wtorek, 25 grudnia 2012

30. The worst things in life come free to us. . .*

Na wstępie chciałabym Wam życzyć, abyście się zbytnio nie przejedli, co często się zdarza w święta i mieli siłę by jeszcze co nie co poczytać. A tak na serio... spędźcie te święta z rodziną, choć może czasem was denerwują, to kiedyś to docenicie. 

Część I
***

Veronica:

   Trzy tygodnie miały zlecieć szybko, tak przynajmniej obiecywał mi Jared. Mimo, że byłam gotowa uwieżyć mu we wszystko to, to przychodziło zbyt opornie. Trzy tygodnie w Nowym Orleanie, masę kilometrów ode mnie, nie mogłam o tym myśleć. Do tego jeszcze to zamieszanie jakie wybuchło wokół nas. Przed wyjazdem Jareda, w prasie pojawił się dość obszerny fotoreportaż. Wśród zamieszczonych zdjęć znalazło się tam jedno z imprezy u Terrego, na którym się przytulaliśmy, jedno z gali charytatywnej na, której byłam razem z Jaredem i kilka o jakich nawet nie mieliśmy pojęcia, między innymi z naszej wycieczki czy też moje, sprzed domu Jareda. Reporterzy odwalili dobrą robotę bowiem zestawiając te zdjęcia, w końcu doszli kim jest "tajemnicza brunetka u boku wokalisty".  Wyciągnęli nawet fakt, że spotkaliśmy się po raz pierwszy przy kręceniu ich teledysku. Zostałam przedstawiona jako młoda Polka z imienia i nazwiska, która do nie dawna pracująca z Leto, skradła mu serce. Całość podsycała jeszcze wiadomość o nowej roli Jareda i zmiana wyglądu, która zbiegła się razem z tym odkryciem. Teraz już na pewno mieliśmy zagwarantowaną pierwszą stronę w gazecie. 
- Teraz już rozumiem, dlaczego od wczoraj, pod naszym domem wyczekują ci pismacy.- Stwierdził Shannon, oglądając gazetę, kiedy razem z Jaredem i Emmą, siedzieliśmy w salonie. Zaraz mieliśmy jechać na lotnisko.
- Spokojnie, to tylko przejściowy szał, związany z twoją nową rolą. Postać, którą grasz jest ekscentryczna, twoje poświęcenie, utrata wagi, nowa dziewczyna - to wszystko musiało wywołać to zamieszanie. W końcu wiesz, jak oni czekają na każde twoje posunięcie.- Odparła Emma, zwracając się do Jareda, który od dłuższego czasu siedział i wpatrywał się w jeden punkt. Gdy siedział zamyślony, wyglądał jak mityczne bóstwo. Był piękny.
- A ty jeszcze musiałeś chwalić się na twitterze zdjęciami z depilacji, jakby było ci mało.
- Zamknij się Shannon.- Wtrąciłam, rzucając do perkusisty, który nawet nie oderwał wzroku od czytanej wciąż gazety.
- Wiesz, że mam rację. Jared lubi takie dzielenie się etapami swojego życia. Tylko, że napalone na niego laski, czasem zamiast palca, chcą całą dłoń, szczególnie z uwzględnieniem rozmiaru penisa, numeru telefonu czy porno zdjęć. Tak więc Niko, przykro mi, ale już znalazłaś się na nie jednej, czarnej liście.
- Shannon, ogranicz kawę.
- Nie mów, że nie słyszałaś o psychofanach? Ci to mają wkręty. Jak przyślą ci odciętą kocią głowę, wspomnisz moje słowa.
- Dość.- Wtrąciłam. Dopiero teraz uświadomiłam sobie o czym mówił Shann. Nie chciałam myśleć jak daleko rozniosła się ta wiadomość, ale wiedziałam jedno. Prawdopodobnie w tej chwili kilka tysięcy kobiet życzyło mi jak najszybszej śmierci. Milutko, pomyślałam, posyłając do bruneta wymuszony uśmiech. Następnie zwracając się do Jareda, dodałam:
- Co teraz będzie?
- Emma ma rację.- Odparł mężczyzna, podnosząc na mnie wzrok.- To przejściowe. Teraz będą tylko czekać na newsa, jeśli będziemy ich ignorować i pokażemy, że żadni z nas celebryci, a nudziarze, odpuszczą temat. Boję się jedynie, że skupią się na tobie, kiedy ja wyjadę.
- Jakoś sobie z nimi poradzę, nie dam im tej satysfakcji. Gorzej jak rzeczywiście dostanę tą kocią głowę.
- Unikanie tematu nic nie da. Czytaliście, co piszą. Dałabym jakieś sprostowanie, żeby choć trochę ich przymknąć.- Wtrąciła Emma, przeglądając swój telefon.- Jared?
- Powiem, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Przyjaciele NIE całują się w TAKI sposób.
- Numer z drugą asystentką też nie przejdzie?- Spytał Jared, sam sobie odpowiadając. Wzdychając, dodał:
- Em, wiesz, że nie chcę by ingerowano w moją prywatność.
- Ale nikt nie zmusza cię do opowiadania Bóg wie, o czym. Jak spytają czy się spotykacie, nie zaprzeczaj, a jak będą dalej drążyć, to zejdziesz na temat filmu.- Odpowiedziała blondynka. Obserwując ich, nie mogłam sobie wyobrazić, co Jay zrobiłby bez niej.- Dobra, koniec gadki. Zbieramy się na lotnisko bo za godzinę mamy lot.
- Jared, to nie jest dobry pomysł bym jechała tam z wami. Nie potrzebne nam kolejne zdjęcia. Pożegnajmy się tu.- Stwierdziłam, kiedy podnieśliśmy się z sofy. Mężczyźnie nie koniecznie się to podobało, ale dobrze wiedział, że tak było lepiej.
- Skarbie, nie rób takiej miny bo mam wyrzuty, że cię zostawiam.- Odparł Jared, kiedy stojąc, wtuliłam się w jego ramię i zrobiłam najsmutniejszą minę na jaką było mnie stać, przygryzając przy tym dolną wargę.
- I dobrze ci tak. Powinieneś je mieć. Wiesz, co TO ZNACZY TRZY TYGODNIE? W dodatku z twoim bratem?! 
Na te słowa Jared się zaśmiał, oczywiście wiedział, że żartowałam.
- Przyjadę na twoje urodziny, pamiętam i wszystko ci wynagrodzę. A niespodzianka...
- Och, nie wiem czy dasz radę... CO?! Jaka niespodzianka?
- Ha! Żebyś widziała jak zaświeciły ci się oczy.- Wtrącił, rozbawiony Jared za, co dostał kuśtańca w bok.- Zapomnij, że ci powiem.
- I nie mam, co próbować?- Pokiwał głową.- Nienawidzę cię.
- Ja ciebie bardziej.- Wtrącił i pocałował mnie namiętnie, opierając mnie o ścianę. W czasie gdy moje ręce zaplotły się na jego szyi, ciało Jareda przyjemnie mnie otuliło, miałam ochotę zamknąć go na górze i nigdy nie wypuścić.
- Jakie to niewyżyte, ale spokojnie Jared zaopiekuję się twoją dziewczyną. Słowo skauta! - Przerwał nam Shannon, który stojąc na progu z miską popcornu, obserwował nas jakby oglądał dobry film.
- I z czego się cieszysz?- Rzuciłam.
- Sprawiam pozory by Rayon się nie speszyła,w końcu to taka gorąca laska. I porzucona!- Wycedził Shanimal, posyłając bratu prześmiewcze spojrzenie. Kiedy wczoraj Shannon usłyszał Jareda, jak ten ćwiczy w  łazience swój tekst, nie mógł przestać się uśmiechać.- Jay, jak to tam szło?... On się o wszystkim dowiedział, rozumiesz? Teraz posuwa Marie, a mnie kazał spierdalać. Jill, czy jestem pieprzonym śmieciem?
Patrząc na Shannona, udającego Jareda, udającego Rayon, nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem.
- Jared!- Odezwał się w tym samym czasie Emma i po chwili zostałam już sama z Shannonem.
- Ale ci mózg zlasowało.- Rzuciłam, kiedy skończyłam się śmiać  i skierowałam się do kuchni, by zrobić sobie kawę.- Co zamierzasz oglądać? Nie wybierasz się dziś do Lanki?- Spytałam, kiedy usiadł na sofie, w salonie.
- Dopiero o 20, ale spokojnie. Wrócimy tu, aby pojęczeć ci przez ścianę. Wiesz, teraz kiedy nie ma Jareda...
- Błagam cię, jej jęk nie podnieciłby nawet psa. A właśnie, Strider?- Zwróciłam się do szczeniaka.- Widzisz, potwierdza.
- Ale nie miałem akurat jej na myśli. Zdecydowanie mnie nie doceniasz. Wiem jak działam na kobiety.- Wtrącił z lekkim oburzeniem Shannon. Spoglądając na perkusistę, nie wierzyłam, że Shannon jest bardziej nakręcony na podteksty niż Jared.
- Grunt to skromność.- Rzuciłam, siadając przy nim i zabierając mu miskę.- No, co? Ty trzymasz pilota i co jeszcze? Za-po-mnij. Miska jest moja, Shanimalku.
- Nie masz pojęcia jak czasem cię nie-na-wi-dzę.- Wycedził, zakładając ręce na piersi i włączając film. Zupełnie jak dziecko, pomyślałam, śmiejąc się.



***

Jared:

   Że też ci cholerni reporterzy musieli zawsze się do wszystkiego dogrzebać, wcześniej czy później. To, co działo się przed moim wyjazdem było istnym szaleństwem. Kiedy owy artykuł poszedł w świat, do zagranicznych mediów, natychmiast rozdwonił się telefon Emmy, a skrzynka e-mail była zapchana prośbami o udzielenie wywiadu. Już nie wspomnę co działo się na portalach społecznościowych na których się udzielałem. Musiałem poprosić Daniela o usuwanie wszystkich wiadomości, ponieważ były ich tysiące. Ludzie wysyłali masę komentarzy, zapytań, oburzeń. Jedynie prawdziwy Echelon, gratulował mi i życzył szczęścia, mówiąc, że chcą bym był po prostu szczęśliwy. Nie ważne z kim. Drugą rzeczą była zmiana wyglądu, która wywołała jeszcze większe poruszenie. Większość fanów jednak wspierała mnie i wyrażała wiele obaw o mnie, mówiąc, że jestem nienaturalnie wręcz chudziutki. Byli kochani kiedy chcieli mnie dokarmiać i zapraszali do swoich domów na zbliżające się święta, by pomóc mi wrócić do dawnej wagi. Wielu z nich wyrażało też żałobę z powodu utraty przeze mnie brwi. W internecie zaczęło roić się od przeróbek moich zdjęć bez nich i mnie jako Rayon, co było momentami bardzo zabawne i urocze.
   Trzy tygodnie na planie nie były dla mnie czymś strasznym, bo bywały dłuższe zdjęcia i bardziej męczące, ale zostawienie Veroniki, już tak. Kiedy jest się zakochanym każda rozłąka wydaje się być wiecznością. Dopiero to uświadamia ci ilu codziennych, zwykłych rzeczy nie doceniasz. Picie porannej kawy w łóżku, przeglądanie razem gazety czy gotowanie, to tylko niektóre rzeczy które w ostatnim czasie sprawiały mi niesamowicie dużo radości, a których teraz mi brakowało. Przeglądając Times'a, uśmiechnąłem się, zatrzymując w rubryce sportowej. Drużyna Los Angeles wygrała w rozgrywkach stanowych w kosza. Veronica już by krzyczała, tłumacząc mi jaki to sukces, pomyślałem.  Jednak wysyłanie smsów i rozmowy, sprawiły, że wyjazd był do zniesienia.
   Jak mogłem to przewidzieć, mama się o wszystkim dowiedziała. Nie miałem zwyczaju informowania  jej z kim się spotykam, co robię i dlaczego. Bez przesady, miałem czterdzieści jeden lat. Powinna to w końcu zrozumieć.
- Cześć mamo, jak miło, że dzwonisz.- Odparłem z udawanym entuzjazmem, co pewnie zabrzmiało komicznie. Zdążyłem się już nauczyć, że nigdy nie wypada zwracać się do matki na wstępie: po, co dzwonisz, coś się stało,  ktoś umarł, przypomniałaś sobie, że masz syna, bo zawsze kończyło się to wiązanką, jakiego to ona mężczyznę wychowała.
Synku, kompletnie nie potrafisz udawać, ale dobre chęci wszystko wybaczą. Jak idzie praca na planie? Opowiadaj bo jestem strasznie ciekawa.
- Mamo, teraz to ty nie udawaj. Domyślam się, dlaczego dzwonisz. Powiedz to.
Nie rób ze mnie wyrodnej matki. Czy dziwi cię to, że chciałabym wiedzieć jak radzi sobie mój syn? W dodatku, znów gubiąc wagę pokazałeś mi jaki to ty jesteś odpowiedzialny i dorosły. Brawo.
- To moje ciało, mamo. Tłumaczyłem ci to już i nie wracajmy do tego. Myślałem, że wspierasz mnie w tym, co robię i akceptujesz?
Bo tak jest, ale to nie oznacza, że zgadzam się z tym. To głupota, wiesz, że tak myślę, ale nie wypersfaduję ci tego bo jesteś zbyt uparty jak sobie coś wbijesz do głowy.
- Nie zapominaj po kim odziedziczyłem ten charakter.
Nie bądź bezczelny. Ja zachowuję zdrowy rozsądek.
- Przepraszam.- Odparłem, uspokajając się.- Więc mamo, praca idzie świetnie. Nakręciliśmy już większość scen, zostało kilka najważniejszych, ale je kręcimy dopiero za trzy tygodnie.- Zacząłem opowiadać rodzicielce ze szczegółami jaka jest moja postać i co dokładnie robię. Wiedziałem, że zbywanie Constance błahymi frazesami nic mi nie da.- Czy chciałabyś wiedzieć coś jeszcze, mamo?
Czy jesteś z tą Veronicą? To ta o, której rozmawialiśmy w Nowym Jorku?
- Ta sama.
Czytałam to, co piszą, Jared. Czy to, coś poważnego dla ciebie? Mam chyba prawo to wiedzieć, jako twoja matka.
- Kocham ją.- Wycedziłem, wciąż zastanawiając się czy dobrze robię mówiąc to matce.- Pierwszy raz od długiego czasu, czuję, że postępuje właściwie bo jestem szczęśliwy. Czy nie tego chciałaś, przypadkiem?
- Chciałam, tylko dlaczego to twoje szczęście, mogłoby być moją wnuczką.
- Słucham?! Teraz to przesadziłaś.- Odpowiedziałem, będąc wciąż w szoku, że matka to powiedziała.- Jeśli masz zamiar tak rozmawiać, to dziękuje, bo ja nie widzę sensu dalszej konwersacji.
Nie unoś się Jared, bo faktów nawet ty nie zmienisz. Nie sądzę byś mógł być z nią na prawdę szczęśliwy. To jeszcze dziewczyna, ma pstro w głowie, a  ty potrzebujesz kogoś, kto poznał życie tak jak ty. Związek z nią może ci jedynie zniszczyć to, na co pracowałeś tak długo. Synku...
- Mamo!- Podniosłem głos. Miałem już ochotę wyrzucić ten telefon przez okno, jednak uspokajając się kontynuowałem.- Wiesz tak samo jak ja, jakie są moje równolatki. Mają poukładane życie i cele. A jaki jestem ja? Nie umiałbym żyć normalnie, a nie chcę żyć wbrew sobie, bo nie o to chodzi w życiu. A Veronica... nawet jej nie znasz więc jak możesz ją osądzać? Zawiodłaś mnie.
Może byłoby inaczej, gdybyś dał mi szansę ją poznać.
- Może rzeczywiście tak zrobię.- Odpowiedziałem, zamyślonym głosem.
Pamiętasz jak miałeś dwanaście lat? Opowiadałeś mi wtedy o wszystkim, począwszy od tego jak ci minął dzień, po to, jakie kolory oczu mają twoje koleżanki. Lubiłam te czasy.
- Ja też, ale nie mam już dwunastu lat mamo. Muszę kończyć, cześć.
Po rozmowie z matką utwierdziłem się w przekonaniu, że nie będzie wcale tak łatwo jak mogło mi się wydawać. Po raz kolejny nie podobało jej się to, z kim się spotykam. Starałem się jednak tym nie przejmować. Dobrze znałem moją matkę i wiedziałem, że z czasem musiała to zaakceptować. Tylko, że z czasem, mogło u Constance oznaczać równie dobrze kilka lat. Zacząłem się też zastanawiać nad poznaniem Veroniki z moją matką, jednak dopóki czegoś nie wymyślę, postanowiłem nic nie mówić kobiecie by jej nie denerwować.




***

 Veronica:


   Ku moim obawą czas spędzony z Shannonem, zleciał mi szybciej niż mogłabym przypuszczać. Przy starszym Leto śmiałam się i wygłupiałam więcej niż przez ostatnie miesiące. Tak, jak podejrzewaliśmy w ciągu kilku dni po wyjeździe cały szał, lekko przycichł lecz i tak pod naszym domem czatowali paparazzi, którzy uparcie twierdzili, że skoro wprowadziłam się do Leto, niedługo musi być ślub albo dziecko, które zapewne jest już w drodze. Śmieszyły nas te bzdury, Jared nie kazał mi się tym przejmować, z kolei Shannon uparcie twierdził, że skoro i tak gadają, to możemy zmajstrować tego bobasa bo przynajmniej ich matka byłaby zadowolona i nie czepiała się mnie.
- Ale ja to mam czasem genialne pomysły.- Zaśmiał się Shannon, kiedy byliśmy na zakupach. Kiedy był Jared, to on zazwyczaj pilnował lodówki bo my z Shannonem o tym zapominaliśmy. Kiedy Shannon zjadł ostatnią ocalałą w lodówce marchewkę, nie było wyjścia. Trzeba było zrobić te cholerne zakupy.
- Ile razy mam ci powtarzać, że nie zrobię sobie z twoim bratem dziecka. Przynajmniej nie teraz. I nie męcz mnie więcej.
- Pomyśl, mama by ci naskakiwała i...
-...i zamieszkała z nami, stojąc nade mną bym przypadkiem, sobie czegoś nie zrobiła. Tak Shannon, już wiem jaka jest Constance.
- Swoją drogą musisz ją w końcu poznać, skoro wy z Jay'em teraz tak na poważnie, ze sobą. Wiesz, opowieści to nie to samo.- Wtrącił Shannon, pchając wózek.- Masz tu kostki warzywne, były na liście?
- Zaczekaj...- Spojrzałam na listę zakupów.- ..tak. Koncentrat jeszcze...a wracając do waszej matki, jakoś mi nie śpiesznie.
- Nie wymigasz się coś czuję. Myślisz, że w Londynie nie mają plotkarskich gazet? Stawiam sto dolarów, że dzwoniła już do Jareda. Przyjmujesz?-  Spytał brunet, ściągając z regału makaron i mąkę.
- Jared nie okłamałby mnie, pytałam się, co na te bzdury wasza matka. Nic nie mówił. Że też nie szkoda ci kasy...wchodzę.- Stwierdziłam ściskając jego dłoń. Pójdziesz do piekła za ten hazard, pomyślałam, śmiejąc się z wygranej. Kogo jak kogo, ale ogrywać Shannona wręcz uwielbiałam.
- Shannon, jak rozmawiamy już tak szczerze, powiedz mi... może to głupio zabrzmi, ale czy ja jestem w typie twojej matki? Wiesz o, co mi chodzi.
- Masz pietra, no nie wierzę.- Zaśmiał się Zwierzak, zatrzymując się.- Serio?
- No bardzo śmieszne, wiesz. Dziękuję ci bardzo.- Odparłam lekko wkurzona i ruszyłam przed siebie. Lubiłam Shannona, ale czasem kiedy chciałam poważnie porozmawiać, on zawsze robił sobie jaja.
- Niko! Zaczekaj. To nie tak... no wiesz, mama jest...- Dogonił mnie brunet.- Może tak. Ona zawsze bardziej troszczyła się o Jerry'ego w sprawie uczuć, nie żeby któregoś z nas faworyzować, ale on po prostu źle trafiał. Poza tym on...
- Co?!
- Nie chce się żenić, mieć dzieci, zakładać rodziny. Nie chce jakiejkolwiek stabilizacji. Żyje muzyką, trasa i koncerty go napędzają. Wciąż gada, że nie jest gotowy, ale tak na prawdę boi się, że żyjąc normalnie, kogoś unieszczęśliwi. Albo siebie, pozbawiając się tego wszystkiego i zakładając dom, albo swoją rodzinę, gdyby ją posiadał, spełniając się na scenie i jeżdżąc po świecie przez, co by ich zaniedbał.- Wycedził bez oddechu Shannon. Zatrzymałam się.
- Jednym słowem, masochista. Ale niektóre rzeczy po prostu jest trudno pogodzić. To nie tak, że się nie da, Shannon.
- Nie. Zawsze ktoś ucierpi, ja to wiem i Jared też. Uwierz mi. Dlatego mama chce dla niego jak najlepiej. Wydaje nam się, że on sam nie potrafi odnaleźć szczęścia... Łap!- Krzyknął Shannon, rzucając mi cytrynę. Zaśmiał się. - Chciałaś kilo, tak?
- Nie wygłupiaj się...Shannon!
Jednak perkusista wcale nie żartował i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, on rzucił mi kolejnego cytrusa a potem następnego i tak dalej. Kiedy rzucił ostatnią, nie złapałam jej i wszystkie inne, wyleciały mi z rąk, tocząc się po kafelkach. Zaśmialiśmy się widząc zbliżającego się do nas pracownika działu.
- Jaki ty jesteś poroniony.- Rzuciłam do perkusisty i zabrałam się za zbieranie cytrusów.
Na koniec naszych zakupów Shannon po raz kolejny wykazał się kreatywnością i kiedy mięliśmy udawać się do kasy, złapał mnie w pasie i posadził na zakupach.
- Trzymaj się, pokażę ci jeden numer.- Stwierdził po czym popchał wózek na opustoszały dział chemiczny i rozglądając się jeszcze, rozpędził wózek, opierając się na nim. Ślizgaliśmy się tak w tę i z powrotem, kilka razy, śmiejąc się jak nienormalni.
- Pomachaj do kamery i podziękuj za dobrą zabawę.- Rzucił do mnie mężczyzna kiedy opuszczaliśmy już supermarket.
- Zmieniam zdanie. Jesteś po-poroniony.



***

Z Shannonem wyglądała tak każda czynność. Osiemdziesiąt procent zabawy i śmiechu, dwadzieścia realnej pracy. Nawet głupie odkurzanie przez niego dywanu, sprawiało, że leciały mi łzy. Widok Shannona wijącego się na rurze od odkurzacza, bezcenne. Było to tak epickie, że kiedy się odwrócił, pstryknęłam mu zdjęcie i wysłałam je Jaredowi, nie mając kompletnie żadnych wyrzutów sumienia.
- Co ty zrobiłaś Niko?- Zbliżył się do mnie, widząc jak leżę na kanapie i śmieję się do rozpuku.
- Co?!"Kocica, a nie Zwierzak. Kupmy mu taką na gwiazdkę".- Podnosząc mój telefon, przeczytał wiadomość od Jareda.- JAK mogłaś?!
- Odwet za mąkę. A, myślałeś, że ci daruję? Teraz jesteśmy kwita, Shannonku.- Wycedziłam, opanowując śmiech. Wciąż miałam bowiem w pamięci jak podczas robienia ciastek dwa dni temu, Shannon chwycił garść mąki i dmuchnął mi nią prosto w twarz. Wyglądałam wtedy jak bałwan, cała biała lecz najgorsze było to, że ten kretyn nie przewidział, że mogę mieć otwarte oczy i usta, gdy z nim rozmawiam. Bo to kurwa takie nie oczywiste!
- Ale mimo wszystko, Jared to cios poniżej pasa.- Stwierdził, wracając do odkurzania i udając obrażonego.
Cały Shannon, nie wiem skąd mu się to brało, ale uważał, że jak poudaje urażonego, to sprawi, że będę chodzić za nim i wołać: No Shannonku, nie dąsaj się już, przepraszam, ale w sumie tak było. Tylko z tą różnicą, że robiłam to dlatego, że miałam z tego jeszcze większy ubaw. Życie z Shannonem, sam na sam nie było wcale takie straszne, choć brakowało mi Jareda. Mimo wszystko smsy, rozmowy przez telefon czy skype nie były w stanie mi go zastąpić. Aby choć trochę zmniejszyć tęsknotę za nim, kładłam się spać w jego koszulce, którą już dawno powinnam była dać do prania, ale nie zrobiłam tego bo tylko ona pachniała, tak przecudnie nim, moim Jaredem. Dla Shannona było to obrzydliwe, dla mnie wspaniałe. Każdego wieczoru też, zaraz przed snem dzwoniłam do niego, co z tego, że mogliśmy rozmawiać w dzień, musiałam usłyszeć na dobranoc ten słodki, kojący głos i poczuć się bezpiecznie w tym ogromnym łóżku. Czasem spał ze mną, w nim Strider, ale od czasu powrotu Shannona, wolał jego pokój.
Jesteś ode mnie uzależniona.- Zaśmiał się Jared, gdy rozmawialiśmy leżąc już w swoich łóżkach, setki kilometrów od siebie.
- Dokładnie to niepoprawnie zakochana. Ale to też.
Masz smutny głos skarbie, co się stało?
- Ja? Wydaje ci się. Chyba znużony, ale to przez Shannona.
Co tym razem wymyślił? Potrafi być męczący...
- O tak.- Odparłam, wzdychając i przekręcając się na bok.- Cały dzień coś nawijał, ale mówię ci, non stop i jeszcze chce aby z nim obejrzała jakieś kretyńskie wyścigi.
Skopię mu tyłek, obiecuję.
- Chyba przez telefon i małym palcem. - Zażartowałam, a Jared się zaśmiał. Nie złościł się kiedy mówiłam takie rzeczy, miał do siebie dystans. W tym samym momencie usłyszałam pukanie i w drzwiach zobaczyłam Shannona. Lecz zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć, krzyknęłam:
- Właśnie robię twojemu bratu dobrze przez telefon wiec mógłbyś wrócić jutro, Shannonku.
- CO?! Ja z chęcią posłucham...
- Shannon!
- Już, dobra. Wychodzę.- Uniósł do góry ręce, śmiejąc się i wyszedł.
- I nie podsłuchuj bo i tak ci nie stanie!- Krzyknęłam za nim po czym wróciłam do rozmowy z Jaredem. Co jak co, ale jedynie uderzenie w męską dumę Shanna, było sposobem na pozbycie się go.
Wiesz, że go to pewnie zabolało...- Zaśmiał się Jared.- ...więc co mi robiłaś?- Zapytał, swoim perwersyjnym głosem, wywołując mimowolnie na mojej twarzy uśmiech.
- Podnieca cię seks przez telefon?
Podnieca mnie każdy seks z tobą.
- Nie podlizuj się... Chcesz wiedzieć co mam na sobie? Choć może lepiej czego raczej nie mam..- Zaczęłam się z nim droczyć. Miałam okazję słyszeć kiedyś taką rozmowę i nie wiedziałam czy byłabym w stanie być równie wyuzdana. Próbując być choć trochę seksowną, obniżyłam głos, opowiadając Jaredowi jak wyglądam. W końcu jednak doszłam do wniosku, że muszę jeszcze poćwiczyć.
- Teraz masz pretekst by do mnie dzwonić.- Stwierdziłam, uśmiechając się.
Nie mów tak. Dzwonię do ciebie bo tęsknię.
- Ja bardziej.
Nie. Ja, uwierz.
- Dlaczego zawsze się ze mną licyujesz?- Spytałam, zauważając ten fakt po raz któryś już.- Lubisz mieć swoje na wierzchu, co Leto?
Baaaardzo.



***

Jared:

- Czy oni nigdy nie mają dość?
Zwróciłem się do Emmy, jednocześnie sam sobie odpowiadając. Od początku zdjęć niemalże każdego dnia, kręcił się przy nas jakiś fotograf. Wiem, że zwęszyli sensację jaką był mój nowy film, ale ciągła ich obecność powoli wytrącała mnie już z równowagi.
- Oddychaj głęboko i pomyśl sobie, że jutro wracamy do L.A. Będziemy po południu tak jak chciałeś.
- Tylko to jeszcze mnie trzyma. Myślisz, że Veronice spodoba się niespodzianka?- Zwróciłem się jeszcze do przyjaciółki, kiedy wychodziłem ze swojej przyczepy.
- Wiesz, że pytasz się trzeci raz?
- Serio? To już nie zapytam.
- Myślę, że będzie zachwycona. Chociaż podziwiam cię, że zleciłeś Shannonowi przygotowanie tego przyjęcia.
- Trochę więcej wiary w Zwierzaka, Emmo.- Wtrąciłem, śmiejąc się. Oboje dobrze wiedzieliśmy jaki był Shannon.
- Sam nie wierzysz w to, co mówisz.
- Racja. Dlatego poprosiłem jeszcze Tomo.- Dodałem i oboje się zaśmialiśmy.
- Jesteś szalony.
Chciałem dać Veronice na urodziny coś wyjątkowego. Długo się zastanawiałem, co to mogło by być. Zależało mi by było to coś oryginalnego, co zapamięta na długo. Jednak kiedy w końcu wpadłem na pomysł, byłem pewien, że to jest TO. Prezent składał się z kilku części. Jedną z nich było przyjęcie niespodzianka, które miał pomóc mi zorganizować mój brat. Trzy pozostałe były równie zaskakujące.

W przerwie między ujęciami, nagle dostałem wiadomość, że mam gościa, którzy czeka przy mojej przyczepie. Nie miałem pojęcia, kto to mógł  być  bo nikogo się nie spodziewałem. Kiedy dotarłem na miejsce, zobaczyłem kobietę w kapeluszu, z pod którego wylewały się blond loki. Gdy się odwróciła, nie miałem już najmniejszych wątpliwości.
- Annabelle!
Zwróciłem się do blondynki, podchodząc do niej i witając się z nią. Mimo, że wyglądała jak zwykle pięknie, było w niej coś, co mnie zaniepokoiło. Była smutna. Choć starała się uśmiechać, w jej oczach nie było blasku. Były wręcz puste. Kiedy ją przytuliłem, prawie się rozpłakała. Zdałem sobie sprawę, że jest całkowicie załamana.
- Annabelle, co się stało? Hej, nie płacz. Opowiedz mi wszystko.
- Przeprasza, że cię nachodzę, ale nie wiem, co mam robić... Kręcę tu film, a jak się dowiedziała, że też tu jesteś...
- Nie wygłupiaj się, jesteśmy przyjaciółmi. Zawsze możesz przyjść pogadać.
Przecierając zapłakaną  twarz, oparła się o przyczepę. Ukrywając twarz w dłoniach, zdawała się zbierać do powiedzenia, co ją trapi.
- Może przyniosę nam kawę.- Stwierdziłem, oddalając się, tym samym dając jej czas. Kiedy wróciłem, podniosła na mnie zaszklone oczy i powiedziała:
- Jestem w trzecim miesiącu ciąży, Jared.
Na te słowa, momentalnie coś mnie sparaliżowało. Dlaczego miałem wrażenie, że mówi do mnie? Przed oczami stanęła mi nasza ostatnia noc we wrześniu... trzy miesiące temu. To nie możliwe, pomyślałem. Annabelle, siedząc skulona, kontynuowała:
- Mówię ci to, bo to MOŻE być twoje dziecko... i widzisz... To może jest najgorsze... Kilka dni po tej nocy, spotkałam się Jose. Przyleciał z Australii by powiedzieć mi, że żałuje swojej zdrady... za dużo alkoholu i coś odżyło między nami, ale potem dowiedziałam się, że znów kłamał. Teraz nie mam bladego pojęcia, którego z was jest to dziecko.
Kończąc swoją mowę, podniosła się i wycierając ostatnią łzę, spojrzała na mnie. W tej chwili poczułem jak załamuje mi się cały świat. Nie byłem gotowy na taką wiadomość. W jednej sekundzie, moim ciałem zawładnęła panika, a coś na wzór dreszczy, zaczęło mną targać, od wewnątrz. Poczułem się taki malutki w obliczu tego brzemienia. Miałem ochotę krzyczeć i nie dopuścić do siebie myśli o byciu ojcem. Spoglądając na swoje dłonie, zauważyłem, że robią się wilgotne.
- To nie jest głupi żart, prawda?
W odpowiedzi kobieta podała mi wyniki badań. Czytając linijkę po linijce ten medyczny bełkot, poczułem jeszcze większe załamanie.
- Testy na ojcostwo będzie można zrobić dopiero po urodzeniu się dziecka, w maju. Przepraszam Jay, zapomniałam wtedy o tabletkach.- Wycedziła, na powrót zaczynając płakać. Odruchowo przytuliłem ją do siebie.
- Nie płacz, proszę, Ann. Wszystko się jakoś ułoży, pomyślimy nad tym razem.- Odparłem, chcąc chyba bardziej pocieszyć siebie, niż kobietę. Nagle Annabelle pocałowała mnie. Będąc kompletnie zdezorientowany, odwzajemniłem pocałunek, jednak po chwili odstawiłem ją od siebie.
- Annabelle, nie rób tego więcej. Jestem twoim przyjacielem i chcę być nim dalej. Nie będę z tobą bo kocham Veronicę. Jeśli to będzie moje dziecko, możesz być pewna, że zrobię wszystko by być jak najlepszym ojcem i zapewnię wam godne życie, ale nic więcej.
Po tych słowach wciąż otępiały całą sytuacją, odwróciłem się i wróciłem na plan, zostawiając Annabelle samą. W tej chwili nie umiałem pomóc samemu sobie, więc nie wiedziałem jak mógłbym pomóc jeszcze jej.
Wieczorem po przemyśleniu całej sytuacji, trochę się uspokoiłem. Emma jednak zauważyła, ze coś nie gra, mimo to nie dręczyła mnie. Wiedziała, że jak będę chciał pogadać to, to zrobię. Na prawdę ceniłem ją za to, że nie naciskała mnie w takich sytuacja, a po prostu była obok, zawsze gotowa pomóc. Kochana Emma, teraz wiem, że nie wymieniłbym jej na żadną inną przyjaciółkę/asystentkę.



***

Veronica:

   Przebywanie z Shannonem miało też niestety swoje wady, a konkretnie to jedną. Nazywała się Elizabeth lub jak kto woli, Lana del Ray. Nie żebym miała cokolwiek do niej, gdyby nie jej dwulicowość, wyrachowanie i fakt, że przyznała mi się otwarcie, że wykorzystuje Shannona. Miałam ochotę złapać ją za tą ładną buźkę i wywalić raz na zawsze z życia Shannona. Najgorszy był jednak nie fakt, że mogę guzik zrobić lecz ten, że starszy Leto był kompletnie zaślepiony i zauroczony do tego stopnia, że nie chciał wierzyć w nasze z Jaredem słowa. Patrząc trzeźwo na ich związek, nie dziwiłam mu się. Kobieta świetnie udawała czułą i zakochaną do szaleństwa. Tak łatwo jej to przychodziło, że momentami czułam złość. Tak nie można do cholery. Przez trzy tygodnie aby nie zwariować przez jej osobę, chwytałam się różnych sposobów. Pierwszym była muzyka do jogi. Jedna ze znajomych mówiła, że słuchanie takiej muzyki niezwykle uspokaja i pozytywnie nastawia. Chodząc przez tydzień w słuchawkach, gdy tylko w domu pojawiała się kobieta, uświadomiłam sobie, że ktoś zrobił mnie w chuja. To wcale nie pomogło, ale miało jeden plus. Niemiłosiernie denerwowało Shannona, gdy słuchałam na fulla, kręcąc się w kuchni.
- Ja pierdolę, Niko! Jak własną matkę kocham, jeszcze jedna piosenka i cię zajebię! Wyłącz to do cholery, bo dostaję białej gorączki od tego szajsu!
- Nie mów, że nie potrafisz jak to leci?! Chyba nici z seksu na śniadanie...- Zaśmiałam się, zalewając sobie swoje płatki. Szybko jednak spoważniałam, widząc jak Leto niebezpiecznie się czerwieni.
- Stylowe bokserki, na prawdę stylowe bro.- Ledwie to wycedziłam napinając wszystkie mięśnie by tylko nie pisnąć i się rozpłakać ze śmiechu, bowiem Shannon miał na sobie bieliznę z Kłapouszkiem, z Kubusia Puchatka, a w miejscu gdzie ten miał twarz, właściciel majtek miał penisa. W dodatku zwisały z niego szare uszka. Nie mogąc dłużej, zgięłam się i wybuchłam śmiechem. Było już po mnie. Wyraz twarzy perkusisty zmienił się na lekki fiolet.
- Kurwa mać!
Trzask. Zasłaniając się odruchowo jak przed uderzeniem, dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że Shannon trzasnął dłonią w blat i wyciągnął z wieży moją płytę, którą przełamał na pół bez jakiegokolwiek wysiłku.
- I co powiesz na to?! Właśnie. Cisza.
Po tych słowach zniknął z powrotem na górze, a ja uświadomiłam sobie, że wciąż stoję jak kołek w miejscu. Pierwszy raz w życiu bałam się Shannona.
Po odstawieniu muzyki przerzuciłam się na herbatki uspokajające, piwo lub skręty. Pewnego razu postanowiłam zrobić małe show dla Lanki. Pokłóciłam się właśnie z Shannonem, a on jak na złość był prawie cały dzień z nią, w domu. Wciągając podwójną działkę kokainy, którą wciąż miałam, zeszłam na dół i całkowicie znieczulona, zaczęłam przymilać się do wokalistki. Bawiąc się jej włosami, w końcu ją pocałowałam. Ta jednak odepchnęła mnie i zaczęła coś krzyczeć, w końcu Shannon odwiózł ją do domu.
- Co ty za szopki odstawiasz, co? Przystawiasz się do mojej dziewczyny. Jestem zazdrosny.
- Powinieneś bo jestem dobra i milutka. Lance by się spodobało. A ty jej liżesz?- Odpowiedziałam Shannonowi, gdy ten wrócił.
- Co ty pierdolisz... zjarałś się?
Zaprzeczyłam głową.
- Naćpałaś się.
Przytaknęłam, uśmiechając się. Stojąc nade mną, nie wiedział, co robić.
- Chcesz się pobawić w lizanie, Shannonku?- Spytałam, kompletnie rozbawiona.
- Myślę, że Jared by mnie zabił jakby się dowiedział, oj Veronica...- Stwierdził, pomagając mi wstać i zaprowadził mnie do pokoju. Kiedy miał już wychodzić, odezwałam się:
- Połóż się obok mnie. Nic ci nie zrobię. Tylko nie zostawiaj mnie tu samej. Boję się.
Nie wiem dlaczego, ale miałam ochotę się rozpłakać. Shannon to zauważył, bo w końcu spełnił moją prośbę. Prochy zawsze przyprawiały mnie o rozchwianie emocjonalne. Gdy się rano obudziłam, na wstępie usłyszałam:
- Nie odstawisz więcej takiego numeru, a jeśli tak, powiem o tym mojemu bratu. To, że nie ma nic do trawki nie oznacza, że to samo myśli o kokainie. Jeśli mi nie wierzysz możesz go zapytać. Nie robię tego ci na złość lecz dla dobra nas wszystkich.- Stwierdził Shannon, podnosząc się z łóżka.- A to, żeby było ci łatwiej wytrwać w postanowieniu.- Spuszczając w toalecie resztę saszetki z kokainą cc, wyszedł.
- Idiotka!- Uderzyłam się w czoło, zagłuszając tą, w mojej głowie. Tylko ja mogłam zostawić torebkę z kokainą na półce w łazience.
W końcu najbardziej efektownym sposobem okazało się spędzanie czasu z przyjaciółmi. Przez ostatni tydzień nieobecności Jareda, regularnie odwiedzałam razem ze Striderem, Tomo i Vicky, którzy swoim szczęściem z oczekiwania na dziecko, pozytywnie nastawiali nawet mnie. Poza tym Vicky jako jedyna rozumiała moją niechęć do Lany, ponieważ ona też słyszała jej słowa.

***

    Leżałam w bezruchu na śniegu, wpatrując się w nienaturalnie błękitne niebo. Choć mróz powinien szczypać mnie w policzki, nic nie czułam. Nie odczuwałam kompletnie nic, jakbym nie żyła. Zgłębiając niebo nad sobą, zauważyłam jak z pod powieki, ucieka mi łza, która momentalnie zamarzła, pozostawiając na mojej skórze delikatną bryłkę lodu. Wiedziałam, że tam jest, ale jej też nie czułam. Chciałam uciec lecz nie mogłam się ruszyć. Byłam sparaliżowana. Zaczął padać śnieg.
  Obudziło mnie zniecierpliwione szczekanie. Otwierając leniwie prawe oko, przywitały mnie ogromne ślepia przepełnione miłością, wbite wprost we mnie. Ich właściciel ułożył się idealnie na poduszcze Jareda, przytykając swój wilgotny nosek, do mojego czoła. Z trudem wyciągnęłam rękę i pogłaskałam owczarka. Dopiero po chwili doszło do mnie, co dzisiaj za dzień i jakby się paliło, podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Koniec z samolowolką Strider.- Zwróciłam się do psa, który wciąż wylegiwał się na łóżku.- Pan dziś wraca i jak zobaczy ten bałagan, to nas przechrzci. Zjeżdżaj, trzeba tu ogarnąć.- Rzuciłam do szczeniaka, a ten posłusznie zeskoczył na dół. Wstając z łóżka, włączyłam radio i przeciągając się, zdjęłam brudną pościel. Następnie założyłam czystą i pozbierałam porozwalane przez psa ubrania. Zakładając szlafrok, poszłam wstawić pranie, a następnie odkurzyłam. Miałam świetny humor.
- Cholera... to dziś.
Stając w pół drogi, uśmiechnęłam się. Przez powrót Jareda, zdążyłam zapomnieć, że to dziś kończę dwadzieścia trzy lata. Kolejna kreska na ścianie, pomyślałam. Nie tracąc czasu zbiegłam na dół. Dopiero widok Shannona i Lany, tulących się do siebie nad kawą, przypomniał mi dlaczego nie miałam ochoty wczoraj na kolację. Przywitałam się, a wokalistka w odpowiedzi posłała mi szyderczy uśmiech. Coś było nie tak, albo mi się wydawało.
- Ty odbierasz Jareda z lotniska?- Zwróciłam się do starszego Leto, próbując lekceważyć kobietę i robiąc sobie kawę.
- Nie, mówił, że Emma go podrzuci.
- Coś się stało? Czemu się tak głupio cieszysz?- Nie wytrzymałam i zwróciłam się do nich. Spojrzeli po sobie, ale Shannon nie wiedział o, co mi chodzi.
- Bo jesteś taka naiwna, siedząc tutaj, czekając na Jareda i myśląc, że przyleci do ciebie jak na skrzydłach. Chyba ktoś cię ubiegł.- Stwierdziła nagle Lana, uśmiechając się.
- O, co ci chodzi? O kim ty mówisz?!
- Ej, spokojnie moje panie. Niko wyluzuj, a Elizabeth, nie denerwuj jej. Idziemy.- Stwierdził Shannon, porywając za sobą Lanę.
- Ty wiesz o co jej chodzi?- Zwróciłam się do niego.
- Nie i wybacz, ale się śpieszymy.
- Wkrótce się dowiesz, to będzie mój prezent dla ciebie. Tak, wiem, Shannon mi powiedział.- Szepnęła mi do uch kobieta, kiedy wychodziła za Leto z kuchni. Co miała na myśli mówiąc, że ktoś mnie ubiegł. Nie mogłam uwierzyć, że Jared mógł mnie zdradzić. Nie, Lanie pewnie nie chodziło o to. Zagłuszając kłębiące się w mojej głowie myśli, włączyłam na full Deep Purple i zabrałam się za swoje śniadanie, rozmyślając przy tym o śnie, który miałam dziś. Byłam w nim jakby martwa, ale przecież miałam świadomość. To było w pewien sposób przerażające, ale tak pewnie reaguje właśnie mój mózg na fakt, że mija mi kolejny rok odsiadki tutaj, na Ziemi. Lecąca w tle, lekko psychodeliczna muzyka, idealnie oddawała w tej chwili mój nastrój.
- Umrzeć we własne urodziny, to by było coś.- Stwierdziłam głośno, a Strider podniósł na mnie swój wzrok.- Tylko na cholerę leżałam w śniegu?



*** 

 Jared:

   Wracając do Los Angeles starałem się nie myśleć o Annabelle. W końcu nie miałem żadnej pewności, że to moje dziecko. Piędziesiąt procent szans. Odpychając od siebie te myśli, starałem się myśleć o teraźniejszości. Dręczenie się gdybaniem nic nie dawało. Wchodząc do domu wcale nie poczułem ulgi.
- Siemasz brat.- Przywitał mnie Shannon, pędząc do kuchni, skąd dobiegał wesoły harmider. Idąc za Shannonem, zobaczyłem Tomo, Roberta i Chloe, którzy wygłupiali się przy jedzeniu.
- Jared!- Zwróciła się do mnie kobieta i przywitała. Następnie zrobili to pozostali.
- Co zrobiliście z Veronicą?
- Shannon chciał ją zamknąć w pokoju, ale na szczęście Vicky zabrała ją gdzieś na miasto.- Odpowiedział mi przyrodni brat.
- Mają wrócić za godzinę.- Wtrąciła Chloe.- Musimy się pośpieszyć.
Zgadzając się ze słowami kobiety, udałem się na górę by zanieść rzeczy a następnie zabrałem się za przygotowywanie przyjęcia niespodzianki. O kuchnie mogłem być w pełni spokojny, ponieważ rządził w niej niepodzielnie Chorwat, wykorzystując na posyłki Shannona. Razem z Babu i Chloe zająłem się nakryciem stołu. Przed osiemnastą mięliśmy już wszystko gotowe i zeszli się prawie wszyscy zaproszeni znajomi. Zoe, Jess, Terry, Ivana, Daniel, Adam, Darren, Braxton, Emma, Robert, Chloe, Tomo, my z Shannonem. Był jeszcze gość niespodzianka. Brakowało tylko Vicky i Veroniki.
- Shannon, gaś światło. Są już na naszej ulicy.- Krzyknął Tomo. Następnie wszyscy stanęliśmy w salonie i kiedy tylko drzwi się otworzyły, zamarliśmy.
- Ciemno? Vi, gdzie ich wywiało?- Usłyszałem głos mojej dziewczyny, a w następnej chwili zrobiło się jasno.
- Niespodzianka.- Zaśmiała się Vicky, a my zaczęliśmy śpiewać sto lat. Veronica stanęła jak wryta, przerzucając wzrok, to na nas, to na Vicky, niepewnie się uśmiechając. Po chwili kiedy minął już szok, zauważyła mnie i zatrzymując swój wzrok na mojej osobie, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Skończyliśmy śpiewać i podszedłem do niej, a ona rzuciła mi się na szyję.
- Parszywy kłamca.- Stwierdziła, klepiąc mnie w ramię i śmieją się.
- Wszystkiego najlepszego, skarbie.- Odpowiedziałem, odsuwając się od niej by inni mogli złożyć jej życzenia. Kiedy już było po wszystkim, Tomo wygonił nas do stołu, a sam porwał do kuchni Shannona i Chloe.
- Mam dla ciebie, na dzisiaj, kilka niespodzianek.
- I tak nic nie przebije tej do której się przytulam. To zdecydowanie moja ulubiona.- Odparła Niko, obejmując mnie w pasie. W tej chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
- Jesteś pewna?- Wtrąciłęm, drocząc się z nią.- Idź otwórz, to twoja niespodzianka.
Posłała mi pełne zaskoczenia spojrzenie, po czym odwracając się nie pewnie poszła do drzwi. Policzyłem do trzech i tak jak się spodziewałem, usłyszałem okrzyk radości. Opierając się o ścianę, przyglądałem się jak Niko wita się z Katią, którą udało mi się ściągnąć z Kanady. W sumie była to zasługa Shannona, bo to on zdołał ją namówić. W gruncie rzeczy to zastanawiało mnie dlaczego Shannon jeszcze się z nią nie umówił, przecież na imprezie w klubie mili się ku sobie, a kobieta była niczego sobie. I przede wszystkim lubiłem ją.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję Jerry.- Wycedziła uradowana Veronica, całując mnie w policzek.
- Jak mnie nazwałaś?- Zdziwiłem się, uśmiechając się.- Mama mnie tak nazywa.
- Wiem, Shannon mi powiedział. Podoba mi się nawet.- Odpowiedziała po czym oddaliła się razem z blondynką. Ja w tym czasie pomogłem Tomo z tortem urodzinowym. Shannon uprał się by wbić wszystkie świeczki.
- Przestańcie, będzie śmiesznie.- Zwrócił się do nas Shanimal.- Dwadzieścia trzy to jeszcze nie przesada, ale spokojnie Jay. Tobie nie wbijemy wszystkich, bo czterdzieści to się na torcie nie zmieści.- Dodał ironicznie, głupio się szczerząc. Nie mając już siły na użeranie się z nim, odpuściłem.- Gotowe, idziemy.- Stwierdził, zapalając ostatnią świeczkę i chwytając tort.
Po podaniu tortu i zdmuchnięciu świeczek przez Niko, przyjęcie się rozkręciło. Dziewczyny z Chloe na czele zaczęły  jak to kobiety, rozmawiać o facetach, śmiejąc się co nie miara. Shannon, który dbał o alkohol, był już tak wesoły, że zaczął przytulać się do Tomo. Terry jak to miał w zwyczaju, postanowił popstrykać parę zdjęć.  Veronica od początku imprezy nie oddalała się ode mnie, dalej niż na długość mojego ramienia. Patrząc jaka jest szczęśliwa, czułem się fatalnie z moim kłopotem, ale nie mogłem jej powiedzieć. Nie teraz. Czując jak przychodzi do mnie wiadomość, wyciągnąłem telefon i od razu się uśmiechnąłem.
- Czas na drugą niespodziankę, ale z tą to już nie było tak łatwo.- Odparłem, kiedy Veronica oparła na mojej piersi swoją głowę i spojrzała na mnie.- Zaraz wracam, czekaj tutaj.- Rzuciłem, nie dając jej szansy nic powiedzieć. Wstając, powiedziałem, że będziemy mieć gościa i wyszedłem z salonu.
- Jesteś  w i e l k a  Florence.
- Wtedy byś się już zupełnie nie wypłacił.- Rzuciła żartobliwie wokalista, wchodząc do domu.- Wierzę, że jesteście przygotowani?
- Och, jak nigdy.- Odpowiedziałem z  entuzjazmem, odwieszając jej płaszcz, po czym zaprowadziłem ją do gości. Mina Veroniki w tym momencie mówiła wszystko. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje. Prosząc o uwagę zwróciłem się do gości:
- Sam nie wiem jak udało mi się ją namówić, ale Florence zgodziła się dziś dla nas zaśpiewać. 
- Ale my już wiemy.- Zaśmiał się Terry, a następnie pozostali.
- Był tak natrętny, że dla świętego spokoju, powiedziałam okay.- Dorzuciła jeszcze żartobliwie Florence, siadając na krześle które podał jej Shannon. Zwracając się do Niko, dodałem:
- Skarbie, wszystkiego najlepszego.
Następnie Shannon podał mi jedną gitarę, a drugą Tomo. Nie chciałem kłopotać kolegów kobiety z zespołu, dlatego razem z Chorwatem postanowiliśmy sami zagrać. Wśród wybranych przez Florence znalazły się takie numery jak: No light, No light, Dog Days Are Over, Seven Devils, Spectrum, Never let me go, Breaking Down.
Podczas grania zerkałem na Veronicę, była wzruszona. Choć wiedziałem, że po alkoholu była zawsze bardziej wylewna, to nie miałem wątpliwości, że to nie działanie wina lecz głosu Florence, który był tak silny i pełen emocji, że poruszał by nawet skały, gdyby tylko te miały jakąkolwiek duszę. Przed dwoma ostatnimi numerami, zostawiłem Tomo samego i porwałem zaskoczoną Veronicę,do tańca. 
- Brakuje mi słów, Jay. To jest zbyt piękne.- Usłyszałem od niej, kiedy kołysaliśmy się w rytm piosenki.
Uszczęśliwianie ukochanej osoby dawało nie opisane uczucie spełnienia. Przytulając ją mocniej, miałem jeszcze coś dla niej. Wyciągając kopertę, podałem jej ją.
- Mam jeszcze coś materialnego. Proszę.
- Jesteś nienormalny... Bilety na Alaskę?!.. Skąd ty...- Uśmiechnąłem się widząc jak na jej twarz ponownie powraca zaskoczenie. Wiedziałem, że o tym marzyła. 
- Mam pamięć do szczegółów i chyba potrafię słuchać. 
Nic mi już nie odpowiedziała, tylko wtuliła się  w moją szyję. Po skończonym występie, zaproponowałem Florence lampkę wina na, co kobieta przystała, siadając razem z nami. W tym czasie Veronica zamieniła z nią parę słów. Wiedziałem, że ją uwielbiała, a Florence oprócz tego, że była wspaniałą artystką to była też niesamowitym człowiekiem. Przed wyjściem zaprosiła nas jeszcze na świąteczny występ. Po jej wyjściu powoli zaczęli zbierać się też inni bowiem robiło się późno. Kiedy wszedłem do kuchni, natknąłem się na licytujących się Shannona i Niko. Nie zauważyli mnie więc przystanąłem.
- Wisisz mi sto dolarów tak a propo, ale z racji że są twoje urodziny jestem w stanie ci odpuścić.
- Co?! O czy ty do mnie mówisz?
- Jay mi powiedział, że miał rozmowę z mamusią. Mówiłem ci. I w końcu ją poznasz.
- Nie powiedział mi, co za...eh...CO?!
- Jedziemy na święta do Londynu.- Odezwałem się w końcu, a oni jak na komendę się odwrócili.- Nie pozwolę ci spędzić tych świąt samej, tutaj, dlatego chcę byś poleciała z nami.
- Żartujesz?- Odezwała się Niko.- Święta to rodzinny czas i twoja mam nie byłaby zadowolona, że przyprowadzasz obcą jej osobę... Nie..
- Nie będzie miała wyboru, a TY się nie wymigasz. Jedziesz i kropka.
- Zostałaś przegłosowana.- Wtrącił Shannon, łaskocząc kobietę.- Jak będzie stawiać opór, to się ją zwiąże.
Zaśmialiśmy się, ale Veronica wyglądała na przerażoną.
- Spokojnie, świąteczna Constance mniej gryzie.- Rzucił jeszcze Shannon, wychodząc.
***

Veronica:

   Mimo nie za ciekawego poranka ten dzień był wspaniały. Kiedy Vicky poprosiła bym pojechała z nią na badania, nie przypuszczałam, że reszta w tym czasie szykuje dla mnie przyjęcie. Moje zdziwienie było jeszcze większe, kiedy wśród gość, dostrzegłam Jareda. Jego obecność cieszyła mnie najbardziej. Jednak kiedy zdradził mi całą swoją niespodziankę, nie byłam już tego taka pewna. Pojawienie się Katii za którą tęskniłam, było niesamowite. Przyjaciółka pracowała teraz w Kanadzie i miała wrócić dopiero po świętach do Los Angeles. Tutaj miałam jedynie Vicky, z którą czułam się świetnie. Była oczywiście jeszcze Chloe i Emma, ale z nimi zbyt rzadko się widywałam. Jednakże występ Florence Welch, był całkowicie nieziemskim przeżyciem i przebił Katię. Kiedy usłyszałam jak śpiewa dla mnie, siedząc na fotelu, rozpłakałam się. Jej głos połączony z delikatnym brzmieniem gitar Tomo i Jareda był jedną z najpiękniejszych rzeczy jakie słyszałam. To było jak najprzyjemniejszy sen, wkradający się do głowy i zniewalający twoje ciało w przyjemnym błogostanie. Coś co było idealne samo w sobie i sprawiające, że odrywasz się od ziemi. W dodatku bilety podróżne na Alaskę dla dwóch osób. Jared zaskoczył mnie jak nigdy wcześniej... Nie przypuszczałam, że coś może zrujnować mi ten dzień. 
   Będąc w toalecie, dostałam wiadomość. Wyciągając telefon, stanęłam jak wryta. "Mówiłam, że dostaniesz ode mnie prezent. Mam nadzieję, że się spodoba. Lana" przeczytałam i zobaczyłam zdjęcia Jareda i Annabelle, całujących się w przerwie na planie. To zabolało. Lana uderzyła w najczulszy punkt. To, co poczułam w tej chwili było jak złość, bezsilność, zawód, żal, tylko spotęgowane dwukrotnie. Dlaczego? Bo kochałam go równie mocno. Byłam zazdrosna, cholernie zazdrosna. Momentalnie poczułam jak mija mi cała radość z przyjazdu wokalisty, moich urodzin i tych wszystkich niesamowitych rzeczy, a zastępuje ją rozpacz. Dlaczego mi to robił? Dlaczego tak się starał skoro wolał ją! Kompletnie roztrzęsiona rzuciłam telefon do umywalki i wybiegłam z łazienki. Nie miałam najmniejszej ochoty patrzeć na tego kłamcę. Nie wiedząc, co mam zrobić, chwyciłam stojącą z boku Katię.
- Zabierz mnie stąd, błagam cię. W tej chwili.
- Co się stało?!
- Możesz nie pytać, a po prostu mnie stąd zabrać!- Krzyknęłam, choć nie planowałam tego. Blondynka się chyba przeraziła bo bez słowa złapała mnie za rękę i chwytając swoją kurtkę, wyprowadziła z domu. Jared był w tym czasie w kuchni, więc nie mógł tego widzieć.
- Zabierz mnie gdziekolwiek byle dalej od niego i nie pytaj. Opowiem ci jak będę w stanie.
Odjeżdżając z pod domu Jareda, nie wiele myślałam, co właściwie robię. Może to za sprawą wypitego wina tak bardzo to przeżywałam, a może dlatego, że za sprawą Lany. Może zachowywałam się jak dziecko, ale Jared to ukrył. Oszukiwał.
Wieczorem będąc już w mieszkaniu Katii, napisałam jeszcze wiadomość do Shannona, który wydzwaniał do kobiety. Nie chciałam by zamartwiał się, co się stało więc powiedziałam by zapytał Jareda, a najlepiej już Lanę. Jared miał wrócić do Nowego Orleanu jeszcze na tydzień, a wylatywał po jutrze. Do tego czasu, nie miałam zamiaru wracać do ich domu i z nim rozmawiać.



***

   Przez te dwa dni kompletnie zignorowałam Jareda, będąc cały czas u Katii. Cierpiałam bo jednak zdjęcia coś mówiły. Choć nie miałam pojęcia co się tam stało i czy w ogóle coś się wydarzyło, chciałam ukarać Jareda choć trochę, za to jak potrafił udawać. Rozmawiałam kilka razy z Shannonem bo ten nie dawał Katii spokoju, wydzwaniając do niej, ponieważ ja nie miałam ze sobą telefonu. Nie miałam nic poza tym, w czym wyszłam.
Nawet nie wiesz jak Jared się wkurzył na siebie po twoim zniknięciu, kiedy znalazł te głupie zdjęcia. 
- I dobrze mu tak, a pomyślał jak ja się poczułam?- Zwróciłam się do Shannona, gdy rozmawialiśmy przez telefon.
Choć czasem zachowuje się jak rasowy kretyn, to powinnaś z nim porozmawiać. Powiedział mi jak było, to ona go pocałowała.
- I, co z tego? Szkoda, że nie powiedział tego mi, zanim zrobiła to twoja dziewczyna... Swoją drogą jest perfidną suką. Jak możesz być tak ślepy.
Ej, nie mów tak. Może nie powinna była pokazywać ci tych zdjęć, ale sama zaczęłaś z nią wojnę więc...
- Nie chcę się o to kłócić już. A Jared będzie mieć nauczkę, pokażę mu czym kończy się okłamywanie mnie. 
Zatajanie prawdy.
- To, to samo. A ciebie co wzięło na bronienie go? Pieprzona solidarność penisów czy, co?- Wtrąciłam nerwowo. Miałam już dosyć, nawet Shannona.
Może. Po prostu nie wiesz jak wkurwiający potrafi być Jared w takich sytuacjach, kiedy jest bezsilny.
- Porozmawiam z nim, Shannon, ale nie teraz. Cześć.
Po tej rozmowie o dziwo poczułam się lepiej. Shannon powiedział, że to ona go pocałowała, pomyślałam. Przecież mnie kocha, a mnie poniosło. Nie dasz mu tej satysfakcji, niech pocierpi, odechce mu się całowania innych, przecież musiał ją sprowokować czy nie?, odezwał się głos w mojej głowie, kiedy ja byłam już gotowa wrócić. Racja. Kara musi być sroga.
Zrobiłam tak jak pomyślałam i wróciłam do domu dopiero w środę po południu, kiedy Jared już pojechał na lotnisko. Do tego czasu zdążyłam mieć już lekkie wyrzuty sumienia. Byłam chyba masochistką bo było mi szkoda Jay'a, ale rozum okazał się silniejszy.
- Jesteś uparta, nie ma, co. Dobraliście się z Jaredem idealnie.- Powitał mnie na wejściu Shannon, zbierając się do wyjścia. Posyłając mu jedynie wymuszony uśmiech, poszłam na górę. Osiem dni. I znów w odtwarzaczu wylądowali Deep Purple, zagłuszając potok myśli...



***
c.d nastąpi już jutro...


Mam głęboką nadzieję, że spodoba wam się ten rozdział. Jak zauważyliście to I część, II ta świąteczna jutro by was za bardzo nie rozpieszczać :3 Muszę się przyznać, że jestem bardzo z tego zadowolona. Oceńcie bo jestem strasznie ciekawa waszych opinii. Dziś szczególnie.

Provehito in altum!






* "Najgorsze rzeczy w życiu przychodzą do nas za darmo"- Ed Sheeran, The A Team.

6 komentarzy:

  1. No, no, no! Od czego by tu zacząć... Najlepiej od początku.
    Tak więc... Jaaaay... Ależ on jest... Za dużo epitetów przychodzi mi do głowy, a częściowo jeden drugiemu zaprzecza... :P Jeżeli chodzi o niespodziankę dla Niko: uroczy, genialny, nieprzewidywalny, kochany i w ogóle n i e s a m o w i t y! Takie urodziny!
    Ale z drugiej strony, jeżeli chodzi o Annabelle, to pamiętam dobrze ten moment, kiedy czytałam rozdział, w którym Jared postanowił się z nią przespać i po prostu wiedziałam, że nic dobrego z tego nie będzie, a moja podświadomość krzyczała: NIEE! JAY NIE RÓB TEGO! BĘDZIESZ TEGO ŻAŁOWAĆ!
    No i miałam rację!
    Co dalej... Ach, boska Florence! *,* ♥
    Next... Lama del Moher... No zabiłabym. Jakim cudem Shannon może być tak ślepy? Powiem Ci, że na miejscu Niko, to ja bym Lance wykręciła taki numer, że by mnie do końca życia zapamiętała... 3;)
    A Shannon... Jeeezzzz! ♥ Z tego jak go opisałaś wynika, że idealnie by do mnie pasował, a ja do niego :D Moment, jak Niko się go wystraszyła był też świetny wiesz? Takie pokazanie, że Shanny taki śmieszek, zawsze na luzie, taki milutki, a tu BUUUM! Nagle takie prawdziwy Zwierzak wychodzi z niego... Boskie! (taaaak, ja wiem, że nadinterpretuje to w tym momencie trochę, no ALE... xD)
    A tekst:
    - Błagam cię, jej jęk nie podnieciłby nawet psa.
    - Ale nie miałem akurat jej na myśli. Zdecydowanie mnie nie doceniasz. Wiem jak działam na kobiety.

    Skromniacha kurde... Ale, co prawda, to prawda! xD
    W każdym razie - uwielbiam go takiego, a to sprawia, że mam jeszcze większą ochotę zabić Lamę. Weź ją wrzuć pod samochód w następnym rozdziale co? :D

    Dobra to chyba wystarczy tego mojego bełkotu :P Czekam na część drugą z niecierpliwością! I PROSZĘ MNIE NA BIEŻĄCO INFORMOWAĆ PANI MARY! ;D ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może siępowtórzę albo i nie ale kocham twoje komentarze :* A nad uśmierceniem Lamy delMoher też rozmyślam więc nie wykluczone... Zwierzak :D do niego to nawet brak mi słów :)jest słodziutki ever xD

      Usuń
  2. Podskakuję z radości!!! Najpierw ze szczęścia, że jest nowy rozdział I TO JAKI!!! A później, bo obiecałaś kolejny już dzisiaj :D :D :D Rozpieszczasz, rozpieszczasz, tego się nie spodziewałam!!
    Muszę przyznać, że dostałam co chciałam, w pewnym sensie. Zaczyna się dziać a z tą ciążą Annabelle to DOWALIŁAŚ konkretnie! Aż się zaczęłam na krześle wiercić z niecierpliwości i tego oczekiwania 'I co teraz będzie?!' oj Jared, Jared jak Ty się z tego wyplączesz... mamy grudzień, do maja jeszcze ho ho i jak żyć w takiej niewiedzy. Oszaleć można. Na jego miejscu po powrocie z planu powiedziałabym Nico od razu co się dzieje, i tak jest już wkurzona... Wiadomo, że wióry polecą, ale chyba lepiej tak, niż teraz ją ugłaskać a później znów wyskoczyć z kolejną rewelacją :D Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału, Kobieeeto co Ty ze mną robisz :P
    Z Constance sprawa najczęściej wygląda tak, przynajmniej w większej części opowiadań o Jaredzie, że albo mamuśka i wybranka serca drą koty, do momentu kiedy wybranka zachodzi w ciążę a później już żyją długo i szczęśliwie, albo wybranka trzęsie portkami przed spotkaniem a okazuje się, że strach ma wielkie oczy i mamuśka jest spoko babką. Ciekawa jestem jaki Ty masz pomysł na ten wątek, przyznam szczerze, że sama nie mam koncepcji na nic oryginalnego w tym temacie...
    Po tekście Shanna o paczce z odciętą kocią głową, na miejscu Nico nie otwierałabym żadnych przesyłek osobiście pheheh wolałabym to zlecić, któremuś z Leto ;) Uwielbiam Shannona w każdym opowiadaniu, jaki by nie był, czy fajna, miły, uroczy, czy wredny, podstępny i złośliwy ale o tym już chyba kiedyś wspominałam. Shannon to Shannon, tak jak Tomo, ich się nie da nie lubić.
    Ciekawi mnie jeszcze wątek narkotyków, kiedy Jay się dowie, że Nico lubi sobie wciągnąć to i owo, mam wrażenie, że nowinka o ciąży A. i upodobanie Nico do znieczulania się używkami znajdą wspólne epicentrum :) ah te moje przypuszczenia i domysły.
    Znów się powtórzę, ale to już nic nowego, zadziwia mnie jak Ty to robisz, że dajesz nam TYLE 'materiału' podczas gdy inne Autorki/ Autorzy jęczą, że brak im weny, czasu, pomysłów itd. Piszesz i piszesz i jest tego masa i ciągle nas to przyciąga i nigdy nie mamy dość :D Mam nadzieję, że jeszcze długo się to nie zmieni, że wytrwasz w tym dodawaniu rozdziałów co tydzień i uda Ci się dokończyć I część opowiadania i rozpoczniesz II, która już mnie bardzo, bardzo intryguje a magiczna liczba 100 rozdziałów 9taak wiem, że nie obiecujesz :P) uspokaja mnie, że nie zakończysz tej historii zbyt szybko :D
    Standardowo dziękuję za nowy rozdział, jest świetny i masz rację, że jesteś z niego dumna!
    Wiem, że czekasz na nowy wpis u mnie, mam o czym pisać, dzieje się... może nie tyle w realu co w mojej głowie ale to już norma ;) Być może dziś uda mi się przysiąść i zebrać do kupy to co mnie męczy i wyrzucić przynajmniej na blogu.
    Pozdrawiam gorąco, trochę spóźnione MERRY CHRISTMAS MARY ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co jest najgorsze? Za za każdym razem jak się do tego opowiadania zabieram to wszystko zmienia się w mojej głowie z prędkością światła ;P Bardzo się cieszę z takiej reakcji na rozdział:)chyba muszę pisać więcej takich. Ale tak jest zawsze jak coś przychodzi mi na kompletnym luzie- wtedy jest woow. A i być może dobrze ci się wydaje ;) Co do tematu Constance0 racja,trudno o oryginalność. Bardzo ciepło pozdrawiam! :*

      Usuń
  3. Czytam, czytam i czytam i nie mogłam skończyć, ale ok.
    Annabelle w ciąży, jak to jednak jest dziecko Jareda, to będzie jazda, a będzie większa jak Niko się dowie, że Ann jest w ciąży i że to może być dziecko Jay'a.
    Jak mnie Lana wkur... to jest nie do opisania normalnie.
    Zazdroszczę Veronice urodzin, taka impreza, przyjazd przyjaciółki, występ Florence i wyjazd na Alaskę *___* też bym tak chciała :)
    Pozdrawiam i czekam na II część.

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.