czwartek, 21 marca 2013

38. Can make a good man turn bad. . .*

Please let me get what I want

Veronica:

    Po wyprowadzce Shannona i zdarzeniach jej towarzyszących, wszystko się zmieniło, poczynając od zwykłych czynności, po moje relacje z Jaredem. Kiedy wróciłam tego samego dnia do domu, zauważyłam, że Jay ma zabandażowane ramię a jego prawa ręka nienaturalnie przylega do pleców, pod warstwą grubego opatrunku usztywniającego.  Przeraziłam się, ale wyczuwając w nim, wciąż jeszcze nadąsanie na brata, uznałam, że nie jest aż tak źle. Na dniach jednak miałam się przekonać jak bardzo się pomyliłam. Uraz barku bolał i dawał o sobie regularnie znać przy każdym, mocniejszym ruchu mężczyzny, co ten za każdym razem wyraźnie sygnalizował. Nawet leki, które przyjmował nie zawsze działały, wtedy był już po prostu nie do zniesienia. Denerwowało go, że nie potrafi robić wszystkiego lewą ręką, tak samo jak prawą, że musi prosić o pomoc. Najgorsze jednak było to, że wszystkiemu był winien jego brat. Nawet kiedy pewnej nocy, zapomniałam się i  przytuliłam się do niego, za mocno, mając ochotę na trochę czułości ( dotykając oczywiście jego barku), odsunął mnie od siebie tak gwałtownie, że odechciało mi się jakiegokolwiek przytulania i zabawy:
- Trzeba było powiedzieć, że jesteś AŻ tak wrażliwy to bym poszła spać gdzie indziej…
- Co ty robisz?! Ej… Zareagowałem odruchowo… Przepraszam, Nicky! - rzuciła szybko wokalista, podnosząc się do pozycji siedzącej i próbując złapać mnie za ramię, jednak byłam szybsza i chwytając swoją poduszkę, wyśliznęłam się z łóżka, a Jared zdążył jedynie musnąć moje nagie ramię, zsuwając się dłonią po pośladku. Spałam bowiem jedynie w jego wyciętym podkoszulku, odsłaniającym, prześwitującym i sięgającym mi ledwie za pupę, czym go dręczyłam, za to jak mnie ostatnio traktował. Punishment will be harsh, przypomniały mi się jego słowa i w myślach, się zaśmiałam.
- Trochę za późno. Dobranoc Jay… a jakbym hałasowała i nie mógłbyś zasnąć, to wiedz, że świetnie się bawię sama ze sobą! Wcale nie jesteś nie zastąpiony!– wycedziłam i odwracając się, pokazałam mu dwa palce. Widząc przebiegający po jego twarzy grymas nie zadowolenie mający się za chwilę przemienić standardowo w zdenerwowanie, teatralnie się uśmiechnęłam, chcąc wkurzyć go jeszcze bardziej. Dzień wcześniej, zauważyłam jak bardzo irytuje się Jared, kiedy sobie zażartowałam, że jeśli nie ma ochoty na pieszczoty ( seks z jego barkiem był raczej mało wskazany), to sama się zaspokoję przyjacielem wibratorem  i porównam efekt. Uraziłam niechcący jego WIELKIE ego, och... Zamykając za sobą drzwi, poszłam do swojej sypialni. Podminowany Jared, nie był miłym Jaredem.



~ * ~

    Humory Jareda dodatkowo pokręcały moje postanowienie i zachowanie. Po tej całej akcji z Shannonem kompletnie nie wiedziałam, co mam już myśleć. Mimo to moje relacje z perkusistą wróciły nawet do normy, z czego nie koniecznie cieszył się Jared, a tym bardziej nie podobały mu się moje odwiedziny starszego Leto. Ale nie mogłam inaczej, Shannon choć nie chciał mi dać tego poznać był w rozsypce, która przeszła na kolejny poziom. Izolacja od świata. Po zatopieniu tego najgorszego bólu, w morzu alkoholu, mężczyzna wydawał się przypominać pustą przestrzeń. Coś jak odebrać pejzażowi jeden z kolorów. Tak, zdecydowanie tak widziałam teraz Shannona. A to z kolei martwiło mnie jeszcze bardziej niż jego wcześniejszy stan. Tak więc nie zależnie od woli i zachcianek Jareda, odwiedzałam Shannona prawie codziennie. Z każdymi odwiedzinami Shannona, miałam też coraz większą ochotę uszkodzić, raz na zawsze, przeklętą Lane del Rey, za to, co mu zrobiła, za to jak zraniła jego uczucia…

- Ty znów tutaj? W dodatku o tej porze? A co jeśli cię nie wpuszczę?
- Mi też miło cię widzieć, Shanny, to po pierwsze. Po drugie, zabierz to ode mnie bo jest gorące! Szybko! Aaa… A po trzecie, na miłość boską, załóż coś na siebie! Ten widok powinien być zabroniony.
Uśmiechając się szeroko do mężczyzny i wciskając mu, styropianowe opakowanie z naleśnikami, szybko weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi, stając jak wryta. Widok oddalających się, nagich, opalonych, wytatuowanych pleców perkusisty i niebezpiecznie nisko opuszczonych spodni, delikatnie odsłaniających już jędrny tyłeczek, powinien być surowo ocenzurowany.
- Czuję na sobie swój wzrok, Nicky- zaśmiał się nagle Shannon. - To zatrzęś tyłeczkiem – nim skończyłam mówić, perkusista niespodziewanie wykonał moją prośbę, a ja wybuchłam głębokim śmiechem. Mały samuraj wykonujący shake - widok kapitanie rozbrajający.
I choć Shannon dawał mi wyraźnie do zrozumienia, że chce być sam, ja notorycznie to lekceważyłam. Wiedziałam, że nie przyzna się do tego, że nie chce być sam, szczególnie teraz. - Przykro mi, ale nie pozbędziesz się mnie tak łatwo –rzuciłam, uspokajając oddech i wchodząc do kuchni, oparłam się o futrynę. Shannon w odpowiedzi posłał mi tylko, lekki uśmiech, będący chyba aprobatą. Zabrałam się za rozpakowanie naleśników, a Shannon w tym czasie zrobił nam kawę i znalazł brakującą część garderoby, którą nałożył na siebie. Siadając w kompletnie nijakim, białym salonie, w którym jedynymi meblami była sofa i telewizor, poczułam się dziwnie obco. To wnętrze jest okropnie surowe, muszę mu to w końcu powiedzieć, pomyślałam.
- Więc dowiem się, co się stało, że odwiedzasz mnie o… 12? Jakiś gang porwał tego całego Ewesona i masz wolne?
- Oj Shanny… uno – jak miło wiedzieć, że kochasz mnie bezgranicznie. Dos – żadnego Ewesona, tylko Emersona. Nie i nikt go nie porwał. Tres – teoretycznie jestem w pracy, ale ciiii….
- No ładnie… przez ostatni tydzień przyzwyczaiłem się do popołudniowych kontroli, proszę pani kurator… - zaśmiał się Shannon, za co dostał ode mnie, z łokcia kuśtańca. – Nie mów, że okłamujesz tego zazdrośnika? - kontynuował Shannon, podśmiewając się jeszcze. – Powiedzmy, że nie koniecznie ma w tej chwili, tego świadomość… - odpowiedziałam tajemniczo, ledwie powstrzymując uśmiech. Za to, co dziś zrobiłam, czekałam mnie z pewnością kara, ale frajda wynikająca z tego była silniejsza. Poza tym Jared sam się prosił.  – Już mi się to podoba… COŚ  TY NIKO MU ZROBIŁA? – Shannon, momentalnie odwrócił się do mnie i wbił swój podniecony wzrok, przerywając jednocześnie jedzenie naleśnika,  z którego wypłynęłam gęsta czekolada. Niecierpliwił się jak dziecko, czekające na finał dobrego kawału. – Oj tam, oj tam, nic wielkiego… ale po, co chcesz to wałkować?- rzuciłam rozbawiona, by się z nim lekko podroczyć. – CO? – spoglądając na uradowaną twarz mężczyzny, nagle sobie uświadomiłam, że nie gościł na niej taki uśmiech, od wielu dni. – Wkurwił mnie dziś nie miłosiernie… Wiesz, on nawet świętego wyprowadzi z równowagi, a ja z racji tego… tego, że cier…
- No proszę cie, nie rozśmieszaj mnie już…
- Shann, ale go naprawdę boli.. – odpowiedziałam, z udawaną powagą, na co oboje się po chwili zaśmialiśmy. Starałam się zrozumieć sytuację Jareda, ale dziś przeholował i nie miałam zamiaru mu współczuć. – Ja sobie obiecałam, że będę opanowana i nawet na niego nie krzyczę, w przeciwieństwie do niego…
- Okej, jakoś trudno mi wierzyć, że tak potrafisz, ale…
- Ej!
- Więc pomogłaś mu w cierpieniu, co? – wtrącił Shannon, domagając się dalszej części opowieści.
- Wsypałam mu do soku środek nasenny…- odpowiedziałam tonem niewinnego dziecka. - Że, co zrobiłaś?! Jaja, sobie robisz? Uśpiłaś Jaredka? Nieeee…. Nie wierzę! – Shannon wybałuszył ona mnie oczy i kompletnie oniemiał. Sama nie przypuszczałam, że byłabym do tego skłonna, ale już nie wytrzymałam. Do głosu dorwała się moja złośliwa natura. Leki, które mu dałam, w połączeniu z jego proszkami, zafundowały mu niezły odjazd i według tego, co napisali na opakowaniu, powinien obudzić się za 6-9 godzin. A wtedy zginę tragicznie, pomyślałam. - No to tego, to jeszcze nie grali… Ale heca – dodał po chwili Shannon, wracając do konsumpcji naleśnika. – Chyba powinienem ci współczuć.
- No w skowronkach to on raczej nie będzie jak się obudzi, a zważając na obecną sytuację między nami… - nie musiałam kończyć bo Shannon dobrze wiedział, co się ostatnio działo, tak samo jak to, że nie czeka mnie nic dobrego po powrocie do domu. Były pewne granice, których nie wolno było przekraczać. Ja to właśnie zrobiłam - wykorzystując zaufanie Jareda, wycięłam mu numer i choć w głębi duszy powinnam czuć się z tym paskudnie, nie miałam kompletnie żadnych wyrzutów. Co gorsza, byłam z siebie zadowolona.
Sięgając po swój kubek z kawą, upiłam łyk gorącego napoju, po czym na powrót wyciągnęłam się na kanapie, wyciągając z butów obolałe stopy. Spoglądając na Shannona, zauważyłam jak, cały czas, pod nosem delikatnie się uśmiecha.
- Co jest aż tak zabawnego? Też chcę się pośmiać.
- Zastanawiam się, czego nie robić by ci się nie narazić… Aż mnie ciekawi, co zrobił ten matoł, że  posunęłaś się na tak radykalny krok?
- No cholera, Shannon... – próbowałam być poważna i zdenerwowana, ale widząc minę perkusisty nie potrafiłam, musiałam się zaśmiać. – Nie poszło o jedną rzecz, po prostu wszystko się nałożyło... Ostatnio te ciągłe pretensje, dosłownie o wszystko, każdą rzecz... Od twojej wyprowadzki, czuje się jakbym żyła z zupełnie obcym człowiekiem i nie wiem czy to kwestia tego, czy urazu, a  może leków, jakie Jay bierze bo... jest non stop naburmuszony, podirytowany i czepialski... a dziś rano wyrzuciliśmy sobie wszystko jak leciało, w dodatku Jared nie może przeboleć faktu, że poprosiłam ciebie byś pojechałeś ze mną na ściągnięcie szwów, zamiast jego i podobno uraziłam jego uczucia...
- Przecież on nie znosi widoku krwi, ran i innych takich bzdetów?! Co za kretyn!
- Shannon, proszę cię...
- Nie, Nicky. Oboje wiemy jak jest. Chce mi dopiec, skłócić nas, dlatego zachowuje się jak ostatnia kanalia. Pieprzony pies ogrodnika – wycedził Shannon, nerwowo obracając się na kanapie. Biorąc głęboki oddech, po chwili się uspokoił. – Wiesz, co zmieńmy temat...
- To wnętrze jest okropne i zupełnie ci nie pasuje.
- Słucham?
- Chciałeś zmienić temat więc…
- To zaskakujące, że o tym wspominasz – nagle ni stąd ni zowąd Shannon się zaśmiał, posyłając mi tajemnicze spojrzenie. Bez problemu mogłam dostrzec w jego oczach znikomy błysk, jakby właśnie mnie przejrzał. – Skoro już o tym wspomniałaś, przydasz mi się. Ubieraj się, zabieram cię gdzieś – rzucił szybko, podnosząc się z kanapy i zabierając mi talerz z dłoni, pociągnął za sobą.
- Ja?
- Nieeee, lubię gadać do ścian po prostu.
Podając mi moja kurtkę, perkusista zaprezentował mi jeszcze swoje kompletne uzębienie, po czym zakładając na nos ciemne okulary, zaprosił do wyjścia. Opuszczając apartamentowiec, zauważyłam, że słońce przegnało już ciemne chmury a niebo znacznie się rozpogodziło, zalewając nas jasną i ciepłą poświatą. Mimowolnie zmrużyłam powieki. Od kilku dni pogoda w Los Angeles była tak zmienna, że kompletnie nie wiedziałam jak mam się ubrać. Gdy wychodziłam do pracy było zimno, lecz po paru godzinach znów powracało przyjemne ciepło, i tak w kółko. Ja nigdy nie mogłam trafić. Punkt dla Shannona za okulary.
- Dowiem się, co zamierzasz? I gdzie mnie wieziesz? – zwróciłam się do mężczyzny, gdy przejeżdżaliśmy już ulicami centrum miasta. - A jak bardzo chciałabyś to wiedzieć? – Shann odbił piłeczkę, drocząc się ze mną. Jak na człowieka w depresji, to ma humorek, pomyślałam. – Shannonie Christopherze Leto, uwierz, nie chcesz być na mojej czarnej liście… - zaczęłam siląc się na jak najpoważniejszy i srogi ton głosu, jednak mężczyzna tylko charyzmatycznie się zaśmiał i w odpowiedzi podkręcił głośniej radio, z którego właśnie poleciało Cruising California, The Offspring.




~ * ~

     Wracając około osiemnastej do domu, czułam lekkie zdenerwowanie. Obawiałam się rozmowy z Jaredem, kiedy już się obudzi, bo miałam świadomość, że nie będzie to miłe. Wjeżdżając do garażu, zgasiłam silnik i powoli wysiadłam z auta, które kilka dni temu odebrałam z warsztatu. Mechanik spisał się rewelacyjnie. Po stłuczeniu nie było śladu, więc chociaż to sprawiało, że czułam się lepiej. Wyjęłam zakupy z bagażnika i przejeżdżając jeszcze dłonią po masce idealnie nabłyszczonego auta, weszłam do domu.
     W środku panował półmrok, który rozjaśniały jedynie promienie nikłego światła, przeciskającego się przez żaluzje, zawieszone w oknach, w salonie i kuchni. Odstawiając zakupy na kuchenny blat, zdjęłam skurzaną kurtkę, obcasy i podeszłam do śpiącego wciąż mężczyzny. Klękając przy zagłowiu sofy, głęboko odetchnęłam. Koncentrując wzrok na wokaliście, pogładziłam go wierzchem dłoni po skroni i policzku. To było jak odruch bezwarunkowy. Silniejszy ode mnie. Brunet nawet nie drgnął. Morfeusz trzymał go silnie w swoim ramionach i nie chciał wypuścić.
     Opierając swoją brodę o brzeg kanapy, tuż przy głowie Jareda, nie mogłam się ruszyć. Nie chciałam. Brakowało mi jego miłości i ciepła. Zatracając się w jego przepięknym obliczu, analizowałam każdy centymetr jego twarzy. Twarzy, która w ostatnim czasie wydawała mi się tak obca. Ba! On cały nie był moim Jaredem. Teraz, kiedy spał, otoczony spokojem, przypominał antyczne bóstwo, wykute w marmurze. Idealnie wyeksponowane kości policzkowe, delikatny, dwudniowy zarost, nienaturalnie długie rzęsy i… usta, seksownie rozchylone. Damn! Dlaczego nawet śpiąc, musisz tak na mnie działać?! Posyłając mu ostatnie spojrzenie, złożyłam na jego ustach słodki pocałunek i po powili się podniosłam.
     Włączyłam światło, a następnie cicho radio i zabrałam się za rozpakowywanie zakupów. Krzątając się po kuchni, zastanawiałam się, co by tu zjeść. Nagle rozdzwonił się mój telefon.
- Katiaaaa! Moja wariatko, kiedy wróciłaś? – rzuciłam z entuzjazmem na powitanie. Telefon od przyjaciółki był nieoczekiwany, ale sprawił mi niesamowitą radość. Była mi naprawdę bliską osobą, która świetnie mnie rozumiała. Brakowało mi jej, szczególnie teraz. Kiedy zaczęła swoją opowieść, była taka podniecona i miała mi tyle do powiedzenia. – W Kanadzie mają cudną zimę – wtrąciłam z nutką rozmarzenia w głosie. Tutaj mogłam jedynie śnić o śniegu. Jednak Katia w przeciwieństwie do mnie marzyła by wyciągnąć się na plaży. Najlepiej gdzieś na Hawajach lub w Nowej Zelandii.
- Nie śmiej się, mówię serio. Powinnyśmy wybrać się razem na wakacje. Tylko my bez mężczyzn… co ja mówię. I to koniecznie! Co ty na to? Nicky, czyż to nie genialny pomysł?! Co powiesz na… Tajlandię?!
- Kat, trafiłaś idealnie. Właśnie mam totalne urwanie głowy… - zaczęłam delikatnie, choć propozycja przyjaciółki kompletnie mnie zszokowała. Była impulsywna i wykorzystywała każdą chwilę. Przyzwyczaiłam się do jej szalonych pomysłów, ale to? Woda się gotował, wrzuciłam ryż. – Ja nie wiem…
- Skarbie, ale ja wiem. Nie odpuszczę ci, ale wrócimy do tego jeszcze. Póki, co mam inne plany. Musimy uczcić mój powrót i to oooostro. – Blondynka radośnie się zaśmiała, a ja nie musiałam zgadywać by wiedzieć, że Weich właśnie w pełni perwersyjnie się uśmiecha. Chyba, aż za dobrze ją znałam by wiedzieć, co ma na myśli, mimo to miałam ochotę się podroczyć. – Jak bardzo oooooostro, Weich?
Obie się zaśmiałyśmy.
- Baaardzo, bo widzisz, niegrzeczne dziewczynki bawią się tylko ostro i mocno. -  Amerykanka ponownie szaleńczo zachichotała. Uśmiechając się, podskoczyłam i wyciągnęłam z szafki miskę, po czym się odwróciłam, zwracając do Katii, i… – Bosh, jak ja za tobą tęs… - prawie wpadłam na Jareda, który niespodziewanie wyrósł przede mną. Nie miał opatrunku. Łapiąc nerwowo powietrze, w środku panikowałam. Zlekceważyłam głos Katii w słuchawce. Nie byłam w stanie się odezwać, bo głos uwiądł mi w gardle. Policzyłam do trzech i podniosłam powoli wzrok. Napotykając niebieskie, przeraźliwie obojętne tęczówki, bezwiednie wypuściłam z lewej dłoni miskę. Brzdęk tłuczonego szkła w ułamku sekundy rozniósł się echem po całym pomieszczeniu, a Jared nawet nie mrugnął. Jego opanowanie mnie paraliżowało. Stojąc z telefonem przy uchu i drugą ręką w powietrzu, z wzrokiem zatopionym w jego oczach, próbując się zorientować jak bardzo mam przechlapane - w końcu się ocknęłam.
- Przepraszam Kat, oddzwonię dobrze? –odezwałam się do przyjaciółki po czym, zakończyłam połączenie, nawet na moment nie spuszczając wzroku z Leto. Moje serce tym czasem, o mało nie wyskoczyło z klatki.
- Mamy do pogadania.
Po tych słowach mężczyzna rozplątał ręce założone na piersi i niespodziewanie łapiąc mnie w tali, bezprecedensowo posadził na kuchennym blacie. Następnie gwałtownie przygwożdżając moje dłonie i uniemożliwiając mi ruch, podszedł bliżej. W tej pozycji, bez problemu, mogłam objąć go nogami. Bałam się i może nie byłam do końca zdrowa, ale… to mnie podniecało.
- Co ja mam z tobą zrobić?
Jego głos choć pozornie szorstki, ociekał najgorszą perwersją. Poczułam jak moje ciało przechodzą ciarki. O rzesz ty, tak zamierzasz grać?!, wydarło się moje podniecone alter ego, a ja gdzieś głęboko odetchnęłam z ulgą. Opierając swoje czoło o moje, przygwoździł mnie do szafki, już do reszty. Teraz wcale nie mogłam się ruszyć. Jego ciepły oddech na moich wargach, powoli mnie rozluźniał. Czyżby wrócił mój Jared?
- A na, co masz ochotę…
Nie zwlekając długo, postanowiłam wejść w jego grę. Czyżby rzeczywiście nie był zły, a może wcale się nie domyśla, że…? Nie, nie…
- Ukarać cię Veronico, bo zrobiłaś dziś bardzo złą rzecz.
Jego aksamitny głos, rozbrzmiał mi w uchu, a brunet na powrót przechylił głowę i spojrzał  na mnie, lekko się uśmiechając. Ty perwersie.
- Skoro tak mówisz… zrób to.
Posyłając mi przebiegłe spojrzenie, przyssał się do moich ust. Całując mnie z coraz większym zapałem, po chwili przerzucił się na ucho, uwalniając moje dłonie. Wykorzystując ten fakt, momentalnie wplotłam je w jego włosy, a nogi zacisnęłam na jego talii. Zjeżdżając coraz niżej, w końcu ściągnął mi bluzkę i zanurzył usta w moim biuście. Wyłapując z miseczki sutek, nagle zaczął go ssać i przygryzać, a ja pojękiwałam. Kiedy po chwili, zajął się moim rozporkiem, złapałam się za blat by mógł ściągnąć mi dżinsy. Kiedy już zostałam w samej bieliźnie i złapałam go za sweter by go ściągnąć, nagle się odsunął, przerywając swoje pieszczoty.
- Co jest?
- Widzisz… - łapiąc mnie za nadgarstki, znów się zbliżył, ale wyraz jego twarzy zmienił się ponownie na obojętny. -…nie wiem, co chciałaś osiągnąć usypiając mnie, ale wiedz, że zaskoczyłaś mnie. Bardzo. Naprawdę. Punkt dla ciebie za to, skarbie. Oryginalny numer… ale zrobiłaś to ostatni raz… - Żebyś nie był tego taki pewien, w duchu sarkastycznie się zaśmiałam, widząc jak lodowatym spojrzeniem mnie mierzy - … a kara za to będzie… sroga – ostatnie słowo, wyszeptał mi wprost do ucha, delikatnie muskając je językiem. Niech cię szlag Leto!
- Nie, nie zrobisz mi tego… - zaczęłam, obserwując jak Jared powoli się wycofuje, zostawiając mnie rozebraną i podnieconą na ladzie. Moja złość zaczęła wzbierać.
- Nie? Przecież nie jestem nie zastąpiony, kotku…
Puszczając mi oczko, bezczelnie się uśmiechnął wypominając mi każde słowo.
- … ale chętnie popatrzę na ciebie.
O nie, teraz przegiąłeś Leto! W ułamku sekundy poczułam jak krew w moich żyłach nabrzmiewa, a irytacja wyrywa się z mojego wnętrza. Zeskoczyłam z kuchennego blatu i szybko tego pożałowałam. Wydając stłumiony jęk bólu, podniosłam stopę i wyciągnęłam odłamek szkła, delikatnie wbity w podbicie. Spoglądając na Jareda zauważyłam jak przez jego twarz przebiega cień współczucia, lecz znika tak szybko jak się pojawił.
- Wal się. – Wycedziłam podchodząc do niego, tak że dzieliły nas centymetry. Czy byłam zła? Nieziemsko wkurwiona, ale zachowując zimną krew jaką wytrenowałam przez ostatnie dni u jego boku, dodałam:
– Obiecuję ci, że będziesz prosić by wejść we mnie choćby palcem. I to nie byle jak Jay, bo będziesz  b ł a g a ł, kotku.
Uśmiechając się triumfalnie, pocałowałam go jeszcze za uchem. Skonsternowanie na jego twarzy- bezcenne! Oddychając nerwowo w duchu, zgarnęłam z podłogi swoje spodnie.
- Przekonamy się.
Usłyszałam jeszcze wychodząc z kuchni, ale nie odwróciłam się. Kochany Jared mógł brzmieć pewnie siebie, ale to były tylko pozory. Zmieni humorek jak będzie musiał sam się zaspakajać, co wręcz uwielbia, pomyślałam i w środku głośno się zaśmiałam. Chcesz wojny, proszę bardzo.


~ * ~

     W dodatku sprawy z filmem dla Emersona z dnia na dzień nabrały obrotu i niemalże codziennie musiałam być w jego wytwórni. Organizacja castingu do obsady filmu, dobór ekipy, ustalenie scenografii, rozpiska zdjęć – wszystko działo się jednocześnie i pochłaniało sporo mojego czasu. Z drugiej strony jednak, cieszył mnie taki obrót spraw. Przez humory Jareda atmosfera w domu była napięta. Wszystko podkręcała dodatkowo nasza seksualna wojna, którą od incydentu z kuchnią oboje toczyliśmy. Teraz, po wyprowadzce Shanna, byłam zdana tylko na siebie. Jednak mimo urazu ręki, Jared w czasie mojej nieobecności, też pracował, na zmianę z Jamiem, Stevem i Tomo. Z tego, co mówił mi Chorwat, póki co partie perkusji były nagrane, więc nie zapowiadała się konfrontacja Leto. Wracając popołudniami do domu, zastawałam Jareda zwykle w The Lab, zajętego do tego stopnia, że nie dostrzegał nic poza tym, co miał aktualnie przed sobą. Dlatego też, odwiedzałam Shannona, wracając do domu dopiero wieczorem, czego momentami, choć trudno  w to uwierzyć, wcale nie chciałam. Jared nie lubił być zależny od kogokolwiek, więc kiedy nagle, musiałam pomóc mu ze ściąganiem koszulki, smarowaniem barku i zakładaniem na nowo opatrunku, wyżywał się coraz częściej na mnie, robiąc wiele wyrzutów, nawet za to, że musi spać na brzuchu, a jakąkolwiek romantyczną atmosferę szlag trafił już dawno.
- Przestań się kręcić, Jared. Czy to naprawdę tak trudne, postać chwilę? – zwróciłam się do mężczyzny już lekko zirytowana jego ciągłym ruchem, kiedy wieczorem kończyłam zakładanie bandaża.
- Zostaw, z tym już sobie poradzę – odparł, wyjmując mi z ręki koniec materiału z zapięciem i mierząc mnie chłodnym spojrzeniem, którym bez wątpienia mógł zabić.
- O, co tym razem chodzi? No, mów, co znów zrobiłam. Słucham.
- Proszę cię, nie zaczynaj…
- Nie, no powiedz. Ja jestem spokojna. Przecież widzę – odparłam zupełnie obojętnie, zakładając ręce na piersi i wpatrując się w Jareda, który bez wątpienia znów miał jakieś „ale”, w myślach nucąc sobie melodię do jogi.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że Shannon kupił dom?
- Słucham??? Jaki dom?!
Pytanie wokalisty zupełnie mnie zaskoczyło. O czym on mówi? Jaki kurna dom? To prawda, że Shanimal interesował się ostatnio nieruchomościami i nawet pokazał mi jedną, nie mówił o kupnie. Widziałam Shannona wczoraj, ale nie był łaskawy o niczym wspomnieć.
- Nie udawaj. Jesteś tam codziennie i nie wiesz, że kupił sobie dom? To, co z nim robisz, że nie wiesz o tak oczywistej rzeczy? Słucham, wyjaśnij mi to?
- A skąd ty o tym wiesz?
- Wiedziałem… I nawet nie zaprzeczysz?
- Nie, nie zaprzeczę! – krzyknęłam, choć szybko tego pożałowałam. Pozwolić dać emocjom upust oznaczało, dać wygraną Jaredowi, który nie wiem dlaczego, ale chciał za wszelką cenę mnie zdenerwować. Oznaczało by to wtedy, że mam coś do ukrycia?, pomyślałam, uspokajając się. - Bo to jest już nudne, bo mam dość bezpodstawnych oskarżeń, bo to jest chore, bo ty…
Postanowiłam odpuścić i kiedy zaczęłam wymieniać, nagle zrobiło mi się strasznie duszno, a słowa uwiędły mi  w gardle. Wszystko przed oczami momentalnie pociemniało, a nogi same się ugięły. Nawet nie wiem kiedy straciłam przytomność.




~ * ~


Jared:

     Przez ostatnie kilka dni wszystko, między mną a Veronicą sypało się jak pieprzony domek z kart, kiedy wyciągasz choćby jedną. O co chodziło dokładnie? To było właśnie trudne do zdefiniowania. Żyliśmy jak pies z kotem, co było podobno spowodowane moimi huśtawkami humorów. I choć z początku wyśmiałem ten absurd, to z czasem uświadomiłem sobie, że rzeczywiście się zmieniłem. Im dłużej się nad tym zastanawiałem tym jaśniej widziałem swoje czyny i powoli docierała do mnie przytłaczająca prawda. Przez uraz jaki nabawiłem się przez kochanego braciszka, musiałem brać leki przeciwbólowe, bowiem naciągnięty bark miał regenerować się kilka do kilkunastu dni. W dodatku niedawna utrata wagi do filmu i to, że nie wróciłem jeszcze do pełnej formy, spowodowały, że uraz był dotkliwszy bowiem moje ciało wciąż było stosunkowo wątłe i mało podatne na siłę. Leki się sprawdzały, nie odczuwałem bólu przy nieuniknionym ruchu podczas poruszania, ale… sprawiły też, że byłem bardziej rozchwiany. Łatwo się irytowałem, a sprawa z Shannonem doprowadzał mnie do istnego apogeum. Poza tym praca w studiu, naglące terminy i spór z bratem, którego nie mogłem unikać w nieskończoność, wprawiały mnie w jeszcze większe zdenerwowanie. W dodatku relacje z Emmą też się posypały, bowiem blondynka od wizyty w szpitalu kontaktowała się ze mną wyłącznie telefonicznie.

Jednak najcięższą przeprawę miałem z Veronicą, która w ostatnim czasie trzymała się na dystans. Atmosfera była dość napięta, a brunetka postanowiła schodzić mi z drogi i nie mówić o wszystkim. Kiedy pytałem o Shannona kazał mi samemu do niego zadzwonić, gdy prosiłem by została – wychodziła, kiedy prosiłem by nie robiła czegoś – lekceważyła mnie, kiedy chciałem by uwzględniała mnie w swoich planach – nie robiła tego. Mówiła mi coraz mniej, a czas jaki spędzaliśmy razem ograniczał się do śniadania, kolacji i godziny przed snem, podczas której brała prysznic, krzątała się po sypialni, zbywając mnie odpowiedziami: tak, nie, i kładła się do łóżka, po przeciwnej stronie co ja, od razu zasypiając. Miałem wrażenie, że dzieli nas ocean, a była to jedynie metrowa przestrzeń. Nie podobało mi się to, ani inne rzeczy i dlatego próbowałem z nią rozmawiać, ale każda próba kończyła się oskarżeniem, że robię jej wyrzuty. Lecz o dziwo żadna kłótnia nie skończyła się nazbyt drastycznie, bowiem Veronica zawsze w odpowiednim momencie wycofywała się, zachowując opanowanie, czym momentami doprowadzała mnie do szewskiej pasji…
Tak było i tego wieczoru. Kiedy kilka godzin temu Tomo powiedział mi, że Shannon kupił dom, zmieszałem się…

- Ale jak to kupił dom? Kiedy?
- Nie mam pojęcia, rozmawiałem dziś z nim i mi to powiedział. Kilka dni temu, oglądał jakieś domy z Niko. Zapytaj ją, to pewnie powie ci więcej… Kto by pomyślał, że Shanny będzie chciał się kiedykolwiek usamodzielnić, a tak się zapierał, pamiętasz?

Przypominając sobie jej urywek, byłem zły. Shannon coś zamierzał, a to, że spędzał coraz więcej czasu z Veronicą, niepokoiło mnie bo go przejrzałem. Nicky nie chciała dostrzec, że mojemu bratu chodzi być może o coś więcej, więc musiałem ją ochraniać, a nie było to łatwe gdy kobieta na każdym kroku buntowała się i znów się kłóciliśmy…
- Bo to jest już nudne, bo mam dość bezpodstawnych oskarżeń, bo to jest chore, bo ty…
- Veronica! – zauważając jak kobieta niebezpiecznie się chwieje, w ostatniej chwili zdążyłem objąć ją jedynym wolnym ramieniem i przyciskając do siebie, z trudem utrzymałem jej omdlałe ciało na swojej lewej ręce.
- Holy shit…
Położyłem ją na łóżku i usiadłem przy twarzy, próbując ocucić. Przeraziłem się, gdy dziewczyna ni stąd ni z owąd zemdlała. Serce momentalnie przyśpieszyło, a moje ciało przeszedł dreszcz paniki. Nie żartuj sobie ze mnie. To nie fair!  Po kilku chwilach zauważyłem jak powieki brunetki delikatnie drgają i powoli się unoszą. Uspokoiłem się.
Złapałem ją wolną ręką za podbródek, tak, że patrzyła mi w teraz oczy. Przez moment naprawdę się o nią bałem i byłem na siebie zły. Odnajdując jednak w jej wzroku obojętność, znużenie i coś na wzór „nie wierzę, że się przejąłeś”, prawie niezauważalnie, ale zakuło mnie w środku.
- Już lepiej? Jak się czujesz?
- Nic mi nie jest, nie wiem co się stało – wycedziła, próbując kręcić głowa na boki. Przykładając swoją dłoń do mojej, dodała: - Puść mnie, Jay.
- Omdlenie nazywasz niczym? Ludzie od tak sobie, nie tracą przytomności, Veronica. To nie jest normalna reakcja, martwię się o ciebie, zrozum to… a jeśli to ma związek z twoim nie dawnym wypadkiem? Powinien zbadać cię lekarz.
- Jared! – odezwała się z lekką irytacją w głosie i ignorując moją rękę, podniosła się do pozycji siedzącej. – Jesteś gorszy niż Ofelia… – po tych słowach, wyraz twarzy dziewczyny zmienił się, już nie dąsała się i opuszczając wzrok na swoje dłonie, widziałem jak waha się nad kolejnymi słowami. – Ja… nie wiem, gdzie my jesteśmy, bo chyba gubię się… to, co się dzieje, twoje zachowanie… Jared boję się, że się od siebie oddalamy…
- Dlaczego tak myślisz? To prawda, ostatnie dni nie były najlepsze, ale… wiem, co jest między nami. Wiem, co do ciebie czuję, ty też…?
-  Nie chodzi tylko o ostatnie dni.
- Nie? – jej słowa mnie zdziwiły. Złapałem ją za dłoń i przyjrzałem się uważnie jej. Co mi chcesz powiedzieć?
- Po wyprowadzce Shannona zdałam sobie sprawę, że… nasza relacja, związek… że to nie toczy się tak jak normalny związek.
- Do czego dążysz?
- Widzisz…  robimy wszystko „lekko” na odwrót. Mieszkam z tobą, a zwyczajnie to jest poważne zobowiązanie, a etap chodzenia na randki? Nigdy go nie było i to śmieszne bo…. sypiam z tobą, choć nigdy się nie umówiliśmy. – Sarkastycznie się zaśmiała, ale wciąż unikała spojrzenia mi w oczy. - Zabrałeś mnie do swojej rodziny na święta, choć jesteśmy ze sobą tak krótko… i tak się zastanawiam… chcę by nam wyszło, Jay.
Podnosząc na mnie swoje brązowe tęczówki, zbliżyła swoją twarz do mojej. Wyczekując odpowiedzi, musnęła mnie ustami wzdłuż kości policzkowych, zatrzymując się na dolnej wardze, delikatnie zamykając ją w swych objęciach. Bosh, jak ona na mnie działała.
- Ja też tego baaaardzo chcę – wycedziłem po chwili, opanowując narastające we mnie pożądanie i gładząc ją po policzku. Nie, nie mogłem dać się jej sprowokować, ale czy ona teraz grała? Po tym jak Veronica mnie uśpiła, nasze relacje łóżkowe nie wróciły do normy. Według jej groźby, miałem ją prosić o pozwolenie zbliżenia się do niej.
- Zaczekaj – nagle coś do mnie dotarło. Odsuwając ja od siebie, spojrzałem na nią. – Ale chyba mi nie mówisz, że chcesz się wyprowadzić?
- Nie… to znaczy nie wiem…
- Nie ma nawet takiej opcji. I tak ci nie pozwolę – wtrąciłem szybko, tonem nie znoszącym sprzeciwu i jednym ruchem przyciągnąłem ją do siebie. Widząc jej uśmiech, dodałem: - Czyli chciałaby pani pójść ze mną na randkę?
- Niewątpliwie panie Leto… chcę byś mnie uwodził.
Wtulając głowę w moją pierś, zaśmiała się. W tym samym momencie, zrozumiałem o czym mówił. Rzeczywiście od jakiegoś czasu zaczęliśmy traktować się jak stare małżeństwo. Poza nielicznymi wyjątkami, brakowało w naszym związku gry. Jakiejkolwiek.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę cię uwodzić. Kawałek…. po….  kawałku….- wycedziłem, między składanymi na jej szyi pocałunkami.
- O nie, nie, nie… to bardzo miłe, ale musisz się najpierw postarać – odpowiedziała mi brunetka, nonszalancko się uśmiechając. Odsuwając się ode mnie i wślizgując się pod kołdrę, dodała: - Albo poprosić… Niestety pamiętam, Jay. Dobranoc.
 Następnie odwracając się i zakopując w pościeli, zostawiłam mnie kompletnie zdziwionego. – I naprawdę nic nie wiedziałam o domie.
- Nie, nie rób mi tego…- rzuciłem jeszcze, łudząc się, że może zmieni zdanie, ale ona tylko słodko się zaśmiała. Po chwili się podniosła i spoglądając na mnie z miną rodzica na twarzy, dodała:
- Chodź tu do mnie… przytulić się!
Po sekundzie leżeliśmy już wtuleni w siebie. Obrócony na lewym barku, bawiłem się jej włosami, głaszcząc ją po skroni i wyczuwając przyległe do swojego ciała, rozgrzane i prawie nagie ciało Veroniki. Niespodziewanie dziewczyna, wybuchła śmiechem.
- Jared… czuję cię na swoim udzie… och, jaki gotowy… Faceci, tak ciężko jest wam poprosić…- ocierając się o mnie, otuliła mnie jeszcze mocniej.
- Gdyby nie fakt, że masz teraz nade mną przewagę, bez oporów bym cię przeleciał… oj wiele razy! - zaśmiałem się jej delikatnie w twarz, zachowując powagę - … więc mnie nie prowokuj!- Ta diablica złapała mnie za wzwód!- Ale nie zaprzeczę, że uwielbiam twoje dłonie… tak jest doskonale.
- Wulgaryzmy zbyt seksownie brzmią w twoich ustach, ach… ale na to też musi pan zasłużyć. – Odklejając dłonie od mojego członka, otuliła mnie nimi w pasie, zadziornie się uśmiechając. Boże jak mam ochotę jej udowodnić, kto tu jest górą, ale… pieprzona ręka!
- Och ty…. śpij już lepiej.



~ * ~


W końcu po trzech tygodniach noszenia bandaża uciskowego i bólów, odzyskałem swoją prawą rękę i bark. Móc poczuć pełną sprawność było wspaniale. W czwartek, po powrocie od mojego lekarza miałem dzień wolny. Veroniki miało nie być aż do wieczora, postanowiłem więc pomyśleć nad czym dla niej. Po naszej ostatniej rozmowie zrozumiałem, że potrzeba nam więcej małych kroczków. Chyba to miała właśnie na myśli. Cóż… wybór był szeroki, ale zdecydowałem się na lekką kolację, a potem klimatyczną kąpiel z olejkiem różanym i płatkami róż. Kiedy dochodziła szesnasta, zabrałem się za kolację. Nim się jednak rozkręciłem, odezwał się domofon. Nie spodziewałem się gości. Naciskając guzik usłyszałem znajomy głos i po chwili zauważyłem jak na podwórze wjeżdża czarne audi. Momentalnie skierowałem się do drzwi.
- Cześć.
- Witaj, Jay. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
- Skądże, Ann. Miło cię widzieć… a jak samopoczucie? Wszystko… okej z wami?
Annabelle Wallis być może matka mojego dziecka. Ta myśl jak bumerang powracała za każdym razem na myśl o pięknej blondynce. Odbierając od niej płaszcz, bez problemu mogłem dostrzec jak bardzo się zmieniła. Przede wszystkim promieniała i biła od niej aura niesamowitej radości, silniejsza niż kiedykolwiek. To sprawiało, że jej uroda uwydatniał się jeszcze bardziej, a blond włosy opadające swobodnie na ramiona, czyniły z niej niemal dziewczynkę. Mimo tych zmian, brzuch wciąż był nie bardzo widoczny. To dopiero piąty miesiąc, Jay. Czegoś się spodziewał, co?, burknął w mojej głowie oburzony Bart.
- Na razie raczej tak. Lekarz mówi, że najważniejsze są pierwsze tygodnie, a  ja dbałam o siebie wtedy więc dziecko powinno być zdrowe. I nigdy bym nie przypuszczała, że poranne mdłości mogą być tak okropne… A u ciebie?
- Chcesz herbaty?
- Poproszę. – Wyjmując kubki z szafki, zastanawiałem się nad odpowiedzią. Annabelle była moja przyjaciółką, ale nie koniecznie musiałem jej o wszystkim mówić.
- Jest dobrze. Zamykamy powoli tworzenie nowej płyty, dużo się teraz dzieje. Skończyłem te zdjęcia do filmu…. Ogólnie jak zawsze, dużo, mocno, intensywnie.
A ty, pracujesz teraz nad czymś?
- Właśnie wróciłam z Florydy, kręciłam tam zdjęcia do takiego, jednego projektu, wiec póki, co odpoczywam.
- Ann? Ale obiecaj, że nie będziesz się przepracowywać, okej? Jakby wam się coś stało…
- Jared, spokojnie – zaśmiała się kobieta, odbierając ode mnie kubek i posyłając łagodne spojrzenie. – Ciąża to nie choroba. Wiem, że jesteś kochany, ale naprawdę uważam na… nas. Poniekąd to wiąże się z moją wizytą…
- Doprawdy? – O czym blondynka mówiła? Zaintrygowała mnie.
- W przyszłym tygodniu mam USG i  pomyślałam… nie chcę ci się narzucać czy coś, po prostu może chciałbyś tam ze mną pójść?
Wpatrując się w jej niebieskie tęczówki przez chwilę mnie zamurowało, a Bart odetchnął z ulgą. To tylko USG. Z jednej strony myśl, że mogę zostać ojcem był tak absurdalna, ponieważ nigdy nad tym dłużej nie myślałem i robiłem raczej wszystko, co w mojej mocy by tego uniknąć, ale z drugiej strony świadomość cudu życia była czymś niesamowitym.
- Ann, zapomnij, że pozwoliłbym ci pójść tam samej. Oczywiście, że chciałbym…. Usłyszymy go.
- Albo ją, ale tak. Wiesz, jeżeli będzie miał jakieś plany, to mi powiedz, nie chcę cie zobowiązywać…
- Annabelle Wallis, koniec tematu – przerwałem jej, uśmiechając się do niej. – Pójdziesz tam ze mną, czy ci się podoba czy nie.
- Mimo,  że nie masz pewności?
- Właśnie dlatego, że jej nie mam.
Rozmowa z Annabelle była pewnego rodzaju odskocznią. Wymieniając się jeszcze uwagami na temat kina, jej nowej pracy czy mojej płyty, straciłem poczucie czasu. Dopiero kiedy Ann zaczęła się zbierać, zauważyłem jak długo rozmawialiśmy.
- Przykro mi z powodu Shannona i Veroniki.
- Słucham? – podając blondynce płaszcz, nagle znieruchomiałem. Skąd wiedziała o wyprowadzce Shannona? Nie wie, odezwał się Bart. – O czym mówisz?
- Patrząc na was, wydawaliście się być szczęśliwi, a ona… naprawdę myślałam, że kocha ciebie, a tu proszę…
- Annabelle, o czym ty do mnie mówisz?
- O twoim bracie i Veronice. Że się spotykają?
- A się spotykają?
- A nie? Przynajmniej oni tak twierdzą… zobacz sam – kobieta widząc moje zdziwienie, wyjęła z kieszeni swój telefon i dotykając coś na ekranie, po chwili mi pokazała.
- Nie, nie mów, że nie widziałeś tego…
Puszczając słowa blondynki mimo uszu, nie mogłem oderwać wzroku od zdjęć, na których kobieta którą kocham i mój brat tulą się do siebie na jakimś parkingu. Ba! Shannon obejmuje ją tak mocno, że Veronica ociera się o jego ciało. Oboje rozbawieni i darzący się zalotnym spojrzeniem. O to zdjęcia z San Francisco, gdzie niby nie się nie wydarzyło, krzyczy w mojej głowi Bart. Próbując z nim walczyć, odzywam się do kobiety:
- Prześlij mi ten link jak możesz.
- Jared, przepraszam, nie miałam pojęcia, że ty…
- Nie przepraszaj, Ann. Jestem ci wdzięczy, że mi to pokazałaś… teraz mam z kimś do pogadania.
Żegnając się z przyjaciółką, wróciłem do kuchni. Krążąc nerwowo wokół blatu, przyjrzałem się jeszcze raz zdjęciom. Dlaczego nie chciała mi wszystkiego powiedzieć? Czy o to właśnie chodziło? Że podoba jej się Shannon, że on..? Nie, nie… ale te zdjęcia! Czy dlatego się z nim tak dobrze rozumie i spędza z  nim tyle czasu? Ale to mój brat, nie odbiłby mi dziewczyny… Robiliśmy różne numery ale to jest rażące i on o tym wie! Ale mu się ona podoba! Damn! Gwałtownie się zatrzymując, straciłem stojącą na brzegu szklankę. Huk szkła wyrwał mnie z osłupienia. Chwyciłem z szafki moje BlackBerry i kluczyki do auta, po czym wybiegłem z domu.

~ * ~


Yello!
Wiem, kazałam wam długo czekać, a rozdział nie jest jakiś porywajacy, ale tak czasem jest. Głównie stało się tak prez to, że za dużo siedzę ostatnio w sieci i gadam o "dupie Maryny" ( choć w moim przypadku, Jareda tyłeczku ). Chcecie, bijcie. Byle dotkliwie, bym się zmobilizowała z kolejnym szybciej. 
Jak zawsze MILE widziane komantarze :(

P.S. Co sądzicie o Up in The Air? Tylko szczerze, dawajcie. ( Ja mam tyle odczuć, że zbiorę je chyba na notkę na drugim blogu, ruch24na7.blogspot.com ). Ale jedno: CZAAAAAD.


PROVEHITO IN ALTUM!




P.P.S. Dziadu! Ta koszula działa na moje brudne myślenie jeszcze bardziej niż gdybyś jej nie miał! A twoje *FUCK* było.... aw! Mały pervyrt!




* "Może dobry facet zmieni sie w złego?" - Muse, Please let me get what I want.

4 komentarze:

  1. Ojjj te sprzeczki Jareda i Veroniki, nie podoba mi się to.
    Zła dziewczyna z Niko, dać biednemu Jayowi tabletki nasenne. Myślałam, że to się skończy kłótnią, a on pograł z nią w bardzo ciekawy sposób.
    Shannon kupił sobie dom, a to oznacza, że on już na pewno nigdy nie będzie mieszkał ze swoim ukochanym bratem. Swoją drogą Jared nie potrzebnie się na nią wydarł, bo miała prawo nie wiedzieć, ale jak to on uważał inaczej.
    Randki :D Pierwsza już na pewno będzie spalona.
    AnnaBelle... chce żeby Jared poszedł z nią na USG ok. Wydaje mi się, że ona coś kombinuje, chyba nie może przeżyć faktu, że Jared jest z Niko a nie z nią mimo iż będą mieli dziecko.
    Akcja ze zdjęciami, Shannon i Veronika. Jeśli zrobiła to specjalnie, to jestem w stanie to zrozumieć, ale jeśli to jest prawda, to zaczynam się powoli gubić ... :)
    Czekam na nowy rozdział i jakieś wyjaśnienia, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedna kobieta,dwóch braci - w takich sytuacjach bywa wiele zawirowań, ale powiedzmy że zblizamy się do równi pochyłej, która jak wiadomo zmienia położenie... co do akcji, to w następnych trochę się wyjaśni ale też zamąta. Annabelle powróci... i poggra komuś na nerwach ;)A Shannon i Niko...nic nie jest takim jaki się wydaje.

      Usuń
  2. Czytam to opowiadanie już od dłuższego czasu, ale jakoś do tej pory nie zebrało mi się na skomentowanie, przepraszam ;)
    Chory Jared to strasznie upierdliwy Jared. Tez bym go uśpiła dla chwili spokoju. ;) Poza tym nie ma się o co złościć, przecież krzywdy mu nie zrobiła, przynajmniej się wyspał. :D
    Jeśli chodzi o Veronikę i Shannona to już od dawna zastanawiałam się czy S aby na pewno się w dziewczynie brata lekko nie podkochuje, także podejrzenia J jakoś mnie zbytnio nie zdziwiły.
    Jared traktuje Annabell przede wszystkim jak przyjaciółkę, ale ona ma chyba wobec niego jakieś większe plany. Cóż, pewnie okaże się niedługo ;)
    pozdrawiam i czekam na następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie mnie cieszy twój komentarz. Dla autora niesamowicie ważne są opinie czytelników bo to one go mobilizują i dzięki temu pisanie idzie sprawniej ;) To obustronna współpraca czytelników i autora. Jestem wdzięczna za twoje słowa i cieszy mnie kiedy piszecie co wam "się wydaje" lub "co przypuszczacie" bo to znaczy, że to opowiadanie coś (choć w maleńkim stopniu znaczy) tak więc dziękuję!
      Co do Annabelle Wallis, sama mam do niej mieszane uczucia ale opisze wam to pod następną notką... więc ona na pewno chce czegoś więcej. A dziecko ma jej pomóc. Shannon oj... on naprawdę troszczy się o Nicky bo zna swojego brata i widział jak Jared związał się z Cameron,Scarlett, Lohan, Paris, Damn z którymi był w jakiś związkach i jak one wszystkie odchodziły. Dał im coś wiecej niż siebie na jedna noc, a one potem cierpiały. Nicky od początku powodowała w Shannonie uczucie ciepła i troski, poza tym ona ma 23 lata a Shannon wie, że Jareda związki z młodymi kobietami opierają się na seksie. Jednak po swiętach u matki, Shannon przekonał się że Jared naprawdę się angażuje i to go przeraża, że Niko skończy jak te pozostałe. I tak, Veronica Shannonowi się podoba bo spędzali ze sobą dużo czasu i jest dziewczyną u jakiej widziałby siebie bo ona dobrze go rozumie. co będzie dalej,, hm zobaczymy. ( a fakt, że JAred jest takim zazdrośnikiem działa na Zwierzaka jeszcze bardziej)

      Usuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.