happysad, Ciało i rozum
***
Zapakowaliśmy
się do auta, Shannon prowadził a Veronica usiadła z przodu, zajmując moje
miejsce, raz niech jej będzie, pomyślałem.
Ruszyliśmy.
Veronica. Od kiedy tylko ujrzałem ją w
hali przylotów wiedziałem, że kobieta, uśmiechająca się lecz krocząca na razie
niepewnie, w niczym nie przypomina dziewczyny, którą polecił mi Darren i z,
którą pracowałem. Już sam jej wygląd stanowił kolosalną zmianę. Niegdyś
jasno-brązowe włosy do ramion, zastąpiły teraz nieziemsko długie, sięgające
bioder różowo-turkusowe pasma połączone z kasztanowymi włosami. Ta kolorystyka od razu przywołało mi na myśl
lody o smaku gumy do żucia. To, co miała na sobie nie zostawiało złudzeń, czyżby mała hipiska lubiąca etniczne wzory? Choć w tych koturnach była ode mnie wyższa (za czym nie przepadałem) to
musiałem przyznać jedno, wyglądała świetnie. Największa zmian zaszła chyba
jednak w niej samej (o czym przekonałem się już na lotnisku). Wzrok, który mógł kiedykolwiek wyrażać
życiowe niepewności i rozterki teraz mówił: jestem
sobą, nie zamierzam się zmieniać do jasnej cholery! A tym bardziej odpuszczać.
Czułem, że dostała w Paryżu ostrą szkołę życia, która ją umocniła.
Moje baczne oko wyłapało jeszcze coś. Chyba ktoś tu lubi tatuaże, pomyślałem gdy spojrzałem na jej ręce. Na
prawej dłoni a dokładnie na trzech palcach, środkowym, serdecznym i małym,
widniały jakieś napisy, których nie zdążyłem przeczytać. Pocieszałem się tym,
że za to przeczytałem to, co miała wytatuowane na nadgarstku: Born with nothing, die with
everything.
Najbardziej jednak zdziwił mnie tatuaż
na jej lewej ręce. Znałem go dobrze bo miałem dokładnie taki sam i dokładnie w
tym samym miejscu. To był jeden z symboli związanych z moim zespołem, w myślach
się uśmiechnąłem. Nim się otrząsałem, ci z przodu już gadali.
-… po prostu okazał się strasznym
natrętem i liczyłam, że numer z chłopakiem go odstraszy, a tu taka dupa…
Shannon, przepraszam za słownictwo ale…
-Ej, nie musisz przepraszać,
zwariowałaś? Czekam na więcej, to mnie podnieca.- mój brat uśmiechnął się do
towarzyszki i poruszał znacząco brwiami na co dziewczyna wybuchła śmiechem.
Uspokoiła się po chwili i powiedziała:
- I dziękuję wam obu za pomoc.
- Nie ma sprawy.- odpowiedziałem,
ponieważ popatrzyła na mnie. Dodałem jeszcze z szelmowskim uśmieszkiem- Zawsze
do twoich usług. Zawsze, pamiętaj.
Uśmiechnęłam się i złapała ręką za
czoło.
- Co wy oboje macie? Nie minęło jeszcze
5 minut a tu takie propozycje.- chyba postanowiła odbić piłeczkę i wejść w
naszą głupią gierkę.- Do wieczora jeszcze daleko a wy odkrywacie już karty, oj
Leto… nie ta zagrywka.
Ostatnie wyrazy wypowiedziała parodiując
macho. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Po jakimś czasie, pierwszy przemówił
Shann.
- Hej, opowiedz nam o sobie coś więcej,
co robiłaś przez ostatnie dwa lata?
- No cóż… dużo się w moim życiu od tego
momentu zmieniło. Za dużo by opowiedzieć ale postaram się w skrócie. Dzięki wyróżnieniu od Aronofsky’iego posypało
się parę propozycji o nakręcenie klipów a fakt, że wam pomagałam dużo mi dał w
praktyce. Dla kogoś takiego jak ja, amatora bo bez dyplomu właśnie nim byłam, o
wiele łatwiej znaleźć pracę przy klipie niż przy kręceniu filmu. Głównie chodzi
o kasę, jak coś się spieprzy na planie filmowym to koszty są kolosalne. Klipy
mają małe budżety i inną organizację, tak więc by zarobić na studia kręciłam
klipy.
- Ale dzięki temu zdobyłaś praktykę,
wpis do cv i chyba pomogło ci to w szkole?- znów odezwał się Shannon.
- Tak i nie. W akademii mają swoje
zasady i to, co studenci robią poza zajęciami ich nie obchodzi, tam liczą się
jedynie umiejętności i ciężka praca. Jak ja się cieszę, że to już za mną.
Shannon najwyraźniej bawił się w
reportera bo zadawał kolejne pytania.
- Mówiłaś kiedyś, że pochodzisz z… no
ten..
- Z Polski? Tak, a co?
- Nie tęsknisz za domem? Pytam bo
wcześniej studiowałaś a teraz pracujesz tu, na innym kontynencie. To strasznie
daleko, nie wiem czy ja dałbym radę.
- Mnie to nie przeraża, na prawdę lubię
takie życie. Móc żyć w różnych miejscach, poznawać kultury, ludzi, to jest
szalenie fascynujące. Ale nie powiem, że nie tęsknię bo bym skłamała. Czasem są
takie dni, że… ach nieważne.
- Jakie? – teraz to ja się odezwałem, co
ją trochę zdziwiło.
- Smutne, samotne, nostalgiczne.
Odwiedzam wtedy polskie dzielnice i zawsze czuje się lepiej.
- Ej czy w tych dzielnicach mają
pierogi? I takie małe… no jak to się nazywało Shannon? Pamiętasz jedliśmy to w
Polsce i było strasznie dobre, tobie podali z mięsem. Chyba to była jakaś
regionalna potrawa.
- Jakieś kluski czy coś… no rzesz kurwa!
Jak jedziesz palancie!- Shannon zaczął się wydzierać bo właśnie jakiś mężczyzna
czarnym jeepem zajechał nam drogę.- Co za ludzie… kurwa!
Shannon zdążył powiedzieć tylko to i
gwałtownie zahamował, ponieważ facet jadący przed nami właśnie się zatrzymał.
Auto automatycznie szarpnęło do przodu. Shannon był już nieźle wkurzony,
rozejrzał się więc czy w pobliżu nie ma zagrożenia w postaci patrolu i pomimo
podwójnej ciągłej, wyprzedził czarne auto.
- Naucz się jeździć kretynie! Trzeba
mieć mózg!- mój brat wyminął winowajcę, pokazując kierowcy swoją złość,
stukając się w głowę.
Veronica się zaśmiała.
- Jared czy znasz jakąś dobrą
wypożyczalnię samochodów? Nie chcę umrzeć mając niecałe 22 lata.
-Ej to nie moja wina! Widziałaś jak
zajechał nam drogę. Jakiś osioł, normalnie.
-Tak Shannon, ale to nie zmienia faktu,
że jedziemy ponad 150 km/h i trzy razy przejechałeś na pomarańczowym.
- O proszę, ktoś mnie w końcu wyręczy.
Powtarzam mu zawsze a on nic. Potem to ja muszę gadać z glinami by dostał
mniejszy mandat.- powiedziałem to i poklepałem brata w ramię.
- Twój urok czyni cuda Jared. Czas
przeszły, skarbie. Teraz jedziemy prawie przepisowo.
Shannonowi poprawił się humor i teraz
uśmiechał się jak dziecko. Veronica wydawała się być zdezorientowana.
- Po co ci auto, ja mogę cię wozić,
będziesz zadowolona.
- Nie słuchaj go! Cóż to prawda teraz
jeździ lepiej ale wcześniej skasował cztery samochody. Jak to się mówi,
praktyka czyni mistrza, co nie Jay?
- Dokładnie a to nie były cztery tylko
trzy. Trzy Shannon.- zrobiłem moją popisową minę i pokazałem im w geście trzy
palce.
- Ciekawy jestem jak nazwiesz wjechanie
autem do jeziora z, którego już go nie wyciągnęliśmy.- teraz zwrócił się do
Niko.- I to nie była jego wina.
- Bo nie była!
Cały Shannon, musiał wszystko wypaplać.
Veronica od razu się przebudziła.
- Że jak? On?- odwróciła się w moją
stronę, wbijając we mnie te swoje brązowe, wścibskie oczka.- Ty? Ja chcę poznać
tą historię! Now!
Cieszyła się jak dziecko, postanowiłem
się z nią podroczyć i pokazałem jej minę w stylu: co to, to nie. Mała, zapomnij.
- Proszę? Nie bądź dziad.
Nie dawała za wygraną, ja też.
-…? To nie.- pokazała mi język.-
Shannon?
- Proszę cię bardzo ale ja ją zawsze
spalę pod koniec. Czekaj! Tomo. On ci to opowie jak się spotkamy. Kocham
normalnie go za to jak potrafi opowiadać. Zobaczysz sama, będziesz leżeć. Tylko
Jaredowi nigdy jakoś nie do śmiechu.- Shannon powiedział to i puścił do
dziewczyny oczko. Veronica delikatnie się do siebie uśmiechała, poruszając z
niedowierzaniem głową.
Na zewnątrz wypogodziło się jeszcze
bardziej, a słońce górujące nad nami
niemiłosiernie grzało. Dzięki klimatyzacji w środku panował przyjemny chłód.
Już wiedziałem, gdzie i jak spędzimy to
popołudnie. Wyciągnąłem swoje BB i napisałem do osoby bez, której mój plan by
nie wypalił.
***
Byłam nienormalna. Teraz oni to wiedzą.
Szlag, jestem nienormalna ale cóż trzeba z tym żyć. To, że czasem jestem zbyt
spontaniczna nigdy mi nie przeszkadzało, a zawsze dziwiło ludzi. Po pierwsze
cała akcja z Tomem była nie do przewidzenia więc nie zarzucą mi, że rzuciłam
się na Leto bo miałam taką ochotę. To było konieczne. Po drugie byłam zbyt
bezpośrednia, gdzie się podziała twoja
nieśmiałość?, pytałam się w myślach ale jedyną sensowną odpowiedzią było
to, że ich się po prostu nie da, nie lubić i nie jesteś w stanie traktować ich
z powagą bo to jak zabawa z dzieckiem. A dokładnie z dwójkom.
Lubię strasznie Shannona ale nie będę
już z nim jeździć. Po dzisiejszym przypomniał mi, dlaczego ostatnim razem
jeździłam taksówkami. Muszę sobie załatwić jakieś auto i to szybko bo
raczej nie skorzystam z propozycji
Jareda. Wystarczy mi, że jest nieprzewidywalny na co dzień.
- Naprawdę byłbyś skłonny do poświęceń i
woził mnie o 6 na plan?- postanowiłam podręczyć Jareda.
Shannon wybuchł niepohamowanym śmiechem
aż zaczęłam obawiać się o drogę.
- Nie mów, że wierzysz w cuda? On o tej
porze przewraca się na drugi bok.
- O 6? Zmieniam zdanie. Pożyczymy ci
jakiś nasz samochód bo i tak stoją w większości nie używane.- Jared próbował
jakoś wygrzebać się z dołka. Oj Leto czy
ty się nigdy nie nauczysz, najpierw myśl, potem rób? A nie, zawsze na odwrót,
pomyślałam.- Tylko wiesz, żeby wrócił w jednym kawałku. To nasze c a c u s z k
a - ostatnie słowo dokładnie wyakcentował.
- Spoko Jared, ja nie mam tendencji do r
o z b i j a n i a s i ę.
Sparodiowałam go. Widziałam jego minę,
miał ochotę wystawić mi język ale się pohamował. Och wiek robi swoje, co nie Leto?. Shannon cicho zachichotał ale
nie spuścił wzroku z drogi. Zwróciłam się do młodszego Leto.
-
A danie o które ci chodziło to chyba kopytka i można je dostać tak samo
jak pierogi w polskich dzielnicach albo zrobić samemu.- słowo kopytka
powiedziałam im też po polsku ale nie powtórzyli.
Jaredowi na dźwięk tych słów od razu
zaświeciły się te jego błękitne ślepia, totalnie
jak dziecko, dać mu lizaka i po bólu, pomyślałam.
Okolica, którą właśnie przejeżdżaliśmy
wydawała mi się znana. To tu mieszkają, chyba. To będzie ciekawy dzień a
najlepsze jest to, że do wieczora jeszcze masa czasu a ja mam ich obu na karku.
Zaczęłam się modlić by nic nie wymyślili, jedyne na, co miałam ochotę to
poleżeć na słońcu i totalnie nic nie robić…
***
Nim się zorientowałem, byliśmy już na
naszym podjeździe a Shannon wypakowywał bagaże Veroniki. Wysiadłem szybko z
auta i postanowiłem im pomóc.
- No nareszcie, ile można czekać? Bierz
te dwie i zamknij auto.- Shannon był już w drodze do drzwi a dziewczyna
poruszyła ramionami i wcisnęła mi kluczyki do dłoni, a potem poszła za nim.
Pokój jaki przygotowaliśmy dla Veroniki
nie był może zbytnio urządzony ale oboje z bratem stwierdziliśmy, że damy jej
wolną rękę. Otóż mój dom nigdy nie został do końca wyremontowany. Kupiłem go
zaraz gdy zarobiłem większe pieniądze i był w stanie surowym. Nigdy nie
zależało mi na jakiejś willi, po prostu chciałem coś praktycznego i
przytulnego. Na początku urządziłem tylko połowę bo dom był zdecydowanie dla
mnie za duży a poza tym wypadło nagrywanie płyty, potem trasa i znów płyta… i
tak w kółko. Zagospodarowałem go w pełni dopiero kiedy nasza wytwórnia pozwała
nas o 30 mln a my potrzebowaliśmy studia nagraniowego. Wytwórnia nie raczyła
dać nam złamanego grosza za płytę „A Beautiful Lie”, która sprzedała się w
milionach egzemplarzy na świecie. Nie mogliśmy tego pojąć, de facto nie
mieliśmy kasy na remont i kupno sprzętu. Na szczęście miałem odłożone trochę
gotówki jeszcze za rolę w „Requiem for a dream” i inne filmowe produkcje więc
sfinansowałem budowę studia, które powstało właśnie w moim domu. Od tego
momentu mieszkam razem z Shannonem.
Dom liczy dziesięć sypialni każda z
toaletą (trzy z nich służą jako część The Lab), jedynie cztery pokoje mają duże
łazienki. Do tego dochodzi kuchnia, jadalnia, ogromny salon, mój gabinet,
pracownia w, której czasem tworzę różne rzeczy, kilka małych schowków na
sprzęty, strych, piwnica, garaż i część The Lab na, którą składa się jeszcze
parę pomieszczeń. W efekcie wygląda to tak, że gdy pracujemy po moim domu kręci
się kilkanaście osób, co strasznie mnie cieszy. Lubię ruch, zamieszanie i tą
energię, którą się dzielimy.
Weszliśmy do domu, ja z Shannonem
zanieśliśmy rzeczy na górę a Veronica została w salonie.
- O rzesz w mordę! Co ona ma w tych
walizkach, ciężkie jak cholera.
Shannon z trudem dodźwigał po schodach
trzy torby i postawił je na środku pokoju.
Moje wcale nie były lżejsze.
- To kobieta, co może mieć? Buty,
ciuchy, kosmetyki i jeszcze więcej BUTÓW!
Zaśmialiśmy się razem.
-Racja. Czemu ona tam została? Myślisz,
że jej się spodoba to?- Shannon zapytał mnie i machając w powietrzu rękoma,
pokazał na pokój.
- Mi by się podobało, że mogę sam go
urządzić… a tak w ogóle to mam pomysł na spędzenie tego dnia w końcu trzeba
jakoś uczcić jej przyjazd ale musisz mi pomóc.
Wyjawiłem bratu mój genialny pomysł na,
który wpadłem rano a on ku mojemu zdziwieniu zgodził się ze mną.
-Jared, nie robiłem tego od wieków,
skompromituję się.
- Weź nie przeżywaj jak mrówka okres.
Tego się nie zapomina, a myślisz, że ja jestem lepszy? Nie, dlatego umówiłem
się z Fredem, on załatwi sprzet i nauczy Niko bo ja raczej nie jestem dobrym
nauczycielem. Ty podobnie.
- I wierzysz, że się zgodzi? Leciała tu
ponad 10 godzin i jedyne o czym myśli to pewnie łóżko.
- Nie musimy jej o tym mówić.
Najważniejsze by ją wyciągnąć. Spróbuję.
- No to o której?
- O 18 na miejscu. A teraz cel kuchnia.
Kiedy zeszliśmy Veronica siedziała na
sofie w salonie i namiętnie sprawdzała coś w komórce, zupełnie nie zauważając
naszej obecności.
-Co tam na twitterze?
Krzyknąłem uradowany a ona jak na
komendę podskoczyła i od razu wlepiła we mnie swój wkurzony wzrok.
- Nie zabijaj, tylko wstawaj w końcu
obiad sam się nie zrobi, prawda Shanny? Nie ma nic za darmo.
Uśmiechnąłem się do brata ale ten tylko
się odwrócił i udał do kuchni. Veronica w tym czasie wstała i stanęła teraz
naprzeciw mnie z założonymi rękoma.
- Nie licz na to, że zrobisz sobie ze
mnie niewolnicę, czekająca zawsze z obiadem bo się rozczarujesz.
Powiedziała to uśmiechając się i
wymijając mnie, udała się za Shannonem do kuchni.
- Wystarczy mi Shannon a tak w ogóle to
nie myśl, że się wymigasz. Skoro jesteś Polką to zrobisz nam pierogi i te… no
jak to się nazywa..te…
- … kopytka!- z kuchni dobiegł mnie głos
brata który bez problemu wymówił to dziwne polskie słowo. Skierowałem się w
jego stronę.- Jared, mógłbyś nie robić wiochy i zapamiętać jedno słowo, a niby
taki mądry jesteś.
Co mi tam, pomyślałem i spróbowałem to
wymówić, ale to nie był to dobry pomysł.
- Kło…ko…klo..pie..tka!
Nie zdążyłem tego wymówić a oni już się
śmiali. Veronica podeszła do mnie i pogłaskała po ramieniu, opanowując śmiech.
- Jesteś utalentowany, wierzę, że kiedyś
to ogarniesz, spokojnie.
- Pierogi.- powiedziałem jedyne słowo,
które znałem i udałem obrażonego.
W tym czasie Shannon wyjął na stół
potrzebne składniki do obiadu i zwrócił się do Niko.
- Zostaw tego burka, chodź i mi pomóż.
Zrobię ci moje popisowe danie. Naleśniki.
- Ha ha ha, żartujesz?
-Nigdy. Owoce, czekolada, naleśniki,
mioooodzio. Sama zobaczysz, a teraz podaj mi tamtą miskę, młoda.
W tym momencie dostałem na BB wiadomość
od Freda. Wszystko było gotowe, widząc, że moi „oprawcy” radzą sobie nadzwyczaj
dobrze, przy okazji wesoło gawędząc postanowiłem się ulotnić, ponieważ Emma
miała do mnie jakąś sprawę.
- Nie wiem jak to zrobicie beze mnie ale
jak wrócę to chce mieć obiad na stole.
Uśmiechnąłem się do nich złośliwie i wybiegłem z kuchni, z dali
dobiegł mnie jeszcze okrzyk Shannona.
-A nogi też chcesz mieć!
***
Zostałam w kuchni jedynie z Shannonem bo
Jared wybiegł jak poparzony, Bóg wie gdzie, byle
z dala ode mnie, pomyślałam. W sumie to poznawałam go na nowo. Póki, co nie chciałam przyklejać łatek, mimo
wszystko nie znam ich.
Shannon pozytywnie mnie zaskoczył tym
obiadem, a przy okazji mogliśmy sobie pogadać. Z każdą chwilą lubiłam go coraz
bardziej.
- Wiesz, to jest mój specjalny przepis,
nie możesz go nikomu zdradzić.- Shannon cały czas żartował, za co miał u mnie
dużego plusa.
- Obiecuję. A co ty właściwie teraz
robisz?
Shannon właśnie rozlewał ciasto na
naleśniki do dwóch misek.
- Te są nasze a tych nie tykaj jak
chcesz pożyć. Dla Jareda, wegańskie. Choć to mój brat to niektórych jego
dziwactw nie czaję. Jak to nie jest dziwne, to ja jestem niedorozwinięty.
Nie odpowiedziałam nic ale spojrzałam na
niego pytająco.
-
Zapamiętaj to jest DZIWNE. Zmieńmy lepiej temat bo da nam popalić jak
się zbytnio wygadam. Opowiedz mi o swoich lękach, obsesjach, jakiś
fascynacjach, hobby, co ty na to?
- No nie wiem… ale pytanie za pytanie?
- Stoi. No to… bez czego nie wyobrażasz
sobie dnia?
- Kawa, blog, telefon, skype, słońce,
muzyka i … skittles’y- wypowiedziałam te słowa prawie, że automatycznie, na
końcu szeroko się uśmiechając. Mina Shannona, bezcenna!
- Wow… to na Alasce nie mogłabyś
mieszkać.
Nastała moja kolej, postanowiłam nie
zmarnować pytania.
- Czego się najbardziej obawiasz? Tylko
bez czegoś w stylu Jareda, no wiesz… nie
lękam się śmierci, bardziej obawiam się jałowego życia. Realna fobia.
- Boję się mafii, panicznie. Prawie tak
jak Jared krwi.
Co??? Nie wytrzymałam, wybuchłam
śmiechem. Łzy zaczęły same napływać mi do oczu.
- Serialnie, nie śmiej się! Jak widzę te
ich samochody i tych typów to się wzdrygam.
- Nie wierzę… kto jak kto ale ty?
Hahaha, Jared i krew? Jaja sobie robisz.
- Moja kolej, Young Lady. Czego TY się
boisz, no, no?
Dopiero teraz przestałam się chichrać.
Musiałam wyjawić moje lęki a nie lubiłam tego robić i pokazywać swoich słabości
ale jak się wpakowałam…
- Mam klaustrofobię.
-Naprawdę? Holy moly. Czy…
- Tak, strasznie panikuję, po prostu
jakiś koszmar. Ach i nie lubię wind, gdy tylko mogę, unikam ich. Uraz z
dzieciństwa.
Shannon zaśmiał się, co wybiło mnie z
równowagi. O co mu chodzi?, pomyślałam.
Po chwili sam przemówił.
- A propos urazów to coś mi się
przypomniało ale to musi zostać między nami.
Kiedy z Jaredem byliśmy młodsi to zawsze
gdy coś jadł, wciskałem mu głowę do talerza. Nie patrz tak, to było takie
zabawne! I teraz jest na to wyczulony więc nie przechodź mu za plecami jak coś
je. Jak się nie boisz to kiedyś spróbuj, niezła frajda.
- Jesteś okropnym, starszym bratem Leto!
Wypowiedziałam to tonem parodiującym
rodzica i oboje się zaśmialiśmy. Shannon właśnie zaczynał smażyć nasze
naleśniki, a gra toczyła się dalej.
- Trzy rzeczy jakie byś zabrał na
bezludną wyspę?- zapytałam.
- Mmmh daj mi pomyśleć… jakąś
nimfomankę, need for speed’a, z dwa
wagony fajek i jeszcze oczywiście
żelusie! Mniam.
Shannon zrobił minę marzyciela i nerwowo
się oblizał, po czym podrzucił naleśnika. Był taki uroczy.
- Ale żeś wymyślił. Miały być trzy. Na
twoim miejscu zrezygnowałabym z tych fajek bo wiesz latka lecą, a kondycha ci
się przyda jak dobierze ci się do tyłka ta nimfomanka.
- Ha! Nie wiesz jeszcze na co mnie
stać.- powiedział z dumą Leto, świdrując mnie swoim wzrokiem.- Niby skąd się
wzięła ksywka Shanimal?
W tym momencie posłał mi jedno ze swoich
spojrzeń, coś w deseń You know what I
mean, a ja wybuchłam konwulsyjnym śmiechem.
Znów była jego kolej.
- Najgłupsza rzecz jaką zrobiłaś?
- Nie chcesz wiedzieć.
Shannon skierował na mnie swój wzrok,
który wyrażał jedno.
- Zjadłam kebab u chińczyka.
Przynajmniej wydawało mi się, że to był kebab i lepiej nie pytaj co było w
środku zamiast mięsa wieprzowego! To mnie utwierdziło w wegetarianizmie.
- Nie…
- Tak. A i jeszcze biegłam nago przez Hyde
Park ale oszczędź mi wstydu i nie pytaj o nic więcej.- Shannon posłał mi
zawadiackie spojrzenie, co za człowiek!- Wiesz, ja chyba pójdę na górę trochę
się ogarnąć po podróży. Mogę cię zostawić?
- Jasne leć, napiszę do Jareda i za pół
godziny będzie obiad. Acha, twój pokój jest na górze, po lewej, drzwi są otwarte.
Niestety naprzeciw Jareda. To nie moja wina.
- Przeżyję chyba, co?- spytałam z
nadzieją w głosie, na co Shann się zaśmiał.
- A jak nie to kupie ci stopery do uszu.
Wiesz, bywa ‘głośno’.
Teraz to ja się zaśmiałam i pobiegłam do
góry.
To, co ukazało się moim oczą lekko mnie
zszokowało, nie żebym była rozczarowana ale liczyłam na coś więcej skoro był to
dom Leto. Sypialnia była niesamowicie duża lecz prawie pusta i nie urządzona.
Ściany były śnieżnobiałe, w pokoju stała komoda, ogromne łóżko, spora, przesuwana
szafa i to by było na tyle, nie licząc bagaży, rzuconych na środku pokoju. Zupełnie bezpłciowe, nijakie, pomyślałam
spoglądając jeszcze raz na moją przestrzeń. Dopiero po chwili dostrzegłam
jeszcze coś, a mianowicie drzwi na mały taras. Od razu podeszłam do okna i
wyszłam na zewnątrz. Widok stąd był piękny, centralnie na miasto, ponieważ dom
położony był na lekkim wzgórzu. W rogu dostrzegłam składany, ogrodowy leżak,
który natychmiast rozłożyłam. Zapaliłam skręta i położyłam się, czekając aż
pierwsze promienie kalifornijskiego słońca ogrzeją moje ciało. Wcale nie będzie tak źle, z tą myślą
poddałam się błogiemu ukojeniu marihuany…
***
Kiedy wróciłem do domu Veronica i
Shannon siedzieli już w jadalni, wesoło gadając, cały czas czekając na mnie.
Shannon się postarał, jego naleśniki były pyszne.
- Jak podoba ci się pokój?
Postanowiliśmy dać ci wolną rękę w jego urządzeniu.-w pewnym momencie zapytałem
dziewczynę.
- Dzięki jest świetny ale obawiam się,
że go nie urządzę. Nie mogę wam siedzieć na głowie i niedługo coś sobie znajdę.
Była uparta i dumna, ale to moje będzie na wierzchu,
pomyślałem.
- To nie jest na razie konieczne, ten
dom i tak nie jest w pełni wykorzystany, a skoro masz nam pomagać to możesz tu
mieszkać. Koniec tematu. Teraz czas na coś przyjemniejszego a mianowicie
zabieramy cię dziś na plażę.
- Dokładnie i nie przyjmujemy sprzeciwu.
O 17:30 ruszamy i masz zabrać strój kąpielowy, zrozumiano?- Shannon dołączył
się do mnie.
Teraz Veronica nie miała już wyjścia.
- Czy naprawdę muszę, ja nie mam siły.
No proszę was…
Próbowała się jeszcze bronić ale ja
nigdy nie odpuszczam.
- Nie ma nawet mowy! Pierwsze, co
powinnaś zobaczyć w L.A to właśnie ocean. Ten widok zapiera dech, kiedy to
poczujesz, zrozumiesz.
Razem z bratem wbiliśmy w nią nasze spojrzenia,
wiedziałem, że tego nie wytrzyma.
- Dobra! Wygraliście ale to, że tam z
wami pojadę nie oznacza, że będę pływać.
- Zobaczymy.- rzuciliśmy zgodnie z
bratem i zaczęliśmy sprzątać po posiłku.- My sprzątniemy, możesz iść na górę
jak chcesz.
- Dzięki. Mam jeszcze jedną sprawę,
skoro mamy razem mieszkać to ustalmy jedną zasadę.
Odruchowo spojrzeliśmy na nią, co ją
najwyraźniej lekko speszyło.
- Szanujemy swoją prywatność i nie
wchodzimy bez pukania. Tyle.
- Jasne- potwierdziliśmy.
- Myślałem już, że zażyczysz sobie
podawać codziennie śniadanie czy coś ale skoro nie to luzik.- Shannon
zażartował.
- Czy coś, brzmi ciekawie.- Veronica
zaśmiała się i skierowała się na górę. Przypomniało mi się nagle o co miałem ją
zapytać.
- Hej a tak w ogóle to ładny masz tatuaż-
wskazałem teraz na swój i puściłem jej oczko.- A co masz wytatuowane na
palcach?
- Wiem. – uśmiechnęłam się do mnie
zawadiacko.- StruggleVictory
Glory
- Bój, zwycięstwo, chwała. Epickie.
Podoba mi się- powtórzyłem za nią ale jej już nie było, zabrałem więc naczynia
i podążyłem w stronę zmywarki.
Po obiedzie Shannon gdzieś się ulotnił,
rzucając jedynie przelotnie coś jakby Antoine i tyle go widziałem. Udałem się
do swojego pokoju lecz po pewnym czasie braku zajęcia postanowiłem pójść do Niko.
Oczywiście najpierw według instrukcji jakiej mi udzielono zapukałem, a słysząc
ciche proszę, dopiero wszedłem.
-Hej, chciałem zapytać jak idzie rozpa….-
nagle urwałem i się uśmiechnąłem widząc przed sobą ogromną stertę rzeczy.- …kowywanie
ale już widzę. Jesteś lepsza niż ja, taki bałagan w przeciągu dwóch godzin.
Tylko powinszować.
Leżała na łóżku a jej mokre włosy
zwisały na podłogę. Zaśmiała się i podniosła do pozycji siedzącej.
- Nic mi nie mów, tak się dzieje jak
wszystko wrzucasz jak popadnie.
- Skądś to znam, uwierz. A tak na poważnie
to chciałem ci powiedzieć, że po weekendzie dokupimy jakieś brakujące
wyposażenie.- podszedłem do niej i powoli usiadłem na łóżku.- Ach i najważniejsze.
Klimatyzator pokojowy, mamy takie z Shannonem w sypialniach i strasznie
pomagają znieść tutejszy upał, a jak ty sobie z nim radzisz? Pewnie spodziewałaś
się lepszych warunków.
- Jasne liczyłam co najmniej na willę
jaką ma Beyonce, a tu taka chatka.
Uśmiechnęliśmy się oboje a ona
kontynuowała:
- Żartowałam, oczywiście. Nie lubię
takiego przepychu a wasz dom jest w sam raz. A z upałem radzę sobie jak mogę.-
tu pokazała mi swoje mokre włosy i otwarte okno.
Dotknąłem jej bajkowych włosów i przez chwilę
siedzieliśmy w ciszy. Patrzyła mi w oczy a ja próbowałam zgadnąć co w niej siedzi. To ona odezwała się pierwsza, lekko speszona.
- Gdzie dokładnie idziemy na tą plażę?
- Venice, w pobliżu Westside. Plaża jest
ogromna, ale jest tam jedno takie miejsce, nasze ulubione z Shannonem. Spodoba ci
się.
- No ja myślę, inaczej nie radziłabym
wam, ciągnąć mnie tam. Szczególnie dziś.
Z powrotem wróciła do pozycji lezącej a
ja poniosłem się i skierowałem do wyjścia.
- Biorę to na siebie.- zatrzymałem się
jeszcze w drzwiach.- Jutro jest sobota, masz jakieś plany?
- Pisałam dziś do Darrena, mamy się
jutro spotkać i wszystko dokładnie obgadać, a potem raczej nie. A coś się stało?
- Nie, po prostu nie chciałbym
ograniczać twojej wolności czy coś, dlatego wiedz, że nie musisz czuć się
zobowiązana do ciągłego siedzenia w domu, z nami lub wychodzenia tudzież. Czuj się
jak w domu i jak chcesz kogoś zaprosić to się nie krępuj. Jak wrócimy to pokażę
ci cały dom.
- Póki, co znam tu parę osób, ale
dzięki, to miłe z twojej strony.
- Po prostu czułem, ze powinienem to
powiedzieć. A co do soboty, to jest taka mała impreza w domku nad jeziorem u
Tomo i Vicki, zapraszali nas wszystkich.
Po tych słowach oczy dziewczyny
rozjaśniały a na twarzy pojawił się wielki uśmiech. Nie dało się nie zauważyć
jak lubiła Chorwata i cieszyła się, że pozna jego żonę.
- Naprawdę? Z przyjemnością.
Już miałem wyjść gdy zauważyłem na
komodzie jej komórkę. BlackBerry. Spojrzałem na Veronicę, nie patrzyła w moją
stronę więc chwyciłem ją w dłoń i szybko puściłem do siebie strzałkę a
następnie zapisałem jej mój numer.
- Co ty robisz?
Krzyknęła wesoło, całkowicie mnie tym zakasując
tak, że telefon wypadł mi z rąk (rzadko kiedy grzebię w cudzych telefonach). Szybko
go podniosłem a ona podeszła do mnie śmiejąc się ze mnie.
- Wiesz skoro teraz z nami mieszkasz to
muszę mieć cię na oku.- wytłumaczyłem się i oddałem jej telefon, szybko
znikając. W sumie to chciałem mieć ją na oku...
***
Po tym jak Jared wyszedł, stwierdziłam,
że jednak należało by chociaż spróbować ogarnąć ten chaos. Szybko wyciągnęłam z
toby mojego ultrabooka i włączyłam muzykę. Padło na płytę happysad, Mów mi dobrze. Był to jeden z moich
ulubionych polskich zespołów, a ta płyta był rewelacyjna. Spojrzałam na
telefon, zostały mi trzy godziny do wyjścia.
Na pierwszy ogień poszła przesuwana szafa,
należało ją wypełnić. Kiedy w końcu sterta troszeczkę się zmniejszyła,
postanowiłam reszty nie wypakowywać, w końcu nie było tu nawet żadnych półek. Usadowiłam
się ponownie na leżaku z laptopem na kolanach i zaczęłam pisać kolejną notkę na
mojego bloga. Sprawdziłam jeszcze pocztę, co okazało się nie być głupim
pomysłem, ponieważ wiele osób mnie „ścigało”. Nim uwinęłam sie z tą robotą,
musiałam się już szykować.
Najpierw
prysznic, to nic, że już trzeci dziś, pomyślałam i udałam się do łazienki
licząc, że ten straszny upał nie podąży za mną. Owinięta w ręcznik ruszyłam na
poszukiwanie tego nieszczęsnego stroju kąpielowego i jakiejś sukienki. Po pół
godziny byłam już gotowa, włosy zaplotłam w warkocza i zeszłam na dół.
Oni czekali już w salonie.
- Jestem gotowa, to jak jedziemy?- zapytałam
chłopaków i założyłam na głowę mój kapelusz. Jednocześnie wstali a Jared
powiedział:
- Ładny, ale w tym domu to ja noszę
kapelusze.- poprawił swój kapelusz. Zrobił minę naburmuszonego i wydął usta. Wyglądał
komicznie, ale o to mu właśnie chodziło.
- O tym się jeszcze przekonamy a teraz w
drogę. Panie przodem.- Shannon nas ponaglił i pokazał mi drzwi, ruszyłam.
Słońce choć było już późne popołudnie,
wciąż raziło w oczy więc wszyscy w trójkę automatycznie założyliśmy nasze
okulary, a Jared odruchowo przejrzał się
w swoim BB. Momentalnie prychnęłam śmiechem na, co on tylko zmierzył mnie swoim
groźnym wzrokiem. Nie ośmieliłam się już chichrać ale widząc uradowaną minę Shanna
wciąż się uśmiechałam. Od razu przyszło mi na myśl: Mów mi dobrze,tylko nie mów mi źle.
***
Od kilku dni non stop gwałcę przycisk replay słuchając happysad! Uwielbiam płytę Mów mi dobrze i polecam!( dlatego dodałam linki do piosenek)
W końcu go skończyłam, miałam dodać wczoraj ale dzięki temu jest dłuższy. Mam nadzieję, że wystarczająco długi :) Trochę pozmieniałam i teraz jest więcej dialogów by lepiej się czytało.
No cóż muszę się przyznać, że ten tydzień był jakiś totalnie zakręcony ( wyrabiam książeczkę sanepid., dzwonili do mnie z Eski Rock ale nie odebrałam :(, siatkarze zdobyli ZŁOTO!, dowiedziałam się że będę ciocią, widziałam się z moim chrześniakiem, zerwałam chyba z tone porzeczek, wiśni i malin :P, testowałam wodę w jeziorze i basenie, przefarbowałam włosy) i coś mi się wydaję że kolejny będzie jeszcze bardziej crazy! Och i za tydzień zaczyna się JAROCIN FESTIWAL! Żyję, już tylko tą myślą 20-22 lipca <3. I z utęsknieniem czekam na Olimpiadę w Londynie, 27 lipca!
P.S. Ale i tak złoto siatkarzy przebiło wszystko! Jak ja niesamowicie wielbię ten sport.
P.S.S. Jeśli nie macie inspiracji do życia, polecam chodzenie na groch, na działkę o 22 z przyjaciółką :). Mniam, jedyne warzywo poza marchewką, które nigdy mi się nie znudzi!
P.S.S.S. Dzięki za wszystkie komentarze. Piszcie jak wam się podoba wtedy wiem co zmienić.
Provehito in altum!
Provehito in altum!
* Fragment piosenki Happysad, Ciało i rozum
świetne. Dziś jestem pierwszy raz na tym blogu. Ale bez obaw nadrobiłam wszystkie "rozdziały" :D
OdpowiedzUsuńTeraz z niecierpliwością będę czekała na nowy wpis. Na pewno napracowałaś się nad pisaniem, jeszcze raz gratuluję pomysłowości.
( Provehito in altum ) <3
inspiracje otaczają nas na co-dzień a z pisaniem jest jak z czytaniem- uzależnia i wciąga.
UsuńLiczę na to że was nie znudzę ale pożyjemy, zobaczymy. I dzięki, że poświęciłaś swój czas :)
Mary, pod którąś moją notką i Twoim komentarzem coś Ci napisałam, chcesz to poszukaj :)
OdpowiedzUsuńCzytam Twojego bloga od początku, mam Cię dodaną do obserwowanych, ale jakoś ciężko mi się było zebrać żeby skomentować ale dzisiejszy rozdział (taki zajebiście dłuuuugi) mnie zmobilizował.
Podoba mi się jak piszesz, nigdzie czegoś takiego nie widziałam, taki inny styl, fotki wklejone w treść to super sprawa, no a długość Twoich rozdziałów... mmmm uwielbiam :)
Pisz, pisz, szybko i dużo bo lubię to bardzo i ciekawa jestem wyprawy na plażę.
Co do mojego bloga to już chyba się zorientowałaś, że to co piszę to nie jest opowiadanie a moje autentyczne życie, moje uczucia, problemy, frustracje i wszystko, wszystko totalnie prawdziwe i z mojego życia wzięte.
Cieszę się, że do mnie trafiłaś a nawet coś skomentowałaś, masz rację, że dużo u mnie chaosu. Zawsze tak pisałam i często się tego wstydziłam- kiedyś, a teraz chyba się do tego przyzwyczaiłam. W moich komentarzach na WASZYCH (autorkach) blogach też to widać, tak już mam i chyba się tego nie oduczę.
Pozdrawiam gorąco :) Marsowa Siostra!
Tak czytałam wcześniejszy komentarz ;) cieszę się, że to co piszę podoba się ludziom a długość rozdziałów? tak zawsze wychodzi kiedy zbieram się do pisania a potem słowa same przychodzą a ja nie mam cierpliwości myśleć nad czymś "w skrócie". Nie obiecuję że zawsze będzie tak ale... być może :D a co do chaosu to cię rozumiem i to bardzo odważne pisać o sobie, pisać prawdę.
UsuńBardzo fajnie :) Wszystko powolutku się rozkręca, jestem ciekawa co będzie dalej, i czy Shannon czy Jared, ale pewnie Jared :D
OdpowiedzUsuńŻaneta ;*
"nic nie jest takie, jakim się wydaje..."
UsuńNa wstępie okażę uwielbienie do tego zdjęcia w tle - jest przepiękne, za każdym razem jak je widzę, to się na nie gapię bez przerwy:) Jeszcze nie zaczęłam czytać, ale zauważyłam zdjęcia w tekście - świetny pomysł. Widzę że masz długie rozdziały, więc jak tylko będę miała więcej czasu to się zabiorę za nie, na razie próbuję się skupić na pisaniu u mnie kolejnego rozdziału, co idzie mi w prawdziwie ślimaczym tempie. Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny na moim blogu! ;*
OdpowiedzUsuńco do zdjęcia, miałam dokładnie tak samo! lubię je bo Jared wydaje się być taki... ludzki?osiągalny? i przywodzi mi na myśl marzyciela :)
UsuńZgadzam się. Ludzki to najlepsze określenie na to zdjęcie. I daje info, że u dodałam nowy rozdział ;)
OdpowiedzUsuńcudny cudny rozdział ! ; )
OdpowiedzUsuń