czwartek, 1 listopada 2012

23. We're running to the edge of the world. Running, running away (...) I don't know if the world will end today . . . *

Radiohead, Street Spirit

***

Veronica:


  Upadłam. Moje słabe ciało z niewyobrażalną siłą uderzyło o kamieniste podłoże. Poczułam jak wyginam się w łuk, od włożonej w ten upadek mocy. Niczym szmaciana lalka. Umarłam, pomyślałam lecz gdy wciąż miałam świadomość, wiedziałam, że coś jest nie tak. Zbierając w sobie dość siły by podnieść głowę, otworzyłam oczy. Przeraziłam się. Znajdowałam się na powietrzu, wszędzie panował półmrok a nad moją głową wręcz wisiało granatowe niebo, napawające grozą. Było szaro. Najbardziej przerażające było jednak coś zupełnie innego. Pustka. Gdzie by nie sięgnąć wzrokiem, wszędzie roztaczało się skaliste, mocno wypukłe, czarnogranatowe podłoże i nic więcej. Zupełnie nic. Na horyzoncie dało się dostrzec lekką smugę światła. Tak jakby słońce próbowało wstać, ale nie mogło. W pewnym momencie miałam nawet wrażenie, że znajduję się w jakiejś dziwacznej próżni. Kiedy już pozornie oswoiłam się z otaczającą mnie rzeczywistością, przyjrzałam się sobie. Podnosząc się do pozycji stojącej, zauważyłam, że jestem bosa lecz nie było mi przecież zimno. Miałam na sobie jedynie podartą i brudną sukienkę, która kiedyś zapewne była biała, a może kremowa? Nie zastanawiając się nad tym długo, postanowiłam rozejrzeć się trochę. Ale dlaczego do cholery jestem w jednym kawałku, po takim upadku?,pomyślałam robiąc pierwszy krok i zatrzymując się w pół ruchu. Mimowolnie odwróciłam się za siebie. W miejscu w którym leżałam, zostały tylko pogruchotane skały. Gdzie ja kurwa jestem?, przeraźliwie krzyczało coś we mnie. Zbierając się na powrót w sobie, kompletnie zdezorientowana, ruszyłam przed siebie. 
  W głowie miałam totalną pustkę. Nie pamiętałam nic, co wyjaśniało by mi gdzie jestem. Cicho westchnęłam lecz szybko zdałam sobie sprawę, że mój oddech roznosi się echem. Cisza była przeraźliwa. Serce waliło zdecydowanie za szybko. Chyba nigdy jeszcze się tak nie obawiałam. Nagle poczułam jak coś blokuje mi ruch, odwróciłam się za siebie. Tren z mojej sukienki, zaplątał się w skały. Jednym pewnym ruchem rozerwałam materiał i ruszyłam dalej. W pewnej chwili zauważyłam jak kilkaset metrów przede mną, błyszczy się czarna materia. Zbliżając się wystarczająco blisko, uświadomiłam sobie, że to... woda, ciecz? Podchodząc aż do samego brzegu, wiedziałam już, że to rzeka. Tylko dlaczego to pieprzona rzeka jest czarna?, znów darła się ta we mnie. Nie mogąc opanować przerażenia i jednocześnie ciekawości, zanurzyłam w niej czubki palców, przejeżdżając nimi swobodnie po tafli. Pocierając o siebie opuszki, poczułam, że ta ciecz jest gęsta i lepka a kiedy ją powąchałam...nie, nie, nie, to nie może być krew... Nagle usłyszałam za sobą plusk i zrywając się na nogi, wyprostowałam się. W miejscu, w którym rzeka zakręcała pojawił się dziwny przedmiot, który wraz z nurtem płynął w moją stronę. Było to coś na wzór szklanej trumny z ciałem w środku. Wychylając się na boki, próbowałam dostrzec cokolwiek. Była to kobieta, stara.... ale chwila... ja ją znam, babcia??? Dopiero kiedy szklana skrzynia przemknęła mi przed nosem, uświadomiłam sobie, że to była ona. Moja babcia, której nigdy nie poznałam bo zmarła. Biegnąc za uciekającą skrzynią, znów usłyszałam plusk. Zamarłam w ruchu, a moje ciało zaczęła ogarniać lekka panika. Oby to nie było... powtarzałam sobie kiedy zauważyłam sine ciało mojej matki, na widok, którego, momentalnie cofnęłam się do tyłu i kucając, zaczęłam desperacko łapać oddech. 





- To ma być jakiś głupi żart? To się nie dzieje... To się nie dzieje... Nie, nie, nie...
Powtarzałam w kółko, na głos jak nakręcona. Śledząc wzrokiem jak szklana trumna znika za zakrętem, miałam ochotę za nią pobiec lecz... z góry spływała już kolejna. 
- Jak myślisz, kto tym razem?
Na dźwięk tych słów jak oparzona odskoczyłam do przodu. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą siedziałam, stał teraz mężczyzna ubrany w całości na czarno, z kapeluszem i wielkimi okularami. Miał kozią bródkę i zajadał jabłko, którego zieleń na tle tej całej, otaczającej nas czerni aż raziła w oczy. Napawał mnie... strachem? Lękiem? Kim był? 
- Nazywają mnie Manos Muertas** lub Iluminatorem Księgi Umarłych.- odpowiedział jakby czytając mi w myślach. Siadając na większej ze skał, zaczął mi się przyglądać. W tej samej chwili kolejna trumna podpłynęła a ja zobaczyłam kto tam był.
- Nie, nie ona...Nie Oriane...
Mówiłam przez łzy, sama do siebie. Nie mając pojęcia jak ją zatrzymać, zaczęłam biec razem z nurtem krwistej rzeki.
- Głupia! Nie jesteś w stanie nic zrobić!- krzyczał do mnie mężczyzna, szyderczo się śmiejąc.- Jej nić została przerwana, a ona wpisana do Księgi.
Jego słowa wypowiedziane z takim wyrachowaniem i chłodem, zatrzymały mnie. Trumna znikła w zakolach czarnej rzeki.
- O jakiej Księdze ty pieprzysz?!- rzuciłam mu z wyrzutem, podchodząc bliżej. Śmiał się. Przeraźliwie się śmiał.
- Przecież ci powiedziałem.
- Jesteś śmiercią.- na moje słowa znów się zaśmiał.
- Nie, ale uwierz chciałbym. Puki co to jestem na jej usługach, co prawda to już kostucha więc...jest szansa, nie?
- Gdzie jestem?- spytałam, lekceważąc go.
- U mnie. W Dolinie Umarłych.- odparł wgryzając się  w jabłko, a sok ściekał mu po brodzie.
- Kłamiesz. Ja nie umarłam.- stwierdziłam, odsuwając się od niego.- Oni też.
- Jeszcze.
- Dlatego tu jestem?- spytałam ponownie.
- A dlaczego pytasz o to mnie? Przecież jesteśmy w twoim śnie. Przecież dobrze znasz odpowiedź na to pytanie Veronico...
- Nie...
- Tak.
Nagle usłyszałam plusk, a na rzece ponownie pojawiła się trumna. Podeszłam bliżej by przyjrzeć się kto jest w środku.
- Francis?
Wyrwało mi się na widok przyjaciela, a oczy na powrót zaczęły się szklić. Francis w swoich kręconych, jasnych włosach wyglądał jak aniołek. Na dodatek był młodszy ode mnie.
- Nie udawaj,  że tak ci go szkoda. Zawsze go wykorzystywałaś.- rzucił do mnie Iluminator.- Poczekaj aż  zobaczysz następnego. Z tego to się dopiero ucieszysz...
W tej samej chwili kolejna szklana trumna zaczęła spływać z nurtem rzeki, a mnie dopadło złe przeczucie. Wszędzie poznałabym tą sylwetkę, tą twarz....
- Nieeeeeeeeee! Tylko nie ON! Nieeeeeee!- zaczęłam się drzeć, tak głośno jak tylko potrafiłam. Lecz napływające do oczu łzy, utrudniały mi to.
- Wspaniały Jared...Boski Leto...
- Zamknij się ty parszywa kreaturo!- wydarłam się do Iluminatora po czym cała roztrzęsiona weszłam do rzeki. Czułam jak gęsta ciecz, powoli mnie obezwładnia, ograniczając ruchy. Mimo trudu, szłam cały czas do przodu. Byle zdążyć, zanim odpłynie!
- Jared!
Szklana skrzynia powoli się kołysała, a mężczyzna wyglądał jakby śnił. Jeden z kosmyków włosów, opadał mu czoło. Płacz utrudniał mi oddychanie. Czarna ciecz podeszła mi już pod brodę. Była tak gęsta, że nie mogłam pływać. W ostatniej chwili czując jak tracę grunt, udało mi się chwycić skrzyni i zaczęłam dryfować razem z nią.
- Obudź się, to się nie dzieje naprawdę!- krzyczałam, stukając pięścią w szybę, ale bezskutecznie.- Nie pozwolę ci odejść, nieeee!
Zaczęłam kołysać skrzynią na boki, tak że po chwili zbliżała się do brzegu.
- Nic nie zrobisz! Nic!- krzyczał do mnie mężczyzna, ale ja zawzięcie robiłam swoje. Kiedy już udało mi się dobić, zaczęłam wyciągać szklaną trumnę, która była cholernie ciężka. Będąc pewna, że nie odpłynie, odwróciłam się po jakiś kamień. Chwytając odłamek skały, zauważyłam, że rozcięłam sobie cały przegub dłoń. Nic nie poczułam. Zdziwiłam się, ale nie tracąc czasu wróciłam do skrzyni. Biorąc lekki zamach...
- Nie rób tego.
... rozbiłam skrzynię, ale Jared nawet się nie poruszył. Odgarnęłam odłamki szkła z jego śpiącej twarzy. Czując się całkowicie bezsilna, nawet nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale pocałowałam go, łudząc się,  że może się obudzić.
- Mówiłem...- zaczął Iluminator, podchodząc i odpychając mnie od Jareda.-...nie, ale ty swoje!
Następnie chwycił nieprzytomnego wokalistę, za włosy i ciągnąc go w stronę rzeki, wrzucił go z powrotem do czarnej cieczy. Zerwałam się na nogi i pędząc rozpędzona, odepchnęłam Iluminatora po czym wskoczyłam do krwistej rzeki, za Jaredem. Wraz z zanurzeniem poczułam jak coś mnie obezwładnia.




- Halo, proszę pani! Proszę się obudzić.
Gwałtownie podskakując na siedzeniu i budząc się, wlepiłam przestraszony wzrok w stewardessę, która wyglądała na jeszcze bardziej wystraszoną, moją reakcją.
- Spokojnie, bardzo przepraszam panią, ale..
- Co się stało?- nerwowo jej przerwałam, uświadamiając sobie, że mam wilgotne od płaczu policzki a starsza kobieta siedząca obok mnie, trzyma się za serce i wpatruje się we mnie.
- Strasznie pani krzyczała przez sen. Bardzo. Płakała pani i rzucała się, czym mnie przeraziła, aż w końcu podeszła tu stewardessa.- odpowiedziała na moje pytanie sąsiadka.
Przetrawiając treść słów staruszki, powoli oparłam się o siedzenie przecierając spocone czoło.
- Coś mi się śniło. Czy mają państwo jakieś środki na uspokojenie, na sen?- odparłam opanowując głos i zwracając się do dziewczyny.
- Oczywiście, zaraz coś podam.
W następnej chwili dostałam od kobiety żądane leki, a wmawiając jej straszliwy ból głowy i parę innych, zapewniłam sobie lekki haj połykając wręcz piramidkę pastylek. Nie miałam siły rozmyślać nad tym, co mi się przyśniło. Chciałam jedynie jak najszybciej wyjść z tej metalowej puszki.
O 6.10 wylądowałam w deszczowym Londynie lecz nie spędzając tam zbyt wiele czasu przesiadłam się na pierwszy lepszy lot. Berlin, przeczytałam na bilecie a po chwili na powrót usiłowałam zrobić cokolwiek by tylko nie rozmyślać o najgorszym. Na chwilę  w mojej głowie pojawiło się pożegnanie z Jaredem. Dlaczego zanucił mi akurat ten fragment piosenki? Ten będący wyznaniem miłości? Boże, on to powiedział... na swój sposób dał mi znać, że chyba już za późno na odwrót. Czyżby dopadła nas miłość? Ta miłość, która sprawia, że z trudem oddychasz, unosisz się nad ziemią i wiesz, że bez tej drugiej osoby, nie mam cię, nie potrafisz już żyć tak jak przedtem...




***


Jared:

  Kiedy już zapakowaliśmy Veronicę do samolotu i mogliśmy z Shannonem spokojnie wrócić do domu, dopiero wtedy to wszystko do mnie dotarło. Szczerze powiedziawszy byłem zły na kobietę, że chciała wyjechać nic mi nie mówiąc. To tak jakbym nic dla niej nie znaczył, a nawet nie był jej przyjacielem skoro nie zasłużyłem na wyjaśnienia. Jednak widząc w jakim stanie była i że płakała, co widziałem po raz pierwszy, postanowiłem odpuścić. Naprawdę zależy mi na niej. Cała ta sytuacja wydarzyła się tak nagle. Jak przy podmuchu południowego wiatru, który wszystko odwraca, pomyślałem wchodząc do domu. Jeszcze rano leżała przy moim boku, w moim łóżku, w moim domu. A teraz była w drodze na inny kontynent. Ironia losu?, zapytałby poboczny obserwator. Być może, ale wierzyłem w jedno, że każda sytuacja, każdy moment w naszym życiu nie dzieje się bez powodu. Nic nie dzieje się z czystego przypadku. Każde życie jest odgórnie wytyczone, a w naszych rękach jest jedynie podjęcie decyzji, którą stronę wybierzemy i w zależności od tego, co wybierzemy, spotka nas to. Być może tak właśnie miało być. Niepokoił mnie jedynie fakt, jak Veronica to zniesie. Choć nie wiedziałem dokładnie jak wyglądały jej relacje z matką, mogłem domyślać się, że raczej daleko było im do idealnych. Na dodatek nie wiedziałem kiedy wróci. Od kiedy ją poznałem, zawsze mało mówiła o swojej przeszłości, rodzinie, życiu. W ogóle mówiła mi mało o sobie. Kucając przy basenie zacząłem się zastanawiać nad całą tą sytuacją.
- Buuu!- za moim plecami usłyszałem Emmę, która kładąc mi dłonie na ramiona, próbowała mnie wystraszyć.- O czym tak zawzięcie myślimy? A tak w ogóle, to Shannon mnie wpuścił.- dodała, widząc jak zastanawiam się jak u diaska weszła.
- Aha, ok. Po prostu się zastanawiam. Nad wszystkim. Coś się stało?
- Cześć brat.- w tej samej chwili z domu wyszedł Robert, mój przyrodni brat, który kierował się w naszą stronę. Zajmując miejsce na leżaku, zaczął się nam przyglądać.
- W pewnym sensie tak.- odpowiedziała mi kobieta, kucając przy mnie.- Ale nie musisz się martwić, to dotyczy ciebie jedynie w małym stopniu. Wyjeżdżam na cały tydzień. Muszę załatwić sprawy z The Hive, a jak będę już Nowym Jorku to przy okazji odwiedzę rodziców. A ty musisz mi to podpisać.- kobieta skończyła mówić po czym wręczyła mi kilka kartek i długopis. Podnosząc się do pozycji stojącej podpisałem pisma i oddałem je Emmie.
- Dzięki, w takim razie do zobaczenia w czwartek!- rzuciłam mi jeszcze po czym wybiegła, podskakując czym mnie troszkę zdziwiła.
- A jej co?- spytałem Babu, kiedy zostaliśmy sami.
- Z tym jej całym Tomasem mają zamiar w końcu ustalić jakąś datę ślubu. Dlatego Emma chce odwiedzić staruszków.- odpowiedział mi uradowany Robert.
- Co ty mówisz?
- Sama mi powiedział, zanim tu przyszliśmy.- stwierdził mężczyzna.
- Normalnie nie wierzę. Wieczni narzeczeni w końcu planują ślub? Holy shit! To znaczy, że...- odpowiedziałem. Nagle sobie coś uświadomiłem.
-...jak Tomas założy Em obrączkę przegrasz swój zakład!- dokończył za mnie Babu, śmiejąc się. 
W tej samej chwili dołączył do nas Shannon, równie uradowany co Robert.
- Jared przegra? A mówiłem ci, żebyś sobie dał spokój z tymi zakładami.
Rzeczywiście chyba powinienem sobie darować to zakładanie się, ale czasem to było silniejsze od rozsądku. A co do Emmy to założyliśmy się prawie trzy lata temu, że jak Tomas z nią wytrzyma i się pobiorą to, opłacę ich miesiąc miodowy. Czemu taki zakład? Na początku kiedy Emma zaczęła spotykać się z Tomasem, nie traktowała go zbyt poważnie, a mówiąc kolokwialnie: olewała go, a facetowi bardzo zależało. W końcu razem z Shannonem i Tomo stwierdziliśmy, że jak on wytrzyma te jej humory i nie odejdzie, to będzie jakiś świecki cud. Szczególnie, że na początku Em, wcale do niego nie ciągnęło więc pewnego razu tak palnąłem. I oczywiście od tego czasu miedzy nimi było raczej lepiej, niż gorzej, jednak o ślubie nie było mowy aż do momentu. Mimo wszystko ta wiadomość mnie cieszyła. Bardzo lubiłem Emmę, była moją przyjaciółką i chciałbym by była szczęśliwa, szczególnie, że wiem ile czasu poświęca na spełnianie moich aspiracji, takich jak m.in. The Hive, firmę którą razem otworzyliśmy, ale również zajmuje się sprawami naszego zespołu. Na początku naszej znajomości miałem nawet wrażenie, że jej się podobam, ale to były jedynie moje domysły, których nie chciałem zdradzać by wyjść na jakiegoś narcyza w oczach Shannona i które nie zostały potwierdzone żadnym gestem czy słowem ze strony Emmy.
- To jak Jared wybierzesz się z nami?- z zamyślenia wyrwał mnie głos młodszego brata. Nie słuchałem i nie miałem pojęcia o czym mówił.
- Możesz powtórzyć?- zapytałem.
- Wiesz, mógłbyś chociaż udawać, że słuchasz.- stwierdził z wyrzutem Shannon, popijając drinka.
- Shannon od kiedy ty pijesz o 16?- zwróciłem się do brata widząc go z alkoholem.- Z resztą nie ważne...
- Do Malibu. Jedziemy z Chloe i dziewczynami tam na weekend. W mieście w piątek zaczyna się festiwal, bodajże Nowe Rytmy, czy coś takiego. Poza tym fajnie się wyrwać z miasta. Chcemy jechać jutro wieczorem. Co ty na to?- zwrócił się do mnie Robert.
- Ja bym chętnie pojechał, ale wyjeżdżamy z Becks'em w piątek... za co piję JUŻ DZIŚ.- wtrącił się Shannon, wyraźnie akcentując ostatnie słowa, tak bym usłyszał.- Ty mógłbyś pojechać, a nie będziesz się kisił w domu i może coś napiszesz, dla przypomnienia brakuje nam co najmniej 4 piosenek, bo w takim tempie to z płytą wyrobimy...
- Zrozumiałem twoją aluzję Shanny.- przerwałem perkusiście posyłając mu serdeczny uśmiech.- Dobra, pojadę z wami. W sumie to stęskniłem się już trochę za Malibu.
- Świetnie, dziewczyny się ucieszą.- dodał Robert, wstając z leżaka.
- Ej Robercik.- odezwał się Shannon.- Ty z Chloe to już tak poważnie?
- No, Shanny. Stwierdziliśmy, że jak oboje czujemy coś do siebie to warto by spróbować. Nie wyjdzie, trudno. Nie chcę jedynie żałować kiedyś, że coś straciłem. Chloe z resztą też.- odpowiedział Robert uśmiechając się szeroko.
Dopiero na jego słowa uświadomiłem sobie, że rzeczywiście od jakiegoś czasu Chloe i mój brat mieli się ku sobie, ale ja byłem zbyt pochłonięty własnymi sprawami by to dostrzec. Chloe znałem chyba wieki i lubiłem za bezpośredniość. Przecież oni z Robertem o wszystko się zawsze spierali, a jednak, pomyślałem przywołując w pamięci obraz tej dwójki. 
- Wiecie, tak sobie o tym myślę i doszedłem do wniosku.- zwrócił się do nas Shannon. Spojrzeliśmy razem z bratem na niego pytająco. Ja opierałem się o futrynę drzwi, Babu krążył nad basenem a Shannon siedział na leżaku.
- Wszyscy, cała nasz trójka jesteśmy zakochani lub nam się tak wydaję. I jak tego nie spieprzymy, to będzie jakiś cholerny cud. A jest duże prawdopodobieństwo bo wszyscy mamy geny Leto...




Marlyn Manson, Running to the Edge of the World
***

Veronica:

  Na lotnisku w Berlinie okazało się, że na lot do Polski i to jeszcze do Warszawy musiałabym czekać około dwóch godzin. Na szczęście kobieta w punkcie informacyjnym powiedział mi, że najszybciej dotrę ekspresem i to do samej Gdyni. O to mi właśnie chodziło więc pośpieszyłam się by zdążyć. Według obliczeń, w Gdyni powinnam być około 11 rano. Siedząc już w pociągu, w końcu znalazłam czas by włączyć telefon. Jak mogłam się domyślać skrzynka zapchana była połączeniami i wiadomościami od Jareda, ale również od mojej siostry. Wybierając jej numer przyłożyłam telefon do ucha i wtedy stało się coś czego nie przewidziałam. Komórka się rozładowała.
- Kurwa jego mać!- zaklęłam po polsku pod nosem, jednak na tyle głośno, że towarzyszący mi ludzie w pociągu spojrzeli się na mnie.- Najmocniej przepraszam- dorzuciłam jeszcze w odpowiedzi, już po angielsku po czym zajęłam się szukaniem ładowarki. Nie musiałam przeglądać całej torby by zdać sobie sprawę, że wcale jej nie zabrałam. Miałam ją w dłoni, kiedy szarpałam się z Shanimalem a potem rzuciłam ją na łóżko i musiała się z niego zsunąć...
- Kurwa!- rzuciłam w złości, szybko jednak się złapałam.- Prze...
- Nic się nie stało.- odpowiedziała mi po polsku kobieta siedząca naprzeciwko mnie.- Jeśli to pilne to możesz skorzystać z mojej komórki.- zwróciła się do mnie podając mi telefon i posyłając uśmiech. Nigdy nie trać wiary w ludzi, powtórzyłam sobie w myślach po czym złapałam komórkę.
- Dziękuję, ratujesz mi życie.- odparłam, przekładając karty, bowiem nie pamiętałam numeru siostry. Kiedy jednak zdało się to na marne, bo Magda miała wyłączony telefon, zrezygnowałam i oddałam pożyczony mi telefon. Resztę podróży spędziłam na tępym wpatrywaniu się w migający szybko krajobraz za oknem. Byłam zmęczona, rozbita i nie miałam siły na towarzyskie rozmowy.




  Wysiadając na dworcu w Gdyni, poczułam jak drętwieję. Dwa lata, pomyślałam wychodząc z budynku. Dokładnie dwa lata temu była tu ostatni raz. Może tego nie okazywałam, nie przyjeżdżałam, ale tęskniłam za rodziną i za tym krajem. Taka byłam, kiedy coś co kocham krzywdzi mnie, potrafię się od tego odciąć, żyć dalej ale nie potrafię wymazać, zapomnieć. Dostrzegając przed sobą kobietę z pociągu, podbiegłam do niej. Musiałam się jakoś skontaktować z siostrą.
- Niech pani poczeka!- krzyknęłam, biegnąc w jej kierunku. Gdy się zatrzymała, odetchnęłam z ulgą.- Czy mogłabym jeszcze raz skorzystać z pani komórki? Bardzo panią proszę.
- Oczywiście, proszę.-odparła Polka, wyciągając i podając mi telefon.- Wejdę tu po kawę.- dodała, wskazując na drzwi za mną i zostawiając mnie samą.
- Magda!- ze szczęścia, że siostra odebrała, prawie się wydarłam.- Dzwoniłaś, ale miałam wyłączony telefon w samolocie a potem mi się rozładował. Próbowałam się  do ciebie do dzwonić ale miałaś wyłączony.- gadałam jak nakręcona.- Jestem już na dworcu w Gdyni. W jakim szpitalu leży matka? W rejonowym?
Skończyłam mówić, ale odpowiedziała mi jedynie głucha cisza. W końcu dało się słyszeć totalnie wyprany z uczuć głos Magdy. 
- Jedź do... domu.- nagle usłyszałam jak płacze, prawie się dusząc. Czułam jak serce zaczyna mi walić mocniej i mocniej.
- K t ó r y  d  o  j a s n e j  c h o l e r y  t o  j e s t  s z p i t a l ?! wycedziłam ze złością przez prawie zaciśnięte zęby by się tylko nie rozkleić, ale nie dałam rady. W końcu obie płakałyśmy. Nie musiała mówić mi nic więcej, ja wiedziałam. Moja matka umarła, a ja nie zdążyłam. Narastające we mnie żal, złość, wyrzuty sumienia, smutek sprawiły, że osunęłam się na kolana i ryczałam jak mała dziewczynka, którą porzucono gdzieś na zatłoczonym peronie, wykorzystując zamieszanie. Nawet nie zasłużyłam na pocieszenie. Nie mam pojęcia ile tak trwałam, czy była to minuta, 10 minut czy kilka sekund, ale dla mnie było jak wieczność.
- Szpital morski.- usłyszałam ten sam zimny głos siostry po czym nastała cisza.
W tej samej chwili poczułam na ramionach czyjeś dłonie aż w końcu zobaczyłam znajomą mi kobietę.
- Co się stało?- zapytała zaskoczona, wciąż dotykając mojego ramienia. Odczekałam aż ostatnie łzy spłyną mi po policzkach, do końca a następnie podnosząc się oddałam kobiecie jej własność i chwytając bagaż, wybiegłam na zewnątrz, na najbliższy postój taksówek. 




  Podając mężczyźnie pieniądze za kurs czym prędzej wysiadłam z samochodu. Idąc do szpitala sama nie wiem o czym myślałam. Nie dbałam nawet o wygląd, a może powinna bo taksówkarz przyglądał mi się z lekkim.... zdziwieniem? oburzeniem? Miałam świadomość jak wyglądałam po ponad 14 godzinach w podróży i zmianie czasu. W pociągu zmyłam resztki makijażu, odsłaniające moje podkrążone oczy. Teraz w dodatku całe czerwone i wilgotne. Włosy też prosiły się o pomoc, ale jedynie związałam je w niedbałego kitka. Miałam ochotę założyć ciemne okulary by mijający mnie ludzie tak mi się nie przyglądali, bym mogła się schować, ale nie chciałam by gapili się jeszcze bardziej.
  Wchodząc do szpitala udałam się od razu na oddział intensywnej terapii po czym zwróciłam się do pielęgniarek w dyżurce. Nie miałam pojęcia co robić.
- Przepraszam bo ja mam takie pytanie.- zaczęłam, zbierając się w sobie by mieć to w końcu z głowy.- Moją mamę przywieźli tu wczoraj, z wypadku samochodowego.- przerwałam łapiąc oddech.- Ja jestem córką i dopiero, co przyleciałam ze Stanów, ale siostra powiedziała... Ona umarła i chcę ją zobaczyć...- skończyłam mówić i zaczęłam płakać.
- Spokojnie, proszę tu usiąść.- podeszła do mnie jedna z pielęgniarek i pomagając mi usiąść, odstawiła na bok moją torbę.- Zaraz wszystko sprawdzimy, jak się matka nazywała?
Chwilę mi zajęło udzielenie odpowiedzi bowiem przez płacz nie nie mogłam nic powiedzieć. Za każdym razem głos wiądł mi w gardle.
- Zo... fia Mmma.. rcewicz.
W czasie gdy jedna z pielęgniarek poszła to sprawdzić, druga spytała się mnie czy nie chcę czegoś na uspokojenie. Pokiwałam tylko głową  i po chwili, ku mojemu rozczarowaniu dostałam jakiś napar alias herbatę ziołową. Liczyłam na leki, które pozwoliłyby mi się odmóżdżyć, ale nic z tego. Po kwadransie, który ciągnął się w nieskończoność, do dyżurki wróciła pielęgniarka a za nią wszedł lekarz, który się ze mną przywitał i kazał iść za sobą.
- To prawda, pani matka została do nas przywieziona wczoraj, po zderzeniu z samochodem ciężarowym. Dziwiliśmy się, że w ogóle przeżyła, ale była w stanie agonalnym.- mówił do mnie lekarz gdy szliśmy długim szpitalnym korytarzem.- Razem z doktorem  Stachurą operowaliśmy ją, ale obrażenia wewnętrzne były tak rozległe i nieodwracalne, że zgon był jedynie kwestią czasu. Bardzo mi przykro.- dodał, wskazując mi windę. Posłuszna i oniemiała weszłam do środka. Tak bardzo pragnęłam zapaść się teraz w samotności by nikt nie widział jak płaczę.
 - Zmarła dziś o 4 nad ranem. Rozumiem jak pani jest trudno. Nie powinienem zabierać pani tutaj, ale ze względu na sytuację...- kontynuowała lekarz gdy winda się zatrzymała. Wysiedliśmy i ponownie szliśmy korytarzem prowadzącym w dół. Otwierając drzwi do kostnicy, dodał:
- Ciało zostanie jutro zabrane przez zakład pogrzebowy, któremu pani rodzina już zleciła pochówek. Muszę panią ostrzec, że siła uderzenia była dość duża i może pani nie poznać matki. Czy jest pani pewna, że chce to zobaczyć?
Lekarz trzymając uchwyt ogromnej szuflady wpatrywał się we mnie z powagą, oczekując odpowiedzi. Jego słowa pobrzmiewały echem w mojej głowie. Że niby miałabym nie poznać tej pięknej kobiety, która mnie urodziła, a której ja nienawidziłam?
- Tak, chcę.- odpowiedziałam łamiącym się głosem.
To, co zobaczyłam gdy lekarz odsunął pokrowiec, sparaliżowało mnie. Widok żywej tkanki, tworzącej mozaikę sinych plam i ran na twarzy matki, był niczym najgorszy koszmar. Choć była to jedynie twarz, poczułam jak nogi pode mną uginają się, a przed oczami  ciemnieje mi.




***

 Jared:


  "Każda rzecz jest kolorem. Każde uczucie jest kolorem. Cisza to biel. Biel jest kolorem, którego nie znoszę- nie ma granic. Białe plamy na mapie, białe noce, biały wiersz, wywiesić białą flagę, dostać białej gorączki, mieć białe skronie...Właściwie biel nie jest wcale kolorem. Jest niczym. Podobnie jak cisza, czyli nic bez słów i bez muzyki. W ciszy- w bieli. Nie potrafię przebywać w ciszy ani w samotności, co znaczy dla mnie to samo."*** Siedząc na sofie, próbowałem zabić czas myśleniem, co sprawiało, że było jeszcze gorzej. Uzależniłem się po części od przebywania z ludźmi, a teraz gdy nie pracowaliśmy, miałem tego dość. Wyjeżdżając na te kilka dni poprawię sobie humor
  Dokładnie od 24 godzin, nie miałem żadnej wiadomości od Veroniki i nie wiedziałem czy powinienem się niepokoić. W końcu nawet nie miałem pojęcia czy dotarła do domu bo przecież leciała z przesiadkami. Wciąż miała wyłączony telefon, pozostawało mi jedynie czekanie aż pierwsza się odezwie. 
   Myślę, że jestem czernią, jeśli miałbym być już kolorem. To chyba jedyny ze znanych mi kolorów, który jest zarazem tak złożony i prosty jednocześnie. Czerń jest jak chaos, powstaje z nagromadzenia cieni, które zagęszczając się dają żądany, ciemny odcień. Czerń pasuje do wszystkiego, a wszystko pasuje do niej. Nie ważne w jakiej kombinacji, zawsze daje coś niepowtarzalnego. Niezwykła i porywająca jest głębia tego odcieniu. Im dłużej w niej przebywasz, tym bardziej zauważasz jak świetnie z nią współgrasz. Czyż czerń nie jest pełna pasji i charakteru? Jest, lecz nie wszyscy chcą to dostrzec. Kto zdecydował i ustanowił właśnie czerwień kolorem miłości? A dlaczego nie czerń? Przecież to ona jest bardziej tajemnicza, zaskakująca, mroczna i niepewna.  I w końcu to właśnie czerń jest najsilniejszym z kolorów, potrafiącym się zawsze obronić. 



***

Veronica:

  Przecierając oczy, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Gdzie ja jestem? Jednak błoga nieświadomość nie trwała zbyt długo, po sekundzie na powrót wszystko do mnie dotarło. Podnosząc się ze szpitalnego łóżka, usiadłam, ukrywając twarz w dłoniach. Ze wszystkich sił chciałam wymazać ostatnie obrazy z mojej głowy. Nagle drzwi do pomieszczenia, uchyliły się a do środka wszedł lekarz z którym rozmawiałam i mój szwagier, Michał. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nie mogłam.
- Co tu robisz?- rzuciłam w stronę szwagra, lekceważąc jakiekolwiek powitanie, czy nawet zwyczajne cześć.
- Magda kazała mi tu po ciebie przyjechać.
- Czy czuje się pani już lepiej? To był dla pani ogromny szok. Czy poradzi pani sobie z tym?- wtrącił lekarz. Przerzucając tylko spojrzenie między nimi, wstałam i zabierając moją torbę, którą ktoś postawił przy łóżku, wyszłam z pokoju. Czy czułam się lepiej? Nie! Nie czułam się. W tej chwili chciałam umrzeć by nie czuć się tak cholernie winna tego wszystkiego. Po chwili usłyszałam za sobą kroki Michała, który wyrywając mi torbę z ręki, zaprowadził mnie do auta. Nie zamieniając ze sobą ani słowa, przywiózł mnie do nich. Dopiero wchodząc do mieszkania uświadomiłam sobie, że nigdy nie byłam  w ich mieszkaniu.
- Będziesz spać tutaj.- zwrócił się do mnie mężczyzna, otwierając drzwi i wstawiając moją torbę. Jednak ja skierowałam się na oślep, do kuchni. Przechodząc przez korytarz, weszłam do salonu. W głębi pomieszczenia, przy stole siedziała moja siostra, tępo wpatrując się w okno. Czuła, że stoję za jej plecami, mimo to się nie odwróciła. Rozumiałam ją, gdyby to teraz zrobiła chyba rozpłakałabym się na dobre. Nie zwlekając dłużej, podeszłam do niej od tyłu i przytuliłam, tak mocno jak tylko potrafiłam. Poczułam jak drży a następnie usłyszałam jej płacz. Odwracając się do mnie, objęła mnie równie mocno.
- Mmmmagda, ona to zrobiła przeze mnie... przeze mnie... przepraszam..
- My wszyscy zawiniliśmy.
Tylko tyle zdołałyśmy wydusić przez łzy. Wtulałam się w siostrę tak mocno, jakby ktoś próbował mi ja zabrać.  Tak bardzo było mi źle, a tylko ona wydawała się mnie rozumieć. W następnej chwili  Magda podniosła się i łapiąc mnie za rękę zaprowadziła do swojego pokoju. Zamknęłyśmy się tam oboje, totalnie lekceważąc Michała. Przypomniały mi się dawne czasy, mimo dzielącej nasz różnicy 12 lat, zawsze świetnie się rozumiałyśmy, a Magda jako jedyna potrafiła mi pomóc. Kładąc się na łóżku obok siostry, przytuliłam się do niej a ona jak to miała w zwyczaju głaskała mnie po głowie.
- Nie masz już dziewięciu lat...
-... i nie upuściłam sobie cegły na stopę, ale ty i tak jesteś przy mnie.- dokończyłam za nią, pociągając nosem. To był czas kiedy obie mogłyśmy się wypłakać i nawzajem przekazać sobie swój ból. Nawet nie wiem kiedy udało mi się zasnąć.
Obudziłam się w kompletnej ciemności i samotności, przykryta pościelą. Wstając z łóżka, zapaliłam lampkę i spoglądając na uświadomiłam sobie, że jest 1 w nocy, co oznaczało że przespałam ponad 12 godzin. Spoglądając za okno, dostrzegłam na niebie księżyc. Była pełnia. I byłam okropnie głodna. Dopiero burczenie w brzuchu, przypomniało mi że od wyjazdu z L.A zjadłam tylko jakąś bułkę,m ale wtedy nie byłam głodna. Wychodząc z pokoju, udała się do kuchni. Zdziwiło mnie gdy dostrzegłam,  że w salonie gra telewizor. Stanęłam na progu, a Michał odwrócił się w moja stronę.
- Magda śpi w drugim pokoju, chciała żebyś się wyspała.
Nagle sobie uświadomiłam, że zajęłam ich sypialnię.
- Dziękuję.- odparłam. Michał nie próbował mnie pocieszać czy stwierdzać że wszystko będzie fajnie. Po prostu potrafił być człowiekiem. Ceniłam go za to od zawsze. Tak w ogóle to znali się z moją siostrą już od 17 lat, a małżeństwem byli od 8. Michał poznałam gdy miałam 8 lat a siostra przyprowadziła go jako swojego kumpla. Od tego czasu był dla mnie zawsze jak starszy brat, o czym doskonale wiedział. Poza tym kiedy mieszkali w swoim pierwszym mieszkaniu, często u nich nocowałam. Śmieszyło mnie czasem, gdy byłam młodsza, że brano mnie za ich córkę.
- Znam dobrze to spojrzenie.- odpowiedział mi Michał, podnosząc się z kanapy i posyłając mi uśmiech.- W sumie to ja też mam ochotę na płatki.
- A film?
- "Szklana pułapka"? Nie proszę cię, po prostu nie mogę spać.- odparł, nasypując do misek, płatki.
- Czy mogę skorzystać z twojego telefonu?
Postanowiłam dać jakikolwiek znak Jaredowi, który pewnie już szykował mi wykład na temat dorosłości. Jednak nie miałam siły na rozmowę, wysłałam jedynie wiadomość.
- Zapomniałam ładowarki i długo tak nie pociągnę. Muszę kupić telefon.- stwierdziłam zabierając się za swoje płatki.




***

Jared:


  Po południu dostałem od Veroniki wiadomość: "Dotarłam bezpiecznie. Wyjaśnię ci to wszystko , ale nie teraz. Najzwyczajniej nie mam na to siły. Błagam, postaraj się mnie zrozumieć. Zadzwonię jak tylko dojdę do siebie. Chciałam ci jeszcze powiedzieć, że moja cała miłość też należy do ciebie. Tylko do ciebie, pamiętaj o tym gdybym zapomniała ci to kiedyś okazać" Przez chwilę zastanawiałem się czy powinienem się już martwić czy jeszcze nie. Przecież to powinno mnie ucieszyć, a tak nie było. Działo się coś złego.
  Gdy przyjechaliśmy do Malibu, był już wieczór. Chloe razem z Kate i Zoe postanowiły zorganizować jakieś ognisko, na plaży przed naszym domem. W czasie gdy dziewczyny udały się na zakupy do pobliskiego sklepu, ja wraz z Robertem i Jess mieliśmy zająć się przyniesieniem drewna i rozstawieniem ławek. Uwinęliśmy się z tym do tego stopnia szybko, że teraz siedzieliśmy na werandzie domu, wygłupiając się i czekając na pozostałych.
- Biedna Abby, coś ty jej zrobił Jared.- zwróciła się do mnie Jess, powstrzymując śmiech.-  Zoe da ci popalić, zobaczysz.
- Przestań, tylko spójrz na nią.- odpowiedziałem znajomej, po czym pokazałem jej yorka.- To urodzona księżniczka, a róż i tiule są jej bliższe niż się Zoe wydaje.
Jak tylko przyszliśmy na werandę, od razu przybiegła do nas suczka Zoe, która uwielbiała być w centrum zainteresowania i pieszczona. Jej właścicielka jednak, wbrew obowiązującym trendom, nie czesała Abby ani nie stroiła w różowe dodatki. Wręcz przeciwnie, uważała że Abby to istne tornado i taka mała "chłopczyca". Kiedy więc suczka wskoczyła mi na kolana nie mogłem się powstrzymać by jej nie uczesać. Była bowiem taka słodziutka, kiedy swoim malutkim i wilgotnym noskiem wycierała się o mój brzuch, przy okazji szybko merdając ogonem. Znajdując gumki, zrobiłem jej na czubku głowy trzy kitki i zaplotłem maleńkie warkoczyki, po bokach. Na końcu zawiązałem jej pod szyją różową kokardę, która pochodziła od jakiejś torebki urodzinowej.
- Nie wierzę. Spójrzcie.- odezwał się Babu, wskazując palcem na wjeżdżający przed dom, samochód. Odwracając się w tą samą stronę co brat, wypuściłem Abby, która pędem pobiegła do domu.
- Czy one nie poszły na pieszo do tego sklepu?- zapytałem, wymieniając spojrzenia z Jess i Babu tak samo zdziwionych jak ja.
- Poszły.- odezwała się Jessica, nagle się uśmiechając.- Co za... eh! Idę o zakład, że to sprawka Chloe. - Ale ten brunet... jest całkiem, całkiem.- dodała dziewczyna, wyglądając mi za ramię i przyglądając się jak dwóch mężczyzn podwiozło nasze przyjaciółki. Razem z Babu tylko westchnęliśmy. Oboje wiedzieliśmy, że kobiety świetnie potrafią wykorzystywać swoje atuty.
- Nie uwierzycie, co za historia! Poznaliśmy tych chłopaków w sklepie i zgodzili się nas podwieźć. Są bardzo mili i zaprosiliśmy ich na ognisko, nie macie chyba nic przeciwko?- odezwała się Chloe wbiegając na werandę i podchodząc do Roberta, którego pocałowała na przywitanie.
- Chloe ty kocico.- wtrąciła wciąż zdziwiona Jess.
- Ja? Nie maczałam w tym palców. Nawet nie wiesz jaką masz czarującą siostrę.- odparła kobieta, wtulając się w Roberta.- Poza tym ja już znalazłam.
 - No co?- wtrąciła jeszcze Chloe, widząc jak się w nią wpatrujemy.- No może troszeczkę pomogłam....- dodała przygryzając nonszalancko jednego palca. W następnej chwili dołączyli do nas pozostali. Jak się szybko okazało Josh i Matt byli miejscowymi muzykami, grającymi we własnej kapeli. Już rozumiałem dlaczego załapaliśmy od razu kontakt i reszta wieczoru minęła nam w bardzo miłej atmosferze. Po rozpaleniu ogniska i zjedzeniu kolacji, dziewczyny stwierdziły by było to takie prawdziwe ognisko, powinienem zagrać coś z chłopakami.
- Nawet nie wiecie jak to się dobrze składa. Razem z Joshem mamy na pace nasze ukochane gitarki.- stwierdził Matt, po czym razem z kumplem przynieśli sprzęt.
- Jared nie daj się błagać i zaśpiewaj nam.- zwróciła się do mnie Zoe. Po chwili przybierając groźną minę, dodała:
- Widziałam Abby.
Razem z Jess wybuchliśmy śmiechem, widząc jej minę.
- Dobra, ale Chloe? Zaśpiewasz ze mną na dwa głosy.- dziewczyna usiłowała się bronić, ale Babu wypchnął ją w moją stronę.
- Popamiętasz to.- rzuciła obruszona kobieta w stronę Greenwooda, siadając przy mnie. Momentalnie się zaśmialiśmy, a ja objąłem ją ramieniem i ręką potargałem jej włosy, na co dostałem z łokcia.
- To jaki utwór chcecie na początek?- wtrącił do mnie Matt.
- Time after time, Cyndi Lauper.- stwierdziła Chloe, wyswobadzając się z mojego uścisku i wytykając mi język.
- Bardzo dobrze.- odparłem wesoło, pokazując dziewczynie identyczny gest. Chloe specjalnie wybrała ten utwór bo wiedziała, że wstydziłem się, że lubię tą piosenkę. Nawet nie pamiętam kiedy jej o tym powiedziałem. Gdy byłem dzieckiem, w sąsiedztwie mnie, mieszkała punkowa dziewczyna, ale ja zawsze byłem zbyt nieśmiały by do niej zagadać. Zawsze gdy wracała ze szkoły śpiewała tą piosenkę pod nosem. Udowadniała tym, że jest to niesamowita piosenka mimo upływu czasu. Nawet gdybym wykonał ją podczas koncertu, wszyscy stwierdzili by, że nadal jest świetna. Jest trochę "babska", dlatego mi wstyd.**** W następnej kolejności były jeszcze piosenki Tiny Turner, U2 czy Stonsów. Potem nawet udało mi się zamienić z Mattem, który zastąpił mnie a ja mogłem sobie trochę pograć. Robert kupił sporo piwa więc nim się zorientowaliśmy było już dość późno. Położyliśmy się przed 3 w nocy.



***

  Obudziło mnie natarczywe skrobanie do drzwi i pisk, wydostający się spod nich. Abby. Z trudem otworzyłem oczy i podniosłem się z łóżka. Przecież oszaleć można. Wpuszczając suczkę do środka, chciałem z powrotem wrócić do łóżka, ale Abby mnie ubiegła, wskakując na nie. W sumie to nie chce mi się już spać. Odsłaniając rolety, wpuściłem do pokoju trochę światła. Słońce było już wysoko. Zapowiadał się piękny i ciepły dzień. Nie marnując czasu postanowiłem ubrać się i trochę pobiegać.
  Lubiłem Malibu za dwie rzeczy, spokój gdy kończył się sezon oraz piękne, rozległe krajobrazy. Zielone lasy, wysokie pagórki, skaliste doliny ciągnące się wzdłuż pasa nadbrzeżnego, napawały spokojem i pozwalały pozbierać myśli. Biegnąc między wzniesieniami, nagle usłyszałem skomlenia psa. Na chwilę się zatrzymałem by przekonać się, że nie przesłyszałem się.  Nie przesłyszałem się. Idąc za źródłem hałasu przecisnąłem się między skalnymi szczelinami, wchodząc na rozległy dziedziniec miedzy pagórkami. Jednak niczego tam nie było. Podchodząc bliżej, zauważyłem, ze na środku jest spora dziura. Wtedy ponownie usłyszałem skomlenie i nie mając już wątpliwości, zajrzałem do wnęki.
- Biedaku, jak żeś ty tam wlazł?
Odezwałem się na widok psa, znajdującego się jakieś trzy metry pode mną. Psiak tylko pisnął. Rozejrzałem się dookoła, ale nic tu nie było, a pies miał uszkodzoną nogę. Dlatego się nie poruszał. Ale to wciąż nie tłumaczyło jak on się tam znalazł? 
- Wiesz, chyba mamy problem. Nie mogę cię tak zostawić.
Zastanawiając się jak mógłbym go wydostać, nagle dostrzegłem na skale w oddali, parę ludzi. Nie tracą czasu, zawołałem do nich. Następnie podchodząc do nich wyjaśniłem sytuację.
- Spadacie nam z nieba. Właśnie znalazłem tego psiaka, ale nie mogłem go wyciągnąć.- zwróciłem się do mężczyzny, gdy pokazałem im dziurę.
- Mam linę więc sobie poradzimy, ale musisz sam tam zejść. Oboje z moją dziewczyną raczej boimy się psów.- odpowiedział mi. W następnej chwili, zawiązałem sobie linę i schodząc na dół,zabrałem się za wyciąganie psiaka. Dopiero teraz zauważyłem, że był to szczeniak choć nie wyglądał.
- No dobra młody, musimy cię stąd wydostać. Dlatego muszę ci podnieść i bardzo bym nie chciał abyś mnie ugryzł. Więc jak będzie? Nie chcę cię skrzywdzić ale ty tez nic mi nie zrobisz okey?- kucając rozpocząłem swój monolog do psa. Tak, Jared, brakuje ci piątej klepki jeśli liczysz, że ten pies zrozumie o co ci chodzi, pomyślałem. Ku mojemu zdziwieniu, zwierzak zaszczekał, jakby w ten sposób dał mi odpowiedź.
- Świetnie!- ucieszyłem się, wstając.- No to się rozumiemy. Tylko jak ty się wabisz, co biedaku? Pomyślimy nad tym potem. Najpierw wyjdźmy stąd.
Podchodząc do psa, najpierw go pogłaskałem a widząc jak mały się cieszy i merda ogonem, złapałem go. Uważając na jego nogę, dałem mężczyźnie znać by nas wyciągnął. Trzymając szczeniaka na rękach, podziękowałem parze za pomoc i się pożegnałem.
- Dasz sobie z nim radę?- zapytała jeszcze kobieta.
Do domu miałem kawałek, a pies nie był taki malutki i leciutki. Spoglądając na niego, czułem że sobie poradzimy.
- Tak. Dzięki wam jeszcze raz za pomoc.
Wyciągając telefon postanowiłem zadzwonić do Roberta i poprosić by po nas podjechał. Schodząc w umówione miejsce, czekaliśmy na Babu.
- Co ja mam z tobą niby zrobić, co? Zgubiłeś się czy ktoś najzwyczajniej cię tam zostawił?- zwróciłem się do psa. Gdy jeszcze żył Judas, mój pies, często do niego gadałem. Wychodzę bowiem z założenia, że zwierzęta rozumieją nas choć nie zawsze to okazują. Kochałem psy,  w ogóle zwierzęta i nigdy nie byłbym w stanie ich skrzywdzić. Nie chciałem nawet rozumieć ludzi, którzy tak robili. Jak można powiedzieć, że ktoś jest człowiekiem, istotą czując gdy z wyrachowanie seryjnego mordercy, potrafi zostawić zwierzę, przywiązane do jakiegoś drzewa. Wyrzucić jak zużyte opakowanie na śmietnik. Nie wielu ludzi ma świadomość jak taki pies, dorastający od małego, z człowiekiem potrafi mocno się z nim żyć. Będą w Indiach widziałem pewną sytuację, która utwierdziła mnie w szacunku dla psów. Kiedy nasz przewodnik oprowadzał nas po mieście, w pewnym momencie zauważyłem szpital. Ale moją uwagę zwróciło coś innego, a mianowicie pies stojący pod jednym ze szpitalnych okien, skupieniem przypominający wręcz figurkę. Zapytałem o co chodzi. Mężczyzna powiedział mi, że w szpitalu pracuję jego siostra i z tego co mu powiedziała, siostry nie mogły odpędzić tego czworonoga już od 4 dni, bowiem czekał na swoją panią, którą do nich przywieziono. Kiedy po dwóch dniach przejeżdżaliśmy znów koło szpitala, psa nie było. Okazało się, że jego pani zmarła, a rano pielęgniarki znalazły zdechłego psa pod oknem, przy którym wysiadywał. Podobno towarzyszył jej od kiedy tylko się urodził. Ta historia zapadła mi w pamięci i za każdym razem gdy myślę o psach, mam przed oczami taki obraz oddania się człowiekowi.
- Ładny mi szczeniak.- odezwał się Robert, podchodząc do nas.- Jak się masz psiaku?- głaskając zwierzaka, dodał.- Do weterynarza?
Pokiwałem tylko głową, wsadzając psa do auta.



***
Yello!
Chyba wiem co usłyszę, ale jestem trochę świadoma tego. Mało akcji. Ale tak się zawsze nie da. Liczę, że chociaż komuś się on spodoba. Ale mam 2 niespodzianki: a) następny rozdział powinien być szybciej niż ten? duże prawdopodobieństwo b) szykują się małe zmiany techniczne na blogu, o czym się niedługo przekonacie. Zapewne na lepsze ;)
A tak abstrahując od bloga... Wszyscy robią wielkie halo bo dziś Wszystkich Świętych, a ja uważam, że to dzień jak co dzień. To, że DZIŚ wszyscy raptem pamiętają i odwiedzają groby, jakoś mnie nie rusza. Może dlatego, że wiem jak to  z nimi jest. Ktoś ustanowił takie święto, ale pewnie gdzieś w zamyśle wiedział co robi, a mianowicie to by ci wszyscy zdeklarowani katolicy-ateiści mogli zabłysnąć i pokazać, że pamiętają i są. Mówiąc tak, mam na myśli ludzi którzy przychodzą do kościoła jedynie dlatego, że "tak wypada"(i są w nim zazwyczaj na Wielkanoc, Boże Narodzenie i Wszystkich Świętych). A przecież nie ważna jest data. O naszych zmarłych powinniśmy pamiętać codziennie bo w końcu byli dla nas KIMŚ. Tak uważam  i szlag mnie trafia jak ludzie myślą, że postawią kwiatka i sprawa załatwiona. A takie duperele jak kwiatki są jedynie dla gapiów, na cholerę zmarłemu? Przecież i tak mu nie ulżą. Podobał mi się pomysł, gdy byłam na jednym z pogrzebów. Rodzina poprosiła aby zamiast kwiatów, bliscy przeznaczyli te pieniądze na zamówienie mszy. Efekt był taki, że zostało odprawionych kilkanaście mszy. I TO z pewnością pomoże takiej błądzącej duszy w drodze na wieczny spoczynek...
A co do kwestii Halloween :D Jak mogliście zauważyć akcja jest trochę do tyłu więc Halloween będzie. Niedługo. I będzie fajnie. Przecież to Amerykanie! Musi być :) 
A co do piosenek, są to dwa utwory które mnie bardzo pozytywnie zaskoczyły i są w odtwarzaczu...ostatnio często ;)
I jeszcze jedno! brody panów Leto zginęły śmiercią tragiczną i należą do przeszłości.  W przypadku Shaniastego, bardzo dobrze! Świetnie wygląda. Ale co do Jareda, też wygląda świetnie, ale ja jakoś chyba zżyłam się z tą brodą bo było mi smutno jak to już do mnie dotarło i przestałam się śmiać z wąsów a la alfons  :( Lubię jak Jay ma taki mały zarost. A broda... kochałam ją w pewnym sensie. Eh...

Provehito in altum!









* "Biegniemy do krawędzi świata. Uciekając, uciekając...Nie wiem co, jeśli świat się dziś skończy"- Marlyn Manson, Running to the Edge of the World.
**z hiszp. Martwa ręka
*** Anonim.
**** Fakt. Jared w jednym z wywiadów rzeczywiście przyznał, że wstydzi się tej piosenki i wyjaśnił dlaczego.

7 komentarzy:

  1. Co Ty marudzisz kobieto, świetny rozdział!!! ;) Ciekawa jestem czy ten psiak, to tak na dłużej się zakręci w opowiadaniu... ;D
    No i biedna Veronica, nie umiem sobie wyobrazić jak się czuła, ale to coś okropnego.
    Czekam na ciąg dalszy - jak zawsze! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. w moich obecnych rozdziałach nie ma akcji i nikt od tego nie umarł, więc się nie przejmuj! :)
    a co do treści, szkoda mi Veroniki i jestem ciekawa co ona dalej zrobi i wgl jak się to potoczy.
    Czekam na nowy. pzdr. (:

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wiem, że to być może psychiczne podejście ale cieszę się, że uśmierciłaś matkę Veronicki :| nie lubię akcji kiedy zaczyna się dziać coś złego i w ciągu jednego rozdziału okazuje się, że jednak wszystko kończy się dobrze... takie tam moje schizowanie :)
    Fajnie, że pojawił się Babu, w ogóle podoba mi się, że dodajesz na bieżąco postaci, które mniej więcej w tym samym czasie mamy okazję oglądać na zdjęciach z Jaredem albo Shannonem w realu :) no i pojawia się piesioo... też mnie to ciekawi czy zostawisz go tutaj na dłużej!
    Aha no i jeszcze ten sen... masz wyobraźnię i po raz kolejny napiszę, że masz talent do przekazywania tych obrazów co Ci się w głowie pokazują!!! Świetny sen, genialnie napisane, żaden problem z wyobrażeniem sobie tych scen, przerażające, mroczne. Świetne.
    Krótko, zwięźle i tak jestem dumna z siebie, że w miarę szybko się zebrałam do napisania :)
    Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie ma nic gorszego jak ciągnięcie akcji na siłę, że wszystko jest dobrze....czasem od nadmiaru szczęścia można się porzygać :P Powiem ci tylko, że schizowanie to ja mam w mojej głowie bo też się ucieszyłam że to zrobiłam i cieszę się z tego co planuję :P Naprawdę udało mi się, że zobaczyłyście to co ja? Strasznie, co ja gadam nawet cholernie! mnie to cieszy :D

      Usuń
    2. Hahah mnie też!! Mnie też to cieszy xD Nie wiem co w tym jest, że wolę czytać te tragizmy, mroczne, ciężkie klimaty bardziej od słodkich harlequinowych scenek rodem z 'Jeziora marzeń'. Planuj, planuj, pisz, katuj ich wszystkich a ja będę się cieszyć lol!

      Usuń
  4. Świetnie jak zawsze, w ciągu 3 dni przeczytałam wszystkie rozdziały. Uwielbiam twoje opowiadanie. Trochę się sprawy pokomplikowały, biedna Veronica... Eeh. Ale na pewno sobie poradzi i ciekawa jestem kiedy zdecyduje się wrócić ;). Czekam z niecierpliwością na następny :)
    I zapraszam na mojego bloga, dzisiaj go założyłam i mam nadzieję, że uda mi się kogoś zaciekawić tym, co kłębi się w mojej głowie :D
    http://my-dreams-will-never-change.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, hej ! :D
    No więc zanudzać Cię nie będę, bo jak sama napisałaś wiesz, że dałaś mało akcji! :)
    Mimo to nie mówię, że rozdział jest jakiś zły czy też może jakiś tragiczny.. a broń Boże ! :D
    Jest dobry, bo Ty chyba tylko dobre rozdziały umiesz pisać, nigdy te 'złe' :)
    Nie będę Cie już zanudzać, powiem tyle z niecierpliwością czekam na rozdział z Hallowen ! :*

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.