***
- Teksas jest
cudowny.
Do tego wniosku dochodzę zaraz po
przebudzeniu. Wyciągając się leniwie w łóżku z uśmiechem na twarzy, zaczynam
wspominać wczorajszy wieczór. Razem z gospodarzami domu i Shannonem wybraliśmy
się do tutejszego pubu, gdzie akurat grała miejscowa kapela country. Nie
przypuszczałabym, ze będę bawić się tak wybornie. Luźny, wesoły klimat,
śpiewanie do piosenek, taniec, błahe rozmowy i żarty - to wszystko stworzyło
unikatowy klimat przyjacielskiego spotkania, którego dawno mi brakowało. Czułam
się naprawdę dobrze, niestety, nie było mi wcale lżej.
Nim zdążam
zapaść w głębsze rozmyślenia, ktoś puka do drzwi. Przez głowę przelatuje mi
myśl o Shannonie, ale szybko dochodzę do wniosku, że to przecież nie w jego
stylu. On preferuje raczej wejście smoka. Na tę myśl znów się uśmiecham.
- Proszę -
odzywam się i opadam na poduszkę.
Do pokoju
wchodzi uśmiechnięta Grace i kierując się w moją stronę, siada na łóżku. Mimo
wczesnej pory, dziewczynka jest już kompletnie ubrana, a czerwony sweterek i
dwa blond warkoczyki okalające jej policzki sprawiają, że ponownie się
uśmiecham. Jest przeuroczym dzieckiem.
- Pewnie
przysłali cię z misją, co? - zagaduję wesoło, a ona kiwa głową.
- Mam
przyprowadzić cię na śniadanie.
- A możemy
negocjować? - szepczę konspiracyjnie, a dziewczynka w odpowiedzi obdarza mnie
uśmiechem, który już nie raz widziałam u Jareda i który oznacza: nie ma takiej
opcji. Chichocze, gdy zrezygnowana wzdycham. Nici z wylegiwania się. Podnoszę
się do pozycji siedzącej i przeciągam.
- Wujek Shannon
mówi, że jesteś śpiochem i nie mogę ci ustąpić.
Tym
stwierdzeniem mnie rozbawia. Zaczynam się głośno śmiać, gdy staje mi przed
oczami obraz śpiącego Shanimala. Tak, ale to ja jestem śpiochem roku. Bez
wątpienia. Przyglądam się Grace i dodaję:
- Wiesz, wujek
Shannon też jest niezłym śpiochem. W sumie jest takim dużym misiem, który
uwielbia się bawić i spać. Dziś możemy go razem trochę pomęczyć.
- Myślisz, że
pójdzie z nami na spacer? - Grace jest podekscytowana tą opcją i prawie
piszczy.
- Oczywiście,
kochanie. Myślę nawet, że ucieszy się, gdy dowie się, że mianujemy go wodzem
indiańskim.
- Ale super!
Uśmiecham się do
Grace i przybijam piątkę. Na samą myśl, że Shannon nie wygrzebie się już z
zabawy z nami, nabieram ochoty na wyjście z łóżka. Wczoraj, przed pójściem spać,
Grace wymogła na mnie obietnicę, że dziś się z nią pobawię w Indian, czego nie
robiłam niemal od wieków! Mimo to nie potrafiłam jej odmówić i zgodziłam się. W
gruncie rzeczy chyba polubiłam tą małą.
- Chcesz mi
pomóc? - Zwracam się do mojej towarzyszki i wyciągam walizkę. Kiwa głową. -
Chodź tutaj. - Przywołuję ją do siebie i otwieram torbę.
- Masz zadanie.
W czasie, gdy ja pójdę do toalety, ty poszukasz mi czegoś do ubrania, może tak
być?
- Fajnie -
odpowiada uradowana Grace, siadając obok mnie.
Gdy dziewczynka
zajmuje się moją garderobą, mam chwilę na poranną toaletę. Stojąc w łazience
przed lustrem, dostrzegam, że moje odbicie ma się już lepiej, a nienaturalna
bladość choć w części zniknęła. Przecieram oczy, a następnie obmywam twarz wodą.
W momencie, gdy się prostuję, dopada mnie silny, przeszywający ból głowy.
Odruchowo przykładam obie dłonie do skroni i próbuje rozmasować ognisko ucisku.
Uderzenie jest nagłe. Czuję, jakby niewidoczna, rozpalona igła wbijała się w
moją głowę, przechodząc na wylot poszczególne tkanki. Chwytam kosmetyczkę i
siadając na brzegu wanny, szukam czegoś, co mnie uratuje. Fiolka z tabletkami
przeciwbólowymi okazuje się prawie pusta, ale mimo to wysypuję jej zawartość na
dłoń. Cztery czerwone kapsułki mocno kontrastują z jasną skórą. Łykam dwie i
odkręcam kran, by zabić ich gorzki smak na języku, a resztę chowam z powrotem
do pudełeczka.
W ostatnim
czasie nie jest to coś nowego, jednak tak silny i nagły ból zdarzył się
pierwszy raz. Wiem, że lek zacznie działać dopiero za kilkanaście minut, więc
przez ten czas walczę z nabrzmiałymi skrońmi. Być może jest to efekt
wczorajszego wieczoru i głośnej muzyki, a może zmiany otoczenia? Próbuję to
sobie jakoś wyjaśnić, ale nic nie jest wystarczająco przekonywujące. Głowa po
prostu niemiłosiernie mnie boli, jednak liczę, że tak jak zwykle tabletki
wystarczą. Gdy siedzę skulona, opierając się o wannę, z pokoju dobiega ponaglający
mnie głos Grace. Wracam więc do niej.
- Podoba ci się?
- Zwraca się do mnie uradowanym głosem, gdy tylko otwieram drzwi od łazienki.
Dziewczynka stoi przy łóżku i pokazuje mi ubrania, jakie wybrała. Ciemne
dżinsy, biały T-shirt z głową tygrysa i czerwona bluza z kapturem.
- Moja ulubiona
- odzywam się do niej, pokazując na bluzę. - Chyba mogę zatrudnić cię jako
swoją stylistkę - żartuję jeszcze, uśmiechając się. - Dobrze ci poszło, teraz
możemy iść na śniadanie.
Gdy schodzimy z
Grace na dół, w kuchni czeka na nas Shannon i Jenn, którzy rozmawiają sobie w
najlepsze, popijając poranną kawę. W pomieszczeniu unosi się słodki zapach
naleśników i syropu klonowego, a w tle słychać cicho grające radio. Stół
zastawiony jest jedzeniem i kubkami z parującymi, gorącymi trunkami. Zajmujemy
z Grace miejsca przy stole.
- Dzień dobry -
odzywam się.
- Mam taką
nadzieję. Dobrze spałaś? Zasnęłaś wczoraj bez problemów? No wiesz, nowe miejsce,
czy coś? - Jennifer zwraca się do mnie, obdarzając serdecznym uśmiechem. - To
dla ciebie, skarbie. Uważaj, bo strasznie gorące - Kobieta mówi jeszcze do
córki, podając jej kakao. - Dla ciebie jest kawa, proszę - ponownie zwraca się
do mnie i podaje kubek.
- Dzięki…
Już mam
powiedzieć coś więcej, gdy Shannon zwraca się do mnie:
- Zawsze śpisz
jak zabita, dlatego posłaliśmy Grace.
- Wujku, to
prawda, że będziesz bawił się dziś z nami? - wtrąca nagle dziewczynka,
przerywając śniadanie i zmieniając temat. Przerzuca wzrok między mną, a
Shannonem.
- Grace, jedz
naleśnika. Nie zdążysz na autobus - upomina ją natychmiast mama. - Nie możesz
zamęczać wujka ani Veroniki zabawami, bo uciekną od nas - żartuje jeszcze
Jennifer i zauważam, że dziewczynka chce coś dodać, ale mama nie daje jej dojść
do słowa. - A poza tym najpierw lekcje, moja panno.
- Spokojnie,
Jenn. Nie tak łatwo nas pogonić i z tego, co wiem, wujek Shannon nie ma na popołudnie
żadnych planów, więc pobawi się z nami, Grace.
Gdy to mówię,
posyłam Shannonowi wielki uśmiech, który on, o dziwo, odwzajemnia.
- No jasne,
Gracy. Ja wam pokażę, jak stawia się porządny indiański wigwam. Gdy byliśmy
młodzi z Jaredem przez pewien czas bawiliśmy się w to prawie non-stop. Pamiętam
to dobrze - odzywa się poważnie mężczyzna, a ja razem z Jennifer wybuchamy
śmiechem. Nie potrafię powstrzymać się, by nie powiedzieć:
- Ja bym
powiedziała, że ten okres nigdy się nie skończył, ale zbyt przerośnięte z was
dzieci.
Po śniadaniu
razem z Jennifer odprowadzam Grace na autobus do szkoły. Gdy wracamy do domu,
zaczynam zastanawiać się, czy mogłabym wieść podobne życie. Z dala od wielkiego
szumu, prowadzić dom i zajmować się rodziną. Przygotowywać śniadanie dla córki,
potem pomagać mężowi. Zajmować się końmi, ujeżdżać je i dbać o nie, hodować
zwierzęta. By tak żyć, trzeba się odnajdywać w takim sposobie życia i czuć się
szczęśliwym. Ja pewnie bym mogła, ale czy na dłuższą metę dałabym radę? Czy z
Jaredem byłoby to możliwe? Nie. Ta
odpowiedź jest szybka i świadoma. Przez te kilka miesięcy lepiej niż
kiedykolwiek zdałam sobie sprawę, w co tak właściwie się pakuję. Chcąc być z
Jaredem, pisałam się na cały jego bagaż, a było to życie na świeczniku w blasku
fleszy. Życie z perfekcjonistą, kochającym swoją pracę. Widok Jareda przed
komputerem lub w studiu nagraniowym, nagłe wyjazdy i życie na walizce, trasy
koncertowe i tysiące dzielących nas kilometrów. Mogłam do tego przywyknąć, ale
czy w pełni zaakceptować? Jedynie praca z nim sprawiłaby, że widywałabym go
częściej niż raz dziennie. Gdybym chciała realizować się zawodowo, to
oznaczałoby ciągłe mijanie się. I znów jestem w kropce, jedyny wniosek, do
którego dochodzę jest taki, że w tej chwili nie potrafię myśleć o przyszłość,
bo jest zbyt niepewna.
Resztę
przedpołudnia spędzam z Jennifer w stajni, gdzie zajmujemy się końmi. Praca z
tymi zwierzętami jest niezwykle satysfakcjonująca i wesoła, szczególnie, gdy
trafia się jakiś uparty przypadek, sprawiający psikusy i podszczypujący nas po nogach. Jednak każda natura okazuje się
zdradliwa, gdy w pobliżu pojawia się coś słodkiego, a konie szczególnie żywo
reagują na kostki cukru, więc czasami można podejść je łatwiej niż dzieci.
- Zawrzyjmy
umowę, dobrze? Dam ci tę kostkę, ale stoisz grzecznie. STOISZ. Jasne? Edgar?
Wyciągając dłoń
z przynętą i podtykając mu ją pod pysk, głaskałam konia po grzbiecie. Wciąga ją
niemal od razu, a ja mogę dokończyć szczotkowanie tej czarnej bestii. Ma
przepiękną, gęstą sierść, która podkreśla zgrabną budowę. Gdy zabieram się za jego nogę,
nagle się odsuwa.
- Nie, nie, nie!
Wracaj tu - krzyczę w momencie, gdy orientuję się, do czego ten koń się skrada.
- Wszystko pod
kontrolą - odzywa się Jenn. Uprzedzając mnie, podbiega do pudełka z kostkami
cukru, które szybko podnosi i kiwa na Edgara. - Nie, kolego. Na dziś już ci
wystarczy - zwraca się do konia, czule go głaskając. - Możesz dokończyć -
dodaje jeszcze, trzymając go.
- Już prawie
skończyłam, jeszcze z tyłu trochę zostało.
W czasie, gdy ja
spokojnie kończę szczotkować Edgara, Jennifer zaczyna opowiadać mi o tym
czarnym ogierze i jego możliwościach. Dowiaduję się, że Edgar jest koniem
wyścigowym, w dodatku bardzo dobrym, który już nie raz wygrywał. Jenn
podejrzewa, że ma naturę zwycięzcy, dlatego zawsze stara się postawić na swoim,
przez co ma z nim nie lada urwanie głowy.
- To tak jak z
ludźmi, kiedy są bardzo zdeterminowani życiem.
- Coś w tym jest
- przytakuje mi Jenn.
- Edgar
przypomina mi kogoś. Tak samo zawsze muszą walczyć o swoje.
- Hm… - Kobieta
wzdycha i czuję, że chce mi coś powiedzieć. - Nie odbierz tego jakoś nachalnie,
ale zauważyłam, że chyba coś cię trapi.
Nie mylę się.
Zmiana tematu następuje szybko.
- Co mnie
zdradziło? - śmieję się.
Jennifer
wprowadza Edgara do boksu.
- Chyba oczy.
Gdy się uśmiechasz, one w jakiś sposób nie śmieją się z tobą. Ale jeśli nie
masz ochoty o tym rozmawiać, to nie było tematu.
Stoimy obok
siebie i widzę, że Jenn jest gotowa mnie wysłuchać. Polubiłam ją za jej
serdeczność i ciepło, jakie od niej bije, jednak czy jestem gotowa znów
roztrząsać bolesny temat?
- Jak bardzo
zmieniliście się z Michaelem po narodzinach Grace?
Moje pytanie
chyba zaskakuje kobietę, bo krzywo się uśmiecha. Nagle siada na beczce stojącej
z boku i pokazuje bym dołączyła do niej. Gdy zajmuję miejsce obok, odzywa się:
- Widzisz, ciąża
wywróciła nasze życie do góry nogami zanim Grace urodziła się. Przeszliśmy
poniekąd próbę, na jaką żadne z nas się nie pisało. Próbę, którą uświadomiła
nas, jak bardzo się kochamy.
- O jakiej
próbie mówisz?
- Michael nie
jest biologicznym ojcem Grace. - Ton jakim Jenn to wypowiada sprawia, że nie jestem
w stanie się odezwać, bo jestem w szoku. Przyglądając się relacji mężczyzny z
dziewczynką, nigdy bym w to nie uwierzyła. Kocha ją bezgranicznie, to widać w
każdym geście. Jest jego córką. Po chwili Jennifer kontynuuje:
- Byłam naiwna.
Ojciec Grace był dupkiem, a nasz związek rozpadł się szybciej, niż zaczął.
Wyjechał z rodziną na Zachodnie Wybrzeże, ale jakoś zbytnio się tym nie
przejęłam, bo już się zakochałam. O ciąży dowiedziałam się, gdy byłam z
Michaelem. Na początku się ucieszyłam, bo wniosek mógł być oczywisty, ale
prawda nie. To nie mogło być jego dziecko. Michael był już ustatkowany, ja nie
miałam nic. Mógł zacząć życie z każdą inna dziewczyną, ale wybrał w końcu mnie.
Jenn kończy
mówić i na chwilę milknie. Nie spodziewałam się usłyszeć takiej historii, więc
z trudem próbuję coś powiedzieć.
- I pokochał
Grace tak, jakby była jego dzieckiem.
- Jest jego i
zawsze będzie. Wychował ją i jest gotów za nią zginąć, tylko to się liczy -
odpowiada mi Jennifer z pewnością, która sprawia, że jej wierzę. - Kochając
mnie naprawdę, jak mógłby nie kochać też tej części mnie? - dodaje jeszcze
kobieta.
- Nie mógłby -
odpowiadam z trudem.
Przyglądamy się
sobie i dostrzegam w jej oczach ogromne opanowanie. Jednak mnie to nie
uspokaja, a wręcz przeciwnie. Uświadamiam sobie, że to jest czysta prawda.
Kochając Jareda z całych sił, nie będę potrafiła nie kochać też tej części jego,
podobnie jak on sam. Tym samym to już zawsze stanie się elementem mojego życia.
Naszego życia. Kochając kogoś, jesteś gotów na poświęcenie większe, niż zdajesz
sobie z tego sprawę. To pokazała mi dziś Jennifer.
- Ale macie
grobowe miny. Wiem, że czyszczenie koni to nie to, co jazda nowiuśkim ferrari,
ale żeby aż tak dołowało?
Głos Shannona
sprawia, że jak na komendę odwracam się w jego stronę i przerywam rozmyślania.
Mężczyzna stoi oparty o futrynę ogromnych drzwi, ręce ma założone na piersi i
bezczelnie się do nas szczerzy. To sprawia, że mimowolnie też się uśmiecham.
- Cóż za
wyszukane porównanie, kuzynie. Ale tobie z pewnością pójdzie o wiele lepiej -
odpowiada mu Jenn, która zdążyła już wstać. - Mercy i Luka czekały właśnie na
ciebie - mówiąc to kobieta wręcza Shannonowi szczotkę i puszcza do mnie
porozumiewawczo oczko.
- Żartujecie
sobie? - odzywa się brunet z paniką w głosie, gdy go wymijam, by dołączyć do
Jenn.
- Spóźniłeś się
- wtrącam rozbawiona jego miną.
- A jeśli one mi
coś zrobią? Mam być z nimi sam? Oszalałyście?
- Nie zbliżaj
się jedynie do Marcusa, bo lubi podszczypywać ludzi. No chyba, że też to
lubisz? - odpowiada, siląc się na powagę, Jennifer. - A Mercy i Luka to najmilsze
klacze jakie widziałam, nie skrzywdzą żadnego ogiera, Shann - dodaje jeszcze, a
ja wybucham śmiechem na to porównanie. Gdyby tylko wiedziała, jakie jest
prawdziwe!
W następnej
chwili, kobieta pociąga mnie za sobą do domu, a ja zdążam jedynie rzucić
ostatnie spojrzenie na zirytowanego przyjaciela, który rozśmiesza mnie. Z ruchu
jego warg mogę niemal wyczytać: „już po tobie”, ale posyłam mu jedynie złośliwego
całusa.
***
- Jared?
- W kuchni,
Emmo.
Głos
współpracowniczki wyrywa mnie z lekkiego odrętwienia, w jakie wpadam,
wyglądając przez kuchenne okno. W mojej głowie kłębi się wiele myśli,
związanymi z wydarzeniami, które mają w najbliższym czasie nastać. Nie chodzi
już tylko o zespół, ale też o moje życie, które przyprawia mnie powoli o obłęd.
Rozmawiałem wczoraj z Annabelle, która jutro będzie w mieście. Odtąd nie
potrafię racjonalnie myśleć, a przez mętlik w głowie wszystko wymyka mi się
spod kontroli.
Emma wchodzi do
pomieszczenia i rozglądając się z dziwną miną, nagle coś przykuwa jej uwagę,
ponieważ szybkim ruchem podbiega do mikrofali i gwałtownie otwiera drzwiczki,
które ledwie zdążyłem zamknąć.
- Co jest? -
pytam zaskoczony, gdy dziewczyna z przerażeniem kiwa głową i chwytając kuchenną
rękawice, wyciąga słoik z sosem do spaghetti, który mi pokazuje.
- Najpierw
odkręca się wieczko - odpowiada ze spokojem, oddychając głęboko, jakby dopiero
co rozbroiła bombę. - Kontakt z metalem zniszczyłby kuchenkę.
Po tych słowach,
które brzmią zupełnie jak: „czy ty do końca oszalałeś?”, przygląda mi się z
zatroskaniem i obawą, które od razu dostrzegam w niebiesko-zielonych oczach. To
sprawia, że dociera do mnie mój czyn. Jak mogłem nie zauważyć zakrętki? Nie mam
bladego pojęcia. Emma otwiera szafkę za moją głową i wyjmując z niej mały
półmisek, przelewa do niego czerwony sos. Następnie wstawia go z powrotem do
mikrofali, a pusty słoik ląduje w koszu.
W tym samym
momencie dociera do mnie jeszcze coś.
- Makaron! -
odzywam się, uświadamiając sobie tym samym, jego obecność w stojącym na gazie
rondlu, o którego istnieniu w ciągu kilku minut zdążyłem kompletnie zapomnieć.
Gdy chcę do
niego zajrzeć, Emma mnie uprzedza, wyciągając z szuflady łyżkę.
- Warto go od
czasu do czasu zamieszać - obwieszcza mi, starając się przybrać możliwie
neutralny ton głosu i próbując oderwać od dna garnka jasną masę. - Czuć go na
korytarzu.
Przyglądam się
jej ruchom i nie mogę się otrząsnąć. Pierwszy raz zdarzyło mi się stracić
kontrolę nad gotowaniem. Stracić kontrolę nad swoimi poczynaniami. Przecieram
bezsilnie twarz.
- Jared, co jest
grane?**
Emma odkłada
łyżkę na blat i odwracając się w moją stronę, zaplata ręce na piersi. Sytuacja została opanowana, nikt nie został
ranny, uff, drwi głos w mojej głowie. Przyjaciółka nie musi nawet dodawać
nic więcej, bym się domyślił, że zauważyła, co się ze mną dzieje, a to z kolei
ją martwi. W sumie, jestem jej wdzięczny, że nie rozbiła draki z tego, co zastała,
zwołując tu połowę naszej ekipy, która pracuje w dalszej części domu.
- Sam nie wiem.
Ta krótka i
wymijająca odpowiedź, choć brzmi oklepanie, jest prawdziwa. Nie mam pojęcia, od
czego mam zacząć. Nie powinienem obarczać Emmy swoimi kłopotami, jednak z
drugiej strony, po rozbrojeniu przez nią tykającej bomby w mikrofalówce, nie ma
opcji, bym się wymigał. W dodatku Emma nie wie o moim domniemanym dziecku.
Cholera.
- Jutro czeka
mnie rozmowa z Annabelle, która rozwieje wątpliwości, czy jestem ojcem jej
dziecka.
- Annabelle jest
w…
Emma urywa i
dopiero teraz dociera do niej sens moich słów. Mruga oczami, ale wyraz jej
twarzy sprawia, że kompletnie gubię się w odczytywaniu emocji. Co w tej chwili
myśli, czuje? Zaskoczenie, oburzenie, rozbawienie, współczucie? Nie mam
pojęcia. Choć znam Emmę od lat, dopiero niedawno wyszlifowała do perfekcji
umiejętność opanowania, która sprawia, że człowiek się gubi.
- Nie wiem, co
mam ci powiedzieć. Nie mam pojęcia.
Ta odpowiedź
jest automatyczna, ale i spontaniczna, bo doskonale wiem, że to właśnie czuje.
Chryste Panie, nikt nie wie. Nie mogę obarczać ją tym problemem, dlatego nie
przeciągając tego dłużej, dodaję:
- W dodatku
Constance wpada dziś, bo ma do mnie bardzo ważną sprawę. Nie wiem, czy mam się
śmiać czy płakać. Przeczucie jednak mówi mi, że to ma związek z Jose.
Emma tylko
wzdycha i chyba wraca do siebie.
- Rewelacje
twojej mamy… Tylko bądź dla niej wyrozumiały - wtrąca w odpowiedzi ma moje
wyznanie. Czyżby przejrzała moje zamiary?
- Zawsze jestem.
- Nikt tego nie
kwestionuje, Jay, choć w dziwny sposób to okazujesz.
- Bo chcę być
troskliwym synem?
- Nie, bo chcesz
mieć typową mamę.
- A taka nie
jest?
- Właśnie.
Uśmiecham się na
to, jak dobrze przejrzała mnie Emma. Tak długi staż jak nasz, na coś w końcu
się zdawał. Kobieta kiwa jeszcze głową i
rozglądając się po pomieszczeniu, dorzuca:
- Czy w tym
stanie poradzisz sobie już z odcedzeniem makaronu? Bo wiesz, jeśli miałabym cię
na sumieniu przez to, że teraz wychodzę…
- Opanowałaś
sytuację, postaram się reszty koncertowo nie spieprzyć, Emmo. Widzimy się w
czwartek?
Moje zapewnienie
chyba ją uspokaja, bo oddycha z ulgą i kiwa twierdząco głową.
- Aha, Jared.
- Słucham?
- Do powrotu z
Australii powinnam wyklarować listę tych spotkań promocyjnych w stacjach
radiowych. Prawdopodobnie stanie na Londynie, Mediolanie, Paryżu i Berlinie,
ale to z pewnością po Coachelli,
w drugiej połowie kwietnia.
- Świetnie. A
jak ma się sprawa z biletami na Coachellę?
- Pod koniec
tygodnia dostanę dla ciebie wejściówki.
Zaradność i
obrotność Emmy po raz kolejny wywołują na mojej twarzy uśmiech. Jestem zdolny
powiedzieć tylko:
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy.
Za to mi płacisz.
Nim zdążam
powiedzieć jeszcze coś, kobieta wychodzi, machając mi ręką. Płaciłem jej za
wiele mniej, niż robiła. Wszystkie dodatkowe rzeczy jak załatwianie biletów,
leżało u Emmy w ramach naszej znajomości i niekoniecznie stawiało mnie w dobrym
świetle jako przyjaciela, ale zawsze starałem się jej to rewanżować.
***
Po południu,
równo o piętnastej, odwiedza mnie moja mama. Jak zwykle wygląda kwitnąco, a
czarna, zwiewna sukienka w kwiaty, wiązana w pasie i kończąca się w połowie łydki,
podkreśla jej zgrabną sylwetkę. Mam dziwne wrażenie, że to nie dla mnie tak
wygląda, lecz o nic nie pytam. Pogoda dziś dopisuje, więc zapraszam ją do
ogrodu, a sam udaję się do kuchni, by zrobić dla nas herbatę. Gdy wracam, mama
siedzi wygodnie na dużej sofie przy basenie, a ciemne okulary osłaniają ją
przed słońcem. Zaczyna mówić coś o moim ogrodzie, który z pewnością nie mógłby
konkurować z jej własnym. Za dużo w nim chwastów, dziwacznie umiejscowionych
drzewek czy porozstawianych gratów. Ale ja to w nim kocham. Ma mój charakter,
przez co pasuje do reszty domu włącznie ze mną samym.
- Mamo, nie mam
czasu na sadzenie kwiatków. Wydaję płytę, a na ten moment montuję teledysk.
Wkrótce będę to promował, a za ponad miesiąc ruszamy w trasę. Najpierw
europejską, potem światową…
- Już dobrze,
nic nie mówię.
Constance unosi
ręce w geście obronnym i uśmiecha się delikatnie, upijając łyk herbaty.
- Naprawdę lubię
swój ogród, mamo.
- Zauważyłam.
- Myślałem już,
że o tym chcesz tak pilnie rozmawiać - odpowiadam z lekką ironią i opierając
się o oparcie kanapy, przyglądam się swojej rodzicielce, siedzącej po mojej
przekątnej. Posyła mi upominające spojrzenie, lecz nadal nic nie mówi.
Przecierając senne oczy, daję jej chwilę do namysłu. Gdyby nie jej obecność, pracowałbym teraz nad
teledyskiem do „Up In The Air”, choć marzę wyłącznie o łóżku i kilku godzinach
snu. Nagle coś mi się przypomina.
- Mamo, mogę cię
o coś poprosić?
Constance upija
kolejny łyk z filiżanki i posyłając mi troskliwy uśmiech, kiwa porozumiewawczo
głową.
- Zajmiesz się
Striderem? Przywiózłbym go do ciebie w sobotę, bo z Emmą wylatuję do Australii
na parę wywiadów, a wtedy będę mieć pewność, że jest w dobrych rękach.
- Veronica leci z tobą?
- Nie, ale też
jej nie będzie.
- W takim razie
nie ma problemu.
- Dziękuję.
Po tej krótkiej
wymianie zdań, to Constance przejmuje ster w dalszej rozmowie.
- Zawszę palę
się do dawania rad, tobie, Shannonowi, Emmie, eh… wiesz o tym. A może nie
powinnam. Przejrzałam kilka poradników, które matki dedykują dzieciom. Wiesz o
czym mówię?
- Tak -
przytakuję. Kompletnie nie wiem, do czego zmierza ta rozmowa.
- Pełno tam
bzdurnych rad, ale jednego się nauczyłam. Dlatego wysłuchaj mnie, proszę, bo to
ważne.
- Dobrze.
Ton głosu mamy
jest ciepły i jednocześnie tak poważny, że odstawiam na stół swój kubek i po
prostu słucham tego, co chce mi powiedzieć. Constance zakłada nogę na nogę i
opierając się wygodnie, kontynuuje:
- Wiesz, co jest
najważniejszą decyzją w życiu?
- Co takiego? -
Nie wyrywam się z żadną ze swoich odpowiedzi, choć mam parę teorii. Chce
dowiedzieć się, do czego zmierza mama.
- To, kogo
poślubisz. Możesz zsumować wszystkie inne decyzje, jakie podjąłeś, a i tak nie
dorównają ważnością tej jednej. Spójrz na to tak: Wybrałeś sobie niewłaściwy
zawód. Zostałeś malarzem, zamiast muzykiem. Jeśli masz właściwą żonę, to żaden
problem. Ona zainspiruje cię do zmiany. Rozumiesz mnie?
- Tak.
Odpowiedź jest
szczera. Wiem, co stara się przekazać mi mama i zgadzam się z tym, że właściwa
osoba u boku jest cenniejsza niż największe bogactwo.
- Będziesz o tym
pamiętał?
- Tak.
- Musisz kochać
ją bardziej, niż cokolwiek na świecie. Najważniejsze powinno być dla ciebie jej
szczęście, a dla niej twoje. Niełatwo jest troszczyć się o kogoś bardziej niż,
o siebie samego, szczególnie, gdy jest się z natury samotnikiem. Ty i Shannon
macie to chyba po mnie. Nie można skupiać się wyłącznie na pożądaniu czy dobrym
samopoczuciu. Musisz dostrzec codzienne życie z tą, jedną jedyną osobą. Mówię
dość jasno?
- Tak, mamo, ale
wciąż nie wiem, co ma na celu ta rozmowa.
Przyglądam się
swojej matce, która ma teraz wzrok opuszczony na dłonie. Zginając i
rozprostowując na zmianę palce, ogląda swoje pierścionki i czerwone paznokcie.
Odruchowo czekając na odpowiedź, śledzę jej ruchy i po chwili moja uwaga skupia
się na serdecznym palcu. Cieniutka, złota obrączka z niewielkim diamentem w
minimalistycznym stylu, wyraźnie lśni w popołudniowym słońcu. Matka uwielbia
pierścionki, ale nagle dostaję też olśnienia.
- Zaczekaj… -
odzywam się, próbując odwrócić wzrok od błyskotek mamy. - Ty nie mówisz tego o
mnie, do mnie, jak mi się wydawało, lecz o sobie. Czy… czy tak jest z tobą i
Jose?
Wniosek, jaki
udaje mi się wysnuć, zaskakuje chyba tylko mnie, bo Constance przerzuca wzrok i
dopiero teraz, gdy nasze oczy się spotykają, widzę, że trafiłem w samo sedno
sprawy. Kocha Jose - to już wiem.
- Co właściwie
chcesz mi oświadczyć? - dodaję spokojnie, choć zaczynam się pocić na samą myśl,
co zaraz usłyszę.
- Jose jest taką
osobą. Inspiruje mnie, a ja jego.
W tym samym
momencie dłoń matki zaciska się na mojej, zupełnie jak wtedy, gdy byłem
dzieckiem.
- Pobieramy się,
Jared.
Niczym w filmie,
powinienem teraz głośno zaciągnąć się powietrzem, zacząć niespokojnie trzepotać
rzęsami i zemdleć wprost w ramiona przerażonej matki. Jednak nic takiego nie
robię. Nie jestem w końcu aktorką z epoki, która mdleje na byle wiadomość. W
gruncie rzeczy uśmiech Constance, który mi cały czas posyła, uspokaja mnie. Z
niewyjaśnionych dla mnie przyczyn, jej słowa nie uderzyły mnie tak, jak przypuszczałem
jeszcze chwilę temu. Dlaczego nie potrafiłem jej wykrzyczeć, by się opanowała?
Znałem odpowiedź. Nie dostrzegałem nic złego w różnicy wieku, a to było po
części zasługą wychowania i środowiska, w jakim dorastałem. Czy Jose był
niezrównoważony psychicznie? Nie. Czy był nieudacznikiem? Nie. Czy był złym
człowiekiem? Nie zauważyłem. Czy kochał moją matkę? Tak. Czy było więc coś
racjonalnego, co kazałoby mi powiedzieć „nie”? Nie. Nie miałem prawa decydować
o szczęściu Constance.
Odwzajemniając
uścisk matki, przyciągam ją do siebie i przytulam. Na to czekała.
- Jeśli myślisz,
że się mnie pozbędziesz, jesteś w błędzie. Jeszcze cię kocham, mamo - odzywam
się, gdy Constance odwzajemnia uścisk i żartując sobie, dodaję:
- Ale mam nadzieję, że nie wpadliście… Auć!
Momentalnie też
dostaję od mamy w ramię.
- Za co?! - Próbuję
się dowiedzieć i udając oburzenie, masuję ramię.
- Wiesz za co.
Nie mija chwila,
gdy obydwoje się śmiejemy.***
***
Z każdym
kolejnym dniem z dala od Los Angeles, czuję się coraz bardziej zrelaksowana,
ale psychicznie wciąż tak samo zmęczona. Chyba nie chcę wierzyć, że cały
problem leży we mnie, bo gdyby zacząć to tylko analizować… Niestety, a może
stety, nie jest mi to dane z jednego powodu: Grace. Dziewczynka skupia tak dużo
mojej uwagi, że jakiekolwiek daleko idące rozważania muszę porzucić, tym
bardziej w środowe popołudnie, gdy razem z Shannonem bawimy się z nią w
chowanego.
Gospodarstwo i
podwórze są ogromne, co początkowo zwiodło mnie, że może uda się wygrać, lecz szybko
uświadamiam sobie, że przecież to jej teren: zna go lepiej niż ja swoją
kieszeń. Hm, mimo to podejmujemy z Shannonem wyzwanie. Gdy nadchodzi kolej
mężczyzny na szukanie nas, postanawiam schować się w stodole, za stertą siana.
Już wcześniej upatrzyłam sobie to miejsce z dwóch powodów: komfortu siedzenia
na sianie, a może nawet wylegiwania się oraz małej domyślności Shannona, by
szukać mnie właśnie tutaj.
Gdy już wygodnie
usadawiam się na miejscu, opierając o wielką stertę siana, spokojnie mogę
wyciągnąć telefon i sprawdzić kilka rzeczy. Brak odpowiedzi od Jareda nie jest
tym, czego się spodziewam. Siedząc, ni stąd, ni zowąd czuję, jak obraz przed
oczami powoli mi się rozmazuje, a ekran telefonu ciemnieje. Gdy unoszę wzrok do
góry, rozpływa się cały widok przede mną. Fala gorąca uderza od środka,
sprawiając, że zaczyna mi być duszno i mdli mnie. Czuję, że muszę wyjść, że
potrzebuję powietrza. Próbując się podnieść, nie mogę złapać równowagi, a
ciemne przebitki przed oczami skutecznie to utrudniają. Nie mam pojęcia, co się
dzieje, a gdy staję już na nogi, cały świat wiruje. W tym samym momencie nogi w
moich kolanach zginają się jak u lalki, telefon wysuwa się z dłoni, a ja
zanurzam się w stercie siana. Zapadając się jednocześnie w mrok, tracę przytomność.
Gdy wybudzają
cię z drzemki, nigdy nie jest przyjemnie. Podobne uczucie towarzyszy mi, kiedy
niewyraźne głosy krążą po mojej głowie, a czyjeś zimne i mokre ręce okładają po
twarzy. Powieki zaczynają ciążyć, ale muszę je podnieść, by przestać otrzymywać
ciosy. Z trudem otwierając oczy, zostaję porażona jasnością i momentalnie z powrotem je przymykam. Wtedy głosy
nabierają na intensywności:
- Hej! Veronica,
otwórz oczy. No, już.
Shannon zdaje
się brzmieć groźnie, co do niego nie pasuje. Owszem, do Jareda, ale nie do
Zwierzaka. W końcu zbieram się i podnoszę powieki, zauważając nad sobą głowę
Shannona. Odetchnął. Ja też. Rozglądając się powoli dookoła, zauważam klęczącą
przy nim Grace, która po raz pierwszy od mojego przyjazdu wygląda poważnie.
Martwi się.
Leżę na trawie
przed stodołą, która wznosi się za ich plecami, a słońce razi mnie w oczy. Nie
mam siły się podnieść.
- Co to było do
cholery? Napędziłaś nam strachu! Mało nie dostałem zawału, jak krzyczeliśmy z
Grace za tobą, a potem zobaczyłem wystające z siana nogi. Chryste! Miałem
dzwonić po karetkę.
Shannon wciąż
jest zdenerwowany i patrzy na mnie takim wzrokiem, jakbym wymordowała mu pół
rodziny.
- Zrobiło mi się
nie dobrze, chciałam wyjść na zewnątrz, ale było mi zbyt duszno i zemdlałam.
Nie mam pojęcia
jak inaczej wytłumaczyć to, czego doznałam.
- Już ci lepiej?
- pyta troskliwie Shannon, choć ton ma tak samo ostry.
- Chyba jeszcze
chwilę poleżę. Muszę napić się wody.
- Przynieść
wujku? - odzywa się Grace, a Shannon kiwa potakująco głową. Gdy dziewczynka się
oddala, mężczyzna oznajmia mi stanowczo:
- Zabieram cię
do lekarza. Musi cię obejrzeć.
- Słucham?
Przestań, nic…
- Nawet się nie
odzywaj! - Shannon niemal na mnie warczy, a jego twarz robi się czerwona. - Nie
pytam cię o zdanie.
Nieruchomieję.
Nie poznaję go. Z trudem przełykam ślinę. Jest już okej, naprawdę, ale on musi
robić z tego Bóg jeden wie co. A mnie wizyta w szpitalu nie uśmiecha się. Nic
mi przecież nie jest. Jednak bojąc się odezwać, milczę aż do powrotu Grace,
która daje mi butelkę z wodą.
- Idę po
kluczyki do wozu i zamknę dom, Grace przypilnuj jej - odzywa się stanowczo
Shannon, po czym podnosi się i oddala.
Michael i
Jennifer załatwiają jakieś sprawy na mieście, więc w domu jest tylko nasza
trójka. Obserwując znikającego mi z oczu Shanna, nie mogę poukładać sobie tego,
co się stało. Dlaczego zemdlałam? Czułam się przecież świetnie, nie chorowałam,
zjadłam śniadanie.
- Ale nie
pójdziesz do szpitala, prawda?
Z rozmyślań
wyrywa mnie cichy i smutny głos Grace, która siedzi z zaciśniętymi dłońmi
przede mną.
- Oczywiście, że
nie! - odpowiadam prawie automatycznie i posłałam jej ogromy uśmiech, który
odwzajemnia. - Jestem zdrowa, to tylko taka… słabostka, a wujek niepotrzebnie
się martwi. Grace, obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Wierzysz mi?
Dziewczynka kiwa
mi głową, a w następnej chwili podnoszę się i przytulam ją do siebie z całych
sił. Jest kochaną istotą, która się o mnie martwi.
Za plecami
słyszę Shannona:
- Mam kluczyki,
zbieramy się. Nicky, daj rękę, pomogę ci wstać.
Puszczając Grace
i odwracając się do mężczyzny, spoglądam na jego dłoń. Co on sobie myśli?
Dlaczego robi z igły widły i straszy Grace szpitalem? Nie miał do tego prawa i
w chwili, gdy o tym myślę, jego dłoń łapie mnie pod pachą i podnosi do pionu.
- Nawet nie myśl,
by się stawiać - rzuca Shannon i wciska mi torebkę.
- Dlaczego?
- Bo zdrowi
ludzie nie mdleją! Taki mały szczegół - odpowiada mi z sarkazmem.
- A mówisz tak,
jako kto? Tytuł doktora gdzieś ci się zapodział, nie sądzisz? - ripostuję.
- A ty nie
sądzisz, że mojego brata bardzo zainteresuje to twoje omdlenie?
- Nie zrobisz
tego.
- A chcesz się
założyć?
Patrząc mi
prosto w oczy, Shannon przebiegle się uśmiecha i bezceremonialnie wpycha na
fotel pasażera, zatrzaskując za sobą drzwi. Na tym kończy się nasza rozmowa.
Dystans od domu
do miasta, który można było pokonać w ciągu kwadransa, Shannon rozkłada na
prawie pół godziny, wlekąc się przy tym tak wolno, że mijają nas wszystkie samochody.
Nie wiem, czy testuje moją cierpliwość, która powoli dobiega końca, czy usilnie
stara się zaprezentować Grace wszystkie w jego opinii świetne kawałki, które
przewija na podłączonym do radia telefonie, czy po prostu podoba mu się
prowadzenie potężnej terenówki Michaela. Tak czy siak, po dwudziestu pięciu
minutach jesteśmy w przychodni.
Na swoją kolej
muszę poczekać kolejny kwadrans, wcześniej rejestrując się i pokazując numer
ubezpieczenia zdrowotnego, który ledwie odnajduję w dokumentach. Gdy w końcu
trafiam do gabinetu dyżurującego lekarza, ten przeprowadza ze mną szczegółowy
wywiad, wypytując mnie o wszystko, począwszy od ostatniej miesiączki, stosowanej
antykoncepcji, chorób genetycznych w rodzinie, przez przebyte choroby, urazy,
uzależnienia, egzotyczne wyjazdy, aż po uczulenia, ostatni posiłek i inne
zewnętrzne czynniki, które mogły spowodować omdlenie. Nie mając żadnego punku
zaczepienia, lekarz zaleca mi podstawowe badania: zostaję zważona, mierzą mi
ciśnienie, pobierają krew i badają mocz. Na wyniki mam czekać do dwóch godzin.
W tym czasie idę razem z Grace po kawę i sok, zostawiając Shannona w przychodni.
Mimo że Huntsville jest małe, to jednak zespół często gra w Teksasie, miedzy
innymi w Austin, które leży pół godziny drogi stąd. Szansa, że ktoś rozpoznałby
Shannona i zrobił zamieszanie jest więc spora. Wolimy nie ryzykować.
- Dlaczego się
uparłeś na te badania? - zwracam się do Shannona, gdy siedzimy poczekalni, a
Grace jest przy automacie i wydaje jego drobne.
- Jest taka
zasada, którą chłopcy wynoszę z dzieciństwa.
Na jego słowa
unoszę jedną brew do góry, w geście pytającym. Kontynuuje:
- Opiekuj się
ulubioną zabawką brata tak, jakby była twoją ulubioną, ale nigdy jej sobie nie
przywłaszczaj.
Słysząc te słowa
mam ochotę głośno się roześmiać. I gdyby nie fakt, że powiedział to Shannon,
wkurzyłabym się za porównanie mnie do zabawki.
- A to ciekawe -
odpowiadam z ironią.
- Raczej
prawdziwe. Życiowe.
- I co? Mam
rozumieć, że nigdy nie odbiłeś Jaredowi dziewczyny?
Ciekawość bierze
górę i muszę zadać to pytanie.
- Tej, którą
akurat kochał - nigdy.
Spoglądam na
Shannona, ale ten tylko wzrusza ramionami.
- Życie -
przytakujemy niemal zgodnie, co sprawia, że się uśmiecham.
Po godzinie,
która mija zaskakująco szybko, zostaję zaproszona do gabinetu i otrzymuję
wyniki badań. Tak jak przypuszczałam, nic mi nie jest. Przynajmniej tak
wykazały badania. Mimo to lekarz karze mi o siebie lepiej dbać, a w razie gdyby
to się powtórzyło, zgłosić na obserwację. Z gabinetu wychodzę z uśmiechem.
- Ku twojej
wiadomości - zwracam się do Shannona wręczając mu pliczek kartek - nie jestem w
ciąży, nie mam anemii, nie jestem osłabiona czy chora w jakikolwiek inny
sposób. Zadowolony?
- Niekoniecznie.
Ta odpowiedź
zbija mnie z tropu. Mam ochotę krzyknąć: „co?”, ale opanowuję się i robię to w
swoich myślach. Patrzę na mężczyznę, który z uwagą ogląda podane mu kartki, aż
w końcu podnosi na mnie wzrok i dodaje:
- Nic nie dzieje
się bez przyczyny. W tym jednym House ma niepodważalną rację.
Przywołanie
przez Shannona postaci serialowego doktora jest tak niespodziewane, że odbiera
mi na chwilę mowę. Ekscentryczny doktorek wraz z Shannonem zawiązali przeciwko
mnie spisek! Ha! Nie mogę przestać krzyczeć w głowie, przez którą przemykały
teraz najdziwniejsze myśli. Shann
uparcie wierci dziurę, a ja zaczynam mieć tego dosyć. I zanim zacznę się histerycznie
śmiać, muszę wyjść na zewnątrz.
- Udam, że tego
nie słyszałam - zwracam się do niego i odbierając swoje wyniki, kieruje się do
wyjścia.
***
W tym samym czasie w Los Angeles.
Siedząc przy
kuchennym blacie i popijając zieloną herbatę, nie mogę przestać układać w
głowie pytań, które za chwilę zadam Annabelle. Cała ta sprawa od początku była
zagmatwana i choć nie przyznawałem się do tego głośno, trudno było mi uwierzyć,
że rzeczywiście mógłbym zostać teraz ojcem. To nie szło w planie z czymkolwiek,
co zamierzałem. Dziecko nie jest zabawką, tego nauczyłem się już dawno i do
dziś pamiętam. Gdy się pojawia przyjmujesz odpowiedzialność wychowania go i
poświęcenia mu czasu, a ten jest w moim życiu na wagę złota. Nie jestem
egoistą, ale okres między trasą a nagrywaniem płyty, który mam dla siebie jest
nieporównywalnie krótki. Czasem mam nieodparte wrażenie, że przesiąka mi przez
palce, a ja nawet nie wiem, kiedy. Dostrzegam go jedynie zerkając w lustro.
Wymieniając spojrzenia z niebieskookim, widzę
mężczyznę w średnim wieku, o wciąż młodej duszy. Chyba jedynej rzeczy,
która się nie postarzała. Kiedy to się stało? Kiedy cyferki w liczbie
dwadzieścia cztery przekręciły się na czterdzieści dwa? Nie mam bladego
pojęcia.
Dźwięk domofonu
sprawia, że momentalnie się prostuję i porzucam rozmyślania. Czas stawić czoła
realnym problemom. Idę wpuścić kobietę na podwórze. Po kilku minutach, gdy
udaje jej się zaparkować, odbieram od niej marynarkę, witamy się i zapraszam ją
do kuchni. W momencie, gdy ją przepuszczam, przyglądam się jej wystającemu od
pewnego czasu brzuchowi, który przywodzi mi na myśl balon wsadzony pod bluzkę.
Jednak w rzeczywistości jest to mała istota, która ma już ludzki kształt
niewielkich rozmiarów.
- Dobrze cię
znów widzieć, choć nie wyglądasz najlepiej. Masz zmęczone oczy - zwraca się do
mnie Annabelle i zajmuje miejsce na wysokim stołku. Turkusowa torebka ląduje na
drugim krześle, a dziewczyna posyła mi troskliwy uśmiech, rozkładając dłonie na
blacie. W całym obrazie jaki tworzy, nie mogę znaleźć miejsca na puzel z
napisem: samolubna oszustka, który mam zamiar dziś dołożyć. Nie mieści mi się
to w głowie.
- Mam sporo
pracy i nie sypiam ostatnio za dobrze.
Moja odpowiedź
jest zwięzła, bo nie o mnie chcę rozmawiać.
- One, od kiedy
się poznaliśmy, zawsze cię zdradzały i to się już chyba nie zmieni - wtrąca
jeszcze Ann przyglądając mi się ze skupieniem.
- Wiesz, że nie
o tym chciałem rozmawiać, więc zadam ci teraz jedno pytanie i wszystko będzie
jasne.
Na moje słowa,
uśmiech z twarzy dziewczyny znika, a zastępuje go powaga. Annabelle poprawia
się na krześle i patrzy z wyczekiwaniem.
- Dobrze.
- Dlaczego
zataiłaś przede mną możliwość zrobienia badań na ojcostwo, już po piętnastym
tygodniu ciąży?
- Nie byłam na
to gotowa.
Odpowiedź
przychodzi tak szybko, prawie automatycznie, że to mnie paraliżuje. Moje
pytanie wcale jej nie zaskoczyło. Spodziewała się go? Przysiągłbym, że gdybyśmy
znajdowali się w wyciszonym pomieszczeniu, mógłbym usłyszeć jak przełyka
nerwowo ślinę. Bała się? Głos jej zadrżał.
- Ty nie byłaś
gotowa?! - pytam głośniej, niż zakładam. Muszę uspokoić emocje, powtarzam
sobie. - A co ze mną? Co z tym drugim mężczyzną, który może być ojcem? Nie mamy
prawa wiedzieć?
- Właśnie to nie
pozwoliło mi zrobić badań, bałam się o nas wszystkich.
Głos Annabelle
jest cichy i opanowany. Co chwilę przymyka oczy, zupełnie jakby raziło ją moje
spojrzenie.
- Podle mnie
oszukałaś. Jak mogłaś?
- Nic nie
rozumiesz.
- To mi to
wytłumacz?! Wiesz, co zrobiłaś zatajając fakty? Skazałaś mnie na psychiczne
tortury, zachodziłem w głowę, czy to moje dziecko.
- Pomyliłam się
myśląc, że się zmieniłeś. Wciąż najważniejszy jesteś ty. Nic nie uległo zmianie.
Cedząc każde
słowo ze zdenerwowaniem, Annabelle podnosi się ze stołka. Jej słowa mnie
zabolały. Zagradzam jej drogę, odrywając się od kuchennego blatu.
- Annabelle, nie
wyjdziesz stąd, zanim nie skończymy tej rozmowy.
- Nie zatrzymasz
mnie - odzywa się stanowczym głosem i
odtrąca moją rękę. Odchodzi.
- Myślałem, że
jesteś moją przyjaciółką. Traktowałem cię jak najlepszego kumpla. Łączy nas tak
wiele, zawsze mogłem z tobą pogadać. Rozumiesz mnie i zawsze będziesz ważna.
Ale ty sobie ze mną pogrywasz. - Moje słowa sprawiają, że Wallis zatrzymuje się
w kuchennej futrynie. - Nie wierzę, że nie zrobiłaś badań. Miej odwagę i przestań
kłamać. Chcę poznać wynik - dodaję już pewniej.
- Nie zrobiłam
ich.
- Bo ja jestem
ojcem?! - pytam podchodząc do niej.
- Jared, nie
przypisuj mi nie moich słów. Nigdy niczego takiego nie stwierdziłam.
- Więc dlaczego?
- Mówiłam,
miałam swoje powody. Słuchałeś mnie w ogóle?
- Ciekawe jakie?
A może chciałaś bym nim był i potrzebowałaś czasu, by nagiąć jakimś cudem
fakty?
- Co ty
pieprzysz!
Annabelle po raz
pierwszy podnosi głos, a jej twarz przybiera wrogi wyraz. Oczy niebezpiecznie
zaczynają się szklić. Bez problemu mogę się domyślić, że ma ochotę mnie
uderzyć.
- Chciałaś mnie
wrobić w pieluchy?
To pytanie kłębi
się w mojej głowie od momentu, gdy dowiedziałem się prawdy o badaniach.
Musiałem je zadać. Skoro Wallis mnie okłamała, nic nie było niezaprzeczalne.
Annabelle się uspokaja,
ale jej oczy robią się jeszcze bardziej szkliste.
- Właśnie
podważyłeś całą naszą ‘przyjaźń’. - Akcentuje ostatnie słowo, robiąc w powietrzu
cudzysłów, co boli mnie po raz drugi. - Swoją drogą, gówno wartą, bo ile ja dla
ciebie znaczyłam, skoro wysuwasz takie wnioski? Byłam wystarczająco dobra, by
cię pocieszać, wspierać, pierzyć się z tobą, ale nie na tyle, byś się ze mną
związał. - Chcę coś powiedzieć, ale ucisza mnie gestem ręki i biorąc głęboki
oddech, dodaje:
- Chcesz testów?
Proszę bardzo!
Nagle chwyta
pasemko moich włosów, opadające na skroń i z całej siły pociąga, wyrywając mi
sporo włosów. Zdążam jedynie zacisnąć z bólu zęby.
- Jesteś
bezczelny - dodaje i macha mi przed twarzą wyrwanymi włosami. - Aha, jeszcze
jedno.
Zaszokowała mnie
tą całą sytuacją. Nie mogę wydobyć głosu z gardła.
- Jeśli to
będzie twoje dziecko, możesz być pewny, że zrobię wszystko, by cię
znienawidziło.
- Anna… -
próbuję coś powiedzieć, ale odpowiada mi tylko głuche stuknięcie drzwi, za
którymi znika Annabelle.
Pierwszy raz w
życiu widziałem ją taką. Wyprowadzoną z równowagi. Mówiła do mnie z taką…
nienawiścią. Krople potu pojawiają się na moim czole, a w palcach czuję
mrowienie. Zdenerwowałem ją, to mało powiedziane. W głowie zaczynają krążyć mi
jej słowa. Zrobię. Wszystko. By. Cię.
Znienawidziło. Zamykam oczy, ale to nie pomaga. Jeśli to twoje… Dziecko… Wszystko… Zrobię wszystko… By cię
znienawidziło. Podnoszę powieki. Nie taki był plan tej rozmowy.
Nagle moje serce
zaczyna niespokojnie bić, jakby chciało się wyrwać z klatki. Opieram się o
ścianę i osuwam powoli na dół. Znienawidziło.
Muszę usiąść.
***
Przez kolejne
dni atmosfera między mną, a Shannonem nie jest najlepsza. On chce rozmawiać o
urojonych chorobach, a ja marzę o świętym spokoju. Unikanie go jest więc
najlepszym wyjściem z sytuacji. Gdy tylko mogę, bawię się z Grace lub rozmawiam
z Jennifer, która staje się dla mnie duży oparciem po tym, co mi wyznała. Temat
Grace otworzył po części niewidoczne drzwi do dziwnego porozumienia między
nami.
W piątkowe
popołudnie dopada mnie jednak tęsknota za Jaredem na tyle silna, że potrafię
siedzieć wyłącznie na huśtawce w ogrodzie i obserwować świat dookoła mnie.
Wiatr rozwiewa porozrzucane na trawie zabawki. Pies Grace próbuje bawić się z
dużym kocurem, który jest na tyle leniwy, że reaguje jedynie na co drugą zaczepkę.
Sama Grace przepadła gdzieś w kuchni razem z Jenn. Z domu dobiegają ciche
dźwięki radia, grającego niszowego już dzisiaj bluesa. Dopiero, gdy wsłuchuję
się w tekst piosenki o przemierzaniu bezdroży, śpiewanej niskim męskim głosem,
zaczynam odczuwać smutek, że taka muzyka wypada z głównego nurtu.
Nagle też
nabieram ochoty, by się napić. Po prostu wypić i nie przejmować się światem.
Ale jaki przykład dałabym Grace, która widzi we mnie najlepszą kumpelkę? Nie,
nie mogę teraz tego zrobić. Muszę poczekać przynajmniej do wieczora, gdy będzie
w łóżku. Tym samym uświadamiam sobie, że siedzenie na ławce dużo mi nie pomoże.
Muszę się czymś zająć i wstać stąd.
- Dokąd idziesz?
Pytanie Shannona
pada dokładnie w tym samym momencie, w którym podejmuję decyzję o pójściu na
spacer. Powoli odwracam się w jego stronę. Jeśli powie cokolwiek o badaniach,
wychodzę, myślę sobie.
- Myślałam, by
się upić, ale w ostateczności chcę pójść na spacer do lasu. Nie wiem, może za
wzgórze, a może dalej.
Wskazuję
kierunek mojej wycieczki, a Shannon podąża wzrokiem za moją ręką.
- Mogę się
przyłączyć?
- A będziemy
normalnie rozmawiać?
- A nie
rozmawiamy?
- Nie zgrywaj
się. Wiesz, o czym mówię.
- Dobra. Słowo
perkusisty - przyrzeka i dla podkreślenia ważności, przykłada rękę do serca. O
dziwo, wierzę mu i kiwam w geście zgody głową.
- Zabiorę coś z
domu i zaraz jestem z powrotem. Czekaj! - dorzuca jeszcze i puszczając się
biegiem przez ogród, znika w budynku.
Gdy opuszczamy
posesję Metrejonów, zaczynam rozmawiać z Shannonem o kompletnie błahych
sprawach, jak chociażby to, co myśli o rosnących po drodze kwiatkach i czy lubi
polowania. Jego irracjonalne odpowiedz rozśmieszają mnie tak samo, jak cała
niedorzeczność tego wyjazdu. Mimo to spacerując teraz z Shannonem, czuję się
odprężona. Mogę podziwiać piękno
zielonej okolicy i wdychać świeże powietrze. Przyglądając się niebu, zauważam
na nim kilka jasnych obłoków, które kształtem przywodzą mi na myśl trochę
rozmazaną twarz Jareda i w tej samej chwili się uśmiecham.
Gdy wchodzimy do
lasu pełnego pachnących na kilometr sosen i jodeł, Shannon znajduje sobie nową
zabawę. Zaczyna rzucać we mnie szyszkami. Jednak gdy nie zwracam na niego
uwagi, podchodzi i kładzie mi na głowie jedną z szyszek, przykrywając ja moim
włosami w taki sposób, że w efekcie mam ją zaplątaną we włosach.
- Co ty robisz?
- śmieję się, z trudem zadając pytanie.
- Próbuję ocenić,
czy byłabyś dobrą modelką.
- Z szyszką na
głowie?
W tym momencie
Shannon podchodzi ponownie i stając przodem do mnie, zaczyna robić coś z moim
włosami. Na jego ustach błąka się jeden z tych wariackich uśmiechów.
- Dokładnie to z
dwoma - odzywa się i odsuwa, kończąc swoje dzieło. Przyglądając mi się z uwagą,
zagryza wargę. - Cholera, nie mam aparatu, ale to mogło by być ciekawe zdjęcie.
- Posyłam mu zaskoczone spojrzenie. Chyba sobie żartuje, myślę, a Shannon jakby
czytał mi w myślach, dodaje:
- Nie zapominaj,
że fotografia to moja pasja.
- Dobra panie
fotografie, tam jest polana - odpowiadam i wskazuję ręką przestrzeń, która
ukazuje się przede mną. - Chcę tam usiąść i przy okazji możesz mi zrobić
zdjęcie swoim telefonem.
Nie czekając na
jego odpowiedź, ruszam do przodu. Za plecami słyszę jeszcze śmiech Shannona.
Gdy mnie dogania, pokazuje mi swojego iPhone’a i dorzuca:
- Tym?
- No co? -
śmieję się na widok jego zdegustowanej miny. - Jakoś TO nie przeszkadza ci w
robieniu masy „selfie” fotek, wrzucaniu ich na Instagram i torturowaniu nimi
setek nastolatek.
Shannon robi
minę, jakby poraził go piorun i zaczyna udawać, że nie wie, o co mi chodzi,
jednak idzie mu tak nieudolnie, że przez moje potakiwanie, zaczyna się
ostatecznie śmiać.
Gdy docieramy na
skraj lasu, przed nami rozpościera się ogromna zielona polana, otoczona
wysokimi drzewami. Cały efekt potęguje wspaniała pogoda i słońce, którego
promienie przebijają się przez zasłonę utkaną z drzew, dając kontrastujące na
tle cienia przebłyski. Przepięknie tu jest. Natychmiast zbiegam na dół i kładę
się na zielonej trawie, zostawiając w tyle Shannona.
Mogłabym w tym
momencie zostać tu na zawsze.
- Wybrałaś
idealne miejsce - odzywa się wesoło Shannon.
Gdy siada obok
mnie, zauważam powód jego rozweselenia w postaci butelki wina w prawej ręce i
korkociągu w lewej. Gdybym go nie znała, właśnie zachodziłabym w głowę, jak
udało mu się je zdobyć, lecz będąc sobą i znając go czasem aż za dobrze,
odpuszczam i wracam do obserwowania nieba. Mój Jared-obłok rozpłynął się,
zostawiając po sobie jedynie coś w kształcie bakłażana.
Następna godzina,
jaką spędzam na polanie jest chyba jedną z najlepszych podczas tego wyjazdu.
Shannon, po namowach zrobił mi w końcu zdjęcie z szyszką na głowie, które
przesłałam Jaredowi, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Nic dziwnego. Pracuje w
studio, a ja? Leżymy oboje z Shannonem beztrosko stykając się głowami, od czasu
do czasu podnosimy się, by napić się wina, rozmawiamy o przemieszczających się
nad naszymi głowami obłokami, rzucam w niego źdźbłami trawy w odwecie za
szyszki, a on co chwila wystukuje na swojej klatce rytm kolejnych rockowych
klasyków, każąc mi zgadywać. Dudnienie jest tak głośne, że nie mogę się wymigać
niedosłyszeniem.
- Co to było? -
odzywa się wesoło, gdy kończy wystukiwać charakterystyczny, mocny rytm.
Po wpadce ze „Smoke On The Water” Deep Purple, „Love
Will Tear Us Apart” Joy Division, „Lithium” Nirvany i „Master Of Puppets” Metalliki,
Shannon nie przestaje mnie gnębić. Na swoją obronę mogę dodać, że odgadłam
„Nothing Else Matters” Metalliki, „Come As You Are” Nirvany i „Kashmir” Led
Zeppelin. Nie
moja wina, że Shannona ponosi wyobraźnia i tworzy własne interpretacje, a ja
nie mogę się domyśleć, co próbuje mi zagrać.
- Hm, daj
podpowiedź, bo się waham.
- Chryste!
Naprawdę?!Wyraźniej już nie mogę. - Zdziwienie Shannona jest wredne i mam
ochotę mu przywalić, ale w pozycji leżącej mogę go jedynie zdzielić ręką, co
też robię.
- Auć! No dobra!
- odkrzykuje mi urażony. - Depeche Mode.
- Personal
Jesus!
Moja odpowiedź
jest automatyczna i żywa, bo obstawiałam ten numer od początku, ale nie
chciałam spudłować. Shannon zaczyna się śmiać, czym sprawia, że mam ochotę
utrzeć mu nosa. Podnoszę się i odrzucając na bok pustą butelkę po winie, rzucam
się na niego i zaczynam łaskotać. Shannon jest jak duży i wrażliwy miś, bo
reaguje natychmiast i próbuje mnie z siebie zrzucić, krztusząc się śmiechem i
wierzgając nogami. Ale nie idzie mu tak łatwo i w efekcie znęcam się nad nim
jeszcze chwilę. Niestety moja zachłanność „zemsty” na Shannonie, kończy się
tym, że w końcu mężczyzna zbiera wszystkie swoje siły i jednym ruchem przerzuca
mnie na ziemię. Szybka zamiana miejsc skutkuje tym, że teraz to ja zaczynam się
wić pod łaskoczącym dotykiem perkusisty, nerwowo się wyginając, czym
przypominam wyrzuconą na brzeg rybę.
- Do.. dość…
błagam! - krzyczę z trudem składając słowa.
Nagle na twarzy
Shannona pojawia się wielki uśmiech zadowolenia i odpuszcza. Z trudem oddycham.
Tkwimy w dość dwuznacznej pozycji, bo ciało Shanna szczelnie mnie oplata, nie
pozwalając na ruch. Dzielące nas kilka centymetrów sprawia, że czuję na swojej
twarzy jego ciepły oddech i dostrzegam naczynka pod cienką skórą powiek. W
powietrzu między nami unosi się kwaśno-słodki zapach wina, który mnie odurza.
Zaczyna kręcić mi się w głowie. W jednej sekundzie też cała ta sytuacja i
bezruch Shannona zaczynają mnie z lekka krepować, co owocuje wypiekami na moich
policzkach. Z każdym ciężkim oddechem czuję, jak ciało mężczyzny zapada się w
moje, dokładnie się na nim odznaczając. Tonąc jednak w ciemnych, rozbawionych
tęczówkach Shannona nie potrafię tego przerwać.
I to jest
błędem, bo Shannon jakby dostał właśnie znak, zbliża twarz jeszcze bliżej mojej
i momentalnie nasze wargi delikatnie się stykają. To jest jak impuls
elektryczny i wiadro zimnej wody naraz. Zanim zdąża posunąć się dalej i mnie
pocałować, odwracam gwałtownie głowę na bok, o mało nie krztusząc się szybko
wciągniętym powietrzem. Wpatrując się zdesperowana i przestraszona w przestrzeń
przed sobą, czuję jak ciężar przygniatający mnie do ziemi, odpuszcza.
Droga powrotna
do domu mija nam w ciszy. Wypity alkohol odbiera nam zdolność mówienia, a może
to speszenie? Dla mnie wszystko razem, włącznie z naszą zażyłością. Shannon
nawet na mnie nie spogląda. To, co wydarzyło się kilka chwil temu, zaskoczyło
go tak samo, jak mnie. Nie mam wątpliwości. Uległ chwili, ale na szczęście
oboje się opanowaliśmy.
- Wracajmy już
do domu. Jared wylatuje w niedzielę do Australii, chcę się z nim przed wylotem
zobaczyć.
Zatrzymuję się
przed wejściem na podwórko i po prostu mówię to, co kłębi się teraz w mojej
głowie.
- Dobrze.
Powstrzymuję się
w myślach, by nie powiedzieć: „co?”, ale w końcu dobrze słyszałam. Uległość
Shannona lekko mnie zaskakuje, nie sądziłam, że pójdzie tak łatwo, ale z
drugiej strony to ja chciałam tego wyjazdu i ja mogłam go przerwać. W tej samej
chwili przypominam sobie też o ostatnich incydentach i nie mam wątpliwości, że
czas wracać. Nie mogę stawiać czoła problemom na odległość.
- Sprawdzę jakiś
popołudniowy lot, jutro przed wieczorem powinniśmy być w Los Angeles - odzywam się
jeszcze i ruszając w stronę domu, zostawiam Shannona samego.
- Ja pogadam z
Michaelem i Jennifer - słyszę jeszcze, gdy jestem już w pobliżu ogrodu. Shannon
podchodzi do mnie.
- To brzmi jak
plan.
- Dobry? - pyta.
- Nie wiem.
Zobaczymy.
Po tych słowach
każde z nas idzie w inną stronę.
***
Gdy wysiadam z
taksówki pod domem Jareda, czuję niepohamowaną radość. Patrząc na biały dom,
dopiero teraz uświadamiam sobie, jak bardzo za nim tęskniłam. Jak bardzo byłam
naiwna łudząc się, że ucieknę od zmartwień, a tak krótki czas przyniesie mi
rozwiązanie. Teraz czuję się silniejsza, by w końcu stawić czoło Annabelle. Nie
poddam się tak łatwo. Skoro powiedziałam „a”, muszę powiedzieć też „b”. Nie
jestem w stanie poradzić sobie z tym sama, tyle wiem. Z Jaredem tworzymy jeden
team i tylko razem możemy wygrać. Uśmiecham się sama do siebie, gdy wyobrażam
sobie minę Jaya na mój widok i wchodzę po cichu na podwórze. Słońce chyli się
ku zachodowi, wędrując po czerwonym niebie.
- Jest tu ktoś?
- pytam głośno i zamykając za sobą drzwi, ustawiam w kącie walizkę. W domu
panuje półmrok i musze zapalić światło. Rozbieram się i nawołuję jeszcze
Jareda, gdy dobiega mnie dźwięk jego kroków.
Prostuję się,
gdy wychodzi ze studia z telefonem przy uchu. Na mój widok wyraz jego twarzy
kompletnie się zmienia. Zupełnie jakby dostał długo wyczekiwany prezent, a usta
wykrzywiają się w lubieżnym uśmiechu. Słyszę, jak pośpiesznie kończy rozmowę z
Emmą i podchodzi do mnie. W tej samej sekundzie dostrzegam, że domowe dresy
zastąpił wyjściowy ubiór: ciemne
spodnie, koszulka i marynarka z apaszką. Gdy bierze mnie w ramiona, nie mam
pojęcia, czy właśnie skądś wrócił, czy dopiero wychodzi. Nie dbam o to.
- Widzę, że
niespodzianka mi się udała.
- Bardzo -
mruczy Jay, odrywając się od moich warg. Jego uśmiech sugeruje, że właśnie trafił
w totka, a ciało, że jest spragniony.
- Jak idzie
praca i przygotowania do promocji? Wychodzisz gdzieś?
Mój głos jest
pełen zawodu na tę myśl i drży. Nie chcę, by gdzieś wychodził. Próbuję
dowiedzieć się czegokolwiek, by nie wyjść na hipokrytkę, która myślała przez
tydzień tylko o seksie i która teraz chce go mieć.
- Już nie… Nie
mogłem się na niczym skupić, bo myślałem przez ten tydzień tylko o tobie i o
tym… - Odgarnia mi włosy i szepcze wprost do ucha. -… Ile różnych rzeczy
chciałbym ci robić.
Jego zęby
zatapiają się w mojej szyi, a dłonie
zaciskają mocno na piersiach. Przyjemny ból ugryzienia rozładowuje całodniowe
zmęczenie i kieruje energię w inną stronę. W stronę świadomości, jak bardzo
jestem spragniona po całym tygodniu bez Jareda. Opieram się o jego twarde ciało
i chętnie poddaję pieszczotom. Dotyka mnie ciepłymi, zwinnymi dłońmi, wślizguje
się pod koszulkę, a jego zęby przesuwają się centymetr po centymetrze w wampirycznych
pocałunkach. Odwracam się do niego i intuicyjnie znajduję jego usta. Zaczynamy
całować się zachłannie, walczyć językami, gryźć, jakbyśmy chcieli się wzajemnie
pożreć. Nacierając na siebie, obijamy się o różne sprzęty i szafki. Części
ubrania, jedna po drugiej spadają na podłogę. Przylegam do jego ciała i czuję
promieniujące gorąco. Drapię go po plecach i gryzę w ramiona, w obojczyki, w
szyję, by powrócić znów do jego mokrych, rozgrzanych pocałunkami ust.
W pewnym
momencie Jay zdecydowanie obraca mnie w stronę blatu, przy którym się
znaleźliśmy, i przyciska biodrami. Czuję jego twardość uwięzioną wciąż w
spodniach. Jednym ruchem Jared zrywa mi majtki i wcale nie delikatnie, przesuwa
palcami w moich rozkosznych miejscach. Wzdycham głośno i czuję osłabienie z
przyjemności, opieram się o jego ciało. Ale on chwyta mnie za biodra, stawia
twardo na nogach, przegina w przód i przygniata łokciem. Nie mam możliwości się
ruszyć, co mimo niewygody, wywołuje kolejną falę podniecenia. Wolną ręką Jared
rozpina spodnie i nakierowuje siebie na moje wejście. Wplata mi rękę we włosy i
zbierając razem, nawija je na dłoń. Potem ciągnie mocno, zmuszając, żebym
wygięła się do tyłu i jednocześnie wchodzi we mnie do końca.
Nie mogę złapać
tchu z zaskoczenia, z bólu, z niewygodnej pozycji, ale podnieca mnie to
niesamowicie.
- Chcesz
wiedzieć, co jeszcze chciałem ci zrobić przez cały tydzień? - słyszę gorący i
szybki oddech Jareda tuż koło mojego ucha. Rozpala mnie.
- Odpowiedz!
- Pociąga mnie za włosy, żądając odpowiedzi. Do oczu napływają mi łzy, których
chcę, bo to łzy wyzwolenia.
- Tak...
Jared
zaczyna poruszać się we mnie, nie przestając ciągnąć moich włosów. Za każdym
pchnięciem wydaję głośny jęk. Moje ciało przyzwyczaja się do wielkości jego
penisa i ból prawie całkiem ustępuje przyjemności. Nadal jestem wygięta i
unieruchomiona. Ta sytuacja całkowitej dominacji wlewa ogień w moje żyły.
Jay na
chwilę przerywa, podnosi coś z podłogi i kładzie na moich plecach. Poznaję
miękki, chłodny jedwab jego szalika w panterkę. Gładzi przyjemnie moją skórę,
muska tkaniną jak piórkiem. I przestaje, coś kombinuje.
Za moment
widzę przed twarzą skręcony ciasno szal.
- Otwórz
usta. - Robię, jak mi każe.
Jared
zakłada mi knebel i wiąże z tyłu. Po czym znów zaczyna się jazda, dokładnie tak
to można nazwać, bo on trzyma w rękach wodze, którymi mnie spętał i popędza
coraz szybszymi pchnięciami.
- Dalej,
mała! - Uderza mnie otwartą dłonią w pośladek. Niezbyt mocno, ale wystarczy, by
rozlała się po mnie nowa fala dziwnie przyjemnego bólu. Przekłada wodze szala
do lewej ręki i powtarza klaps z drugiej strony. Moje okrzyki i jęki są mocno
tłumione materiałem, na którym zaciskam zęby. Kiedy jestem już bardzo blisko,
Jared puszcza apaszkę i podnosi mnie z blatu, trzymając w dłoniach moje piersi.
Rytmicznie ściska i ciągnie sutki, co daje kolejną bolesną rozkosz. To
wystarcza, żebym przekroczyła granicę. Zwinięty szal wypada mi z ust, a ja
krzyczę, bez opamiętania powtarzając: "Jared, Jared, Jared,
Jaaaayyy!".
On też cały się napręża i przywiera do
mnie ciasno, czuję drżące z napięcia mięśnie i spoconą skórę. Kiedy orgazm
opada i na powrót łapiemy oddechy, osuwam się w jego objęcia, niezdolna stać o
własnych siłach. Jared obejmuje mnie i podtrzymuje. Nachyla się do mojego ucha
i mruczy:
- Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego,
gdybym nie był absolutnie pewien, że tego chcesz.
- Wiem.
Ostatkiem sił odwracam głowę w jego stronę
i sennie się uśmiecham, a on ociera resztki łez z moich policzków.****
***
Yelllo!Oddaję wam kolejny rozdział prawie po miesiącu, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. Po prostu przebrnięcie przez niego było ciężkie, nie miałam kompletnie weny na pisanie. I jak? Zaskoczeni takim obrotem? Teraz już będzie tylko z górki, bo wiem co i jak. Napewno rozwinie się wątek z Annabelle, która wejdzie na scenę. Veronica pozna swojego przeciwnika (dla przypomnienia - nigdy jeszcze ze sobą na poważnie nie rozmawiały). Shannon i jego domysły, gdzies się sprawdzą. A Jared? Będzie zmieszany, bardzo. Ale nic więcej nie zdradzam.
P.S. Nawet jeśli długo się nie odzywam, nie zapominam o was ani na chwilę. Pamiętajcie o tym. I marsowego nowego roku!
*„Czasem nie możesz sam sobie poradzić” - U2, Sometimes You Can’t make It Your Own.
** Powyższa scena jest nawiązaniem do jednej ze scen w „Zaćmieniu” (gdy to Charlie nieudolnie gotuje).
*** Scena rozmowy Jareda z Constance została zainspirowana jedną ze scen w książce „Ostatni szczegół”.
****Scena seksu nie jest mojego autorstwa. Została napisana i udostępniona przez zaprzyjaźnioną ze mną osobę, której bardzo, bardzo dziękuję.
(:
OdpowiedzUsuńMoja intuicja mnie zawiodła, bo myślałam, że Veronika i Shannon dłużej zabawią w Texasie. Chociaż i tak byłam przekonana, że do czegoś między nimi dojdzie i w pewnym sensie doszło. Mam nadzieję, że to rozejdzie się po kościach i o tym zapomną. Intryguje mnie strasznie ta sprawa ze zdrowiem Niko. W pewnym momencie to myślałam, że okaże się, że jest w ciąży, ale jednak nie :D Strasznie jestem ciekawa tego i zastanawia mnie czemu Shannon tak to przeżywa jakby nie wiadomo co się działo. Jared, zrobiło mi się go szkoda, bo jest taki zalatany, że nie ma na nic czasu i ciągle buja w obłokach. Młodszy Leto dość łagodnie zareagował na wieść, że jego matka znowu wychodzi za mąż. Ciekawy czy reakcja Shannona będzie taka sama :) Konfrontacja Annabelle - Jared. Coś czuję, że to nie Jay będzie ojcem tego dziecka. To w jaki sposób zachowała się Wallis, no chyba że jest aż tak świetną aktorką, ale jeśli dziecko będzie jednak jego, to będzie bardzo żałował tej rozmowy. No, ale zobaczymy co tutaj wykombinujesz :) Absolutnie zakochałam się w ostatniej scenie. Czekałam na coś takiego od dawna, mam na myśli relacje łóżkowe Veroniki z Jaredem. Brakowało mi tego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i życzę weny! :)
Teksas miał być tylko małą odskocznią. Oboje po prostu ulegli chwili, a fakt, że trzymają się dość blisko nie ułatwił. Relacja Shannona i Veroniki po części przypomina układ Jackoba i Belli w Zmierzchu - ta sama zażyłość. No i Shannon do pewnego momentu miał nadzieje, że coś wyjdzie mu z Niko. Dla dobra ogółu sprawa buziak powinna iść w niepamięć, prawda? Zdrowie Niko - to ciekawa sprawa. Shannon troszczy się jako przyjaciel + naoglądał się House'a przez Niko, w dodatku ma w pamięci rozmowę z bratem z poprzedniego rozdziału. Pierwszy raz Jared zaufał mu bezgranicznie w kwestii kobiety, kazał nią opiekować. Przejmuje się więc, no i słusznie, bo jest czym. Hm, Jared ma dużo pracy i to się odbije na jego całym życiu. Nie chcę za dużo zdradzać, ale to zmęczenie wpłynie na jego "obiektywność" w pewnym stopniu i sprowadzi na niego nieszczęście. Jared w gruncie rzeczy pogodził się z decyzją matki, gdy przystał na jej związek z Jose, a przez to że sam jest z młodszą osobą, nie ma prawa głosu. Reakcja Shannona? Zobaczymy. Annabelle - Jared - Veronica tu dopiero będzie się dziać. Annabelle mówiła prawdę, nie zrobiła żadnych testów, a Jareda zaczną trochę zżerać wyrzuty po tej rozmowie. Powrót Veroniki - ostry i żywiołowy, nie mógł być inny biorąc pod uwagę nasze spragnione aniołki i ich temperamenty. W końcu bajkowo między nimi ostatnio nie było, a nic podkręca temperatury w związku tak jak dobry seks ;) A Jared wyznał Niko, że nic nie daje mu takiej pewności co do trwałości związku, jak seks, więc… :)
UsuńPozdrawiam.
Od paru dni wchodzę i wchodzę, licząc że moje nowe życie potoczyło się dalej ;( Ale ciągle nie.. Moje uzależnienie od twojego opowiadania osiągnęło apogeum! Kiedy mogę się spodziewać następnego rozdziału ? I co ile dodajesz ? Obawiam się, że prędzej sama napisze ciąg dalszy, z utęsknienia za twoimi postaciami *.* W każdym razie nie licz na to, że pozwolimy Ci się ociągać! :D Szybciutko do roboty, nie ma opierdalania się bo stracisz fanów ! :D Oczywiście żartuje, bo rozumiem jak to jest mieć dużo i więcej na głowie. Ale jak tylko znajdziesz czas, pamiętaj o nas. Ps. Wybiera się ktoś na koncert w Rybniku ? :D - Zośka (again xD)
OdpowiedzUsuńO, jejku strasznie mi miło, że aż tak się wciągnęłaś! :D Staram się jak najszybciej napisać kolejny, nie wiem za ile skończę, na razie mam połowę rozdziału mniej więcej. Nie chcę też pisać na odwal i muszę pomyśleć trochę.
UsuńPamiętam o was! Ana koncert do Rybnika jadę, bilet już czeka! :D
Super, w takim razie oczekuje. Mój też ! Ma honorowe miejsce w ramce na ścianie, tak żeby się nie zgubił bo ze mną to nigdy nic nie wiadomo :D ;P - Zośka
Usuń