poniedziałek, 22 kwietnia 2013

40. This is his body, this is his love. Such selfish prayers, I can't get enough *

edit: Doris


~*~

Blady, szary świt powoli nabiera barw. Przez zasłonę utkaną z gęstych chmur, przenikają nikłe promyki pozornie zimowego słońca, które przedzierając się na zawieszone nisko, ciemne niebo, tworzą bajecznie różowo-czerwoną poświatę kontrastującą z szarością poranka. Lubię wschód słońca w Los Angeles.
   Drzewa w ogrodzie niespokojnie kołyszą się, smagane silniejszym wiatrem, a palmy w oddali sąsiedniego domu wyginają się w łuki. Zapowiada się wietrzny i zimny dzień, ale to pewnie przez nadciągający z Florydy front.
   Opuszczam niżej wzrok i widzę jak wiatr porywa liście krzewów rosnących przy basenie, tak, że szarpie nimi na wszystkie strony. Parę uschniętych liści w tej samej chwili wiruje nad taflą wody, a kolejny podmuch podrywa do ruchu dmuchaną piłkę i odrzuca ją w kąt niewielkiego ogrodu, szczelnie otulonego zewsząd zielenią. Słyszę zawodzenie i gwizd wiatru, który w otaczającej mnie głuchej ciszy, uderza we mnie ze zdwojoną siłą. Momentalnie przesuwam się bliżej mężczyzny.
   Jak dobrze być teraz tutaj. Leżymy na łyżeczki, jego głowa wtulona jest w moją szyję, a ręka szczelnie obejmuje mnie w pasie, podczas gdy druga znajduje się pod moim karkiem.  Mimowolnie otulam się jeszcze mocnej pluszowym szlafrokiem. Skupiam się i słyszę miarowy, spokojny oddech. Uśmiecham się. Przechylam głowę i całuję go w skroń, a on leniwie pomrukuje. Wiem, że nie śpi, ale też nie porusza się. Dotykam jego dłoni, która stanowczo zaciska się na mojej prawej piersi i przejeżdżam po każdym palcu. Uwielbiam twoje dłonie. Schylam głowę i podnoszę do ust każdy palec, zostawiając na opuszkach słodkie pocałunki. Kiedy kończę, dłoń znów wraca na swoje miejsce, a ja wiem, że nie chcę już niczego więcej do szczęścia.
   Otacza nas półmrok rozświetlony wpadającym przez okna światłem budzącego się dnia. Nie wiem jak długo tak leżymy. To zdecydowanie najlepszy poranek mojego życia. Mimo że tej nocy prawie wcale nie spałam, jestem szczęśliwa. I noc! Krzyczę w środku, na samo wspomnienie minionych kilku godzin. Nie przypuszczałam, że Jared może zaskoczyć mnie jeszcze bardziej, a co lepsza, że to mi się spodoba. Bo tak naprawdę lubisz się pieprzyć. Przytakuję sobie w myślach i wiem, że w tej chwili jestem w tym człowieku kompletnie, zupełnie, bezgranicznie, porypanie zakochana i nagle… zaczynam się śmiać.
   Po chwili czuję jak Jared podnosi głowę, a niebieskie tęczówki namierzają mnie. Podpierając się na łokciu, przygląda mi się z lekkim zmieszaniem, ale to rozśmiesza mnie jeszcze bardziej.
- Czy przypadkiem coś mnie nie ominęło?
- Nie sądzę… Kocham to w jaki sposób się uśmiechasz - odpowiadam, zatapiając się w głębi jego spojrzenia i opanowuję śmiech. Wyciągam dłoń i zanurzam ją we wpadającym mu na twarz kosmyku włosów.
- A który konkretnie?
Jared zbliżając swoją twarz do mojej, posyła mi podstępny uśmieszek, po czym  prezentuje mi swoje uśmiechy. Pierwszy, kiedy marszczy usta w rozbawieniu. Drugi, wyrażający coś w stylu: no, co ty nie powiesz. Znów zaczynam się śmiać. Kolejny jest z serii: laugh out loud, i mina jaką robi wokalista, sprawia, że parskam głośno śmiechem. Jared ociera teatralnie twarz i z powagą szczerzy się do mnie, ukazując kolejną minę. W końcu ostatni uśmiech jest zdecydowanie moim ulubionym. Kiedy kończy, spogląda na mnie z wyczekiwaniem.
- Ten perwersyjny… uśmiechaj się tak dalej, a niczego ci nie będę potrafiła odmówić. I gdzie tu sprawiedliwość?
Próbuję udawać oburzenie, ale słabo mi wychodzi. W efekcie, nim z powrotem spoglądam na Jareda, ten uprzedza mnie i odnajdując moje usta, zamyka je w swoich ciepłych objęciach. Nasze języki szybko się odnajdują i zgrywają w jednym, słodkim tańcu. Matulu. Jest mi tak błogo, że zaczynam mimowolnie pomrukiwać, co nie uchodzi uwadze bruneta, który uśmiecha się, a ja doskonale to wyczuwam. Przekręcamy się na wąskiej kanapie i Jared na chwilę się ode mnie odrywa, spoglądając z góry:
- Dlaczego my się tu gnieździmy?
- Nie wiem, o czym mówisz… - żartuję i obejmuję go mocno w pasie. - Dla mnie ta kanapa ma jeden plus, właśnie to, że jest t a k ciasna.
- Chcę cię mieć w moim łóżku. Na górze. - Składa ma moich ustach gorący pocałunek. - Teraz.
I nie musi mówić nic więcej, sama też tego chcę. Od paru godzin potrzebuje go na okrągło. Kiedy się podnosimy, widzę, że słońce już wzeszło, ale pogoda za oknem wciąż nie zachęca. Nagle ciszę zakłóca jakiś stłumiony i narastający dźwięk. Supremacy, Muse. Słyszę pierwsze takty piosenki i nagle uświadamiam sobie, co się dzieje. Cholera, tylko nie to!
- Twój telefon. Nie odbieraj - zwraca się do mnie Jared, trzymając za rękę. Spoglądam na fotel, gdzie wczoraj Jay rzucił moją torebkę i wiem, że nie przestanie dzwonić. I wiem też, która jest godzina. Szósta trzydzieści. Środa, szósty luty. Spadam z rumorem, z chmur na ziemię i odzyskuję świadomość miejsca i czasu.
- To mój budzik. Do jasnej cholery! Zapomniałam kompletnie, że przecież dziś normalnie muszę iść do pracy… Mamy casting do obsady filmu! W sensie przesłuchanie… No nie ważne. Muszę być tam na ósmą.
- Mogłabyś wziąć wolne…
Nie, nie, nie, nie rób tego! Krzyczę głośno w sobie, gdy Jared przyciąga mnie do siebie i obdarza zniewalającym uśmiechem. Tym, któremu nie potrafię się oprzeć. I on dobrze o tym wie! 
-… powiedzieć, że naprawdę fatalnie się czujesz… - Zakłada mi kosmyk, jeszcze mokrych włosów za ucho, a  moje ciało reaguje na jego dotyk delikatnym dreszczem.
- ... i spędzić ten dzień z tobą, w łóżku? - kończę za niego, przejeżdżając palcem po jego policzku. - Bardzo bym chciała, ale NIE mogę. Szczególnie nie dziś.
Matt zaczyna już śpiewać, a ja wyślizguję się z uścisku Jareda, dumna, że zrobiłam to sama i chwytam torebkę. Niestety nie daję mu zaśpiewać nawet do refrenu, bo wyłączam budzik i odwracam się do Jaya, który stoi teraz z miną nadąsanego chłopca, a ręce wsadzone ma do dużych kieszeni szlafroka. Podchodzę do niego, zanurzam dłonie w kieszeniach, odnajdując jego palce i podnosząc się lekko na palcach, całuję go w zaciśnięte w wąską linię usta. I choć próbuje być poważny, czuję jak drgają mu kąciki ust. Uwielbiam go dekoncentrować.
-  Czyżbym znów pokrzyżowała ci zamiary? - zwracam się do niego, rozbawiona. - Czy w takim razie mogę liczyć na kawę? - przygląda mi się uważnie, ale w jego oczach widzę radość.
- Zmiataj, nim się rozmyślę.
Uśmiecham się i całuję go szybko w policzek. Po chwili biegnę po schodach na górę, zostawiając Jareda na dole. Mam godzinę by się zebrać do pracy. Jak to w ogóle możliwe, że kompletnie wyleciało mi to z głowy?! Nie zastanawiam się nad tym dłużej, bo doskonale wiem, że to wina Jared i jego wpływu na mnie. Przy nim tracę głowę. Wbiegam do swojego pokoju i pierwsze, co robię, to suszę wilgotne włosy. Przeczesuję je palcami, gdzie niegdzie mam jeszcze czerwone pasma. Kiedy  odwracam głowę,   natrafiam na wygolony wcześniej bok, który teraz, po ponad czterech miesiącach, zdążył  już nieco odrosnąć. Powinnam go na nowo podciąć? Przyglądając się swojemu odbiciu w  lustrze, nie mam bladego pojęcia. Przejeżdżam palcem po wardze, w miejscu gdzie zrobiłam sobie kolczyk, a którego od świąt nie zakładałam. Dziurka lekko  zarosła. I ponownie nie mam pojęcia, co z tym zrobić, a tym bardziej czasu aby się nad tym zastanawiać.
Wybiegam z łazienki i muszę wygrzebać coś z szafy. Zerkam na BlackBerry, szósta czterdzieści pięć.
Przesuwam ogromną szafę i nie zastanawiając się długo, wyciągam: czarne rurki, białą koszulkę z napisem Lungs i ręcznie malowanymi, kolorowymi płucami, która nawiązuje do debiutanckiej płyty Florence + The Machine, i jest na wyciągnięciu ręki, wytarte, stare conversy oraz czarną bluzę na zamek. Pogoda za oknem jakoś nie zmusza mnie do oryginalności. Po chwili mam na sobie bieliznę i siedząc na brzegu łóżka, zakładam skarpetki. Kiedy prostuję się, by ubrać się do reszty, zauważam w progu drzwi Jareda, który przygląda mi się z lekko lubieżną miną. Pasma długich włosów na założone za uszy. W białym szlafroku i kubkiem kawy wygląda stanowczo za seksownie.
- Mógłbym wstawać do końca życia o szóstej by patrzeć jak to robisz.
Zakładam bezwiednie ręce na biodra i uśmiecham się.
- Kłamiesz. Odpadłbyś po miesiącu. Nie jesteś typem rannego ptaszka.
 Czy teraz już zawsze będzie prawił mi komplement za komplementem? Podchodzę do niego i odbieram swoją kawę. Od razu upijam łyk, a Jared wciąż patrzy na mnie, ale nie mogę odgadnąć o czym teraz myśli. 
- Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić, jak na przykład do twojego chrapania.
Obejmuje mnie w pasie i uśmiecha się, a mi jest trochę głupio, bo wiem, że mówi prawdę.
- Oj tam…
- Czy ja mówię, że tego nie lubię? Wręcz przeciwnie, skarbie. Dla mnie jesteś jeszcze słodsza.
Słodsza? Ha! Mierzę go spojrzeniem i wyślizguję się z objęć. Chce protestować, ale wciskam mu kubek i wracam do ubierania się. Muszę się pośpieszyć, a z nim nigdy mi się to nie uda.
- Przypominasz mi trochę tym Shannona… on też tak śmiesznie pochrapuje - rzuca brunet, kiedy siada na łóżku, a ja przekładam bluzkę przez głowę. - Słucham? - próbuję udawać zdziwienie i oburzenie. - Jesteście… hm, naprawdę uroczy - wyjaśnia mi Jared, podając spodnie, które wyciąga spod siebie i niewinnie się uśmiecha. Kiedy chcę je złapać, on momentalnie cofa rękę. Robię mimowolny, szybki krok do przodu, lekko się chwiejąc a Jared wykorzystuje sytuację i pociąga mnie na siebie. Po chwili leżę na nim, a Jay obejmuje mnie tak, że mam zablokowane ręce. Niech cię szlag, Leto! Krzyczę podświadomie z irytacji, ale na zewnątrz nie mogę powstrzymać uśmiechu, widząc jak Jared szczerzy się, bo po raz kolejny jest górą. Czuję się jak sardynka w puszce, ale o dziwo jest mi dobrze.
- Jesteś z siebie bardzo zadowolony?
- To mało powiedziane.
Przez chwilę się sobie przyglądamy, aż w końcu pierwsza nie wytrzymuję i całuję go usta. Wsuwam język i szybko odnajduję jego. Kiedy już nawzajem się pieścimy, wirując, czuję jak mężczyzna przygryza moją dolną wargę. Ciało przeszywa nagły dreszcz ekscytacji. Dobrze wie jak, to na mnie działa i robi to z premedytacją!
Kiedy wypuszcza moje wargi ze swoich objęć, szeroko się uśmiecham. Dzieli nas może z kilka centymetrów. I nagle coś mi się przypomina.
- Jak już wspomniałeś o Shannonie, to pomyślałam… bo widzisz ta cała afera chyba rozeszła się po kościach. W sensie, że Shannon… zresztą on ci to lepiej wytłumaczy. Po prostu to nie ma sensu, jedyne, o co Shanimal może mieć żal to fakt, że uważa iż zrobiłeś to, by udowodnić swoją racje, co do Lany, nie mogąc się powstrzymać. Nie wiem jak było, ale chciałabym byś z nim szczerze pogadał…
Kończę i widzę, że Jared przygląda mi się z poważną miną. Po chwili puszcza mnie, a ja odruchowo się z niego podnoszę. Jared siada ponownie na łóżko, ale nic nie mówi. Stoję nad nim.
- Wiem, masz rację. Sam już nie wiem, o co poszło… i chcę to naprostować. Pogadam dziś z nim.
Zakładam spodnie, a Jared podnosi się i posyła mi nikły uśmiech. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że równia znów  przechyla się na naszą stronę. Będzie dobrze.
- O której wrócisz?
- Nie mam pojęcia, ale będziemy w kontakcie. - Upijam łyk kawy i odstawiam ją na szafkę. Sprawdzam telefon i… jest siódma! Cholera!
- Aww! - buczę pod nosem. Muszę się go pozbyć, bo w takim tempie to na pewno się spóźnię. Podchodzę do Jareda i wypycham go za drzwi. Jego zdziwienie jest bezcenne.
- Co robisz?
- Usuwam „przeszkodę”, która skutecznie uniemożliwi mi wyjście do pracy.  A teraz wybacz kochanie, śpieszę się!
Zostawiam go na korytarzu i zamykam za sobą drzwi.

W następnej chwili szybko się czeszę, robiąc sobie wysokiego kitka, tuszuję rzęsy, na policzki kładę trochę różu, bo nagle zauważam, że jestem przeraźliwie blada. Przyglądam się sobie dokładniej. Hm, to wciąż ja. Po chwili jednak czuję jak uderza mnie nagłe gorąco. Przez nikły moment wiruje mi przed oczami i zapobiegawczo, siadam na brzegu wanny. Biorę kilka głębokich wdechów… i wszystko wraca do normy. Co to było? Gdybym miała więcej czasu, pewnie bym panikowała. Rzucam ostatnie spojrzenie w lustro i opuszczam łazienkę. Dokańczam kawę, po czym pakuję teczkę z notatkami, służbowego tableta, mojego iPada, telefon i obszerny scenariusz do torby. Zakładam bluzę, skórę, szarą chustkę, którą próbuję zakryć malinkę na szyi. Spalę się ze wstydu jeśli ktoś to zauważy! Obrzucam ostatnim spojrzeniem pokój i kiedy stwierdzam, że wszystko mam, zbiegam na dół.
Kiedy chcę już wychodzić, z kuchni wybiega  Jared i nim się orientuje, przytula mnie do siebie i całuje na pożegnanie. Nagle robi mi się ciepło na sercu. Jest taki kochany, ale wiem, że jeszcze chwila, a nigdzie już nie pojadę. Wyślizguję mu się.
- Wracaj do mnie szybko.
- Załatw sprawę z Shannonem - upominam go i posyłam mu całusa.
- Na jutro umówiłem się z Markiem Mahoney'em. Zdecydowałem się na nowy tatuaż.
Zaskakuje mnie. 
- Tak, teraz?
- Nie, już wcześniej o tym myślałem. Ale muszę dziś to potwierdzić, bo w weekend kręcimy teledysk.
- I gdzie go będziesz miał?
- Na plecach. 
Uśmiecha się, a ja dostrzegam jak bardzo się cieszy. Moje kochane plecy, nie.
- Ale nic.... strasznego?
Śmieje się, ale ja jestem poważna. W końcu się odzywa:
- Symbol...  A i Mark wpadnie tutaj, do mojego domu.
- Dzięki Bogu, będę wtedy w pracy...
- Ale... Myślałem, że lubisz tatuaże?
Parzę na niego z konsternacją, po czym dodaję:
- Tak, ale twoje plecy kocham bardziej... Widzimy się wieczorem.

~ * ~


Na szczęście w wytwórni jestem za pięć ósma. Witam się na recepcji z Anną i w pośpiechu biegnę do windy. Za trzy minuty zaczyna się spotkanie u Emersona, na które nie mogę się spóźnić, bo on tego nie lubi. Wysiadam na ósmym piętrze i szybko udaję się do gabinetu producenta. Jestem wręcz idealnie, a kiedy wchodzę starszy pan mierzy mnie spojrzeniem i wiem, że w myślach kiwa głową. Nie spóźniłam się, więc się nie liczy!
Reszta dnia mija mi na udręce. Buzia mi się nie zamyka, a ja ziewam non stop. Na jednej kawie się nie kończy. Po spotkaniu organizacyjnym ze scenarzystą i ekipą, którą wcześniej dobraliśmy, razem z moim pierwszym reżyserem, Brianem udaję się na casting. Nie znałam go wcześniej, ale z polecenia Emersona postanowiłam dać mu szansę. Z drugiej strony, nie miałam pojęcia kogo dobrać sobie do współpracy. Chłopak jest starszy ode mnie o dwa lata, ale mimo tego, na razie dobrze nam się układa wspólna praca, choć ciężko włada się kimś takim. Nosi zabawne okulary i przypomina mi tym nerda, co bawi mnie za każdym razem. Kiedyś się przyzwyczaję. Poza tym, wydaje się, że słucha mnie jak wyroczni, bo momentami ma tak poważną minę, że zaczynam się zastanawiać, o czym w ogóle do niego mówię. I choć znamy się od tygodnia, już zdążyłam go polubić.

Jesteśmy z Brianem w okolicznej kawiarni. Czekamy na naszą kawę (szczerze, nie liczę, którą już dziś), a on nakreśla mi zarys castingu, ale nie potrafię się skupić by go wysłuchać. Spoglądam na szarugę za oknem i uginające się od wiatru palmy. Odpływam myślami daleko stąd. Czuję, że będzie ciężko wybrać odpowiednich aktorów, ale muszę w siebie wierzyć. Na ziemię sprowadza mnie głos kasjerki. Po piętnastu minutach jesteśmy z powrotem w biurowcu. Czas się zabawić.
Emerson dwa tygodnie wcześniej przedstawił mi listę potencjalnych kandydatów do obsady, którą razem w ostateczności zaakceptowaliśmy. Zostały rozesłane zaproszenia wraz ze wstępnym scenariuszem do kilkunastu świetnych aktorów i paru amatorów. Dziś miałam dokonać ostatecznego wyboru, by za tydzień mogły ruszyć pierwsze zdjęcia. Już na sam widok listy nazwisk wybranych przez producenta, czułam, że nie mogę schrzanić. Christopher Waltz, James Franco, James McAvoy, Aaron Johnson, Hugh Jackman, Edward Norton, Michael Caine, Gary Oldman, Jackson Rathbone, Jodi Foster, Emma Stone, Penelope Cruz, Winona Ryder, Abbie Cornish, Carey Mulligan, Keira Knightley, Jenifer Garner… lista robi wrażenie.
Film, który mamy nakręcić bazuje na prawdziwej i dramatycznej historii, która rozegrała się w niewielkim miasteczku, w latach pięćdziesiątych. Akcja skupia się wokół trójki nastolatków będących przyjaciółmi, którzy zostają wrobieni w brutalne morderstwo, przechodzące ludzkie pojęcie. Świetny przykład jak można znaleźć się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze. Uznano ich za winnych i wykonano karę śmierci, a sprawa została wtedy mocno nagłośniona, ze względu na homoseksualizm jednego ze skazanych chłopców i okoliczności procesu, który przypominał jedną, wielką mistyfikację. Przytłaczająca prawda wyszła na jaw dopiero po piętnastu latach i wtedy znów nagłośniono tę sprawę. To jednak nie zwróciło życia trójce siedemnastolatków o których zdążono już zapomnieć…
Zajmując miejsce w wielkiej sali konferencyjnej, poprosiłam Stellę, dziewczynę z personelu Emersona, która został przydzielona mi dziś jako osobista asystentka, by zaprosiła pierwszych gości. Na początek poszło grono bardzo młodych aktorów, którzy pokazywali się w amerykańskich produkcjach, ale wielki sukces był dopiero przed nimi. Następnie rozmawiam z kilkoma aktorkami, aspirującymi do głównej roli, żadna jednak nie wydała mi się odpowiednia. Abbie i Carey dostały role drugoplanowe. Czekałam na tę, w której widzę osobę Elizabeth. Gdy w końcu się  pojawiła, nie miałam wątpliwości, że Keira będzie po prostu rewelacyjna.
- Jak mi poszło? - zwraca się do mnie ciepło, szeroko się uśmiechając.
- Zagrałaś to tak, jak wyobrażam sobie właśnie Elizabeth. Jestem pod wrażeniem i będę usatysfakcjonowana, mogąc z tobą pracować. Nie widzę innej Liz, niż  tej w twoim wykonaniu.
- Mówisz poważnie, mam tę rolę?
Uśmiecha się, lekko nie dowierzając. Kiwam głową, a ona podchodzi do mnie i wymieniamy uściski dłoni. Jest taka normalna i zrelaksowana. Nie zgrywa gwiazdy, jaką jest i za to cenię ją jeszcze bardziej.
- Cieszę się, że zagram w tym filmie, bo zapowiada się świetnie…  Tu masz namiar na mojego agenta, złapiesz mnie przez niego w razie jakiś wcześniejszych… akcji, proszę. - Podaje mi wizytówkę i żegnamy się. Wybiega, machając mi na dowidzenia, a ja w duchu wypuszczam powietrze. Jest mi nareszcie dobrze.
Przesłuchania kończę o godzinie piętnastej, ale czeka mnie jeszcze spotkanie z Emersonem i naszymi wielkimi gwiazdami.

W domu jestem przed osiemnastą, ale Jareda nie ma. Jest u Shannona. Jestem tak kompletnie bez życia, że chwytam jedynie jabłko i wlekę się powoli na górę. Nie chce mi się gotować. Nie chce mi się robić nic. Rzucam na fotel torebkę i kładę się na łóżko. Zjadam owoc i przez moment rozmyślam o dzisiejszym dniu. Poznałam światowych aktorów, których zawsze ceniłam i teraz wiem, że się nie pomyliłam. Christopher Waltz okazał się niesamowicie pozytywnym i zabawnym Austriakiem, z niezmierzonym poczuciem humoru. Go po prostu nie da się  nie lubić. Tak samo jak Oldmana, który mimo większej powściągliwości jest piekielnie interesującą osobą, z ogromnym bagażem doświadczeń. Ceni sobie profesjonalizm i wiem, że to zmotywuje mnie, by dać  z siebie jeszcze więcej. Na koniec Edward Norton, którego jako aktora bezgranicznie pokochałam po filmie Podziemny Krąg. Wywarł na mnie nie mniejsze wrażenie, choć jego otwartość i gotowość zmian, zaskoczyły mnie. Mimo swojego statusu, pozostał w całości aktorem poddającym się reżyserowi, niczym tworzywo twórcze, a to jest podstawą sukcesu każdej postaci. Zaufanie i oddanie się reżyserowi. Jego wizji…
Okładam ogryzek po jabłku i przewracam się na bok. Chcę poczekać na Jareda, ale powieki same mi opadają. Po chwili zapadam w głęboki sen.

~*~

Właśnie się budzę, zerkam za zegarek: jest prawie południe. Z trudem podnoszę się z łóżka i przeciągam się. Plecy znów mnie napieprzają, ale po woli się do tego przyzwyczajam. Profesja perkusisty w końcu wychodzi…  Jest środek tygodnia, a ja czuję się jakbym wciąż przeżywał ten sam dzień, na nowo. Ściągam dłonie za plecami i podchodzę do okna, czego szybko żałuję. To, co widzę sprawia, że nie chce mi się budzić jeszcze bardziej. Przyglądam się ogarniętemu szarugą miastu, a moje myśli pędzą do wczorajszego wieczora…
Powinienem się do niej odezwać, zapytać czy wszystko jest okej. Niewiadomo, co znów strzeliło Jaredowi do głowy… Ale dlaczego zakładam w ogóle, że coś jest nie tak? Bo kto normalny przychodzi w środku nocy i wyciąga ludzi? Nie, nie ludzi! Swoją dziewczynę! Nie… W każdym razie mam nadzieję, że Veronica wyjaśniła z nim wszystko… Jak on może myśleć, że ja i Nicky… że my… To nie dorzeczne… W dodatku, co mu strzeliło z wypominaniem starych dziejów. Muszę z nim pogadać, tak nie może być dłużej…
Z odrętwienia wyrywa mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. Z niechęcią podchodzę do nocnej szafki i kiedy naciskam na wyświetlacz, mimowolnie unoszę brew do góry. Jedna nowa wiadomość od Jared. Przesuwam po ekranie. „Myślę, że pora by szczerze pogadać. Bez unoszenia się i złości. Chcę zakończyć ten bezsensowny konflikt i wrócić do pracy, bo terminy nas gonią. Mogę być u ciebie o piętnastej?” Czytam dla pewności dwa razy. Mój brat chce porozumienia. I nie wiem, co sądzić. Czy w końcu coś do niego dotarło, a może to wyłącznie sprawa Veroniki? Spoglądam przed siebie szukając odpowiedzi, ale dostrzegam teczkę z papierami. Miałem się dziś zająć sprzedażą mieszkania, ale najpierw muszę załatwić tę sprawę.
- Shannon, mam nadzieję, że to pilne. Inaczej nie mam czasu.
Odbiera po dwóch sygnałach. Jest w pracy, a głos ma zniecierpliwiony. Wyczuwam, że jest nerwowa, więc przechodzę szybko do sedna.
- Nie uwierzysz, kto chce wrócić na ścieżkę pokoju.                
- Z pewnością nie królowa brytyjska… Jesteście braćmi. Czy ciebie to dziwi?
- Dziwi mnie ta nagła zmiana.
- Myślałam, że po czterdziestu latach, TO akurat, dziwi cię najmniej w jego zachowaniu.
- Z pewnością maczałaś  w tym swoje paluszki - żartuję i słyszę jak dziewczyna, głośno wzdycha. Śmieje się.
- I dzwonisz po to bym potrzymała cię za rączkę podczas rozmowy?
- Raczej by ostrzec, że nie odpowiadam za to, co może się wydarzyć. Wiesz…
- Ej! Shannon, bez takich. Masz mi to obiecać, rozumiesz? Lepiej dla was obu, jak nie będę musiała się tam fatygować.
- Postaram się… Okej? - śmieję się, słysząc jej pogróżki. - A tak poza tym wszystko w porządku? Martwiłem się trochę o ciebie wczoraj… puściłem cię z furiatem.
Przez moment panuje cisza, słyszę jak oddycha i wyczuwam, że uśmiecha się.
- Nie potrzebnie się martwiłeś, Shanny. Jared, on… chyba rozumiem dlaczego tak zareagował. W każdym razie, nie zrobiłby mi krzywdy, a teraz wybacz, ale naprawdę muszę wracać do pracy! Pa.
Po chwili słyszę już tylko głuchy sygnał. Cóż, nie zostaje mi nic innego jak napisać do Jareda, że może wpaść. „Przyjedź, ale obawiam się, że na „sucho” nie da rady”. Wysyłam i wiem, że Jared będzie wiedział, o co mi chodzi. Każdy poważniejszy spór kończyliśmy przy alkoholu, topiąc go w nim, choć Jay z reguły nie pija. Następnie dzwonię jeszcze do znajomego gościa od nieruchomości i zabieram się za przeglądanie teczki, która czeka na to od kilku dni.

~*~

Oglądam telewizję, kiedy odzywa się dzwonek do drzwi. Spoglądam na zegarek i wiem już, że to mój brat. Wpuszczam go do środka, a on rzuca mi szybkie: cześć, po czym idziemy do salonu. Chwila… Czy on jest zadowolony? W międzyczasie przyglądam mu się, ma na sobie ten niebieski, dziurawy sweter, którego za nic w świecie nie chce zeszyć oraz czarny płaszcz i kapelusz. I nagle nie mogę przestać myśleć, że czas tak szybko mija…
- Od kiedy oglądasz House’a?
Dopiero po chwili dociera do mnie, że Jared coś mówi. Spoglądam na niego, wskazuje na telewizor i już wiem, o co mu chodzi. Zerkam mimowolnie na ekran, gdzie doktorek właśnie przekomarza się z tym ciemnoskórym… Jak mu tam było? No ten... z Formanem!
- Sprawdzam, czy jest tak genialny, jak mówią - wyrzucam w końcu z siebie.
Przez chwilę przyglądamy się sobie, stojąc naprzeciwko. Czuję się nieswojo i sztywno. Nagle nie wiem, od czego mamy zacząć. To on chciał rozmawiać, więc niech zacznie.
- Muszę się napić.
- Zaczekaj. - Jared łapie mnie za ramię, kiedy chcę przejść do kuchni. Posyła mi to swoje nic niemówiące spojrzenie, po czym wysuwa coś z kieszeni. - To się nada? - Obraca w dłoniach wysoką butelkę ze złocistym trunkiem. Na widok dobrze znanej etykietki szeroko się uśmiecham i unoszę jedną brew. A więc się przygotował.
- Burberry i Johnnie Walker to świetne połączenie - dodaje jeszcze, po czym mnie puszcza. Przynoszę szkło, kostki lodu i siadam obok brata na kanapie. House nadal dotrzymuje nam towarzystwa.
- Nie chciałem, by sprawa z Elizabeth tak wyszła - zaczyna niepewnie Jared, rozlewając alkohol do szklanek - Jednak ty nie potrafiłeś zobaczyć jaka jest prawda…
- Wiem, byłem cholernie ślepy. - Odbieram od niego swoje whisky i przez moment delektuję się tym niesamowitym zapachem. Świeży, owocowy i korzenny z aromatem dymu. Upijam łyk i czuję zdecydowany, tradycyjny aromat whisky, ale nagle… słodycz, torf, wanilia, słód? Doznaję mrowienia na języku. Smak jest unikatowy i nieznany mi. Jeszcze raz oglądam butelkę.
- Red Label - dodaje Jared, uprzedzając mnie. - Ma smak „słodkiego chili”, pomyślałem, że może być ciekawe.
- I jest. Będzie mnie piec tak cały czas?
- Nie, to pierwsza reakcja twoich kubków smakowych. Zaraz będzie mniej odczuwalne.
- I mówi mi to abstynent - rzucam z sarkazmem, upijając jeszcze łyk i o dziwo oboje się uśmiechamy. Niespodziewanie też czuję jak to dziwne napięcie ze mnie schodzi, i mam odwagę rozmawiać.
- Dlaczego zorganizowałeś tę całą szopkę, chciałeś nagrywać z nią płytę, dałeś mi odczuć, że mogłaby ci się podobać? Wiedziałeś, jak zaangażowałem się w ten związek.
- Może ty tak, ale nie ona, a to wydał mi się najskuteczniejszy sposób. Wiedziałem, że zależy jej przede wszystkim na tej płycie, więc się zgodziłem bo miałem nadzieję, że też to zobaczysz.
Pierwszy raz od dłuższego czasu rozmawiamy na luzie, spokojnie, jak bracia. Jared kontynuuje:
-  I właśnie dlatego, że to widziałem nie mogłem pozwolić jej wykorzystać ciebie.
- I zrobiłeś to wyłącznie z tego powodu? Nie chciałeś pokazać, że od początku miałeś rację? Po raz kolejny?
Przez moment mam wrażenie, że Jared nie wie, co powiedzieć. Przyglądam się jego niebieskim oczom, ale niewiele potrafię z nich teraz wyczytać.
- Nie wiem… - zaczyna, ale głos mu się łamie. Spuszcza wzrok na swoje dłonie, które trzymają szklankę z bursztynowym trunkiem. - Jeśli chcesz wiedzieć, to nie wiem czy bardziej chciałem mieć rację w swoich domysłach, czy ochronić ciebie,  a nawet jeśli chciałem mieć rację to dlatego, że bolało mnie jej wyrachowanie.
Patrzę na niego. Dlaczego się właściwie o to czepiam? Bolało mnie, że Jared mógłby nie działać dla mojego dobra… Byłem wtedy zły, ale dlatego, że rozstałem się z Laną, i musiałem na kimś odreagować.
Po chwili zbieram się, by się odezwać:
- Z resztą… To już nie ważne. Faktem jest, że ona mnie omotała i nie potrafiłem oceniać rzeczywistości, a potem ja zachowałem się jak jakiś smarkacz, obrażając się, ale wtedy nie potrafiłem inaczej. Jesteś dobrym bratem, zawsze nim z resztą byłeś… Cieszę się, że  w końcu to wyjaśniliśmy.
Jared dolewa nam whisky, po czym uśmiecha się i zbiera w sobie:
- Shann,  kobieta to ostatnia rzecz jaka mogłaby nas poróżnić. Jesteś moim bratem i nie wyobrażam sobie, cię stracić.
- Wypijmy za to - dorzucam i stukamy się szklankami. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz razem piliśmy. Na samo wspomnienie jednak, jest mi weselej. - Dlaczego wróciłeś do sprawy z Mary? Wczoraj, wspomniałeś…
- Nie wiem. Nie umieć ci powiedzieć, ale pomyślałem, że… że.. dostrzegłem podobieństwo sytuacji.
- Wierzysz w końcu, że to już zamknięte? Nie umiałbym się mścić. A w sprawie Veroniki…
- Przemyślałem to od wczoraj - przerywa mi i odwraca się do mnie, tak że go widzę. Na jego twarzy maluje się opanowanie i zrozumienie. Przez moment się nie odzywa, a ja wiem, że znów zbiera się w środku.
- Dlatego nie możesz pić, po alkoholu za szybko gubisz wątek - żartuję, a brat krzywo się uśmiecha.
- Zawsze sobie ufaliśmy i nawet teraz nic się nie zmieniło. Przynajmniej nie chcę ,by było inaczej. Byłem zazdrosny, bo przypomniałem sobie ten czas, kiedy tu przyjechała i jak bardzo chciałeś bym dał jej spokój. Wiesz, co się dzieje, kiedy za dużo analizuję.
-  Tak, ale ja zawsze chciałem być jej przyjacielem. I nie mówię, że jesteś złym facetem, ale masz tendencję to zrażania do siebie kobiet, na dłuższą metę i… po prostu wydaje mi się, że ona na to nie zasługuję. Dlatego jej broniłem, ale wy sami wybraliście, więc chcę jedynie by wam wyszło - kończę mówić i przez kilka sekund siedzimy w ciszy. Po alkoholu za dużo gadam, upominam się w myślach, a ciszę przerywa Jared:
- A jej zależy na tobie. Poza tym wiesz, że nasza matka kazała jej mieć na ciebie oko? I Niko to przeżywała, nawet nie masz pojęcia jak.
Zaskakuje mnie. W geście odpowiedzi unoszę jedną brew do góry. Constance i jej troska. Nim się orientuje, śmieję się głośno z Jaredem, z biednej Veroniki. Matka potrafi wywierać wpływ na ludziach, ale trzeba umieć sobie z nią radzić.
- Muszę jej chyba zrobić szkolenie w obsłudze przyszłej teściówki, bo się dziewczyna załamie - żartuję jeszcze i opieram się o sofę, obok Jareda. Uśmiecha się, ale zauważam, że przez jego twarz przebiega lekkie przerażenie na sam dźwięk niewypowiedzianego słowa: małżeństwo i wiem, że lepiej nie drążyć teraz tego.
-  Nawet nie wiesz jak pomogło mi jej wsparcie i troska, mimo że uważałem, że jest upierdliwa to, że nie dała mi się odciąć od świata, bo miałem na to ochotę… Hm, zjemy coś?
- Chińszczyzna? - proponuje szybko Jared, a ja potakuję głową. Momentalnie przez głowę przebiega mi wspomnienie z wielu miesięcy spędzonych w studio, gdy to było jedyne jedzenie zjadliwe na dłuższą metę.


Czas z Jaredem mija mi szybko. Dobrze jest czasem pogadać o przeróżnych pierdołach z własnym bratem. I w końcu jest normalnie. Siedzimy, popijamy whisky i zajadamy się chińszczyzną, gapiąc się w telewizor! To absurdalne połączenie, ale żadnemu z nas to nie przeszkadza. Przez te chwile nie liczy się nic innego. Nawet nie wiem, gdzie jest mój telefon…
Kiedy schodzimy jednak na temat zespołu i płyty, dziwię się ile mnie przez ostatni czas ominęło! Jared jednak trzyma rękę na pulsie, pocieszam się tym. Od jutra trzeba się wziąć ostro do roboty.
- Steve masteruje już płytę, a w piątek ma się odbyć wstępne przesłuchanie dla dziennikarzy z KROQ. Wszystko jest już dogadane. I wybrałem okładkę na płytę. Miał ją robić grafik, ale wymyśliłem coś lepszego. Pokaże ci jutro.
- Okej. Dobrze, przynajmniej się czymś zajmę… A jak stoimy z pierwszym singlem, na czym w końcu stanęło?
- Zaskoczymy ich, dlatego wypuścimy Up In The Air. Pamiętam, że obstawałeś za tym numerem.
Przyglądam się Jaredowi i widzę w jego oczach coś na wzór ekscytacji. Tak, ten numer jest bardzo niejednoznaczny, a po jego przesłuchaniu nie można ocenić jeszcze płyty. Jest inny. Dla mnie to świetny materiał na singiel.
- Taa, chcę zobaczyć te reakcje i posłuchać jak posądzają nas o elektroniczny szajs. To może być budujące doświadczenie - żartuję sobie i po chwili oboje się śmiejemy. Być może to efekt krążącego we krwi alkoholu. Dobrze wiem, że Jared chce sprowokować. O tak, wracamy w wielkim stylu.
- A jak z datą premiery?
-  Jakoś początek marca, ale tu jest jedna sprawa. Pomysł, jaki przyszedł mi niedawno do głowy, muszę wiedzieć, co o tym myślisz.
Oczy Jareda powiększają się jeszcze bardziej. Oj znam tę reakcję…. Coś ty znów wykombinował? Unoszę brew do góry.
- Siedzisz? Więc rozmawiałem z Emmą, sprawdziła mój pomysł i jest szansa… abyśmy wysłali nasz singiel w przestrzeń kosmiczną na pokładzie rakiety z NASA.
- Że, co?!
Podskakuję na sofie i odwracam się gwałtownie w stronę Jareda, a ten zaczyna się śmiać. Czy on właśnie powiedział, że wyśle naszą płytę w kosmos? O cholera! Odstawiam szklankę na stół i próbuję jeszcze raz to  przetworzyć.
- Co myślisz?
- Co ja myślę?! Że to niewiarygodne i że odbiło ci po całości - uśmiecham się, nie mogąc wyjść z niedowierzania. - Zastanawiam się czy kiedyś przestaniesz mnie zaskakiwać: Echelon, teledysk w Chinach, na Grenlandii, organizacja Summitów, wciągnięcie ludzi do nagrywania z nami, dwuletnia trasa, bicie rekordu, a teraz NASA?! Wooohooo, zjarałeś się, nie? - dodaję jeszcze  z sarkazmem, a Jared dolewa mi whisky.
- Nigdy nie byliśmy zwykłym zespołem, a kiedy jest szansa podkreślić swoja odrębność to czemu nie? Plan jest taki, że załoga zabierze singiel na pokład promu i gdy dotrze do stacji docelowej, nastąpi oficjalne odsłuchanie, będące premierą.
- No to oblejmy ten wyjebany w kosmos singiel.
- Trafnie to ująłeś.
Stukamy się szklankami, a ja nie mogę przestać się cieszyć. Ta wiadomość kompletnie mnie rozstroiła. Ale, że w kosmosie? Oh muddafuggaz!
- A teledysk? Tomo mi wspominał, że rozmawiałeś już ze wszystkimi?
Jared nagle podskakuję i widzę w jego oczach, że właśnie coś mu się przypomniało. Kiedy zaczyna panikować, przeszukując kieszenie w poszukiwaniu BlackBerry, zaczynam się śmiać.
- O czym znów zapomniałeś?
- Nie śmiej się Shann… - beszta mnie i wyciąga w końcu telefon. - Mamy umówiony na sobotę i niedziele magazyn! Nie wiem jak Emma to załatwiła, ale dało radę szybciej. Napisała mi to dzisiaj, a ja do cholery zapomniałem. Miałem się zająć ogłoszeniem, bo potrzebni nam są ludzie do teledysku. Holy shit!
Przyglądam się jak w panice dzwoni do blondynki, a kiedy w końcu ta odbiera, Jared zaczyna gmatwać się w słowach. Wybucham śmiechem, bo jego zdenerwowanie  i wypity alkohol stanowią genialne połączenie. Posyła mi upominające spojrzenie.
- Jesteś po prostu wielka! Najlepsza! Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił… Dzięki Emmo… Tak, okej. Jutro, pamiętam.
Kiedy kończy rozmowę, oddycha z ulgą i opiera się na powrót o sofę.
- Emma chwała Bogu dopilnowała by Jamie zamieścił to ogłoszenie. W piątek się z nimi spotkamy, bo inaczej wszystko przepadnie.
- Boże, ale tak jest zawsze… - wzdycham i opróżniam do dna szklankę. - Wszystko robimy na wariata. Notorycznie. Wiesz o tym. A gdyby nie Emma…
- Nie musisz kończyć.

Kiedy butelka po Johnnym Walkerze zostaje opróżniona do dna, jesteśmy już wstawieni i nadzwyczaj weseli. Przyglądam się Jaredowi i nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałem go w takim stanie. Nie mogę przestać się śmiać, bo kiedy jest upity robi dziwaczne miny, a ręce zakłada na piersi lub unosi do góry, niczym diva.
- Mam nadzieję, że nie wracasz autem?
- Obawiam się, że nie byłbym w stanie…. Nie. Jestem zapobiegawczy, przyjechałem tu taksówką.
- Przypomniało mi się coś, czekaj!
Krzyczę kiedy Jared zbiera się do wyjścia i biegnę do pokoju. No gdzie to do cholery jest! Zapomniałem, gdzie położyłem kopertę, więc jej znalezienie zajmuje mi kilka minut. Gdy wracam, Jay siedzi już ubrany na brzegu sofy, z kapeluszem na głowie i ciemnymi okularami, skutecznie maskującymi jego stan. Poniekąd to komiczny widok.
- Wcale nie rzucasz się w oczy - cedzę, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Przez okulary nie widzę czy brat się śmieje, wiec przechodzę do sedna. - Dostałem te bilety od Dave’a, ale ja ich nie wykorzystam, a wiem, że Veronica ich uwielbia. Zabierz ją.
Jared bierze ode mnie kopertę i wyciąga bilety. Ściąga okulary i przygląda mi się uważnie, lekko mętnym wzrokiem.
- Obawiam się, że ona kocha ich bardziej niż nas, cóż…Ddzięki. Tyle, że tu są cztery bilety? Nie pójdziesz z nami?
-  Nie wiem, nie koniecznie mam ochotę. - Próbuję jakoś wybrnąć. Nie mogę powiedzieć, że najlepiej odciąłbym się od wszystkich ludzi. - Ale bawcie się dobrze. Weź je, możesz dać Robertowi i Chloe, pewnie pójdą.
Jared ma ochotę coś powiedzieć, ale nie robi tego. W końcu żegnamy się i zostaję sam. Dochodzi dopiero dziewiętnasta, a ja mam nieodpartą potrzebę snu.


~ * ~


Jestem wstawiony, kiedy wracam do domu. Razem z Shannonem wypiliśmy całą butelkę whisky, czego nie robiliśmy od wieków. Staram sobie przypomnieć ostatni raz, gdy byłem w takim stanie, ale to jest zbyt trudne. Zazwyczaj nie piję alkoholu, bo mam tendencję do robienia po nim rzeczy, których później żałuję. Poza tym, choć ciężko mi się przyznać, bywam wtedy naprawdę chamski. Dlatego po prostu unikam tej używki. Dziś była okazja i póki co, wystarczy mi to na długi czas.
   W domu jest cicho i ciemno. Idę prosto do sypialni, bo wysłałem Nicky wiadomość, że już wracam, ale nie odpisała mi, więc zakładam, że pewnie śpi… I oczywiście się nie mylę.
W pokoju pali się jedynie nocna lampka, a dziewczyna leży skulona na brzegu łóżka, trzymając się kurczowo mojej poduszki. Podchodzę do niej i składam na jej skroni pocałunek, ale Veronica wcale się nie porusza. Przykucam i odgarniam jej z twarzy pasmo włosów, przez chwilę przyglądając się jak śpi. Przypominam sobie wczorajszą noc i nie mogę się nie uśmiechnąć. Po wczorajszych przeżyciach i tym co między nami zaszło, bo poza obłędnym seksem, zbliżyliśmy się do siebie, to czuję, że nie potrafię wyobrazić sobie, siebie bez niej. W ułamku sekundy przypominają mi się też słowa Shannona, że widzi jak boję się ją stracić…
 Ma rację i nie potrafię pozbyć się tego lęku. Obaw, że coś, na co nie będę miał wpływu rozdzieli nas. Nie mogę się powstrzymać i całuję ją jeszcze raz, ale śpi zbyt głęboko, by to poczuć. Zdążyłem już przyzwyczaić się do jej głębokiego snu i choć mam ochotę przytulić ją, to odpuszczam. Przypominam sobie, że  w odróżnieniu ode mnie, ona prawie wcale nie spała i w dodatku, ciężko pracowała. Ponadto chyba lepiej by nie widziała mnie  w tym stanie, bo przypuszczam, że by mi nie odpuściła. Podnoszę się i wtedy zauważam, że śpi w ubraniu. Siadam na brzegu i ściągam jej skarpetki, rozpinam dżinsy, które z trudem z niej zdejmuję, lecz ona tylko coś mruczy i śpi dalej. Zostawiam ją w koszulce i wyciągając spod niej kołdrę, otulam ją nią.
   Następnie sam się rozbieram i idę wziąć prysznic. Niestety to nie jest dobry pomysł, bo się rozbudzam i zaczynam odczuwać coś na wzór mdłości. W dodatku jest mi strasznie ciepło, a jutro muszę być w formie. Jasny gwint. Mimo to wracam do łóżka i odwracając się do Nicky plecami, leżę skulony, czekając sam nie wiem na co. Przymykam oczy, a gdy je otwieram mój telefon głośno dzwoni. W pokoju jest zaskakująco jasno i uświadamiam sobie, że jest już rano.
   Zrywam się do pozycji siedzącej, przerażony, że mogę się spóźnić. Jednakże ból głowy daje mi o sobie znać, tak, że chowam głowę między kolana. Uświadamiam sobie też, że jestem sam w łóżku. Odwracam głowę i dostrzegam na mojej poduszce kartkę:

Spałeś tak słodko, że nie miałam serca Cię budzić,
choć zżerała mnie ciekawość jak poszła rozmowa z Shannonem.
Wnioskuję jednak, że pozytywnie ( od kiedy TY pijesz alkohol?).
Dziękuję, że mnie rozebrałeś. Już nie mogę doczekać się już powrotu,
by Ci podziękować. Kocham Cię
(p.s. Tyle można się o Tobie dowiedzieć,
kiedy śpisz. Miło, że nie tylko ja mówię przez sen).
Twoja Veronica.

Czytam liścik dwa razy i za każdym odruchowo się uśmiecham…
Chwila, co ja mówiłem przez sen?, zastanawiam się, ale mam kompletną dziurę w głowie. Nie mam jednak czasu na dalsze analizowanie, bo dochodzi ósma. Z trudem wstaję z łóżka i pierwsze, co muszę zrobić to znaleźć aspirynę. W innym przypadku głowa mi za moment eksploduję, a Emma dobije moje zwłoki jeśli nie będę u niej na czas.

~ * ~

   Gonią nas terminy i wszystko dzieje się w kolejnych dniach na wariata. I choć obiecałem Veronice, że poświęcę jej więcej czasu, to nie mogę się z tego na razie wywiązać. Lecz ona to rozumie, poza tym ma własną pracę, która zajmuje obecnie dużo jej czasu. Suma summarum, widujemy się jedynie wieczorami, ale wtedy ona już zazwyczaj śpi. Nawet sprawa z Annabelle musi poczekać. Chcę iść z nią na USG, dlatego udaje się to przełożyć na przyszły tydzień.
   W czwartek razem z Emmą, Shannonem i Tomo organizujemy casting do teledysku pierwszego singla. Mamy już scenariusz, więc wiemy kogo nam potrzeba. Spotkanie z Echelonem zawsze daje nam energię. Tak jest i tym razem. Po wielu godzinach, w końcu mamy grupkę ludzi do bitwy w farbie, dziewczyny z tatuażami, szermierzy, tancerki i jesteśmy naprawdę podnieceni. Kręcenie klipa sprawia, że odżywam. To coś, co pozwala mi się spełniać jako reżyser, a Tomo i Shannon oddychają z ulgą. W tej kwestii całkowicie mi ufają.
Poza castingiem udaje mi się spotkać jeszcze z Anastasią, modelką, którą poznałem w zeszłym roku na Fasion Week w Nowym Jorku, a którą udało mi się namówić do współpracy. To bardzo młoda dziewczyna, ale mimo to świetnie mi się z nią rozmawia. Jest ciekawą osobą, z dziecięcą urodą, dlatego poprosiłem ją o pomoc. Pasowała mi do mojej wizji teledysku. Idziemy na spacer by dogadać szczegóły, ale nie mamy spokoju, bo reporterzy zwęszyli sensację i nie odpuszczają. Jedziemy zatem do mojego domu. Popołudniu natomiast przychodzi Mark i robi mi nowy tatuaż.

   W piątek razem z Tomo, Shannonem, Emmą i Jamiem jedziemy do Capitol Records Tower, w Los Angeles gdzie odbywa się przesłuchanie naszego nowego albumu. Wytwórnia zaprosiła dziennikarzy z radia KRQO i kilku, z niezależnych stacji radiowych. Wszyscy się denerwujemy, bo jakby na to nie patrzeć ten materiał mocno odbiega od tego, co robiliśmy do tej pory. To nowa muzyczna droga, którą na dzień dzisiejszy chcemy podążać. Po przesłuchaniu okazuje się, że recenzenci są zachwyceni, a my troszkę zaskoczeni, słysząc aż tyle słów uznania:
- Znam waszą twórczość doskonale i to jest zupełnie inne. Nieporównywalne wręcz. Elektryczne brzmienie komponuje się momentami fenomenalnie. Ta płyta ma mroczną stronę i ona jest rewelacyjna. Dźwięki jakie tu wydobywacie, głębia, moc, energia, pasja… miłość, pożądanie, wiara i marzenia - to wszystko macie, dając nam coś niewyobrażalnie silnego i dobrego.
Po tym spotkaniu czujemy się umocnieni. Jest to pierwszy raz kiedy udostępniamy do publicznej oceny tę płytę. Teraz mamy pewność, że nie śniliśmy, że brzmimy dobrze, lecz tak w rzeczywistości jest.
   Sobota i niedziela z kolei mijają nam planie teledysku. Wszystko idzie zaskakująco szybko, a ludzie  z którymi mamy okazję pracować są niesamowici. Jestem zachwycony, że do współpracy udało mi się zaangażować wiele światowych osobowości, artystów, sportowców i twórców.
Po pierwszym dniu jestem też oczarowany piękną Ditą von Teese. To królowa burleski, aktorka, stylistka. Jest rewelacyjna w tym, co robi i podziwiam fakt, jak wykreowała swój wizerunek retro. Ponad to, ta kobieta jest szaleńczo seksowna i stanowi uosobienie kobiecości w tym teledysku. Wszystko potęguje fakt, że jest moją równolatką i to pomaga mi odzyskać wiarę w naturalne kobiece piękno mimo upływu lat.
W dodatku pracujemy ze zwierzętami. Dlatego pierwszy dzień mija nam głównie na kręceniu zebr, lwa, węży i inny zwierząt. Nigdy nie przypuszczałem, że praca z nimi może być tak zabawna i ekscytująca.

Choć zaczynamy wszyscy czuć zmęczenie po pierwszym dniu, nie poddajemy się. Każdy z nas, daje z siebie ile może, a Tomo i Shannona wręcz rozsadza energia.
- Jeszcze moment, a zacznę was posądzać, że jesteście na haju -  zwracam się do dwójki mężczyzn, którzy dorwali się do szermierek i teraz nieudolnie próbują ze sobą walczyć, śmiejąc się przy tym głośno, a ich ryk rozchodzi się echem po całym magazynie, aż cyrkowcy stojący z boku się nam przyglądają.
- To tylko jakichś dwanaście kaw dziś - rzuca do mnie brat, a ja natychmiast nieruchomieję, bo znając perkusistę wiem, że może nie żartować. - Tomo, nie masz szans stary!
- To… ty… ich… nie masz! - odpowiada Chorwat, robiąc pauzy na zadawane ciosy i celnie trafia w Shannona. W tej samej chwili widzę jak skrada się do nich Jamie i pokazuje mi abym był cicho. Kiedy stoi już za Shannonem, wyciąga woreczek z farbą w proszku i rozrywa go nad głową bruneta. Farba „wybucha” w powietrzu, tworząc kolorową chmurę dymu, a my z Tomo wpadamy w niepohamowany śmiech. Shannon wygląda jak ubrudzony młynarz tyle, że w kolorze.
- Kurwa mać - cedzi pod nosem Shannon i teatralnie ociera farbę z powiek, by móc je otworzyć. Jamie podbiega do nas i przybija z Tomo piątkę. Przez moment stoimy tak w trójkę i z trudem próbujemy powstrzymać śmiech, ale kiedy dopada nas wkurzone lekko spojrzenie perkusisty, nie możemy wytrzymać. Śmiejemy się głośno, a razem z nami też Dita i Anastasia, które są w pobliżu.
- Jamie, to było przepiękne, ale brutalne mimo wszystko. Spójrz na niego! Zabije nas - odzywa się z sarkazmem Tomo, poklepując Reeda po plecach.
- Wy dwaj! Policzymy się!
 Shannon pokazuje na gitarzystę i dźwiękowca, po czym zaczyna biec w naszą stronę. W ułamku sekundy widzę jak stojący obok mnie mężczyźni, uciekają, przeciskając się pomiędzy cyrkowcami. Sprawcy zamachu zataczają wielkie koło na magazynie, a mój brat za nimi. W tym czasie reszta ekipy przygląda im się z ciekawością, a nasze akrobatki zaczynają kibicować Tomusiowi. W końcu się rozdzielają i widzę jak Jamie dopada do pojemnika z kolorowym proszkiem i od razu rzuca jeden woreczek do Chorwata. To, co dzieje się w następnej chwili przypomina istne przedszkole. W ruch idzie farba w proszku, a uradowane „duże dzieci” rozpoczynają walkę. Dwóch na jednego najwidoczniej nie podoba się Shannonowi, który wymyka się spod ostrzału mężczyzn i biegnie  w moja stronę.
- Czego tak stoisz! Pomógłbyś mi - krzyczy na mnie i wciska foliowy woreczek, ledwie łapiąc oddech między spazmami śmiechu. Nim się orientuje, Jamie i Tomo są już przy nas, a po chwili kolorowy pył miga mi przed oczami.

Gdy kończymy pracę na planie, razem z chłopakami dziękujemy wszystkim za włożoną pracę. Na dobrą sprawę jest już po północy i mamy poniedziałek, więc jesteśmy tak zmęczeni, że nie mam ochoty nawet na drinka. Dziewczyny już się zmyły, a w magazynie zostaje tylko nasz ekipa. Reeed razem z Robertem zbierają sprzęt elektroniczny, Emma sprawdza zabezpieczenia obrazu Damiana, który został nam wypożyczony i zostanie z powrotem odstawiony do galerii, a Shannon razem z Tomo składają perkusję. Kiedy kończę pakowanie kamer do wozu, mam chwilę by wejść na twittera i podzielić się wiadomościami z planu, z Echelonem:

„Dzień drugi – filmowałem amerykańską gimnastyczkę-mistrzynię olimpijską, piękną super modelkę, wartą miliony dolarów sztukę Damiena Hirsta, występy cyrkowe i dwóch szermierzy.”

- Veronica nadal zazdrosna?
Podnoszę głowę i widzę stojącego naprzeciwko siebie brata. Skończył najwidoczniej pakować sprzęt. Wysyłam tweeta i chowam telefon do kieszeni.
- Powiedzmy, że stara się tego nie okazywać, ale ja i tak to widzę.
Kiedy w piątek Niko zobaczyła moje zdjęcia z Anastasią, które pojawiły się na jednym z portali, razem z tymi sprzed roku, nie była zadowolona.
- Wytłumaczyłem jej, że to znajoma i pracujemy razem, tak jak z innymi kobietami w tym teledysku. Ona w końcu też pracuje z mężczyznami i z tego powodu nie zamknę jej przecież w domu. Nie popadajmy w paranoję.
- Czasem jesteś po prostu zbyt spontaniczny i… przyjacielski, Jay. A jej się nie dziwię.
- O czym rozprawiacie? - do rozmowy przyłącza się Tomo, który właśnie zjawia się przy nas.
- O tym jak Jared uwielbia pracę z pięknymi kobietami…
Dopiero teraz uświadamiam sobie, że Chorwat ma garnitur i krawat, co jest tak rzadkim widokiem, jak komicznym. Śmieję się, a oni patrzą na mnie ze zdezorientowaniem.
- Nie zwracajcie na mnie uwagi - rzucam luźno, ruszając rękoma. - A jak w ogóle samopoczucie Vicky? - zwracam się do przyjaciela, próbując zmienić temat. Niemalże jednocześnie przypomina mi się, że kobieta jest już w zaawansowanej ciąży i nie długo powinna urodzić. - Czy ona wkrótce nie rodzi?
- Za miesiąc ma termin, tak. Cóż… dziecko rozwija się prawidłowo, Vi ma się świetnie, choć strasznie boli ją przez ciążę kręgosłup. Ogólnie nie ma żadnego niebezpieczeństwa, poza konfliktem serologicznym, bo Vicky ma grupę krwi BRh-, ale z tego, co mówili lekarze teraz nic jej nie grozi.
- Że, co? Jaki konflikt? - dopytuje się nerwowo Shannon.
- Oj to takie powikłanie, gdy matka ma Rh-. Wiem tylko, że podadzą jej jakieś przeciwciała, by przy następnym dziecku, w przyszłości jej organizm nie działał na niekorzyść ciąży, bo mogłoby się skończyć poronieniem.
- I w końcu nie znacie płci dziecka? - wtrącam jeszcze, gdy Tomo kończy tłumaczyć te lekarskie czynności.
Pamiętam, że przyjaciel i jego żona nie chcieli wiedzieć, co się im urodzi. Wychodzili z założenia: nie ważne, co, byle zdrowe.  Tomo w odpowiedzi kiwa przecząco głową, a mi przemyka przez głowę myśl o moim domniemanym dziecku. Mimowolnie wzdrygam się. Shannon żartuje z Tomo o byciu ojcem, a ja zauważam jak zbliża się do nas Emma.
- Dobra, wszystkiego przypilnowałam. Eksponaty pojechały, a Robert zabrał sprzęt. Za pięć minut będą tu goście od magazynu, którym trzeba zdać klucze. - Blondynka podchodzi bliżej i wręcza mi je, po czym się odwraca do chłopaków. - Z tym sobie poradzicie, ja jadę do domu. Mogę was zostawić?
W jej głosie pobrzmiewa lekka surowość. Tomo z Shannonem wymieniają spojrzenia. Wszyscy w trójkę jesteśmy wybrudzeni kolorowymi farbami i nie dziwię się, że Emma ma obawy, co do naszej poczytalności, szczególnie o tej porze.
- Spokojnie, jakby rozrabiali przywołam ich do porządku - odzywa się w końcu Shannon, pokazując wymijająco na nas z Tomo. Ten prowodyr! Posyła Emmie szeroki uśmiech, ale kobieta tylko kiwa głową i unosząc rękę do góry, żegna się z nami.
Kiedy opuszczamy magazyn jest już grubo po pierwszej. Wychodzimy na zewnątrz i zauważam, że mamy pełnię księżyca, a powietrze jest przyjemnie ciepłe. Jestem zadowolony z tego dnia. Choć pracowaliśmy od ósmej rano, było warto. Mamy materiał z którego powstanie niesamowity klip.


~ * ~


   Rano mam ambitny plan. Choć jest mi ciężko wstaję przed Veronicą, czyli o szóstej i mam zamiar przygotować dla nas śniadanie. Kiedy wczoraj w nocy wróciłem ona już spała i nie zdążyłem z nią porozmawiać. Wiem, że była obrażona, mimo że nie dawała mi tego mocno odczuć, ale tylko dla tego, że się nie widywaliśmy. Poza tym chcę by wiedziała, że dla mnie istnieje tylko ona. Wychodzę z łóżka i sprawdzam jeszcze w  jej telefonie na którą ma ustawiony budzik. Mam godzinę czasu…
   Po orzeźwiającym prysznicu, który ratuje mnie przed zaśnięciem na stojąco, udaję się do kuchni. Włączam cicho muzykę i zabieram się za przygotowanie czegoś do jedzenia. Nagle też uświadamiam sobie, że nie gotowałem chyba od wieków! Przez sprawy z nową płytą kompletnie zatraciłem się w pracy, a jakikolwiek świat poza studiem przestał istnieć. Przez chwilę zastanawiam się, co lubi Veronica. Chcę sprawić jej przyjemność. W końcu decyduję się na naleśniki, które wychodzą mi najlepiej i smakują kobiecie. Nawet te w wersji wegańskiej.
   Po dwudziestu minutach kończę smażyć ostatniego i zabieram się za wyciskanie soku z pomarańczy. Gdy wszystko ląduje na kuchennym barze, idę po mojego śpiocha. Poza śniadaniem mam dla niej jeszcze jedną niespodziankę.
- Hej, wstawaj, ale to już… - mruczę jej do ucha i całuję delikatnie. Kobieta się przeciąga i mamrota coś pod nosem. Domyślam się, że chce mnie wysłać w diabły za przerwanie jej snu, ale ja nie odpuszczam:
- Niko, wstawaj - powtarzam bardziej stanowczo, próbując zachować powagę, jednak zostaję zignorowany. Brunetka odwraca się do mnie plecami i wtula twarz w poduszkę. 
- Zaraz wstanę, nie musisz nade mną stać - buczy w końcu, czym przyprawia mnie o lekki zdenerwowanie, bo zachowuje się dokładnie tak, jak od piątku.
- Wstań. Nie będę się powtarzał.
Te słowa wypowiadam ostrzej niż planuję i od razu żałuję, bo dziewczyna podnosi się i siadając tuż przede mną, patrzy tak jakbym był jej wrogiem.
- O co ci chodzi? - zwraca się do mnie, a w jej głosie pobrzmiewa rozczarowanie. Tak jakby nie wiedziała, co my w ogóle wyprawiamy.
- O to.
Rzucam i podnosząc się, chwytam ją w pasie, następnie przerzucając ją sobie przez ramię. O dziwo Veronica nie protestuje. Nie odzywa się ani słowem. Kiedy stawiam ją nareszcie w kuchni i obracam za ramiona do w stronę stołu, dodaję:
- Smacznego.
Przez jakiś czas stoi jak wryta, ale kiedy wraca do siebie, widzę jak wielki uśmiech ozdabia jej twarz. W ułamku sekundy robi krok w moją stronę i zarzucając mi ręce na szyję, przytula się, obdarzając mnie płomiennym pocałunkiem. Wkłada w niego tyle czułości, że po raz kolejny jestem zaskoczony jej zmiennością. Moje dłonie wędrują na jej talię i figlarnie zsuwają się na krągłe pośladki, osłonięte jedynie skąpymi, koronkowymi figami. Wie, co na mnie działa i z premedytacją to wykorzystuje. Mruczy mi do ust, a ja się uśmiecham.
- Za chwilę te naleśniki kompletnie ostygną, skarbie - zaczynam, odrywając się od niej na chwilę. Przyglądam się jej i dostrzegam rozbawienie. - A tak się natrudziłem.
Nagle odwraca się ode mnie i wycofując do tyłu, chwyta naleśnika, po czym gryzie kęs. Głaszcząc się teatralnie po brzuchu i wracając na powrót w moje objęcia, dodaje:
- Przepyszne są, ale jeśli nie zajmiesz się mną w tej chwili obawiam się, że umrę z innego głodu - wplata dłonie w moje włosy, a ja przyciskam ją do siebie mocniej. - A tego byś nie chciał, prawda? - dorzuca z wylewającą się z jej głosu kokieterią. Potrafi być tak cholernie seksowna kiedy tylko chce.
Zaprzeczam głową i w następnej sekundzie nasze usta łączą się ze sobą w gwałtownym pocałunku. Nasze języki namiętnie się oplatają, a ciała przywierają desperacko do siebie. Robie mały krok do tyłu, opierając się o blat, a Veronica oplata mi wokół uda swoją nogę. Podtrzymuję ją, a drugą dłoń przesuwam po jej rozgrzanym ciele.
- Spodobał ci się ten blat - rzucam w przerwie, między pocałunkami. - Mam krótką pamięć… musisz odświeżyć… mi… niektóre fakty - odpowiada mi niskim głosem, jeszcze bardziej na mnie działając. - Ale mamy naprawdę mało czasu.
- Więc to będzie bardzo szybki poranny numerek - szepczę jej do ucha równie seksownym głosem i natychmiast słyszę jej stłumiony, gardłowy śmiech, który tak uwielbiam.
- Na to właśnie liczyłam.
Nie tracąc czasu unoszę ją za pośladki do góry i obracając się, sadzam na blacie. Veronica całuje mnie zachłanniej niż zwykle, a jej ręce otulają mój kark i zatapiają się we włosach. Jej dotyk jest przyjemny i uzależniający. Odwzajemniam pocałunek z pożądaniem i by to podkreślić, przyciskam twarz kobiety do swojej. Moje dłonie wędrują pod jej białą bluzkę i przesuwają się po szczupłych plecach, by po chwili namierzyć zapięcie stanika i rozpiąć go. Kobieta odrywa się na chwilę ode mnie i wyciąga spod bluzki biustonosz, by rzucić go bezwiednie na podłogę. Przez nikły moment przed powrotem do moich objęć, posyła mi jeszcze zalotny uśmiech i przygryza wargę. Wsuwając kciuki za materiał jej cieniutkich majtek, jednym ruchem zsuwam je na jej uda, by dalej móc ściągnąć je z niej zębami. Veronica zauważa, co zamierzam zrobić i ponownie się śmieje, zatykając dłonią usta.
Kiedy bielizna swobodnie, z moją malutką pomocą, opada na posadzkę, Nicky zbliża się do mnie i łapiąc moje spodnie, pociąga je w dół. W mgnieniu oka pomagam jej pozbyć się ich razem z bokserkami. Trzyma mnie za tyłek i znów się uśmiecha, drocząc się ze mną. Szybko i mocno ją całuję, wyczuwając jak świetnie się rozumiemy. W następnej chwili moje ręce wędrują na jej pośladki i z jej pomocą, przysuwam ją bliżej siebie, a jej nogi odruchowo zaplatają się o moje. Przyglądając mi się, ujmuje w dłoń mojego członka i nakierowuje go na siebie, a ja wchodzę w nią, pragnąc jej całym sobą.
 Przymyka na ten moment lekko oczy, a gdy je na powrót otwiera, płoną w nich iskierki pożądania. Przesuwając dłonią po jej zaróżowionym policzku, zaczynam się poruszać, trzymając ją za biodra, a dziewczyna wygięta w łuk, podpiera się rękoma o blat. Jej ciało wychodzi na spotkanie mojemu, a nasze ruchy zaczynają się synchronizować. W głębi słychać ściszone radio, a ciszę wokół nas wypełniają nasze szybkie i głośne oddechy, nabierające na sile.   
Przesuwam głowę wokół szyi dziewczyny, by móc zaciągnąć się jej niepowtarzalnym zapachem. Pachnie błogością, spokojem, miłością. Składam na niej gorące pocałunki. Wyczuwam jak jej ciało truchleje pod moim dotykiem, spalając się w miłosnym pragnieniu. Dochodzimy oboje, a Nicky zamyka w uścisku swoich warg moje ucho. Szepczę jej imię, wlewając je z całą słodyczą najpierw w jej ucho, a potem w usta.
- Veronica… Veronica…. jesteś… tylko ty.
Wykonuję ostatnie pchnięcie, po czym wypełniam ją swoją miłością. Zatapiam głowę w jej wilgotnej szyi i odpływam. Kobieta uwalnia swoje dłonie i szybko oplata je na mnie,  by nagle nie polecieć w tył, muszę się wesprzeć na kuchennym blacie. I trwamy tak w tym dziwnym splocie, ciężko oddychając.
- Po moim ugryzieniu już prawie nie ma śladu - odzywa się po chwili, a ja czuję jak jej palce krążą po moim obojczyku. W jej głosie wyczuwam nutkę zawodu i uśmiecham się. Odrywam się od niej, tak by móc na nią spojrzeć, bo właśnie mi się coś przypomniało.
- Prawie? Przez ciebie Jane miała masę roboty, bo musiała mi to zakryć do teledysku, a ja… - urywam na samo wspomnienie, gdy znajoma charakteryzatorka zauważyła na moim ciele ślady zębów, które miała zniwelować. - Nie ważne.
Tak, nawet Jared Leto może czasem płonąć ze wstydu, dodaję w myślach, a Veronica się śmieje.
- Ale ja wyczuwam tutaj zawód… - zwracam się do niej.
- Myślałam, że moje dzieło będzie dłużej widoczne - ponownie bawi się moimi włosami i uśmiecha się do mnie. - Ja przez ciebie muszę nosić chustkę na szyi.
- Wcale nie musisz - dodaję prowokacyjnie, na co dziewczyna tylko pokiwuje głową. - Czy teraz może już pani zjeść śniadanie? - zmieniam temat, bo dostrzegam za sobą zegarek. - Czy spełniłem oczekiwania?
- Wystarczająco.
- Słucham? Ja ci dam wystarczająco! - żartuję i zaczynam ją łaskotać po bokach. Dziewczyna szybko reaguje, wyginając się i śmiejąc.
- Proszę Jared! Nie!
Przestaję. Koniec porannej miłości. Wysuwam się z niej i podciągam spodnie. Podnoszę z podłogi jej stanik, który odrzucam na blat i majtki, które zatrzymuję. Mam pomysł. Podchodzę do kobiety, która wciąż siedzi na szafce i rozciągam bieliznę.
- Dawaj.
Rzucam do niej, a Veronica z ekscytacją się uśmiecha. W końcu przekłada obie nogi przez materiał i zeskakuje z blatu, a ja podciągam cienkie figi i po sekundzie bielizna jest na właściwym miejscu.
- Świetnie. Teraz idziemy jeść - kiedy dziewczyna wciąż patrzy na mnie wesoło zdezorientowana i stoi w miejscu, dodaję:
- Dbam o to, co moje, a teraz marsz do śniadania.
- Dobrze, tato.
Nie potrafię opanować uśmiechu, ale próbuję ścisnąć usta w cienką linię. Pociągam ją za rękę i dopiero teraz wraca do siebie.

Kiedy po dwudziestu minutach kończymy jedzenie, a Nicky wkłada do zmywarki naczynia, podchodzę do niej z niespodzianką.
- Prawa czy lewa?
Pytam nie mogąc ukryć radości. Lubię ją zaskakiwać, sprawiać że się uśmiecha. Prostuje się  i opierając dłonie na biodrach, posyła mi rozbawione spojrzenie.
- Prawa.
Pokazuję jej pustą dłoń i robiąc krok do przodu, by pokonać dzielący nas dystans.
W mgnieniu oka obezwładniam jej dłonie i składam na jej ustach miłosny pocałunek. Słyszę jak pomrukuje, więc lekko przygryzam jej dolną wargę i odsuwam się od niej. Zbyt dobrze wiem, jak skończyłoby się to, gdybym przytulał ją o moment dłużej.
- Proszę - wręczam jej bilety, które dostałem od Shannona. - Co powiesz na taką randkę?
Wciąż pamiętam jej słowa o naszym związku. Chcę poznać ją lepiej, rozumieć, wiedzieć, co by zrobiła, powiedziała. Chcę jej całej, nawet z tym wszystkim.
- Czyżbym sprawił, że zaniemówiłaś? - wtrącam wesoło, dostrzegając wyraz jej twarzy. Stoi lekko oniemiała i przegląda bilety na Muse. W końcu się uśmiecha i odzywa:
- Ale to jest już jutro…
- Więc nie możesz mi teraz odmówić.
- Nie zamierzam. Dziękuję!
Rzuca mi się na szyję i całuje. Przejeżdżam wierzchem dłonie po jej policzku.
-  Jesteś taka piękna kiedy się uśmiechasz. Zrobię wszystko byś była szczęśliwa.
- Po prostu trzymaj się z dala od modelek, królowych burlesek, aktoreczek, rób teledyski dla dzieci, a nie dorosłych, spal swój notes z numerami do tych wszystkich blond kociaków, nie uwodź dziennikarek na wywiadach, a będę zadowolona.
Niko wymienia i wiem, że sobie żartuje. Posyłam jej uśmiech.
- Myślałem, że tę kwestię już dziś omówiliśmy dokładnie na blacie.
- A ja myślę, że nie koniecznie - odpowiada, udając mnie swoim głosem i znów mnie rozśmiesza.
- Lubię jak jesteś zazdrosna.
- Leto, dla twojego dobra lepiej mnie do tego nie zmuszaj.
Wymyka się z moich objęć i ucieka na górę. Za moment jednak wraca:
- Ale tu są cztery bilety?
- Dostałem je od Shannona. Kazał mi je komuś oddać.
- A czemu on nie chce iść?
Rozkładam bezradnie ręce, bo nawet dokładnie nie wiem, dlaczego mój brat mi je oddał. Veronica przygląda mi się i wydaje się być zamyślona. Następnie jednak, ożywia się i domyślam się, że na coś wpadła.
- Zajmę się tym, dobrze?

- Jasne.

~*~

Yello!

Przepraszam, że aż z takim poślizgiem jest ten rozdział, ale nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Po prostu nie mogłam tego napisać. I to wcale nie kwestia: chce mi się/ nie chce mi się. Nie wiem. Ale ostatnie komentarze mobilizowały mnie i powtarzałam sobie: Co ty odpierdalasz? Pisz to. Oni czekają. Czytają to.
Pojawił się w końcu! Teledysk do Up in the Air! Mam jedno: wow. Wow długi i wow inny. Nie mam jeszcze jasnych poglądów, co do niego, ale wiem, że mi się podoba. Wydaje mi się, że muszę go z kilkanaście razy obejrzeć, jeszcze.

Trzymajcie się, czekajcie a będzie Wam dane.



Provehito in Altum!




* "To jego ciało, to jego miłość. I egoistyczne modły. Ja wciąż nie mam dość" - Florence + The Machine, Bedroom Hymns.

8 komentarzy:

  1. Nie no zaczynam wątpić w to, że sama to wszystko wymyślasz! A co za tym idzie wersja, że masz wtyki u Marsów jest coraz bardziej prawdopodobna.... Nie mogę narzekać na długość, bo się postarałaś(; a więc zostaje mi tylko życzyć jeszcze większej wyobraźni i owoców pracy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny rozdział! Świetne opowiadanie! Przeczytałam wszystkie części w jeden wieczór i jestem... zachwycona!! Ech.. Jared <3
    Czekam z niecierpliwością na kolejne odcinki :D
    Pozdrawiam, Vicky :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie! :) Czytając ten rozdział cały czas się uśmiechałam ;) W końcu wszystko jest tak jak być powinno ;) Jared i Niko, z każdym rozdziałem kocham ich coraz bardziej! :) Wykreowałaś pomiędzy nimi taką niesamowitą chemię i magię, że nie da się inaczej ;D Pasują do siebie wręcz idealnie i mam nadzieję, że ta ich sielanka jeszcze trochę potrwa, bo mi miło jest poczytać o tak przyjemnych rzeczach ;)
    Podziwiam Niko za determinację z jaką szykowała się do pracy ;)Ja chyba nie dałabym rady i już dawno bym uległa, zawalając dzień w pracy ;)
    Dodatkowo cieszę się, że Jared z Shanonnem poszli w końcu po rozum do główy i jakoś się pogodzili ;) Cudownie było czytać tą całą ich rozmowę. Widać, że im na sobie zależy i że chcą, żeby wszystko wróciło na stary, dobry tor ;)
    Kolejny punkt w rozdziale, który mnie zachwycił to opisywanie powstawania teledysku do UITA! <3 (swoją drogą genialnie im to wyszło, prawda? Jestem zachwycona od pierwszej sekundy choć do tej pory chyba jeszcze nie zrozumiałam go w 100% tak, jakby zapewne chciał Jared. Leto nawalił do niego multum metafor, co spotkało się niestety z dość sporym hajtowaniem, ale ja właśnie za to kocham jego teledyski. Nie przekazują nam jasno i wyraźnie ich treści, a każą się głębiej nad tym zastanowić.) W pewnym momencie pomyślałam, że gdzieś tam byłaś z nimi i wszystko uważnie obserwowałaś! ;)
    Jak i też sama rozmowa o nowej płycie i prawdopodobieństwie "hejtowania" nowej wizji ich muzyki ;) (jeszcze tylko 26 dni i będę mogła wysłuchać całości od początku do końca! :D)
    Uwielbiam to opowiadania z każdym kolejnym rozdziałem i naprawdę cieszę się, że udało mi się Ciebie odnaleźć w tym dużym, blogowym świecie! :)

    Czekam na kolejną dawkę pozytywnych emocji z wielką niecierpliwością! :D
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnio czepiałam się gmatwania czasów i literówek, tym razem mogę z zadowoleniem stwierdzić, ze nie mam się czego przyczepić. Pod tym względem jest dobrze. ;)
    Wykryłam za to (nie wiem czy celowe, czy przypadkowe) kolejne odniesienia do Greya(tak, wreszcie to przeczytałam) - mówienie przez sen, teksty w stylu "dbam o to co moje" itd.
    Nieźle przyspieszyłaś akcję, ale w sumie to całkiem dobrze, bo opisywanie wszystkiego dzień po dniu, godzina po godzinie mogło na dłuższą metę stać się nudnawe.
    pozdrawiam i czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się starałam i już wiem, co i jak :)! Mam nadzieję, że teraz będzie już lepiej. Tak :) jak to napisałam i przeczytałam to doszłam tez do tego wniosku. Po prostu w tej książce jest strasznie dużo rzeczy i gestów ogólnie. Jestem teraz troszkę zakręcona więc pewnie to tez przekłada się na tępo akcji, ale mogę powiedzieć, że będzie różnie. A sama nie lubię takich opisów, dzień po dniu. Trzymaj się i dziękuję za słowa otuchy i motywacji ;)

      Usuń
  5. Przepraszam, że dopiero teraz, ale no kurde wcześniej nie mogłam.
    Jakby mój chłopak poprosił mnie żebym została z nim w łóżku zrobiłabym to, a gdyby zrobił to Jared to nawet bym się nie zawahała :)
    Ten tatuaż... do tej pory nie rozumiem czemu właśnie na to Jared się zdecydował.
    Ta scena, gdy Jared przychodzi do Shannona. To jest takie kochane w sensie, że bracia razem spędzają popołudnie. I jeszcze wkręciłaś w to Dr. House'a, dziewczyno kocham Cię! <3
    Tomo i Shannon jak zwykle nie mogą usiedzieć spokojnie. Podoba mi się to, że opisałaś kręcenie teledysku.
    Ja też chyba wolałabym poranny seks od śniadania, także nie dziwię im.
    No i MUSE, też tak chcę!
    Jak czytałam, zauważyłam takie przyśpieszanie, poczułam się jak u siebie normalnie.
    Bardzo podobał mi się rozdział, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Baardzo udany rozdział! ;)
    Z lekkością czytałam a mimo to muszę przyznać, że postarałaś się bo nie był to krótki rozdział tylko taki jaki powinien być, więc jak najbardziej jestem na TAK! :D
    Co do Dzada i Nico to chyba nie mam za dużo do powiedzenia, słodko a co z tym idzie bardzo dobrze chociaż mam nadzieję, że za kilka rozdziałów pojawi się moment zaskoczenia, żeby nie było to tak monotonne? - no nic, nie chcę zapeszyć bo to w końcu ty zdecydujesz jak będzie! :)
    I.. finally! Pogodzili się! XO
    Chociaż coś w środku mnie po cichutku klnie "cholera, już nie będzie wolnego domu już nie będzie więcej tak ostrej akcji ekhem.." xoxo. Mam jednak nadzieję, że jakoś to pogodzisz i jednak &będą&.
    +Rozdział według mnie dobrze napisany, trzymaj tak dalej! I mimo tego co napisałam wcześniej o tej "wysokiej poprzeczce" jaką zastawiłaś. Może nie jest to rozdział, który w pełni może równać się z poprzednim ale jak dla mnie i tak utrzymałaś poziom.:D
    DO NASTĘPNEGO ROZDZIAŁU!

    OdpowiedzUsuń

Followers

Sztuczna inteligencja:













Treść: Mary. Nagłówek: Alibi, 30 STM. Belka: Wait, 30STM. Adres: parafraza tekstu The Pixies. Obsługiwane przez usługę Blogger.