sobota, 14 grudnia 2013

46. Hanging on the wire, waiting for the change *

edit: Akira

You Do Something To Me
***

Przez następne dwa dni nie wracamy z Jaredem do tematu mojego wyjazdu, poza pytaniem mężczyzny, czy aby na pewno się nie rozmyśliłam. Nie zmieniłam zdania. Muszę wyjechać, by poukładać sobie w głowie całą sytuację, by odpocząć i może… znaleźć natchnienie, rozwiązanie do dalszego życia. Tak samo dobrze jak to, ile mam lat, czuję, że przerwa od siebie wyjdzie nam na dobre. Ostatnie tygodnie przypominały raczej skoki na trampolinie. Góra, dół. Góra, dół. Ciągłe zmiany nastrojów, przelotne kłótnie, nieporozumienia, godzenie się - to wszystko sprawiało, że jestem bardziej zmęczona, niż gdybym pracowała cały dzień w kamieniołomie. Na dłuższą metę Jared był jak większość ludzi - męczący. Miał swoje wady i humory, z którymi musiałam sobie radzić.
Sprawa wyjazdu pokomplikowała się, gdy przypomniałam sobie, że Katia wyjechała w celach służbowych gdzieś na montaż. W głębi duszy nie chciałam jechać sama, ale chyba byłam do tego zmuszona. Poza zespołem, Vicky i Katią nie miałam tu nikogo bliskiego, z kim  mogłabym wybrać się na taki wyjazd i pogadać. Byłam w kropce, ale już podjęłam decyzję. Pojadę.
Całą sobotę spędzam praktycznie sama, krzątając się z książką po ogrodzie. W domu Jareda jak zwykle jest masa ludzi, a może nawet więcej niż zwykle? Nie mam pojęcia, wiem jedynie, że Leto ma kompletne urwanie głowy, chodzi poddenerwowany i ciągle rozmawia przez swoje BlackBerry. Gdy tak siedzę na drewnianym leżaku i wpatruję się w okna domu, dostrzegając w nich zapracowanych ludzi siedzących przy komputerach, z letargu wyrywa mnie dźwięk telefonu. Przerzucam wzrok na wyświetlacz: „1  Nowa Wiadomość od Braxton” i momentalnie na moją twarz wkrada się delikatny uśmiech. Naprawdę bardzo lubię tego chłopaka. Czy to nie przez sentyment, że z nim spałaś?, odzywa się głos w mojej głowie, ale uciszam go i odczytuję wiadomość:
„Masz okazję dotrzymać słowa, gramy dziś o dziewiątej w klubie Rewolucja. Może nawet uda cię się wejść na backstage”.
Przez moment szeroko się uśmiecham na myśl o naszej rozmowie i nie zastanawiając się długo, odpisuję:
„Wiesz jak mnie podejść. Akurat tak się składa, że mam wolny wieczór”
Nie mam zamiaru siedzieć  sama, skoro Jared i tak nie znajdzie dla mnie czasu, bo czuwa na montażem teledysku. Odpowiedź od mężczyzny przychodzi w ciągu kilkunastu sekund:
„To szykuj się na dobrą zabawę. Na naszych koncertach nie podpiera się ścian”
Zamykając książkę i podnosząc się z leżaka, wracam do domu. Mam pewien pomysł. W korytarzu odnajduję ubierającego się do wyjścia Shannona.
- A ty dokąd? - pytam wesoło, zagradzając mu drogę.
- Nie jestem już potrzebny, więc się zawijam. Mam zamiar wpaść jeszcze do Tomo i Vicky. Poza tym nie chcę oberwać, bo widzę, że nie jesteś w nastroju.
Uderzam go w ramię, a on się lekko krzywi.
- Zmieniło mi się. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
- Już się boję - żartuje sobie i zakłada ręce na piersi.
W następnej chwili opowiadam przyjacielowi o propozycji, jaką złożył mi Olita i mówię, jak bardzo chciałabym wyjść dziś z domu. Shannona nie muszę długo przekonywać, gdyż opcja wyjścia na koncert jest dla niego kusząca sama w sobie.
- W takim razie przyjadę po ciebie o ósmej - oświadcza, gdy kończymy rozmowę.
- Będę gotowa. Dziękuję - odpowiadam i odprowadzam go wzrokiem do drzwi.
Po wyjściu starszego Leto mam zamiar iść na górę i najlepiej położyć się do łóżka, ale Jared przywołuje mnie do siebie i  nie mając pojęcia, czego może chcieć, podchodzę do niego.
- Masz chwilę, by coś obejrzeć? Chciałbym wiedzieć, co myślisz o tym materiale - odzywa się do mnie i odsuwa krzesło, bym usiadła przy biurku. Przyglądając mu się przez krótką chwilę, pośpiesznie siadam. Okazuje się, że są to fragmenty z teledysku do „Up In The Air”, które mam okazję zobaczyć po raz pierwszy.
- To jest wstępnie wyselekcjonowany materiał. Wydaje mi się, że czegoś tu brakuje, no nie wiem, ale może trzeba jakoś inaczej to poukładać. Reżyserowałaś teledyski, masz do tego oko - rzuca do mnie Jared, zniżając się do mojego poziomu tak, że nasze spojrzenia się spotykają.
- Liczysz na jakieś sugestie? - próbuję potwierdzić, czy dobrze zrozumiałam.
- Dokładnie. Poza tym nie byłaś na planie, nie wiesz, na czym skupiliśmy się bardziej, więc też jesteś bardziej obiektywna.
- Okej, obejrzę to - odpowiadam mu spokojnie.
Jared wraca do swoich zajęć, a  ja zaczynam oglądać materiał, z którego powstanie teledysk. Już od pierwszych chwil nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest kompletnie inny od tego, co do tej pory serwowali Marsi. Radykalnie inny. Gdy na ekranie pojawia się Dita Von Tese, która seksownie ociera się o Jareda, nie mogę powstrzymać uczucia zazdrości w sercu. Cholera, ona jest naprawdę przepiękna! Opanowuję jednak emocje i zabieram się za dalsze oglądanie. Zwierzęta, akrobaci, bitwa na farbę - dużo tego.
Nie wiem, ile czasu mija, nim kończę i rozmawiam z Adamem na temat tego, jak ulepszyć montaż. To tylko kilka wskazówek, bo w większość materiał jest dobrze i ciekawie zestawiony. Gdy jestem w drodze do kuchni, by zrobić sobie herbatę, ktoś dzwoni do drzwi.
-  Ja otworzę! - krzyczę, by dać znać Jaredowi, że nie musi się fatygować.
To, kogo widzę po drugiej stronie, przez moment mnie paraliżuje, jednak szybko się otrząsam. W końcu to nie królowa brytyjska, a jedynie Constance. Kobieta szeroko się do mnie uśmiecha i ściskając na powitanie, wchodzi do środka. Na odległość promieniuje szczęściem, co przejawia się chociażby w jej z lekka młodzieżowym ubiorze: szare dżinsy z luźnym czarnym sweterkiem i krótkie trampki świetnie do niej pasują. Blond włosy niezmiennie opadają jej na ramiona.
- Nie spodziewałaś się mnie - stwierdza, delikatnie się uśmiechając. - Właściwie to pomysł z odwiedzinami był spontaniczny. Wiem od Shannona, że chłopcy ciężko pracują i przyniosłam coś dobrego - dodaje, po czym unosi do góry siatkę z niesamowicie pachnącym pakunkiem.
- Ciastka - dobiega mnie za pleców stwierdzenie uradowanego Jareda, który podchodzi, by przywitać się z mamą. - W idealnym momencie.
- Kokosanki - uściśla Constance, posyłając nam uśmiech i klepiąc po ramieniu przytulającego ją mężczyznę. - Jerry, nie podlizuj się i tak jest pod wydział - wtrąca jeszcze z czułością, a ja zaczynam się śmiać.
Jared zaprasza matkę do kuchni i pomaga jej wypakować ciasteczka, a ja w tym czasie wracam do zrobienia sobie herbaty. Constance zaczyna wypytywać o postępy nad płytą, więc Jared spokojnie wszystko tłumaczy. Wyłączam się. Moje myśli wędrują gdzieś w stronę matki Jareda. Przypomina mi się rozmowa z nią i zaczynam się zastanawiać, kiedy oświadczy synom nowinę o ślubie. Sam fakt, że spotyka się z Jose był… dość ciężki, ale do przełknięcia. Ale ślub? Oj, mam przeczucie, że to dopiero może być kawał do strawienia dla braci Leto. Chociaż na razie obaj zachowywali się tak, jakby się od tego odcięli. Mimo wszystko kiedyś będą musieli stawić temu czoła.
Z powrotem do kuchni sprowadza mnie zaskoczony głos Constance:
- No, ale wiesz, w jakim szoku byłam? To już zaawansowana ciąża, a ja się dowiedziałam dopiero kilka dni temu. Naprawdę byłam zaskoczona, ale na szczęście Annabelle wraca za kilka dni, więc z nią na spokojnie porozmawiam.
- Mamo, nie bądź ciekawska i daj jej spokój, skoro ci nie powiedziała to znaczy, że… - Spojrzałam na Jareda, który próbował jakoś wybrnąć. Oczywiście Constance o niczym nie wiedziała -… chciała utrzymać to w sekrecie. Zostaw to.
- Jared, przestań. Przyjaźnię się z nią i martwię, to naprawdę świetna dziewczyna, traktuję ją jak córkę, wiesz o tym, więc jak mogę być obojętna? Może potrzebuje pomocy? Też jesteś jej przyjacielem, nie martwi cię to? Pomijam już fakt, że przez wzgląd na to, co było kiedyś…
- Mamo. - Głos Jared brzmi stanowczo i Constance od razu milknie. - Po pierwsze, wszystko jest dobrze, rozmawiałem z nią. Dziwisz się, że nie chce, by cały świat wiedział o jej ciąży? Bo ja nie. Po drugie, nie podchodź mnie w ten sposób.
- Co cię ugryzło? Nawet nie można z tobą porozmawiać - odpowiada mu Constance, siadając na kuchennym stołku.
- Muszę wracać do pracy - rzuca krótko w odpowiedzi Jay i zabierając talerz, wychodzi z kuchni.
Będąc świadkiem tej sceny, jestem w lekkim szoku. Jared nie powiedział matce o sprawie z Annabelle i jak widać nie ma takiego zamiaru. Co planuje? Nie mam pojęcia, ale nie podoba mi się to. Przez niego i ja muszę brnąć w to kłamstwo. Na szczęście Constance nie wraca już do tematu Wallis i nie muszę się martwić, co jej powiedzieć.
Po wyjściu pani Leto mam niewiele czasu, by przygotować się do wieczornego wyjścia z Shannonem. Po zapoznaniu się z twórczością zespołu Braxtona stwierdzam, że dżinsy i jakiś top wystarczą. Poza tym nie mam zamiaru się nikomu podobać. Po założeniu jasnych spodni i czarnych trampek, mam dylemat co do bluzki. Nagle wpadam na pomysł. Wracając do sypialni Jareda, zaglądam do jego szafy i odnajdując na idealnie ułożonej kupce ubrań poszukiwaną czarną koszulkę z dziwacznym, okrągłym symbolem, wyciągam ją i zakładam na siebie. T-shirt jest już wytarty, więc wnioskuję, że nie tylko mnie się ona tak bardzo podoba. Jednak ja zdecydowanie wolę ją na jej właścicielu. Następnie jeszcze zakładam na siebie skórzaną kurtkę, włosy związuję w koczek u góry głowy i mogę wychodzić.
- Widziałeś Jareda? - zwracam się do Jamiego, gdy mijam się z nim na schodach.
- Tak, w studiu - odpowiada wesoło i w pośpiechu biegnie dalej.
Gdy schodzę na dół i odnajduję Jaya w studiu nagraniowym, rozmawia z Emmą. Nie lubię im przeszkadzać, ale nie mam wyjścia.
- Coś się stało? - zwraca się do mnie mężczyzna, gdy tylko wchodzę do pomieszczenia, odrywając wzrok od komputera. Nie jest w najlepszym humorze, ale jakoś nie dbam o to. - Idziesz gdzieś?
- Wychodzę razem z Shannonem. Jedziemy na koncert, mam dość siedzenia w domu.
- Emmo, zaraz do tego wrócimy, okej? - Jared podnosi się z miejsca, a następnie idąc w moją stronę, dodaje:
- Musimy pogadać.
Gdy tylko wychodzimy ze studia i stoimy już na korytarzu, on dalej kontynuuje:
- Jaki koncert? Gdzie? Powiesz mi coś więcej?
- Do klubu „Rewolucja”, nie martw się, nie idę sama, nic mi się nie stanie. Potrzebuję tego wyjścia - odpowiadam spokojnie. Nie chcę mu mówić, że to zespół Braxtona, bo wiem jak reaguje na samo imię Olity.
- O której wrócisz? Shannon cię przywiezie?
- Tak… No nie wiem, jak skończą grać. Jejku, co to za wywiad? Coś jeszcze? - pytam już z lekka zniecierpliwiona.
- Nie, idź - rzuca mi wręcz z czymś na miarę oburzenia i gdy ma odejść, odzywam się jeszcze:
- Nie powiedziałeś nic matce. Zamierzasz ją okłamywać? A jeśli dowie się od Annabelle prawdy?
- Niczego się nie dowie. A widzisz lepsze wyjście? Mam jej powiedzieć o moich obawach, by nie dała nam żyć? By rozpętała mi piekło? Naprawdę tego chcesz?
Przez moment analizuję jego słowa i przypominam sobie, co Jared mi powiedział o pragnieniu posiadania przez Constance wnuków. Marzyła o tym, a sama myśl o prawdopodobieństwie mogłaby przyprawić ją o zawrót głowy.
- Nie - odpowiadam w końcu.
- No widzisz, ja też tego nie chcę - stwierdza jeszcze Jared i podchodząc do mnie, całuje w czoło. - Baw się dobrze - dodaje i szybko znika mi z oczu.
 Otrząsam się i zapinając kurtkę, wychodzę przed dom, gdzie czeka już Shannon.

***

- Sporo ludzi… Z tego co mówił Braxt, nie sądziłam, że idzie im AŻ tak dobrze - odzywam się do Shannona, gdy dostrzegam przed klubem sporą kolejkę ludzi czekających u wejścia.
- Są naprawdę dobrzy i mają niezłą energię. Ludzie to kupują, tak samo jak Stormi, ale ona potrafi owinąć ich sobie wokół palca - odpowiada mi Shann, lekko się uśmiechając.
Wiem o czym mówi. Przed dzisiejszym wyjściem pogadałam w sieci kilka filmików z U.G.L.Y i zauważyłam ich charyzmę. Są trójką niesamowitych outsiderów, którzy razem tworzą coś naprawdę wspaniale brzmiącego. No i Stormi, o której mówił Shannon. Wokalistka, która rzeczywiście potrafiła czarować ludzi i przede wszystkim wpasowywała się w elektroniczny klimat chłopaków.
Dzięki temu, że Olita wychodzi po nas, nie musimy stać w tej gigantycznej kolejce i możemy zająć jakieś dobre miejsce w środku. Niestety chłopak znika tak szybko, jak się pojawił, zamieniając z nami kilka słów i zostajemy sami z Shannonem.
- Rozsadza go energia - odzywam się, gdy Braxton znika mi z oczu.
- Zauważyłem, klepnął mnie tak, że mało płuc nie wyplułem.
Na te słowa zaczynam się śmiać, w dodatku mina urażonego Shannona nie pomaga. Jednak patrząc na sylwetki mężczyzn, nikt w to nie uwierzy. Drobny, chłopięcy Braxton i umięśniony Shannon - no proszę was.
- Gdybym była niewidoma, mogłabym ci nawet współczuć - żartuję sobie i uśmiecham się do niego. Zatrzymując w pół drogi do ust szklankę z alkoholem, przygląda mi się i mruczy coś pod nosem.
W tym samym czasie w klubie rozbrzmiewa muzyka i widzę, jak jakiś mężczyzna siada za konsoletą, a kilku innych sprawdza jeszcze sprzęt przed mającym się zaraz zacząć koncertem. Rozglądam się po klubie, który niekoniecznie różni się od innych. Urządzony w kolorystyce czerni i czerwieni przypomina jeden z tych „undergroundowych”. Kiedy przerzucam wzrok na Shannona, zauważam, że ten cały czas mi się przygląda.
- Co jest? - pytam lekko speszona jego spojrzeniem.
- To ty mi powiedz - rzuca w odpowiedzi tajemniczo, po czym obraca się na stołku tak, że siedzi bokiem do baru. - Zauważyłem, że między tobą a Jerrym coś ostatnio nie styka. - Przy tym słowie Shannon kreśli w powietrzu cudzysłów. Przyglądam mu się i wiem, że jest kimś, komu nie muszę kłamać.
- Wyjeżdżam na kilka dni - odpowiadam po chwili zastanowienia.
- Słucham? - Shannon wydaje się być naprawdę zaskoczony.
- Potrzebuję małych wakacji, by odpocząć od tej całej sytuacji. Myślę, że krótka rozłąka zrobi nam z Jaredem dobrze.
- Ty chyba nie mówisz poważnie? - odpowiada mi mężczyzna tonem pełnym zdziwienia. Przysuwa się bliżej mnie i „świdruje” spojrzeniem. - Kiedy ludzie robią sobie od siebie przerwę, to nie jest dobrze.
- To nie tak. Po prostu nie chcę, by było gorzej. Muszę wyjechać, bo nie wytrzymam psychicznie i fizycznie - tłumaczę ze spokojem.
- Właśnie zauważyłem, nie chcę być niemiły, ale widziałaś się ostatnio w lustrze?
Krzywo się uśmiecham. Dobrze wiem, o czym mówi Shannon. Ostatnio rzeczywiście nie wyglądałam i czułam się zbyt dobrze. Nawet Jared zaczął się martwić, że jestem zbyt blada. Choć cienie pod oczami, które od zmęczenia prześladowały mnie, znikły już prawie całkowicie, to ciąż nie byłam ja. Ten fakt jeszcze bardziej utwierdził mnie  decyzji o wyjeździe.
- Postanowiłam zrealizować bilety lotnicze od Jareda: Alaska - ignoruję stwierdzenie Shannona i mówię mu o stacji docelowej podróży.
- Że co?!
Shannon przez sekundę wygląda tak komicznie, że zaczynam chichotać. Jakbym zniszczyła cały jego płaski świat, mówiąc mu o tym, że Ziemia jest okrągła. Otrząsając się, zauważam jednak, że on realnie się mną przejmuje.
- Polecisz sama na drugi koniec Stanów? - dodaje jeszcze mężczyzna.
- Taki miałam plan, ale… - przerywam, bo nagle wpada mi do głowy pewien pomysł. Jeśli nie zaryzykuję, nie dowiem się. - Chciałbyś polecieć ze mną?
Moje słowa zaskakują go bardziej, niż przypuszczam, bo na kilka sekund całkowicie zamiera w bezruchu i nie mam bladego pojęcia, co lata mu w tej chwili po głowie. Wykorzystuję ten moment i dodaję jeszcze:
- Myślałam o Katii, ale ona przecież wyjechała, a ja nie mam tu nikogo.
- Nicky… - Shannon w końcu się odzywa, opierając dłonie na udach. - Nie chcę myśleć, co zrobi Jared, kiedy się dowie, ale…
- Masz rację, to było głupie. Nie było tego - wtrącam szybko, przerywając mu. Rzeczywiście, co ja sobie pomyślałam, wtedy to już zupełnie Jared uważałby, że Shannon ma coś do mnie.
- Daj mi skończyć - odpowiada mi oburzony Shann. - Nie obchodzi mnie, co zrobi mój brat. Jestem twoim przyjacielem i masz mnie, pamiętaj o tym. Teraz to ty mnie potrzebujesz i nie zamierzam puścić cię samej, a Jay przyjmie to do wiadomości.
Teraz to Shannon zaskakuje mnie. Jego determinacja i pewność siebie sprawiają, że widzę, jak bardzo mogę na niego liczyć. Jest przyjacielem w każdym tego słowa znaczeniu. Czuję, jakby ogromny głaz spadł mi z serca i pod wpływem impulsu rzucam mu się na szyję.
- Dziękuję! Ale nie jesteś potrzebny tutaj? - dodaję, gdy dociera do mnie, że przecież on ma swoje obowiązki i zajęcia. Odrywam się od niego i wracam na swoje miejsce.
- Jestem w stanie niewiele pomóc Jaredowi  z jego wizją teledysku. Przesiaduję z nimi, by nie czepiał się, że niewystarczająco się angażuję i to on musi nad wszystkim czuwać. Tak naprawdę jestem zbędny, ale wiesz, żeby nie było: jestem - odpowiada mi i wesoło się uśmiecha, czym podnosi i mnie na duchu. - Nie martw się, załatwię tę kwestię z Jaredem i chyba już zaczynają, patrz - dodaje jeszcze i wskazuje na coś palcem. Podążam za jego ręką i dostrzegam, jak Braxton razem z przyjaciółmi wychodzą na scenę.
- Choć, wbijamy tam - stwierdza mężczyzna i podnosząc się, łapie mnie za rękę i pociąga za sobą w tłum, a klub zalewa fala potężnego elektrycznego tonu.
Przez następne półtorej godziny U.G.L.Y (skrót od „Under Greatness Lies You”) pod przewodnictwem Stormi Henley roznosi klub w drobne kawałki. Energia i siła z jaką grają, rozgrzewa zgromadzoną publikę, porywając ją w wir szaleńczej zabawy. Są naprawdę dobrzy w tym, co robią, co widzę po atmosferze jaką wprowadzają. Mroczną, energiczną i wciągającą w ten specyficzny świat, zahaczający o dubstep, R&B i wiele innych gatunków muzyki. Ich charakter najlepiej oddaje jeden z ich najlepszych numerów - Redd. Mogę w nim między innymi usłyszeć wokal Braxtona, który zaskakuje mnie, bo brzmi o wiele świeżej na żywo niż na płycie. On, Stormi i Mijo świetnie ze sobą współgrają, widać, że się przyjaźnią, a to z kolei przekłada się na jakość ich muzyki.

Gdy koncert się kończy i opuszczamy tłum, wracając do baru, zostaję oblana bezczelnie piwem przez zataczającego się gościa, który jedynie coś wymruczał i mnie wyminął. Nie zepsuje mi to humoru, powtarzam sobie w myślach, oglądając przyklejoną do mnie koszulkę.
- Cholera - syczę, na co Shannon się na mnie ogląda.
- Oj, biedactwo - rzuca do mnie, uśmiechając się z rozbawieniem. - Chodź, idziemy złapać Braxtona na backstage’u.
- Nie dobijaj mnie.
Wejście i odnalezienie zespołu zajmuje nam jedynie chwilkę. Shannon wymienia uściski z całym składem, a ja witam się ze Stormi, która wesoło mnie zagaduje.
- Koncert był świetny, naprawdę dobrze się bawiłam. Ci wszyscy ludzie pod sceną byli jak w jakimś amoku. Zaczarowaliście ich - odpowiadam dziewczynie, a ta posyła mi uśmiech.
- Och, dzięki, cały czas nad tym pracujemy. Oblali cię piwem? - zwraca się do mnie, wskazując na moją koszulkę.
- No jak na porządny koncert przystało - żartuję, a Stormi się śmieje i dodaje:
- Chcemy pójść jeszcze gdzieś na after party, więc mogę dać ci nasz T-shirt na zmianę, jeśli chcesz? Jedynie takie mamy pod ręką.
Spoglądam na Shannon, który w tej samej chwili podchodzi i odzywa się:
- Świetny pomysł, szczególnie, że wieczór jeszcze długi. Idziemy, nie?
Na początku mieliśmy plan, by wracać po koncercie do domu, ale skoro Shannonowi tak bardzo zależy - tylko kiwam mu głową, a następnie zwracam się do czekającej na moją odpowiedź Stormi:
- Chętnie skorzystam. Dzięki.
W ciągu kilku minut mam już na sobie świeżą, czarną koszulkę z logo zespołu Braxtona, a mokrą w siatce, której nie mogę nigdzie zostawić, bo Jared mnie zabije. W końcu to jedna z jego ulubionych koszulek.
- Nie wiedziałem, że jesteś taką wielką fanką. Mogłaś mówić, dałbym ci autograf - żartuje sobie Braxton podchodząc do mnie i pokazuje na moją koszulkę, gdy zbieramy się do wyjścia z klubu.
- Spokojnie, zaraz odechce ci się ich rozdawania - odpowiadam w kontrze i wskazuję na grupę ludzi czekającą już u wyjścia na zespół. - Pozdro - dodaję, uśmiechając się i razem z Shannonem wychodzę przed klub, zostawiając Olitę i jego przyjaciół w towarzystwie fanów.

***

Wbrew wszystkim przesłankom i zamiarom nie upicia się, nie do końca mi wychodzi. Może to przez Shannona, któremu naprawdę nie potrafię czasem odmówić, a w spółce z Olitą, to już w ogóle staję się bezwładną lalką, co momentami mnie przeraża. Wydaje mi się, że upił mnie po trosze na złość Jaredowi, ale w tym stanie nie potrafię klarownie myśleć, więc zostaje to w domysłach. Z drugiej strony nie zrobiłby tego, gdyby nie moje przyzwolenie, w końcu nikt nie wlewał we mnie alkoholu na siłę. W każdym razie to jest pierwszy raz od dłuższego czasu, kiedy po prostu chcę się upić. Na urodzinach Shannona nie poszalałam, co było zasługą Jareda, a z imprezy, którą planowałyśmy z Katią, póki co nic nie wyszło. Nie potrafiłam usiąść z butelką wódki w domu i się upić (swoją drogą już widzę, jak Jared pozwala mi na to!).
Tak więc, gdy Shannon odwozi mnie do domu, jest po pierwszej i jestem w stanie, w którym mi najzwyczajniej dobrze. Świat się z lekka kręci, ale nie przekroczyłam niedozwolonej granicy i jestem w stanie sama trafić do bramki, a potem już prosto do łóżka. To już połowa sukcesu! Drugą jest moja zaradność i fakt, że ubrałam na koncert trampki.
- Może jednak ci pomogę? - słyszę roześmiany głos Shannona, dobiegający z auta, gdy próbuję otworzyć sobie furtkę kluczem, który jak na złość wypada mi z rąk. Gdy w końcu udaje mi się trafić, uśmiecham się pod nosem. Zaglądam przez uchyloną szybę jego wozu i dodaję na pożegnanie:
- Świetnie sobie daję rady, Shanny. Furtka do krainy czarów została otwarta - żartuję sobie i demonstrując mu, otwieram metalową bramkę.
- Jestem taki dumny z mojej małej Ali - śmieje się Shannon - To teraz znajdź jeszcze kapelusznika i marsz do łóżka! - poucza mnie mężczyzna, po czym machając mi, odjeżdża.
Zamykam na powrót furtkę i zmierzam do domu, po drodze lekko się kołysząc na boki. Lubię ten stan, ale wirujący świat już zdecydowanie nie. Przy drzwiach wejściowym mam ten sam problem co wcześniej. Otwarcie drzwi zajmuje mi więc chwilę, bo żaden z pęku kluczy nie chce ze mną współpracować i dopiero po sprawdzeniu wszystkich jeszcze raz, odnajduję ten właściwy. Gdy wchodzę do środka, ogarnia mnie półmrok tam panujący i gdy uświadamiam sobie, że Jared na mnie nie czeka, jest mi trochę smutno. Nie wiem czy to przez alkohol, po którym robię się emocjonalna, czy przez fakt, że miałam nadzieję zastać go siedzącego na sofie i przerzucającego niecierpliwie kanały. Przez cały wieczór nie wysłał żadnej wiadomości, a to nie było dla niego normalne. Jednak nie zagłębiając się w to dłużej, zdejmuję trampki i katanę, a siatkę z koszulką Jareda zabieram, idąc po omacku na górę.
Wchodzę po cichu do sypialni i zauważam go śpiącego w łóżku. Przechodzę szybko do łazienki i zapalam sobie światło, które delikatnie oświetla cześć sypialni. Gdy sięgam po swoją piżamę, nie mogę się powstrzymać, by nie dotknąć Jareda. Na moment przysiadam na łóżku i przyglądając się jak śpi, przejeżdżam ręką po jego włosach, dotykając opuszkami palców skroni mężczyzny. Nagle też Jay otwiera szeroko oczy, niczym w horrorze, a ja o mały włos nie dostaje zawału, podskakując na łóżku.
- Jezu Chryste! - syczę, cofając momentalnie rękę, a Jared przygląda mi się tajemniczo. - Myślałam, że śpisz.
- Spałem - buczy z oburzeniem, czym sprawia, że mój dobry nastrój pryska. Czyżby był zły?
- Przepraszam, nie chciałam cię obudzić - odpowiadam mu z lekkim zdenerwowaniem, podnosząc się z łóżka.
- Ja w odróżnieniu od ciebie muszę jutro  rano wstać, tak samo jak dziś i wczoraj, by pracować.  A z kolei by to robić, muszę się wyspać, więc proszę, byś to szanowała.
Po tych słowach przewraca się na drugi bok, dając mi do zrozumienia, że skończyliśmy rozmowę. To sprawia, że drętwieję i nie wiem, co powiedzieć. Przeprosiłam, a on mnie bezczelnie zbeształ, robiąc z całego zajścia Bóg wie jak wielki problem. Wkurzył mnie.
- Za co tym razem się na mnie odgrywasz, co? Dupek z ciebie - stwierdzam, zakładając ręce na piersi i wbijając wzrok w opadający na poduszkę kucyk włosów. Jared na moje słowa momentalnie podnosi się do pozycji siedzącej i racząc mnie błękitnym spojrzeniem, odpowiada:
- O czym ty mówisz? Nie widzisz problemu?! Veronica, nie mówisz mi wszystkiego, zbywasz mnie. Mam wrażenie, że wykluczasz mnie ze swojego życia. Dlaczego, gdy zapytałem na jaki koncert idziecie, odwróciłaś kota ogonem? Nie masz do mnie zaufania?
- A dziwisz się po ostatniej akcji na urodzinach Shannona?  Naprawdę boję się, jak zareagujesz na cokolwiek. A Braxton to mój przyjaciel, znajomy. Powtarzanie tego nudzi mnie już! - rzucam do Jareda.
- Zapomniałem, że jesteś ich fanem - odzywa się złośliwie Jared, pokazując na mnie. Przyglądam się swojej koszulce. - Dlaczego stajesz się taka?
- Jaka?! - pytam wytrącona już z równowagi.
- Obca! Stąd czuć od ciebie alkoholem - w tonie głosu Jareda wyczuwam pretensję i zarzut. Nie będę tak z nim rozmawiać i nim powiem coś, czego będę żałować, uspokajam się.
- I kto tu zmienia temat? - odzywam się, zabierając z łóżka swoją piżamę.
- Świetne rozwiązanie problemu, upić się! - rzuca do mnie Jay, gdy odchodzę.
- Ty mi te świętości prawisz?! Masz krótką pamięć i wiesz co? Idź lepiej spać - dodaję jeszcze i nim Jared zdąża cokolwiek odpowiedzieć, wchodzę do łazienki i zamykam drzwi.
Rozbieram się szybko i wchodzę pod prysznic. Mam tego serdecznie dość. Gdy ciepła woda zaczyna ściekać po moim ciele, czuję się totalnie  rozdarta na kawałki. Nie mam na nic siły. Siadam w brodziku i opierając się o ścianę kabiny ukrywam twarz w dłoniach i nie wiem czy to przez wypity alkohol, czy Jareda, który znów miał do mnie pretensje, zaczynam płakać. Najgorsze jest jednak to, że nie mogę tego powstrzymać. Nienawidzę siebie w tym stanie, nienawidzę być słaba i płakać. Kocham tego dupka najbardziej na świecie, a każde jego słowo niezadowolenia sprawia mi większy ból niż fizyczne urazy,  a jego szczęście jest w tej chwili najważniejszą dla mnie rzeczą. Nawet nie wiem czy to aby normalne. Nienawidzę być dla niego zawodem, sprawiać mu przykrość, sprawiać, że martwi się. Nienawidzę, gdy na mnie krzyczy, bo wtedy kurczę się i mam ochotę zniknąć pod peleryna niewidką lub uciec w ramiona Shannona, który stanie w mojej obronie. Chciałabym być tak bardzo idealna, by do niego pasować, ale świadomość, że nie jestem w stanie taka być, jest po prostu dołująca. Jak mam mu dać szczęście, skoro ciągle coś jest nie tak? Może rzeczywiście Constance miała rację, że nie jestem odpowiednią kobietą dla jej syna? Że nigdy go nie będę rozumieć? Może nigdy nie będziemy jak dwie połówki tego samego jabłka? Na samą myśl o tym moje łkanie zamienia się w szloch, tak ciężki do opanowania, że z trudem oddycham. Jared zasługuje na kogoś wspaniałego, kogoś, kto sprawi, że już zawsze będzie się uśmiechał, bo tak pięknie się śmieje, a wtedy jego oczy są jak ocean, bezkresny i wolny. Tak głęboki i nieskalany sztucznością, a ja jestem beznadziejna i słaba. Niszczę wszystko wokół siebie.  Nie zasługuję na niego…
- Veronica!
Na dźwięk swojego imienia w ustach Jareda, które zostaje wykrzyczane głośno, opuszczam dłonie i odkrywając twarz, od razu tonę w jego spojrzeniu. Kuca w otwartych drzwiach kabiny i przygląda mi się… z troską. Złość, wyrzuty, zdenerwowanie zniknęły. Nie mam pojęcia, jak długo muszę siedzieć skulona w brodziku, że przyszedł, ale jestem mu w tej chwili ogromnie wdzięczna.
- Ja… prze-prze-przepraszam - dukam z trudem, próbując się przebić przez własny płacz, którym się zanoszę. Nie stać mnie na nic więcej. Podkulam nogi i ukrywam w nich twarz, gdyż nie jestem w stanie spojrzeć na Jareda. W tej samej chwili czuję jak jego ręce podnoszą mnie do góry. Spoglądam na niego i jestem w szoku. Ten wariat wszedł w piżamie do kabiny, wprost pod strumień wody.
- Ale ty… - próbuję coś powiedzieć, że przecież się zmoczy, gdy Jared skutecznie mnie ucisza, odpowiadając:
- Pieprzę to.
Zaskakuje mnie tak, że nie mogę się ruszyć. Próbując utrzymać się na nogach, które odmawiają mi posłuszeństwa, staram się opanować jednocześnie szloch. Przerzucając wzrok na dłonie Jareda, widzę, jak sięga po gąbkę i płyn, a następnie zaczyna mnie myć.
Z zadartą do góry głową przyglądam się jego anielskiej twarzy. Jestem niczym w transie, bo nie potrafię odwrócić od niej wzroku. Wymalowany na niej spokój porywa mnie. Naprawdę mu tak bardzo zależy na mnie? Nic nie mówi, ale jestem mu za to wdzięczna. Po prostu jest tu ze mną  i otacza opieką. W tym samym czasie jego dłonie wędrują po moim ciele, zaczynając od szyi, przez ramiona, piersi, brzuch, biodra i uda, na których Jay zatacza kółka, schodząc do łydek, aż po palce u stóp. Tych ruchów nie wypełnia erotyzm, jak to było dotąd, lecz czysta, bezinteresowna miłość.
Jared sięga po prysznic i zaczyna spłukiwać pianę, a ja po raz koleiny rozklejam się.
- Twoja ma-matka miała racje… je-je-jestem straszna… - odzywam się. - Po- powinieneś mnie zo-zo-zostawić.
Jared jak na komendę zakręca wodę i łapiąc mnie za podbródek, przyciąga do siebie. Mokre włosy przykleiły mu się do twarzy i wygląda jak mokry pies. Jednak jego wzrok przeraża mnie a dokładnie determinacja, jaką dostrzegam.
- Zabraniam ci tak mówić kiedykolwiek jeszcze, słyszysz?! - krzyczy, potrząsając mną za ramiona. - Wiem, co kurwa powinienem, bo mam czterdzieści jeden lat i  kocham cię, ty szajbnięta, popaprana, wnerwiająco bezczelna kobieto.
Po tych słowach Jared bezceremonialnie mnie do siebie przytula, zamykając w swoich objęciach i nie daje ani chwili na zastanowienie. Odruchowo obejmuję go mocno w pasie, wtulając głowę w jego ramię. Jest moim powietrzem, bez którego nie mogę żyć.
W następnej chwili Jay podnosi mnie i wyciąga z kabiny. Stawiając na chodniku, owija mnie ręcznikiem i wyciera włosy. Zajmuje się mną jak lalką, bo nie potrafię się ogarnąć. Już nie płaczę i przyglądam mu się, uśmiechając się delikatnie.
- Jesteś mokry - zwracam się do niego, stwierdzając oczywisty fakt. Na nic więcej mnie nie stać. Jared jednak chwyta tylko z umywalki koszulkę i zakłada ją na mnie, szelmowsko się uśmiechając. Następnie ściąga swoje mokre ubrania i wrzuca je do kosza, zostając jedynie w przemoczonych bokserkach.
- Powinienem przełożyć cię przez kolano -  żartuje sobie i podchodząc bierze mnie na ręce. - Ale nie zrobię tego tylko dlatego, że widok ciebie płaczącej rozdziera mi serce. Nie nadużywaj tego - beszta mnie, udając poważnego.
Odbiera mi na moment mowę, a Jay w tym czasie kładzie mnie do łóżka. Sam podchodzi jeszcze do szafy i wyciągając z niej suchą koszulkę i bieliznę, zakłada je, po czym wraca do mnie.
- Śpij już - szepcze jeszcze, przytulając się do moich pleców, otulając szczelnie kołdrą i całuje w szyję. Czując go przy sobie, wiem, że jestem bezpieczna. Jestem jednak tak wymęczona płaczem i alkoholem, że zasypiam od razu.

***

Byłem zaskoczony propozycją Veroniki, głównie dlatego, że nie przypuszczałbym, że poprosi właśnie mnie. Dopiero to uświadomiło mi, że jestem dla niej kimś ważnym, kimś, kogo „nie” byłoby ciosem. Jesteśmy przyjaciółmi, a ona jest w rozsypce, która miała dopiero dać o sobie znać, tak czułem. Nie mogłem jej zawieść, szczególnie po tym, ile ona zrobiła dla mnie.
W niedzielę po przebudzeniu miałem konkretny plan. Musiałem porozmawiać z Jaredem i nie obchodziło mnie, co sobie o tym pomyśli. Szczególnie, że Niko chciała lecieć już w poniedziałek. Ku mojemu zaskoczeniu brat jakby czytał mi w myślach, pierwszy do mnie zadzwonił.
Odstawiając na stół kubek z kawą, odbieram dzwoniącą komórkę:
- No hej, co jest?
- Po pierwsze to, że do ciebie ręce opadają mi jeszcze bardziej z roku na rok i bardzo dobrze wiesz, o czym mówię! A po drugie, muszę z tobą porozmawiać. O której możesz u mnie być?
Choć mój brat stara się brzmieć groźnie, to nie bardzo mu wychodzi. W głębi ducha wiem, że Jared nie jest zły za upicie Veroniki, tylko się droczy.
- Ale oświecisz mnie, co takiego się stało? - pytam.
- Chcę cię o coś poprosić, tylko to nie jest na telefon. Więc jak będzie?
- Będziesz wisiał mi kolejną przysługę, ale okej. Też muszę ci coś powiedzieć. Mogę być za godzinę - odpowiadam, przypominając mu, że to już kolejna prośba.
- Pamiętam, pamiętam. Świetnie, do zobaczenia.
Rozłączam się i dopijając kawę, zaczynam zastanawiać się, o co może chodzić Jaredowi.

Kwadrans przed pierwszą jestem już u brata. Wysiadając z auta, zauważam go w ogrodzie, siedzi z komórką przy basenie. Mamy dziś naprawdę świetną pogodę, bezchmurne niebo i przepiękne słońce zwiastujące nadchodzące lato. Szkoda byłoby przesiedzieć taki dzień w domu. Może wybiorę się popołudniu z Becksem pograć w kosza? Kto wie.
- Hej, jak tam w wirtualnym świecie? - zagajam do brata i zajmuję miejsce obok niego, wyciągając się na drewnianym leżaku. Świecące jednak słońce zmusza mnie po kilku sekundach do założenia ciemnych okularów. - Tak jest zdecydowanie lepiej - dodaję jeszcze, poprawiając okulary i mogąc cieszyć się tą piękną pogodą.
- „Mars is coming” jest w trendach na twitterze.  Kochany Echelon, nie może się doczekać teledysku do „Up In The Air”.
- Zbywaj ich jeszcze trochę, to może będą częściej trendować, a my spokojnie skończymy wideo - żartuję sobie, chcąc się podroczyć z Jayem. Dobrze wiem, jak wyczulony jest na jakiekolwiek docinki odnośnie naszych relacji z fanami. Od razu zostaję zlustrowany zimnym spojrzeniem i zanim Jared zdąża się odezwać, uprzedzam go:
- Ale nie chciałeś chyba o tym rozmawiać…  A tak w ogóle, gdzie Veronica? Z łagodności jaka od ciebie bije, wnioskuję, że żyje. Ona ma silną głowę, więc nie  powinienem się obawiać, ale wypada zapytać - znów się śmieję, żartując sobie, ale Jareda nie bawi mój ton.
- Zabrała Stridera na spacer, powinni niedługo wrócić. A chciałem porozmawiać właśnie o niej - zwraca się do mnie Jared i odkłada na stolik swoje BlackBerry, tym samym odwracając się w moją stronę. Po krótkiej pauzie kontynuuje:
- Pewnie powiedziała ci, że chce wyjechać. - Kiwam głową, nie przerywając mu. - Od twojej imprezy kłócimy się coraz więcej. Myślę, że powinieneś wiedzieć, że wiem o sprawie z Annabelle. Słyszałem twoją rozmowę z Katią.
Jared mnie zaskakuje, choć domyślałem się tego, lecz nie byłem pewny.
- Wiesz i? - wtrącam niepewnie.
- Wszystko z nią wyjaśnię raz na zawsze. Zdziwiło mnie jedynie, że chciałeś działać za moim plecami.
- Chciałem jak najlepiej, ale skoro i tak już wiesz… - odpowiadam mu, wzruszając ramionami. Tak naprawdę ciążyła mi ta sprawa, ale teraz czuję w końcu ulgę. - Wierzę, że załatwisz to jak najszybciej, jeśli nie tyle co dla siebie, to dla Niko, która to w cholerę przeżywa. Jesteś z nią, więc powinieneś zrobić wszystko, by była szczęśliwa - dodaję jeszcze.
- Dobrze o tym wiem i staram się, a wczoraj… - Jared urywa i  przyglądając się swoim dłoniom, szuka odpowiednich słów. Jednak ja się niecierpliwię, bo nie lubię tych jego „melancholii”.
- Wczoraj co? Stało się coś? - próbuję dociec. - Jay?
- Zrozumiałem, że ona bardziej niż ja potrzebuje odpoczynku. Teraz, gdy mam tak dużo pracy, nie jestem w stanie poświęcić jej należytej uwagi. Shannon, mam wrażenie, że oddalamy się od siebie, a ona zbiera i tłamsi w sobie tyle uczuć i emocji. Najgorsze jest jednak to, że chce uporać się z tym sama.
Przyglądam się bratu, który wydaje się być zmartwiony i rozumiem jego obawy. Zdążyłem poznać Veronicę na tyle, by wiedzieć, jak ciężko przychodzi jej mówienie o swoich lękach.
- Nawet ja to zauważyłem. Kiepsko z nią - dodaję po chwili, nie potrafiąc wymyślić nic sensowniejszego.
- Właśnie, ty ją dobrze rozumiesz. Ona ci ufa i bardzo cię lubi, dlatego pomyślałem o czymś wczoraj… Co byś powiedział, gdybym poprosił cię, byś poleciał z nią na tę Alaskę i miał na nią oko? - odzywa się Jared, wbijając we mnie to swoje przenikliwe spojrzenie. - Oczywiście ona nie może wiedzieć, że cię o to poprosiłem. Wymyślisz coś.
Jego słowa wprowadzają mnie w taki stan, że mało brakuje, bym otworzył ze zdziwienia usta. Kto jak kto, ale mój zazdrosny brat jest ostatnią osobą, po której spodziewałbym się takiej propozycji. Tym samym dociera do mnie straszna prawda. Jak bardzo musi być zdesperowany, skoro w końcu w pełni mi ufa i prosi, bym uważał na jego dziewczynę? Nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić.
- Wiesz o czymś, o czym nie wiem ja - stwierdzam i przyglądam  mu się. Co innego mogło doprowadzić go do samej krawędzi? Przerzucając wzrok na coś za moim plecami, po chwili się odzywa:
- Nie wybaczyłbym sobie, gdyby odeszła z mojej winy.
Jared wymawia to wręcz grobowym tonem, sprawiając, że mija mi jakakolwiek ochota na żarty. Nie poznaję własnego brata. Choć odwraca głowę, dostrzegam jak szklą mu się oczy i nie mam wątpliwości, że mówił prawdę.
- A co ty za sprawę masz? - wtrąca tak spontanicznie, zmieniając ton głosu i wyraz twarzy, że przez moment nie wiem, o czym mówi.
Nagle też uświadamiam sobie, że mój problem rozwiązał się sam, a właściwie to z małą pomocą Jaya. Veronica będzie zadowolona, chociaż czy nie powinienem jej powiedzieć, że to przez Jareda?
- Wiesz, w sumie, to już sobie poradziłem - odpowiadam, mówiąc szczerą prawdę i siadam na leżaku.
- To dobrze, a jak będzie z naszą sprawą?
- Myślę, że to jeden z twoich lepszych pomysłów - rzucam bez zastanowienia, dodając jeszcze:
- Veronica się pewnie ucieszy, że nie jedzie sama, a jeśli by protestowała, to zwiążę ją i wsadzę do bagażnika - żartuję sobie, jednak dostrzegając poważną minę Jareda, opanowuję się. - Spokojnie, zakręcę ją tak, że o niczym się nie dowie. I nie rób takiej miny, bo wtedy rzeczywiście wyglądasz na czterdziestkę.
- Spadaj.
Nie mogąc się powstrzymać przed docinką, w ostatniej chwili zdążam zasłonić się rękoma, nim dostaję od Jareda ogryzkiem jabłka, po czym zaczynam się głośno śmiać. Jeśli ktoś by się pytał, to tak właśnie zachowuje się mój dorosły brat, lider szanującego się zespołu, na wspomnienie swojego wieku.

***

- Jesteś pewna, że masz wszystko?
W ciągu ostatniej godziny Jared zadał mi to pytanie dokładnie cztery razy, jednak obiecałam sobie zachować spokój i nie dać ponieść się emocjom, które kazały mi wykrzyczeć: „tak, do cholery, mam wszystko!”. Dlatego po raz kolejny pokiwałam głową, gdy Jay postawił mi walizkę przy wyjściu. Czekaliśmy na Shannona, który miał być tu za kilka minut, a Jared miał zawieść nas na lotnisko.
- Obiecaj mi, że będziesz wchodzić na skype’a i wysyłać wiadomości codziennie.
Będąc pod ostrzałem błękitnych oczu, nie jestem w stanie powiedzieć nic innego jak:
- Obiecuję, ale też musisz mi coś obiecać. Nie będziesz mnie naciskał i dasz czas na poukładanie sobie tego.
Mężczyzna kiwa głową i łapie mnie za rękę. Zauważam, że zbiera się do powiedzenia mi czegoś.
- Jeszcze nie wylecieliście, a ja już tęsknię za tobą.
To jedno zdanie sprawia, że pod wpływem impulsu, przytulam się do niego mocno. Trwając w jego objęciach, zaciągam się jego specyficznym zapachem, który przyprawia mnie o obłęd i już zaczynam odczuwać jego brak. Przejeżdżam dłonią po czarnej bluzce zakrywającej jego plecy i powoli zaczynam pękać. Na szczęście przed rozklejeniem się ratuje mnie Emma, która staje na progu:
- Jared, nastąpiła zmiana planów - odzywa się oficjalnym tonem, a my momentalnie się od siebie odsuwamy. Jay odwraca się do niej.
- Co się stało?
- Dzwonili do mnie z EMI. Mamy być w wytwórni jak najszybciej, bo producenci zjawią się wcześniej, niż planowało.
- Ale umawiali się z nami na czternastą. Informują nas o zmianie godziny od tak? Jak poczekają, nic się nie stanie, tak jak było w planie. Trochę powagi.  Zawożę Shannona i Veronicę na lotnisko. Zadzwonisz do nich? - Jared zwraca się do Emmy lekko zirytowanym tonem wynikającym z pokrzyżowania planów.
- Jay, nie rozumiesz. Jako wytwórnia mają do tego prawo. Poza tym na mieście są korki, nawet jeśli chciałbyś, nie obrócisz w pół godziny. Mogę zadzwonić, ale nie będę świeciła oczami za ciebie na spotkaniu. Zależy ci na dobry wydaniu tej płyty? - odpowiada mu Emma całkiem poważnym tonem i mam wrażenie, że jeszcze chwila i Jared się zdenerwuje, bo będzie bezsilny.
- Jared, Emma ma rację, nie próbuj stawiać własnych warunków i jedź na to spotkanie. Przestań, my z Shannonem zamówimy taksówkę - wtrącam się do rozmowy, bo nie chcę, by przez to, że Jared mi coś obiecał, miał problemy.
- Czekam w aucie na ciebie - dodaje jeszcze Emma i znika w korytarzu.
- Cholera, nienawidzę takich sytuacji! - syczy Jared, a ja próbuję go uspokoić. Podchodząc bliżej, zaczyna mnie całować i na kilkadziesiąt sekund zapominam o wszystkim. Znów jestem w swojej próżni z Jaredem, bezpieczna i szczęśliwa.
- Zadzwoń koniecznie, jak wylądujesz.
- Obiecuję - odzywam się i go puszczam.
Bajka szybko mija i mężczyzna musi lecieć, a ja zostaję sama. Siadając na walizce, dzwonię jeszcze po taksówkę, przy okazji szukając w torebce czegoś na przeklęty ból głowy.


***

- Nastąpiła mała zmiana planów - odzywam się do Veroniki, kiedy odjeżdżamy taksówką spod domu mojego brata.
Staram się być przy tym opanowany, ale ciężko mi to przychodzi, gdyż wiem, jak zareaguje dziewczyna na to, co chcę jej powiedzieć. Pomysł o zmianie docelowego miejsca podróży przyszedł mi do głowy wczoraj, po przemyśleniu całej sytuacji. Po mojej myśli układa się nawet to, że Jared nie jedzie z nami na lotnisko, bo pewnie pokrzyżowałby moje zamiary.
- Hm, Shannon - wzdycha głośno i odwraca wzrok na mnie. - Jak bardzo mała? - W jej głosie wyczuwam obawę, a baczne oko nie przestaje mnie śledzić.
- Zabieram cię do Teksasu - odpowiadam po chwili.
Tak jak przypuszczam, odbiera jej mowę. Przygląda mi się, jakbym był kosmitą, co mnie rozbawia i sprawia, że zaczynam się śmiać.
-  Naprawdę udał ci się żart - zwraca się do mnie, poprawiając na siedzeniu. Myśli, że żartuję. - Lecimy na Alaskę.
Przestaję się śmiać i wyciągam z kieszeni bilety lotnicze, które kupiłem wczoraj. Los Angeles - Austin.
- Nie - wtrącam i podaję jej bilety. Odbiera je ode mnie, a ja trzymam ją za rękę. - Posłuchaj, Nicky, kiedy z Jaredem myśleliśmy nad prezentem dla ciebie, to on mnie uświadomił, jak bardzo marzysz o tym, by zobaczyć Alaskę i dlatego uważam, że wyjazd tam, teraz nie jest dobrym pomysłem. W dodatku ze mną, bo wiem, jak bardzo Jared chciał polecieć tam z tobą, a ty wiesz, że mam rację. Rozumiesz?
Kończę mówić i przyglądam się Veronice, która wydaje się być myślami daleko stąd. Przez jej bladą twarz przemyka cień wątpliwości, aż w końcu się odzywa, spoglądając na mnie trzeźwym wzrokiem:
- Nawet jeśli masz rację, to nie zmienia faktu, że jesteś stuknięty. Mówisz mi o tym na dwie godziny przed lotem? Wiesz, co ja mam w tej torbie? - Wskazuje palcem na tył taksówki, gdzie są nasze bagaże przygotowane na minusowe temperatury. Boże, kobiety. Śmieję się pod nosem.
- Obiecuję ci, że nie pożałujesz ani sekundy tej wycieczki - odzywam się i obejmuję ramieniem. - Ubrania to najmniejszy problem.
- Przy poinformowaniu Jareda o tym - masz rację, to żaden problem - dodaje Veronica z sarkazmem, zakrywając twarz dłonią.
- Powinien być zadowolony, nie odmrozisz sobie niczego, byłaby to strata… - odpowiadam rozbawiony i głaszczę ją po ramieniu, za co obrywam w kolano.
- A co ci w ogóle odbiło z tym Teksasem? - wtrąca, powracając do pierwotnej pozycji na siedzeniu. - Co my będziemy tam robić?
- Mamy tam z Jaredem kuzyna, co prawda nie trzymamy bliskich kontaktów z nim, podobnie jak z resztą rodziny matki, która rozsiana jest po Stanach, ale możemy do niego zawsze wpaść. Ma własne ranczo i hodowlę bydła, zobaczysz, jest co robić - tłumaczę, uśmiechając się do kobiety.
- Jeszcze nie powiedziałam, że jadę - odpowiada, drocząc się ze mną.
- Nie dodałem, że Teksas opływa w alkohole.
- Hm… O której będziemy na miejscu? - zwraca się do mnie z entuzjazmem kobieta i oboje zaczynamy się śmiać. Nie mam wątpliwość, że to będzie udany wyjazd, a pobyt w towarzystwie rodziny Michaela i tamtejszych ludzi wyjdzie Niko na dobre.

***


Z lotniska odbiera nas kuzyn braci Leto, Michael, który jest niewiele starszy od Shannona, ale wygląda równie dobrze jak on. Flanelowa koszula w kratę i dżinsy świetnie podkreślają jego męską sylwetkę a dłuższe włosy związane w kitkę nadają jego twarzy pewnej radości, przez co zupełnie nie wygląda na swój wiek. Po tonie głosu wnioskuję, z resztą właściwie, że jest niezwykle pozytywnym i sympatycznym człowiekiem, z niezłym dystansem do życia. Gdy przyglądam się zarostowi zdobiącemu jego pociągłą twarz, wydaje mi się być uosobieniem takiego typowego Teksańczyka. W kraciastej koszuli, z kapeluszem na tylnym siedzeniu i w kowbojkach na nogach oraz własnym ranczem i hodowlą zwierząt - wydaje się być wyciągnięty z jakiejś cudownej bajki pod nazwą western.
Podczas jazdy dowiaduję się, że mężczyzna jest synem brata Constance, który zmarł przedwcześnie, kilkanaście lat temu, na zawał serca. To po części tłumaczy mi, dlaczego bracia Leto nie utrzymują bliższych kontaktów rodzinnych. Michael ma już własną rodzinę, Shannon i Jared mają swoje życie, zespół, trasę… najzwyczajniej nie ma na to czasu, szczególnie, gdy bliscy rozbici są po całym kraju. Mimo to wyczuwam, że Shannon i Michael naprawdę się lubią, choć tak rzadko się widują.
Kiedy docieramy do domu, poznaję żonę Michaela, Jennifer, oraz jego córkę Grace. Dowiaduję się też, że Shannon przedstawił mnie jako swoją przyjaciółkę, co kobieta odebrała trochę inaczej.
- Mam nadzieję, że wypoczniecie u nas i że zakochasz się w tym miejscu. Czuj się jak u siebie - odzywa się Jennifer, gdy wprowadza mnie do przestronnego i pięknego pokoju, gdzie mogę zostawić moją walizkę.

- Jenn - zwracam się do kobiety, zgodnie z instrukcjami jakich mi udzieliła na wstępie, i rozglądam się po sypialni, która jest z pewnością dla dwojga. - Ale my z Shannonem nie jesteśmy takimi przyjaciółmi, nie śpimy w jednym łóżku - próbuję wyjaśnić jej pomyłkę.
- Naprawdę nie musicie się krępować, jeśli chodzi o to, dla nas z Michaelem to żaden problem - odpowiada mi wesoło kobieta, machając ręką. Jest bardzo otwartą i ciepłą osobą, doceniam to.
- Nie chodzi o nas. Spotykam się z Jaredem, a Shannona traktuję jak brata - dodaję, przyglądając się Jennifer. Dopiero teraz dociera do niej sytuacja. Rozumiem, że dla kogoś z boku, mój wyjazd z Shannonem może wyglądać inaczej niż w rzeczywistości, ale nie chce mi się teraz tłumaczyć, dlaczego tak jest.
- Nie wiedziałam, pomyślałam, że…
- Jasne - uśmiecham się. - Jeśli to nie problem, możemy dostać dwa pokoje? - dorzucam jeszcze, gdy Jennifer zaczyna się śmiać.
- Oczywiście. Ty możesz tu zostać, a Shannona eksmitujemy do mniejszej sypialni - odpowiada mi, chichocząc, co szybko udziela się i mnie.
Po zostawieniu rzeczy, razem z Jennifer schodzę do kuchni, by napić się herbaty i poczekać na Shannona, który zniknął gdzieś z Michaelem.
- Macie imponujące ranczo, jest wspaniałe, takie ogromne - zwracam się do kobiety, gdy przysiada obok mnie.
- Dziękuję, ale poczekaj, aż zobaczysz je sama, a nie tylko z auta - odpowiada mi, uśmiechając się.
Bez problemu mogę stwierdzić, że Jennifer jest o wiele młodsza od Michaela. Ile dokładnie? Ciężko określić, a pytać byłoby niegrzecznie. Jest piękną kobietą i gdy się uśmiecha, ciężko zachować powagę, co widzę chociażby po sobie. Ona po prostu zaraża ludzi uśmiechem. Mogłabym jej dać góra trzydzieści pięć lat, choć pewnie tylu nie ma. Poza tym jest naturalną blondynką, a jej błękitne oczy przypominają mi tak bardzo oczy Jareda. Złote, krótkie włosy, obcięte na pieczarkę, falują przy każdym ruchu głowy, momentami dotykając ramienia, co hipnotyzuje.
- Jestem gotowa! Możemy iść - oznajmia nam Grace, wchodząc dumnie do kuchni w bryczesach i dżokejce. W stroju jeźdźca, dziewięcioletnia dziewczynka wygląda przeuroczo, aż się uśmiecham. Jennifer podnosi się z krzesła i całuje dziewczynkę w czoło, dodając:
- Skarbie, dasz nam dopić herbatę? Zaraz pokażesz wszystko Veronice, dobrze?
- Mamo… - Grace ciężko wzdycha i opiera rękę na biodrze, zmieniając przy tym nogę, na której się opiera. Mała niecierpliwi się. Rozbawia mnie tym.
- Ej, dałam ci słowo, że będziesz moją przewodniczką, tak? Ja zawsze dotrzymuję słowa - zwracam się do Grace, puszczając jej oczko. Przez moment przygląda mi się uważnie, próbując ocenić moją wiarygodność. W końcu spoglądając jeszcze na matkę, odzywa się:
- Okej, ale tylko jedna herbata.
- Oczywiście - odpowiada jej Jennifer, ledwie powstrzymując swoje rozbawienie. Gdy dziewczyna znika z kuchni, obie uśmiechamy się do siebie.
- Wiesz, że nie będziesz miała już spokoju? - zwraca się do mnie wesoło  Jenn. - Grace, odkąd się urodziła, zawsze lgnęła do ludzi, co trochę nas z Michaelem przerażało.
- Dlaczego? To chyba dobrze, że nie jest wstydliwa.
- Tak, ale wiesz, żyjemy trochę na odludziu, a Grace jest żywym dzieckiem i nie zawsze jesteśmy ją w stanie upilnować, szczególnie jak była mniejsza. W Stanach dochodzi do bardzo wielu porwań dzieci, a Teksas nie ma najniższych statystyk, dlatego też się baliśmy.
Przyglądam się Jennifer i kiwam głową, rozumiem jej obawy. Gdy dziecko lgnie do ludzi, bardzo łatwo je zmanipulować i przekonać do siebie. Sama doznałam lekkiego szoku, gdy Grace zaczęła mnie przytulać na powitanie i wypytywać o wszystko. Od razu potraktowała mnie jak swoją przyjaciółkę. Dlaczego? Co wyczuła? Był to już kolejny raz, gdy mnie coś takiego spotykało. Nie wiem, co w sobie mam, ale dzieci do mnie lgnęły.
- Gdy miałam sześć lat, byłam bardzo podobna do Grace - zwracam się do Jenn, upijając łyk herbaty.
- Co robiłaś?
- Prześladowałam przyjaciółki mojej starszej siostry i dziewczynę brata. Zawszę gdy zjawiały się w naszym domu, przesiadywałam z nimi, tuliłam się, zmuszałam, by ze mną rysowały. Wiesz, to było takie „cool” - tłumaczę, śmiejąc się przy tym wspomnieniu. Lubiłam te czasy, choć byłam wtedy nachalnym dzieckiem żądającym uwagi.
- Twoje rodzeństwo miało cię pewnie dość - śmiej się Jennifer.
-  Troszeczkę, ale musieli to zaakceptować.
- Więc Grace dobrze trafiła.
Teraz to ja się śmieję. Kto jak kto, ale ja mam chyba najgorsze podejście do dzieci na świecie, choć te nieustannie czegoś ode mnie chcą. No cóż, ale jakoś staram sobie z tym radzić.
- A na poważnie, gdyby Grace strasznie cię męczyła, powiedz mi - zwraca się do mnie kobieta, odstawiając mój kubek do zmywarki. - Wiem, że czasem potrafi być uciążliwa, ale to chyba trochę dlatego, że ma tu niewielu znajomych. Najlepsze przyjaciółki ma w szkole.
- Spokojnie, nie dam jej wejść mi na głowę - żartuję sobie, wstając. - Idziemy na to zwiedzanie? - dodaję jeszcze, uśmiechając się.
- Jasne - odpowiada mi Jennifer. - Shannon coś wspominał, że interesuje cię rodeo?
To pytanie sprawia, że parskam śmiechem. Że co? Jakie rodeo? Śmieję się pod nosem, słysząc poważny głos kobiety.  W końcu po chwili obie się uśmiechamy. Shannon, mały dowcipniś, dobrze wie, że boję się byków.

***

- Tęsknię za tobą - odzywam się, gdy tylko Jared odbiera telefon.
Całe popołudnie i wieczór zbierałam się do tego, by do niego w końcu zadzwonić. W sumie miałam lecieć na Alaskę, więc teoretycznie właśnie powinnam wylądować. Leżę na łóżku i maltretuję kosmyk włosów, trochę się bojąc jego reakcji.
Nareszcie, denerwowałem się czy wszystko jest okej. Ja też tęsknię! Jak minął lot do Anchorage? - Po tonie głosu wnioskuję, że mężczyzna odetchnął z ulgą, ale też jest zmęczony.
- Miałeś się nie przepracowywać, obiecałeś o siebie dbać, a słyszę twój głos i wątpię, że dotrzymujesz słowa.
Obiecałem, że się postaram, a to nie jest teraz łatwe. Mam dużo na głowie, w dodatku Emma przyniosła mi dziś kilka nowin - Jared wzdycha i domyślam się, że nie ma już na to siły.
- Jakie nowiny? - Moja ciekawość bierze górę.
Seria wywiadów i spotkań w programach i audycjach radiowych, dotyczących wydania płyty oraz mojego filmu. Dostałem dużo zaproszeń, a to jest najlepsza z form promocji i wzbudzenia zainteresowania - odpowiada mi spokojnie.
- Świetne wiadomości, to naprawdę pomoże w wydaniu płyty - stwierdzam wesoło, jednak mój entuzjazm nie udziela się Jaredowi. - Ale jest jeszcze coś, tak?
Jared przez chwilę milczy.
W niedzielę lecę do Australii.
Przez moment nie wiem, co powiedzieć. To dobre wiadomości, bo te wywiady pomogą w promocji, a to z kolei mającej się ukazać płycie. Jednak z drugiej strony to oznacza, że minę się z Jaredem, że nasz rozłąka będzie jeszcze dłuższa.
- Uważaj na kangurzyce - dodaję żartobliwie, ale tonem zawiedzionego dziecka i słyszę, jak Jared wzdycha rozbawiony.
Postaram się, ale nie mówmy już o mnie… Dowiem się jak Alaska? Jest tak, jak sobie wyobrażałaś? - W głosie Jareda wyczuwam nutę ciekawości.
To pytanie sprawia, że na powrót ogarniają mnie wątpliwości, jednak w końcu odzywam się:
- Pewnie tak, ale nie potwierdzę ci tego, bo mnie tam nie ma, ale nie denerwuj się.
Słucham? Mam być spokojny?! To gdzie wy jesteście? Coś z samolotem?! - Głos Jareda wypełnia przerażenie i dam sobie uciąć rękę, że właśnie chodzi po pokoju.
- Nie! Nic z tych rzeczy. Po prostu… polecieliśmy do Teksasu. Właściwie to zmieniłam plan podróży.
- Dlaczego?
- Shannon ma rację, chcę zobaczyć Alaskę z tobą. Powinnam cieszyć się tym wyjazdem, a nie dołować.
- Ale Teksas? To gdzie wy jesteście? - Wywiad Jareda trwa dalej.
-  U waszego kuzyna Michaela w Huntsville.
Po tych słowach po drugiej stronie słuchawki zapada cisza i domyślam się, że Jared układa to sobie w głowie.
- Pomyśl sobie, że jestem o wiele bliżej, jestem bezpieczna i niczego nie odmrożę. - Silę się na wesoły ton głosu, przypominając sobie słowa Shannona.
- Ile mnie jeszcze razy zaskoczysz? - pyta w końcu Jared, a w jego głosie słychać ulgę.
- Chociaż pod tym względem się dobraliśmy - odpowiadam, uśmiechając się, po czym zaczynam opowiadać mężczyźnie o wrażeniach z przyjazdu.
Grace razem z mamą oprowadziły mnie po całym gospodarstwie Metrejonów liczących kilkanaście hektarów i wiele zabudowań składających się na oborę dla bydła, stajnie dla koni, magazyny na pasze, sprzęt i przeróżne schowki, komórki. Dla mnie jako laika - żyjącego w mieście, to wszystko robiło ogromne wrażenie i sprawiało, że jeszcze bardziej podziwiałam Michaela za pracę, jaką wykonuje, bowiem ogarnięcie stada koni i bydła, rancza, pracowników, załatwianie interesów i zajmowanie się rodziną, było nie lada wyzwaniem. Spodobał mi się klimat tego miejsca i spokój bijący od niego, mimo wesołego gwaru panującego na podwórzu. Wszyscy, których spotkałam, wydawali się być tak dalece odlegli od wielkich zmartwień a żyjący każdą chwilą. Tak jakby największym dylematem było, czy kupić pięć tuzinów holenderskich krów, czy jednak poczekać do końca lata, gdy ich cena znacząco spadnie. Juzu, daj mi tylko takie zmartwienia, myślałam.
- Wiesz, co jest zaskakujące? Nie czuję się tu obco, wszyscy są bardzo serdeczni i tacy życzliwi - dodaję, gdy kończę moją relację.
- A czujesz się lepiej? - Słyszę spokojny ton.
Przez moment zastanawiam się nad odpowiedzią.
- To miła odmiana, trochę jakbym znalazła się w innym wymiarze. Wiesz, to nawet ciekawe…
W tej samej chwili słyszę pukanie do drzwi, które się uchylają i moim oczom ukazuje się głowa Shannona. Daje mi znać, że powoli się zbieramy do wyjścia.
- Muszę już kończyć, porozmawiamy jeszcze. Jennifer i Michael zabierają nas do miejscowego baru. Jest tam podobno jakiś koncert.
- Baw się dobrze i uważaj na siebie - odpowiada mi Jared.
- Postaram się. Kocham cię, Jay.
Kończę szybko rozmowę i posyłam zniecierpliwionemu Shannonowi spojrzenie.
- Już wychodzę - dodaję, zabierając z łóżka kurtkę i telefon.
- Jak poszło? - zagaduje mnie, gdy przechodzę obok niego, niby obojętnie, choć domyślam się jak go to ciekawi.
- Świetnie.
Tym jednym słowem ucinam temat na dalszą część wieczoru.


***

YELLO!

Przepraszam, że tak długo! Chciałam by wszystko było okej. Mam nadzieję, że wytrwale po prostu czekaliście. Obiecuję, że następny będzie zdecydowanie szybciej. Wydarzyło się bardzo dużo, ale nie będę was zanudzać. Dodam tylko, że miałam okazję być na koncercie Placebo, Muse w Multikinie i na pokazie Dallas Buyers Club w Bydgoszczy i powiem  tylko - wspaniały! Jeśli ktoś jest ciekawy relacji, zapraszam na mój blog RUCH.

Wybaczcie mi. Dziękuję, że jest was aż tyle!






*„Tkwię w zawieszeniu, czekając na zmianę” - Skunk Anansie, You Do Something To Me (Paul Weller cover).

5 komentarzy:

  1. Jestem. Późno, bo późno, ale zawsze :)
    Jak Jared trzęsie portkami żeby matka się nie dowiedziała, że
    Annabelle jest prawdopodobnie z nim w ciąży ahahah Taki duży, a taki strachliwy ;) Koncert zespołu w którym gra Braxton, aż naszła mnie ochota żeby posłuchać co on sobie tam tworzy prywatnie, ale nie mam czasu. Kłótnia Jareda z Veronicą po powrocie i cały dalszy rozwój tej sytuacji, byłam w szoku, bo przypuszczałam, że Jared obrazi się i nie będzie się do niej przez jakiś czas odzywał, a on zachował się jak facet, jest pod wrażeniem :D Jestem strasznie ciekawa przebiegu wycieczki do Texasu, bo znając Shannona to może być ciekawie :)
    Pozdrawiam i pisz szybciutko nowy <3

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham twoje w ciągu 2 dni przeczytałam całe siedząc do 3 w nocy przy laptopie :D opowiadanie, <3 powiedź że jutro kolejna część :) ! błagam :) !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. mała poprawka #
    kocham twoje opowiadanie <3 w ciągu 2 dni przeczytałam całe siedząc do 3 w nocy przy laptopie :D <3 powiedź że jutro kolejna część :) ! błagam :) !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm, kolejny chciałabym by pojawił się jak najszybciej, ale cieżko idzie mi praca nad nim. Postaram się byście dostali go jak najszybciej! Dzięki ;)

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.