba! Obiecałem, to
przywiozłem. Na Ukrainie bez większego problemu dostaliśmy te płyty, tam raczej
są mało popularne a sprzęt załatwił kumpel Antoine’a. A tak w ogóle to dziś się
bawimy. Idziemy do klubu uczcić mój powrót i widzę was tam, bez marudzenia…
wszystkich choć ciebie młody…- w tym momencie Shann spojrzał na Braxtona.-… nie
wiem czy zabieramy, nie chcę cię zgorszyć.- cały Shannon, lubił się droczyć.-
Żartowałem.
- No, no robi się ciekawie.
A gdzie mianowicie nas zabierasz?- odezwał się rozbawiony Tim.
- Nie pamiętam dokładnie,
Antoine polecił mi ten klub ale gwarantuję spodoba się wam. Wyślę wam dokładne
informację przez twittera. O 22 na miejscu.- Shannon uśmiechnął się do
zgromadzonych.- Emmo nie miej nam za złe ale nie możemy cię zabrać, jakby to
powiedzieć… nie czułabyś się swojo w tym lokalu, uwierz mi. Wogule nie
zabieramy kobiet, panowie. Tak, to było do ciebie Tomo, żona zostaje w domu.
- Przejrzałeś mnie.-
odpowiedział wesoło Chorwat.
-Nie kłopocz się Shannon i
tak mam na dziś inne plany, lecę na Florydę ale wy bawcie się dobrze. Na pewno
przeczytam o tym w gazecie, prawda Shannon?.- Emma nie ustępowała Shannonowi w
docinkach. Zaśmiałem się.
- Oczywiście skarbie, tata
się postara! A teraz koniec tego dobrego dzieciaki, jest już 15! Nie chcę was
wypraszać ale wiecie…- och ten mój brat i jego uśmiech.
- Dobra daruj sobie Shann i
tak mieliśmy już spadać.- odpowiedział Braxton.
-Dokładnie, do zobaczenia
wieczorem.- zawtórował mu Tim.
- Żegnaj Shannon i nie tęsknij
zbytnio.- Emma też wychodziła. Shann posłał jej buziaka. Oj Leto!
- Hasta la Vista, baby!-
ostatni odpowiedział Tomo, który świetnie sparodiował Arnolda Schwarzenegera
tak, że wszyscy zaczęliśmy się pokładać ze śmiechu. I ten jego ruch rękoma!
- I kto tu powinien grać w filmach!- zaśmiałem się...
***
Shannon był w domu zaledwie
parę godzin a już miałem ochotę go zabić. Po pierwsze za wszechobecny zamęt.
Przez te jego walizki przewróciłem się. Po
drugie za to, że zabrał mi moje dziecko! Co jak co ale tego mu nie
daruję. Jak śmiał dotykać moje Blackberry i jeszcze nie chciał go oddać.
-Shannon! Shannon! Wyłaź i
oddawaj mój telefon, to już nie jest śmieszne!- byłem naprawdę zły.
- Oooooo boje się. Zobacz.-
właśnie pomachał mi przed twarzą moim BB.- No powiedz mi co się stanie jak go
dziś nie odzyskasz? Och zapomniałem, nie sprawdzisz facebooka? Nie dodasz
nowego tweeta? Nie poczatujesz z napalonymi dziuniami? No i oczywiście
uschniesz z tęsknoty za wirtualnym światem!- ta jego ironia, nic nie rozumiał. Rzuciłem
się na Shanna, chciałem mu wyrwać BB ale był szybszy, zgrabnie się obrócił a ja
wylądowałem na sofie. Fuck!
- Jared to się nazywa choroba! I się tak nie
bulwersuj bo ci wyskoczyła ta twoja żyłka pod okiem!- Shannon wskazał palcem na
moją twarz. Rzeczywiście miałem tak jak się denerwowałem albo byłem pobudzony.-
Już sobie wyobrażam co się tu działo jak mnie nie było. Matko!- Shann złapał
się teatralnie za głowę.
- Musisz, prawda? Nie
potrafisz zrozumieć, że gdy INNI się bawią to JA tu pracuję! A mój telefon jest
mi niezbędny, mam tam wszystko co pozwala mi funkcjonować.- nie wiedziałem co
mam już mówić by przekonać tego głąba.
- Dlatego dostaniesz go
JUTRO! Na dziś koniec pracy… i z tego co przeczytałem to raczej nic już nie
masz w planach. I nie próbuj sztuczek!- Shannon podrzucił moje BB, złapał i
schował do kieszeni. Widząc moją minę, dodał.- Jeszcze mi nie spadł, spokojnie…
Och i powinieneś zmienić dzwonek.- to było ostatnie, co powiedział i udał się
do góry.
***
Siedziałem i nie mogłem się
pogodzić z tym, że traktował mnie jak dziecko. Na dodatek szperał w moim BB! Co
on sobie wyobrażał, niech cie szlag Shannon! Była 18, do wyjścia było jeszcze
sporo czasu… trzeba było by się czymś zająć. Wtedy przypomniało mi się, że Emma
od paru dni męczy mnie o jakieś papiery. Wcześniej nie miałem czasu, teraz mi
się nie chciało ale ona mi nie odpuści, jak jej tego nie dam to sama po to
przyjdzie. Ruszyłem się do gabinetu.
Bywałem tam bardzo rzadko, to było zbyt
sztywne miejsce jak dla mnie. Jak miałem już coś napisać albo przejrzeć to
wolałem usiąść w salonie albo ogrodzie (ewentualnie w The Lab, które przylegało
do naszego domu). W każdym razie gabinet służył mi do przechowywania tej sterty
dokumentów i ulubionych książek. Siadłem za biurkiem i zacząłem szukać tych dokumentów.
Przecież musiały tu być! Przejrzałem chyba z dziesięć teczek i dwa razy więcej
segregatorów. Miałem prawie wszystko, brakowało jedynie małego świstka, jakieś
faktury. Szlag! Przecież nic nie wyrzucam. Nagle pod stertą teczek zauważyłem
coś, co odwróciło moją uwagę. Szybko to odkopałem. Były to zdjęcia ze ślubu
Tomo i Vicky. Przecież miałem je włożyć do albumu. Matko, to było w zeszłym roku w
lipcu a ja jeszcze nie zrobiłem z tym porządku! Oparłem się o fotel i zacząłem
je oglądać.
Miałem podobną fryzurę jak
teraz tylko krótsze włosy. Och Shannon i ten jego garnitur! Dopiero teraz
przypomniałem sobie jak mój brat komicznie wyglądał w zielonym kostiumie i
czerwonych lakierkach. Ale podobno to był ostatni krzyk mody… Na następnych
zdjęciach byli nasi zakochani, Tomo i Vicky. Wyglądali wspaniale, po prostu
pięknie. Suknia Vicky była bardzo prosta ale niesamowicie szykowna. Dzięki moim
znajomością zaprojektował nam ją Valentino, który utrzymał wszystko w sekrecie.
Choć jestem mężczyzną to niesamowicie cenię sobie jego kreacje dla kobiet. On
ma nieziemski dryg do mody. Poza tym ślub na Krecie. Tomo miał dobry pomysł,
dzięki temu wszystko zostało utrzymane w sekrecie, och i te krajobrazy! W końcu
doszedłem do zdjęcia o którym nie chciałem pamiętać. Ja i Katharina Damm. Była
modelką, poznaliśmy się w Paryżu w 2010 roku. Choć nie było o tym głośno to
spotykaliśmy się. Spędzałem tam wakacje, była sympatyczna i podobałem się jej.
Wysoka, zgrabna, blondynka. Była niezła w łóżku, nie liczyłem na stały związek
ale poprosiłem by ze mną poszła na ślub Tomo. Zgodziła się. Problem był taki,
że nie traktowałem jej poważnie a ona chyba liczyła na coś więcej… W każdym
razie dowiedziała się o tym słysząc moją rozmowę z Shannonem na weselu:
- Ej Jared nie mówiłeś, że
myślisz o niej poważnie ale nie ma, co dobry wybór.- Shannon poklepał mnie po
ramieniu. Dopiłem drinka.
- Nie mówiłem bo nie myślę.
Nic do niej nie czuję poza sympatią. Sam się sobie dziwię. Na początku mnie
podniecała i podobała mi się ale teraz… totalnie mnie nie obchodzi. Nawet nie
masz pojęcia jak się czuję, być z taką kobieta w łóżku i nic nie czuć. To
raczej nie jest normalne, co o tym myślisz?- w końcu musiałem powiedzieć to
Shannonowi. Nie wiedziałem co robić.
- Ale, że ten… no…- Shann
zdziwił się na moje słowa.- ale z twoim ciałem wszystko w porządku?- wiedziałem
o co pyta.
- Oczywiście, to nie to o
czym myślisz. Nawet ją lubię.
- Jared, nie jest to
normalne ale może to oznacza, że potrzebujesz się zakochać a nie tylko
przelecieć pannę. W końcu nie jesteś już
taki młody… baz urazy.- tak, Shannon umiał pocieszać.
- Odezwał się król podrywu!-
nie wytrzymałem.
- Sory ale ja nie mam z tym
problemu! Jak nie pasuje ci moja rada to idź do specjalisty albo znajdź sobie
inną.- po tych słowach usłyszałem szmer i tupot szpilek. Katharina.
- Czego stoisz! Idź za nią,
chyba że chcesz żeby zapamiętała cię jako dupka.- z osłupienia wyrwał mnie głos
Shanimala.
Dogoniłem ją i chwyciłem za
rękę. To nie był dobry pomysł. Dziewczyna zamachnęła się i dostałem prosto w
twarz.
- No to oficjalnie: żegnaj
Jared. Nie musisz się tłumaczyć, słyszałam. Po prostu zapomnijmy o tym.-
powiedziała to a ja ją puściłem i odeszła. Miała klasę.
Jedynym świadkiem zdarzenia
był mój głupi braciszek więc nie musiałem się tłumaczyć z tego, co się
wydarzyło.
Znów spojrzałem na zdjęcie,
przeszłość. Zebrałem wszystkie zdjęcia i ruszyłem do salonu by włożyć je do
albumu. Zastał mnie tam Shannon. Popatrzył tylko na mnie ale nic nie
powiedział. Wiedział, że jestem zły i tak łatwo mi nie przejdzie. To w końcu
było moje BB! Po uporządkowaniu fotografii ruszyłem do kuchni by zrobić jakąś
kolację. Szczerze mówiąc nie miałem siły na gotowanie. Otworzyłem lodówkę, była
tyko sałatka ze świeżych warzyw. It’s a
joke! Wyciągnąłem do tego moje tofu. Ale co do niego? Wtedy zauważyłem w
pojemniku brokuły, wyjąłem je. Odruchowo sięgnąłem do kieszeni po Blackberry by
poszukać szybko jakiegoś przepisu. Auć, moje BB! Było w niewoli u Shanna.
Szlag! Zostało mi poddać się albo podjąć ryzyko i poszukać książki kucharskiej.
Wziąłem stołek, stanąłem na niego i zacząłem wertować szafkę, której zbyt
często nie otwierałem. Coś do siebie mamrotałem gdy wszedł Shannon. Nie
zauważyłem go, co on oczywiście! wykorzystał.
- Bum!- wydarł się jak
najgłośniej potrząsając mną jednocześnie. Zląkłem się (Sory, człowiek sobie
spokojnie szuka książki a tu go straszą!).- Coś ty taki strachliwy. O widzę, że
kolację robisz, no to co będzie?- Shannon jak zawsze był głodny.
Znalazłem już obiekt mojej
wspinaczki, odstawiłem stołek i otworzyłem książkę na blacie. Zacząłem ją
przeglądać.
- A od kiedy to preferujesz
„zielsko”, co Shanny? Czyżby w tej całej Rosji czy Ukrainie nie karmili
mięskiem? No nie żartuj…- lubiłem się na nim odgryzać. Jest, znalazłem to o co
mi chodziło.-… a więc nie będę tym gorszym bratem i się podzielę. Brokuły z
tofu, pestkami dyni i słonecznikiem.- wyrecytowałem nazwę potrawy i pokazałem
bratu rysunek.
- Jared, musimy?- Shannon
próbował zmienić menu ale nie ma tak łatwo. Zemsta za BB będzie długa.
-…- spojrzałem na niego
wymownie. Shann przyjrzał się raz jeszcze zdjęciu.
- W sumie nie wygląda tak źle, co nie?- był
taki zabawny.
- Jak widać na załączonym obrazku…- tu
pokazałem na siebie.-… da się przeżyć.
- Niech stracę, jesteś moim
mistrzem gotowania więc ja się zmywam.- Shannon już się wycofywał z kuchni.
Super, Jared- kura domowa, ale z drugiej strony nie chciałem się z nim użerać.-
Tylko ty sprzątasz!- zawołałem za nim.
- Ok. Postaraj się i nie
przesól!- odpowiedział mi ze schodów Shannon.
Włączyłem w salonie wieżę,
płytę Johna Lennona, Imagine. Uwielbiałem tą płytę i to jak
John śpiewał dla Yoko. Podziwiam go za to jak pięknie potrafił śpiewać o
miłość, sam wciąż nad tym pracuję. Na nowej płycie chce przekazać więcej uczuć.
Z tą myślą udałem się do kuchni.
Po kolacji i narzekaniach
Shanimala, udałem się do siebie. Czas szybko zleciał, była już 21 czyli miałem
nie całą godzinę. Wziąłem szybki prysznic. Sprawdziłem pocztę NA LAPTOPIE, tego
chociaż mi nie zabrał. Trzeba było coś na siebie założyć. Nie będzie to zbyt
„elegancki” klub, co wywnioskowałem z głupiego uśmieszku mojego brata więc
dylemat był mniejszy. Wyszperałem z garderoby białe rurki ( a co tam,
pomyślałem), do tego dobrałem czarną, satynową koszulę od Christiana Louboutina
z rozcięciami na bokach. Do tego ulubione buty. Została kwestia: marynarka czy
kurtka? Za ciepło, marynarka. Idealnie z bielą i czernią komponowała się
czerwień. Przymierzyłem, było nawet lepiej niż zwykle. Okulary? Raczej tak.
Aviatory, klasyczne od D&G. Poprawiłem jeszcze włosy, związałem je w kucyk,
ostatnio tak wolałem. Ostatnie spojrzenie w lustro i mogłem wychodzić. W
drzwiach zderzyłem się z Shannem. Patrz jak idziesz! pomyślałem. Miał założone
okulary i słuchawki. Zacząłem się śmiać.
- Masz rację to światło tak
oślepia.- odpowiedziałem i w geście ironii założyłem swoje.
- Ha ha ha – wycedził przez
zęby Shann.- Ktoś się tu wystroił na podryw, fiu fiu - powiedziawszy to
spojrzał na mnie.- Oślepia mnie blask twej urody bracie, stąd te okulary, ma
się to wyczucie.- Shannon, mistrz sarkazmu. Nie zdążyłem odpowiedzieć bo zbiegł
już na dół.- Pospiesz się, nie będę czekał!
Ruszyłem zaraz za bratem.
***
O 22 byliśmy pod klubem
gdzie czekali już Tim, Braxton, Robert, Tomo, Antoine i paru kumpli Shannona.
Szykował się niezły wieczór. Z tego co zauważyłem po drodze, byliśmy w
dzielnicy klubów ze striptizem. To co mnie zdziwiło to, to, że ten był dość
ekskluzywny jeśli można tak powiedzieć. Przywitaliśmy się z chłopakami i
weszliśmy do środka.
Bywałem już w takich
klubach, zawsze jest świetna zabawa. Mimo, że wiedziałem czego się spodziewać
nie byłem dziś zbytnio rozrywkowy. To raczej nie przez to, że zabrano mi moje
dziecko, prędzej obstawiałbym te zdjęcia. Czy one mnie tak zdołowały? Być może.
To chyba ta świadomość… Tomo i Vicky. Znają się od 10 lat a para są nieco
krócej. Związek idealny. Gdy patrzę na nich widzę dwójkę niezmiernie
szczęśliwych osób i zastanawiam się czy ja mógłbym tak. Nie mówię, że nie
jestem szczęśliwy, bo jestem… to raczej pewien brak. Poczucie, że nie masz
nikogo, w sensie kobiety, która kochała by cię tak mocno. Lubię swój tryb
życia, nie zniósłbym ograniczeń dlatego się nie angażuję. Dręczy mnie to bo
wszyscy mi to powtarzają: „kiedy ty sobie kogoś znajdziesz”. Od kiedy się tym
przejmuję? Nie wiem. Myślę, że w całym swoim życiu spotkałem tylko parę kobiet
tak samo niezależnych i wolnych jak ja. Czy rzeczywiście poszukuję kogoś
takiego? Chyba nie świadomie do tego zmierzam. Czy mogę być szczęśliwy
zachowując wolność? Czy mogę dać szczęście drugiej osobie bojąc się
zaangażowania? Nigdy nie szukałem miłości i tym razem też nie zamierzałem… Z
rozważań wyrwał mnie naburmuszony głos Shannona…
***
Specjalnie na życzenie jest długi ;) starałam się bardzo. Z dedykacją dla Em jest trochę refleksji. Wrócił Shannon więc będzie się regularnie pojawiał :) Nie zabraknie też spraw sercowych braci... Czytajcie i komentujcie!
Prohevito in altum!
* "Naprawdę nie obchodzi mnie jak to dla ciebie wygląda. Mam osobie dobre zdanie, bez względu na to, co robię..."- Oedipus, Free.
Cieszę się że Shann wrócił ;d
OdpowiedzUsuńI mam nadzieję że Jared jeszcze spotka Constance ;) Siwetny rozdział.
Genialne:D
OdpowiedzUsuń