Please let me get what I want
Veronica:
Po wyprowadzce Shannona i zdarzeniach jej towarzyszących, wszystko się
zmieniło, poczynając od zwykłych czynności, po moje relacje z Jaredem. Kiedy
wróciłam tego samego dnia do domu, zauważyłam, że Jay ma zabandażowane ramię a
jego prawa ręka nienaturalnie przylega do pleców, pod warstwą grubego opatrunku
usztywniającego. Przeraziłam się, ale
wyczuwając w nim, wciąż jeszcze nadąsanie na brata, uznałam, że nie jest aż tak
źle. Na dniach jednak miałam się przekonać jak bardzo się pomyliłam. Uraz barku
bolał i dawał o sobie regularnie znać przy każdym, mocniejszym ruchu mężczyzny,
co ten za każdym razem wyraźnie sygnalizował. Nawet leki, które przyjmował nie
zawsze działały, wtedy był już po prostu nie do zniesienia. Denerwowało go, że
nie potrafi robić wszystkiego lewą ręką, tak samo jak prawą, że musi prosić o
pomoc. Najgorsze jednak było to, że wszystkiemu był winien jego brat. Nawet
kiedy pewnej nocy, zapomniałam się i przytuliłam się do niego, za mocno, mając
ochotę na trochę czułości ( dotykając oczywiście jego barku), odsunął mnie od
siebie tak gwałtownie, że odechciało mi się jakiegokolwiek przytulania i zabawy:
- Trzeba było powiedzieć, że jesteś AŻ
tak wrażliwy to bym poszła spać gdzie indziej…
- Co ty robisz?! Ej… Zareagowałem
odruchowo… Przepraszam, Nicky! - rzuciła szybko wokalista, podnosząc się do
pozycji siedzącej i próbując złapać mnie za ramię, jednak byłam szybsza i
chwytając swoją poduszkę, wyśliznęłam się z łóżka, a Jared zdążył jedynie
musnąć moje nagie ramię, zsuwając się dłonią po pośladku. Spałam bowiem jedynie
w jego wyciętym podkoszulku, odsłaniającym, prześwitującym i sięgającym mi
ledwie za pupę, czym go dręczyłam, za to jak mnie ostatnio traktował. Punishment will be harsh, przypomniały
mi się jego słowa i w myślach, się zaśmiałam.
- Trochę za późno. Dobranoc Jay… a
jakbym hałasowała i nie mógłbyś zasnąć, to wiedz, że świetnie się bawię sama ze
sobą! Wcale nie jesteś nie zastąpiony!– wycedziłam i odwracając się, pokazałam
mu dwa palce. Widząc przebiegający po jego twarzy grymas nie zadowolenie mający
się za chwilę przemienić standardowo w zdenerwowanie, teatralnie się
uśmiechnęłam, chcąc wkurzyć go jeszcze bardziej. Dzień wcześniej, zauważyłam
jak bardzo irytuje się Jared, kiedy sobie zażartowałam, że jeśli nie ma ochoty
na pieszczoty ( seks z jego barkiem był raczej mało wskazany), to sama się
zaspokoję przyjacielem wibratorem i
porównam efekt. Uraziłam niechcący jego WIELKIE ego, och... Zamykając za sobą
drzwi, poszłam do swojej sypialni. Podminowany
Jared, nie był miłym Jaredem.
~ * ~
Humory Jareda dodatkowo pokręcały moje postanowienie i zachowanie. Po
tej całej akcji z Shannonem kompletnie nie wiedziałam, co mam już myśleć. Mimo
to moje relacje z perkusistą wróciły nawet do normy, z czego nie koniecznie
cieszył się Jared, a tym bardziej nie podobały mu się moje odwiedziny starszego
Leto. Ale nie mogłam inaczej, Shannon choć nie chciał mi dać tego poznać był w
rozsypce, która przeszła na kolejny poziom. Izolacja od świata. Po zatopieniu
tego najgorszego bólu, w morzu alkoholu, mężczyzna wydawał się przypominać
pustą przestrzeń. Coś jak odebrać
pejzażowi jeden z kolorów. Tak, zdecydowanie tak widziałam teraz Shannona.
A to z kolei martwiło mnie jeszcze bardziej niż jego wcześniejszy stan. Tak
więc nie zależnie od woli i zachcianek Jareda, odwiedzałam Shannona prawie
codziennie. Z każdymi odwiedzinami Shannona, miałam też coraz większą ochotę
uszkodzić, raz na zawsze, przeklętą Lane del Rey, za to, co mu zrobiła, za to
jak zraniła jego uczucia…
- Ty znów tutaj? W dodatku o tej porze?
A co jeśli cię nie wpuszczę?
- Mi też miło cię widzieć, Shanny, to po
pierwsze. Po drugie, zabierz to ode mnie bo jest gorące! Szybko! Aaa… A po
trzecie, na miłość boską, załóż coś na siebie! Ten widok powinien być
zabroniony.
Uśmiechając się szeroko do mężczyzny i
wciskając mu, styropianowe opakowanie z naleśnikami, szybko weszłam do środka i
zamknęłam za sobą drzwi, stając jak wryta. Widok oddalających się, nagich,
opalonych, wytatuowanych pleców perkusisty i niebezpiecznie nisko opuszczonych
spodni, delikatnie odsłaniających już jędrny tyłeczek, powinien być surowo ocenzurowany.
- Czuję na sobie swój wzrok, Nicky-
zaśmiał się nagle Shannon. - To zatrzęś tyłeczkiem – nim skończyłam mówić,
perkusista niespodziewanie wykonał moją prośbę, a ja wybuchłam głębokim
śmiechem. Mały samuraj wykonujący shake - widok kapitanie rozbrajający.
I choć Shannon dawał mi wyraźnie do
zrozumienia, że chce być sam, ja notorycznie to lekceważyłam. Wiedziałam, że
nie przyzna się do tego, że nie chce być sam, szczególnie teraz. - Przykro mi,
ale nie pozbędziesz się mnie tak łatwo –rzuciłam, uspokajając oddech i wchodząc
do kuchni, oparłam się o futrynę. Shannon w odpowiedzi posłał mi tylko, lekki
uśmiech, będący chyba aprobatą. Zabrałam się za rozpakowanie naleśników, a
Shannon w tym czasie zrobił nam kawę i znalazł brakującą część garderoby, którą
nałożył na siebie. Siadając w kompletnie nijakim, białym salonie, w którym
jedynymi meblami była sofa i telewizor, poczułam się dziwnie obco. To wnętrze jest okropnie surowe, muszę mu to
w końcu powiedzieć, pomyślałam.
- Więc dowiem się, co się stało, że
odwiedzasz mnie o… 12? Jakiś gang porwał tego całego Ewesona i masz wolne?
- Oj Shanny… uno – jak miło wiedzieć, że
kochasz mnie bezgranicznie. Dos – żadnego Ewesona, tylko Emersona. Nie i nikt
go nie porwał. Tres – teoretycznie jestem w pracy, ale ciiii….
- No ładnie… przez ostatni tydzień
przyzwyczaiłem się do popołudniowych kontroli, proszę pani kurator… - zaśmiał
się Shannon, za co dostał ode mnie, z łokcia kuśtańca. – Nie mów, że okłamujesz
tego zazdrośnika? - kontynuował Shannon, podśmiewając się jeszcze. – Powiedzmy,
że nie koniecznie ma w tej chwili, tego świadomość… - odpowiedziałam
tajemniczo, ledwie powstrzymując uśmiech. Za to, co dziś zrobiłam, czekałam
mnie z pewnością kara, ale frajda wynikająca z tego była silniejsza. Poza tym
Jared sam się prosił. – Już mi się to
podoba… COŚ TY NIKO MU ZROBIŁA? –
Shannon, momentalnie odwrócił się do mnie i wbił swój podniecony wzrok,
przerywając jednocześnie jedzenie naleśnika,
z którego wypłynęłam gęsta czekolada. Niecierpliwił się jak dziecko,
czekające na finał dobrego kawału. – Oj tam, oj tam, nic wielkiego… ale po, co
chcesz to wałkować?- rzuciłam rozbawiona, by się z nim lekko podroczyć. – CO? –
spoglądając na uradowaną twarz mężczyzny, nagle sobie uświadomiłam, że nie
gościł na niej taki uśmiech, od wielu dni. – Wkurwił mnie dziś nie miłosiernie…
Wiesz, on nawet świętego wyprowadzi z równowagi, a ja z racji tego… tego, że
cier…
- No proszę cie, nie rozśmieszaj mnie
już…
- Shann, ale go naprawdę boli.. –
odpowiedziałam, z udawaną powagą, na co oboje się po chwili zaśmialiśmy.
Starałam się zrozumieć sytuację Jareda, ale dziś przeholował i nie miałam
zamiaru mu współczuć. – Ja sobie obiecałam, że będę opanowana i nawet na niego
nie krzyczę, w przeciwieństwie do niego…
- Okej, jakoś trudno mi wierzyć, że tak
potrafisz, ale…
- Ej!
- Więc pomogłaś mu w cierpieniu, co? –
wtrącił Shannon, domagając się dalszej części opowieści.
- Wsypałam mu do soku środek nasenny…-
odpowiedziałam tonem niewinnego dziecka. - Że, co zrobiłaś?! Jaja, sobie
robisz? Uśpiłaś Jaredka? Nieeee…. Nie wierzę! – Shannon wybałuszył ona mnie
oczy i kompletnie oniemiał. Sama nie przypuszczałam, że byłabym do tego
skłonna, ale już nie wytrzymałam. Do głosu dorwała się moja złośliwa natura. Leki,
które mu dałam, w połączeniu z jego proszkami, zafundowały mu niezły odjazd i
według tego, co napisali na opakowaniu, powinien obudzić się za 6-9 godzin. A wtedy zginę tragicznie, pomyślałam. -
No to tego, to jeszcze nie grali… Ale heca – dodał po chwili Shannon, wracając
do konsumpcji naleśnika. – Chyba powinienem ci współczuć.
- No w skowronkach to on raczej nie
będzie jak się obudzi, a zważając na obecną sytuację między nami… - nie
musiałam kończyć bo Shannon dobrze wiedział, co się ostatnio działo, tak samo
jak to, że nie czeka mnie nic dobrego po powrocie do domu. Były pewne granice,
których nie wolno było przekraczać. Ja to właśnie zrobiłam - wykorzystując
zaufanie Jareda, wycięłam mu numer i choć w głębi duszy powinnam czuć się z tym
paskudnie, nie miałam kompletnie żadnych wyrzutów. Co gorsza, byłam z siebie
zadowolona.
Sięgając po swój kubek z kawą, upiłam
łyk gorącego napoju, po czym na powrót wyciągnęłam się na kanapie, wyciągając z
butów obolałe stopy. Spoglądając na Shannona, zauważyłam jak, cały czas, pod
nosem delikatnie się uśmiecha.
- Co jest aż tak zabawnego? Też chcę się
pośmiać.
- Zastanawiam się, czego nie robić by ci
się nie narazić… Aż mnie ciekawi, co zrobił ten matoł,
że posunęłaś się na tak radykalny krok?
- No
cholera, Shannon... – próbowałam być poważna i zdenerwowana, ale widząc minę
perkusisty nie potrafiłam, musiałam się zaśmiać. – Nie poszło o jedną rzecz, po
prostu wszystko się nałożyło... Ostatnio te ciągłe pretensje, dosłownie o
wszystko, każdą rzecz... Od twojej wyprowadzki, czuje się jakbym żyła z
zupełnie obcym człowiekiem i nie wiem czy to kwestia tego, czy urazu, a może leków, jakie Jay bierze bo... jest non
stop naburmuszony, podirytowany i czepialski... a dziś rano wyrzuciliśmy sobie
wszystko jak leciało, w dodatku Jared nie może przeboleć faktu, że poprosiłam
ciebie byś pojechałeś ze mną na ściągnięcie szwów, zamiast jego i podobno uraziłam
jego uczucia...
- Przecież
on nie znosi widoku krwi, ran i innych takich bzdetów?! Co za kretyn!
- Shannon,
proszę cię...
- Nie, Nicky.
Oboje wiemy jak jest. Chce mi dopiec, skłócić nas, dlatego zachowuje się jak
ostatnia kanalia. Pieprzony pies ogrodnika – wycedził Shannon, nerwowo
obracając się na kanapie. Biorąc głęboki oddech, po chwili się uspokoił. –
Wiesz, co zmieńmy temat...
- To wnętrze
jest okropne i zupełnie ci nie pasuje.
- Słucham?
- Chciałeś zmienić temat więc…
- To zaskakujące, że o tym wspominasz –
nagle ni stąd ni zowąd Shannon się zaśmiał, posyłając mi tajemnicze
spojrzenie. Bez problemu mogłam dostrzec w jego oczach znikomy błysk, jakby
właśnie mnie przejrzał. – Skoro już o tym wspomniałaś, przydasz mi się. Ubieraj
się, zabieram cię gdzieś – rzucił szybko, podnosząc się z kanapy i zabierając
mi talerz z dłoni, pociągnął za sobą.
- Ja?
- Nieeee, lubię gadać do ścian po
prostu.
Podając mi moja kurtkę, perkusista
zaprezentował mi jeszcze swoje kompletne uzębienie, po czym zakładając na nos
ciemne okulary, zaprosił do wyjścia. Opuszczając apartamentowiec, zauważyłam,
że słońce przegnało już ciemne chmury a niebo znacznie się rozpogodziło,
zalewając nas jasną i ciepłą poświatą. Mimowolnie zmrużyłam powieki. Od kilku dni
pogoda w Los Angeles była tak zmienna, że kompletnie nie wiedziałam jak mam się
ubrać. Gdy wychodziłam do pracy było zimno, lecz po paru godzinach znów
powracało przyjemne ciepło, i tak w kółko. Ja nigdy nie mogłam trafić. Punkt dla Shannona za okulary.
- Dowiem się, co zamierzasz? I gdzie
mnie wieziesz? – zwróciłam się do mężczyzny, gdy przejeżdżaliśmy już ulicami
centrum miasta. - A jak bardzo chciałabyś to wiedzieć? – Shann odbił piłeczkę,
drocząc się ze mną. Jak na człowieka w
depresji, to ma humorek, pomyślałam. – Shannonie Christopherze Leto,
uwierz, nie chcesz być na mojej czarnej liście… - zaczęłam siląc się na jak
najpoważniejszy i srogi ton głosu, jednak mężczyzna tylko charyzmatycznie się
zaśmiał i w odpowiedzi podkręcił głośniej radio, z którego właśnie poleciało Cruising California, The Offspring.
~ * ~
Wracając około osiemnastej do domu, czułam lekkie zdenerwowanie.
Obawiałam się rozmowy z Jaredem, kiedy już się obudzi, bo miałam świadomość, że
nie będzie to miłe. Wjeżdżając do garażu, zgasiłam silnik i powoli wysiadłam z
auta, które kilka dni temu odebrałam z warsztatu. Mechanik spisał się
rewelacyjnie. Po stłuczeniu nie było śladu, więc chociaż to sprawiało, że
czułam się lepiej. Wyjęłam zakupy z bagażnika i przejeżdżając jeszcze dłonią po
masce idealnie nabłyszczonego auta, weszłam do domu.
W środku panował półmrok, który rozjaśniały jedynie promienie nikłego
światła, przeciskającego się przez żaluzje, zawieszone w oknach, w salonie i
kuchni. Odstawiając zakupy na kuchenny blat, zdjęłam skurzaną kurtkę, obcasy i
podeszłam do śpiącego wciąż mężczyzny. Klękając przy zagłowiu sofy, głęboko
odetchnęłam. Koncentrując wzrok na wokaliście, pogładziłam go wierzchem dłoni
po skroni i policzku. To było jak odruch bezwarunkowy. Silniejszy ode mnie. Brunet nawet nie drgnął. Morfeusz trzymał go
silnie w swoim ramionach i nie chciał wypuścić.
Opierając swoją brodę o brzeg kanapy, tuż przy głowie Jareda, nie mogłam
się ruszyć. Nie chciałam. Brakowało mi jego miłości i ciepła. Zatracając się w
jego przepięknym obliczu, analizowałam każdy centymetr jego twarzy. Twarzy,
która w ostatnim czasie wydawała mi się tak obca. Ba! On cały nie był moim Jaredem. Teraz, kiedy spał,
otoczony spokojem, przypominał antyczne bóstwo, wykute w marmurze. Idealnie
wyeksponowane kości policzkowe, delikatny, dwudniowy zarost, nienaturalnie
długie rzęsy i… usta, seksownie rozchylone. Damn!
Dlaczego nawet śpiąc, musisz tak na mnie działać?! Posyłając mu ostatnie
spojrzenie, złożyłam na jego ustach słodki pocałunek i po powili się
podniosłam.
Włączyłam światło, a następnie cicho radio i zabrałam się za
rozpakowywanie zakupów. Krzątając się po kuchni, zastanawiałam się, co by tu
zjeść. Nagle rozdzwonił się mój telefon.
- Katiaaaa! Moja wariatko, kiedy
wróciłaś? – rzuciłam z entuzjazmem na powitanie. Telefon od przyjaciółki był nieoczekiwany,
ale sprawił mi niesamowitą radość. Była mi naprawdę bliską osobą, która
świetnie mnie rozumiała. Brakowało mi jej, szczególnie teraz. Kiedy zaczęła
swoją opowieść, była taka podniecona i miała mi tyle do powiedzenia. – W
Kanadzie mają cudną zimę – wtrąciłam z nutką rozmarzenia w głosie. Tutaj mogłam
jedynie śnić o śniegu. Jednak Katia w przeciwieństwie do mnie marzyła by
wyciągnąć się na plaży. Najlepiej gdzieś na Hawajach lub w Nowej Zelandii.
-
Nie śmiej się, mówię serio. Powinnyśmy wybrać się razem na wakacje. Tylko my
bez mężczyzn… co ja mówię. I to koniecznie! Co ty na to? Nicky, czyż to nie
genialny pomysł?! Co powiesz na… Tajlandię?!
- Kat, trafiłaś idealnie. Właśnie mam
totalne urwanie głowy… - zaczęłam delikatnie, choć propozycja przyjaciółki
kompletnie mnie zszokowała. Była impulsywna i wykorzystywała każdą chwilę.
Przyzwyczaiłam się do jej szalonych pomysłów, ale to? Woda się gotował,
wrzuciłam ryż. – Ja nie wiem…
- Skarbie,
ale ja wiem. Nie odpuszczę ci, ale wrócimy do tego jeszcze. Póki, co mam inne
plany. Musimy uczcić mój powrót i to oooostro. – Blondynka radośnie się
zaśmiała, a ja nie musiałam zgadywać by wiedzieć, że Weich właśnie w pełni
perwersyjnie się uśmiecha. Chyba, aż za dobrze ją znałam by wiedzieć, co ma na
myśli, mimo to miałam ochotę się podroczyć. – Jak bardzo oooooostro, Weich?
Obie się zaśmiałyśmy.
- Baaardzo, bo widzisz, niegrzeczne dziewczynki bawią się tylko ostro i mocno. - Amerykanka ponownie szaleńczo zachichotała.
Uśmiechając się, podskoczyłam i wyciągnęłam z szafki miskę, po czym się
odwróciłam, zwracając do Katii, i… – Bosh, jak ja za tobą tęs… - prawie wpadłam
na Jareda, który niespodziewanie wyrósł przede mną. Nie miał opatrunku. Łapiąc
nerwowo powietrze, w środku panikowałam. Zlekceważyłam głos Katii w słuchawce.
Nie byłam w stanie się odezwać, bo głos uwiądł mi w gardle. Policzyłam do
trzech i podniosłam powoli wzrok. Napotykając niebieskie, przeraźliwie obojętne
tęczówki, bezwiednie wypuściłam z lewej dłoni miskę. Brzdęk tłuczonego szkła w
ułamku sekundy rozniósł się echem po całym pomieszczeniu, a Jared nawet nie
mrugnął. Jego opanowanie mnie paraliżowało. Stojąc z telefonem przy uchu i
drugą ręką w powietrzu, z wzrokiem zatopionym w jego oczach, próbując się
zorientować jak bardzo mam przechlapane - w końcu się ocknęłam.
- Przepraszam Kat, oddzwonię dobrze?
–odezwałam się do przyjaciółki po czym, zakończyłam połączenie, nawet na moment
nie spuszczając wzroku z Leto. Moje serce tym czasem, o mało nie wyskoczyło z
klatki.
- Mamy do pogadania.
Po tych słowach mężczyzna rozplątał ręce
założone na piersi i niespodziewanie łapiąc mnie w tali, bezprecedensowo
posadził na kuchennym blacie. Następnie gwałtownie przygwożdżając moje dłonie i
uniemożliwiając mi ruch, podszedł bliżej. W tej pozycji, bez problemu, mogłam
objąć go nogami. Bałam się i może nie byłam do końca zdrowa, ale… to mnie
podniecało.
- Co ja mam z tobą zrobić?
Jego głos choć pozornie szorstki,
ociekał najgorszą perwersją. Poczułam jak moje ciało przechodzą ciarki. O rzesz ty, tak zamierzasz grać?!,
wydarło się moje podniecone alter ego, a ja gdzieś głęboko odetchnęłam z ulgą.
Opierając swoje czoło o moje, przygwoździł mnie do szafki, już do reszty. Teraz
wcale nie mogłam się ruszyć. Jego ciepły oddech na moich wargach, powoli mnie
rozluźniał. Czyżby wrócił mój Jared?
- A na, co masz ochotę…
Nie zwlekając długo, postanowiłam wejść
w jego grę. Czyżby rzeczywiście nie był
zły, a może wcale się nie domyśla, że…? Nie, nie…
- Ukarać cię Veronico, bo zrobiłaś dziś
bardzo złą rzecz.
Jego aksamitny głos, rozbrzmiał mi w
uchu, a brunet na powrót przechylił głowę i spojrzał na mnie, lekko się uśmiechając. Ty perwersie.
- Skoro tak mówisz… zrób to.
Posyłając mi przebiegłe spojrzenie,
przyssał się do moich ust. Całując mnie z coraz większym zapałem, po chwili
przerzucił się na ucho, uwalniając moje dłonie. Wykorzystując ten fakt,
momentalnie wplotłam je w jego włosy, a nogi zacisnęłam na jego talii.
Zjeżdżając coraz niżej, w końcu ściągnął mi bluzkę i zanurzył usta w moim
biuście. Wyłapując z miseczki sutek, nagle zaczął go ssać i przygryzać, a ja
pojękiwałam. Kiedy po chwili, zajął się moim rozporkiem, złapałam się za blat
by mógł ściągnąć mi dżinsy. Kiedy już zostałam w samej bieliźnie i złapałam go
za sweter by go ściągnąć, nagle się odsunął, przerywając swoje pieszczoty.
- Co jest?
- Widzisz… - łapiąc mnie za nadgarstki,
znów się zbliżył, ale wyraz jego twarzy zmienił się ponownie na obojętny. -…nie
wiem, co chciałaś osiągnąć usypiając mnie, ale wiedz, że zaskoczyłaś mnie.
Bardzo. Naprawdę. Punkt dla ciebie za to, skarbie. Oryginalny numer… ale
zrobiłaś to ostatni raz… - Żebyś nie był
tego taki pewien, w duchu sarkastycznie się zaśmiałam, widząc jak lodowatym
spojrzeniem mnie mierzy - … a kara za to będzie… sroga – ostatnie słowo,
wyszeptał mi wprost do ucha, delikatnie muskając je językiem. Niech cię szlag Leto!
- Nie, nie zrobisz mi tego… - zaczęłam,
obserwując jak Jared powoli się wycofuje, zostawiając mnie rozebraną i podnieconą
na ladzie. Moja złość zaczęła wzbierać.
- Nie? Przecież nie jestem nie
zastąpiony, kotku…
Puszczając mi oczko, bezczelnie się
uśmiechnął wypominając mi każde słowo.
- … ale chętnie popatrzę na ciebie.
O
nie, teraz przegiąłeś Leto! W ułamku sekundy poczułam jak krew w moich żyłach
nabrzmiewa, a irytacja wyrywa się z mojego wnętrza. Zeskoczyłam z kuchennego
blatu i szybko tego pożałowałam. Wydając stłumiony jęk bólu, podniosłam stopę i
wyciągnęłam odłamek szkła, delikatnie wbity w podbicie. Spoglądając na Jareda
zauważyłam jak przez jego twarz przebiega cień współczucia, lecz znika tak
szybko jak się pojawił.
- Wal się. – Wycedziłam podchodząc do
niego, tak że dzieliły nas centymetry. Czy byłam zła? Nieziemsko wkurwiona, ale
zachowując zimną krew jaką wytrenowałam przez ostatnie dni u jego boku,
dodałam:
– Obiecuję ci, że będziesz prosić by
wejść we mnie choćby palcem. I to nie byle jak Jay, bo będziesz b ł a g a ł, kotku.
Uśmiechając się triumfalnie, pocałowałam
go jeszcze za uchem. Skonsternowanie na jego twarzy- bezcenne! Oddychając
nerwowo w duchu, zgarnęłam z podłogi swoje spodnie.
- Przekonamy się.
Usłyszałam jeszcze wychodząc z kuchni,
ale nie odwróciłam się. Kochany Jared mógł brzmieć pewnie siebie, ale to były
tylko pozory. Zmieni humorek jak będzie
musiał sam się zaspakajać, co wręcz uwielbia, pomyślałam i w środku głośno
się zaśmiałam. Chcesz wojny, proszę
bardzo.
~ * ~
W dodatku sprawy z filmem dla Emersona z dnia na dzień nabrały obrotu i
niemalże codziennie musiałam być w jego wytwórni. Organizacja castingu do
obsady filmu, dobór ekipy, ustalenie scenografii, rozpiska zdjęć – wszystko
działo się jednocześnie i pochłaniało sporo mojego czasu. Z drugiej strony
jednak, cieszył mnie taki obrót spraw. Przez humory Jareda atmosfera w domu
była napięta. Wszystko podkręcała dodatkowo nasza seksualna wojna, którą od
incydentu z kuchnią oboje toczyliśmy. Teraz, po wyprowadzce Shanna, byłam zdana
tylko na siebie. Jednak mimo urazu ręki, Jared w czasie mojej nieobecności, też
pracował, na zmianę z Jamiem, Stevem i Tomo. Z tego, co mówił mi Chorwat, póki
co partie perkusji były nagrane, więc nie zapowiadała się konfrontacja Leto.
Wracając popołudniami do domu, zastawałam Jareda zwykle w The Lab, zajętego do
tego stopnia, że nie dostrzegał nic poza tym, co miał aktualnie przed sobą.
Dlatego też, odwiedzałam Shannona, wracając do domu dopiero wieczorem, czego
momentami, choć trudno w to uwierzyć,
wcale nie chciałam. Jared nie lubił być zależny od kogokolwiek, więc kiedy
nagle, musiałam pomóc mu ze ściąganiem koszulki, smarowaniem barku i
zakładaniem na nowo opatrunku, wyżywał się coraz częściej na mnie, robiąc wiele
wyrzutów, nawet za to, że musi spać na brzuchu, a jakąkolwiek romantyczną
atmosferę szlag trafił już dawno.
- Przestań się kręcić, Jared. Czy to
naprawdę tak trudne, postać chwilę? – zwróciłam się do mężczyzny już lekko
zirytowana jego ciągłym ruchem, kiedy wieczorem kończyłam zakładanie bandaża.
- Zostaw, z tym już sobie poradzę –
odparł, wyjmując mi z ręki koniec materiału z zapięciem i mierząc mnie chłodnym
spojrzeniem, którym bez wątpienia mógł zabić.
- O, co tym razem chodzi? No, mów, co
znów zrobiłam. Słucham.
- Proszę cię, nie zaczynaj…
- Nie, no powiedz. Ja jestem spokojna. Przecież
widzę – odparłam zupełnie obojętnie, zakładając ręce na piersi i wpatrując się
w Jareda, który bez wątpienia znów miał jakieś „ale”, w myślach nucąc sobie
melodię do jogi.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że
Shannon kupił dom?
- Słucham??? Jaki dom?!
Pytanie wokalisty zupełnie mnie
zaskoczyło. O czym on mówi? Jaki kurna
dom? To prawda, że Shanimal interesował się ostatnio nieruchomościami i
nawet pokazał mi jedną, nie mówił o kupnie. Widziałam Shannona wczoraj, ale nie
był łaskawy o niczym wspomnieć.
- Nie udawaj. Jesteś tam codziennie i
nie wiesz, że kupił sobie dom? To, co z nim robisz, że nie wiesz o tak
oczywistej rzeczy? Słucham, wyjaśnij mi to?
- A skąd ty o tym wiesz?
- Wiedziałem… I nawet nie zaprzeczysz?
- Nie, nie zaprzeczę! – krzyknęłam, choć
szybko tego pożałowałam. Pozwolić dać emocjom upust oznaczało, dać wygraną
Jaredowi, który nie wiem dlaczego, ale chciał za wszelką cenę mnie zdenerwować.
Oznaczało by to wtedy, że mam coś do
ukrycia?, pomyślałam, uspokajając się. - Bo to jest już nudne, bo mam dość
bezpodstawnych oskarżeń, bo to jest chore, bo ty…
Postanowiłam odpuścić i kiedy zaczęłam
wymieniać, nagle zrobiło mi się strasznie duszno, a słowa uwiędły mi w gardle. Wszystko przed oczami momentalnie
pociemniało, a nogi same się ugięły. Nawet nie wiem kiedy straciłam
przytomność.
~ * ~
Jared:
Przez ostatnie kilka dni wszystko, między mną a Veronicą sypało się jak
pieprzony domek z kart, kiedy wyciągasz choćby jedną. O co chodziło dokładnie?
To było właśnie trudne do zdefiniowania. Żyliśmy jak pies z kotem, co było
podobno spowodowane moimi huśtawkami humorów. I choć z początku wyśmiałem ten
absurd, to z czasem uświadomiłem sobie, że rzeczywiście się zmieniłem. Im
dłużej się nad tym zastanawiałem tym jaśniej widziałem swoje czyny i powoli
docierała do mnie przytłaczająca prawda. Przez uraz jaki nabawiłem się przez
kochanego braciszka, musiałem brać leki przeciwbólowe, bowiem naciągnięty bark
miał regenerować się kilka do kilkunastu dni. W dodatku niedawna utrata wagi do
filmu i to, że nie wróciłem jeszcze do pełnej formy, spowodowały, że uraz był dotkliwszy
bowiem moje ciało wciąż było stosunkowo wątłe i mało podatne na siłę. Leki się
sprawdzały, nie odczuwałem bólu przy nieuniknionym ruchu podczas poruszania,
ale… sprawiły też, że byłem bardziej rozchwiany. Łatwo się irytowałem, a sprawa
z Shannonem doprowadzał mnie do istnego apogeum. Poza tym praca w studiu,
naglące terminy i spór z bratem, którego nie mogłem unikać w nieskończoność,
wprawiały mnie w jeszcze większe zdenerwowanie. W dodatku relacje z Emmą też
się posypały, bowiem blondynka od wizyty w szpitalu kontaktowała się ze mną
wyłącznie telefonicznie.
Jednak najcięższą przeprawę miałem z
Veronicą, która w ostatnim czasie trzymała się na dystans. Atmosfera była dość
napięta, a brunetka postanowiła schodzić mi z drogi i nie mówić o wszystkim.
Kiedy pytałem o Shannona kazał mi samemu do niego zadzwonić, gdy prosiłem by
została – wychodziła, kiedy prosiłem by nie robiła czegoś – lekceważyła mnie,
kiedy chciałem by uwzględniała mnie w swoich planach – nie robiła tego. Mówiła
mi coraz mniej, a czas jaki spędzaliśmy razem ograniczał się do śniadania,
kolacji i godziny przed snem, podczas której brała prysznic, krzątała się po
sypialni, zbywając mnie odpowiedziami: tak,
nie, i kładła się do łóżka, po przeciwnej stronie co ja, od razu
zasypiając. Miałem wrażenie, że dzieli nas ocean, a była to jedynie metrowa
przestrzeń. Nie podobało mi się to, ani inne rzeczy i dlatego próbowałem z nią
rozmawiać, ale każda próba kończyła się oskarżeniem, że robię jej wyrzuty. Lecz
o dziwo żadna kłótnia nie skończyła się nazbyt drastycznie, bowiem Veronica
zawsze w odpowiednim momencie wycofywała się, zachowując opanowanie, czym
momentami doprowadzała mnie do szewskiej pasji…
Tak było i tego wieczoru. Kiedy kilka
godzin temu Tomo powiedział mi, że Shannon kupił dom, zmieszałem się…
-
Ale jak to kupił dom? Kiedy?
-
Nie mam pojęcia, rozmawiałem dziś z nim i mi to powiedział. Kilka dni temu,
oglądał jakieś domy z Niko. Zapytaj ją, to pewnie powie ci więcej… Kto by
pomyślał, że Shanny będzie chciał się kiedykolwiek usamodzielnić, a tak się
zapierał, pamiętasz?
Przypominając sobie jej urywek, byłem
zły. Shannon coś zamierzał, a to, że spędzał coraz więcej czasu z Veronicą,
niepokoiło mnie bo go przejrzałem. Nicky nie chciała dostrzec, że mojemu bratu
chodzi być może o coś więcej, więc musiałem ją ochraniać, a nie było to łatwe
gdy kobieta na każdym kroku buntowała się i znów się kłóciliśmy…
- Bo to jest już nudne, bo mam dość
bezpodstawnych oskarżeń, bo to jest chore, bo ty…
- Veronica! – zauważając jak kobieta
niebezpiecznie się chwieje, w ostatniej chwili zdążyłem objąć ją jedynym wolnym
ramieniem i przyciskając do siebie, z trudem utrzymałem jej omdlałe ciało na
swojej lewej ręce.
- Holy shit…
Położyłem ją na łóżku i usiadłem przy
twarzy, próbując ocucić. Przeraziłem się, gdy dziewczyna ni stąd ni z owąd
zemdlała. Serce momentalnie przyśpieszyło, a moje ciało przeszedł dreszcz
paniki. Nie żartuj sobie ze mnie. To nie
fair! Po kilku chwilach zauważyłem
jak powieki brunetki delikatnie drgają i powoli się unoszą. Uspokoiłem się.
Złapałem ją wolną ręką za podbródek,
tak, że patrzyła mi w teraz oczy. Przez moment naprawdę się o nią bałem i byłem
na siebie zły. Odnajdując jednak w jej wzroku obojętność, znużenie i coś na
wzór „nie wierzę, że się przejąłeś”,
prawie niezauważalnie, ale zakuło mnie w środku.
- Już lepiej? Jak się czujesz?
- Nic mi nie jest, nie wiem co się stało
– wycedziła, próbując kręcić głowa na boki. Przykładając swoją dłoń do mojej,
dodała: - Puść mnie, Jay.
- Omdlenie nazywasz niczym? Ludzie od
tak sobie, nie tracą przytomności, Veronica. To nie jest normalna reakcja,
martwię się o ciebie, zrozum to… a jeśli to ma związek z twoim nie dawnym
wypadkiem? Powinien zbadać cię lekarz.
- Jared! – odezwała się z lekką irytacją w głosie i
ignorując moją rękę, podniosła się do pozycji siedzącej. – Jesteś gorszy niż Ofelia… – po tych
słowach, wyraz twarzy dziewczyny zmienił się, już nie dąsała się i opuszczając
wzrok na swoje dłonie, widziałem jak waha się nad kolejnymi słowami. – Ja… nie
wiem, gdzie my jesteśmy, bo chyba gubię się… to, co się dzieje, twoje
zachowanie… Jared boję się, że się od siebie oddalamy…
- Dlaczego tak myślisz? To prawda,
ostatnie dni nie były najlepsze, ale… wiem, co jest między nami. Wiem, co do
ciebie czuję, ty też…?
- Nie chodzi tylko o ostatnie dni.
- Nie? – jej słowa mnie zdziwiły. Złapałem
ją za dłoń i przyjrzałem się uważnie jej. Co
mi chcesz powiedzieć?
- Po wyprowadzce Shannona zdałam sobie
sprawę, że… nasza relacja, związek… że to nie toczy się tak jak normalny
związek.
- Do czego dążysz?
- Widzisz… robimy wszystko „lekko” na odwrót. Mieszkam z
tobą, a zwyczajnie to jest poważne zobowiązanie, a etap chodzenia na randki?
Nigdy go nie było i to śmieszne bo…. sypiam z tobą, choć nigdy się nie
umówiliśmy. – Sarkastycznie się zaśmiała, ale wciąż unikała spojrzenia mi w
oczy. - Zabrałeś mnie do swojej rodziny na święta, choć jesteśmy ze sobą tak
krótko… i tak się zastanawiam… chcę by nam wyszło, Jay.
Podnosząc na mnie swoje brązowe tęczówki,
zbliżyła swoją twarz do mojej. Wyczekując odpowiedzi, musnęła mnie ustami
wzdłuż kości policzkowych, zatrzymując się na dolnej wardze, delikatnie
zamykając ją w swych objęciach. Bosh, jak
ona na mnie działała.
- Ja też tego baaaardzo chcę –
wycedziłem po chwili, opanowując narastające we mnie pożądanie i gładząc ją po
policzku. Nie, nie mogłem dać się jej sprowokować, ale czy ona teraz grała? Po
tym jak Veronica mnie uśpiła, nasze relacje łóżkowe nie wróciły do normy.
Według jej groźby, miałem ją prosić o pozwolenie zbliżenia się do niej.
- Zaczekaj – nagle coś do mnie dotarło. Odsuwając
ja od siebie, spojrzałem na nią. – Ale chyba mi nie mówisz, że chcesz się
wyprowadzić?
- Nie… to znaczy nie wiem…
- Nie ma nawet takiej opcji. I tak ci
nie pozwolę – wtrąciłem szybko, tonem nie znoszącym sprzeciwu i jednym ruchem
przyciągnąłem ją do siebie. Widząc jej uśmiech, dodałem: - Czyli chciałaby pani
pójść ze mną na randkę?
- Niewątpliwie panie Leto… chcę byś mnie
uwodził.
Wtulając głowę w moją pierś, zaśmiała
się. W tym samym momencie, zrozumiałem o czym mówił. Rzeczywiście od jakiegoś
czasu zaczęliśmy traktować się jak stare małżeństwo. Poza nielicznymi wyjątkami,
brakowało w naszym związku gry. Jakiejkolwiek.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnę cię
uwodzić. Kawałek…. po…. kawałku….- wycedziłem, między składanymi na jej szyi
pocałunkami.
- O nie, nie, nie… to bardzo miłe, ale
musisz się najpierw postarać – odpowiedziała mi brunetka, nonszalancko się uśmiechając.
Odsuwając się ode mnie i wślizgując się pod kołdrę, dodała: - Albo poprosić…
Niestety pamiętam, Jay. Dobranoc.
Następnie
odwracając się i zakopując w pościeli, zostawiłam mnie kompletnie zdziwionego. –
I naprawdę nic nie wiedziałam o domie.
- Nie, nie rób mi tego…- rzuciłem
jeszcze, łudząc się, że może zmieni zdanie, ale ona tylko słodko się zaśmiała.
Po chwili się podniosła i spoglądając na mnie z miną rodzica na twarzy, dodała:
- Chodź tu do mnie… przytulić się!
Po sekundzie leżeliśmy już wtuleni w
siebie. Obrócony na lewym barku, bawiłem się jej włosami, głaszcząc ją po skroni
i wyczuwając przyległe do swojego ciała, rozgrzane i prawie nagie ciało Veroniki.
Niespodziewanie dziewczyna, wybuchła śmiechem.
- Jared… czuję cię na swoim udzie… och, jaki
gotowy… Faceci, tak ciężko jest wam poprosić…- ocierając się o mnie, otuliła
mnie jeszcze mocniej.
- Gdyby nie fakt, że masz teraz nade mną
przewagę, bez oporów bym cię przeleciał… oj wiele razy! - zaśmiałem się jej
delikatnie w twarz, zachowując powagę - … więc mnie nie prowokuj!- Ta diablica złapała mnie za wzwód!- Ale
nie zaprzeczę, że uwielbiam twoje dłonie… tak jest doskonale.
- Wulgaryzmy zbyt seksownie brzmią w
twoich ustach, ach… ale na to też musi pan zasłużyć. – Odklejając dłonie od
mojego członka, otuliła mnie nimi w pasie, zadziornie się uśmiechając. Boże jak mam ochotę jej udowodnić, kto tu
jest górą, ale… pieprzona ręka!
- Och ty…. śpij już lepiej.
~ * ~
W końcu po trzech tygodniach noszenia
bandaża uciskowego i bólów, odzyskałem swoją prawą rękę i bark. Móc poczuć
pełną sprawność było wspaniale. W czwartek, po powrocie od mojego lekarza
miałem dzień wolny. Veroniki miało nie być aż do wieczora, postanowiłem więc
pomyśleć nad czym dla niej. Po naszej ostatniej rozmowie zrozumiałem, że
potrzeba nam więcej małych kroczków. Chyba
to miała właśnie na myśli. Cóż… wybór był szeroki, ale zdecydowałem się na
lekką kolację, a potem klimatyczną kąpiel z olejkiem różanym i płatkami róż. Kiedy
dochodziła szesnasta, zabrałem się za kolację. Nim się jednak rozkręciłem,
odezwał się domofon. Nie spodziewałem się gości. Naciskając guzik usłyszałem
znajomy głos i po chwili zauważyłem jak na podwórze wjeżdża czarne audi. Momentalnie
skierowałem się do drzwi.
- Cześć.
- Witaj, Jay. Mam
nadzieję, że nie przeszkadzam?
- Skądże, Ann. Miło cię widzieć… a jak
samopoczucie? Wszystko… okej z wami?
Annabelle
Wallis być może matka mojego dziecka. Ta myśl jak bumerang powracała za
każdym razem na myśl o pięknej blondynce. Odbierając od niej płaszcz, bez
problemu mogłem dostrzec jak bardzo się zmieniła. Przede wszystkim promieniała
i biła od niej aura niesamowitej radości, silniejsza niż kiedykolwiek. To
sprawiało, że jej uroda uwydatniał się jeszcze bardziej, a blond włosy opadające
swobodnie na ramiona, czyniły z niej niemal dziewczynkę. Mimo tych zmian,
brzuch wciąż był nie bardzo widoczny. To
dopiero piąty miesiąc, Jay. Czegoś się spodziewał, co?, burknął w mojej
głowie oburzony Bart.
- Na razie raczej tak. Lekarz mówi, że
najważniejsze są pierwsze tygodnie, a ja
dbałam o siebie wtedy więc dziecko powinno być zdrowe. I nigdy bym nie
przypuszczała, że poranne mdłości mogą być tak okropne… A u ciebie?
- Chcesz herbaty?
- Poproszę. – Wyjmując kubki z szafki, zastanawiałem
się nad odpowiedzią. Annabelle była moja przyjaciółką, ale nie koniecznie
musiałem jej o wszystkim mówić.
- Jest dobrze. Zamykamy powoli tworzenie
nowej płyty, dużo się teraz dzieje. Skończyłem te zdjęcia do filmu…. Ogólnie jak
zawsze, dużo, mocno, intensywnie.
A ty, pracujesz teraz nad czymś?
- Właśnie wróciłam z Florydy, kręciłam tam
zdjęcia do takiego, jednego projektu, wiec póki, co odpoczywam.
- Ann? Ale obiecaj, że nie będziesz się przepracowywać,
okej? Jakby wam się coś stało…
- Jared, spokojnie – zaśmiała się kobieta,
odbierając ode mnie kubek i posyłając łagodne spojrzenie. – Ciąża to nie
choroba. Wiem, że jesteś kochany, ale naprawdę uważam na… nas. Poniekąd to
wiąże się z moją wizytą…
- Doprawdy? – O czym blondynka mówiła? Zaintrygowała
mnie.
- W przyszłym tygodniu mam USG i pomyślałam… nie chcę ci się narzucać czy coś,
po prostu może chciałbyś tam ze mną pójść?
Wpatrując się w jej niebieskie tęczówki przez
chwilę mnie zamurowało, a Bart odetchnął z ulgą. To tylko USG. Z jednej strony myśl, że mogę zostać ojcem był tak absurdalna,
ponieważ nigdy nad tym dłużej nie myślałem i robiłem raczej wszystko, co w
mojej mocy by tego uniknąć, ale z drugiej strony świadomość cudu życia była
czymś niesamowitym.
- Ann, zapomnij, że pozwoliłbym ci pójść
tam samej. Oczywiście, że chciałbym…. Usłyszymy go.
- Albo ją, ale tak. Wiesz, jeżeli będzie
miał jakieś plany, to mi powiedz, nie chcę cie zobowiązywać…
- Annabelle Wallis, koniec tematu –
przerwałem jej, uśmiechając się do niej. – Pójdziesz tam ze mną, czy ci się
podoba czy nie.
- Mimo,
że nie masz pewności?
- Właśnie dlatego, że jej nie mam.
Rozmowa z Annabelle była pewnego rodzaju
odskocznią. Wymieniając się jeszcze uwagami na temat kina, jej nowej pracy czy
mojej płyty, straciłem poczucie czasu. Dopiero kiedy Ann zaczęła się zbierać,
zauważyłem jak długo rozmawialiśmy.
- Przykro mi z powodu Shannona i
Veroniki.
- Słucham? – podając blondynce płaszcz,
nagle znieruchomiałem. Skąd wiedziała o wyprowadzce Shannona? Nie wie, odezwał się Bart. – O czym
mówisz?
- Patrząc na was, wydawaliście się być
szczęśliwi, a ona… naprawdę myślałam, że kocha ciebie, a tu proszę…
- Annabelle, o czym ty do mnie mówisz?
- O twoim bracie i Veronice. Że się
spotykają?
- A się spotykają?
- A nie? Przynajmniej oni tak twierdzą…
zobacz sam – kobieta widząc moje zdziwienie, wyjęła z kieszeni swój telefon i
dotykając coś na ekranie, po chwili mi pokazała.
- Nie, nie mów, że nie widziałeś tego…
Puszczając słowa blondynki mimo uszu, nie
mogłem oderwać wzroku od zdjęć, na których kobieta którą kocham i mój brat tulą
się do siebie na jakimś parkingu. Ba! Shannon obejmuje ją tak mocno, że
Veronica ociera się o jego ciało. Oboje rozbawieni i darzący się zalotnym
spojrzeniem. O to zdjęcia z San
Francisco, gdzie niby nie się nie wydarzyło, krzyczy w mojej głowi Bart. Próbując
z nim walczyć, odzywam się do kobiety:
- Prześlij mi ten link jak możesz.
- Jared, przepraszam, nie miałam
pojęcia, że ty…
- Nie przepraszaj, Ann. Jestem ci wdzięczy,
że mi to pokazałaś… teraz mam z kimś do pogadania.
Żegnając się z przyjaciółką, wróciłem do
kuchni. Krążąc nerwowo wokół blatu, przyjrzałem się jeszcze raz zdjęciom. Dlaczego nie chciała mi wszystkiego
powiedzieć? Czy o to właśnie chodziło? Że podoba jej się Shannon, że on..? Nie,
nie… ale te zdjęcia! Czy dlatego się z nim tak dobrze rozumie i spędza z nim tyle czasu? Ale to mój brat, nie odbiłby
mi dziewczyny… Robiliśmy różne numery ale to jest rażące i on o tym wie! Ale mu się ona
podoba! Damn! Gwałtownie
się zatrzymując, straciłem stojącą na brzegu szklankę. Huk szkła wyrwał mnie z
osłupienia. Chwyciłem z szafki moje BlackBerry i kluczyki do auta, po czym
wybiegłem z domu.
~ * ~
Yello!
Wiem, kazałam wam długo czekać, a rozdział nie jest jakiś porywajacy, ale tak czasem jest. Głównie stało się tak prez to, że za dużo siedzę ostatnio w sieci i gadam o "dupie Maryny" ( choć w moim przypadku, Jareda tyłeczku ). Chcecie, bijcie. Byle dotkliwie, bym się zmobilizowała z kolejnym szybciej.
Jak zawsze MILE widziane komantarze :(
P.S. Co sądzicie o Up in The Air? Tylko szczerze, dawajcie. ( Ja mam tyle odczuć, że zbiorę je chyba na notkę na drugim blogu, ruch24na7.blogspot.com ). Ale jedno: CZAAAAAD.
PROVEHITO IN ALTUM!
P.P.S. Dziadu! Ta koszula działa na moje brudne myślenie jeszcze bardziej niż gdybyś jej nie miał! A twoje *FUCK* było.... aw! Mały pervyrt!
* "Może dobry facet zmieni sie w złego?" - Muse, Please let me get what I want.
Ojjj te sprzeczki Jareda i Veroniki, nie podoba mi się to.
OdpowiedzUsuńZła dziewczyna z Niko, dać biednemu Jayowi tabletki nasenne. Myślałam, że to się skończy kłótnią, a on pograł z nią w bardzo ciekawy sposób.
Shannon kupił sobie dom, a to oznacza, że on już na pewno nigdy nie będzie mieszkał ze swoim ukochanym bratem. Swoją drogą Jared nie potrzebnie się na nią wydarł, bo miała prawo nie wiedzieć, ale jak to on uważał inaczej.
Randki :D Pierwsza już na pewno będzie spalona.
AnnaBelle... chce żeby Jared poszedł z nią na USG ok. Wydaje mi się, że ona coś kombinuje, chyba nie może przeżyć faktu, że Jared jest z Niko a nie z nią mimo iż będą mieli dziecko.
Akcja ze zdjęciami, Shannon i Veronika. Jeśli zrobiła to specjalnie, to jestem w stanie to zrozumieć, ale jeśli to jest prawda, to zaczynam się powoli gubić ... :)
Czekam na nowy rozdział i jakieś wyjaśnienia, pozdrawiam :)
Jedna kobieta,dwóch braci - w takich sytuacjach bywa wiele zawirowań, ale powiedzmy że zblizamy się do równi pochyłej, która jak wiadomo zmienia położenie... co do akcji, to w następnych trochę się wyjaśni ale też zamąta. Annabelle powróci... i poggra komuś na nerwach ;)A Shannon i Niko...nic nie jest takim jaki się wydaje.
UsuńCzytam to opowiadanie już od dłuższego czasu, ale jakoś do tej pory nie zebrało mi się na skomentowanie, przepraszam ;)
OdpowiedzUsuńChory Jared to strasznie upierdliwy Jared. Tez bym go uśpiła dla chwili spokoju. ;) Poza tym nie ma się o co złościć, przecież krzywdy mu nie zrobiła, przynajmniej się wyspał. :D
Jeśli chodzi o Veronikę i Shannona to już od dawna zastanawiałam się czy S aby na pewno się w dziewczynie brata lekko nie podkochuje, także podejrzenia J jakoś mnie zbytnio nie zdziwiły.
Jared traktuje Annabell przede wszystkim jak przyjaciółkę, ale ona ma chyba wobec niego jakieś większe plany. Cóż, pewnie okaże się niedługo ;)
pozdrawiam i czekam na następny rozdział
Strasznie mnie cieszy twój komentarz. Dla autora niesamowicie ważne są opinie czytelników bo to one go mobilizują i dzięki temu pisanie idzie sprawniej ;) To obustronna współpraca czytelników i autora. Jestem wdzięczna za twoje słowa i cieszy mnie kiedy piszecie co wam "się wydaje" lub "co przypuszczacie" bo to znaczy, że to opowiadanie coś (choć w maleńkim stopniu znaczy) tak więc dziękuję!
UsuńCo do Annabelle Wallis, sama mam do niej mieszane uczucia ale opisze wam to pod następną notką... więc ona na pewno chce czegoś więcej. A dziecko ma jej pomóc. Shannon oj... on naprawdę troszczy się o Nicky bo zna swojego brata i widział jak Jared związał się z Cameron,Scarlett, Lohan, Paris, Damn z którymi był w jakiś związkach i jak one wszystkie odchodziły. Dał im coś wiecej niż siebie na jedna noc, a one potem cierpiały. Nicky od początku powodowała w Shannonie uczucie ciepła i troski, poza tym ona ma 23 lata a Shannon wie, że Jareda związki z młodymi kobietami opierają się na seksie. Jednak po swiętach u matki, Shannon przekonał się że Jared naprawdę się angażuje i to go przeraża, że Niko skończy jak te pozostałe. I tak, Veronica Shannonowi się podoba bo spędzali ze sobą dużo czasu i jest dziewczyną u jakiej widziałby siebie bo ona dobrze go rozumie. co będzie dalej,, hm zobaczymy. ( a fakt, że JAred jest takim zazdrośnikiem działa na Zwierzaka jeszcze bardziej)